Łucznik - Suchanecki Przemysław - ebook
NOWOŚĆ

Łucznik ebook

Suchanecki Przemysław

0,0

Opis

,,Łucznik" Przemysława Suchaneckiego wydany przez wydawnictwo KONTENT to oryginalna i pełna kontrastów propozycja poetycka twórczo dialogująca z tradycją polskiej i zagranicznej awangardy. Z łatwością rozpoznawalny, wizyjny i surrealistyczny język poetycki Suchaneckiego, pełen niemal szamańskiego rozwibrowania i kontrkulturowej wrażliwości, wykorzystany zostaje w tej książce do snucia prywatnej, intymnej opowieści o codzienności, głęboko osadzonej w realiach współczesnego Krakowa. Przechwytując języki polskich i zagranicznych awangard i konstruując przy ich użyciu złożone, symboliczne obrazy, autor zawsze pozostaje wierny dzisiejszym, bliskim czytelnikowi lękom i problemom. ,,Łucznik" to propozycja wartościowa, ale także niekomercyjna. Może zarówno posłużyć jako fascynujące wprowadzenie w polską poezję najnowszą dla mniej doświadczonych czytelników, jak i stanowić wartościową lekturę dla odbiorców czytających poezję na co dzień.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 23

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

Przemysław Suchanecki

Łucznik

Łucznik w porze nocy

Pędzi rowerem,

toczy swoją krew.

Światło kruszy mu się bardzo łatwo.

Mozolnie wspina się na szczyt Noszaku,

ucieka,

bo nic na tej ziemi nie jest sprawiedliwe.

Poddaje się

i trojaczki brunetki w swoim lustrzanym odbiciu,

ona zabiera to, co było rozdane,

a księżyc płonie i nikt nie śpi.

To prawda:

o świcie coś jasno kłuło przez zasłonę,

to prawda: boję się, że szemrają po kątach,

a ostrza światła będą zawsze kroić mi sen.

Prawda: historia początku dorwie mnie

w jakimś zaułku i spierze na pramasę.

Patrzyłem uważnie na stary klip Sade

i przetańczyłem zasady naszej pracy.

Miały piękne kontury,

od drzwi do drzwi,

przez plecy pełzał mi wąż z siarki.

W jej ciemnych włosach, ciemnych oczach

widziałem kogoś, kogo znam,

prezent od przeszłych miesięcy, przechodzących lat.

Mapa

Na pulpicie mam Poprad, Lubowlę,

Spisz i suchą skórę.

Dla jego radosnego gradu

miej długie, męskie włosy

dla całego świata.

Możliwe, że cię nie draśnie obcość moich dłoni,

na klawiaturze leżą jak korzenie w bagnie.

Sosoi mówi

Sosoi mówi, patrząc na Wawel, że Kreml jest piękny jesienią,

Żebrowski na to, że Czesi to naród zdrowia i sztuki,

a Polska to rozdęta żaba na łożu zgniłej trawy.

Ktoś na pewno ma rację.

Ktoś na pewno jej nie ma,

tak powstaje dowcip i zgoda.

Tak rodzi się kontynent z brzucha martwej ryby,

po pierwszych spazmach wychodzi i uśmiecha się.

Dziwny instrument i jego efekt

Wyjmijmy uśmiech ze środka,

bo muzyka tam zwolniła. Zniżyła ton, zaczęła

być Puławską. Też wtedy grałem, w Green Caffè Nero

trzymałem coś na kształt dętej gitary:

instrument, który wymagał głosu i trącania.

Między nowe rozpadliny w jezdni

padał dźwięk zaszyty w uszach od

urodzenia. Przychodzili nowi ludzie,

przystawali przy migotliwej ladzie.

Siadali w różnych kierunkach, a dźwięk

odbijał się w tej samej trajektorii co zawsze,

i patrzyli.

Usta

Gdy patrzyliśmy zza wielkich możliwości,

przetrzebiona garść wyniosła Górniaka

na szczyty Tarchomina.

Ach,

on naprawdę jest głośną, skrytą zamrażarką!

Wspina się na wąsate drzewa małp,

daruje im życie.

Gdy schodzi, jemy placki

drżące od kontrabasu

i pijemy z Rafałem gigantyczne, antyczne piwo

w czeskiej knajpie pod arkadami MDM.

Śnię o czosnkowym beszamelu,

o wyzwoleniu z resztek bólu,

sieczce neonów i socrealizmie.

Usta Białołęki i Pragi spotkają się na krańcach

ziarnistego klipu z Viva Zwei, który też oglądałem

na innym blokowisku.

Boję się, że tam trafię

i będą wiecznie wiercić.

Boro

Nie widziałem go cztery miesiące, od ostatniego,

wybitnego gigu Lonker See w Warsztacie.

Gdy wyszedłem, był już koniec listopada, Podgórze było

martwe w kwiatach. Czułem się niezwykle

przystojny i inteligentny, największy na świecie

i szliśmy bandą do Baru Po Schodkach.

Szukałem czegoś jak dzikie, wściekłe zwierzę

i na środku ulicy znalazłem kilku sprawiedliwych bogów.

Wąchali te martwe kwiaty – nieśmiertelne dla nich.

Linia numer 135

Nikt nie jest tak nieśmiertelny, by całowali go Bastet i Min.

Ktoś kiedyś otarł się o ich usta, ale szybko umarł.

Zawsze byłem wielkim fanem zórz pod strzechą,

patrzyłem na nie wiele razy, gdy zaglądałem wieczorami w okna obcych ludzi.

Chodziłem po Halszki w rytmie króciutkich wersów, póki nie zaczęły mnie dusić,

jak ciasno zawiązany krawat o poranku.

Całowali mnie, ale wciąż żyję.

Dali mi wejść na Siarczaną Górę

i zejść do centrum Swoszowic na 135.

Spis treści

Okładka

Klauzula

Strona tytułowa

Łucznik w porze nocy

To prawda:

Patrzyłem uważnie na stary klip Sade

Mapa

Sosoi mówi

Dziwny instrument i jego efekt

Usta

Boro

Linia numer 135

Malachim

Dzwonił Tymon

Boże myśli

Derwisz

Hebel

Pracuję w wiklinie

Zgięty staw, nadęty staw

Ketoprofen

Sobota, pierwszy weekend grudnia

Blob

Głębokie komnaty, miękkie łóżka

Warzywa już nie śpią, przenikają w krew

Pacynka

Och

Być może Kandinsky, ale jednak nie

10 lub 24

Życie galwanizowane

Ratyfikacja

Sad

Pięć pięć sześć cichych osuwisk

Basztowa

Morwa

Najeźdźca

Pokryć rząd plamami mchu

Tramwaj, podaż

Astrolabium

Kędzierzyn Koźle: łuna słońca prześwieca spomiędzy chmur

Lubuskie węże

Karmiciele

Elegia

Ur

Machanie

Skrzaty, bliscy lata

Upuściłeś kurz, roztrzaskałeś szyby

Okup

Proces

Nie ma nawet płóz. Notatki o Łuczniku

O autorze

Matronaty medialne

Strona redakcyjna

Punkty orientacyjne

Okładka