Lodołamaczka. Swiatłana Cichanouska - Rusłan Szoszyn - ebook

Lodołamaczka. Swiatłana Cichanouska ebook

Szoszyn Rusłan

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kobieta, która rzuciła wyzwanie tyranowi

Pierwsza książka o liderce białoruskiej opozycji Swiatłanie Cichanouskiej!

Na kartach Lodołamaczki Rusłan Szoszyn, długoletni dziennikarz działu zagranicznego „Rzeczpospolitej”, z reporterską swadą kreśli portret Swiatłany Cichanouskiej – zwyczajnej dziewczyny z Mikaszewicz na południowych krańcach Białorusi. Po katastrofie w Czarnobylu dzieci z tamtych stron mogły wyjeżdżać na wakacje na Zachód, a mała Swiatłana miała okazję zobaczyć Irlandię i nauczyć się biegle angielskiego. Nie miała jednak aspiracji politycznych. Koncentrowała się, podobnie jak większość białoruskich kobiet, na rodzinie. Jak to się stało, że zaryzykowała wszystko, co było dla niej najcenniejsze, i rzuciła wyzwanie dyktaturze Łukaszenki? Dlaczego właśnie jej udało się porwać za sobą miliony Białorusinów?

Oto pierwsza na świecie książka o prawdziwej „czułej przewodniczce”, która zdobyła nie tylko serca swoich rodaków, lecz także uznanie i szacunek na całym świecie. Cichanouska jest dzisiaj przyjmowana na Zachodzie jako przywódczyni na uchodźstwie. Przywódczyni kraju, w którym pozostaje za kratami jej mąż oraz kilkuset innych zakładników dyktatury. Kraju, który groził jej wieloletnim więzieniem i odebraniem najcenniejszego, co ma – dzieci.

Na uwagę zasługuje też to, jak Szoszyn podsumowuje wydarzenia na Białorusi ostatnich dekad i przybliża specyfikę białoruskiego społeczeństwa. Czyni to Lodołamaczkę nie tylko biografią wybitnej postaci, ale również wciągającym kompendium wiedzy na temat współczesnej i nieco dawniejszej Białorusi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 218

Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Opie­ka re­dak­cyj­na: PIOTR TOM­ZA
Ze­spół re­dak­cyj­no-ko­rek­tor­ski: KA­MIL BO­GU­SIE­WICZ, ANNA DO­BOSZ, MA­ŁGO­RZA­TA NO­CUŃ, AGNIESZ­KA STĘPLEW­SKA, ANE­TA TKA­CZYK
Pro­jekt okład­ki i stron ty­tu­ło­wych oraz opra­co­wa­nie gra­ficz­ne: ANNA POL-PAW­ROW­SKA
Zdjęcie na okład­ce: Por­tret Swia­tła­ny Ci­cha­no­uskiej z kam­pa­nii wy­bor­czej na Bia­ło­ru­si, li­piec 2020. Fot. © Eu­ge­ne Ka­na­plev, Ju­lia Ley­dik
Zdjęcia na s. 8 i 150 po­cho­dzą z pry­wat­ne­go ar­chi­wum Swia­tła­ny Ci­cha­no­uskiej, a zdjęcie na s. 78 z pry­wat­ne­go ar­chi­wum Ma­rii i Alek­san­dra Ma­ro­zów
Re­dak­tor tech­nicz­ny: RO­BERT GĘBUŚ
© Co­py­ri­ght by Ru­słan Szo­szyn © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2022
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07789-4
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Dłu­ga 1, 31-147 Kra­ków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bez­płat­na li­nia te­le­fo­nicz­na: 800 42 10 40 e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl Ksi­ęgar­nia in­ter­ne­to­wa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Nie­zna­ny nu­mer

Wła­dze nie spo­dzie­wa­ły się, że Ci­cha­no­uska zgro­ma­dzi wy­ma­ga­ne pod­pi­sy. Gdy jed­nak wo­lon­ta­riu­sze, w wi­ęk­szo­ści wi­dzo­wie ka­na­łu Stra­na dla Ży­zni, skom­ple­to­wa­li po­nad 100 ty­si­ęcy na­zwisk lu­dzi po­pie­ra­jących jej kan­dy­da­tu­rę, za­częły się pro­ble­my. Jed­ne­go po dru­gim za­trzy­my­wa­no mężów za­ufa­nia kan­dy­dat­ki w Hom­lu, Mi­ńsku, Mo­hy­le­wie i in­nych bia­ło­ru­skich mia­stach. Bo to oni – bądź sam kan­dy­dat lub kan­dy­dat­ka – we­dług bia­ło­ru­skie­go pra­wa skła­da­ją ze­bra­ne pod­pi­sy w ob­wo­do­wych ko­mi­sjach wy­bor­czych, któ­re na­stęp­nie je we­ry­fi­ku­ją i prze­ka­zu­ją do CKW.

– W za­sa­dzie zo­sta­ła wte­dy sama. Na wol­no­ści nie było już pra­wie ni­ko­go, kto fi­zycz­nie mó­głby zło­żyć te pod­pi­sy i był do tego upraw­nio­ny. Mu­sia­ła oso­bi­ście je roz­wie­źć. Ale nie mia­ła z kim. Za­pro­po­no­wa­łem więc, że mo­że­my roz­wie­źć pod­pi­sy moim sa­mo­cho­dem. Spędzi­li­śmy wte­dy czte­ry dni ra­zem, prze­je­cha­li­śmy po­nad trzy i pół ty­si­ąca ki­lo­me­trów – opo­wia­da Alek­san­der Ma­roz. Jego żona, Ma­ria Ma­roz, sta­nie po­tem na cze­le szta­bu wy­bor­cze­go Swia­tła­ny Ci­cha­no­uskiej. Jak się po­ja­wi­li w jej ży­ciu?

– By­li­śmy drob­ny­mi przed­si­ębior­ca­mi, z roku na rok wła­dze stwa­rza­ły co­raz gor­sze wa­run­ki dla ja­kiej­kol­wiek dzia­łal­no­ści go­spo­dar­czej, za­kła­da­no nam pętlę na szy­ję, wpro­wa­dza­no co­raz wi­ęcej ogra­ni­czeń. Po­wa­żnie za­sta­na­wia­li­śmy się nad wy­jaz­dem za gra­ni­cę. Za­częli­śmy na­wet pa­ko­wać wa­liz­ki. Ale zo­ba­czy­li­śmy ma­te­ria­ły Siar­hie­ja Ci­cha­no­uskie­go na YouTu­be i wte­dy po­my­śle­li­śmy, że albo coś zmie­ni­my w tym kra­ju, albo wy­je­żdża­my. Żona zgło­si­ła się do gru­py ini­cja­tyw­nej Siar­hie­ja, zbie­ra­ła dla nie­go pod­pi­sy – wspo­mi­na Ma­roz.

Nie byli przy­ja­ció­łmi vlo­ge­ra, na­wet nie zna­li go oso­bi­ście, ale gdy zo­stał wy­eli­mi­no­wa­ny z wy­bo­rów i aresz­to­wa­ny, to oni po­da­li po­moc­ną dłoń jego żo­nie i sta­li się jej naj­bli­ższy­mi wspó­łpra­cow­ni­ka­mi.

– Ni­g­dy wcze­śniej nie an­ga­żo­wa­li­śmy się w po­li­ty­kę czy ja­kąkol­wiek dzia­łal­no­ść opo­zy­cyj­ną. Ale za­przy­ja­źni­li­śmy się ze Swia­tła­ną i ja­koś samo się to po­to­czy­ło. Ta pod­róż po Bia­ło­ru­si nas zbli­ży­ła, a zwłasz­cza to, co wy­da­rzy­ło się szes­na­ste­go czerw­ca w Hom­lu, bo roz­wo­że­nie pod­pi­sów za­częli­śmy wła­śnie od tego mia­sta. To był prze­łom – mówi.

Tego upal­ne­go dnia Ci­cha­no­uska wbie­ga­ła po mar­mu­ro­wych scho­dach bu­dyn­ku, pa­mi­ęta­jące­go jesz­cze cza­sy Le­oni­da Bre­żnie­wa. Mie­ści­ła się w nim ad­mi­ni­stra­cja mia­sta Ho­mel – to tam kan­dy­dat­ka mia­ła za­nie­ść część pod­pi­sów i szyb­ko je­chać do ko­lej­nych ko­mi­sji wy­bor­czych. Nie zdąży­ła prze­kro­czyć pro­gu bu­dyn­ku, gdy w kie­sze­ni za­częła wi­bro­wać ko­mór­ka. Na ekra­nie wy­świe­tlił się nie­zna­ny ukra­iński nu­mer.

– Dzień do­bry, po­pro­szo­no mnie tyl­ko, bym prze­ka­zał, że je­że­li te­raz się nie wy­co­fasz, pój­dziesz sie­dzieć, a two­je dzie­ci tra­fią do sie­ro­ci­ńca. Pro­szę się spo­koj­nie i po­wa­żnie za­sta­no­wić. Na tym eta­pie mu­sisz prze­rwać swo­ją pod­róż – oznaj­mił krót­ko kul­tu­ral­ny męski głos. Ko­bie­ta za­nie­mó­wi­ła, nie mo­gła wy­do­być sło­wa. W słu­chaw­ce za­pa­dła ci­sza.

Nogi kan­dy­dat­ki zro­bi­ły się jak z waty, a ser­ce wa­li­ło mło­tem. Na chwi­lę za­po­mnia­ła o wy­bo­rach. W gło­wie mia­ła już tyl­ko jed­no: dzie­ci. Ko­men­ta­rze, któ­rych pod wpły­wem emo­cji udzie­li­ła wte­dy me­diom, wska­zu­ją, że była zroz­pa­czo­na i zdru­zgo­ta­na tą sy­tu­acją. Do­pu­ści­ła do sie­bie na­wet myśl, że głos w te­le­fo­nie mógł na­le­żeć do ko­goś życz­li­we­go, kto uprze­dzał ją o nad­cho­dzącym nie­bez­pie­cze­ństwie. Re­la­cjo­no­wa­ła, że prze­cież nie krzy­czał, nie wy­zy­wał i nie gro­ził śmier­cią. Mó­wił bar­dzo spo­koj­nie.

Ni­g­dy wcze­śniej nie roz­ma­wia­ła z funk­cjo­na­riu­sza­mi Ko­mi­te­tu Bez­pie­cze­ństwa Pa­ństwo­we­go Bia­ło­ru­si (KGB), nie sły­sza­ła ta­kie­go gło­su. Gło­su, któ­ry po­tra­fi uda­wać naj­ser­decz­niej­sze­go przy­ja­cie­la, ale na­le­ży do naj­gor­sze­go wro­ga. Czło­wiek po dru­giej stro­nie słu­chaw­ki za­pew­ne mó­głby opo­wie­dzieć, z kim się spo­ty­ka­ła w ostat­nich ty­go­dniach, o czym go­dzi­nę temu roz­ma­wia­ła z przy­ja­ció­łmi, ja­kie knaj­py od­wie­dza­ła w week­end, a na­wet co wczo­raj ja­dła na ko­la­cję. Wie­dział też, z kim i pod ja­kim mi­ńskim ad­re­sem prze­by­wa­ją jej cór­ka i syn, a ta­kże co ro­bią jej ro­dzi­ce i sio­stra. Wte­dy jesz­cze nie zda­wa­ła so­bie spra­wy z tego, że ka­żdy z do­tych­cza­so­wych prze­ciw­ni­ków urzędu­jące­go na Bia­ło­ru­si od 1994 roku Łu­ka­szen­ki był in­wi­gi­lo­wa­ny przez słu­żby. Wy­gląda­ło na to, że czas przy­sze­dł i na nią.

Tam, w Hom­lu, po raz pierw­szy po­czu­ła na kar­ku zim­ny od­dech dyk­ta­tu­ry. Ża­ło­wa­ła, że nie da się cof­nąć cza­su, a jej ro­dzi­na nie może żyć tak jak daw­niej. Uzna­ła, że naj­wa­żniej­sze, co musi te­raz zro­bić, to ochro­nić dzie­ci. Ni­g­dy wcze­śniej nie była w ta­kiej sy­tu­acji, nie wie­dzia­ła, jak trze­ba re­ago­wać na gro­źby słu­żby bez­pie­cze­ństwa, ale in­stynkt mat­ki pod­po­wia­dał jej, że staw­ka jest zbyt wy­so­ka.

– Po tym te­le­fo­nie nie chcia­ła już uczest­ni­czyć w wy­bo­rach, oznaj­mi­ła, że da­lej ni­g­dzie nie po­je­dzie. Po­wie­dzia­łem jej, że musi to na­gło­śnić i opo­wie­dzieć wszyst­kim, co się sta­ło, nie­za­le­żnie od tego, jaką de­cy­zję po­dej­mie. Prze­cież nie mo­gło być tak, że o tej sy­tu­acji będzie­my wie­dzie­li tyl­ko ja i ona. Prze­ko­ny­wa­łem, że trze­ba to jak naj­szyb­ciej prze­ka­zać me­diom, by w ten spo­sób ochro­nić ją i dzie­ci – wspo­mi­na Alek­san­der Ma­roz. – Zwłasz­cza że za­uwa­ży­li­śmy dwóch mężczyzn w bia­łych ko­szu­lach sie­dzących na ła­wecz­ce pod po­bli­skim blo­kiem. Mie­li ja­kieś dziw­ne urządze­nie, któ­re kie­ro­wa­li w na­szą stro­nę, chy­ba nas na­gry­wa­li albo pod­słu­chi­wa­li na­szą roz­mo­wę. Po­my­śla­łem wte­dy, że mógł dzwo­nić wła­śnie je­den z nich – do­da­je.

Swia­tła­na po­słu­cha­ła i wy­ci­ągnęła swo­ją je­dy­ną broń – smart­fon. Na­gra­ła film, w któ­rym zwró­ci­ła się do ro­da­ków.

– Zo­sta­łam po­sta­wio­na przed wy­bo­rem: albo dzie­ci, albo dal­sza wal­ka – ogło­si­ła, pró­bu­jąc po­wstrzy­mać łzy. My­ślę, że mój wy­bór będzie dla wszyst­kich oczy­wi­sty, pro­szę ze zro­zu­mie­niem przy­jąć ka­żdą moją de­cy­zję. Ale gdy­by Siar­hiej był na wol­no­ści, po­wie­dzia­łby wam: nie pod­da­waj­cie się. – Przy­po­mi­na­ła o mężu, któ­ry już od po­nad dwóch ty­go­dni prze­by­wał w aresz­cie, a w ca­łym kra­ju trwa­ły re­wi­zje, za­trzy­ma­nia i prze­słu­cha­nia.

Wrzu­co­ne do sie­ci na­gra­nie wzru­szy­ło tego dnia wie­lu Bia­ło­ru­si­nów. Ci­cha­no­uska sta­ła przed nimi zroz­pa­czo­na, bez­rad­na i ca­łko­wi­cie bez­bron­na. Oczy mia­ła czer­wo­ne od łez. Naj­pierw ode­bra­no jej męża i zo­sta­ła żoną wi­ęźnia po­li­tycz­ne­go. Te­raz wła­dze za­gro­zi­ły jej ode­bra­niem naj­cen­niej­sze­go – dzie­ci. Gdy­by po­słu­cha­ła gło­su nie­zna­jo­me­go w słu­chaw­ce, świat szyb­ko by o niej za­po­mniał.

Mia­sto na gra­ni­cie

Mi­ka­sze­wi­cze to nie­wiel­ka, za­le­d­wie kil­ku­na­sto­ty­si­ęcz­na miej­sco­wo­ść w ob­wo­dzie brze­skim na po­łu­dnio­wym skra­ju Bia­ło­ru­si. Co dzie­si­ąty miesz­ka­niec pra­cu­je tam dla Gra­ni­tu. Jak sama na­zwa wska­zu­je, za­kład wy­do­by­wa gra­nit i jest naj­wi­ęk­szym tego typu przed­si­ębior­stwem w Eu­ro­pie. Po­cho­dzące stam­tąd kru­szy­wo uży­wa­ne jest do bu­do­wy dróg w wie­lu eu­ro­pej­skich kra­jach, rów­nież w Pol­sce. To nie­ty­po­wy prze­my­sł dla Bia­ło­ru­si, po­nie­waż w kra­ju tym nie ma gór. Cho­ciaż mówi się, że tak na­praw­dę są – ale pod zie­mią, wła­śnie w Mi­ka­sze­wi­czach.

Od wie­lu lat ten pro­win­cjal­ny za­kątek Bia­ło­ru­si, je­że­li w ogó­le prze­bi­jał się do lo­kal­nych me­diów, to tyl­ko w kon­te­kście do­brze pro­spe­ru­jące­go eks­por­tu wy­do­by­wa­ne­go tam kru­szy­wa. Za­zwy­czaj przy oka­zji ta­kich re­por­ta­ży przed­sta­wi­cie­le za­rządu pa­ństwo­wej spó­łki dum­nie za­pew­nia­li, że wdra­ża­ją nowe tech­no­lo­gie, wkrót­ce jesz­cze bar­dziej zwi­ęk­szą moc pro­duk­cyj­ną i wej­dą na nowe ryn­ki zby­tu. Su­row­ca wy­star­czy na ja­kieś pi­ęćdzie­si­ąt lat.

Miesz­ka­ńcy Mi­ka­sze­wicz pew­nie na­dal nie mie­li­by in­nych wa­żniej­szych niż Gra­nit te­ma­tów do roz­mo­wy o spra­wach wagi pa­ństwo­wej, gdy­by nie wy­bo­ry pre­zy­denc­kie w 2020 roku. Wów­czas to oka­za­ło się, że ich daw­na sąsiad­ka, uro­dzo­na w 1982 roku Swie­ta Pi­lip­czuk, po mężu Ci­cha­no­uska, star­tu­je na naj­wy­ższy urząd w pa­ństwie.

Gdy dzien­ni­ka­rze za­częli na­wie­dzać mia­stecz­ko, by do­wie­dzieć się cze­goś o ry­wal­ce Łu­ka­szen­ki, jej bli­scy szyb­ko uci­ęli kon­takt z me­dia­mi. Re­por­te­rom bia­ło­ru­skiej re­dak­cji Ra­dia Swa­bo­da (zde­le­ga­li­zo­wa­nej i prze­śla­do­wa­nej po wy­bo­rach) uda­ło się za to do­trzeć do kil­ku sąsia­dów Swia­tła­ny, wśród któ­rych się wy­cho­wy­wa­ła. Usły­sze­li od nich, że Pi­lip­czu­ko­wie to „pra­co­wi­ta i po­rząd­na” ro­dzi­na. Nie piją, nie ha­ła­su­ją, nie stwa­rza­ją pro­ble­mów i mają uło­żo­ne dzie­ci. Jed­na z sąsia­dek z dumą za­de­kla­ro­wa­ła po­par­cie dla kan­dy­da­tu­ry Ci­cha­no­uskiej, ale poza tym miesz­ka­ńcy Mi­ka­sze­wicz nie byli spe­cjal­nie wy­lew­ni, szcze­gól­nie w spra­wach zwi­ąza­nych z po­li­ty­ką w kra­ju[2].

Ro­dzi­ce Swia­tła­ny, jak wie­lu Bia­ło­ru­si­nów w wie­ku eme­ry­tal­nym, wci­ąż pra­co­wa­li, by do­ro­bić do mar­ne­go świad­cze­nia. (W 2021 roku śred­nia eme­ry­tu­ra w kra­ju wy­no­si­ła nie­co po­nad 500 ru­bli, czy­li rów­no­war­to­ść 320 zło­tych, przy ce­nach żyw­no­ści i pod­sta­wo­wych to­wa­rów często wy­ższych niż w Pol­sce). Mama Wa­lian­ci­na (na­zy­wa­na przez zna­jo­mych Walą) w trak­cie kam­pa­nii wy­bor­czej swo­jej cór­ki była za­trud­nio­na jako ku­char­ka w sto­łów­ce, oj­ciec Gie­or­gij zaś (przez sąsia­dów i przy­ja­ciół zwa­ny Jurą), któ­ry ży­cie spędził za kie­row­ni­cą ci­ęża­rów­ki, te­raz pra­co­wał w lo­kal­nej fa­bry­ce pre­fa­bry­ka­tów be­to­no­wych. W zgod­nej opi­nii miesz­ka­ńców to oprócz Gra­ni­tu je­dy­ne miej­sce w Mi­ka­sze­wi­czach, gdzie mo­żna jesz­cze jako tako za­ro­bić.

Swia­tła­na i jej star­sza sio­stra Ale­sia wy­cho­wa­ły się na obrze­żach mia­sta w pi­ęcio­pi­ętro­wym blo­ku z żel­be­to­wych płyt, cha­rak­te­ry­stycz­nym dla bu­dow­nic­twa kra­jów ra­dziec­kich z prze­ło­mu lat sie­dem­dzie­si­ątych i osiem­dzie­si­ątych ubie­głe­go wie­ku. W roz­mo­wie z dzien­ni­ka­rza­mi sąsie­dzi wspo­mi­na­li, że Ale­sia była spo­koj­niej­sza i ostro­żniej­sza, odzie­dzi­czy­ła cha­rak­ter po ma­mie, na­to­miast ży­wio­ło­wa i gło­śna młod­sza cór­ka Pi­lip­czu­ków bar­dziej przy­po­mi­na­ła ojca. Swia­tła­na mia­ła dzie­wi­ęć lat, gdy upa­dał ZSRR.

– Pa­mi­ętam z tam­te­go okre­su, że zbie­ra­li­śmy pie­ni­ądze, bo tata ma­rzył o wła­snym sa­mo­cho­dzie. Pew­ne­go dnia obu­dzi­li­śmy się, a tych pie­ni­ędzy wy­star­czy­ło je­dy­nie na to, by ku­pić zło­te kol­czy­ki i parę in­nych dro­bia­zgów, żeby w ogó­le nie stra­cić wszyst­kie­go – opo­wie mi pó­źniej, pod­czas na­sze­go spo­tka­nia w Wil­nie we wrze­śniu 2021 roku. – Moi bli­scy wów­czas bar­dzo to prze­ży­wa­li. Pa­mi­ętam de­fi­cyt to­wa­rów i ki­lo­me­tro­we ko­lej­ki po chleb. W dzie­ci­ństwie sama sta­łam w ta­kich ko­lej­kach. Pew­ne­go dnia, gdy na­gle otwo­rzy­ły się drzwi, wszy­scy ru­szy­li do przo­du, za­częli się prze­py­chać i mało bra­ko­wa­ło, a by mnie zdep­ta­no.

Pod względem sta­tu­su ma­te­rial­ne­go Pi­lip­czu­ko­wie nie od­bie­ga­li od prze­ci­ęt­nej, nie byli ani bo­ga­ci, ani bied­ni.

– Pa­mi­ętam też kart­ki i że bra­ko­wa­ło to­wa­rów – będzie wspo­mi­na­ła Ci­cha­no­uska. – Cho­dzi­li­śmy w tych sa­mych rze­czach przez kil­ka lat, bo po pierw­sze, nie było pie­ni­ędzy, a po dru­gie, pó­łki w skle­pach i tak świe­ci­ły pust­ka­mi. Ów­cze­sna rze­czy­wi­sto­ść wy­gląda­ła bar­dzo smut­no. W domu się nie prze­le­wa­ło, by­li­śmy zwy­kłą ro­dzi­ną, ale wte­dy my­śle­li­śmy, że tak żyją wszy­scy na świe­cie. Naj­le­piej jed­nak za­pa­mi­ęta­łam to, że by­li­śmy ko­cha­ni. Tak, to było szczęśli­we dzie­ci­ństwo. Mia­łam ko­cha­jącą się ro­dzi­nę, ko­cha­nych bab­cię i dziad­ka. Nie wie­dzia­łam, co się dzie­je w kra­ju i ja­kie do­ko­nu­ją się zmia­ny, ale to dla mnie wów­czas nie mia­ło żad­ne­go zna­cze­nia.

Mimo prze­ło­mo­wych wy­da­rzeń, któ­re w zwi­ąz­ku z roz­pa­dem ZSRR prze­ży­wa­ła Eu­ro­pa, ro­dzi­na Pi­lip­czu­ków nie żyła po­li­ty­ką.

– Nie pa­mi­ętam, by w na­szym domu ktoś roz­ma­wiał o po­li­ty­ce. Może i w kuch­ni ro­dzi­ce o czy­mś szep­ta­li, ale ja się tym nie in­te­re­so­wa­łam. Mło­dzi lu­dzie żyją swo­im ży­ciem – po­wie Ci­cha­no­uska.

Za­nim jed­nak upa­dł ZSRR, w in­nej miej­sco­wo­ści po­ło­żo­nej na Po­le­siu, za­le­d­wie 200 ki­lo­me­trów w li­nii pro­stej od Mi­ka­sze­wicz, choć już po ukra­ińskiej stro­nie gra­ni­cy, do­szło do naj­wi­ęk­szej ka­ta­stro­fy nu­kle­ar­nej w hi­sto­rii Eu­ro­py. Swia­tła­na Ci­cha­no­uska mia­ła wte­dy, w kwiet­niu 1986 roku, nie­spe­łna czte­ry lata. Kon­se­kwen­cje wy­pad­ku w elek­trow­ni jądro­wej w Czar­no­by­lu oka­za­ły się dla jej ży­cia bar­dzo zna­czące. Choć w spo­sób nie­oczy­wi­sty i nie od razu.

A gdy­by spo­tka­ła się pani z Łu­ka­szen­ką?

Zbli­żał się ko­niec lip­ca 2020 roku, gdy za­cząłem się sta­rać o wy­wiad z ry­wal­ką Alek­san­dra Łu­ka­szen­ki. Wte­dy jesz­cze na­zwi­sko Swia­tła­ny Ci­cha­no­uskiej nie było obec­ne w pol­skich me­diach. Uni­ka­ła dzien­ni­ka­rzy, nie or­ga­ni­zo­wa­ła kon­fe­ren­cji pra­so­wych. Zna­jo­my bia­ło­ru­ski blo­ger prze­ka­zał mi jej pry­wat­ny nu­mer te­le­fo­nu, ale po­pro­sił, bym naj­pierw na­pi­sał do kan­dy­dat­ki SMS-a.

– Ina­czej może nie ode­brać. Boi się nie­zna­nych nu­me­rów, zwłasz­cza za­gra­nicz­nych – uprze­dził.

Nie po­słu­cha­łem go. Ode­bra­ła pra­wie na­tych­miast, ale głos w słu­chaw­ce wy­da­wał mi się nie­po­dob­ny do tego, któ­ry wy­brzmie­wał na wie­cach. W prze­szło­ści kil­ka­krot­nie do­świad­czy­łem sy­tu­acji, gdy pod mo­ich roz­mów­ców miesz­ka­jących na Bia­ło­ru­si lub w Ro­sji pod­szy­wał się ktoś inny i prze­ko­ny­wał, że roz­ma­wiam z wła­ści­wą oso­bą. A zda­rzy­ło się też, że kie­dy za­te­le­fo­no­wa­łem do pew­ne­go wie­lo­let­nie­go kry­ty­ka Łu­ka­szen­ki, ode­bra­ła se­kre­tar­ka i grzecz­nie po­pro­si­ła, żeby „po­cze­kać mi­nut­kę”. Roz­łączy­łem się po oko­ło dzie­si­ęciu mi­nu­tach ci­szy i za­dzwo­ni­łem po­now­nie, ale już przez ko­mu­ni­ka­tor in­ter­ne­to­wy. Oka­za­ło się, że mój roz­mów­ca nie ma i ni­g­dy nie miał se­kre­tar­ki.

– Czy na pew­no roz­ma­wiam ze Swia­tła­ną? – za­py­ta­łem nie­śmia­ło. – Tol­ko wmie­ste my smo­żem po­stro­ić stra­nu dla ży­zni. Tyl­ko ra­zem będzie­my w sta­nie zbu­do­wać pa­ństwo do ży­cia – od­po­wie­dzia­ła po ro­syj­sku, iro­nicz­nie re­cy­tu­jąc swo­je ha­sło wy­bor­cze. Tej in­to­na­cji nie mo­głem po­my­lić z żad­ną inną.

Nie mia­ła zbyt dużo cza­su na roz­mo­wę. Po­my­śla­ła, że dzwo­nię po krót­ki ko­men­tarz na te­mat bie­żących wy­da­rzeń na Bia­ło­ru­si, za­częła więc z te­le­gra­ficz­ną pręd­ko­ścią opo­wia­dać o wy­tężo­nej pra­cy jej szta­bu, na­si­la­jących się re­pre­sjach, urwa­nym kon­tak­cie z uwi­ęzio­nym mężem. Gdy wtrąci­łem, że kon­tak­tu­ję się z nią, by umó­wić się na dłu­ższą roz­mo­wę, od­pa­rła, że to może być trud­ne, bo jest w ist­nym wi­rze wy­da­rzeń. Na­ci­ska­łem, ar­gu­men­tu­jąc, że opi­nia pu­blicz­na w Pol­sce nie­wie­le wie o te­go­rocz­nych ry­wa­lach Łu­ka­szen­ki. Sza­cho­wa­łem na­wet, że wcze­śniej zna­la­zła jed­nak czas i udzie­li­ła kil­ku wy­wia­dów ro­syj­skim me­diom. Po­dzia­ła­ło. Zgo­dzi­ła się, prze­ka­za­ła na­mia­ry swo­jej rzecz­nicz­ki pra­so­wej Anny Kra­su­li­nej i wy­zna­czy­li­śmy wstęp­ną datę. Na pro­śbę jej szta­bu wy­sła­łem kil­ka py­tań, by mniej wi­ęcej wie­dzia­ła, w ja­kim kie­run­ku po­to­czy się na­sza roz­mo­wa. Jej wcze­śniej­sze wy­po­wie­dzi w me­diach zdra­dza­ły, że nie ma żad­ne­go do­świad­cze­nia po­li­tycz­ne­go, nie­wie­le wie o bia­ło­ru­skiej po­li­ty­ce, a już tym bar­dziej nie orien­tu­je się w sy­tu­acji mi­ędzy­na­ro­do­wej. Ta­jem­ni­cą były dla niej niu­an­se do­ty­czące sta­nu go­spo­dar­ki, po­li­ty­ki za­gra­nicz­nej i za­war­tych przez wła­dze jej kra­ju so­ju­szy mi­li­tar­nych czy po­li­tycz­nych. Przy­go­to­wu­jąc się do roz­mo­wy, prze­czy­ta­łem pu­bli­ka­cje po­świ­ęco­ne jej ży­ciu przed wy­bo­ra­mi na Bia­ło­ru­si; nie było ich wie­le. W jed­nym z pierw­szych wy­wia­dów, ja­kich udzie­li­ła, przy­zna­ła, że tyl­ko raz po­szła do urny wy­bor­czej. I to z cie­ka­wo­ści, bo w 2001 roku uko­ńczy­ła 18 lat i chcia­ła po­czuć się pe­łno­let­nią oby­wa­tel­ką.

Od­da­ła głos na Alek­san­dra Łu­ka­szen­kę.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

Przy­pi­sy

[2] Zob. https://www.sva­bo­da.org/a/30754909.html [do­stęp: 19.08.2022].