Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Doktor Paweł Szrot jest zdolnym młodym chirurgiem, lekarzem z powołania, do tego szczęśliwie żonatym. Wszyscy wróżą mu wspaniałą karierę. Nagle z nieznanych przyczyn umiera jeden z jego pacjentów. Po tym zgonie przychodzą kolejne. Taki zbieg okoliczności wydaje się nieprawdopodobny, ale z drugiej strony nic nie wskazuje na całą serię morderstw w szpitalu. Zrozpaczony Szrot myśli o porzuceniu sali operacyjnej. Nie wie, że to dopiero początek jego nieszczęść. Niefortunnie daje się sfotografować w towarzystwie nagiej dziewczyny i za zniszczenie negatywów musi zapłacić tajemniczemu szantażyście aż pięćdziesiąt tysięcy złotych. Skąd wziąć tak ogromną sumę? Kto zaaranżował tę sytuację i po co? A to jeszcze nie wszystko, co go w najbliższym czasie czeka…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 271
Zygmunt Zeydler-Zborowski
Szantaż
Projekt okładki
Mikołaj Jastrzębski
Skład
Maria Baranowska
Konwersja do wersji elektronicznej
Mikołaj Jastrzębski
Edycję opracowano na podstawie wydania:
Wydawnictwo WIELKI SEN, Warszawa 2011
© Copyright by Zofia Bimali Zborowska
© Copyright for this edition by Wydawnictwo LTW
ISBN 978-83-7565-461-5
Wydawnictwo LTW
ul. Sawickiej 9, Dziekanów Leśny
05-092 Łomianki
tel. 22 751-25-18
www.ltw.com.pl
e-mail: [email protected]
W „Delikatesach” kupiła piętnaście deko szynkowej kiełbasy, pół ćwiartki masła i paryską bułkę. Miała w domu kilka jajek, dżem, trochę szczypiorku, który został ze śniadania. Kolacja zapowiadała się zupełnie nieźle. Stojące na wystawie sklepowej telewizory przypomniały jej, że dzisiaj piątek i że trzeba kupić „Radio i Telewizję”. Paweł lubił wiedzieć, co warto obejrzeć w bieżącym tygodniu. Podeszła do kiosku.
– Popatrz, popatrz, ale babka w dechę – posłyszała za sobą męski głos. W słowach tych zabrzmiał tak szczery zachwyt, że mimo woli uśmiechnęła się nieznacznie. Wiedziała, że się podoba i że jej nowy kostium leży znakomicie. Znajomy sprzedawca odkładał dla niej zawsze „Radio i Telewizję”, „Przekrój” i „Politykę”. Podziękowała skinieniem głowy, wsuwając gazety do siatki.
Szła energicznym, sprężystym krokiem, chwytając kątem oka pełne uznania spojrzenia mężczyzn i zawistne spojrzenia kobiet. Lubiła się podobać. Wiedziała, że to głupia, babska przywara, ale lubiła. Sprawiało jej to dużą przyjemność, kiedy ją podziwiano, kiedy w oczach mężczyzn widziała zachwyt i pożądanie. Pragnęła być kobietą, a przecież przez pół dnia nie była nią, okryta czarną togą, manewrująca pomiędzy paragrafami kodeksu karnego. Dopiero gdy wychodziła z tych sal, gdzie obdarzano ludzi mniejszymi lub większymi porcjami sprawiedliwości, stawała się tym, kim była przede wszystkim – kobietą. Wsiadała w tramwaj, robiła pośpiesznie zakupy i szła do domu, szła spotkać się z Pawłem. Nie mogła doczekać się chwili, kiedy go znowu zobaczy. Na Żurawiej już prawie biegła. Tak było codziennie.
Przekręciła klucz w zamku i weszła do przedpokoju. Mieszkanie tonęło w mroku.
– Paweł! Jesteś? Paweł! – zawołała niespokojnie.
Leżał na tapczanie z zamkniętymi oczami.
Pośpiesznie położyła siatkę ze sprawunkami na stole, ściągnęła rękawiczki i siadła koło niego.
– Co ci jest, kochany? Źle się czujesz?
Spojrzał na nią i uśmiechnął się blado, jakby z przymusem.
– Nie, nie, nic mi nie jest. Po prostu chyba trochę się zmęczyłem.
– Biedaku, przepracowujesz się.
– Nie przesadzajmy.
Pogładził ją po dłoni.
– No, jak tam ci dzisiaj poszło?
– Ach, mówię ci, odniosłam fantastyczny sukces. Wygrałam dwie bardzo trudne sprawy. Zapędziłam w kozi róg prokuratora.
– Gratuluję. Staniesz się niedługo sławna.
– Daj spokój. A zresztą nie chcę teraz rozmawiać o sprawach sądowych. Mam dosyć. Pocałuj mnie.
Delikatnie dotknął wargami jej ust.
– Coś ty dzisiaj taki dziwny? Co ci jest? Pewnie jesteś głodny. Zaraz zrobię kolację. Zaczekaj.
Wyszła do kuchni, przypasała fartuszek i zaczęła kroić szczypiorek.
– Chcesz, żebym ci pomógł?
– Nie, nie. Odpocznij. Nie ma nic do roboty. Jadłeś obiad?
– Coś tam jadłem.
– Powinieneś się lepiej odżywiać. Zaraz nabrałbyś humoru. Zjesz jajecznicę z kiełbasą?
– Mogę zjeść. Wszystko mi jedno.
Wstał i przeciągnął się. Był wysoki, szczupły. Twarz miał pociągłą, śniadą, o niezbyt regularnych rysach i mocno zarysowanej dolnej szczęce. Bujną, ciemną czuprynę zaczesywał do tyłu. Przekroczył już czterdziestkę i siwiał na skroniach, co dodawało mu powagi. Cieszył się ogromnym powodzeniem u kobiet, ale nie korzystał z tego. Kochał Annę i nie miał zamiaru wdawać się w jakieś przelotne flirty. Pobrali się przed trzema laty. Byli ze sobą bardzo szczęśliwi. Słuchając zwierzeń swych kolegów i przyjaciół, nigdy przedtem nie przypuszczał, że małżeństwo może być czymś tak bardzo miłym, tak bardzo udanym.
Usiadł w fotelu i przeglądał przyniesione przez Annę czasopisma. Czuł, że powinien coś powiedzieć, coś wesołego, dowcipnego. Ciągle jeszcze nie mógł otrząsnąć się z ponurego nastroju. Twarz tego człowieka stała mu uparcie przed oczami.
– Chodź na kolację.
Jadali w kuchni. Anna kończyła smażyć jajecznicę. Stanął za jej plecami i wciągał w nozdrza zapach świeżego szczypiorku.
– Siadaj.
Jedli w milczeniu. Po chwili Anna powiedziała:
– Smakuje ci?
– Bardzo. Znakomita jajecznica.
Od początku małżeństwa nigdy jeszcze nie przeżywała takiego dziwnego nastroju. Coś się stało, coś, o czym Paweł nie chciał jej powiedzieć. To ją niepokoiło. Dotychczas był zawsze z nią zupełnie szczery, opowiadał o wszystkich kłopotach, zmartwieniach, dzielił się z nią zarówno wesołymi wiadomościami, jak i troskami. Dlaczego dzisiaj…?
Po kolacji zmyła pośpiesznie. Była zdenerwowana. Pogodny, wiosenny nastrój zniknął bez śladu. Wiedziała już na pewno, że stało się coś niedobrego.
– Chcesz obejrzeć telewizję?
Energicznie potrząsnął głową.
– Nie, nie. Nie mam dzisiaj nastroju. Chodźmy spać.
Zwykle w łazience nucił albo gwizdał jakąś melodię.
Nadsłuchiwała. Cisza. Mył się w zupełnym milczeniu. Kiedy położył się przy niej na tapczanie, dotknęła jego ręki. Dłoń miał muskularną, palce długie, mocne.
– Kochanie, co ci jest? Powiedz. Widzę przecież, że coś cię dręczy. Powiedz. Proszę.
– Ten człowiek bardzo chciał żyć – powiedział cicho.
– Kto? Jaki człowiek?
– Ten, którego dzisiaj operowałem.
– Nie udała ci się operacja?
Wzruszył ramionami.
– Nie mogła się udać. Całe wnętrzności zżarte przez raka. Nic tam nie było do zrobienia.
Przytuliła się do niego.
– Nie denerwuj się, najmilszy. Przecież nie masz sobie nic do zarzucenia.
– Mógł jeszcze pożyć miesiąc, dwa. Nie wiem…
– Bardzo cierpiał?
– Bardzo.
– To chyba lepiej, że przestał cierpieć.
– Tak. Ale on chciał żyć.
– Tyle lat już operujesz, tyle lat patrzysz na śmierć, na ludzkie cierpienie. Dlaczego właśnie dzisiaj…
Podniósł się i, wsparty na łokciu, zaczął mówić szybko, gorączkowo, tak jakby chciał wyrzucić z siebie wszystko to, co go dręczyło:
– Sam nie wiem. Nie umiem sobie tego wytłumaczyć. Widzisz… czasem tak bywa, że… Ten człowiek miał do mnie ogromne, bezgraniczne zaufanie. Wierzył we mnie, jak w Boga. Był pewien, że ja go uratuję. Nikt nie chciał się podjąć tej operacji. Wszyscy wiedzieli, że to nie ma sensu. Ja się zdecydowałem. On tak mnie prosił, że nie potrafiłem mu odmówić. Zdecydowałem się. Ostatecznie dopóki nie otworzy się jamy brzusznej, to nigdy na pewno nie wiadomo, chociaż w tym wypadku szansa była prawie żadna.
– Zrobiłeś co do ciebie należało.
– Tak. Postąpiłem tak, jak mi nakazywało moje sumienie. Ale nie mogę zapomnieć tej twarzy, tego błagalnego spojrzenia. On bardzo chciał żyć.
Przesunęła dłonią po jego włosach.
– Jesteś przemęczony, kochany, podenerwowany. Powinieneś odpocząć. Mógłbyś może wziąć urlop. Trzeba, żebyś gdzieś wyjechał na odpoczynek.
Uśmiechnął się.
– To byłoby dobre, ale wątpię, żeby mnie puścili. Masę teraz mamy roboty.
– Roboty zawsze będzie dużo. Musisz pomyśleć o swoim zdrowiu.
Przygarnął ją do siebie.
– Jesteś bardzo kochana, że tak się o mnie troszczysz. Pomówimy jeszcze o tym. Na razie chodźmy spać. Jestem piekielnie zmęczony.
Leżała wpatrzona w ciemność. Żal jej było tego wieczoru, na który tak się cieszyła. Zaraz jednak zawstydziła się tego uczucia. Egoistka, wstrętna egoistka. Nie można myśleć tylko o swoich przyjemnościach. Biedny Paweł. Tak się zdenerwował. Ale jeżeli ten jego pacjent miał raka, no to… Ostatecznie tyle ludzi codziennie umiera na świecie i każdy z tych ludzi chce żyć. Paweł musi koniecznie wyjechać gdzieś na odpoczynek. Ta jego dzisiejsza reakcja świadczy chyba najlepiej o tym, że jest krańcowo wyczerpany. Przewróciła się na drugi bok i, zasłuchana w daleki szum ulicy, myślała o jutrzejszym dniu.
Telefon hałaśliwie rozdźwięczał się w ciemności. Paweł już spał. Pośpiesznie chwyciła aparat. W słuchawce rozległ się podniecony kobiecy głos:
– Błagam pana, panie doktorze, niech pan nie operuje Filipa. On umrze. Błagam pana!
– Halo – powiedziała Anna. Połączenie zostało przerwane. Paweł poruszył się i spytał sennie:
– Ktoś dzwonił?
– Nic, nic, to pomyłka. Śpij.
Wyciągnęła rękę i dotknęła telefonu, jakby to mogło jej dopomóc w zrozumieniu słów, które przed chwilą usłyszała. „Błagam pana, panie doktorze, niech pan nie operuje Filipa…” Co to znaczy? Kim była ta kobieta o niskim, charakterystycznym tembrze głosu? Dlaczego odłożyła słuchawkę? Przecież mogła poprosić do aparatu Pawła. A może wcale nie chodziło o Pawła? Może to była po prostu pomyłka?
Niepokój rósł i wypełniał ciemności. W nocy wszystko wydaje się bardziej groźne, bardziej przerażające. Nie mogła zasnąć. Czuła, że idzie ku nim niebezpieczeństwo, że dni spokojnego życia są policzone. Bała się. Skurczyła się pod kołdrą, jakby chciała schować się przed czymś strasznym. Co robić? Jak przed tym czymś ochronić Pawła? Była bardzo szczęśliwa. Nie pozwoli odebrać sobie tego szczęścia. Gotowa była walczyć.
Zasnęła dopiero przed świtem. Kiedy zadzwonił budzik, była zmęczona, niewyspana, w fatalnym nastroju.
Paweł wrócił z łazienki. Zdążył się już ogolić. Pachniał mydłem i wodą kolońską. Pocałował ją z wesołym uśmiechem.
– Dzień dobry, kochanie. – Nagle spoważniał i spojrzał uważnie na twarz Anny. – Mizernie wyglądasz. Co ci jest? Źle się czujesz?
Dotknęła palcem jego warg.
– Wiesz, że cię bardzo kocham – szepnęła.
– Ty mnie nie zagaduj. Powiedz dlaczego źle wyglądasz. Może jesteś chora?
– Nie, nie, nic mi nie jest. Naprawdę. Po prostu źle spałam.
– Dlaczego?
– Nie wiem. Tak jakoś. Długo nie mogłam zasnąć, a potem miałam idiotyczne, męczące sny.
Pochylił się nad nią i ruchem serdecznej troskliwości pogładził ją po włosach.
– Czy naprawdę nic ci nie jest? Może zmierzysz gorączkę?
– Daj mi spokój. Nie mam gorączki. Czuję się znakomicie.
Wstała i narzuciła niebieski szlafroczek.
Wiążąc krawat, przyglądał jej się uważnie. Spytał:
– O której dzisiaj musisz być w sądzie?
– O jedenastej.
– To po co tak wcześnie wstajesz? Poleż jeszcze. Sam sobie zrobię śniadanie.
– Co za pomysł. Dlaczego nie miałabym przygotować śniadania? Nie jestem chora.
Poszła do łazienki, pośpiesznie się umyła, spięła włosy szeroką klamrą i przy pomocy szminki przywróciła rumieńce swym policzkom. Nie chciała, aby Paweł wyszedł z domu, mając przed oczami obraz jej poszarzałej, zmęczonej twarzy.
Przy śniadaniu rozmawiali o pogodzie, o filmach i o wizycie u Krzywuskich. Kiedy Paweł zapalił papierosa, Anna spytała:
– Masz dzisiaj jakąś operację?
– Tak.
– Czy to coś poważnego?
– Nie, głupstwo. Wyrostek.
– Kto jest tym delikwentem?
Spojrzał na nią zdziwiony.
– Cóż ty się nagle interesujesz moimi pacjentami?
Uśmiechnęła się z nieco sztuczną swobodą.
– Tak sobie zapytałam. Ostatecznie mogę się czasem zainteresować komu wycinasz ślepą kiszkę.
Zgasił papierosa i wstał.
Na ogół nie mam pamięci do nazwisk, ale tym razem pamiętam jak się ten facet nazywa. Filip Warzycki.
– Filip?
– Tak. Filip Warzycki. Być może, że go nawet tutaj widziałaś. Był u mnie ze dwa razy prywatnie. Taki dobrze zbudowany, wysoki, z rudą czupryną.
Skinęła głową.
– Tak, tak, przypominam sobie. Przystojny.
– Owszem. Interesująca twarz.
Paweł wyszedł do przedpokoju i włożył płaszcz. Anna poprawiła mu szalik pod szyją. Wyczuł, że chce coś powiedzieć.
– No co, kochanie?
– Mam do ciebie wielką, ale to bardzo wielką prośbę.
Pocałował ją i powiedział z uśmiechem:
– Pewnie znowu zobaczyłaś na wystawie jakąś „szałową” koszulkę.
– Nie, nie, to nie o to chodzi. Chcę cię prosić, żebyś dzisiaj nie operował. Przecież może cię ktoś zastąpić – dodała prędko.
Odsunął ją od siebie zdziwiony, trochę zniecierpliwiony.
– Żebym nie operował? A to dlaczego?
– Proszę cię, Paweł, bardzo cię proszę. Zrób to dla mnie.
Wzruszył ramionami.
– Dziwna jesteś. Pracuję w szpitalu i muszę operować. Od tego jestem.
– Niech cię ktoś dzisiaj zastąpi.
Był coraz bardziej rozdrażniony. Oczy mu się zwęziły, nozdrza drżały nerwowo.
– Po pierwsze każdy w szpitalu ma wyznaczoną swoją robotę i nikt nikogo nie zastępuje, a po drugie nie widzę najmniejszego powodu, żeby prosić któregoś z kolegów o zastępstwo. Jak ty sobie to w ogóle wyobrażasz? Że co mam powiedzieć? Że żona mnie prosiła, żebym dzisiaj nie operował, tak?
Objęła go za szyję i próbowała go pocałować. Odwrócił głowę.
– Proszę cię, Paweł. Proszę cię… Przecież możesz to dla mnie zrobić.
Uwolnił się z jej objęć.
– Przestań histeryzować, Aniu – powiedział opryskliwie. – O co ci właściwie chodzi?
– Nie chcę, żebyś dzisiaj operował. Jesteś zdenerwowany tą wczorajszą operacją.
Roześmiał się.
– Dajże spokój. Nie ma o czym mówić. O tamtej sprawie już zapomniałem. Rozkleiłem się trochę wczoraj, to prawda. Tak czasem bywa, że nagle człowieka coś rozmontuje wewnętrznie. Ale dzisiaj już wszystko w porządku. Bądź zupełnie spokojna. Zresztą nie mam w programie żadnej trudnej operacji. Zwykły wyrostek bez komplikacji, na zimno.
– Tak cię proszę – szepnęła, przytulając się do niego.
Wziął ją pod brodę i pocałował w usta.
– Nie rozrabiaj, głuptasie. To nie ma sensu. No, do widzenia, bo w końcu spóźnię się do szpitala. Trzymaj się i dzielnie broń swoich klientów.
Pośpiesznie zbiegł po schodach. Spojrzał na zegarek. Psiakrew. Ta pogawędka w korytarzu zabrała mu za dużo czasu. Tramwajem już nie zdąży. Zatrzymał przejeżdżającą taksówkę.
Rozmowa z Anną zdenerwowała go. Nie przypuszczał, że jest aż tak przewrażliwiona. Postanowił, że nigdy w przyszłości nie będzie z nią rozmawiał na takie ponure tematy.
W szpitalu siostra Maria powiedziała:
– Dzień dobry, panie doktorze. Czekamy na pana.
– Czy wszystko już gotowe do operacji?
– Tak.
– Jak się czuje pacjent?
– Znakomicie. Jest w doskonałym humorze. Od samego rana opowiada kawały.
W pokoju lekarzy Paweł zdjął marynarkę i włożył biały kitel. Nowacki, który poziewując przeglądał gazetę, spytał:
– Cóż wy, kolego, jesteście dzisiaj tacy zdenerwowani?
– Ja zdenerwowany? – obruszył się Paweł. – Zdaje się wam.
– Przecież widzę. Nieporozumienia małżeńskie?
Paweł nie odpowiedział. Wzruszył ramionami i poszedł obejrzeć swego pacjenta. „Proszę cię, nie operuj dzisiaj” – zabrzmiały mu w uszach słowa Anny.
Warzycki leżał w sześcioosobowym pokoju. Był to trzydziestokilkuletni mężczyzna, wysportowany, silny, dobrze zbudowany. Szare, trochę za blisko nosa osadzone oczy miały w sobie coś z drapieżnego ptaka, a wrażenie to jeszcze potęgował wydatny zgięty nos. Gęste, rude włosy wznosiły się nad wypukłym czołem, jak płomienie.
– No, jak samopoczucie? – spytał Paweł.
– Znakomite, panie doktorze.
– Ma pan chęć na maleńką operacyjkę?
– O niczym innym nie marzę.
Paweł uśmiechnął się. Lubił wesołych pacjentów.
– Zaraz spełnimy pańskie marzenia. Czy pojedzie pan na wózku, czy przejdzie się pan spacerkiem?
– Oczywiście, że spacerkiem. Pan wie, że nie przepadam za szpitalną motoryzacją.
– Dobrze. Za chwilę przyjdzie po pana siostra.
Kiedy Paweł mył ręce na sali operacyjnej, znowu usłyszał głos Anny: „Proszę cię, bardzo cię proszę, zrób to dla mnie”.
Siostra Maria spytała:
– Czy pan się dzisiaj źle czuje, panie doktorze?
– Ja? Nie. Dlaczego?
– Bardzo mizernie pan wygląda.
– Nic mi nie jest. Czuję się znakomicie – odburknął prawie niegrzecznie. – Czy wszystko gotowe do narkozy?
– Tak.
Warzycki leżał na stole operacyjnym pogodny, uśmiechnięty, pełen ufności. Nie bał się. Czegóż miał się bać? Przecież wszyscy mu mówili, że to tylko zabieg, że za dwa tygodnie będzie już mógł pójść do redakcji.
– Panie doktorze…
– Słucham?
– Niech mi pan nie robi dużego cięcia. To nietwarzowo wygląda.
– Postaram się.
Paweł patrzył na błyszczące narzędzia. „Dlaczegóż miałbym go nie operować?” – pomyślał. Jakby z oddali posłyszał schrypnięty głos Kowalika, który asystował mu przy operacji:
– Zaczynamy, panie doktorze?
– Zaczynamy.
Kiedy pochylił się nad nieruchomym ciałem i kiedy poczuł w palcach twardy kształt lancetu, odzyskał spokój. W tej chwili był już tylko maszyną do operowania ludzi. Ruchy miał pewne, zdecydowane, precyzyjne.
– Piękne cięcie – mruknął z uznaniem Kowalik.
Operacja trwała zaledwie kilka minut. Żadnych komplikacji. Pacjenta przewieziono na łóżko. Paweł mył ręce. „Proszę cię, bardzo cię proszę, zrób to dla mnie” – znowu zadźwięczały mu w uszach błagalne słowa Anny. Uśmiechnął się. Biedna mała. Jego wczorajsze opowiadanie wywarło na niej przygnębiające wrażenie. Dlaczego właśnie tak się wczoraj rozkleił? Co mu się stało? Przypomniała mu się tamta operacja i te oczy, te pełne ufności, błagające oczy. Warzycki patrzył dzisiaj na niego z tą samą ufnością. No tak, ale Warzycki to młody zdrowy chłop, a tamten… Tamtemu nikt już nie mógł pomóc.
W korytarzu zaczepił go profesor Suchański.
– Dzień dobry, doktorze. Operował pan już tego dziennikarza?
– Tak. Właśnie skończyłem.
– Jak poszło?
– Wszystko w porządku!
Suchański poprawił sobie okulary na nosie.
– Od rana miałem parę telefonów w sprawie tego pacjenta. To jakiś bardzo ustosunkowany jegomość. Jak to on się nazywa?
– Warzycki, Filip Warzycki.
– A tak, tak, właśnie. Mam wrażenie, że już słyszałem gdzieś to nazwisko.
– Bardzo możliwe. To znany dziennikarz. Mógł pan profesor spotkać się z jego nazwiskiem w radiu, w telewizji czy w jakimś czasopiśmie.
– To bardzo prawdopodobne. Czy nie zechciałby pan teraz zajść na chwilę do mego gabinetu, panie doktorze?
– Proszę bardzo.
Weszli do niewielkiego pokoju, w którym stało biurko, oszklona szafa, ceratowa kanapka i wieszak. Profesor wskazał krzesło.
– Proszę, niech pan siada, panie kolego. Widzi pan, mam do pana taką sprawę. Otóż otrzymałem pismo z ministerstwa, aby wytypować kogoś na zjazd chirurgów w Waszyngtonie. Chodzi oczywiście o wybitnych specjalistów. Ponieważ uważam pana za wybitnie zdolnego chirurga, przeto mam zamiar pana wytypować na ten zjazd. Co pan na to?
– Ależ, panie profesorze – powiedział z ożywieniem Paweł – jestem panu niesłychanie zobowiązany. Taki wyjazd to dla mnie wielka rzecz, jestem przekonany, że da mi bardzo dużo.
Suchański uśmiechnął się z zadowoleniem. Lubił w stosunku do swych młodszych kolegów odgrywać rolę protektora i dobroczyńcy. Poprawił się w fotelu i wyciągnął papierośnicę.
– Zasłużył pan sobie całkowicie na to wyróżnienie – powiedział, częstując Pawła papierosami. – Wie pan przecież doskonale, że ja żadnych tam takich kumoterskich protekcyjek nie uznaję. U mnie grają rolę faktyczne walory człowieka. Rad jestem, że w ten sposób mogę panu dopomóc w jego tak pięknie zapowiadającej się karierze. Trzeba będzie zaraz zająć się załatwianiem formalności paszportowych, bo to zawsze musi trochę potrwać. Musi się pan zorientować w tych papierkowych kombinacjach. Bo jeśli chodzi o mnie…
Rozległo się stukanie. W drzwiach ukazała się siostra Zofia.
– Telefon do pana profesora w pokoju lekarzy.
Suchański żwawo poderwał się ze swego miejsca.
– Na razie to chyba byłoby wszystko – powiedział, ściskając dłoń Pawła. Życzę powodzenia. – Wybiegł lekkim, posuwistym krokiem. Jak na siedemdziesięcioletniego mężczyznę poruszał się bardzo zwinnie i sprężyście.
Paweł wrócił do swoich zajęć. Odwiedził pacjentów, zrobił kilka opatrunków, wydał siostrom dyspozycje i parę razy zajrzał do Warzyckiego, który już obudził się z narkozy.
– Wszystko w porządku, siostro?
– W zupełnym porządku, panie doktorze.
– Proszono mnie, aby któraś z sióstr miała dzisiaj w nocy dyżur przy tym chorym. Prywatnie oczywiście. Może siostra zechciałaby się tym zająć i znaleźć kogoś odpowiedniego?
Uśmiechnęła się. Miała okrągłą, rumianą twarz z dwoma symetrycznymi dołeczkami, które pogłębiały się widocznie przy uśmiechu.
– Już o tym pomyślałam, panie doktorze. Siostra Elżbieta będzie dziś w nocy pilnowała pańskiego pacjenta. – Słowo „pańskiego” zostało wypowiedziane ze specjalnym naciskiem. Dla nikogo nie było tajemnicą, że siostra Elżbieta jest nieprzytomnie zakochana w Pawle i że gotowa jest zrobić wszystko, byle tylko mu się przypodobać.
Z pewnym zniecierpliwieniem ściągnął brwi. Nie lubił jakichkolwiek aluzji na temat tej dziewczyny.
– Dziękuję – powiedział sucho i energicznym krokiem ruszył w głąb białego korytarza.
* * *
– Czołem, kolego, czołem. Gratuluję.
– Czego? – spytał powściągliwie Paweł. Od dawna już zorientował się, że Rawicki zazdrości mu kariery i że nie omija żadnej okazji, żeby mu szkodzić.
– Jak to czego? Wyjazdu do Ameryki.
– To wy już wiecie…
– Oczywiście. Cała klinika o niczym innym nie mówi. Stajecie się sławni. Gratuluję, serdecznie gratuluję.
– Dziękuję – mruknął Paweł i wszedł do pokoju lekarzy. Nie było tu nikogo, tylko Joanna siedziała przy bocznym stoliku i robiła jakieś notatki. Była ciemną brunetką o mocno zarysowanych, energicznych rysach twarzy i czarnych jak smoła oczach. Kiedyś, przed laty, flirtowali ze sobą, ale nic jakoś z tego nie wyszło. Może zawiniły okoliczności, a może Joanna nie była pewna jego uczucia. Rozeszli się. Paweł ożenił się, a Joanna wyszła za mąż z rozsądku, za dużo starszego od siebie profesora politechniki. Mówiono, że nie przestała kochać Pawła, ale to były takie sobie, ludzkie gadania. Ich wzajemne stosunki ułożyły się na płaszczyźnie przyjaźni i koleżeństwa. Oboje wystrzegali się wspomnień i wszystko byłoby właściwie w porządku gdyby nie chorobliwa wprost zazdrość męża Joanny. Profesor Mokrzycki dowiedział się bowiem o romansie z Pawłem i zadręczał żonę scenami, żądając, aby porzuciła pracę w szpitalu, aby przenieśli się do innego miasta, aby zrezygnowała z zawodu lekarza i tak dalej, i tak dalej. Paweł nieraz radził, żeby przeniosła się chociaż do innej kliniki, ale Joanna nie chciała o tym słyszeć, twierdząc, że najmniejsze ustępstwo z jej strony pociągnęłoby nowe żądania i że pogorszyłoby tylko sytuację.
– Rzuć tego starego durnia. Przestań się męczyć – mówił, gdy przychodziła zdenerwowana do szpitala po awanturze w domu.
– To nie takie proste – odpowiadała.
– Dlaczego nie proste? Co ci daje to małżeństwo? Forsę? Zarobisz na życie.
Uśmiechnęła się wtedy jakoś dziwnie i mówiła:
– Ty pewnych rzeczy nie jesteś w stanie zrozumieć. Ty w ogóle niewiele rozumiesz.
Wzruszał ramionami i tak się zazwyczaj kończyła taka ich rozmowa. Z czasem przestał się interesować małżeńskimi perypetiami Joanny. Miał coraz więcej własnych kłopotów, a poza tym doszedł do przekonania, że mimo całej przyjaźni, jaka ich łączyła, nie powinien się mieszać do tych spraw.
Usiadł przy oknie i zapalił papierosa.
– Mizernie wyglądasz – powiedziała, podnosząc oczy znad kartki papieru.
– Zmęczony jestem. Mam tego wszystkiego dosyć.
– Przejąłeś się wczoraj tą operacją.
– Trochę. To nie było przyjemne.
Wsunęła do kieszeni fartucha długopis i zebrała ze stolika notatki.
– Tak. Rozumiem cię. Znam to uczucie. Czasem przechodzą całe miesiące i człowiek jest zupełnie nieczuły na tę ludzką jatkę, a czasem… Czy wiesz, że wczoraj tu był ojciec tego chłopaka? Już po twoim wyjściu. Rozmawiał z Rawickim.
– Tak? – mruknął obojętnie Paweł – Nie wiedziałem.
Joanna wstała i obciągnęła na sobie fartuch.
– Zostawiam cię w samotności. Mam jeszcze jedną operację. Także bardzo wątpliwa historia, ale próbować trzeba.
Wyszła cicho z pokoju. Lubił ją za to, że nigdy nie trzaskała drzwiami.
Siedział zamyślony, patrząc na żarzącego się papierosa. Dźwięczały mu w uszach słowa Joanny: „Ludzka jatka, ludzka jatka”. Psiakrew. Nic tylko ta ciągła, beznadziejna walka ze śmiercią. Czasem uda im się przedłużyć jakiemuś człowiekowi życie na kilka czy kilkanaście lat, ale wreszcie wszystko kończy się tak samo. Trochę wcześniej, trochę później. Do diabła, po co przypomniała mu tego chłopaka?
Ktoś zastukał delikatnie, nieśmiało.
– Proszę – powiedział Paweł i spojrzał ku drzwiom.
Weszła i zatrzymała się onieśmielona. Miała jasne włosy, duże niebieskie oczy i twarz rafaelowskiej madonny.
– Czy pan doktor Szrot?
– Tak. Czym mogę pani służyć?
– Jestem Warzycka. Przyszłam w sprawie mojego męża.
Uścisnął wąską, delikatną dłoń i wskazał krzesło.
– Proszę, niech pani siada.
– To pan operował Filipa, prawda?
– Tak, ja.
– Chciałabym wiedzieć, jak się udała operacja.
– Znakomicie. Mąż pani jest młodym, silnym mężczyzną, a zresztą usunięcie wyrostka to nie jest nic skomplikowanego, szczególnie jeśli się robi operację na zimno, tak jak to miało miejsce w tym wypadku. Zapewniam panią, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Proszę się nie niepokoić. Najdalej za osiem, dziewięć dni mąż będzie w domu.
Wstała.
– Dziękuję panu, panie doktorze, serdecznie panu dziękuję. Bo widzi pan… – dodała ciszej, jakby zawstydzona – …bo ja bardzo kocham Filipa. – Tyle było szczerego uczucia w tym wyznaniu, że Paweł aż się zmieszał. Odprowadził Warzycką do drzwi i na pożegnanie pocałował ją w rękę, czego nigdy nie robił. Następnie raz jeszcze poszedł odwiedzić swego pacjenta.
Warzycki był już zupełnie przytomny i uśmiechnął się życzliwie.
– Jak się czujemy, redaktorze? – spytał Paweł, badając puls chorego.
– Znakomicie, tylko cholernie pić mi się chce, a siostrzyczka nie chce mi przynieść piwa.
Paweł bezradnym ruchem rozłożył ręce.
– Na razie o piciu nie ma mowy. Trudno. Trzeba trochę pocierpieć. W nocy zrobimy kroplówkę z soli fizjologicznej. To panu przyniesie ulgę. Często się zdarza, że w takich wypadkach następuje silne odwodnienie organizmu i stąd to pragnienie. Niestety, na razie nie mogę pana poczęstować piwem ani nawet płynnym owocem. Trzeba się uzbroić w cierpliwość.
– Jakaś pani czeka na pana doktora – powiedziała siostra Zofia.
– Na mnie? – zdziwił się Paweł.
– Tak. W pokoju lekarskim.
– Dobrze. Zaraz idę. Aha, siostro, proszę zrobić w nocy kroplówkę. Tak jak zwykle.
Kobieta, która czekała na Pawła, była wysoka. Miała głęboko osadzone szarozielone oczy, błyszczące gorączkowym blaskiem na tle bladej, bezkrwistej twarzy. Ciemne, gęste włosy gładko przylegające do głowy upięte były z tyłu w twardy mocno związany kok. Mówiła niskim, melodyjnym głosem, który zadźwięczał może trochę zbyt teatralnie w lekarskim pokoju. Oświadczyła, że jest kuzynką Warzyckiego i że przyszła dowiedzieć się o jego zdrowie.
– Przed chwilą była tu u mnie pani Warzycka – powiedział nieco zniecierpliwiony Paweł. – Zapewniłem ją, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i że nie ma najmniejszego powodu do jakichkolwiek obaw.
– Czy pan jest pewny, panie doktorze, że Warzyckiemu, że Filipowi nie grozi żadne niebezpieczeństwo?
– Nie ma mowy o niebezpieczeństwie. Operacja była łatwa, bez komplikacji.
– W każdym razie chciałabym bardzo, ale to bardzo prosić pana doktora, żeby pan był łaskaw otoczyć Filipa specjalną opieką.
– Mogę pani zaręczyć, że chory będzie miał zapewnioną jak najlepszą opiekę. Dzisiaj całą noc będzie przy nim pielęgniarka, tak jak tego sobie życzyła rodzina. Proszę się nie niepokoić. Naprawdę nie ma podstaw do jakichś obaw.
– Dziękuję, panie doktorze. Mam nadzieję… – Nie dokończyła. Wstała i wyciągnęła rękę na pożegnanie. – Dziękuję.
Po wyjściu zielonookiej kobiety Paweł podszedł do okna i przez chwilę patrzył na drzewo obsypane świeżą zielenią. Słyszał jeszcze ten niski, niezwykle sugestywny głos.
Weszła Joanna.
– Słyszałam, że masz dzisiaj niebywałe powodzenie u kobiet – uśmiechnęła się.
Paweł zaklął.
– Niech to wszyscy diabli. Jakbym tak codziennie operował takich pacjentów, jak ten dziennikarz, to musiałbym tu chyba kawiarnię założyć. Już mnie szlag trafia. Nie powinni tu wpuszczać tych wszystkich pociotków. Nic innego nie robię, tylko informuję o stanie zdrowia pana Warzyckiego. Tyle szumu o głupi wyrostek.
– Nie przejmuj się – powiedziała Joanna. – A poza tym musisz zrozumieć, że dla ciebie to jest „głupi wyrostek”, ale dla rodziny delikwenta to poważne przeżycie.
– Jak ci poszła operacja? – zapytał Paweł.
– Nieźle. Wszystko odbyło się prawidłowo, ale czy pacjent wyjdzie z tego, to Bóg raczy wiedzieć. Stary człowiek, sterany życiem. Już wychodzisz? – spytała, widząc, że Paweł zdejmuje kitel.
– Tak. Trochę wcześniej się dzisiaj urywam. Zrobiłem już co do mnie należało. Po co będę się tu pętał.
Do spotkania z Anną miał jeszcze dużo czasu. Szedł więc wolno ulicą, przystawał przed wystawami sklepowymi, przyglądał się mijającym go w pośpiechu ludziom. „Każdy z nich może się jutro znaleźć na stole operacyjnym” – myślał. Ta roześmiana blondynka, ten barczysty, wyprostowany młody człowiek, ta krocząca z pretensjonalną godnością pani, rumiany, dobrze odżywiony ksiądz, robociarz w granatowym kombinezonie.
Każdy, absolutnie każdy może nosić w sobie chorobę, o której nie wie, może stać się niespodziewanie jego pacjentem. I wtedy kończy się wszystko to, czym dotychczas żyli ci ludzie. Pozostaje tylko biała sala operacyjna, błyszczące narzędzia i zamaskowana, bezosobowa twarz chirurga. Miłość, praca, szczęście, plany na przyszłość, wszystko uzależnione jest od ruchu ręki uzbrojonej w lancet. Koniec może przyjść tak nagle i tak niespodziewanie, że nieraz nawet nie ma czasu się zdziwić. „Nie mogłem uratować tego chłopaka, nie mogłem. Zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy”.
Przyśpieszył kroku i usiłował otrząsnąć się z ponurych myśli. Nie chciał, żeby Anna zobaczyła go znowu w posępnym nastroju. Nie mógł zrozumieć co mu się stało, dlaczego nagle zrobił się taki wrażliwy? Skąd te filozoficzne rozmyślania? Czyżby rzeczywiście był tak bardzo przemęczony pracą?
Z Anną umówił się w „Cristalu”. Przyszła jak zwykle punktualnie. Miała na sobie elegancki jasnobeżowy kostium, zamszowe pantofelki i zgrabny brązowy kapelusik. Bardzo w niej to cenił, że zawsze umiała się ładnie, gustownie ubrać.
Usiedli pod oknem i zamówili obiad.
– No jak ci dzisiaj poszło?
W głosie jej wyczuł pewien niepokój. Spojrzał zdziwiony.
– Doskonale.
– Miałeś zdaje się operować tego dziennikarza.
Paweł poruszył się niecierpliwie.
– Ach, dajcie mi wreszcie spokój z tym facetem. Od rana o niczym innym nie mogę porozmawiać tylko bez przerwy o Filipie Warzyckim. Można oszaleć.
– Udała się operacja? – spytała nie zważając na jego rozdrażnienie.
– Oczywiście. Dlaczego miała się nie udać?
– A Warzycki…?
– Żyje, żyje i będzie żył jeszcze sto lat. Błagam cię Aniu, mówmy o czym innym.
– Nie rozumiem dlaczego jesteś taki zdenerwowany
Dotknął jej ręki i uśmiechnął się.
– Przepraszam cię, kochanie, ale naprawdę już mnie zmęczył ten Warzycki. Bez przerwy ktoś się dopytuje o jego zdrowie.
– Kto się tak dopytuje?
– Jego żona, kuzynka, profesor, wszyscy dookoła. Ale wiesz co? Mam dla ciebie nowinę. Wyobraź sobie, że profesor Suchański chce mnie wysłać do Waszyngtonu.
– Do Waszyngtonu?
– Tak. Na międzynarodowy zjazd chirurgów.
Anna aż podskoczyła na krześle.
– Ależ to wspaniale. To ogromne wyróżnienie. Wyobrażam sobie, jak się cieszysz.
– Ja myślę.
– Może byś zabrał mnie ze sobą?
– Z wielką chęcią, tylko obawiam się, że ten numer nie przejdzie.
– Oczywiście, że nie. Przecież żartuję. Bardzo się cieszę z tej twojej podróży. Przewietrzysz się, zobaczysz kawał świata, poznasz nowych ludzi.
Pochylił się do jej ucha i szepnął:
– A nie zdradzisz mnie?
– Oszalałeś. A gdzież ja bym znalazła bardziej interesującego mężczyznę od ciebie?
Przyjrzał jej się podejrzliwie.
– Zdaje się, że usiłujesz brać mnie pod włos.
Energicznie potrząsnęła głową.
– Ależ skąd. Wcale cię nie bujam. Naprawdę tak myślę. W tej chwili jesteś dla mnie najbardziej atrakcyjnym mężczyzną na świecie. Zresztą gdyby było inaczej, to nie wyszłabym za ciebie. Nikt mnie do tego nie zmuszał.
Paweł pochylił się i pocałował ją w rękę.
– Bardzo cię kocham – powiedział.
– To się znakomicie składa, bo ja ciebie także.
Roześmiał się. W tej chwili kelner postawił przed nimi filiżanki z barszczem.
– Co robimy po obiedzie?
– Chętnie poszłabym gdzieś do kina, ale musimy wracać do domu.
– Dlaczego?
– Bo Elżbieta zapowiedziała swoją wizytę. Chce ci pokazać Krysię.
– A co jest Krysi?
– Nie wiem, ale z tego, co mówi Elżbieta, to chyba przepuklina.
– Dawno mała choruje?
– O, to już trwa pewnie parę miesięcy.
– Na miłość boską, dlaczego Elżbieta nie przyprowadziła jej do mnie? Przecież to może grozić poważnymi komplikacjami.
– Wiesz, jaka jest Elżbieta. Tak trudno jej się jest na coś zdecydować.
– No dobrze, ale tu chodzi o zdrowie, a może nawet o życie jej dziecka. W pewnych sytuacjach trzeba się trochę szybciej decydować.
– Wytłumacz jej to.
– Kiedy miała przyjść?
– Teraz. Mniej więcej o tej porze.
Zjedli pośpiesznie obiad i na Litewskiej wsiedli w taksówkę.
Elżbietę spotkali na schodach. W przeciwieństwie do siostry była jasną blondynką o delikatnej, porcelanowej cerze. Duże, zawsze trochę zdziwione niebieskie oczy miały w swym spojrzeniu coś z bezradności małego dziecka. Trudno było uwierzyć, że to jest matka piętnastoletniej dziewczyny.
– Gdzie Krysia? – spytał Paweł.
Elżbietę zawsze trochę onieśmielał energiczny i rzeczowy ton szwagra. Wzięła pod rękę Annę, jak by u niej szukała oparcia.
– Krysia niedobrze się czuje, leży. Właśnie chciałabym cię prosić, żebyś… Jeżeli oczywiście nie jesteś za bardzo zmęczony.
Paweł przerwał jej niecierpliwym ruchem ręki. Niepotrzebne gadulstwo i przesadna delikatność tej kobiety drażniły go.
– Zaraz jedziemy. Wezmę tylko moją torbę. Pojedziesz z nami? – spytał, zwracając się do Anny.
– Pojadę.
Elżbieta z Krysią mieszkały na Odolańskiej. Inżynier Sadzicki wyjechał przed kilkoma laty służbowo do Wenezueli i już nie wrócił. Złośliwi twierdzili, że głównym powodem tej decyzji był kontrast pomiędzy limfatyczną, beznamiętną żoną a pełnymi temperamentu, ognistymi Hiszpankami. Początkowo przysyłał rodzinie paczki, ale z biegiem czasu i ten dowód ojcowskiego uczucia stawał się coraz rzadszy. Elżbieta pracowała jako bibliotekarka i żyła spokojnie wraz z córką, wspomagana materialnie przez bliższą i dalszą rodzinę. Wszystkie wysiłki, aby znaleźć jej nowego męża spełzły na niczym. Mężczyźni wpadali przy niej w romantyczny, melancholijny nastrój, który jednak nigdy nie wróżył trwalszych związków.
Krysia leżała pod niebieską kołdrą. Po matce odziedziczyła duże, jasne oczy i przeźroczystą cerę. Uśmiechnęła się do Pawła.
– Dzień dobry wujku. Jak to dobrze, że przyszedłeś. Co prawda trochę się boję, że będziesz mnie chciał kroić.
– Zobaczymy.
Paweł umył ręce i zbadał chorą.
– No tak, nie ulega wątpliwości – przepuklina. Musiałaś gdzieś skoczyć czy upaść.
– Skakałyśmy w szkole ze schodów i jeden chłopak mnie pchnął.
– No właśnie. Trzeba będzie zrobić maleńką operacyjkę. Mam nadzieję, że będziesz dzielna. Nie boisz się, prawda?
– Jak by mnie jakiś obcy doktor kroił, to bym się bała, ale jak ty, wujku, będziesz mnie operował, to nic a nic się nie boję. Przecież ty jesteś najlepszym chirurgiem w Warszawie, prawda?
Paweł uśmiechnął się.
– Rozumiesz przecież, że nie wypada mi się chwalić. Jest bardzo wielu lepszych ode mnie.
Energicznie potrząsnęła jasną głową.
– O nie, nie. Ja wiem na pewno, że ty, wujku, jesteś najlepszy. Czytałam o tobie w gazetach. Zrobiłeś taką jakąś bardzo trudną operację. Byłam wtedy z ciebie okropnie dumna. Pokazywałam ten artykuł w szkole. Wszystkim mówiłam, że ten znakomity chirurg, to mój wujek. Czy moja operacja także będzie bardzo skomplikowana?
– Raczej nie bardzo. To prosta sprawa.
– I jak zrobisz tę operację, to nie będziesz więcej sławny?
– Chyba nie.
– Szkoda. Myślałam, że przyczynię się do twojej lekarskiej sławy.
Pogłaskał ją po głowie.
– Na razie pomyśl o tym, żeby jak najprędzej być zdrową. Spojrzyj, jak się mama wymizerowała. Zamartwia się tobą.
– E, mama to się zawsze wszystkim martwi.
– A ty nie masz nic innego do roboty tylko skakać w szkole ze schodów – westchnęła Elżbieta. – Czy to nawet wypada, żeby panienka z dobrego domu…
– Wcale nie jestem z dobrego domu – uśmiechnęła się Krysia. – Tandeta. W kuchni już tynk odpada, a w łazience zacieka.
Elżbieta frasobliwie pokręciła głową.
– Oj, dziecko, ciebie się tylko żarty trzymają. Ileż ja się przez ciebie namartwię. Gdybyśmy nie mieli w rodzinie lekarza, to sama nie wiem co bym zrobiła.
– Odwiozłabyś mnie do szpitala i jakiś inny lekarz operowałby mnie.
– Łatwo ci mówić. Czy to można teraz mieć zaufanie do nieznajomego lekarza i to jeśli chodzi o operację. Gdzie tu szukać dobrego chirurga?
– Ale ponieważ wujek jest znakomitym chirurgiem, to nie potrzebujesz się o mnie martwić. Prawda, wujku?
– Myślę, że prawda.
Paweł obandażował chorej brzuch, zapisał lekarstwa i obiecał, że jutro postara się ją zabrać do kliniki.
– Bardzo jestem ciekawa, jak to jest w tym szpitalu – powiedziała na pożegnanie Krysia. – Nigdy jeszcze nie byłam w szpitalu.
W drodze powrotnej Anna kupiła w SAM-ie na rogu Żurawiej pudełko szprotek i pół razowego chleba.
– Jesteś głodny?
– Nie. Jestem zły.
– Na mnie?
– Ale skąd. Na Elżbietę. Nie chcę mówić źle o twojej rodzinie, ale to skończona idiotka. Przecież już dawno trzeba było wziąć Krysię do szpitala.
– Myślę, że Elżbieta bała się operacji – powiedziała Anna. – Bała się oddać Krysię do szpitala. Ona bardzo kocha to dziecko, właściwie żyje tylko dla niej.
– Ależ to nie ma sensu…
– Nie mów źle o Elżbiecie. Ona jest bardzo nieszczęśliwa. Tak jej się wszystko nie ułożyło.
Kiedy otworzyli drzwi i znaleźli się w przedpokoju, Anna pocałowała Pawła w policzek.
– Wiesz, że bardzo lubię nasze mieszkanie. Jest mi w nim z tobą bardzo, bardzo dobrze. Jestem szczęśliwa.
Zjedli kolację, a potem obejrzeli jakiś amerykański film.
– Nie lubię telewizji – skonstatował Paweł i zaczął się rozbierać.
Około dwunastej zgasili światło. Anna przysunęła się do Pawła i objęła go za szyję.
– Bardzo cię kocham – szepnęła.
Zadzwonił telefon. Głos siostry Teresy był drżący ze wzruszenia:
– Czy to pan, panie doktorze? Stało się nieszczęście. Pan Warzycki zmarł przed chwilą.