Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Co wspólnego ma ajwar z wiertarką?
Dlaczego w Macedonii nie chodzi się do restauracji w pojedynkę?
Czemu Skopje nazywane jest perłą brutalizmu?
Macedonia, wciśnięta między Albanię, Kosowo, Grecję, Serbię i Bułgarię, leży na kulturowym rozdrożu Bałkanów. Przewodnicy lubią opowiadać, że gdziekolwiek wbijesz łopatę, dokopiesz się do starożytnych zabytków. To tutaj przez lata zderzały się wpływy Wschodu i Zachodu, co widać nie tylko w architekturze, ale też w zwyczajach czy historii – dopiero w 2019 roku państwo zyskało oficjalną nazwę Macedonia Północna.
Autorka zaprasza nas w podróż angażującą zmysły: od słynnego Jeziora Ochrydzkiego przez tajemniczy skopijski bazar, zachwycający Kanion Matka aż po nieznane turystom miejsca, gdzie czas się zatrzymał. Prowadzi po górskich szlakach, zabiera do jaskiń i… klasztorów. Przybliża także kulinarne oblicze kraju, w którym zapach kawy po turecku podanej ze słodkim slatko miesza się z wszechobecnym aromatem papryki. Dzięki temu Macedonia, nieodkryta perła Bałkanów, staje się o wiele bliższa.
Jak dobrze, że Justyna Mleczak zrobiła sobie kiedyś nieplanowany przystanek w Skopje! Zatrzymała się, zachwyciła i wsiąkła. Jej Macedonia Północna to burek, rakija i ochrydzkie perły, ale też narodowe kompleksy, podziały i wrzenia. To kraj, który wciąż się staje, choć ma przecież tradycje sięgające starożytności. Fascynująca lektura!
Dionisios Sturis
Justyna Mleczak, która zna Macedonię od podszewki, odsłania przed nami ten kraj warstwa po warstwie. Nasza jesteś – słyszy autorka od przyjaciółki z Macedonii. Dzięki Justynie Mleczak Macedonia ma szansę stać się też trochę nasza.
Sylwia Siedlecka
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 264
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wiemy, że wiele podróży zaczyna się w domu, w zaciszu wygodnego fotela z książką w dłoni. Dlatego stworzyliśmy serię podróżniczą, w której dzielimy się osobistymi opowieściami o miejscach bliskich i dalekich. Wydajemy książki pełne lokalnych smaków i niezapomnianych zapachów. Przybliżamy kulturę, język i historię danego kraju. Poruszamy tematy zaangażowane społecznie i politycznie, a jednocześnie pokazujemy codzienne życie mieszkańców oraz niezwykłe miejsca, których nie znajdziecie w przewodnikach.
Dzięki naszym książkom każdy dzień jest podróżą.
W SERII PODRÓŻNICZEJ WYDAWNICTWA POZNAŃSKIEGO DOTYCHCZAS UKAZAŁY SIĘ:
Natalia Kołaczek I cóż, że o Szwecji
Anna Kurek Szczęśliwy jak łosoś. O Norwegii i Norwegach
Maciej Brencz Farerskie kadry. Wyspy, gdzie owce mówią dobranoc
Magdalena Genow Bułgaria. Złoto i rakija
Aleksandra Michta-Juntunen Finlandia. Sisu, sauna i salmiakki
Mikołaj Buczak Sobremesa. Spotkajmy się w Hiszpanii
Agnieszka Kamińska Szwajcaria. Podróż przez raj wymyślony
Agnieszka Krawczyk Rumunia. Albastru, ciorba i wino
Damian Hadaś Alaska. Przystanek na krańcu świata
Katarzyna Łoza, Ukraina. Soroczka i kiszone arbuzy
Izabela Nowek, Albania. W szponach czarnego orła
Sylwia Izabela Schab, Dania. Tu mieszka spokój
Zuzanna Cichocka, Słowenia. Mały kraj wielkich odległości
Łukasz Grzesiczak, Słowacja. Apacze, kosmos i haluszki
Cathy Yandell, Francja. Radość życia, przełożyła Dorota Malina
Klarze, za przedłużony termin ważności
WSTĘP
Bałkanistyka nie była moim pierwszym wyborem. Fascynował mnie Kaukaz, spoglądałam raczej na wschód niż na południe. O Bałkanach zadecydował przypadek i rodzinny road trip. Gdy w lipcu 2015 roku zatrzymaliśmy się w Skopje, nie wiedziałam nic o tym mieście. Nie dotarliśmy do čaršiji[1*], nie przekroczyliśmy Kamiennego Mostu, ominęliśmy wszystkie „brutale”, czyli modernistyczne budynki, powstałe po trzęsieniu ziemi w 1963 roku. To był bardzo krótki przystanek w drodze do Albanii – wystarczył jednak, by rozbudzić moją ciekawość. Zanim dojechaliśmy do granicy z Albanią, w myślach już składałam papiery na bałkanistykę.
Pierwszy lektorat języka macedońskiego wspominam niemal jak pierwszą randkę. Czekałam na te zajęcia z ciekawością i lekką obawą. Trafiłam do grupy pierwszoroczniaków, bo jako jedyna na studiach magisterskich dopiero zaczynałam przygodę w świecie południowosłowiańskim. Po dziewięćdziesięciu minutach lekcji zadzwoniłam podekscytowana do mamy: „Mamo, ten język jest przecudowny!”. Miałam szczęście trafić na wspaniałego nauczyciela macedońskości – Zvonko Dimoskiego. To dzięki niemu pierwsze zauroczenie przekształciło się w zaangażowanie i oddanie. Na zajęciach przerabialiśmy nie tylko zawiłości podwójnego dopełnienia czy różnice pomiędzy aorystem i imperfectum, lecz także słuchaliśmy muzyki, parzyliśmy kawę po turecku i tańczyliśmy oro (inaczej kolo, wykonywany w kole taniec ludowy[2*]). I to Zvonko pozwolił mi zostać przyjaciółką jego przyjaciół, co znacznie ułatwiło mi zapuszczenie korzeni w Macedonii.
Jesienią 2016 roku zamieszkałam w Skopje, na sześć miesięcy zostając studentką Uniwersytetu Świętych Cyryla i Metodego. Już w pierwszym tygodniu pobytu założyłam bloga[3*], który w kolejnych latach zmienił się w jedyne polskie miejsce w internecie tak szczegółowo poświęcone zapomnianej byłej jugosłowiańskiej republice. Wtedy jeszcze byłam przekonana, że tuż po obronie pracy magisterskiej moja przygoda z Macedonią się skończy. Nie potrafię powiedzieć, w którym dokładnie momencie zrozumiałam, że choć nieszczególnie jestem skora do tańca, to dźwięki macedońskich utworów ludowych sprawiają, że nogi same wybijają rytm, a po przekroczeniu granicy (każdej!) z Macedonią, ramiona rozluźniają się i na twarzy pojawia się uśmiech. Na pewno zaczęło się niepozornie – od wakacji w 2017 roku – gdy jako przewodniczka dla polskich turystów w Albanii dwa razy w tygodniu pojawiałam się w Ochrydzie, żeby prowadzić wycieczkę. W tamtym sezonie pokazałam miasto kilkuset osobom. I poczułam, że zakochuję się w tym miejscu. I że chcę się dzielić tym uczuciem z innymi.
O Macedonii piszę i opowiadam od ośmiu lat. Ten kraj wzbudza we mnie wiele emocji: od zauroczenia i tęsknoty po rozgoryczenie i złość. Nigdy jednak obojętność. Jako pilotka wycieczek, autorka artykułów czy prelegentka mam okazję przekazywać swoją fascynację Bałkanami tysiącom osób. I znana jestem z tego, że niezależnie od kraju, w którym akurat oprowadzam, zawsze znajdę sposób, by wtrącić kilka – no może kilkanaście – słów o Macedonii.
Na Aleksandrze Macedońskim, którego pomniki znajdują się w dziesiątkach macedońskich miast, wielkość „imperium” jego rzekomych spadkobierców nie zrobiłaby wrażenia. Powierzchnia całej Republiki Macedonii Północnej to 25 713 km2, co odpowiada mniej więcej wielkości województwa lubelskiego. W całej Macedonii mieszka mniej osób (1 836 713)[1], niż liczy populacja Warszawy (1 861 644)[2]. Jednocześnie to właśnie to niewielkie terytorium było przedmiotem pożądania mocarstw, wielokrotnie przechodząc z rąk do rąk, a ślady największych imperiów rozproszone są po całym państwie. Turystyczny potencjał kraju jest ogromny, i to zarówno ze względu na liczbę zabytków z różnych okresów, jak i warunki przyrodnicze. Niestety polskie biura podróży wciąż zdają się spisywać Macedonię na straty ze względu na brak dostępu do morza. „Macedońskie morze”, Jezioro Ochrydzkie, najgłębsze jezioro na Bałkanach i najstarsze w Europie[3], jest jednym z niewielu miejsc pojawiających się w macedońskich planach podróży polskich turystów.
A Macedonia naprawdę ma wiele do zaoferowania. Mnie najbardziej zachwycają góry. Sama Ochryda przywodzi niektórym na myśl włoskie jezioro Garda, ze względu na otoczenie ze wszystkich stron przez góry, które odbijają się w tafli jeziora. Spotykałam się również z innymi porównaniami, oddającymi ukształtowanie geograficzne Macedonii, jak choćby „Tybet Europy”, czyli Park Narodowy Mavrovo, czy „Mała Szwajcaria”, określenie opisujące Berovo we wschodniej Macedonii. Znajomi Macedończycy przyznają ze śmiechem, że gdyby Macedonię „rozprasować”, jej terytorium zwiększyłoby się kilkukrotnie – znajduje się tu kilkadziesiąt pasm górskich, a osiemnaście najwyższych szczytów liczy ponad 2000 m n.p.m. Najwyższym z nich jest Golem Korab w północno-wschodniej Macedonii, wspólny dla Macedonii i Albanii, sięgający 2764 m n.p.m. Dzięki ukształtowaniu terenu kraj jest coraz częściej wybieranym kierunkiem przez wielbicieli trekkingów, kolarstwa górskiego, a także narciarstwa pozatrasowego (freeskiing). Macedonia znana jest również z doskonałych warunków do uprawiania paralotniarstwa (najbardziej znane paralotniarzom są Kruševo, Prilep oraz okolice Ochrydy).
Geografia kraju zdecydowała o tym, że przez wieki hodowla zdominowana była przez kozy i owce. Nic więc dziwnego, że macedońskie sery, z których za najlepsze uznaje się te z regionu mavrowskiego na zachodzie oraz okolic Berova na wschodzie, stanowią nieodłączny element lokalnej kuchni. Jednak to nie góry, lecz rozciągająca się od Skopje po Gevgeliję przy granicy z Grecją Dolina Wardaru sprawiła, że w czasach Jugosławii Macedonia zaopatrywała pozostałe republiki w produkty rolne, warzywa i owoce. To właśnie w centralnej i południowo-wschodniej Macedonii skupia się większość uprawy winorośli i znajduje się największa liczba winnic. Wino jest najważniejszym produktem eksportowym, a macedońskie grona zdobywają coraz większe uznanie wśród światowych koneserów. Jeszcze w drugiej połowie minionego stulecia macedoński tytoń pozyskiwany był przez największych światowych producentów papierosów i wyrobów tytoniowych – oczywiście ze względu na doskonałą jakość. Do dzisiaj w okolicach Prilepu obserwować można cały proces uprawy, zbiorów i suszenia liści tytoniu, a na obrzeżach miasta położony jest Instytut Badań nad Tytoniem. Tutaj też mieści się ogromne Muzeum Tytoniu – fascynujący obiekt liczący kilka tysięcy przedmiotów, o których ze swadą i lekkością opowiada Aleksander, strażnik historii instytutu.
Wciśnięta między Albanię, Kosowo, Grecję, Serbię i Bułgarię, Macedonia jest kulturowym rozdrożem Bałkanów. Przewodnicy lubią opowiadać, że wystarczy wbić łopatę w dowolnym miejscu kraju, by dotrzeć do zabytku sięgającego starożytności. Tutaj krzyżowały się antyczne szlaki handlowe, a pozostałościami jednej z nich – rzymskiej drogi Via Egnatia – wciąż można przejść, jeśli dobrze poszukać w lasach w okolicach Jeziora Ochrydzkiego. W architekturze Zachód spotyka się ze Wschodem, w prawosławnych cerkwiach znajdują się wizerunki rzymskich papieży, a bizantyjskie świątynie urozmaicają charakterystyczne drewniane akcenty, z których słynęli snycerscy mistrzowie z tego regionu. To właśnie prawosławna sztuka sakralna i związane z nią ikonopisarstwo oraz rzeźba w drewnie, wzbogacane niekiedy przez rzemiosło filigranu[4*], są jednym z największych kulturowych skarbów Macedonii. Średniowieczne ikony czy freski, zachowane w niektórych ze świątyń, uchodzą za najcenniejsze zabytki z okresu tak zwanego renesansu Paleologów, sztuki schyłku Cesarstwa Bizantyjskiego (połowa XIII do połowy XV wieku).
Nie ma jednej Macedonii. Nazwa ta przemieszcza się na mapie, rozszerza i kurczy, od ponad dwóch i pół tysiąca lat. Nawet dziś słowo „Macedonia” określać może przynajmniej trzy różne regiony: Macedonię Piryńską, region w południowo-zachodniej Bułgarii, Macedonię Egejską, północną część Grecji, rozciągającą się od granicy z Albanią po Turcję, oraz Macedonię Wardarską. I to tej ostatniej poświęcona jest ta książka. Macedonia Wardarska odpowiada – w przybliżeniu – Republice Macedonii Północnej.
Macedonia Północna – tak od 2019 roku brzmi oficjalna nazwa tego kraju. Wcześniej, przez ponad ćwierć wieku, w stosunkach dyplomatycznych i na forum międzynarodowym obowiązywała nazwa „tymczasowa” FYROM – Former Yugoslav Republic of Macedonia. Nazewniczy impas był wynikiem konfliktu grecko-macedońskiego. Gdy 8 września 1991 roku Macedonia wyszła ze struktur jugosłowiańskich i ogłosiła niepodległość, przyjmując konstytucyjną nazwę Republika Macedonii, południowy sąsiad uznał to za zawłaszczenie kulturowe. Zgodnie z grecką narracją prawo do używania tej nazwy ma wyłącznie północny region Grecji ze stolicą w Salonikach, tak zwana Macedonia Egejska. Spór o nazwę zamknął Macedonii drogę najpierw do Unii Europejskiej, a następnie do NATO, Grecja zawetowała bowiem rozmowy akcesyjne, nie pozwalając sąsiadowi na wejście do struktur unijnych pod konstytucyjną nazwą. Oficjalnie, po zmianie nazwy w 2019 roku, konflikt został zażegnany. Zmiana została jednak dokonana bez konsultacji społecznych, wbrew opinii publicznej, prezentowanej w obu krajach wyjątkowo żywiołowo, i wsparła dalsze krzewienie nacjonalizmów, doprowadziła do podziałów wewnętrznych w Macedonii oraz pogłębienia niechęci w stosunkach pomiędzy oboma państwami. A Macedonia w narracji południowego sąsiada wciąż jest krajem, którego... nie ma.
Zdecydowaliśmy się – wraz z wydawnictwem – pozostawić w tytule określenie „Północna”, w tekście używam go jednak wyłącznie w miejscach niezbędnych. To wyraz mojej trochę przekornej, trochę może naiwnej kampanii sprzeciwiającej się pozorności rozwiązania konfliktu grecko-macedońskiego. Miałam okazję obserwować zwrot w macedońskiej polityce wobec sporu o nazwę w latach 2016–2019. Nie będąc przeciwko zmianie nazwy jako takiej, nie zgadzam się z twierdzeniem, że kosmetyczne dodanie „Północna” do „Republika Macedonii” było krokiem na drodze integracji europejskiej i triumfem europejskiej demokracji.
Przede wszystkim jednak chcę mówić o Macedonii tak, jak mówią o niej moi bohaterowie i moi przyjaciele. Nie potrafię być obiektywna, ale też przez lata pracy przewodnickiej przestałam wierzyć w obiektywizm. Wierzę w wielość historii, które – szczególnie na Bałkanach – potrafią się splatać, krzyżować i przeczyć sobie nawzajem, ale bez których nie da się zrozumieć tego regionu w pełni.
MACEDOŃCZYCY MAJĄ CZAS
Z macedońską teorią względności zderzyłam się latem 2015 roku, kiedy po raz pierwszy dotarłam do Macedonii. Był to przystanek w drodze na spontaniczne wakacje w Albanii. Do Skopje przyjechałam wraz z rodzicami i bratem. Podekscytowani, liczyliśmy na długie zwiedzanie i degustację bałkańskiej kuchni, ale radość okazała się przedwczesna. Czas i przestrzeń w Macedonii rządzą się bowiem własnymi prawami. Adres naszego apartamentu na Booking.com był błędny, właściciel podał nam co prawda w wiadomości mailowej inny, ale po dotarciu na miejsce wyszło na jaw, że tabliczka z nazwą ulicy nie pokrywa się z żadnym z powyższych. Wkrótce miałam się dowiedzieć, że adres nie zawsze jest najlepszym sposobem na ustalenie położenia na Bałkanach. Dziś nie dziwi mnie już koperta podpisana „trzeci dom na lewo od cerkwi świętej Barbary”.
Tego samego dnia skonfrontowałam się również z macedońskim poczuciem czasu. Gdy właściciel zapowiedział, że przybędzie z kluczami za pięć minut, oczywiście nie uwierzyliśmy mu na słowo. Spodziewaliśmy się jednak raczej trzydziestu, a nie stu trzydziestu.
W ciągu kolejnych lat przywykłam do tego, żeby nie sprawdzać rozkładów jazdy ani nie przywiązywać się za bardzo do punktualności większości moich tamtejszych znajomych. Tłumacząc macedoński stosunek do dotrzymywania terminów, odwołuję się do działania rozkładów jazdy na skopijskich przystankach autobusowych. Jeżeli nawet takie się tam znajdują, to dla przeciętnego turysty są całkowicie nieprzydatne. Widnieją na nich dwie godziny: odjazdu z pierwszego przystanku i przyjazdu na końcowy. Autobus pojawia się na konkretnym przystanku gdzieś pomiędzy nimi. Tak samo funkcjonują minibusy pomiędzy Ochrydą a Strugą, miejscowościami znanymi polskim turystom ze względu na bazę hotelową, wykorzystywaną przez największe biura. Jedyną odpowiedzią, jakiej mogą się spodziewać, gdy zapytają: „O której odjeżdża bus do Strugi?”, jest: „Stań na przystanku i czekaj. Jeżdżą mniej więcej co pół godziny”.
Największy szok po przeprowadzce do Skopje przeżyłam jednak przy pierwszej próbie zapłacenia miesięcznego czynszu. Drugiego dnia po przyjeździe i załatwieniu formalności meldunkowych z właścicielem mieszkania zapytałam, czy możemy jeszcze podejść do bankomatu. Gdy Goran dowiedział się, że chcę wyjąć pieniądze na czynsz za pokój, żachnął się. „Nema problem! Zapłacisz później, jak wrócę wieczorem”. Po jego wyjściu natychmiast wyruszyłam na poszukiwania bankomatu. Wypłaciłam gotówkę, wróciłam do mieszkania i czekałam, aż przyjdzie.
Przyszedł. Wieczorem. Dwa dni później.
W Macedonii nie należy również przywiązywać się zbytnio do godzin otwarcia. Dotyczy to w szczególności administracji publicznej. Kiedy walczyłam z macedońską maszyną urzędniczą o pozwolenie na pobyt, przekonywałam się o tym przy każdej wizycie. Na drzwiach gabinetu wisi tabliczka informująca o popołudniowych godzinach przyjęcia we wtorki i czwartki. Nie zdziw się, gdy o wskazanej porze pocałujesz klamkę, a zapytany urzędnik z lekką irytacją odpowie, że przecież wszyscy wiedzą – przyjmują w środy. Kiedy? No, lepiej być wcześniej niż później, różnie bywa.
Nie inaczej jest z niektórymi sklepami, rodzinnymi biznesami, kasami biletowymi, a nawet muzeami. Większe zaufanie – zwłaszcza w mniejszych miejscowościach czy nieturystycznych dzielnicach – budzą przyklejone na drzwiach ręcznie napisane godziny pracy niż informacje dostępne w internecie. Co więcej, zamknięte drzwi nie zawsze oznaczają, że lokal jest w rzeczywistości zamknięty. I nawet odręcznie wypisane kartki przy wejściu nie zadziałają każdego dnia. Po paru tygodniach w Macedonii w niektórych ulubionych miejscach zakupów zaczęłam ignorować oficjalne godziny pracy. Szukałam znaków. Niespodziewanie zamknięty lokal w środku dnia? Rozejrzyj się. Szukaj pustych filiżanek, pozostawionych na zaimprowizowanym stoliku obok wejścia, czy opróżnionych tulipanków (szklanych filiżanek do tureckiej herbaty) przed witryną. Jeśli ich nie ma, być może właśnie trwa przerwa kawowa i warto zapukać do sklepu obok.
Macedończycy mają czas. Dużo czasu. Zatem także na delektowanie się kawą w pracy. Na Bałkanach nie praktykuje się włoskiego zwyczaju wypijania un caffè przy barze. Picie kawy jest rytuałem. Nikogo nie dziwi, że ekspedientka opuszcza lokal, często nawet go nie zamykając, żeby spędzić przerwę z właścicielką drugiego sklepu. Czasem widuje się przemykającego chłopca, sprawnie lawirującego pomiędzy przechodniami ze srebrną tacą, na której stoi kilka maleńkich szklanek z mocną, turecką herbatą. A na bazarach niektóre stoiska pustoszeją na dłużej, gdy przychodzi moment omówienia ostatnich sąsiedzkich spraw.
Macedończy zawsze mają czas na przerwę kawową
Podczas umawiania się z Macedończykiem na kawę należy przyjąć bardzo szerokie ramy czasowe – niezależnie od tego, czy to spotkanie towarzyskie, czy biznesowe. Nie powinno się również zakładać, że omówienie interesów przebiegnie płynnie i zakończy się na jednym spotkaniu. Nic bardziej mylnego! Wysoce prawdopodobne jest, że pierwsze godzinne lub dwugodzinne spotkanie poświęcone zostanie przyjaznemu small talkowi. Jeżeli należy się do grupy osób przyjezdnych, na pewno padną pytania i sugestie: „A jak podoba ci się Macedonia?”, „Musisz odwiedzić koniecznie (tu pada miejscowość rodzinna rozmówcy)!” oraz, z pewnością: „Masz tu chłopaka/dziewczynę?”. Potem można wreszcie... umówić się na kolejną kawę, na której przejdziemy do interesów. Macedończycy mają czas.
Macedońska teoria względności czasu dotyczy również stanu dróg i samochodów
Ale nie tylko rozmowy jeden na jeden ciągną się w nieskończoność – warto przyjrzeć się także tym macedońsko-unijnym, bo są one imponujące. Spośród dziewięciu państw mających w 2023 roku status kandydatów do Unii Europejskiej[5*] tylko Turcja zasiada dłużej przy stole negocjacyjnym. Rozpoczęcie rozmów o układzie stowarzyszeniowym (to pierwszy krok na długiej drodze do otwarcia rozdziałów akcesyjnych) nastąpiło w marcu 2000 (!) roku. Wniosek o członkostwo Republika Macedonii złożyła cztery lata później, otrzymując status kandydata po kilkunastu miesiącach, w grudniu 2005 roku. I od tego czasu kandydatem tym pozostaje. W ciągu ponad dwóch dekad przynajmniej trzykrotnie Macedończyków zatrzymano w progu. W 2008 roku zrobiła to Grecja. Po jedenastu latach, gdy macedońsko-grecki konflikt o nazwę państwa został (pozornie) rozwiązany, na drodze stanął prezydent Francji Emmanuel Macron[6*], nie zgadzając się na rozpoczęcie negocjacji o przystąpieniu Albanii i Macedonii Północnej do Unii Europejskiej. Gdy wycofał on swój sprzeciw na początku 2020 roku, weto ogłosił inny sąsiad Macedonii, Bułgaria, argumentując, że nie istnieje odrębna macedońska tożsamość, a Macedończycy prowadzą politykę przywłaszczania kultury i dziedzictwa Bułgarii. Osią tego konfliktu jest spór o język macedoński, który – zgodnie ze stanowiskiem władz w Sofii – jest zaledwie dialektem bułgarskiego.
W macedońskiej czasoprzestrzeni wizja wejścia do Unii Europejskiej to zbliża się, to oddala. Wydaje się wręcz, że dla przeciętnego Macedończyka unijne struktury funkcjonują w rzeczywistości równoległej. Obietnice te można by równie dobrze odłożyć na półkę z literaturą science fiction. Zresztą, kto by się połapał we wszystkich podpisywanych umowach, porozumieniach i traktatach. Zwłaszcza gdy oryginał dokumentu jest w obcym dla zainteresowanego języku. Jak porozumienie pokojowe z Ochrydy, kończące konflikt wewnętrzny między Macedończykami a albańską mniejszością[7*]. Skonstruowane przez dyplomatów amerykańskich i europejskich, specjalistów od bezpieczeństwa narodowego, porozumienie spisane zostało w języku angielskim. Kiedy przedstawiano je podczas obrad dotyczących rozejmu, konieczne było symultaniczne tłumaczenie na język albański i macedoński, w przeciwnym razie nie wszyscy dowódcy zbrojni i politycy zrozumieliby treść oryginalnego dokumentu. Być może jest to jeden z powodów, dla którego po ponad dwudziestu latach niektórych założeń porozumienia wciąż nie wdrożono.
Inną dziedziną, w której czas pozostaje wybitnie względny, są inwestycje drogowe. W tej kwestii Macedończycy biją na głowę wszystkich swoich sąsiadów. Chyba najsłynniejszą infrastrukturalną inwestycją jest pięćdziesięciosiedmiokilometrowy odcinek autostrady między Ochrydą a Kičevem w południowo-zachodniej Macedonii. W 2023 roku ponownie przesunięto (już po raz czwarty!) planowane otwarcie drogi, tym razem na 2026 rok. Budowę rozpoczęto w 2014 roku, a ukończony już odcinek nadaje się obecnie do remontu. Niejednokrotnie podczas postojów na stacjach benzynowych byłam pytana przez zagubionych obcokrajowców, gdzie zaczyna się widoczna na mapie A2. Zwykle rozstajemy się skonfundowani, kiedy odpowiadam, że to właśnie ta droga, a oni uśmiechają się lekko zakłopotani, przekonani, że nie zrozumiałam pytania.
Kolejnymi przykładami niespiesznej realizacji inwestycji drogowych są: odcinek łączący Skopje z kosowską granicą – ustalono ambitny termin oddania (którego nie dotrzymano) jego pierwszych dwóch kilometrów na trzy lata od dnia rozpoczęcia, a także remont liczącej niecałe dwa kilometry ulicy Abaz Emin w Ochrydzie, który trwał trzy lata. Moim faworytem jest natomiast trzydziestoczterokilometrowy odcinek autostrady z Kumanova (blisko północnej granicy Macedonii) do Krivej Palanki (granica z Bułgarią). Projekt na połączenie autostradą oraz linią kolejową Skopje z Sofią powstał prawie czterdzieści lat temu, czego pamiątką są wiadukty kolejowe, które można podziwiać choćby podczas zwiedzania słynnych Kamiennych Lalek[8*] we wsi Kuklica.
Chociaż wiele inwestycji gwałtownie przyspiesza tuż przed wyborami, kryje się tu pewien haczyk. Wybory w Macedonii czasem przychodzą nadspodziewanie szybko.
Polityczna czasoprzestrzeń
Przez pierwsze dwie dekady istnienia niepodległej Macedonii scena polityczna w kraju niewiele się zmieniła. Partie VMRO-DPMNE[9*] i SDSM[10*] to dwie główne siły polityczne w Macedonii, wymieniające się władzą od chwili ogłoszenia przez Republikę niepodległości w 1991 roku. Pierwsza to konserwatywna partia, odwołująca się do spuścizny organizacji rewolucyjnej z przełomu XIX i XX wieku – VMRO (Wewnętrznej Macedońskiej Organizacji Rewolucyjnej), której celem było wyzwolenie Macedończyków spod panowania tureckiego i doprowadzenie do powstania niepodległej Macedonii. Druga wywodzi się z Sojuszu Komunistów Macedońskich, jedynej legalnej partii w czasach Socjalistycznej Republiki Macedonii. W 1991 roku, przed wyborami, podczas kongresu założycielskiego dawni działacze komunistyczni zadecydowali o zmianie nazwy i transformacji w kierunku socjaldemokracji. Istotną rolę w polityce odgrywają również partie albańskie, reprezentujące interesy mniejszości albańskiej w parlamencie. Ze względu na liczebność mniejszości[11*] (ponad 25 procent społeczeństwa), stanowi ona ważną cześć elektoratu. Oddając głosy głównie na „swoje”, albańskie partie, wymusza na zwycięskich partiach macedońskich poszukiwania sojuszników wśród Albańczyków w celu stworzenia koalicji rządowej. Od 1991 roku każdy macedoński rząd współtworzyła przynajmniej jedna partia albańska[1].
Słynne Kamienne Lalki we wsi Kuklica
Pierwsze demokratyczne wybory parlamentarne po ogłoszeniu niepodległości odbyły się w 1994 roku. Do 2020 roku przeprowadzono ich łącznie dziewięć, z czego ostatnich pięć (2008, 2011, 2014, 2016, 2020)[12*] to wybory przedterminowe. W 2008 i 2020 roku oficjalnym powodem podania się do dymisji rządu były decyzje podjęte na szczytach unijnych – zawetowanie przez Grecję kandydatury Macedonii do Unii Europejskiej oraz ponowne weto, tym razem prezydenta Emmanuela Macrona, mimo spełnienia wymogu o rozwiązaniu konfliktu z Grecją i zmiany konstytucyjnej nazwy kraju na Macedonię Północną.
Jeszcze bardziej intrygujące dla międzynarodowej prasy wydają się okoliczności i skutki przedterminowych wyborów w latach 2014 i 2016. Po ponownej wygranej konserwatywnej partii VMRO-DPMNE w 2014 roku opozycyjna partia SDSM uznała wybory za sfałszowane i zdecydowała się na bojkot Zgromadzenia Narodowego, jednoizbowego parlamentu macedońskiego. Przez piętnaście miesięcy, do września 2015 roku, parlament działał bez udziału największej partii opozycyjnej. Protesty zaczęły się już jesienią 2014 roku, jednak kryzys wybuchł dopiero na początku kolejnego roku.
W lutym 2015 w serwisie YouTube pojawiły się nagrania z fragmentami rozmów ówczesnego premiera Nikoli Gruevskiego, lidera VMRO-DPMNE, oraz innych członków rządu. Ujawniły one różne afery korupcyjne, zaaranżowane aresztowania, manipulacje wyborcze. Przewodniczący partii SDSM Zoran Zaev oskarżył rząd o nielegalne podsłuchiwanie ponad dwudziestu tysięcy obywateli, w tym polityków, dziennikarzy i innych osób publicznych. Rok później Gruevski złożył rezygnację z funkcji premiera, utworzono rząd techniczny, a kolejne wybory wyznaczono na kwiecień tego samego roku. Termin wyborów dwukrotnie przekładano, na ulicach trwały protesty, organizowano wiece i blokady parlamentu. Wreszcie, pod naciskiem Unii Europejskiej, wyznaczono datę graniczną: 11 grudnia 2016 roku.
Wtedy do gry wkroczyła macedońska teoria względności.
Tuż po zamknięciu lokali wyborczych zwolennicy obu partii zaczęli gromadzić się w centrum Skopje. Sympatycy VMRO-DPMNE świętowali triumf pod siedzibą partii. Lider opozycji Zoran Zaev obwieścił zaś upadek trwającego od dekady reżimu premiera Nikoli Gruevskiego. Oczywiście, celebracja była niezależna od spływających wyników.
Następnego ranka nic nie było pewne. Ostateczne wyniki dały VMRO-DPMNE – pięćdziesiąt jeden, a SDSM – czterdzieści dziewięć miejsc w liczącym sto dwadzieścia trzy mandaty parlamencie. Oznaczało to konieczność zawiązania koalicji i negocjacje z więcej niż jednym ugrupowaniem albańskim. Pojawiło się widmo następnych przedterminowych wyborów ze względu na brak jednoznacznego zwycięstwa oraz konieczność wielopartyjnej koalicji. Komentatorzy podkreślali absurd sytuacji – były premier Gruevski został zmuszony do negocjacji z Albańczykami, mimo że budował całą swoją kampanię na niechęci do nich. Zgodnie z konstytucją macedońscy politycy mieli czas na powołanie rządu do końca lutego, zatem mniej niż trzy miesiące od ogłoszenia wyników wyborów. I tym razem czas okazał się wybitnie elastyczny.
Mimo wygranej w wyborach Nikola Gruevski nie zdołał utworzyć koalicji, która umożliwiłaby mu sformowanie rządu. Oskarżył wówczas Państwową Komisję Wyborczą, zagranicznych dyplomatów i organizacje pozarządowe o spisek i ingerowanie w wewnętrzne sprawy kraju. Przedstawiciele zwycięskiej partii naciskali na powtórzenie wyborów, jednak nie zyskali poparcia. Z pomocą koledze partyjnemu ruszył prezydent Gjorge Ivanov, który odmówił przekazania Zoranovi Zaevovi mandatu pozwalającego na utworzenie rządu. By uniknąć oskarżeń o łamanie konstytucji, prezydent zażądał dowodu na posiadanie większości w parlamencie, tym samym dając czas VMRO-DPMNE oraz jego zwolennikom na ustalenie linii frontu. Gdy Zoran Zaev rozpoczął negocjacje z partiami albańskimi, Gruevski oskarżył go o akceptację żądań, które miałyby doprowadzić do rozpadu kraju. Eskalacja protestów nastąpiła, kiedy były premier wezwał swoich zwolenników do „obrony państwa” i przeciwstawienia się „działaniom separacyjnym”. W kolejnych miesiącach dochodziło do słownych i fizycznych ataków na dziennikarzy, aktywistów i krytyków rządu. Ostatecznie prezydent przyznał liderowi SDSM mandat. Stało się to możliwe dopiero po incydencie, który wstrząsnął nie tylko Macedonią, lecz także obserwatorami europejskimi. Wydarzenie przeszło do historii jako krwawy czwartek.
27 kwietnia w trakcie konferencji prasowej odbywającej się Po wyborze Albańczyka Talata Xhaferiego na spikera ponad dwustu zwolenników VMRO-DPMNE (członków stowarzyszenia Za Jedność Macedonii) wdarło się do parlamentu, gdzie zgromadzeni byli politycy SDSM, ich koalicjanci oraz dziennikarze. Przez parę godzin protestujący okupowali salę prasową, zatrzymując posłów i dziennikarzy wewnątrz budynku. Kilkanaście osób zostało rannych, w tym sam Zoran Zaev, a brutalnie pobity przewodniczący albańskiej partii Sojusz dla Albańczyków Ziadin Sela w krytycznym stanie trafił do szpitala natychmiast po odbiciu budynku przez policję.
Po sześciu miesiącach od wyborów, w czerwcu 2017 roku, Zoran Zaev utworzył rząd. Zrezygnował z urzędu niecałe trzy lata później, rozpisując kolejne przedterminowe wybory.
Macedońscy antykwizatorzy
Specyfika macedońskiej czasoprzestrzeni obejmuje również debatę historyczną. Gdy w 2006 roku władzę przejęła prawicowa partia VMRO-DPMNE, rząd za najważniejszego bohatera kraju uznał Aleksandra Wielkiego. Autostrada biegnąca od granicy serbsko-macedońskiej na północy do grecko-macedońskiej na południu otrzymała antycznego wodza za patrona. Stadion narodowy w Skopje ochrzczony został imieniem ojca imperatora – Filipa II[13*]. Uwieńczeniem tej szczególnej apoteozy było odsłonięcie pomnika w centralnym punkcie Skopje. Choć jego oficjalna nazwa brzmiała Wojownik na koniu, oczywiste było, że z wysokości ponad dwudziestu metrów spogląda Aleksander Wielki, dosiadający swego ukochanego i równie legendarnego wierzchowca, Bucefała.
Wojownik na koniu, czyli Aleksander Macedoński w centralnym punkcie Skopje
Pomnik – jak i dziesiątki innych, a także budowa lub przebudowa siedzib instytucji rządowych czy budynków użyteczności publicznej – powstał w wyniku ogłoszonego w 2009 roku przez premiera Nikolę Gruevskiego projektu Skopje 2014. Ten okres uznaje się za czas kształtowania nowej idei tożsamościowej: „antycznego Macedończyka”[2]. Jednym z badaczy, który z uważnością przygląda się macedońskiej „mitologii czasoprzestrzennej”, jest Piotr Majewski[14*]. Wyróżnił on trzy strategie konstruowania (lub – jak sam mówi – rekonstruowania) narodu macedońskiego: kontynuację, antykwizację oraz rewizję[3].
„Kontynuatorzy” wyznaczają początki macedońskości na VI–VII wiek, wraz z pojawieniem się Słowian na Półwyspie Bałkańskim. Fundamentem ich mitologii pozostają bracia Cyryl i Metody oraz ich dwaj uczniowie: święty Kliment i święty Naum, wraz z literacką i kulturową spuścizną prawosławną oraz bizantyjską.
„Antykwizatorzy” przeciwnie, negują słowiańskie pochodzenie Macedończyków, uznając się za bezpośrednich spadkobierców starożytnego imperium macedońskiego i wyznaczając bezpośrednią linię między Aleksandrem Wielkim a współczesnymi Macedończykami. Taka narracja pozwala im stawiać się na równi z kulturą grecką, „postarzać” swoją tożsamość, a także udowodniać, że „byli tu pierwsi” a bitwa o pierwszeństwo do skrawka ziemi, na której zapuściło się korzenie, jest na Bałkanach niezwykle istotna. Idea ta miała swojego szczególnego propagatora, uznawanego czasem za prawą rękę Gruevskiego, inspiratora projektu Skopje 2014. Był nim Pasko Kuzman, „macedoński Indiana Jones”, archeolog celebryta. Ten dawny dyrektor Urzędu Ochrony Macedońskiego Dziedzictwa Kulturowego twierdził z pełnym przekonaniem, że o autentyczności niektórych ze swoich odkryć przekonał się dzięki podróżom w czasie. Innym promotorem antykwizacji był historyk Aleksander Donski, który dzięki telepatii miał przeprowadzić wywiad z samym Aleksandrem Wielkim, co opisał w książce Amerykański jasnowidz w kontakcie z duchem Aleksandra Macedońskiego. Do innych publikacji tego historyka celebryty należą choćby: Jezus Chrystus i Macedończycy (2000) czy Macedońskie pochodzenie niektórych amerykańskich prezydentów (2006).
Koncepcja rewizjonistyczna, inaczej „narracja dwóch korzeni”, scala ideę słowiańską (kontynuatorów) i antyczną (antykwizatorów). Zgodnie z nią współczesna Macedonia może się odwoływać zarówno do dziedzictwa Aleksandra Macedońskiego, jak i spuścizny cyrylometodejskiej. „Anektując” dla siebie bohaterów występujących w panteonach sąsiadów, przedstawiciele tej narracji po pierwsze, nie akceptują mieszanej tożsamości postaci historycznych (jeśli Aleksander Wielki był Macedończykiem, to nie miał nic wspólnego z Grekami; jeśli rewolucjonista Goce Delčev był przywódcą ruchów dążących do niepodległości Macedonii, nie mogła w nim płynąć choćby kropla bułgarskiej krwi), a po drugie, są niekonsekwentni i wybiórczy. Niektóre projekty rządowe, szczególnie Skopje 2014, są krytykowane za etnocentryczność i wyłączanie Albańczyków, Romów, Wołochów, Turków i innych mniejszości etnicznych z narracji, która ma budować zarówno wewnętrzny, jak i zewnętrzny wizerunek Macedonii i Macedończyków.
Rządowi Nikoli Gruevskiego (2006–2016) zarzucano zaniedbywanie zabytków z okresu Imperium Osmańskiego, należących do dziedzictwa muzułmańskiego albo znajdujących się w miastach zdominowanych przez mniejszość albańską. Te i im podobne posunięcia przyczyniają się do kreowania sprzecznych wizji historii. Segregacja w edukacji – system zmianowy, który oddziela od siebie dzieci albańskie i macedońskie, rywalizacja na symbole, izolowanie się od siebie nawzajem obu społeczności destabilizują Macedonię. Według słów Sama Vaknina, mieszkającego w Skopje izraelskiego pisarza, „antykwizacja ma dwa cele, którymi są: marginalizacja Albańczyków oraz wykreowanie tożsamości, która nie pozwoli Albańczykom stać się Macedończykami”[4]. Prowadzi to również do powstania dwóch, coraz bardziej odizolowanych od siebie przestrzeni.
Czas w tych przestrzeniach płynie inaczej. W niektórych miejscach Macedonii jakby całkiem się zatrzymał. Tak jest w opustoszałych wsiach, zamieszkiwanych zaledwie przez kilka rodzin. Widać to w często geograficznie odizolowanych enklawach etnicznych, jak choćby we wsi Bekirlija, sportretowanej w nominowanym do Oscara filmie dokumentalnym Kraina miodu. Hatidże Muratova, bohaterka dokumentu, mieszka ze zniedołężniałą matką w jednoizbowej chacie bez elektryczności i ogrzewania[15*]. Są ostatnimi mieszkankami wioski, niegdyś zajmowanej przez Wołochów i Albańczyków. Choć Hatidże ma tureckie pochodzenie, posługuje się archaiczną odmianą tureckiego. Gdy realizatorzy filmu poszukiwali tłumacza, aby pomógł im zrozumieć, co mówi bohaterka na nagranych przez nich materiałach, musieli znaleźć językoznawcę i eksperta od archaicznych odłamów tureckiego.
Takie historie nie są w Macedonii niczym wyjątkowym. Niekiedy można wręcz odnieść wrażenie, jak gdyby granice między oboma przestrzeniami były płynne, trochę magiczne, jak niewidzialne bramy do różnych światów. Na zachodzie kraju, gdzie mieszka większość Albańczyków żyjących w Macedonii, zdarza się trafić na sąsiadujące ze sobą miejscowości wyrwane jakby z różnych światów. Bywają miejsca, w których nikt nie mówi po macedońsku bądź w których mąż i żona mówią w różnych językach.
Najsilniej chyba jednak macedońską czasoprzestrzeń definiuje stolica kraju, Skopje. Nie tylko dlatego, że wspomniany już projekt Skopje 2014 wcale w roku 2014 się nie skończył, ale trwa nadal i jego kresu wciąż nie widać. Również dlatego, że, jak pisze Nikos Čausidis[16*], Skopje to „miasto, które rośnie na głębokości; miasto, które szerzy się pod ziemią; miasto, które samo siebie zjada”[5].
El Dorado archeologów. Kiczowaty Disneyland. Niekończące się cmentarzysko.
Skopijska čarsija, czyli bazar
POMNIKOWE MIASTO
Wiele osób dziwi się mojemu sentymentowi do Skopje. Do miasta, które za sprawą projektu Skopje 2014 zostało ochrzczone mianem kiczowatego Disneylandu. Do stolicy przeciętej na pół, gdzie kontrastują ze sobą dwa światy: biedy i absurdalnego bogactwa. Do Skopje, które mimo brzydoty betonowych budynków potrafi czasem urzekać. To miasto się albo kocha, albo się je nienawidzi. A ja mam do niego słabość. Do jego kampu, absurdu i brzydoty.
Zwiedzanie Skopje z przewodnikiem trwa przeciętnie od godziny do dwóch. Zaczyna się często na lewym brzegu rzeki Wardar, na pozostałościach skopijskiej twierdzy, skąd rozciąga się widok na całe miasto. Rzymska kolonia Scupi, poprzedniczka dzisiejszej stolicy, znajdowała się kilka kilometrów na północny zachód od twierdzy. Scupi wyrosło na początku naszej ery w miejscu wcześniejszego rzymskiego obozu wojskowego[1]. Kolonia nie miała jednak szczęścia. Pustoszyły ją najazdy napierających na Imperium Rzymskie barbarzyńców, w tym Gotów i Hunów, a o ostatecznym upadku miasta zadecydowało trzęsienie ziemi w 518 roku.
Kiedy spaceruje się samotnie po ulicach stolicy, trudno dowiedzieć się czegokolwiek o tych antycznych początkach. Nie ma znaków ani tablic, a gdyby nawet były, to stanowisko archeologiczne Scupi nie zachęca do wizyty. Brakuje informacji o godzinach otwarcia, a przez większość dnia nie ma również osoby, która mogłaby pomóc zainteresowanym turystom. Pozostałości rzymskich łaźni, willi oraz bazyliki wczesnochrześcijańskiej nie są niczym zabezpieczone, podobnie jak niektóre znaleziska archeologiczne, w tym tablice z inskrypcjami. Skopje zaczyna się od twierdzy, ale Scupi nie doczekało się swojego miejsca na turystycznych mapach.
Pod koniec X wieku Skopje pełniło funkcję stolicy tak zwanego Pierwszego Państwa Bułgarskiego. Po upadku bułgarskiego imperium tereny te znalazły się pod panowaniem Bizancjum, by w XIII wieku przypaść w udziale kolejnemu młodemu mocarstwu. W 1282 roku król serbski Stefan Uroš II Milutin uzyskał kontrolę nad miastem. Jego wnuk Stefan Dušan w 1346 roku koronował się na cara, czyniąc Skopje stolicą imponującego Carstwa Serbskiego. Skopje przez parę wieków było jednym z najważniejszych miast regionu, stolicą mocarstw i siedzibą potężnych władców, jego złoty wiek przypada jednak na lata późniejsze. Na czas, gdy mieszkańców Skopje o świcie zaczęło budzić wołanie muezina.
Złoty wiek Üsküb[2]
W XVII wieku, u schyłku złotego okresu sułtanatu, obecna stolica Macedonii uchodziła za jedno z najpiękniejszych i najbogatszych miast Orientu. Skopijska twierdza podnosiła status miasta, zachwycając przybywających do stolicy noszącej wówczas nazwę narzuconą przez Imperium Osmańskie – Üsküb. Twierdza nie została jednak wzniesiona po przybyciu Turków. Wybudowanie pierwszych murów obronnych przypisuje się bowiem cesarzowi Justynianowi Wielkiemu. Cesarz Bizantyjski, który urodził się pod koniec V wieku niecałe dwadzieścia kilometrów od współczesnej stolicy Macedonii – w Tauresium – miał w ten sposób „spłacić dług wdzięczności wobec domu, który go wychował”[3]