Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Książkę pt. Kabała rozpoczyna scena, w której pani Ewelina, zajmująca się wróżeniem, właśnie stawia tytułową kabałę. Niestety wokół jej wychowanicy Loli – studentki ASP – krąży zła karta. Tymczasem ktoś planuje kradzież kosztowności wróżbiarki ukrytych w sejfie za obrazem. Lola próbuje temu przeszkodzić, jednak biżuteria i tak znika. Kim jest złodziej? Czyżby to siostrzeniec pani Eweliny sięgnął jeszcze przed śmiercią ciotki po obiecany spadek? Czy dziewczyna zdaje sobie sprawę z tego, jakie niebezpieczeństwo jej grozi? No i gdzie ukryto klejnoty, skoro zniknęły z zamkniętego na cztery spusty sejfu? Do tego ten narysowany schemat... Jedno jest pewne – pieniądze tym razem swojemu posiadaczowi szczęścia nie przyniosą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 122
Zygmunt Zeydler-Zborowski
Kabała
Redakcja Ewelina Stryjecka-Doliwa
Projekt okładki Mikołaj Jastrzębski
Skład komputerowy i korekta Maria Baranowska
Konwersja do wersji elektronicznej Mikołaj Jastrzębski
Edycję opracowano na podstawie maszynopisu autorskiego
© Copyright by Zofia Bimali Zborowska
© Copyright for this edition by Wydawnictwo LTW
ISBN 978-83-7565-227-7
Wydawnictwo LTW
ul. Sawickiej 9, Dziekanów Leśny
05-092 Łomianki
tel./faks (022) 751-25-18
www.ltw.com.pl
e-mail: [email protected]
Pani Ewelina zmarszczyła brwi i w skupieniu wpat-rywała się w rozłożone na okrągłym stoliku karty. Na jej pociągłej, o mocno zarysowanym profilu, twarzy pojawił się wyraz głębokiej troski. Siedząca obok dziewczyna przyglądała jej się rozbawiona.
– No… i jakaż czeka mnie przyszłość?
Starsza pani pokręciła głową. Była najwyraźniej ogromnie zafrasowana.
– Niedobra karta, moje dziecko, bardzo niedobra. Musisz na siebie uważać.
– Na co mam uważać?
– Nie wiem. W ogóle musisz być ostrożna. Wokół ciebie jest jakaś niekorzystna aura. W najbliższym czasie może cię czekać zła passa. Widzę przy tobie mężczyznę, bruneta. Być może, że w związku z nim będziesz miała jakieś kłopoty.
Śmiech dziewczyny rozbił ten nieco mistyczny nastrój.
– Brunet wieczorową porą – powiedziała wesoło. – I ciocia naprawdę wierzy w te wszystkie bujdy?
Spojrzenie szarych, głęboko osadzonych oczu było poważne. Pani Ewelina nie podjęła lekkiego, żartobliwego tonu. Chwilę milczała, a następnie zgarnęła karty, ułożyła je starannie w drewnianym, rzeźbionym pudełku. Odezwała się spokojnym, łagodnym głosem, mającym przyjemny, miękki tembr:
– Wiele razy już rozmawialiśmy na te tematy i nie mam najmniejszego zamiaru przekonywać cię o tych sprawach, w które ja wierzę. To zresztą są rzeczy bardzo skomplikowane, nie takie proste. Najłatwiejsza oczywiście jest negacja, ale negacja nig-dy nie prowadzi do poznania jakiegoś zagadnienia. Stawianie, jak to się mówi popularnie, kabały łączy się ściśle z pewnym fluidem, emanowanym przez wróżącego z kart. Fluid ten posiada niewątpliwie większą siłę, jeżeli ten, któremu się wróży, stara się nawiązać kontakt psychiczny. Jeżeli natomiast ktoś przyjmuje stanowisko bezwzględnej negacji, jeżeli drwi, wyśmiewa się, to oczywiście sytuacja jest o wiele trudniejsza. Bardzo mało wiemy o sprawach wiążących się z tak zwaną „wiedzą tajemną”. Astrologia, na przykład, uważana jest obecnie za zwykłą szarlatanerię, a przecież nie możemy z całą pewnością stwierdzić, że układy gwiezdne nie mają wpływu na nasze losy. Do niedawna telepatia była ośmieszana i uważana za coś bezsensownego, a obecnie uczeni prowadzą bardzo poważne badania nad telepatią. Widzisz, moje dziecko, nasz świat poszedł w kierunku cywilizacji technicznej: radio, telewizja, rakiety, podróże w kosmos, wreszcie lodówki, odkurzacze, telefony, komputery. Wszystko to oddala ludzi od życia duchowego. Ignorujemy całkowicie te siły i te możliwości, które są w nas i które nie wymagają żadnych śrubek, żadnych skomplikowanych mechanizmów, żadnych wyrzutni rakietowych. Jeszcze na Dalekim Wschodzie można spotkać ludzi, którzy posiedli nieznaną nam wiedzę o możliwościach naszej psychiki, Indie, Tybet…
– Może ciocia ma rację, ale ja zupełnie się nie nadaję do życia kontemplacji.
– Tyle razy prosiłam cię, moje dziecko, żebyś mi nie mówiła „ciociu”. Po pierwsze: prawdę mówiąc, nie jestem żadną twoją ciocią, a po drugie: to mnie postarza – pani Ewelina ruchem pełnym kokieterii przesunęła dłonią po starannie ułożonej fryzurze.
Dziewczyna uśmiechnęła się.
– Trudno mi się przyzwyczaić. Od małego dziecka mówiłam do cioci „ciociu”.
– Ale teraz nie jesteś już małym dzieckiem i dos-konale możesz mi mówić po imieniu, po prostu Ewelino. Zrób mi tę przyjemność.
– Dobrze, Ewelino. Jeżeli ci na tym zależy.
– O, widzisz, jak to ładnie zabrzmiało. Od razu czuję się odmłodzona. A wiesz, przynieś ten francuski koniak. Wypijemy bruderszaft.
Po chwili pojawiła się na stoliku płaska butelka i dwa kieliszki. Pani Ewelina oszczędnie nalała koniak.
– Lubię martineau. Jest stosunkowo łagodny. Chociaż i ten armeński ararat dosyć mi smakuje. Gdybyś zobaczyła gdzieś w Warszawie, to przywieź parę butelek. Dobrze mieć maleńki zapas. A więc pijemy bruderszaft i pamiętaj, że od tej chwili nie ma tu żadnej cioci. Ewelina, tylko i wyłącznie Ewelina. Twoje zdrowie, Loluniu. Mam nadzieję, że tym razem karty nie powiedziały prawdy.
Bez pukania weszła tęga, przysadzista kobieta. Płaska twarz, wydatne kości policzkowe oraz lekko skośne oczy przywodziły na myśl stepy dalekiej Mongolii.
– Przyszedł jakiś pan. Mówi, że jest pani siostrzeńcem.
– Edmund? – brwi pani Eweliny podniosły się w wyrazie szczerego zdumienia. Zawahała się przez ułamek sekundy. – No, dobrze. Przyprowadź do mnie tego „pana”. Moja Loluniu, bardzo cię przepraszam, ale może będzie lepiej, jeżeli zostawisz nas samych.
Dziewczyna poderwała się skwapliwie.
– Oczywiście, ciociu… Przepraszam. Chciałam powiedzieć: oczywiście, Ewelino. Już mnie nie ma – pośpiesznie wybiegła z pokoju.
Rozległo się ostrożne pukanie do drzwi.
– Proszę.
Wszedł wysoki, przystojny blondyn, o mocno już przerzedzonej czuprynie. Mógł mieć trzydzieści parę lat, ale robił wrażenie starszego. Na bladej, pokrytej przedwczesnymi zmarszczkami twarzy widać było ślady niezbyt cnotliwego życia. Niebieskie, wyblakłe oczy rzucały niespokojne spojrzenia.
– Dzień dobry, kochana cioteczko – powiedział ze sztuczną swobodą i miał zamiar zabrać się do obcałowywania rodzonej siostry swojej matki.
Pani Ewelina gwałtownie cofnęła głowę i wyciąg-nęła ręce w obronnym odruchu.
– Zechciej mi oszczędzić tych twoich czułości.
Zrobił zdziwioną minę.
– Co się stało? Czyżby cioteczka była niechętnie do mnie usposobiona?
– A jak ci się zdaje? Ale skoro już do mnie przyszedłeś, to siadaj. Chcę z tobą pomówić.
Przysunął sobie fotelik, usiadł i spojrzał na butelkę.
– O, widzę zupełnie niezły koniaczek.
– Owszem, niezły, ale nie dla ciebie. Nie wyobrażaj sobie, że będę cię częstowała koniakiem.
– Nie widzieliśmy się tyle lat – powiedział z wyrzutem. – Przychodzę do cioteczki jako do najbliższej sobie osoby, a cioteczka jakaś taka dziwnie opryskliwa. Dlaczego? Nie rozumiem.
Pani Ewelina zmarszczyła brwi i spojrzała siostrzeńcowi prosto w oczy.
– Przestań grać komedię. Po pierwsze: jesteś bardzo podłym aktorem, a po drugie: mnie na te wszystkie czułe słówka nie nabierzesz.
– Nie gram żadnej komedii – próbował oponować. – W dalszym ciągu nie wiem, o co chodzi.
– Jesteś synem mojej jedynej siostry. Dzięki Bogu, że nie dożyła tej hańby. Twój ojciec był przezacnym, powszechnie szanowanym, zasłużonym człowiekiem. A ty? Hańbisz dobre nazwisko. Jesteś zakałą całej naszej rodziny.
– Co mi cioteczka zarzuca?
– Co ci zarzucam? I ty masz czelność pytać, co ci zarzucam? Myślisz, że ja nic nie wiem. Otrzymałeś stypendium. Wyjechałeś na studia do Paryża. Mogłeś do czegoś dojść, coś osiągnąć jako uczciwy człowiek. A tymczasem… Zająłeś się grą w karty, handlem narkotykami, sutenerstwem, a na dodatek fałszowałeś czeki. Siedziałeś w kryminale.
Pogardliwie wydął wargi.
– Jeżeli cioteczka wierzy w te wszystkie głupie plotki.
– Nie wyobrażaj sobie, że uda ci się mnie oszukać – podniosła głos. – Ja jestem dobrze poinformowana, bardzo dobrze.
Uśmiechnął się.
– O, widzę, że cioteczka ma znakomicie zorganizowany wywiad.
– Jeżeli chodzi o sprawy rodzinne, zawsze byłam dobrze poinformowana.
Wyjął papierosy i spytał:
– Można zapalić?
– Nie można. Nie znoszę dymu.
– Zdaje się, że cioteczka kiedyś paliła.
– To było bardzo dawno. W młodości człowiek nie zawsze jest rozsądny.
– A czy cioteczka nie jest skłonna wykazać trochę wyrozumiałości, jeśli chodzi o moje młodzieńcze błędy?
– Mój drogi Edmundzie… Po pierwsze: kiedy wyjeżdżałeś do Paryża, nie byłeś już dzieckiem ani nawet dorastającym chłopczykiem, a po drugie: co innego jest palić papierosy, a co innego handlować narkotykami i podrabiać czeki. Kiedy wyszedłeś z więzienia, Francuzi wydalili cię poza granice swego kraju jako uciążliwego cudzoziemca. Co za wstyd. Co za hańba. Edmund Gelnert uciążliwym cudzoziemcem.
Ukrył twarz w dłoniach.
– To prawda. Ma cioteczka najzupełniejszą rację. Narobiłem straszliwych głupstw. Sam nie wiem, jak do tego wszystkiego doszło. Wpadłem w złe towarzystwo, o co w Paryżu nie jest trudno. Jeden, drugi fałszywy krok i tak brnie się dalej. Później trudno się wycofać. Muszę się cioteczce przyznać, że był moment, że mnie terroryzowali, grozili, że mnie zamordują. Bałem się. Musiałem… Chciałbym, żeby cioteczka to zrozumiała. Teraz żałuję, bardzo żałuję. I gdybym mógł wszystko zacząć od nowa… Tak się czasem człowiekowi paskudnie ułoży. Nie może mnie cioteczka tak całkowicie potępiać.
Pani Ewelina podejrzliwie przyglądała się siostrzeńcowi. Była osobą zbyt inteligentną i zbyt doświadczoną, ażeby uwierzyć w tę skruchę. Z drugiej jednak strony Edmund był ostatnim człowiekiem, który pozostał z licznej kiedyś rodziny i dlatego chciała wierzyć, że jego słowa są szczere, że rzeczywiście żałuje za grzechy. A może naprawdę była to młodzieńcza lekkomyślność? Może się nie zastanowił? W jej rodzinie mężczyźni dojrzewali późno. Bardzo długo byli rozwydrzonymi chłopakami robiącymi najrozmaitsze głupstwa.
– Posłuchaj mnie, Edmundzie. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że za wszelką cenę chcesz się w moich oczach zrehabilitować, ponieważ chodzi ci o spadek.
Żachnął się.
– Co też cioteczka?
– Nie przerywaj mi. Tak, chodzi ci o moje pieniądze. Wiesz doskonale, że jestem bogata. I to prawda. Jestem bogata. Już bardzo dawno temu sporządziłam testament. Większą część mojego majątku zapisałam tobie. Nie zapomniałam oczywiście i o Loli, ale jej udział w spadku po mnie miał być o wiele skromniejszy. Jest młoda, bardzo ładna, dobrze wyjdzie za mąż. Ma powodzenie u mężczyzn. Pomyślałam sobie, że tobie bardziej będą potrzebne pieniądze na założenie jakiegoś interesu, jakiejś hodowli. Zresztą ty jesteś moja krew, moja najbliższa rodzina. Lolę kocham jak córkę, ale to już nie to. Jednakże w tej sytuacji…
– W tej sytuacji cioteczka postanowiła zmienić testament i wydziedziczyć mnie.
– Ciekawa jestem, jak ty byś postąpił, będąc na moim miejscu? Czy byłbyś skłonny cały swój majątek zapisać kryminaliście, oszustowi, handlarzowi narkotykami?
– Ja na cioci miejscu zastanowiłbym się, wziąłbym pod uwagę wiele różnych okoliczności. Nie można obiektywnie oceniać czyichś czynów, nie uwzględniając okoliczności, jakie towarzyszą temu czynowi. Jeżeli cioteczka pozwoli, to któregoś dnia przyjdę i szerzej opowiem o sobie, o moich przeżyciach, o tym, co przeszedłem, co przecierpiałem.
Pani Ewelina poważnie skinęła głową.
– Możesz przyjść ewentualnie w przyszłym tygodniu. Zatelefonuj. Niech ci się jednak nie zdaje, że jestem starą sklerotyczką, która uwierzy bezkrytycznie w te wszystkie twoje opowieści.
– Ogromnie mi przykro, że cioteczka mi nie ufa.
– A dlaczegóż miałabym ci ufać?
– Przecież kiedyś cioteczka mnie lubiła. Pamiętam.
Pani Ewelina zamyśliła się, jakby przypominając sobie tamte lata
– To było dawno. Byłeś sympatycznym chłopakiem. Trochę urwis, trochę krnąbrny, ale miałeś w sobie dużo uroku. Można cię było lubić. Przyznaję, że cię lubiłam, trochę cię nawet rozpieszczałam.
– No widzi cioteczka! – wykrzyknął Edmund z nadzieją w głosie. – Może znowu tak się ułoży, że cioteczka zacznie mnie lubić.
Spojrzała na niego poważnie i pokręciła głową.
– Bardzo wątpię. Na dobrą sprawę po tym wszystkim nie powinnam cię wpuścić do domu. Dużo się zmieniło, bardzo dużo. Wiem, że obecnie zapanowały na świecie zupełnie inne kryteria etyczno-moralne, ale ja zostałam wychowana w tych dawnych zasadach i nie mam wątpliwości, co powinnam uważać za zło, a co za dobro. Niezależnie jednak od tego możesz mnie jeszcze odwiedzić. Tylko bardzo cię proszę, najprzód zatelefonuj. Nie lubię niespodzianek. A teraz już cię nie zatrzymuję. Zapewne masz coś pilnego do załatwienia w Warszawie. Żegnam.
Edmund wstał, ukłonił się, pocałował ciotkę w rękę i na palcach wyszedł z pokoju. Ostrożnie zamknął za sobą drzwi, nie czyniąc najmniejszego hałasu.
– Stara klępa – mruknął pod nosem. – Żeby ją wszyscy diabli.
W ogrodzie spotkał Lolę zajętą zrywaniem kwiatów. Układała barwny bukiet.
– Już odchodzisz? – spytała z uśmiechem. – Nie zostaniesz na kolacji?
– Odchodzę i nie zostanę na kolacji. Ale jeżeli cię to interesuje, to mogę cię pocieszyć.
Spojrzała zdziwiona.
– Pocieszyć? Mnie?
– Tak. Mam wrażenie, że całą forsę ciotki ty zgarniesz.
Pogardliwie wydęła wargi.
– Nie zależy mi na pieniądzach.
– Przestań się zgrywać – skrzywił się z niesmakiem. – Chyba my dwoje nie musimy się czarować.
– Zmieniłeś się – powiedziała, przyglądając mu się uważnie.
– Wszyscy się zmieniany. Ty prawdopodobnie także. Chociaż ciągle jeszcze wyglądasz ładnie.
– Dziękuję ci za wątpliwy komplement. Żałuję, że nie mogę ci się odwzajemnić żadnym komplementem.
– Nie przejmuj się. Miłe słówka nie robią na mnie najmniejszego wrażania. Bądź zdrowa. Być może, że w przyszłym tygodniu znowu was odwiedzę. A teraz idź do cioteczki. Mam wrażenie, że zdenerwowała ją moja niespodziewana wizyta. Ciao.
Lola zastała panią Ewelinę pogrążoną w głębokiej zadumie. Mogło się wydawać, że nie słyszała nawet, że ktoś wszedł do pokoju.
– Czy to ty, Loluniu?
– Tak, to ja. Czy ciocia… Czy jesteś smutna, Ewelino?
– Smutna? Bo ja wiem? Może trochę. Rozmyślałam nad życiem, nad sprawami tego świata, nad ludzkimi ułomnościami. Widziałaś się z Edmundem?
– Tak. Rozmawialiśmy chwilę w ogrodzie.
– Co ci powiedział?
– Nic specjalnego. Powiedział, że wybiera się do nas w przyszłym tygodniu.
– Jakie zrobił na tobie wrażenie?
– Człowieka bardzo zniszczonego.
– Tak, masz rację – westchnęła pani Ewelina. – Edmund ogromnie się posunął. Pamiętam go jako żywego, pełnego temperamentu chłopca, z bujną, falującą czupryną, z błyszczącymi oczami, Mój Boże, kiedyż to było, ileż to lat? Czyż mogłam przypuszczać, że wykieruje się na opryszka, na oszusta. Co za wstyd, co za hańba. Mój siostrzeniec, syn mojej rodzonej siostry.
– Może ciocia… Może go zbyt ostro osądzasz? – próbowała oponować Lola.
Pani Ewelina ze smutnym uśmiechem pokręciła głową.
– Jesteś bardzo dobra, moje dziecko. Ale ja Edmunda potraktowałam i tak z przesadną pobłażliwością, właściwie nie powinnam go była w ogóle wpuścić do domu, a ja mu pozwoliłam nawet przyjechać do nas w przyszłym tygodniu. Mówił, że chce mi szereg spraw wyjaśnić, opowiedzieć. No cóż… zobaczymy.
– Nie martw się – poprosiła Lola. – Wysłuchaj go cierpliwie. Może wpadł tam w tym Paryżu w złe towarzystwo, a może był pod wpływem jakiejś kobiety.
– To go nie usprawiedliwia – powiedziała energicznie pani Ewelina. – Nic go nie usprawiedliwia, ani złe towarzystwo, ani kobiety. Chłopak, który otrzymał takie staranne wychowanie i który wyniósł z domu rodzinnego takie zasady moralne, jest w stanie chyba odróżnić dobro od zła. Od takiego człowieka nie tylko można, ale powinno wymagać się dużo, więcej aniżeli od ludzi, którzy mieli złe dzieciństwo, głupich, prymitywnych rodziców. Nie, nie, dla Edmunda nie ma usprawiedliwienia. Tego rodzaju czynów, tego rodzaju postępowania nie można składać na karb młodzieńczej lekkomyślności. On to musiał nosić w sobie, od dawna. On już się takim urodził, tylko nikt nie przypuszczał, nikt nie podejrzewał.
– Jesteś bardzo zdenerwowana – uśmiechnęła się uspakajająco Lola. – Czy musimy ciągle rozmawiać o Edmundzie?
Pani Ewelina energicznie skinęła głową.
– Masz najzupełniejszą rację. Nie musimy rozmawiać o tym łajdaku i tak za dużo czasu żeśmy mu poświęciły. Niewart tego. Powiedz mi, moje dziecko, jak tam było dzisiaj na uczelni.
– Profesor bardzo ze mnie zadowolony. Chwalił moje prace.
– Czy ciągle jeszcze upierasz się przy malarstwie?
– Chyba tak. Malarstwo najbardziej mnie pociąga.
– Ale grafika chyba praktyczniejsza, bardziej użytkowa. Nie uważasz?
– Być może, ale ja wolę malarstwo.
– Każdy powinien robić to, co najlepiej lubi, i dlatego nie chciałabym ci niczego narzucać – uśmiechnęła się pani Ewelina. – Wydaje mi się tylko, że malarstwem trudniej zarobić.
– Masz rację – przytaknęła Lola. – Rzadko kto kupuje obrazy. No cóż… może z czasem przerzucę się na tkactwo. To teraz zrobiło się bardzo modne.
– A jak z tym twoim samochodzikiem?
– Odebrałam dzisiaj z warsztatu. Pierwsza klasa. Chodzi jak nowy.
– To dobrze – ucieszyła się pani Ewelina – bo już się bałam, że to jakieś poważniejsze uszkodzenie.
– Ależ skąd. Drobna sprawa. Będę musiała zabrać się trochę za mechanikę, żeby z każdym głupstwem nie jechać do warsztatu.
Pani Ewelina pogładziła dziewczynę po jasnych włosach.
– Bardzo cenna inicjatywa. Popieram. A czy zamówiłaś tego człowieka, który ma ten przyrząd do wstrzeliwania kołków w ścianę?
– Zamówiłam. Oczywiście. Obiecał, że przyjdzie w piątek.
– Bo widzisz… – ciągnęła pani Ewelina – chciałabym Chełmońskiego przenieść do jadalnego pokoju, a tę kopię Renoira wolałabym powiesić w saloniku. Tam, między tymi kandelabrami, będzie chyba lepiej się prezentować.