Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W kryminale pt. Akcja Rudolf Krystyna odkrywa w mieszkaniu zwłoki swego męża, inżyniera Nechaya. Przyczyną zgonu okazał się zastrzyk z dużą dawką strychniny. Krystyna mogłaby się dzięki temu uwolnić od męża tyrana, zakończyć nieudane małżeństwo i rozpocząć nowe życie u boku ukochanego mężczyzny, gdyby nie to, że wszystkie dowody wskazują właśnie jej kochanka jako sprawcę zbrodni. Czy Łukasz faktycznie zabił Teodora Nechaya? A może to sama Krystyna – z zawodu farmaceutka – podała mężowi truciznę? Jaką rolę w tej sprawie odegrała młoda pielęgniarka, która przyszła zrobić ten tragiczny w skutkach zastrzyk? Cóż, jedna mała ampułka, a tyle zamieszania. No właśnie – czy na pewno tylko jedna…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 218
Zygmunt Zeydler-Zborowski
Akcja Rudolf
Redakcja Ewelina Stryjecka-Doliwa
Projekt okładki Mikołaj Jastrzębski
Skład komputerowy i korekta Maria Baranowska
Konwersja do wersji elektronicznej Mikołaj Jastrzębski
Edycję opracowano na podstawie:
Iskry, Warszawa 1963
© Copyright by Zofia Bimali Zborowska
© Copyright for this edition by Wydawnictwo LTW
ISBN 978-83-7565-285-7
Wydawnictwo LTW
ul. Sawickiej 9, Dziekanów Leśny
05-092 Łomianki
tel./faks (022) 751-25-18
www.ltw.com.pl
e-mail: [email protected]
– Co ci jest? Źle się czujesz?
Potrząsnęła głową.
– Nie, nic mi nie jest. Zostaw mnie.
Odsunął się od niej chmurny, niezadowolony. Czekał na to spotkanie cały tydzień. Tęsknił. Ostatnio Krystyna coraz częściej była w złym nastroju. Od czasu powrotu z Zakopanego nie potrafili wskrzesić tamtych chwil. Zapewniali się wzajemnie o swej miłości, ale oboje czuli jakieś skrępowanie, jakąś fałszywą nutę, niepozwalającą im żyć ze sobą jak dawniej. Z ich spotkań zniknęła beztroska, zniknęła ta wspaniała swoboda, którą się wtedy zachłystywali. Krystyna była teraz rozdrażniona, zdenerwowana. Nieraz zrywała się z tapczanu i podbiegała do okna. Długo wpatrywała się w ludzi idących ulicą. Czasem przyzywała go pośpiesznym ruchem ręki.
– Chodź, chodź. Spojrzyj. Czy to nie Teodor? Ten tam, w szarym płaszczu. Teraz skręca, wchodzi do bramy. Widzisz?
– Przestań histeryzować. Uspokój się.
– A jeżeli on mnie śledzi? Jeżeli się dowie?
– No to co?
– Przyjdzie tu. Zabije mnie i ciebie.
– Nie bądź śmieszna.
– Ty go nie znasz. On jest do tego zdolny.
– Przecież sama mówiłaś mi, że już od dawna ze sobą nie żyjecie. Twój mąż ma swoje przygody. Przy każdej okazji podkreśla, że cię nie kocha. Nie rozumiem…
– Musiałbyś go poznać, żeby zrozumieć.
– Nie mam na to najmniejszej ochoty.
– On uważa żonę za swoją rzecz, za swoją własność. Oszalałby z wściekłości, gdyby się dowiedział, że jakiś mężczyzna…
– Zupełnie nie rozumiem, jak mogłaś wyjść za niego za mąż.
– Zaimponował mi.
– Czym?
– Swoją siłą, swoją męskością, może nawet swoją bezwzględną, brutalną postawą wobec życia. Bo ja wiem, zresztą. Dzisiaj już trudno mi sobie zdać sprawę z tego wszystkiego. Byłam w nim zakochana.
– Dlaczego się z nim nie rozwiedziesz?
– Mówiłam ci przecież. On nigdy w życiu nie zgodzi się na rozwód. Nie miałabym odwagi mu tego powiedzieć. Zabiłby mnie.
– No to ja mu powiem.
– Nie, nie. Błagam cię. Nie rób tego. Coś wymyślę. Zastanowię się. Daj mi trochę czasu. Bądź cierpliwy. Ja sama muszę to wszystko załatwić.
Prawie każde ich spotkanie kończyło się rozmową o Teodorze. Zaczynało go to już męczyć. Chwilami zdawało mu się, że tak będzie zawsze, że nic nie zdoła zmienić tej nieznośnej sytuacji. Krystyna nie mogła zdobyć się na to, aby przedsięwziąć jakieś energiczne, zdecydowane kroki, a jemu też nie pozwalała działać. Rosło w niej tylko uczucie bezsilnej nienawiści, które wreszcie przerodziło się w obsesję. Nie mogła nie mówić o Teodorze, nie mogła przestać o nim myśleć.
Wstał i zaczął chodzić po pokoju. Zwykle w takich chwilach pojawiało się pragnienie ucieczki. Zerwać z tym wszystkim, wyjechać, znowu być wolnym, niezależnym człowiekiem, wydobyć się z tej przytłaczającej atmosfery, przestać mówić i myśleć o Teodorze Nechayu.
– Łukaszu…
Spojrzał na nią prawie z niechęcią.
– Słucham cię.
– Chodź tu. Usiądź przy mnie. Przestań już biegać po pokoju. Obawiam się, że jesteś już mną zmęczony, że wszystko między nami niedługo się skończy, musi się skończyć.
Wziął ją za rękę. Poczuł, jak palce jej drżą.
– Posłuchaj. Tak dalej być nie może. Jeżeli nie zdecydujesz się, żeby tę sprawę jakoś rozsądnie i zdecydowanie postawić, to szczerze mówiąc, nie wiem, czy ja długo wytrzymam. Nie gniewaj się, ale to zaczyna przerastać moje siły.
Przywarła wargami do jego dłoni.
– Nie mów tak. Błagam cię, nie mów tak. Mam tylko ciebie, tylko ciebie jednego.
– A więc zdecyduj się wreszcie. Musisz z nim pomówić albo pozwól, żebym ja to zrobił. Przeprowadź się do mnie. Wnieś sprawę rozwodową. Trzeba wreszcie skończyć z tym wszystkim. Ostatecznie nie żyjemy w średniowieczu. Nawet jeżeli się uprze i nie będzie chciał dać ci rozwodu, to i tak w końcu dostaniesz rozwód automatycznie. To jest tylko kwestia czasu. Kiedy zamieszkasz u mnie, sytuacja będzie jasna.
– Boję się. On może mnie zabić.
Żachnął się.
– Dajże spokój. Przestań się egzaltować. Majaczą ci się jakieś powieści z minionych stuleci. Kto dzisiaj zabija wiarołomną żonę? Nonsens.
– Ty go nie znasz. Nie wiesz. To straszny człowiek. Po nim wszystkiego można się spodziewać. Ja nie mam tchórzliwego usposobienia. Nigdy nie byłam bojaźliwa. Przeciwnie. Od dziecka byłam bardzo śmiała. Nie bałam się ludzi. Ale Teodora boję się, panicznie się go boję.
Pogładził ją delikatnie po włosach.
– Kochanie, nie denerwuj się. Jeżeli ty nie masz odwagi z nim porozmawiać, to ja to za ciebie załatwię. W takich wypadkach dwaj mężczyźni łatwiej dochodzą do porozumienia.
Usiadła na tapczanie i chwyciła go mocno za obie ręce.
– Nie, nie. Nie wolno ci tego robić. To jeszcze gorzej. Zabiłby ciebie.
Zniecierpliwiony uwolnił się z jej uścisku.
– Przestań już wreszcie z tym zabijaniem. Opanuj nerwy. Przecież to się zaczyna przeradzać w manię prześladowczą. Koniecznie chcesz ze swojego męża zrobić jakiegoś krwawego mordercę. Nie przesadzajmy. Ostatecznie to jest człowiek na bardzo odpowiedzialnym stanowisku i o ile mi wiadomo, cieszy się jak najlepszą opinią wśród swoich współpracowników. Nie wyobrażam sobie, żebym się z nim nie dogadał.
– Błagam cię. Nie próbuj z nim rozmawiać na mój temat.
Wzruszył ramionami i znowu zaczął chodzić po pokoju.
– Jeżeli sobie nie życzysz, to, oczywiście, nie będę z nim rozmawiał, ale wydaje mi się, że już najwyższy czas, żeby tę sprawę jakoś rozsądnie postawić. Na co czekasz? Na to, żebyś się poważnie rozchorowała? Żebyś dostała rozstroju nerwowego?
– Proszę cię, miej jeszcze trochę cierpliwości – szepnęła. – Ja to załatwię. Zrobię tak, że będziemy mieli wreszcie spokój. Zobaczysz. Najważniejsze, żebyśmy byli razem. Jak jesteś przy mnie, to wszystko wydaje mi się od razu proste, łatwe, niczego się nie boję. Chodź, pocałuj mnie.
Pochylił się nad nią i dotknął wargami jej ust.
– Nie pozwolę cię skrzywdzić. Zawsze będziemy razem.
Słowa te zabrzmiały niezbyt przekonująco. Spojrzała na niego niespokojnie.
– Słuchaj, Łukasz, pamiętasz, cośmy sobie przyrzekli wtedy, w Dolinie Chochołowskiej?
– Pamiętam.
– Nigdy o tym nie zapomnij. Bardzo cię proszę. Jeżeli będziesz chciał odejść, odejdź. Nie posłyszysz ode mnie ani jednego słowa skargi. Nie będę starała się zatrzymać cię. Ale muszę mieć pewność, że dopóki jesteśmy razem, to nigdy, przenigdy nie będziesz się do niczego zmuszał. Nie mogłabym żyć, gdybym nie wierzyła, że jesteś bezwzględnie szczery w stosunku do mnie.
– Ależ ja jestem szczery. Nie zadręczaj się dodatkowo jakimiś urojeniami. I tak masz już dosyć kłopotów i przykrości. Nieraz myślę o tym, że gdybyśmy się byli nie poznali, to może zdołałabyś sobie jednak ułożyć życie z twoim mężem.
Zaprzeczyła energicznym ruchem głowy.
– Nie. To absolutnie wykluczone. Nie czuję do niego nic oprócz wstrętu i nienawiści. I gdybyśmy się byli nie poznali, nie wiem, co byłoby ze mną. Może ci się to wyda melodramatyczne, ale zupełnie poważnie myślałam o samobójstwie.
Objął ją serdecznym, opiekuńczym ruchem i całował po włosach.
– Jesteś duża, niemądra dziewczynka. Któż w dzisiejszych czasach popełnia samobójstwo z powodu nieudanego małżeństwa? Przecież to nie ma sensu.
– Nie wiesz, co ja przeżyłam. Nigdy tego nie zrozumiesz.
Dostrzegł łzy w jej oczach. Nie znosił, kiedy płakała. Robiła się brzydka, zapuchnięta i wtedy ogarniała go złość, zniechęcenie. Musiał przyzywać na pomoc całą siłę woli, aby nie okazać jej tych uczuć. Wiedział, że w takich chwilach powinien być delikatny, wyrozumiały. Nie mógł się na to zdobyć. Im dłużej płakała, tym większa porywała go wściekłość na nią, na siebie, na cały świat. Pośpiesznie wziął ją w ramiona i powiedział, jak umiał najczulej:
– Uśmiechnij się. Tak bardzo cię proszę, żebyś nie myślała dzisiaj o przykrych rzeczach. Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.
Spojrzał na zegarek.
– Słuchaj, kochanie, czy ty masz zamiar pojechać do Mitelskich?
– Strasznie mi się nie chce.
– Zatelefonuj więc do Wandy, że ci coś wypadło. Pójdziemy do kina albo posiedzimy u mnie.
– Chętnie bym tak zrobiła, ale wiesz, że nie mogę. Przecież to przyjęcie Wanda urządza na moją cześć. Nawet mówiła mi, że poznam jej bardzo miłego kuzyna, niejakiego Łukasza Zdanowicza.
Roześmiał się.
– Czy sądzisz, że Wanda rzeczywiście nie domyśla się?
– Oczywiście, że nie. Nigdzie przecież razem nie bywamy. Nikogo ze znajomych, będąc z tobą, nie spotkałam. Może przypuszcza, że nie jestem wierna Teodorowi, ale w żadnym wypadku nie kojarzy sobie ciebie z moją osobą. Będziemy udawać, że się nie znamy. To może być nawet zabawne. Pójdziesz do nich, oczywiście. Bardzo bym chciała.
– Jeżeli chcesz koniecznie, to pójdę. Myślę, że powoli powinnaś się szykować. Pojedziesz pierwsza, a ja przyjadę po jakiejś półgodzinie.
Potrząsnęła głową.
– Nie. Zrobimy inaczej. Muszę wpaść do domu, przebrać się. Przyszłam do ciebie wprost z apteki. Nie mogę iść na przyjęcie w tej starej, zniszczonej sukience.
Był niezadowolony.
– To bardzo niedobrze, że musisz jechać do domu. Boję się, żeby Teodor nie zrobił ci jakiejś przykrości.
– Bądź spokojny. Poradzę sobie.
Powiedziała to takim zdecydowanym tonem, że poczuł nagle niepokój.
– Błagam cię, nie sprowokuj awantury. Zdenerwujesz się niepotrzebnie.
– Nie mam najmniejszego zamiaru awanturować się. Przebiorę się tylko i wychodzę. Nie będę nawet z nim rozmawiała.
– Wobec tego ja przyjadę przed tobą do Mitelskich.
– Chyba tak.
Przed wyjściem Krystyna zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła policzkiem do jego twarzy.
– Bardzo cię kocham. Jesteś jedyną miłością mojego życia. Pamiętaj o tym. Cokolwiek by się stało, zawsze będę cię kochać. Zawsze.
Objął ją mocno i pocałował. Wiedział, że czeka na jego słowa, ale w tej chwili nie mógł się zmusić do tego, żeby ją zapewniać o swojej miłości.
Wolno szli w dół po schodach. Dotychczas żal mu było tych chwil, które zostawiali za drzwiami jego pokoju. Tym razem po raz pierwszy doznał uczucia ulgi, gdy przekręcał klucz w zamku. Był zły na siebie.
Kwadratowe płyty chodnika pociemniały od deszczu. Zimny wiatr szarpał świeżą zielenią drzew. W górze kłębiły się stalowoszare chmury.
Krystyna zatrzymała się gwałtownie.
– Bardzo cię przepraszam, ale zostawiłam u ciebie wino, które kupiłam dla Teodora. Stoi w kuchence na stoliku.
– Nie powinien teraz pić wina. Przy penicylinie to niewskazane.
– Wiem o tym. Tłumaczyłam mu, ale nie chce mnie słuchać. Niech robi, jak uważa. Nie jest małym dzieckiem. Byłby wściekły, jakbym mu nie przyniosła wina. Nie chcę się narażać na awantury.
– Ależ oczywiście.
Wrócił na górę. Zauważył, że papierowa torba, w której było wino, jest pęknięta. Wyjął więc z niej butelkę i zawinął ją w gazetę. Szybko zbiegł po schodach.
Krystyna czekała na niego przed wystawą sklepu futrzarskiego.
– Dziękuję ci, kochany. Nie gniewasz się, że cię fatygowałam?
– Co za pomysł?
Odprowadził ją do przystanku. W milczeniu czekali na tramwaj. Pomógł jej wsiąść. Z uśmiechem pomachał ręką na pożegnanie.
Znowu zaczął padać deszcz. Zdanowicz zatrzymał przejeżdżającą taksówkę i kazał się zawieźć na Mokotów. Mitelscy mieszkali w jednopiętrowej willi na Różanej.
Drzwi otworzyła mu Wanda. Wysoka, dobrze zbudowana, ciemna blondynka. Nie była ładna. Wąskie, trochę skośne oczy i wydłużona, końska szczęka. Mimo to uważano ją powszechnie za tak zwaną „szykowną babkę”. Doskonale się ubierała, miała duże poczucie smaku. Z postaci Wandy emanowała energia i pewność siebie. Skończyła Akademię Sztuk Pięknych i uprawiała malarstwo sztalugowe dla przyjemności. Mitelski dobrze zarabiał. Przy każdej okazji podkreślał, że nigdy nie zgodziłby się na to, żeby jego żona poszła na posadę. Zresztą Wanda wcale nie paliła się do tego, żeby mieć własne dochody. Wolała wydawać pieniądze męża. Z natury była leniwa i lubiła wygodnie urządzać się w życiu. Dlatego może poślubiła znanego adwokata, do którego z pełnym zaufaniem garnęli się ludzie zagrożeni Kodeksem karnym. Mitelscy uchodzili za dobrane małżeństwo. On zarabiał pieniądze, a ona zajmowała się reprezentacją. Utrzymywali rozległe stosunki towarzyskie. Przyjęcia na ulicy Różanej cieszyły się w ich środowisku dobrą sławą, szczególnie wśród smakoszy. Zdanowicz bywał rzadkim gościem na tych bankietach. Męczyło go towarzystwo snobów, których tam spotykał. Tym razem jednak Wanda tak nalegała, że nie chciał zrobić jej przykrości.
– Łukasz! Jak się masz. Strasznie się cieszę, że przyszedłeś. Rozbieraj się.
Kiedy wieszał płaszcz, do przedpokoju wszedł Mitelski.
– Witam drogiego konsyliarza, witam – powiedział z uśmiechem, ściskając dłoń Zdanowicza.
Miał zwyczaj traktować ludzi, którzy nie byli prawnikami, nieco protekcjonalnie. Dawno już przekroczył czterdziestkę i zaczynał siwieć na skroniach, a przy skłonnościach do smakoszostwa brzuch nieznacznie mu się zaokrąglał. Lubił dobrze jeść, lubił się bawić i przepadał za pięknymi kobietami. Nie miał jeszcze zamiaru rezygnować z roli zdobywcy serc. Dbał niezmiernie o swą powierzchowność i ubierał się z nieco przesadną elegancją. Cieszył się ludzką sympatią, a specjalnymi względami darzyły go kobiety, wobec których był zawsze rycerski, hojnie szafował komplementami i od pierwszych chwil znajomości potrafił zdobywać sobie zaufanie. Żona, od czasu do czasu, robiła mu umiarkowane sceny zazdrości, ale wypływały one raczej z przesłanek rozumowych niż z konieczności natury emocjonalnej. Była osobą niezwykle rozsądną i zdawała sobie sprawę z tego, że powodzenie Henryczka wpływa dodatnio na powiększenie kręgu jego klientów, a co za tym idzie – na pomnożenie dóbr materialnych. Przedstawiciele „śmietanki” towarzyskiej często miewali rozmaite kłopoty, Henryczek zaś umiał niezwykle zręcznie lawirować pomiędzy paragrafami Kodeksu karnego.
Weszli do dużego pokoju, w którym znajdowało się już kilka osób. Wszyscy z zainteresowaniem spoglądali w kierunku stojącego pod oknem długiego stołu, na którym piętrzyły się barwne przekąski. Krajobraz urozmaicony był licznymi butelkami, ustawionymi na oddzielnym stoliczku.
Ceremonia prezentacji trwała krótko. Mitelski dyskretnie spojrzał na zegarek.
– Krystyna spóźnia się jak zwykle. Chyba nie będziemy na nią czekać.
– Napijcie się koniaku, a ja tymczasem zadzwonię do niej – powiedziała Wanda.
Mitelski podbiegł do stolika, chwycił butelkę i z dużą wprawą zaczął napełniać kieliszki złotawym płynem.
– Proszę, bardzo proszę. Zupełnie niezły koniaczek. Zaostrzy nam apetyt.
– Zdrowie gospodarzy – powiedział ktoś z boku.
Wróciła Wanda.
– No i co? – spytał Mitelski.
– Krystyna zaraz powinna tu być. Rozmawiałam z Teo-dorem. Twierdzi, że przed chwilą wyszła.
– Szkoda, że Teodor nie mógł przyjść. Ale jak ktoś woli czyraki aniżeli koniaki… – zaśmiał się Mitelski, zadowolony ze swojego dowcipu.
Wanda spojrzała na męża bez zachwytu.
Czas płynął. Przekąski znikały. Rozmowy stawały się coraz bardziej ożywione. Na stole pojawił się ogromny gar dymiącego bigosu. Koniak został zastąpiony przez czystą eksportową. Krystyna nie przyjeżdżała. Zdanowicz zaczął się niecierpliwić. Raz i drugi spojrzał na zegarek. Stracił ochotę do jedzenia i picia. Powoli ogarniał go niepokój.
W gabinecie Mitelskiego zadźwięczał dzwonek. Wanda wyszła pośpiesznie. Zaraz wróciła. Zbliżyła się do Zdanowicza i powiedziała:
– Telefon do ciebie.
W słuchawce posłyszał dobrze sobie znany głos panny Hanki. Pilna wizyta. Atak serca. Podała nazwisko i dokładny adres.
– Co się stało? – spytała Wanda.
– Nic. Muszę natychmiast jechać do pacjenta. Od dwóch miesięcy pracuję w spółdzielni „Zdrowie” i zawsze zostawiam im telefon, pod którym jestem osiągalny w danej chwili. Trzeba jakoś zarobić na życie.
– Ale jeszcze wrócisz do nas?
– Chyba tak. Postaram się.
– Bardzo bym chciała, żebyś poznał Krystynę Nechayową. Fajna babka. Zobaczysz. Jestem pewna, że ci się spodoba.
– Ja też tak myślę – uśmiechnął się Zdanowicz.
Zamknęła za nim drzwi i wróciła do gości.
Mitelski, zaróżowiony od alkoholu, wesoło spojrzał na żonę.
– Wspaniały bigosik, Wandeczko. Paluszki lizać.
– Jestem niespokojna o Krystynę – powiedziała.
– Znajdzie się. Nic się nie martw.
– Przeszło godzinę temu rozmawiałam z Teodorem. Powiedział, że Krystyna przed chwilą wyszła. Już powinna tu dawno być, nawet gdyby jechała tramwajem. Nic nie rozumiem.
– Może spotkała jakąś kumę – uśmiechnął się Mitelski. – Wiesz przecież, że kobiety lubią sobie pogawędzić. Tracą zupełnie poczucie czasu. Nie przejmuj się. Znajdzie się Krysiunia.
Jakby na potwierdzenie tych słów, rozległ się dzwonek.
Wanda serdecznie uścisnęła przyjaciółkę.
– Kochanie, co się z tobą dzieje? Nie możemy się ciebie doczekać – spojrzała na zmienioną twarz Krystyny i spytała ciszej: – Na miłość boską, co się stało? Miałaś jakiś wypadek?
– Pozwól mi trochę odetchnąć.
– Oczywiście. Chodź do pokoju Henryka. Odpoczniesz. Usiądź. Zaraz przyniosę ci kieliszek koniaku.
Krystyna wypiła nie jeden, ale trzy koniaki – jeden po drugim. Poczuła się znacznie lepiej. Spojrzała przytomniej.
– Znowu się awanturował? – spytała Wanda.
– Ach, nie masz pojęcia, co się działo. Nie chciał mnie wypuścić z mieszkania. Chwycił laskę…
– Uderzył cię?
– I to nie raz. Szalał. Zamknął mnie w łazience. Dopiero pielęgniarka mnie wypuściła.
– Jaka pielęgniarka?
– No ta, która przychodzi robić mu zastrzyki. Nie wypadało mu przy niej awanturować się.
Wanda zapaliła papierosa i podsunęła paczkę Krystynie.
– To jest coś okropnego. Musisz z tym skończyć. Tak nie możesz żyć.
– Dawno już bym to zrobiła, ale się boję. Paniczny strach odczuwam przed tym człowiekiem. Grozi, że mnie zabije, jak od niego odejdę. I zrobiłby to. Jest zdolny do wszystkiego.
Wanda poruszyła się niecierpliwie.
– No dobrze, ale przecież musi być jakieś wyjście z tej sytuacji. Pomów z Henrykiem. On ci na pewno coś poradzi. Da ci jakiegoś dobrego adwokata. Nie możesz ciągnąć tego wszystkiego w nieskończoność.
– To już nie potrwa długo – powiedziała Krystyna. Wyjęła z torebki lusterko i przesunęła szminką po wargach. Wstała. Była zupełnie spokojna i opanowana. – Może zajrzymy do twoich gości – zaproponowała.
Wejście obu pań obecni przyjęli z prawdziwym entuzjazmem. Wzniesiono toast na cześć inżynierowej Nechayowej, pytano o zdrowie „szanownego małżonka”, ubolewano nad tym, że musiał pozostać w domu. Towarzystwo, zasilone nową tematyką, ożywiło się w sposób widoczny. Z zapałem powrócono do koniaku i przekąsek. Krystyna udawała wesołość, rozmawiała, śmiała się, dowcipkowała.
Wśród zebranych nie było Zdanowicza. Zdziwiło ją to. Podeszła do Wandy.
– Obiecałaś, że mnie zapoznasz z twoim czarującym kuzynem – powiedziała.
Roześmiana twarz Wandy przybrała nagle melancholijny wyraz.
– Wyobraź sobie, kochanie, że Łukasz musiał pojechać do jakiegoś pacjenta. Nagle go wezwano. Mówiłam ci, zdaje się, że Łukasz jest lekarzem.
– Tak, mówiłaś mi. Bardzo żałuję, że go dzisiaj u ciebie nie spotkałam.
Ponieważ nikt już nie miał ochoty na jedzenie i picie, Mitelski nastawił adapter. Zaczęto tańczyć. Mitelski poprosił Krystynę do nastrojowego tanga.
– Dlaczego przyszłaś tak późno? Wandeczka się o ciebie niepokoiła.
– Nie mogłam wcześniej.
– Rodzinne nieporozumienia?
– Coś w tym rodzaju.
– Ten Teodor ma trochę trudne usposobienie.
– Owszem. Chciałabym z tobą przy okazji porozmawiać obszerniej na ten temat.
– Zawsze chętnie ci służę. Chociaż ja nie zajmuję się sprawami rozwodowymi.
– Ale przy swym doświadczeniu na pewno mi coś poradzisz.
– Postaram się.
Zmieniono płytę. Krystyna nie miała ochoty tańczyć. Usiadła koło Wandy i piła sok pomarańczowy.
– Twój mąż jest w doskonałym humorze – powiedziała, patrząc na podrygującego adwokata.
Wanda uśmiechnęła się z zadowoleniem.
– To prawda. Ciągle sprasza gości. Nie wiem, co mu się stało. Od tygodnia codziennie mamy kogoś u siebie. Przyznam ci się pod sekretem, że już jestem trochę zmęczona tymi przyjęciami.
– Jaka to przyjemność mieć wesołego, pogodnego męża – westchnęła Krystyna. – Zazdroszczę ci.
Wanda dotknęła jej ręki.
– Będziesz jeszcze miała bardzo miłego męża. Przekonasz się. Jesteś młoda, ładna, masz powodzenie u mężczyzn. Musisz tylko szybko załatwić sprawę z tym rozwodem.
Krystyna potrząsnęła głową.
– To nie będzie takie proste. Musiałoby się to wszystko odbyć beze mnie. Wyjechałabym gdzieś na ten czas, tak, żeby mnie nie mógł znaleźć. Ale jak zrobić z moją pracą? Przecież rozwód może trwać kilka miesięcy, a nawet dłużej. Jeżeli on się uprze…
– Czy rzeczywiście przypuszczasz, że może ci grozić z jego strony jakieś niebezpieczeństwo? – spytała Wanda.
– Oczywiście. Nie tylko przypuszczam, ale jestem tego pewna. Gdy otrzyma wezwanie do sądu na sprawę rozwodową, zabije mnie.
Wanda zpowątpiewaniem pokręciła głową.
– Czy ty trochę nie przesadzasz, moja droga? Ostatecznie wszyscy znamy Teodora. Szczerze mówiąc, ja go nawet dosyć lubię i nie mogę sobie wyobrazić, żeby…
– Właśnie o to chodzi, że wszyscy go lubią – wybuchła Krystyna. – Z łatwością zdobywa sobie ludzką sympatię. Dla innych jest czarujący, miły, dowcipny, inteligentny. Tylko w stosunku do mnie jest taki. Ja się go boję. Rozumiesz? Ja się go po prostu boję.
Wanda przysunęła mały stoliczek, na którym stały ciastka, i nalała do filiżanek kawy.
– Napij się kawy, kochanie. To ci dobrze zrobi. I przestań myśleć o przykrych sprawach. Wszystko jakoś się załatwi. Czy ty długo jeszcze masz zamiar pracować w tej aptece?
Krystyna nieznacznie wzruszyła ramionami.
– Bo ja wiem. Chętnie bym to rzuciła, ale na razie nie mogę. Staram się o pracę w zakładzie produkcyjnym. To jest o wiele ciekawsza robota.
– Zdaje się, że Henryk ma kogoś znajomego w War-szawskich Zakładach Farmaceutycznych. Muszę z nim pomówić. A może i Łukasz mógłby coś pomóc. Trzeba się będzie nad tym zastanowić – spojrzała na zegarek. – Dlaczego on nie przychodzi? Obiecał przecież…
Zdanowicz wrócił dopiero o wpół do dwunastej. Był w ponurym nastroju.
– Co z tobą się dzieje? – spytała Wanda.
Machnął ręką zniechęcony.
– A do diabła. Pacjent mi umarł.
– Ten, do którego pojechałeś?
– Ten. Niewiele już tam było do zrobienia. Ludzie mają zwyczaj zwracać się o pomoc do lekarza, jak już są umierający. Cudów nie ma.
– Nie martw się. Zrobiłeś, co do ciebie należało. Przecież to nie był twój pacjent. Ty go nie leczyłeś. Chodź, przedstawię cię Krystynie. Pytała się o ciebie.
Zdanowicz z całą powagą pocałował wyciągniętą ku sobie dłoń i powiedział swoje nazwisko. Starał się nie patrzeć na Krystynę, żeby nie zdradził go wyraz oczu.
– Dużo o panu słyszałam od Wandeczki.
– Mam nadzieję, że to nie były same najgorsze rzeczy.
– Wprost przeciwnie. To były same superlatywy. Nie wyobraża pan sobie, jaką pan ma wielbicielkę w osobie Wandeczki.
Uśmiechnął się.
– Jestem głęboko przekonany, że ja jestem o wiele większym jej wielbicielem. Zapewniam panią, że w życiu swoim nie spotkałem tak pełnej uroku istoty.
– Przestańcie mi kadzić drogą pośrednią – powiedziała wesoło Wanda, ale widać było, że słowa Zdanowicza sprawiły jej przyjemność.
– Łukaszu, zjesz coś, chcesz się czegoś napić?
– Dziękuję ci bardzo. Nie jestem głodny. Na alkohol także nie mam ochoty. Napiłbym się czegoś. Może po prostu wody z kranu.
– Zaczekaj. Przyniosę ci soku pomidorowego.
Kiedy zostali sami, Krystyna szepnęła:
– Poproś mnie za chwilę do tańca.
Podszedł do nich Mitelski.
– O, nareszcie znalazła się zguba. Jakże ci się podoba, Krysiuniu, chluba naszej medycyny?
Spojrzała na niego z uśmiechem.
– Nie wypada mi zrobić nic innego, jak tylko wydać okrzyk zachwytu.
– Widzę, że pani postanowiła mnie zniszczyć swoją gryzącą ironią – powiedział z melancholijnym westchnieniem Zdanowicz. – A przecież nic złego pani nie zrobiłem.
– Może byśmy się czegoś napili – zaproponował Mitelski. – Ten koniaczek jest wcale niezły, a jeżeli nie, to może po kieliszku chłodnego chablis. Co państwo na to?
Do pokoju weszła Wanda z ogromnym dzbanem pomidorowego soku.
– Ojej, witamina – jęknął Mitelski – odpływam. Nastawię jakąś muzyczkę.
Angielski walc.
Zdanowicz skłonił się przed Krystyną.
Przez chwilę tańczyli w milczeniu. Kiedy znaleźli się koło okna, przytuliła się do niego i szepnęła:
– Bardzo cię kocham.
Musnął wargami jej włosy.
– Ja także cię kocham.
Z bliska spojrzała mu w oczy.
– Wierzę ci. Tak bardzo chcę ci wierzyć.
Okrążyli pokój i znowu zatrzymali się na chwilę pod oknem.
– Jestem straszliwie zmęczona. Chciałabym, żebyś mnie niedługo odwiózł do domu. Wymyśl coś.
– Dobrze. Odwiozę cię.
Niełatwo im było udawać parę obcych, zupełnie sobie obojętnych ludzi. Oboje z dużym wysiłkiem zmuszali się do banalnej, towarzyskiej rozmowy. Ona była rozdrażniona, zdenerwowana. On ciągle jeszcze pozostawał pod wrażeniem niedawnej śmierci człowieka, któremu nie mógł pomóc. Około pierwszej Krystyna zaczęła się żegnać.
– Może Łukasz cię odwiezie – zaproponowała Wanda. – Jedziecie w jedną stronę.
W taksówce Krystyna przytuliła się do Zdanowicza.
– Boję się jechać do domu.
– Przecież możesz u mnie przenocować – powiedział bez zapału.
Był zmęczony i spanie we dwoje, na jednym tapczanie, wcale mu się nie uśmiechało.
– Nie, nie. Pojadę do siebie. Nie mogę pójść do pracy w wieczorowej sukience.
Kiedy mijali Saski Ogród, zawstydził się swych egoistycznych uczuć. Znowu wrócił do tego tematu.
– Może jednak zdecydujesz się. Dojeżdżamy do Senatorskiej.
– Nie, nie. To nie ma sensu. Jedźmy na Bielany.
Resztę drogi odbyli w milczeniu. Krystyna przymknęła oczy, zdawała się drzemać. Zdanowicz osowiałym wzrokiem wodził po szarzejących w mroku domach. Ulice były puste.
Skręcili w aleję Zjednoczenia. Szofer nacisnął hamulec.
Wysiedli.
– Dziękuję ci, kochany. Dobranoc. Zadzwoń do mnie.
– Oczywiście. Dobranoc.
Pocałował ją w rękę i wrócił do taksówki. Oparł się wygodnie o siedzenie. Zapalił papierosa. Senny nastrój zniknął. Myślał o Krystynie. Ileż czeka ich jeszcze kłopotów, zanim będą mogli zacząć normalnie żyć. Rozwód. Szukanie nowego mieszkania, przeprowadzka… Tak się zadumał, że nawet nie zauważył, kiedy znalazł się na Senatorskiej. Wszedł na trzecie piętro i przekręcił klucz w zamku. Posłyszał dzwonek telefonu.
Krystyna mówiła szybkim, zdyszanym głosem.
– Przyjedź zaraz. Błagam cię. Teodor jest nieprzytomny. Obawiam się, że… Przyjedź!
Zdanowicz wyjął z torby ampułkę adrenaliny i sięgnął po strzykawkę. Wiedział, że to się już na nic nie zda, ale nie chciał niczego zaniedbać. Długą igłę wbił między żebra i nacisnął tłok. Wolno wprowadzał płyn do niebijącego serca.
Po skończonym zastrzyku wstał i starannie ułożył strzykawkę w sterylizatorze.
– To beznadziejne – powiedział.
Krystyna wpatrywała się w nieruchome ciało. Parę razy poruszyła wargami, zanim zdołała wydobyć głos z gardła.
– Nie żyje.
Wziął ją pod rękę i wyprowadził do drugiego pokoju. Z baru wyjął kieliszek, do którego nalał kropli walerianowych.
– Wypij.
Posłusznie przełknęła brunatny płyn. Przez chwilę siedziała milcząca, nieruchoma.
– I co teraz? Co teraz zrobimy?
– Trzeba wezwać pogotowie.
– Po co pogotowie? Przecież nie żyje.
– Wolę, żeby lekarz pogotowia stwierdził zgon. Gdzie jest telefon?
– W jego pokoju, przy tapczanie.
– Można tu przenieść aparat?
– Tak. Gniazdko jest koło biurka.
Przyniósł telefon, włączył go, podniósł słuchawkę, ale nie nakręcał numeru.
– Może raczej ty zadzwonisz – powiedział.
Zaprotestowała gwałtownie.
– Nie, nie. Ja nie mogę. Nie mogę.
W zamyśleniu rozplątywał drut. Po chwili odezwał się, nie patrząc na Krystynę.
– Wydaje mi się, że byłoby lepiej, żeby mnie tu nie zastano. Zadzwoń po pogotowie, a ja pojadę na Senatorską.
Mocno chwyciła go za rękę.
– Błagam cię, nie zostawiaj mnie samej. Błagam cię.
Westchnął. Ruchem pełnym rezygnacji podniósł słuchawkę i nakręcił zero dziewięć. Kiedy usłyszał kobiecy głos, urzędowo zakomunikował o zgonie inżyniera Teodora Nechaya, podał dokładny adres i swoje nazwisko. Po skończonej rozmowie odsunął od siebie aparat. Zapalił papierosa. Zmrużonymi oczami obserwował kółka z dymu.
– Gniewasz się? – spytała Krystyna.
Wzruszył ramionami.
– Nie, skądże. To zrozumiałe, że nie chciałaś zostać sama.
– Ja wiem, że byłoby na pewno lepiej, gdybyś ty… ale…
Przerwał jej niecierpliwie.
– Teraz już nie ma o czym mówić.