Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W Gorylu z Wołomina Piotrek dostaje od wuja zlecenie ochraniania pewnej młodej Amerykanki polskiego pochodzenia, którą do kraju przysłał zaniepokojony ojczym. Rzekomo gangsterzy grożą jej śmiercią. Zdaje się, że samotna przejażdżka konna po pobliskim lesie nie kończy się dla Ady dobrze. Jej wierzchowiec wraca do domu sam. Zastanawiające jest to, że tuż przed wycieczką jej ochroniarz zostaje pilnie wezwany do chorej matki, która jednak czuje się dobrze. Wkrótce w tej okolicy znaleziono zwłoki dziewczyny ze zmasakrowaną twarzą. Co się stało z Adą? Czyżby amerykański gang odnalazł ją aż w podwarszawskiej wsi? A może to zazdrosna kuzynka Hanka zlikwidowała swą rywalkę? Sprawą zajmuje się stołeczna milicja, ale trop plącze się i rwie...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 129
Zygmunt Zeydler-Zborowski
Goryl z Wołomina
Redakcja Ewelina Stryjecka-Doliwa
Projekt okładki Mikołaj Jastrzębski
Skład komputerowy i korekta Maria Baranowska
Konwersja do wersji elektronicznej Mikołaj Jastrzębski
Edycję opracowano na podstawie maszynopisu autorskiego
© Copyright by Zofia Bimali Zborowska
© Copyright for this edition by Wydawnictwo LTW
ISBN 978-83-7565-226-0
Wydawnictwo LTW
ul. Sawickiej 9, Dziekanów Leśny
05-092 Łomianki
tel./faks (022) 751-25-18
www.ltw.com.pl
e-mail: [email protected]
Wypił ostatni łyk kawy, zapalił papierosa i spojrzał na zegarek. Spóźniała się. Tego bardzo nie lubił. Musi ją nauczyć bezwzględnej punktualności. Liczenie się z każdą minutą to nieodzowny warunek powodzenia we wszystkich życiowych sprawach. Pod tym względem był do przesady pedantyczny.
Przechodzące kelnerki przyglądały mu się z dużym zainteresowaniem. I nie tylko kelnerki. Siedzące przy sąsiednich stolikach dziewczyny, młode i te już nie pierwszej młodości, obdarzały go pełnymi zachęty spojrzeniami i dyskretnymi uśmiechami. W pełni na to zasługiwał. Był rzeczywiście bardzo atrakcyjnym mężczyzną. Wysoki, świetnie zbudowany, twarz pociągła, śniada, o regularnych, wyrazistych rysach zdradzała mocny charakter i zdecydowaną postawę wobec życia. Oczy duże, ciemne kontrastowały efektownie z jasnoblond falującą czupryną.
Wreszcie przyszła. Już w wejściu spostrzegł jej zgrabną sylwetkę. Przesunęła się między stolikami i lekko zadyszana usiadła.
Bez słowa postukał palcem w tarczę zegarka.
Uśmiechnęła się przepraszająco.
– Spóźniłam się. Wiem. Błagam o przebaczenie. To nie moja wina. Ten stary ramol tak mnie zanudzał, że…
– Jaki znowu stary ramol? – spytał, unosząc brwi.
– Taki jeden. Nie znasz go. Koniecznie chciał, żebym z nim szła do łóżka. Dawał mi dwieście dolarów, potem nawet trzysta.
– I co?
Wzruszyła ramionami.
– I nic. Nie poszłam z nim oczywiście. Teraz ja tylko z tobą, tylko z tobą. Z tamtym skończyłam raz na zawsze. Nie chcę znać innych mężczyzn.
Uśmiechnął się.
– Czy aby na pewno? – Mówił poprawnie po polsku z ledwo dostrzegalnym cudzoziemskim akcentem.
Mocno uścisnęła jego dłoń.
– Możesz mi wierzyć, Haroldzie, możesz mi wierzyć. Jesteś mężczyzną mojego życia. O takim mężczyźnie zawsze marzyłam.
Skrzywił się nieznacznie. Nie lubił egzaltacji. Te wyznania działały mu na nerwy.
– No więc jak? Zdecydowałaś się? – spytał.
Nerwowym ruchem odgarnęła z czoła jasne włosy.
– To byłby bardzo poważny krok w moim życiu – powiedziała i wyjęła z torebki papierosy. – Muszę się zastanowić, muszę się naradzić…
– Z kim masz się naradzać?
Zrobiła niewyraźną minę.
– No… Bo ja wiem… Mam przecież jakąś tam rodzinę…
– Mówiłaś, że nie utrzymujesz z rodziną żadnych stosunków.
– To raczej oni nie chcą mieć ze mną nic wspólnego.
Poruszył się niecierpliwie.
– No więc… o co właściwie chodzi? A zresztą, rób, jak uważasz. Ja ci proponuję, że zrobię z ciebie gwiazdę filmową, a ty się zastanawiasz, czy nie lepiej zostać w Warszawie i puszczać się za dolary z cudzoziemcami.
Spojrzała na niego z wyrzutem.
– Nie mów tak. Proszę. Powiedziałam ci przecież, że z tamtym życiem zerwałam raz na zawsze, że tylko ty się liczysz.
– No, więc?
Znowu uścisnęła jego dłoń.
– Masz rację. Nie potrzebuję się z nikim naradzać. Jestem właściwie zupełnie sama. Nic nie mam do stracenia, a ty otwierasz przede mną wspaniałą przyszłość. Byłam głupia, że wahałam się choć przez chwilę. Jadę z tobą, Haroldzie.
Przesunął dłonią po jej włosach koloru dojrzałego zboża.
– Nareszcie mądra decyzja. Posłuchaj mnie, Izo. Wolałbym, żebyś nie rozpowiadała na prawo i na lewo o swoich planach, o naszych planach. Nie chciałbym mieć na karku tłumu dziewczyn, które chciałyby mnie przekonać o swoich kwalifikacjach na gwiazdę filmową. Lepiej załatwmy to wszystko cicho i bez rozgłosu. Nie chcę reklamy.
Skinęła głową.
– Rozumiem. Możesz liczyć na moją dyskrecję. Ale z najbliższymi przyjaciółkami będę musiała się pożegnać. Zresztą coś już im napomknęłam.
– Co?
– Że poznałam wspaniałego mężczyznę i że wybieram się z nim na koniec świata. Nie mogłam się nie pochwalić. Chcę, żeby mi zazdrościły.
– Ale nie mów im nic o tych projektach filmowych.
– Nie pisnę ani słowa. Przyrzekam.
Wierzchem dłoni przesunął po gładko wygolonej twarzy.
– I jeszcze jedno… Czy uprawiasz jakieś sporty?
– Oczywiście. Pływam, wiosłuję, gram w tenisa, jeżdżę na nartach.
– To dobrze, to bardzo dobrze. A konna jazda?
– Raz siedziałam na koniu, spadłam i na tym się skończyło.
– Dobrze by było, żebyś wzięła kilka lekcji konnej jazdy. W karierze filmowej to ci się bardzo może przydać.
Zasępiła się.
– Do tego potrzebny jest specjalny strój.
– O to się nie martw. Już ja się tym zajmę. Obstalujemy ci wspaniałe bryczesy u najlepszego krawca.
– A buty?
– Buty oczywiście także u najlepszego szewca.
Roześmieli się.
Po chwili spojrzał na zegarek.
– Spieszysz się? – spytała.
– Trochę. Mam jeszcze parę spraw do załatwienia. A ty jak najprędzej złóż podanie o paszport. Te formalności zazwyczaj dość długo trwają. Potrzebna będzie oczywiście jeszcze wiza amerykańska. To wszys-tko zajmie trochę czasu. A ja muszę już wracać do Chicago. Czekają na mnie.
– Zaraz, jutro z samego rana idę do biura paszportowego – powiedziała z ożywieniem.
Nowe życie zaczynało nabierać realnych kształtów. To już nie były marzenia. To rzeczywistość, wspaniała rzeczywistość.
Skinął na kelnerkę i zapłacił, zostawiając suty napiwek. Był snobem. Przy każdej okazji starał się zademonstrować swój gest.
– No… To teraz się pożegnamy.
– Mieliśmy razem pójść na obiad – powiedziała cicho.
– Niestety to niemożliwe. Mam coś pilnego do załatwienia. – Wyjął z portfela banknot dziesięciodolarowy i podał go dziewczynie. – Idź tu na róg, do baru, coś zjeść. Zadzwonię do ciebie wieczorem. Może się spotkamy.
– Bardzo bym chciała.
Była głodna. Nie miało jednak sensu zmieniać dolary po oficjalnym kursie, a nie czuła się na siłach, żeby teraz szukać cinkciarzy. Zresztą to nie było pot-rzebne. Miała jeszcze trochę złotówek w torebce. Tak jak jej poradził Harold, poszła do baru, usiadła przy małym stoliku i z roztargnieniem zamówiła coś z karty. Nie zwracała najmniejszej uwagi na zaczepne spojrzenia mężczyzn. Tak ją opanowała wizja kariery filmowej, że nie czuła nawet smaku tego, co jadła. Ciągle jeszcze nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Wszystko to, co się z nią działo, wydawało jej się tak bardzo nierealne, przypominające jakiś piękny sen. A jednak Harold był czymś najzupełniej realnym i jego dolary także.
Poprosiła o rachunek, który sprawdziła bardzo dokładnie.
– Masę pieniędzy – mruknęła do siebie, już bardzo dawno nie regulowała rachunku w lokalu. Zawsze robił to za nią ktoś inny. Nie interesowały ją ceny.
Zapłaciła, nie zostawiając żadnego napiwku, i wyszła. Dziwnym zbiegiem okoliczności na postoju taksówek nie było nikogo. Zaczekała chwilę, a następnie wsiadła do czerwonego fiata i kazała się zawieźć na Kruczą.
Jakiś kuzyn Iwony wyjechał służbowo za granicę i wynajął dziewczynom swoje dwupokojowe mieszkanie. Uzgodnili, że będą płacić w dolarach, we frankach szwajcarskich albo w zachodnioniemieckich markach. Wszystkie trzy zaliczały się do kategorii walutowych panienek do towarzystwa, a więc nie było problemu. W większym pokoju mieszkały Iza z Mają, mniejszy zajmowała Iwona. Zapobiegliwy kuzyn załatwił wszystkie formalności z administrac-ją oraz z dozorcą, z którym się zaprzyjaźnił, przy pomocy bonów dolarowych.
Obydwie były w domu. Maja, długonoga brunetka o twarzy rafaelowskiej Madonny, leżała na tapczanie i pochłaniała jakiś kryminał, a Iwona smażyła w kuchni naleśniki, które miała zamiar przełożyć duszonymi jabłkami. Zamiłowanie do sztuki kulinarnej było zapewne przyczyną nieznacznego zaokrąglania się jej kształtów, ale ciągle jeszcze była bardzo zgrabna i atrakcyjna, a jej minimalna nadwaga przyciągała mężczyzn z bliższego i dalszego Wschodu.
Iza weszła promienna i pełna radości życia.
– Zjesz parę naleśników z jabłkami? – spytała Iwona.
Iza uśmiechnęła się.
– Zjadłam przed chwilą wspaniały stek w Barze Europejskim, ale jednego naleśnika mogę zjeść, jak mnie ładnie poprosisz.
– Pewnie byłaś na obiedzie z tym twoim „królewiczem z bajki”.
– Wyobraź sobie, że byłam zupełnie sama.
– Ale on ci dał forsę na ten stek. Przyznaj się.
– Jesteś niedyskretna.
Iwona roześmiała się, pokazując przesadnie białe i bardzo równe zęby.
– Na własny rachunek tobyś poszła do baru mlecznego, a nie do Europejskiego. Już ja dobrze znam ten twój „szeroki” gest.
Maja oderwała oczy od książki i spojrzała na przyjaciółkę.
– Czy w dalszym ciągu uważasz, że ten facet jest taki fantastyczny?
– Wspaniały mężczyzna. Możesz mi wierzyć. A jaki we mnie zakochany. Przy jego pomocy rozpocznę nowe życie. Obrzydło mi już motanie tych dolarowych klientów. Pojadę z nim w szeroki świat. Może występować będę w filmie.
Maja roześmiała się.
– O! To on zaczyna cię rwać na gwiazdę filmową. Stary numer. Uważaj, Izuniu, żeby ten „królewicz z bajki” nie sprzedał cię w szerokim świecie do jakiegoś brazylijskiego albo argentyńskiego burdelu.
– Co ty pleciesz? – oburzyła się Iza. – To człowiek dużej klasy.
– Handlarze żywym towarem są przeważnie ludźmi „dużej klasy”.
– Ja mu ufam. Dobrze mu z oczu patrzy.
– Niejednemu bandziorowi dobrze z oczu patrzy.
– Dlaczego usiłujesz mnie do niego zrazić? Jesteś zazdrosna?
Maja wzruszyła ramionami.
– Zazdrosna? Oszalałaś? Mówię to wszystko dlatego, że jesteś moją przyjaciółką. Pragnę cię ostrzec. Pragnę, żebyś trzeźwo spojrzała na te wspaniałe plany. Zastanów się. Poznaj bliżej tego człowieka.
– Już się zastanowiłam. On jest moją ogromną szansą. Nie mogę przecież z tego nie skorzystać. Zresztą, tak czy owak, z dotychczasowym życiem skończyłam raz na zawsze.
– To nie będzie takie proste.
– Tak, to nie będzie takie proste – powtórzyła Iwona, która właśnie przyszła z kuchni z gotowymi naleśnikami.
Iza spojrzała to na jedną, to na drugą.
– O co chodzi?
– Zenon wyszedł z pudła – powiedziała Maja.
Promienna twarz Izy zgasła nagle i poszarzała.
– Już? Przecież dostał…
– Tak. Dostał trzy lata, ale wypuścili go wcześniej za dobre sprawowanie. Mówi, że w kiciu taki tłok, że jak tylko mogą, to zwalniają. Był tu dzisiaj rano. Pytał o ciebie.
– Nie chcę mieć z nim nic wspólnego – powiedziała z udaną pewnością siebie Iza.
– Bądź ostrożna – wtrąciła się do rozmowy Iwona, rozkładając na talerzach naleśniki. – To niebezpieczny facet.
W Izę nagle wstąpiła odwaga.
– Nie bójcie się o mnie. Dam sobie radę. Harold mi pomoże, jak będzie trzeba.
Zadźwięczał dzwonek.
Spojrzały po sobie niespokojnie.
– Kto to może być?
– Idź otwórz – powiedziała Maja, wstając z tapczanu.
Wszedł. Wysoki, muskularny, szeroki w ramionach. Twarz kwadratowa, o wystających kościach policzkowych. Oczy wąskie, lekko skośne, osadzone blisko szerokiego nosa. Nad niskim czołem czerniły się krótko przystrzyżone włosy.
– Cześć – głos o basowym brzmieniu, nieco schrypnięty.
Milczały, sterroryzowane już samą jego obecnością.
Podszedł do Izy i klepnął ją w plecy z taką siłą, że aż się zgięła.
– To tak się wita ukochanego po długiej rozłące?
Iza wyprostowała się i energicznie potrząsnęła głową.
– Daj mi spokój. Rozumiesz? Odczep się ode mnie. Nie jesteś żadnym moim ukochanym i nigdy nie byłeś. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
Zaśmiał się cichym, złym śmiechem.
– Nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego, co? Uważaj, ptaszyno, dobrze uważaj. Wiesz, że ze mną żartów nie ma. Ja się nie znam na żartach. Nie mam poczucia humoru. A ty mi tutaj nie podskakuj, bo popłyniesz Wisłą do samego Gdańska. A teraz woda zimna.
– Do niczego nie możesz mnie zmusić. Ja z tamtym skończyłam ostatecznie. Mam narzeczonego.
Teraz roześmiał się na cały głos.
– Ha, ha, ha! Masz narzeczonego? Co? Dobry kawał, bardzo dobry kawał. To już ja nie jestem twoim narzeczonym?
– Dobrze wiesz, że między nami wszystko skończone – powiedziała stanowczo.
Podszedł bliżej i uderzył ją w twarz.
– Jeszcze nie wszystko między nami skończone. A może byś mi przedstawiła tego twojego „narzeczonego”. Chętnie bym z nim pogadał. A ty, kotku, wybij sobie te wszystkie bzdury z głowy, bo to się może dla ciebie bardzo smutno skończyć. Nie ścierpię takich grymasów.
– Nie jestem twoją niewolnicą.
– A właśnie, że jesteś!
Znowu uderzył ją w twarz i wyszedł, trzasnąwszy drzwiami. Przez chwilę panowało milczenie. Pierwsza odezwała się Maja.
– Zdaje się, że życie zaczyna ci się komplikować. To nie będzie takie proste. Zenon to twardy facet.
Iza gniewnie potrząsnęła głową.
– Nie złamie mnie. Nie może mnie zmusić. Nigdy do niego nie wrócę. Zresztą Harold mi pomoże.
– Jeżeli będzie chciał i jeżeli da sobie radę z Zenonem.
– Jestem pewna, że sobie poradzi. Jest świetnie zbu-dowany, wysportowany. Tam, w Chicago, miał na pewno do czynienia z lepszymi niż Zenon.
Maja westchnęła.
– Tak bym chciała, żeby ci się wszystko dobrze ułożyło. Byłoby najlepiej, żebyś jak najprędzej wyjechała z tym twoim Haroldem.
– Jak tylko dostanę paszport.
Zenon nie pokazał się więcej. Nad wieczorem zadzwonił Harold. Poszli na kolację do Grand Hotelu.
Kiedy kelner przyjął zamówienie, Harold dotknął jej dłoni.
– Jesteś jakaś zdenerwowana. Dlaczego? Co się stało?
Uśmiechnęła się blado.
– Nic ważnego. Takie tam babskie kłopoty.
– Może mogę ci w czymś pomóc?
Zastanawiała się nad tym, czy mu powiedzieć o Zenonie. Zdecydowała się.
– Widzisz… To są jeszcze pozostałości mojego dawnego życia. Czepia się mnie jeden facet, który uważa, że jestem jego własnością.
– Nie przejmuj się. Jakoś sobie z nim poradzimy.
– To niebezpieczny typ. Łatwo nie zrezygnuje.
– Miałem już do czynienia z niebezpiecznymi typami – uśmiechnął się Harold. – Jedz, bo ci wystygnie.
Kiedy kelner postawił przed nimi kawę i tort, Iza nagle zbladła gwałtownie.
– Co się stało?
– To on – wyszeptała.
Zenon szedł wolno kołyszącym się krokiem w ich kierunku. W pewnym momencie zatrzymał się, usiadł przy sąsiednim stoliku i patrzył.
– Nie zwracaj na niego uwagi – powiedział półgłosem Harold. – Pij kawę.
– Chodźmy – poprosiła.
– Jak sobie życzysz. – Skinął na kelnera, który nadbiegł skwapliwie, nie mając wątpliwości, że ma do czynienia z dolarowym gościem.
– Może masz ochotę przejechać się gdzieś za miasto? – spytał Harold. – Warto czasem odetchnąć świeżym powietrzem. Mam wóz tutaj za hotelem.
Na parkingu podszedł do nich Zenon. Przymrużył oczy i mocno zacisnął zęby.
– Odczep się od mojej dziewczyny, pętaku – powiedział chrypliwie.
– Czy pan do mnie mówi? – spytał Harold, zdejmując z ramienia ciężką rękę napastnika.
Zenonowi krew napłynęła do twarzy.
– Do ciebie mówię, baranie. Odczep się od mojej dziewczyny, słyszałeś?
– Zdaje mi się, że pan jest nieuprzejmy – głos Harolda był w dalszym ciągu spokojny, a nawet łagodny.
Zenon stracił cierpliwość.
Harold z błyskawiczną szybkością uniknął druzgoczącego ciosu i w odpowiedzi ulokował lewą pięść na żołądku przeciwnika, a prawym sierpem trzasnął w kwadratową szczękę. Obydwa uderzenia były precyzyjne. Zenon runął na wznak, uderzając głową o kamienie.
Harold przez chwilę masował sfatygowaną dłoń, a następnie wziął pobladłą Izę pod rękę.
– Mój wóz stoi tam – powiedział – chodźmy.
– A co z nim?
Wzruszył ramionami.
– A co mnie to obchodzi. Niech się nim zajmie pogotowie ratunkowe. Chodź. Nie traćmy czasu.
Kiedy przypięli pasy bezpieczeństwa, spytał:
– Gdzie chcesz jechać na spacer?
Ciągle jeszcze była oszołomiona.
– Bo ja wiem. Może do Konstancina?
– Niech będzie Konstancin. Ale musisz mi powiedzieć, jak mam jechać. Nie znam tych podwarszawskich miejscowości.
Zjechali w dół Belwederską. Dotknął jej ramienia.
– Widzisz, że to nie było takie skomplikowane.
– Jesteś wspaniały.
Uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Ale po tym, co zaszło, lepiej by było, żebyś nie wracała do swojego mieszkania na Kruczej. Nie wiadomo, co temu bandziorowi może strzelić do głowy, jak się ocknie. Mam myśl. Ulokuję cię na razie u mojej siostry, która ma willę w Otrębusach. Tak będzie bezpieczniej. Wobec tego zawracamy i jedziemy do Otrębus. Tylko przedtem będę musiał na chwilę wpaść na pocztę. Zaczekasz na mnie w wozie.
Zaparkował na Świętokrzyskiej. Szybko wbiegł po schodach i zamówił błyskawiczną rozmowę z Chicago.