"Matka po sleeve - WALKA z OTYŁOŚCIĄ" - Rumocka-Woźniakowska Anna - ebook

"Matka po sleeve - WALKA z OTYŁOŚCIĄ" ebook

Rumocka-Woźniakowska Anna

3,6

Opis

Anna Rumocka - Woźniakowska - spełniona mama, kochająca mężatka, właścicielka czterech psów i kota. Z wykształcenia wizażystka, specjalista do spraw obsługi klienta, po szkole rejestracji medycznej, kursach pierwszej pomocy dla dzieci i dorosłych oraz samoobrony dla kobiet. Przeżyła walkę z otyłością wraz z poddaniem się operacji bariatrycznej, sleeve - rękawkowemu zmniejszaniu żołądka. Po dwóch miesiącach zaszła w ciążę wysokiego ryzyka, gdy los obdarzył ja dzieckiem po CHLO (chirurgicznym leczeniu otyłości).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 147

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (8 ocen)
4
0
1
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Matka po sleeve

WALKA Z OTYŁOŚCIĄ

Anna Rumocka-Woźniakowska

Matka po sleeve

WALKA Z OTYŁOŚCIĄ

Korekta i redakcja: zespół Studia Million

Skład i łamanie: Studio Grafpa, www.grafpa.pl

Projekt okładki: Kartkoland

Zdjęcie na okładce: M&G Art Studio – Marta Szczepanek

Druk: druk-24h.com.pl

Wydanie drugie, poprawione.

ISBN 978-83-959775-6-5

Copyright © Anna Rumocka-Woźniakowska & Studio Million licensed by Kubatura sp. z o.o., 2021. All rights reserved.

Spis treści
Wstęp
Z otyłością od wczesnych lat…
Pomysł na szybkie odchudzanie
Macierzyństwo kontra otyłość
Nowa droga, nowe zakręty – przygoda z bariatrią
Ten dzień
Zasady kontra rzeczywistość
Nic na łatwiznę, czyli tradycyjne myślenie ludzi
Ukryta kobieta
Ciąża po CHLO
Bycie matką po sleeve
Reakcja bariatryczna kontra czujne oko
Dieta po sleeve
Nie tylko macierzyństwem się żyje
Otyłość też wygrywa
Powikłania otyłości, sleeve a psychika
Seks po sleeve
Dzieci
Otyłość u dzieci
A gdyby tak cofnąć czas…
Marzenia nie takie ulotne
Szansa dla szansy – zakończenie
Epilog
Recenzje
Artykuły
Zdjęcia

Kierując się siłą, wiarą i miłością, pokonałam własne słabości i podjęłam walkę z otyłością, by spełnić marzenie o macierzyństwie. Dziękuję rodzicom za to, jak mnie wychowali.

Dla mojego taty Jarosława R., by uwierzył w lepsze jutro, dla mamy Ewy R. za mobilizację, dla córki Julii, która widziała moją metamorfozę przed i po Sleeve oraz dla Sandry, która jest dzieckiem po CHLO (chirurgicznym leczeniu otyłości).

Wstęp

Zawsze myślałam, że stworzenie nowego życia jest proste, ale byłam w dużym błędzie. Dopiero ta przygoda, bo tak można nazwać to, co mnie spotkało, przekonała mnie i dała porządnego kopa. Okazało się, że towszystko nie jest takie proste, jak się wydaje.. Mam namyśli leczenie samej siebie, swoich chorób, choroby głównej, czyli OTYŁOŚCI – tak, otyłości, nie lenistwa, jak uważa wiele osób, gdy widzą kogoś, kto ma więcej kilogramów. Druga sprawa natomiast to ciąża i ponowne macierzyństwo. Jakież to piękne uczucie być matką, prawda? Być i nie zwariować w świecie z niezbyt wyrozumiałym społeczeństwem, dbając jednocześnie o siebie i walcząc, by stracić 61 kg przez całą ciążę. Jak to możliwe? Właśnie o tym chcę napisać, przynajmniej mam taki zamiar, o ile zaraz druga córka się nie obudzi, a pierwsza nie przyleci niczym tajfun zsetnym pytaniem o coś…

W moim życiu zawsze poruszany był temat wagi. W rodzinie, u znajomych.. jakże trudno było być osobą grubą. Padały komentarze, że za dużo się jadło, jak świnka, albo że to dziedziczne, albo że grube kości. Najciekawsze było stwierdzenie, że z lenistwa… Ale nikt (dopiero, kiedy postanowiłam z mężem mieć drugie dziecko) nie powiedział do mnie: Słuchaj, OTYŁOŚĆ TO CHOROBA, CHOROBA dwudziestego pierwszego wieku, którą się leczy w tych czasach, nie żyjemy w epoce kamienia łupanego! Każda osoba, zarówno kobieta jak i mężczyzna, może spotkać się z tym problemem. Dlatego nie mówię tu, że kieruję swoją opowieść tylko do płci pięknej, ale i do Was, panowie. Kilogramy zawsze były i będą, niestety nie mam moli w szafie, które by mi zjadały ubrania uszczęśliwiając mnie, że coś wreszcie schudłam… Z perspektywy naszych czasów, mogę stwierdzić, że bywało lepiej, mam porównanie chociażby z lat 90. I pamięć niestety lub stety dobrą, wiem, że temat OTYŁOŚCI był różnie postrzegany. Tak jak i dziś, męczyliśmy się z tym zawsze.

Wcześniej uważano, że problem jest związany z objadaniem się, brakiem ruchu, częstymi zwolnieniami lekarskimi, sklepikiem szkolnym, gdzie można było kupić słodycze, albo genami.

Dopiero teraz, kiedy nadeszła era ćwiczeń, fitnessu, trenerów personalnych, diet pudełkowych, zauważono w końcu ludzi. I wreszcie zakwalifikowano OTYŁOŚĆ do chorób! Powstała osobna dziedzina medycyny. Pomyślano o NAS, żeby NAM pomóc. I oto ujawniła swoje oblicze nieoceniona BARIATRIA, która daje NOWE ŻYCIE, nowego siebie, zdrowszego siebie. Chciałabym zaznaczyć, że jeśli ktoś nie miał problemów z otyłością, może tego do końca nie zrozumieć. Dlatego proszę, by czytelnik wykazał się wyrozumiałością, i albo spróbował zrozumieć jak człowiek może męczyć się z tym problemem albo odpuścił i odłożył książkę. Otyłość zmienia życie w piekło, tak w piekło, wiem, o czym piszę!

Z otyłością od wczesnych lat…

Odkąd sięgam pamięcią zawsze byłam dzieckiem, jak to ładnie nazywano, „przy kości”. Zaczęło się od jedzenia. Już jako dziecko lubiłam dobrze zjeść. Nie brałam pod uwagę następstw, które w dorosłości miały sprawić mi tyle kłopotów, przykrości, problemów ze zdrowiem, ciążą, oraz stosunkami międzyludzkimi.

Zawsze wszystko zaczyna się to od nieszczęsnej szkoły. Kiedy mieszkałam na wsi, to jeszcze aż tak mi nie dokuczano, ale przeprowadzka do miasteczka, pokazała ludzi, dzieci, którzy potrafią zajść za skórę, wyśmiewając się z ludzkiego wyglądu. Okres dojrzewania też się do tego przyczynił. I tak problem narastał.

W klasie byłam najwyższa, nosiłam większe ciuchy, ze względu na dużą nogę, zawsze miałam problem z butami. Już wtedy odczuwałam dziwne spojrzenia rówieśników.

Pamiętam to jak dziś, jak poprosiłam mamę, żeby zawiozła mnie do lekarza, niech coś zrobi z tymi stopami, żeby tak nie rosły, prawdę mówiąc, bardzo mi to przeszkadzało. Musiałam kupować chłopięce buty lub chodzić bokiem po schodach na piętro, bo mi się noga nie mieściła, w tej chwili noszę rozmiar 43, pomyślcie, jak szybko mi stopa rosła… Zawsze czułam na sobie wzrok innych. Kiedyś poznałam dziewczynę z klasy, która tak, jak ja, była gruba, nikt z nią nie siedział, zawsze była sama, z dużym śniadaniem. Przy niej słychać było tylko śmiech dzieci. Podeszłam więc i tak się zaczęło. Zaprzyjaźniłyśmy się, razem zasiadłyśmy w ławce, i tylko ten nieszczęsny w-f… Czułyśmy się niczym wygnańcy, jakby chcieli nas pozabijać. Koleżanka krępowała się, zmieniała ciuchy w łazience lub czekała, aż inne dziewczyny wejdą już na salę gimnastyczną. Znowu ja na początku ubierałam się z dziewczynami, do czasu, gdy chłopcy zaczęli nas podglądać i usłyszałam słowa zza ściany: jest i druga grubaska, będzie polewka. Nigdy nie rozumiałam tego wyścigu szczurów na lekcjach wychowania fizycznego. Kiedy były zajęcia ścigania się wokół słupków, dzieci zachowywały się, jakby życie od tego zależało, chora według mnie rywalizacja, ajeśli my z koleżanką byłyśmy ostatnie rozlegały gwizdy i teksty: to przez nie przegraliśmy. A potem to dogryzanie na innych lekcjach. Zastanawiacie się pewnie, gdzie był nauczyciel? Rodzic? Psycholog? Psycholog nie przeprowadzał rozmów na ten temat, nauczyciel – zależy który, czasami zwrócił uwagę raz czy dwa. Naszą obrończynią była pani zpolskiego. Pani Bożenka zawsze dawała dobre rady, miała uśmiech natwarzy, jeśli był jakiś problem, można było z nią porozmawiać, człowiek się nie krępował. Moim zdaniem, już od edukacji przedszkolnej nauczyciele powinni rozmawiać z dziećmi i poruszać temat akceptacji drugiego człowieka, gdyż każdy inaczej wygląda a dzieci są szczere, bez obłudy i mówią wprost to, co myślą. Moja starsza córka, na przykład, weszła kiedyś do pokoju babci i powiedziała: Babciu, hodujesz małe robaczki, ile u ciebie pajęczyn, mama tak nie ma.

Z takich tekstów można się śmiać, ale niestety byłam kilka razy żywym przykładem, gdy jakieś dziecko spytało moją córkę: Adlaczego Twoja mama tak sapie? (wiadomo, bo gruba). Córka, dzięki Bogu, w odzywkach jest pyskata po mamusi. To moja mama, patrz na swoją.

Nie mam tu na myśli uczenia złych odzywek, tylko zwrócenie uwagi, jak to wszystko wygląda w tej małej główce, od wczesnych lat szkolnych, gdzie następuje rywalizacja o wygląd, a gdzie nauka? Ja w szkole od początku czułam, że coś jest ze mną nie tak. W takim razie, jak muszą się czuć dzieci naprawdę chore, ze stopniem niepełnosprawności. Co do rozwoju otyłości, na szczęście często już pediatrzy wtrącają swoje trzy grosze, zwracając uwagę na to, czym dziecko jest karmione. My się obruszamy, ale chodzi właśnie o to, by jak najszybciej zadbać o zdrowe nawyki naszych pociech.

W szkole próbowałam się wyróżnić, jedyne co mi zostało, to nauka. W ten tylko sposób mogłam się jakoś pokazać, choć nie zawsze, bo z przedmiotów ścisłych nie byłam dobra. Na szczęście z plastyki szło mi świetnie.

W skali porównawczej do tamtych czasów, czyli lat 90., a teraz 2020 r., jako dorosła osoba, matka dwójki dzieci, czterech psów, kota, nie licząc myszy polnych i innych zwierząt, uważam, że mimo wszystko wtedy była większa tolerancja. Dziś, jako dorosła kobieta potrafię być pyskata w tym temacie, teraz potrafiłabym się odezwać. Owszem były, i są uwagi, typu: proszę coś z sobą zrobić, ale to z reguły niestety starsze osoby, które zaraz myślą, że jesz kopiec ziemniaków i dlatego tak wyglądasz, że nic innego nie robisz, tylko jesz, jesz, jesz. Niektórzy nie widzą, że może to być problem zdrowotny, myślą, że nieustannie otwieramy lodówkę. W większości przypadków to nie jest prawda, choć dobrze wiemy, że nocne podjadanie to norma a przy miesiączce topimy się wręcz w lodach i batonikach. Teraz, w wieku trzydziestu lat, coś mnie wzięło na szkołę policealną w Szczecinie. Zapisałam się, ukończyłam, i nikt mi nie dokuczał z powodu wagi. Grupa była wiekowo zróżnicowana i było całkiem sympatycznie, odebrali mnie jako ciepłą osobę. Czułam się pięknie i miałam poczucie, że jestem taka jak inni, że nie widzą we mnie potwora, który się turla, toczy niczym wielka kula. Teraz patrzę na to przez pryzmat humorystyczny, ale uwierzcie, za dziecka tak nie było… Moi rodzice zawsze mnie wspierali, nie wstydzili się, że ich córka ma więcej kilogramów, choć, gdy zaczął się wiek dojrzewania i moja otyłość zaczęła być mocno widoczna, mama zabrała mnie do poradni metabolicznej w Szczecinie, gdzie lekarz zaproponował chrom, dietę i ćwiczenia. Zapisałam się więc na koszykówkę, modne wtedy SKS-y, pojawiło się też judo, ale jak widzicie, bez jakichś badań specjalnych. Już wtedy powinnam być skierowana na badania. W dzisiejszych czasach coraz więcej dzieci choruje na otyłość, życie rodzinne nastawione jest na karierę, kobieta się rozwija, brakuje godzin po prostu – weź tu szybko zdrowo ugotuj jeszcze na parze i bez glutenu. Jestem za tym, by zarówno kobieta jak i mężczyzna pracowali zawodowo, ale pęd w życiu, kiedy nie ma czasu gotować zdrowo, matka autentycznie jest wykończona po praniu, prasowaniu, zakupach, sprzątaniu, odkurzaniu, bawieniu się w piaskownicy i sprawdzaniu zabawek, żeby dziecko nie wzięło po raz setny obsikanej przez kota zabawki… W takich chwilach łatwo sięgnąć po telefon i zamówić jakieś fast foody. Chcę zwrócić uwagę na to, że od początku już trzeba baczyć co dziecko je, żeby nie powtórzyło naszego błędu. Otyłość daje się we znaki w dziecięcej głowie, nie tylko fizycznie, kiedy ciężko się poruszać, ale i psychicznie. Jeśli rodzic nie zauważy tego, co się dzieje z dzieckiem, pojawią się problemy w wieku nastoletnim. Moi rodzice zawsze byli wyrozumiali. Oczywiście bali się, że może u mnie pojawić się taki problem jak u mojego taty z wagą, więc w pewnym momencie zaczęli zwracać na to szczególną uwagę. Wracając myślami do dawnych lat, teraz człowiek zastanawia się, czym naprawdę się przejmowałam? Dzieciakami, które mi dokuczały, bo byłam inna? Dlaczego? Miałam tak jak oni ręce, nogi, potrafiłam mówić, lecz odstawałam od reszty, bo miałam więcej kilogramów? Dziecięca psychika jest bardzo krucha, w życiu dorosłym zdajemy sobie sprawę, że to dzieciństwo utrwaliło w nas pewne schematy, które są potem od lat wałkowane. Bywały chwile, kiedy płakałam po kątach. Miałam ochotę powiedzieć: ja wam jeszcze wszystkim pokażę – tym, którzy się ze mnie naśmiewali. Pamiętam też takie wydarzenie, czekałam przed salą na lekcję religii, a do naszej klasy uczęszczał chłopak, z trochę trudnym życiorysem, choć to oczywiście niczego nie tłumaczy. Gdy tak spokojnie stałam, jedząc śniadanie, podszedł, szarpnął mnie za rękę i wyrzucił moją bułkę. W drugiej ręce miałam worek na w-f, który chwycił i rozerwał. Wokół mnie zebrało się kółeczko dzieciaków, nikt nie stawał w mojej obronie, tylko się śmiali, a chłopak powiedział tylko: nie chcemy cię tutaj, jesteś grubai kopnął mnie w dół brzucha. Przewróciłam się i schowałam głowę. W tym momencie podbiegła jakaś nauczycielka. Zaraz była wizyta u dyrektora i rozmowa z psychologiem, którzy dopiero wtedy wydawało się że dostrzegli problem. Wszyscy uznali, że sytuacja zakończona. Chłopak otrzymał naganne zachowanie i tyle było w tym temacie. Lecz nie dla moich rodziców. Wróciłam do domu z podartym workiem, bólem brzucha, zapłakana i w dziurawych spodniach, które mama ledwo co udało się kupić, żebym w nie weszła. Rodzice zamarli, tata wstał i spytał co jest grane. Ze ściśniętym gardłem opowiedziałam co się wydarzyło, wtedy kazał mi wejść do samochodu i wróciliśmy do szkoły. Niczym heros wszedł bez pukania do dyrektora. Gabinet był pusty, więc tata popatrzył w plan, i zaraz potem wszedł do odpowiedniej klasy, po czym kazał mi pokazać, który to taki goguś. Nauczycielka zrobiła wielkie oczy i powiedziała, by zostawić chłopaka. Tata krótko i wyraźnie powiedział: jeszcze raz coś zrobisz mojej córce i będziesz ją wyzywał od grubasów, to cię nauczę kultury. Chłopak na pewno się przestraszył, bo mój tatuś wagą, posturą nie grzeszył, tak jest do dziś, więc był pewnie przerażony i zaraz mnie przepraszał. Potem rodzice poszli do dyrektora jeszcze raz, a ten na nowo przepraszał, proponując kawę i spokojną rozmowę, lecz to się nie udało. Dyrektor nawet nie zdążył zdania wypowiedzieć, kiedy tata otwarcie powiedział, że jeśli nic z tym nie zrobią, to zgłosi sprawę do prokuratury. Psycholog zalecił terapię pojednawczą, lecz na samą myśl o tym, odmówiłam. Udaliśmy się na policję, chłopaka nie było kilka dni w szkole, mnie oczywiście dzieciaki całkowicie odsunęły, bo lubiły tego chłopca. Nikt, oprócz jednej koleżanki, nie chciał siedzieć ze mną w ławce. Chłopak trafił do specjalnej szkoły. Nie wiem co się z nim teraz dzieje, choć jak go znalazłam na Facebooku, to od razu jego twarz mi się przypomniała i wydarzenia z tamtego okresu. W jakimś stopniu na pewno te wydarzenia zdecydowały o mojej operacji, by moje dzieci nie przeżywały tego samego. Przypuszczam, wręcz mam stuprocentową pewność, że sytuacja w szkołach nie zmieniła się zupełnie, o ile nie jest gorzej. Zmieniły się przecież czasy a wraz z nimi mentalność młodzieży. Mając trzynaście lat, bawiłam się jeszcze lalkami, wymyślonym domem, teraz w tym wieku dziewczynki mają chłopaków. Rozumiem, że czasy się zmieniają, nie stoimy w miejscu, tylko co będzie z tą tolerancją za kilkanaście lat? Boję się o przyszłość moich córek.

U mnie w rodzinie zawsze ktoś był „przy kości”, szczególnie od strony ojca. Dziadek ważył prawie 200 kg, wujek też był otyły, a także: ciocia, wujkowie, bracia od strony dziadka, gdzieś ta skłonność wędrowała genetycznie. Kiedy zaczęły się moje problemy z wagą, mama zrobiła mi badania genetyczne w Szczecinie. Robili jakieś śmieszne pomiary, okazało się, że mam grube kości, słabe mięśnie brzucha i zawsze będę otyła. Kiedyś każdy skupiał się na tym, że dziecko rośnie i nie było takiej kontroli, jaka jest teraz. Nie odczuwałam inności w rodzinie, bardziej wśród obcych. Oczami dziecka pamiętam tatę, dobrze zbudowanego, wysokiego mężczyznę, potem, gdy zaczęłam dorastać, a tata został kowalem artystycznym, gdzieś ta waga uciekła spod kontroli. Widziałam, że tacie jest coraz trudniej, nie miało to jednak dla mnie znaczenia, to był taki fajny, miękki brzusio, miło się było przytulić. Dziadka pamiętam mniej ruchliwego, był schorowany przez otyłość, nie wychodził na spacery, pojawiła się cukrzyca, niestety szybko zmarł. Gdybym wiedziała, że taki problem będę mieć w przyszłości, czy coś bym zmieniła? Ale co? Jak?

W tamtych czasach dzieci nie leczono na otyłość, nie było operacji, szczególnie takiej, której poddałam się teraz, mając 29 lat.

Pomysł na szybkie odchudzanie

Kiedy miałam 17 lat i zaczęły się pierwsze randki, spojrzenia, szykowanie się do szkoły, co najmniej jakbym wybierała się na pokaz mody, pojawił się pomysł na odchudzanie, wielkie odchudzanie. Nie będę wam ściemniać, bo próbowałam wszystkiego, tak, jak chyba każdy. Zaczęłam od cudownych diet, ćwiczeń, biegania, wegetarianizmu, jeżdżenia rowerem, głodzenia się, wymiotowania, wciskania ciasnych ciuchów, aby mniej było widać fałdy. I żeby tylko udało się wejść w spodnie… Były leki, dziwne, wspomagające niczym cud z nieba, tabletki i herbatki odchudzające. Stosowałam oczywiście zasadę – mniej jedz. Zaczynałam od diet – cud. A było ich mnóstwo: kapuściana, bezglutenowa, Dukana itp. Działały na krótką chwilę. Dieta Dukana, mimo, że trzymałam się kurczowo zasad, nie pomogła. Cudownie znikały kilogramy… nawet 15 kg spadło i byłam zadowolona, ale niestety ich powrót był nieubłagany. Każda dieta ma jakieś skutki uboczne. W diecie Dukana, zmiana żywienia szkodzi na nerki, wątrobę, bo dieta opiera się na białku. Jeśli pomyli się etapy, trzeba zaczynać od nowa. Ale ta dieta zmobilizowała mnie do działania, pozostałe natomiast były beznadziejne. Bądźmy szczerzy, kto śpi na kasie i ma czas na jedzenie bezglutenowe..

Kupować to wszystko, to trzeba mieć czas, pieniądze, świetną pracę i zdrowie. Ceny tych produktów są bardzo wysokie. Katowanie się tyko wodą, też jest bez sensu, człowiek nawet wodowstrętu dostaje od samego patrzenia się na krople! Moja babcia do tej pory wkurzona chodzi, też wszystkiego próbowała, jadła pomidory, by zrzucić kilka kilogramów do operacji, a musiała, ponieważ miała operację na kręgosłup. Później znów pojawiła się waga trzycyfrowa.Tata mój jadł sushi, by schudnąć, bo pojawiła się cukrzyca. Owszem, schudł 20 kg, ale kiedy wrócił do normalnego jedzenia, znów przytył. Nie oszukujmy się, jesteśmy ludźmi, każdy ma swoje wady i zalety, wytrzymałość, zależy od nas samych, czy jesteśmy konsekwentni w swoich postanowieniach. Taka dieta, niby prosta rzecz, a jednak pilnowanie jej, to już wysiłek. Mnie zawsze było trudno wytrzymać, żeby nie zjeść ukradkiem, zwłaszcza naimprezach. Trudno było nie zjeść przekąsek. Miałam wrażenie, że tyłam już od samego patrzenia na jedzenie albo łykania powietrza!!! Ata czekolada tak się do mnie uśmiechała, jak ciebie nie kochać, ty nie możesz być sama, moja biała czekolado… Jakiejkolwiek diety bym wtedy nie zaczęła, wszystko wracało do mnie niczym bumerang z podwójną siłą, a ja już byłam bez siły, z trudem ładowałam akumulatory, czytając kolejne gazety z dietami cud. Gdy zaczęłam tę przygodę, przy wzroście 176 cm ważyłam 90 kg. Gdy tylko schudłam 5 kg, wszystko do mnie wracało.

Wtedy rozpoczęły się cudowne pomysły ćwiczeń, m.in. skakania, aż odciski miałam na rękach, rower po 10 km do Pyrzyc, Myśliborza, chociaż z językiem na brodzie, co prawda, ale muzyka na mp3 dawała moc. Gdy zeszłam z roweru, czułam jak nogi mi się rozjeżdżają na wszystkie strony. Do tego SKS-y w szkole, koszykówka, miałam dużą moc w rękach, najważniejsze było, by spalić trochę kalorii. I bieganie, niczym pies Pluto, i ręce, które wisiały.. ale ja raźnie mówiłam do mamy: idę biegać niczym sportowiec. Nawet judo nie było problemem, poprzewracałam się trochę na plecy i zaliczone. Widziałam takie podejście kiedy zaczęłam chodzić na siłownię – niektórzy chodzą tylko po to, by udawać, że ćwiczą i wydają bez sensu 150 zł miesięcznie. Szczególnie rozśmieszał mnie widok, gdy dziewczyny szły z kilogramami i.. perfekcyjnym makijażem. A po siłowni hot dog i puszka coli. Weszła wtedy moda plus size. Tylko nikt nie powiedział, jakie to będzie drogie pod względem ubrań, głupie i niezdrowe. Twierdzicie, że mam słomiany zapał? Ależ nie… ja chociaż próbowałam. Próbując, okłamując samą siebie, fałdy wylewały się z ubrań, szukałam ciuchów w lumpach i o dziwo wtedy jeszcze znajdywałam. Był tosukces miesiąca, gdy mama mi coś znalazła. Wtedy zabrała mnie do sklepu i już pojawił się rozmiar XL. Kupiła mi zieloną katanę, spodnie, modne były jeszcze wtedy szerokie nogawki. Ale czułam, że to dopiero początek problemu z dużą odzieżą. Tamte czasy nie miały modnych ubrań plus size. A ja łudziłam się, że jestem kobietą o rubensowskich kształtach, nawet z tego maturę pisałam, taki temat sobie wybrałam, bo w końcu coś o sobie. I to była ulga. Te ubrania, piękne imodne może nie były, ale ja cieszyłam się z czegokolwiek. Dać za bluzkę 80 zł, to trzeba pochodzić w niej cały tydzień, bo rodzica należy uszanować, pieniądze nie rosną na drzewach, nie spadają z nieba. A tata wtedy silny facet był, pracował w zawodzie kowala artystycznego, dużo pracował, żeby cokolwiek do garnka włożyć. Też było mu ciężko, miał już nadwagę, choć nie taką jeszcze jak teraz. Na tatę jeszcze trudniej było znaleźć ubrania i babcia sporo się zawsze namęczyła, by mu coś kupić.

Te czasy wydają mi się trudniejsze, pod względem ludzi. Cieszyłam się, gdy byłam już w domu i mogłam ściągnąć wszystkie ciasne ubrania, które ukrywały mój tłuszczyk. Mogłam swobodnie usiąść, pozbyć się stanika i obejrzeć serial. Gdy jeździłam z tatą wieczorem do sklepu, czasami wkładałam różowy szlafrok, nie obchodziło mnie co mam na sobie. Gdy spadają nam kilogramy, szalejemy w sklepach i wymieniamy garderobę, ale potem przychodzi efekt jo-jo. Po trzech miesiącach już się w te nowe dżinsy nie wciśniemy.

Widziałam kiedyś na YouTube taki filmik, jak babeczka wciska jeansy, kładąc się na łóżku, przy tym była wesoła muzyczka, kiedy wreszcie się wcisnęła zadowolona, z tyłu jej pękły. Może nawet kojarzycie ten filmik, był dość popularny.

To najlepiej oddaje sens moich diet cud.

Macierzyństwo kontra otyłość

Gdy poznałam męża, łysego, niebieskookiego, z wagą mniejszą ode mnie, faceta, któremu nic nie przeszkadzało we mnie, poczułam się wswoim ciele nawet dobrze. Podchodząc pod wiek pełnoletności, jakoś nie przeszkadzało mi aż tak te kilkanaście kilogramów więcej. Byłam już prawie dorosłą kobietą, która podejmowała samodzielne decyzje i nie przejmowała się opinią innych. Jednak gdzieś w środku czułam, że to jedno wielkie kłamstwo. Mąż zaakceptował mnie od samego początku, nie miał problemu z faktem, iż mam więcej kilogramów. On ważył 82 kg, ja zaś 100. Była więc różnica (ciekawostka: mój mąż ma nawet tak samo imię jak mój tato). Na pierwsze nasze randki próbowałam się wcisnąć w coś fajnego i seksownego. Mama mówiła, że bije ode mnie blask, taki promyczek, mimo że byłam grubaską. Ciekawe jest to, że tak naprawdę, oprócz męża nie miałam nikogo sensownego. W końcu jestem z nim 11 lat, a kilogramy były, wracały, malały, rosły niczym pęcherze po oparzeniu. Mężczyźni zwracają dużą uwagę na wygląd. Zaczęłam porównywać się z koleżankami i coraz bardziej przeszkadzał mi mój brzuch, zwłaszcza przy ubieraniu czy chwilach zbliżenia. Mimo krągłości, mąż był zazdrosny. Nie mówił, nie dokuczał mi na tle mojej otyłości. Po dwóch latach chodzenia ze sobą, zaręczynach, gdy przyszła szwagierka zaszła w ciążę, a ja zaczęłam dorabiać jako opiekunka osób starszych, poczułam to COŚ, zwane instynktem macierzyńskim. Nie wiedziałam wtedy, że będę lub będziemy mieli taki problem. Czułam, że toprzeze mnie. Mąż nigdy nie dał mi tego odczuć, mówił, że najwyżej adopcja i też pokochamy jak swoje. Najpierw waga zaczęła pięknie rosnąć, dziwnie coś zawirowało ze zdrowiem… I rozpoczęło się jak tajfun, nie wiadomo skąd. Zaczęły się problemy zokresem, raz był raz nie, wizyty u ginekolożki. Trafiłam naszczęście na dobrą panią doktor, dzięki której pomocy, jestem obecnie matką dwójki dzieci. Inni lekarze rozłożyli ręce jak do niebios. Wyniki, kolejne monitoringi, leki, liczenie dni owulacji, oczywiście bez zabezpieczeń, spontany, seks, doradzali, by wyłączyć myślenie, wtedy zejdziesz… żeby tobyło takie proste. Inne kobiety zachodzą od razu bez problemu, a ja czułam się jak odrzutek, nie dość, że zadziecka cierpiałam z powodu otyłości, to teraz jeszcze nie mogę dać dziecka facetowi, którego kocham. Czułam od środka, jak mnie to zżera. Widząc dziecko, zaglądałam do wózków. Pobyty w szpitalu, badania hormonów i diagnozy: hiperinsulinizm, słynny PCOS, problem z jajeczkowaniem, szalejące wyniki, problem z progesteronem i testosteronem. Mijały dni, tygodnie, miesiące, a ja latałam co chwilę po testy ciążowe. Gdy usłyszałam słowa ginekologa: ma pani pierwszy stopień bezpłodności, coś we mnie pękło. Wróciłam z pracy i czekając na okres, coś dziwnie się czułam, poszłam do mamy z testem, przyszła babcia, nie wiedząc jeszcze, że nią jest wyjęła okulary i mówi: Anka, no ciąża! Pojechałam z mamą na pobranie krwi, czekałyśmy trzy godziny. Zapytałam miłą panią z okienka, czy to ciąża, bo nie mogłam odczytać wyniku. Potwierdziła! Obie płakałyśmy ze szczęścia.Przyszły tatuś nie wiedział, że jadę robić badania ciążowe, myślał, że standardowo poziom progesteronu. Mieszkaliśmy wtedy u moich rodziców, wiadomo początki… Wszedł mój mąż i zapytał: jak wyniki? Ja podeszłam z uśmiechem na twarzy i wtedy domyślił się, w czym rzecz. Oczy miał we łzach, to była nasza chwila! Dokonując tego wielce wielkiego czynu, aby ujrzeć dwie wymarzone kreski, przechodziłam stymulację hormonalną, a do ginekologa biegałam częściej niż do kościoła. Gdy dowiedziałam się o ciąży, moja waga wynosiła 114 kg, a przez ciążę przybyło kolejne 35. Ciążę znosiłam źle, przez wagę cierpiał mój kręgosłup, doszło spore nadciśnienie, Dopegyt to ja po prostu jadłam, a 220/115 to była normalka. Nogi opuchnięte, męczyły wymioty, zachcianki na kartony pomarańczy, na które mąż polował niczym myśliwy, do tego kwaśne żelki… Cały czas były pomiary ciśnienia, straszono mnie szybszym rozwiązaniem, nie tylko ze względu na nadciśnienie, ale także otyłość i wadę wzroku – astygmatyzm. Gdy byliśmy na USG, wiedziałam, że to córka, tak czułam, to się wie, lekarz, stary dobry wojskowy już zwrócił uwagę: ciąża dużego ryzyka. Byliśmy zadowoleni, że z córką wszystko dobrze, lecz ta wiadomość o ryzyku trochę nas zmartwiła. W 26 tygodniu ciąży trafiłam na tydzień do szpitala, gdyż córka nie rosła i podejrzewano hipotrofii płodu. Kazano przygotować się na najgorsze, ale nie mieli miejsca, więc zrobiono mi badania, USG i wysłano do drugiego szpitala,. Dali leki, kolejne mnóstwo badań i kazali się oszczędzać. Dałam radę do 36 tygodnia. Urodziłam przez cesarkę. Każda wizyta na oddziale, przy obchodzie kończyła się pytaniem: czy pani wie, że waga jest o wiele za duża? Co ja mogłam na to powiedzieć, wiedziałam do czego się doprowadziłam, ale chęć posiadania dziecka wygrała. Sama cesarka to był istny horror. Nie zapomnę tego do końca życia. Ogólnie cesarki się nie bałam, tylko czułam, że coś będzie nie tak. Podskoczyło mi ciśnienie, nie mogli go opanować, zawsze zresztą, lekarze mieli z tym problem. Maszyny zaczęły piszczeć, a gdy wreszcie wyjęli z mojego brzucha dziecko, widziałam wszystko w odbiciu szklanej szafy na leki. Córka była sina, owinięta pępowiną. Nie dali mi jej przytulić. To było straszne, widziałam, że coś działo się z moim dzieckiem. Nie patrzy się wtedy na ból swój, liczy się ten moment. Nosiłam ją pod sercem dziewięć miesięcy, a nikt nie chciał mi nic powiedzieć. Zlepek mnie imojego męża, 50 na 50, tyle starań, w sumie, jakby nie patrzeć, trzy lata nam to zajęło, by zobaczyć dwie kreski, poczuć ruchy, poznać płeć, szykować ubranka. Te cudowne dwie kreski zaistniały naprawdę i nie było to fantasy, tylko real, bo zostałam mamą. Córka nie oddychała, pytałam co jest, maszyna znowu piszczała. Usłyszałam: szybko, trzeciego chirurga. Zapytałam co się dzieje, z tego wszystkiego, przestalam czuć lewą rękę, kiedy wbiegł trzeci lekarz. Popatrzył na moje wnętrzności i coś do siebie szepnął. Wtedy schyliła się nade mną pani profesor, starsza kobieta, zpytaniem: Czy chcesz mieć jeszcze dzieci? Torbiel 9 cm poprawej stronie i krwotok, nie dajemy rady. Robiłam tyle razy USG, a oni nie widzieli torbieli, takiej dużej! Wyobraźcie sobie, jakie było moje zdziwienie, a tym bardziej lekarzy. Odpowiedziałam, że tak, chcę, decyzja szybko podjęta, wszystko usuwamy czy prawy jajnik? Doktor oznajmiła, że z jednym też zachodzą, więc się zgodziłam. Dostałam informację, że córka jest w inkubatorze, oddycha. Łzy ciekły mi policzkach. Cesarka wydłużyła się, wiadomo, ale nie było to dla mnie ważne. Pamiętam tylko moment dźwigania mnie przez 4 facetów, żeby przenieść mnie na następne łóżko. Widziałam minę mężczyzn, pielęgniarzy, nie ja pierwsza, nie ostatnia, taka gruba na stole, ale niesmacznie mi się zrobiło, widząc jak się roluje to wszystko. Rodzice moi, gdy mnie zobaczyli po cesarce w izolatce, wystraszyli się mojego wyglądu, jakby czołg po mnie przejechał. Tak też się czułam. Mój tata, duży, silny facet, miał łzy w oczach. Byłam ich dzieckiem, bali się o mnie tak, jak ja o swoje dziecko. Spytałam tylko, czy moja córka żyje. Pokazali mi zdjęcie na telefonie, tata szybko zrobił. Moja babcia Zosia była przy mnie i chodziła w tę i z powrotem po szpitalnym korytarzu, chwaląc pielęgniarki, że tak latają koło mnie i dziecka. Babcia do tej pory opowiada, jak Julka była owinięta, pielęgniarka nie pokazała nikomu dziecka, mała ledwo oddychała. Julka, urodzona 14 kwietnia 2015 roku, 7 punktów Apgar, 3300 gramów wagi, nie wydała pierwszego okrzyku, jak to pokazują w filmach. Dziś za to dużo mówi, jest energicznym, zdrowym dzieckiem, uwielbianym przez wszystkich, żywioł mój upragniony, walczący ze wszystkich sił. I nawet jakby mi ktoś powiedział, że tak będzie przebiegała moja ciąża i cesarka, nie cofnęłabym czasu.

Po ciąży kilogramy nie chciały zejść, ciężko mi było przy niemowlaku, spacery z wózkiem po 6 km nie dawały nic, czułam się wiecznie głodna, nie karmiłam piersią ze względów zdrowotnych, 4 razy przeszłam mammotomię piersi przez włókniaki. Kobiety dziwnie na mnie patrzyły, kiedy mówiłam, że nie mogę karmić piersią. Karmienie piersią uważam za cudowne przeżycie, cudowny, bliski kontakt z dzieckiem, ale gdy powychodziły mi guzy na wierzch, to nie wchodziłam w ten temat. Gdy w miarę doszłam do siebie po cesarce, postanowiłam wziąć się za dietę. Znowu były badania. Po ciężkim czasie biegania na siłę, diet, picia wody, niejedzenia kolacji, fitnessu w świetlicy wiejskiej, zajęć za darmo, udało mi się schudnąć 10 kg, po czym wszystko do mnie wróciło. Zdałam sobie znowu sprawę z tego, że problem nie zniknie. Po 4 latach zaczęliśmy starać się o rodzeństwo dla Julii. Znowu jeżdżenie po lekarzach, mąż już starszy, też robił badania, ale już się tak nie spinaliśmy. Stymulacja hormonalna poszła w ruch, myślenie o in vitro też, tylko kogo teraz na to stać. Brałam pod uwagę to, że zaczynam znowu ciężką walkę. Wreszcie, przy wadze 129 kg zaszłam w ciążę, lecz od początku czułam niepokój. Doszła następna choroba – niedoczynność tarczycy. Do tego miałam niewyregulowany poziom hormonów. Te nasze kolejki do lekarza na NFZ… znajomy temat. Pojechałam do szpitala w Zdrojach, była tam bardzo nieprzyjemna starsza pani doktor, nie wiem czy jeszcze przyjmuje, oby nie, więc jeśli to czyta, to mi obojętne. Może będzie wiedziała i myślała, czego nie mówić, żeby innych kobiet nie doprowadzić do utraty zmysłów. Weszłam do gabinetu, od razu rzuciła wzrokiem, jakby chciała mnie zabić. Zamiast „dzień dobry”, jak do pacjenta, usłyszałam: co pani taka gruba! Nie dowierzałam! Rozumiem, każdy ma prawo do swojej opinii, ale trzeba być tolerancyjnym i przede wszystkim – przyszłam do lekarza. Doktor spytała, który tydzień, mówię, że szósty, daję kartkę z wynikami, byłam sama, mąż był w pracy, nie mógł być ze mną. No i wtedy doktor zaczęła, że czy ja wiem co ja zrobiłam, że taka gruba, a zachciało się mieć dziecko. Szok! Pierwszy raz zostałam potraktowana przez lekarza w taki sposób. Okazało się, że będą bliźniaki, trzeba tylko patrzeć czy drugi zarodek się wchłonie czy nie. Niestety, po czasie jeden został, a ja cały czas miałam w głowie słowa doktor, że siądą mi nerki, wątroba, że jak ja mogłam zajść w ciążę… Rozumiecie? Jakby to było co najmniej zakazane, może ja pozwolenie miałam dostać? Wróciłam z tej wizyty w stanie opłakanym, wiadomości kłębiły mi się w głowie. Czy wszystko musi być za jakąś cenę?

Kilka dni biłam się z myślami. Meczące mnie wymioty, dziwnie ustały. Umówiłam wizytę u innego już lekarza. Gdy nadeszła kontrola USG, czekałam na widok większego już zarodka, lecz zobaczyłam tylko minę lekarza i dotyk ręki. Nie udało się. Cały dzień płakałam, mąż też był załamany. Wtedy zrozumiałam, że poroniłam nie tylko przez choroby, które mam, a mimo młodego wieku, uzbierało się ich trochę, ale również przez otyłość. Kierując się myślą, że muszę coś z tym zrobić, zawalczyć o siebie, o marzenie, które mogę zrealizować później, zapisałam się najpierw do szkoły policealnej na kierunek medyczny. Trwał rok, były opóźnienia, więc rozpoczęłam go trochę później niż normalnie. Zrobiłam kursy pierwszej pomocy dla dorosłych i pediatryczny. Byle tylko nie myśleć o próbach zajścia w ciążę. Wiadomo, człowiek młody, z mężem na spontanie, jak się uda, to się uda. Moja mama doradziła mi szczerą rozmowę, wiecie z kim – z tym na górze. Nie odbierajcie mnie jako teraz jako przesadnie świętej, ale zaczęłam modlić się do świętej Rity. Kupiłam książkę i różaniec z nią. Zdarzyło się, że kiedy poczułam niemoc, wracając z kolejnych badań, miałam 4 zł na bilet autobusowy do domu i 4 zł jeszcze w groszakach, coś mnie tknęło. Kupiłam różę, zwykłą, najtańszą. Obok był kościół i obraz Matki Bożej, modliłam się z całego serca, żeby mi się w końcu udało zajść w ciążę, żeby dano mi szansę znowu być matką. Położyłam różę, pomodliłam się i wyszłam…

Zajęłam głowę nauką. Jeśli chodzi o otyłość, w świecie dorosłym jest trochę łatwiej, nikt się nie naśmiewa, może nie wprost. Postanowiłam zmienić pracę, bo młoda zaczęła chodzić do przedszkola, więc szukałam takiej pracy, żeby pogodzić ją z weekendami w szkole i obowiązkami domowymi. W pracy dużo się ruszałam, więc kilogramy trochę poszły w dół. Dodatkowo, mam bardzo aktywne dziecko, wszędzie jej pełno, więc nie narzekałam na brak ruchu. Ciężko mi jednak było bawić się z nią, skakać na trampolinie, i musiałam robić przerwy, gdy córka poprosiła mnie o bawienie się w piaskownicy, którą zrobił mąż. Jak miałabym kucać? Nie wyobrażałam sobie tego. Kolana, biodra odmawiały posłuszeństwa, kręgosłup palił żywym ogniem. Przykro mi było, bo inne mamy siedziały na pewno długo, nie mecząc się przy tym, kiedy ja sapałam. Patrzyłam tylko, by coś mi nie wystawało, jakiś fałd, poza bluzkę. Dziecko moje oczywiście było zadowolone, że spędziłyśmy czas razem i to się liczyło. Pomyślałam sobie, co to będzie za parę lat,? Większa Julka będzie chciała jeździć na rowerze czy na rolkach, a mnie łapie sapka po bawieniu się w głupiej piaskownicy. Chciałam być mamą pełną wigoru, energii, żeby córka widziała mnie jako energiczną, a nie zmęczoną po kilku minutach zabawy. Rok szybko mijał, a kilogramy raz malały, raz rosły. Dochodziły tylko kolejne wyniki. Lekarze wymyślili, że mogę mieć guza przysadki, bo hormony szaleją, a ja miałam problem z cyklem miesiączkowym. Poza tym za dużo testosteronu, a za mało progesteronu. Za tym też mogła iść waga. Na szczęście wyszło wszystko dobrze. Modlitwy o ciążę nie ustały. Modliłam się codziennie, nawet mama kupiła mi medalik ze świętą Ritą, był poświęcony. Nosiłam go cały czas. Czas leciał, zegar biologiczny też, głowa trochę odpoczywała.

Nowa droga, nowe zakręty – przygoda z bariatrią

Pięknego jesiennego dnia trafiłam do szpitala w Szczecinie na oddział wewnętrzny. Powodem było nadciśnienie, które zaczęło się w pierwszej ciąży i niestety nie ustało, pomimo upływu czterech lat. Codziennie, przez te cztery lata, dochodziło coraz więcej chorób, operacji, leków, aja czułam się jak 80-letnia staruszka, miałam nawet już swój piórnik z lekami. Tabletka na niedoczynność, tabletka na nadciśnienie, od razu też i mierzenie, tabletka na tachykardię, sapałam jak lokomotywa, tabletka na progesteron.. Z rozpaczą myślałam: no gdzie ja się znalazłam, doprowadzając do wagi 135.5 kg. W szpitalu próbowali mi zbić ciśnienie, 200/110, 160/98 różnie bywało, cała spocona odwejścia do szpitala, nie ze stresu, ale z wysiłku. Nie było mowy by z gracją tak, jak inni, wejść napiętro, już nie mówię o kolejnych piętrach. Lekarz, przesympatyczny człowiek, chyba Ukrainiec, gdy spytał o wywiad, a ja mu zaczęłam mówić o tych wszystkich lekach, chorobach, operacjach: wycięcie woreczka żółciowego, przepuklina, problemy z dyskiem, ze stawami… powiedział tylko: Zapomniała pani o jeszcze jednej chorobie. Tak? O otyłości! Otyłość to też choroba!!!

Gdyby więc ktoś nie wiedział, posłużę się tu wszelką wiedzą, która jest podawana w ogólnodostępnych źródłach. Otyłość jest to choroba układu metabolicznego. Pojawia się, gdy dochodzi do nadmiernego rozrostu tkanki tłuszczowej w organizmie. Światowa Organizacja Zdrowia otyłość klasyfikuje jako epidemię naszego wieku. Głównym wskaźnikiem używanym do diagnozowania nadwagi i otyłości u ludzi jest BMI (Body Mass Index), który odnosi masę ciała do wzrostu. Licząc według wzoru: BMI =M/W2, gdzie M – masa ciała w kilogramach, a W – wzrost w metrach, nadwagę klasyfikuje się przy BMI>25, a otyłość przy BMI>30. Jest to jednak nieidealny wskaźnik i nie może być zastosowany np. u osób: uprawiających sport czy kobiet w ciąży. U osób poniżej 18 roku życia wskaźnik ten przeniesiony jest do siatek centylowych.

U mnie wychodziło 43,9 BMI, czyli skrajna otyłość. Trzeci stopień. Na co ja miałam dłużej czekać? Doktor uregulował mi ciśnienie nowymi lekami i zaczął pytać o moją wagę, jak i kiedy powstała, czy zawsze taka byłam, czy coś z tym robiłam, czy ćwiczyłam. Było mi coraz bardziej wstyd, że dopuściłam się do takiego stanu, alepróbowałam na tyle, na ile wtedy mogłam. Kiedy doktor wrócił po wieczornym obchodzie, rzekł: Mamy na oddziale dziewczynę w pani wieku, która podjęła się CHLO – chirurgicznego leczenia otyłości, jest todział bariatryczny w medycynie, nie słyszała pani o tym? No raczej…nie.

I tak zaczęłam drogę do lepszego życia. Cieszyłam się, że to może być dla mnie szansa. Słowo BARIATRIA w mojej głowie dudniło niczym głos napalonych kibiców podczas meczu piłki nożnej. Natychmiast zapragnęłam poznać tę dziewczynę, o której wspomniał doktor. Z ogromną ciekawością słuchałam jej słów, pokazała mi zdjęcia przed i po operacji, którą miała parę lat temu. Fakt, że organizm miała trochę zmęczony i czekała na przeszczep nerki, ale nie żałowała operacji, która zastopowała jej otyłość. Po rozmowie i podjęciu decyzji, doktor od razu umówił mnie na rozmowę z psychologiem klinicznym. Miałam ogromne szczęście, że pani psycholog miała wtedy czas dla mnie. Powitała mnie miła, szczupła kobieta i zaczęła ze mną dialog, czy jestem świadoma operacji, co ona wnosi, jakie jest ryzyko i powikłania.

Zdążyłam już wcześniej obejrzeć w Internecie metamorfozy ludzi przed i po operacji, stąd nie wahałam się ani chwili. Rozmowa z panią psycholog minęła w pozytywnej atmosferze. Zadawała mi rzeczowe pytania, jak długo mam problem z otyłością, czy próbowałam diet, ćwiczeń, kto umnie z rodziny ma skłonności do tycia i chorób przewlekłych oraz czy miałam depresję. Nie czułam się niekomfortowo, wręcz przeciwnie, swobodnie opowiadałam o moim problemie. Dostałam opinię pozytywną, że jestem świadoma operacji bariatrycznej. Jakże mnie to ucieszyło, nie brałam pod uwagę innej decyzji, wiedziałam, czego chcę. Byłam przygotowana znieść wszystko, by pozbyć się tej całej otoczki, tłuszczu co oszpeca, utrudnia życie mi i mojej rodzinie.

Wszystko zaczęło się dopiero powyjściu ze szpitala. Niczym pegaz leciałam szybko do przychodni poskierowanie do rodzinnego, objaśniłam co i jak. Lekarz rodzinny, pełen podziwu, zgodził się ze mną, dał skierowanie, z kodem e66 – otyłość, podbił pieczątkę do Poradni Chirurgicznej. Po wyjściu dzwoniłam gdzie trzeba i zaczęły się schody. W szpitalu w Zdunowie – cztery lata czekania… Stanowczo za długo, ale co miałam zrobić. Nie miałam funduszy, by jeździć po Polsce i szukać chirurgów bariatrycznych. Można było zrobić też zabieg prywatnie, ale koszty powaliły mnie z nóg – trzydzieści tysięcy, skąd miałabym wziąć taką kasę.. Aż tu po kilku dniach szukania informacji, znalazłam, jest! Szczecin, ul. Unii Lubelskiej, szpital zaczyna operacje bariatryczne, nowa metoda, nie balon, opaska, nowa metoda SLEEVE – rękawkowe zmniejszanie żołądka laparaskopowo. Znalazłam nawet grupę na Facebooku o tym, co i jak, poznałam tam osoby, które objaśniły, pokazały zdjęcia przed i po. Zaczęłam oglądać filmiki na YouTube, jak taka operacja wygląda, a żewygląd wnętrzności nie był mi obcy, oglądając, popijałam jeszcze kawę. Wtedy, pewna tego już na 10000 procent, powiedziałam o swoim zamiarze rodzicom, mężowi oraz babci.

Bariatria zrodziła się w latach 60 XX w., diagnozuje przyczyny, zapewnia leczenie oraz profilaktykę nadwagi i otyłości za pomocą chirurgii. W drugiej połowie lat 80. XX wieku do chirurgii wkroczyła laparoskopia, a w 1991 r. zaczęto wykonywać operacje zakładania regulowanej opaski wg Kuzmana. W dzisiejszych czasach laparoskopowe leczenie otyłości to: rękawowa resekcja żołądka (sleeve), której się poddałam, gastric 3D, balon i opaska. W skrócie tylko napiszę dla zainteresowanych, bo to nie książka o medycynie, aja nie jestem lekarzem, ale może to komuś pomóc przy wyborze.

Po kolei. Sleeve, czyli rękawkowe zmniejszanie żołądka, to usunięcie około 85% powiększonego żołądka i pozostawienie jego fragmentu tak, żestaje się on cienką rurą. Odcięty przez staplery fragment żołądka usuwany jest poza nasz organizm. Zmniejszenie objętości żołądka możliwe jest do około 150 ml. Dużym plusem przy mojej metodzie jest to, że w wyciętej części żołądka jest produkowany hormon głodu tzw. grelina. Dzięki temu, to męczące uczucie głodu jest znacznie mniejsze, dlatego chęć sięgnięcia po kolejne jedzonko jest słabsza niż wcześniej. Dzięki metodzie laparoskopowej rany pooperacyjne nie są duże, szybciej się goją, i już w niedługim czasie można wrócić doaktywności fizycznej. Cały zabieg odbywa się w znieczuleniu ogólnym itrwaokoło dwie godziny. Częścią operacji jest również wykonanie próby szczelności nowego żołądka z niebieskim barwnikiem.

W szpitalu byłam trzy dni, nie ma potrzeby leżeć dłużej, chyba że zaistniałyby komplikacje. Wiadomo, każda metoda lub operacja wiąże się z ryzykiem różnych komplikacji. W przypadku mojej metody częstymi mogło zdarzyć się krwawienie i tworzenie przetok w miejscu zamknięcia ściany żołądka staplerem. Wciągu pierwszej doby po operacji w szpitalu wykonuje się RTG górnego odcinka przewodu pokarmowego z kontrastem, u mnie nie było to potrzebne, czułam się o dziwo dobrze po tej operacji, w porównaniu z innymi zabiegami, jakie miałam w życiu. Wcześniejsze objawy nadciśnienia, występujące przed operacją też szybko ustąpiły.

Jakie są inne inwazyjne metody leczenia otyłości do wyboru?

Po pierwsze, gastric bypass (MGb), czyli wyłączenie żołądkowe z zespoleniem pętlowym. Ta metoda jest bardzo popularna za granicą, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych idobra dla osób skłonnych do pożerania słodyczy. W skrócie: pokarm wpada do jelita cienkiego, omija dwunastnicę i około 150 cm jelita czczego, co skraca czas trawienia oraz wchłaniania. Występuje też dawna metoda: opaska – która polega na założeniu silikonowej opaski (zregulowanym mankietem) na górną część żołądka. Powyżej opaski wytwarza się niewielki zbiornik, który dodatkowo utrudnia przechodzenie pokarmu do dalszej części żołądka, przyczyniając się do ograniczenia ilości przyjmowanego pokarmu. Opaska stopniowo zmniejsza masę ciała i jest mniej inwazyjna niż reszta zabiegów na otyłość. Można ją usunąć w razie potrzeby. Została nam ostania metoda, pradawny balon. Nie potrzebne jest tu chirurgiczne cięcie, ponieważ wprowadza się do żołądka specjalny balonu, jaki następnie napełniony zostaje płynem lub powietrzem, co zmniejsza maksymalną objętość żołądka. Więcej o różnych metodach najlepiej dowiedzieć się od specjalisty, polecam rozmowę, konsultację z chirurgiem bariatrą, który wybierze metodę, ja nie jestem lekarzem, dzielę się tylko tą wiedzą, którą sama musiałam zdobyć, by wiedzieć, co jest dla mnie dobre.

Patrząc z perspektywy czasu, nie zmieniłabym decyzji o wybranej metodzie. Temat bariatrii wPolsce i innych krajach jest wstydliwy, nawet nazwałabym to tabu. Gdybym wiedziała wcześniej o takiej metodzie, nie zastanawiałabym się, może mniej chorób bym miała, nie musiałabym męczyć się sama zesobą w tamtej skórze, nie byłabym wiecznie na dietach, lekach, cud ćwiczeniach i może nie wywaliłabym tylu pieniędzy w błoto. Wybraliśmy tę metodę wspólnie z chirurgiem, który ma normalnie złote ręce do tej roboty, i dzięki Bogu, są tacy ludzie, którzy postanowili być lekarzami. Bez nich, medycyna stałaby w miejscu. Pomyślcie, co by było, gdyby nie wymyślili chirurgicznego leczenia otyłości?!

Od lekarza rodzinnego dostałam skierowanie na chirurgię z kodem, októrym wspominałam wcześniej (e66), oraz na gastroskopię, tak, wiem nieprzyjemne badanie, miałam na żywca, jak to się mówi, bez żadnego znieczulenia. Był ze mną mąż i słyszał na korytarzu te piękne odruchy z gardła. Wzięłam też skierowanie na USG brzucha, przy którym wyszło, że mam otłuszczoną wątrobę. Lekarka odkrywczo też potwierdziła, że nie mam woreczka, który wcześniej usunęłam i miałam robioną przepuklinę pępkową. Zrobiłam jeszcze wyniki ogólne krwi i moczu oraz sprawdzenie tarczycy (TSH, FT3, FT4). Dodam, że wszystkie badania robiłam normalnie z NFZ, można sobie robić oczywiście prywatnie, nikt nikomu nie broni. Dzięki pakietowi w Luxmedzie miałam szybszą wizytę u endokrynologa, inaczej musiałabym długo czekać. Z racji tego, żeszybko wykryto u mnie niedoczynność tarczycy i brałam leki, szukałam terminu do endokrynologa. Ostatecznie poszłam prywatnie, otrzymując zgodę na operację. Musiałam mieć taką właśnie zgodę. Wszystkie badania zrobiłam migiem, poumawiałam się, dzwoniłam wszędzie jak opętana, byle szybko wszystko zrobić idostać termin na mój wymarzony dzień.

Przeszczęśliwa, pojechałam z papierami do Szczecina. Najpierw oczywiście musiałam ruszyć mózg, gdyż z tego wszystkiego nie wiedziałam, jak dojechać na miejsce. Byłam zmuszona dotrzeć tam autobusem lub tramwajem, bo prawa jazdy jeszcze nie miałam, a to wyzwanie dostać się daleko, do szpitala. Na szczęście, dzięki uprzejmości mieszkańców, trafiłam.

Pierwsza wizyta – odnalazłam pokój. Ze stresu trochę nie pamiętam numeru, ale doktora, młodego, po trzydziestce, zuśmiechem na twarzy, zapamiętam na pewno. Powiedziałam, z jakiego powodu tu jestem i że chciałabym, żeby mi pomógł coś ztym zrobić, a dokładnie z moimi nadliczbowymi kilogramami. Poinformowałam, żejuż wyczytałam wszystko, co możliwe na temat operacji bariatrycznych. Od razu spytał, co robimy, więc wprost odpowiedziałam: chcę być zdrowsza i mieć mniej kilogramów, jaką metodę doktor, proponuję, bo nie chcę balona, ani opaski, zrobiłam wyniki, które powinny być napierwszej wizycie. Wszystko zabrzmiało jak jeden wielki potok słów. Doktor popatrzył łagodnym spojrzeniem, obliczył BMI – oczywiście wyszła mi skrajna otyłość, 135.5 kg żywej wagi, zmierzył w pasie, biodrach, wypytał odiety, skąd taka waga, od kiedy, jakie choroby. Poinformował dodatkowo o nadciśnieniu. Był mile zaskoczony, że już praktycznie wszystko miałam, łącznie ze zgodą od ginekologa. W sprawie terminu mieli oddzwonić w ciągu dwóch tygodni, obiecał, że będzie szybki. Bardzo się ucieszyłam. Wychodząc z gabinetu, czułam się, jakbym chwyciła byka zarogi, życie w jedną całość, swoje ręce, że coś robię w końcu w tym kierunku. Wracając autobusem nr 75 zeszpitala, zadzwoniłam do ginekologa, nie czekając, od razu umówiłam się za dwie godziny, tyle gdzieś zajmuje powrót jedynką autobusem. Umówiłam się też do rodzinnego na wizytę w celu uzyskania opinii o nadciśnieniu.

Wracając, miałam tysiąc różnych myśli. Podłączyłam słuchawki dotelefonu, puściłam muzykę, i z bananem na twarzy, sama dosiebie się śmiałam. Miałam gdzieś spojrzenia ludzi. Patrzyłam już naAllegro za pięknymi i seksownymi strojami, bielizną, którą zawsze chciałam mieć, a nie gacie, by wcisnąć fałdy, jak za czasów naszych prababek. Nie oszukujmy się, każda chce założyć taki ciuszek i poczuć się drapieżnie. Byłam w wyśmienitym humorze, potem szybka wizyta u ginekologa oraz USG, kolejna zgoda od ginekologa, potem szybko zejście na dół, do rodzinnego. Ten zobaczył mój dzienniczek pomiarów ciśnienia, na szczęście mam głowę do takich papierów, więc miałam przy sobie pomiary. Lekarz zlecił KTG, raz dwa zrobiłam i też wydał zgodę, więc pędem pobiegłam na autobus dodomu. Poopowiadałam wszystko rodzinie i odczekałam siedem dni. Następnie napisałam do pani oddziałowej, pani Marzenki, która zajmuje się tymi wszystkimi sprawami, czy coś wiadomo. Zaczekałam godzinkę, jest i telefon. Jak na szpilkach siedziałam te dni, minuty się wydłużały. Czekałam wkońcu na termin operacji! Z uśmiechem w głosie pani oddziałowa oznajmiła: „Pani Aniu, termin na 29 lipca 2019 r., a30 zrobimy..”

Zaczęłam jak głupia całować telefon, skakać i dziękować. Cieszyłam się jak dziecko, które dostaje czekoladę w owiniętym, złotym papierku, tylko że to nie był już cukiereczek, tylko droga do lepszego życia. Z racji tego, że długo czekałam natę chwilę, w głowie już miałam poukładane wszystko, zamówiłam czerwoną sukienkę, obcisłą, o której zawsze marzyłam, gdybym była chuda! Jest i ona, koronka na dole, koronka przy rękawach, dekolt już nie worek jak po ziemniakach! Zaczęłam obserwować strony z odzieżą, strony zmian u ludzi po operacjach bariatrycznych i nie mogłam doczekać się swojego cudu, swojej metamorfozy. W głowie wieczna walka z moim nałogiem, tak nałogiem, bo jedzenie według mnie tonałóg tak, jak narkotyki, hazard, alkohol czy seks. To wszystko można kontrolować, ale bez jedzenia nie przetrwacie, umrzecie, organizm staje w miejscu, bez naładowania akumulatorów. Osobiście uważam, że terapię, tak jak dla alkoholika czy hazardzisty, powinno się stosować również wprzypadku problemu otyłości. W głowie pojawia się takie coś, jakby rzucanie na jedzenie, gdziekolwiek się obrócisz, coś musisz zjeść, bo inaczej jesteś sfrustrowany, więc jest to ewidentnie nałóg. Sami siebie oszukujemy.

Ta niepohamowana część siebie i chęć zjedzenia, rzucania się na jedzenie, teraz zniknie jak za pomocą czarodziejskiej różdżki, jak u kopciuszka, tylko zamiast dyni, pantofelka, całej tej reszty, będę zawdzięczać to sobie i oczywiście lekarzom. Dali mi szansę na pozbycie się zbędnych kilogramów, czegoś, co mnie niszczyło, szansę, by zawalczyć o siebie samą. Nikt za nas tego nie zrobi, tu musimy być egoistami. Czekałam już wystarczająco długo izastanawiałam się jak wykorzystam swoje życie, gdy już będę pooperacji. Wizyty na Unii pozwoliły mi też pomyśleć nad niektórymi sprawami, co chcę zmienić. Ale o tym później.

Kiedy chirurga już miałam załatwionego, pora była na dietetyka, też w tym samym szpitalu, wszystko pod ręką. Dietetyk, rzeczowa kobieta, wyjaśniła mi piramidę żywieniową. Szczerze, nie przerażały mnie te zasady, tylko zapisywanie wszystkiego do zeszytu. Doktor kazała prowadzić zeszyt, porę, godzinę, dzień, co się jadło, ile ml lub gramów. Skreślała błędy, które się robiło, u mnie raczej ich nie było, podkreślała, żeby pić więcej wody. Tak nam się dobrze współpracowało. Dietetyk na każdej wizycie mierzyła mnie centymetrem i patrzyła na wagę. Zadowolona z moich sukcesów, nawet gdy pojawił się zastój, bo to nie jest tak, że kilogramy cały czas spadają, woda, wiadomo, ale to było chwilowe akurat u mnie. Jeśli chodzi o temat dietetyka lub diabetologa w leczeniu otyłości, polecam naprawdę, to lepsze niż na własną rękę. Często nie wiemy, jakie mamy choroby i możemy sobie zaszkodzić. Kierując się dietami zgazet, daleko nie zajedziemy, więc lepiej udać się do specjalisty.

Ten dzień

29 lipca 2019 roku przed 8 rano stawiłam się z kompletem badań i walizką. Oczywiście nie mogło zabraknąć słuchawek i ładowarki, to podstawa. W głowie i sercu odmówiłam modlitwę. Poczekałam na izbie z pielęgniarką i koleżanką zgrupy, którą poznałam na Facebooku, potem poszłam dalej do pokoju, tam zobaczyłam takie same jak ja dziewczyny, które miały problem z otyłością. Nie było wytykania, każda czuła się swobodnie, jakbyśmy się długo znały, miałyśmy w końcu wspólny problem, dzięki któremu tu się znalazłyśmy. Poznajesz kogoś na swojej drodze życia imożesz gadać o swoich problemach, perypetiach, bo są takie same. Nikt się z ciebie nie śmieje, nie wytyka palcami. Sale w szpitalu były czyste, pielęgniarki miłe. Szczególnie pamiętam panią Basię, rehabilitantkę, zaskoczeniem dla mnie był fakt, że ona też przeszła operację. To była wspaniała osoba. Trochę tych operacji miałam iuwierzcie, pierwszy raz rehabilitantka była przy mnie i cały czas służyła pomocą. Nie wiedziałam, że to takie ważne, żeby mieć przy sobie taką osobę. Pomagała przy wstawaniu, zwłaszcza pionowaniu postawy ciała. Dała taki pomocnik do opierania się, żeby nie upaść, na początku trochę kręciło mi się w głowie, jak to po operacji, w końcu nie miałam zabiegu, który trwał pięć minut. Pani Basia codziennie pytała, jak się czuję, zaglądała nasalę, dała także cenne wskazówki, kiedy można zacząć uprawiać sport, jak dźwigać po tej operacji, kiedy ruszyć z basenem czy siłownią.

Jak wyglądały godziny przed operacją?

Dzień przed tym wielkim wydarzeniem posłuchałam muzyki, porozmawiałam z nowopoznanymi dziewczynami o pierdołach, arodzice, przyjaciółka Justyna oraz mąż dali mi słowa otuchy. Zostaliśmy poinformowani, że możemy coś zjeść tylko do godziny 18.00, potem już można było tylko pić wodę, do 22.00. Na dole był bufet, więc ostatni raz pożegnałam się z żarciem by zakończyć etap ulubionych rzeczy: cola, paszteciki, pączek, biała czekolada… Oczywiście w miarę rozsądku. Miałam sobie zrobić taką pożegnalną ucztę wdomu, z moim ulubionym rolo kebabem, ale niestety było wtedy cienko miałam z kasą, więc sobie darowałam to objadanie się przed operacją, bałam się też, że będę później wymiotować.

Nie wiem jak wy czy też tak się zachowujecie, ale ja przed cesarką z córką a teraz przygotowując się do sleeve, powieczornym w głowie paciorku, napisałam, co każdy domownik ma robić, gdyby mi się coś stało. Nie oszukujmy się, każda operacja to jak jazda bez trzymanki, zawsze jest ryzyko, że coś się stanie. Jeszcze w życiu kilku rzeczy chciałabym dokonać. To, co najważniejsze dla mnie w życiu – dziecko, to już jest, teraz czas o siebie zadbać, pójść do przodu. Wyobrażałam sobie, co by było, gdyby mnie zabrakło, kto zajmie się córką, rodzicami, psami, kotem.. Co zrobi mój mąż, czy potrafiłby ułożyć sobie życie. Choć powiedziałam mu wprost, jeśli coś mi się stanie, to poznaj kogoś, ale kogoś, kto pokocha nasze dziecko. Powiedział, oczywiście, że mam tak nie mówić. Zawsze jednak pojawia się ta myśl, „co by było, gdyby”, chociaż w każdej sekundzie życia może nam się coś przydarzyć. Rano poszłam druga, choć zawsze przy operacjach wolę iść pierwsza, wtedy jest to za mną i już leżę, zdycham, lekko mówiąc, trochę przemyśleń, trochę strachu jest, jakby przyspieszona wersja danego wydarzenia, że zaraz pojawisz się na stole operacyjnym, wstrzykną ci coś cudownie ciepłego i potem zimnego lub na odwrót, każdy inaczej odczuwa, zobaczysz wielką lampę, jakby ci ktoś zaświecił prosto w oczy światłem o trzeciej nad ranem. Przyszła pielęgniarka, dała niebieski fartuszek, ledwo się w niego zmieściłam, ciekawe z drugiej strony, że ja, latając po lumpie nigdy nie pomyślałam, że z takiego kubraczka mogę sobie uszyć sukieneczkę… Założyli mi podkolanówki uciskowe, żeby zakrzep się nie zrobił, niestety zjeżdżały, miałam źle dobrane, więc bandażem uciskowym sobie panie poradziły (dla niepoinformowanych – są w aptece specjalne uciskowe podkolanówki, dobiera się odpowiedni rozmiar). Podjechali z łóżkiem, zdążyłam napisać sms do rodziców i do męża: „Kocham Cię”, ipojechałam korytarzem, gapiąc się na szpitalny sufit. O dziwo, byłam spokojna, jechałam chyba windą, trzy piętra w dół. Anestezjolog jeszcze raz objaśnił, co i jak ze znieczuleniem. Wybrałam narkozę, towolę bardziej niż w kręgosłup. Wreszcie na salę operacyjną przyszedł mój doktor.

Po prostu zasnęłam. Zawsze byłam ciekawa czy mi się coś przyśni, czy coś będę pamiętać, lecz oprócz dużej lampy i podłączonego ciśnienia, nic. Obudziłam się w nawet dobrym nastroju. Początkowo nie czułam bólu, na środkach przeciwbólowych to nic dziwnego. Odsunęłam tylko koszulę i zobaczyłam sześć dziur, szwy i pomarańczowy brzuch, przygotowany, żeby odkazić skórę. Zaraz potem przyszła pielęgniarka oddziałowa zapytać, jak się czuję. Opieka była profesjonalna, nigdy nie zetknęłam się z takim podejściem. Po przepuklinie, w innym szpitalu, nawet nie spytali, jak się czuję, a tu dosłownie latali wokół mnie. Moi rodzice zaraz też się pojawili. Tata powiedział słowa otuchy, dumny, że dałam radę. Bezcenne. Widok rodziny po operacji jest bardzo ważny, choć inni sobie tego nie życzą, bo nie chcą, żeby ktoś ich oglądał w takim stanie. Mnie to było obojętne, jak ja wyglądam czy mam włosy rozczochrane czy poplamioną krwią koszulę. W końcu zmierzyłam się ze swoim nałogiem. Tak to można nazwać, i piszę otwarcie – jedzenie tonałóg, bez niego nie funkcjonujemy, umieramy. Alkohol, narkotyki, seks – ztego możemy wyjść za pomocą terapii. Od tej chwili wszystko się zmieniło, nie było wyjścia, czułam się lżej, jakby mi obcego wyjęli, coś, co mnie niszczyło od środka. Tak toodczuwałam. To „coś”, co całe moje życie ciągnęło mnie wdół, coś, co zniszczyło mi zdrowie, relacje z rówieśnikami, postrzeganie samej siebie i ludzi wokół mnie, w ogóle całego tego popieprzonego świata, który izoluje ludzi otyłych.

Godziny mijały bez żadnych powikłań. Pani Basia, rehabilitantka, o której wcześniej wspomniałam, pomogła mi wstać na takim chodziku, pierwszy raz się z tym spotkałam. Nagle pojawiło się pytanie, jak to będzie z jedzonkiem? Dali mi pozwolenie na łyczek wody, góra dwa, co parę minut, wieczorem dostałam kisiel bez cukru w plastikowym kubeczku, pół kubeczka i to mi miało wystarczyć na resztę dnia?! Powiedzenie: „lepiej cię ubierać niż żywić”, właśnie przestało być aktualne.

Leżałam trzy dni w szpitalu. Zapamiętam to do końca życia. Tak, jak cesarki moich dzieci. Pierwszy łyk wody po operacji, pierwsza łyżeczka kisielu, troska w oczach moich rodziców. Nie czułam się po operacji głodna, wręcz nie chciało mi się jeść. Chciałam jedynie spać. Cieszyłam się, że się obudziłam. Zawsze w szpitalu jest rozpisana dieta, co na śniadanie, obiad, kolację, tu było: „kisiel” – tak mało, a może tak wiele… Tata przyjechał pomnie, wziął torbę i.. turlałam się powolutku. Potem pojechaliśmy doapteki po leki, środki przeciwbólowe, od tej chwili już został mi tylko paracetamol, często dostaje się czopki, bo paracetamol jest w dużych tabletkach, a po tej operacji można mieć problem z połykaniem. Wchodząc jak staruszka do apteki, z ulotką witamin bariatrycznych, dowiedziałam się, że mogę zamówić je jedynie przez stronę internetową. Po drodze zamówiłam wstępnie jedno opakowanie, by w ogóle sprawdzić co to jest. W domu już czekały na mnie zwierzaki, mąż pojechał po córkę, lecz pamiętał, by rozłożyć łóżko, specjalnie dla mnie. Położyłam się i nawet nie wiem, kiedy zasnęłam… w nowym życiu.

Zasady kontra rzeczywistość

Powoli przystosowując się do życia w rzeczywistości, ale już z nowym żołądkiem, chciałam zrobić listę zakupów. Musiałam jednak wstać powoli, wziąć leki, duże tabletki rozkruszać, pić małymi łyczkami wodę i zrobić sobie pół szklanki kisielu bez cukru oczywiście, mąż mnie już zaopatrzył wróżne smaki, nic tylko przebierać i wybierać w smakach kisielku… No więc poszedł truskawkowy w ruch… I odrzuciło mnie, ismak, i zapach moich ulubionych truskawek! Odczekałam 20 minut, iwzięłam brzoskwiniowy – ten smakował. Trudno nazwać to śniadaniem, ale dla mnie to był full, po trzech łyżeczkach byłam pełna. Wbuzi pojawił się z czasem biały nalot na języku, ale to normalka. Zgodnie z zasadami ustalonymi przez panią doktor dietetyk ze szpitala, zaczęłam się stosować do tego wszystkiego, jak pilny uczeń, który chce dostać najwyższą notę.

Zaczęło się to 1 sierpnia 2019 roku, w czwartek i tak po kolei miałam każdy dzień, godzinę, liczbę posiłków wpisaną w zeszyt z różową okładką, z pieskiem. Kilka przykładów na sam początek:

piątek, 2 sierpnia: ½ szkl. wody, ½ szkl. kisielu,3 sierpnia: ½ szkl. wody, ½ szkl. kisielu4 sierpnia: ½ szkl. wody, ½ szkl. kisielu, ½ szklanki mleka 0,5% – wyczyn! Tak było przez pierwsze parę dni, tylko dołożono mi godziny, np. 8.00 – ½ szkl. wody, ½ szkl. mleka 0,5%, godz. 12.00 – ½ szkl. soku pomidorowego, 16.00 – ½ szkl. kisielu i ½ szkl. wody, godz. 19.00 – serek wiejski, 50 gramów zmieściłam!

Tak to trwało, głodu nie czułam, zmieniałam coś czasami, zamiast serka wiejskiego, mus dla dzieci bez cukru, taką tubkę to miałam np. naobiad o godz. 16.00 – jadłam to na dwa razy. Gdy jeździłam gdzieś z mężem, mąż nie miał problemu z kupowaniem już dla mnie rzeczy, po prostu wchodził na dział dziecinny, gdzie są serki dla dzieci. Można powiedzieć, że nawet mało kosztowną żonę zyskał. Po dwóch tygodniach była kontrolna wizyta udietetyczki i już pierwsze efekty – na minusie 10 kg! Dodano mi też więcej produktów. Doszedł arbuz, twaróg z rzodkiewką startą, kawa zbożowa, bo innej nie piłam, zupki, ale bez wkładek, czyli bez marchewki czy mięsa, sam wywar chudy, jogurt naturalny 0%, kefir 0%, brzoskwinia bez skóry, bo mi zalegało. Trwałam na tym, co jadłam i to mi wystarczało. Byłam też na zdjęciu szwów i zadowalającej kontroli u bariatry. Lekarz obmierzył ciało centymetrem, szwy ściągnął, nie mogłam dźwigać powyżej 3 kg, więc jeszcze byłam na zwolnieniu lekarskim, przepisano mi czopki, które uratowały mnie od wymiotów (Torecan). Często po tej operacji zdarzają się zaparcia, więc polecam rano jeść owsiankę, w ciągu dnia dużo warzyw i owoców, należy zwrócić uwagę jedynie na to, które pobudzają trawienie, wrzucić więcej błonnika w dietę lub ewentualnie czopki. Na ponownej kontroli dietetycznej, 28 sierpnia, przepisano mi proszek – białko Protifar, koszt puszki 56 zł, musiałam włączyć białko wdietę, pilnować 60 gramów na dzień, czyli dawać do mleka czy jogurtu oraz zwiększyć ilość wody. Od września dieta znacznie się poprawiła, a ja nadal gubiłam kilogramy.

Następnie musiałam przejść na etap papek, jak małe dziecko: kaszki, jajko na miękko, poszły w ruch sałatki, ale nie zakładajcie sobie, że tobył talerz sałatki, o nie! Ja mieściłam w sobie jedynie np. jedno jajko i byłam pełna, musu jogurtowego 90 gramów, sałatki 80 gramów, wszystko było ważone na wadze. Mąż mi kupił. Kolejna wizyta – październik – przeważnie wizyta u pani dietetyk odbywała się raz w miesiącu i zawsze był zeszyt do sprawdzenia, i notatka, co poprawić, plus mierzenie w biodrach, bicepsach, brzuchu..

I co? Na minusie 25 kg! Nigdy takiego wyniku nie osiągnęłam w takim czasie, przypominam – z wagi 135.5 kg! Wnotatce tej pojawiła się informacja – kontrola wyników, sprawdzenie poziomu żelaza, poziomu białka w organizmie oraz wyniki ogólne krwi i moczu.

Od połowy października zaczęły się dania do gryzienia, jeden ziemniaczek, gotowana pierś malutka i pomidorek bez skóry, 100 gramów, makaron z truskawkami i tu zdziwienie – znowu odrzuciło mnie od moich ulubionych truskawek. Dieta nie byłaby taka ciężka, gdyby nie to, że więcej mi po prostu nie wchodziło a jak zjadłam kęs na dużo, to organizm bronił się wymiotami. Ciężkie tosą chwilę, gdy rodzina je przykładowy niedzielny obiad, wiecie oczym mówię: rosołek, ziemniaczki, sosik, buraczki, schabowy, mniammm! U mnie za to odruch wymiotny. U siebie w domu czułam, co mama robi na obiad, a nie było to trudne czuć, bo mieszkam 15 metrów dalej, jeszcze jak córka zaczęła mówić: mamo idę na obiad na schaboszczaka, bo u nas kefir w tej lodówce, to poczułam ten „ucisk” w głowie. Gdy były wspólne wypady tak jak dawniej do McDonald’sa, ja mogłam obejść się z smakiem, choć szczerze nie brakowało mi tego, to psychika chciała, a nie ja, mój żołądek. Moje wnętrze było nasycone musem z Bobovity. Patrzyłam, jak się zajadali, pojawiło się za to pytanie: jak ja mogłam to jeść? To mi smakowało? Mąż kupił sobie po pracy kebaba, zapomniał się, nie że złośliwie – wyszedł i zjadł na dworze, nie chciał mi zrobić przykrości. Kiedy przychodziłam na kawę do mamy, czułam wszystkie zapachy, mówiła wtedy, że ja w tropiciela się zamieniłam po tej operacji. Gdy odwiedzaliśmy teściów, nie wiedzieli, co można mi proponować. Później byłam już po prostu gotowa i kupowałam sobie serek czy tubkę. Zapachy bardziej dawały się we znaki, okres grillowania, wszystko unosiło się w powietrzu, ale ja nie miałam wrażenia, że muszę coś zjeść. Z czasem już się nauczyłam i nie przeszkadzało mi, jak ktoś je to, czego ja nie mogę. Zaczęłam na spokojnie gotować rodzinie obiady, poprawił mi się smak. U znajomych odmawiałam po prostu poczęstunku, nie chwaliłam się od razu po jakiej operacji jestem, bo wiem, że nie każdy to zrozumie. Zaraz by powiedzieli: Co ty jesz? Po co to zrobiłaś? A ja nie czułam, i nigdy czuć nie będę, potrzeby tłumaczenia się. To moje decyzje, moje wybory. Skoro mi to było potrzebne, taka restrykcyjna zmiana, to widocznie ja tego potrzebowałam. Rodzice już też się nauczyli nie proponować mi obiadu. Na początku mama się zapominała i wiem, że nie chciała sprawić przykrości, że nie mogę, po prostu machinalnie, rutynowo. Tata żartobliwie podgadywał czy jestem już po swoim zajebistym obiadku… Nie brałam pod uwagę, że mogę mieć silną wolę, zawsze mi jej brakowało. Gdybym miała silną wolę, to może bym pokonała otyłość bez operacji? Ale zjakim skutkiem? W jakim czasie? Z jaką liczbą dodatkowych chorób?