Metoda Fury'ego. Jak podnieść się po życiowym nokaucie - Tyson Fury, Richard Waters - ebook

Metoda Fury'ego. Jak podnieść się po życiowym nokaucie ebook

Tyson Fury, Richard Waters

0,0
42,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

WSTAŃ PO UPADKU.
PRZEKSZTAŁĆ UMYSŁ I CIAŁO.
ZACZNIJ ZNÓW WALCZYĆ.

Gdy został mistrzem świata, pokonując Władimira Kliczkę, popadł w depresję. Ważył blisko 180 kilogramów, był bliski odebrania sobie życia, przez ponad dwa lata nie stawał do walk. Ale podniósł się i powrócił w wielkim stylu, pokonując Deontaya Wildera i odzyskując tytuły.

W tej książce Tyson Fury w bezprecedensowy sposób otwiera się przed czytelnikami i na swoim przykładzie pokazuje, jak wydostać się z mroku i wydobyć z siebie to, co najlepsze. Dzieli się przy tym inspirującymi poradami dotyczącymi diety oraz treningu i opowiada o niesamowitej podróży ku ozdrowieniu umysłu i ciała.

To szczery, przystępny i inspirujący poradnik, który jest jak motywujący kop. Znajdziesz w nim mnóstwo wskazówek, jak zadbać o dobrostan psychiczny i fizyczny – bo wszyscy możemy obudzić w sobie mistrzowskie nastawienie.

Niezależnie od wcześniejszych niepowodzeń i tego, z jakiego punktu startujesz, Tyson pokaże ci, jak pokonać własne słabości i zacząć żyć pełnią życia – mentalnie odnowiony i silniejszy niż kiedykolwiek.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 242

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Musiałem wstać. Musiałem udowodnić światu, że nie ma rzeczy niemożliwych. Dedykuję tę książkę wszystkim osobom zmagającym się z problemami ze zdrowiem psychicznym. Jeżeli ja wróciłem znad krawędzi, to wy też możecie. A zatem wstań! Poszukaj profesjonalnej pomocy. Zróbmy to razem, zespołowo.

Ostrzeżenie o trudnej treści! Jeżeli masz problemy ze zdrowiem psychicznym albo miewałeś lub miewasz myśli samobójcze, koniecznie zapewnij sobie profesjonalną pomoc. Lista stosownych organizacji została zamieszczona na końcu książki. Czerpię tu z moich osobistych doświadczeń i przemyśleń, mając nadzieję, że część tych informacji przyda się również tobie. To, co sprawdziło się w moim przypadku, niekoniecznie jednak sprawdzi się u wszystkich. Nie jestem ekspertem w dziedzinie zdrowia psychicznego, więc nie wykluczam, że możesz potrzebować leków i opieki lekarskiej. Jeżeli chodzi o żywienie, to przed przejściem na dietę ketogeniczną należy skonsultować się z lekarzem lub licencjonowanym dietetykiem. Przed rozpoczęciem, przerwaniem lub modyfikacją jakiejkolwiek terapii powinno się też zasięgnąć porady specjalisty.

Autor i wydawca – w granicach dopuszczalnych przez prawo – wyłączają wszelką odpowiedzialność wynikłą z bezpośredniego lub pośredniego niewłaściwego wykorzystania informacji zawartych w tej książce.

Prolog

22 lutego 2020, MGM Grand Garden Arena, Las Vegas

Nadszedł czas. W Vegas niemal wybija północ. Zaraz rozpocznę mój drugi pojedynek z Deontayem Wilderem, tym wielkim frajerem, facetem z największą liczbą nokautów w historii pięściarstwa. To tutaj najbardziej wyczekiwana walka od czasów, gdy 20 lat temu rękawice skrzyżowali Lennox Lewis i Evander Holyfield. Trzeba było zamknąć bramy MGM Grand Garden, żeby do środka nie dostało się za dużo ludzi. Wokół ringu zasiada 17 tysięcy fanów, trybuny prawie kipią, a mrok bezustannie rozświetlają rozbłyski fleszy z telefonów. W pierwszym rzędzie miejsca zajęły takie gwiazdy, jak Michael J. Fox, Magic Johnson, Triple H z World Wrestling Entertainment czy Gordon Ramsey, znany kucharz – dwaj ostatni przed starciem osobiście życzyli mi powodzenia. Ludzie, którzy postawili na tę walkę duże pieniądze, za miejsce w pierwszym rzędzie zapłacili nawet 13 tysięcy dolarów. W reakcji na okrzyki fanów Wildera, którzy skandują: „Bomb squad!”, moi fani wyśpiewują: „Wilder, ty frajerze!”. Karmię się ich energią.

Zawsze lubiłem wymyślać nowinki na wielkie wyjście na ring. To takie moje miniaturowe produkcje. Wybieram utwory i stroje, które coś dla mnie znaczą, a jednocześnie takie, z którymi ludzie mogliby się identyfikować. Gdy w 2019 roku po raz pierwszy w karierze walczyłem w Las Vegas, na ring wyszedłem w stroju Apolla Creeda z czwartej części Rocky’ego. Wybrałem do tego utwór Living in America Jamesa Browna. Moja druga walka w Vegas wypadła w Święto Niepodległości Meksyku, więc przywdziałem sombrero i wyszedłem na ring w otoczeniu mariachich. Na dzisiejszą bitwę ubrałem się jak król – mam koronę, płaszcz i siedzę na tronie, na którym wnoszą mnie w okolice ringu. Wszystko odbywa się przy akompaniamencie jedwabistego głosu Patsy Cline, śpiewającej Crazy – to prześmiewcze nawiązanie do moich problemów ze zdrowiem psychicznym.

Cieszę się każdą sekundą poprzedzającą drugą walkę z Wilderem. To moja chwila, okazja do tego, by być showmanem na największej scenie na świecie. Król Cyganów nie rozczarowuje, nigdy! Nie odczuwam tremy, nie mam się czego obawiać. W głowie już tę walkę wygrałem, a to więcej niż połowa sukcesu. Jestem tak samo gotów na trwającą 12 rund wojnę, jak i na nokaut w pierwszej rundzie. Dzisiaj będę błyszczał!

Minęło 14 miesięcy, odkąd Bronze Bomber i ja poprzednio „zatańczyliśmy” w ringu. Tamten pojedynek zakończył się kontrowersyjnym remisem, choć każdy, kto tę walkę widział, doskonale wie, że to ja ją wygrałem. Dzisiaj będzie to wyglądało zupełnie inaczej. Wiedziałem, co mam do zrobienia, więc – podobnie jak Muhammad Ali – nie miałem najmniejszych problemów z tym, żeby powiedzieć Wilderowi, że celuję w nokaut w drugiej rundzie. Dzień wcześniej, na oficjalnym ważeniu, waga pokazała mi 124 kilogramy, Wilderowi natomiast 105 kilogramów. Byłem od niego cięższy niemal o 20 kilogramów. W trakcie całej swej kariery Deontay nigdy nie ważył aż tyle, co może oznaczać, że postawił na nieco więcej siły w klinczu, na mocne ciosy z najkrótszego dystansu. Obaj jesteśmy ciężsi niż poprzednim razem, tyle że w tym sporcie nie chodzi wyłącznie o masę ciała. Jestem mistrzem gierek psychologicznych i zdążyłem już mocno wsiąść mu na psyche. Kilka dni temu, na ostatniej konferencji prasowej przed pojedynkiem, powiedziałem Wilderowi: „Jesteś przerażony! Trzęsiesz portkami do tego stopnia, że te twoje małe kolanka się o siebie obijają. Ogrzej dla mnie mistrzowski pas”. Skończyło się grubą przepychanką na scenie. Właśnie z tego powodu mój promotor Bob Arum i przedstawiciele Nevada Commission podjęli mądrą decyzję, by nie dopuszczać nas do siebie podczas ważenia.

Gdy zaskoczony mistrz – taki jak Wilder – przystępuje do rewanżu z pięściarzem, który dał mu w ringu szkołę boksu, możliwe są dwa scenariusze: albo zaprezentuje jakiś drastycznie inny styl, żeby zmyć plamę z pierwszej walki, albo będzie trzymał się tego samego, co nie zadziałało za pierwszym razem, i tym samym zgotuje sobie prawdziwy koszmar. Doszły mnie słuchy, że tym razem ludzie Wildera pracowali z nim nad precyzją – cóż, jeżeli zamierza się zbliżyć do mierzącego 206 centymetrów oślizgłego węgorza, precyzja cholernie mu się przyda. Czternaście miesięcy temu w Los Angeles, w naszej pierwszej, zakończonej remisem walce, dałem mu przedsmak moich umiejętności. Popsułem mu wtedy idealny dotąd dorobek: 39 zwycięstw przez nokaut na 39 walk, w tym aż 19 w pierwszej rundzie. Od naszego ostatniego pojedynku Wilder dorzucił do tego jeszcze dwa zwycięstwa przez nokaut, w tym jedno znów już w pierwszej rundzie. Tyle że z nas dwóch to ja mam nad nim przewagę psychiczną, bokserski spryt, szybsze ręce i sprawniejsze nogi. Wilder nie podoła ani mojej osobowości, ani umiejętnościom pięściarskim.

Przez głowę przelatuje mi chyba z milion myśli, ale skupiam się na dziedzictwie mojej walecznej rodziny i to mnie uspokaja – myślę o tych wojownikach, żyjących i zmarłych, którzy oczekują ode mnie, żebym dziś w nocy zapisał się na kartach historii. Cóż, pochodzę z pięściarskiej szlachty, po obu stronach mojego drzewa genealogicznego mam Królów Cyganów, czyli najlepszych wśród cygańskich wojowników walczących na gołe pięści. Od strony ojca ostatnim z długiej linii Królów Cyganów był Bartley Gorman. Dzierżył ten tytuł niepodzielnie przez 20 lat (1972–1992), a przyjmował wyzwania od każdego, kto chciał z nim walczyć. Gdy mój tata miał dziesięć lat, na własne oczy widział, jak Bartley na wyścigach konnych w Doncaster w pojedynkę stawił czoła 30 chłopa uzbrojonym w metalowe rurki, młotki i noże. Pojechał tam walczyć z jednym rywalem, a zaczaiła się na niego cała banda. Jeden na trzydziestu. Mimo to się nie poddał, powalał kolejnych przeciwników, choć ci walili w niego ile wlezie. Mógł się wycofać, ale powiedział sobie: „Oto moja chwila prawdy”.

Teraz nadeszła moja chwila prawdy – w walce z Wilderem. Dziwnie się czuję z tym, że nie ma ze mną mojego byłego trenera, Bena Davisona, z którym tworzyliśmy nierozerwalny zespół. Nie byłoby mnie tu dzisiaj bez niego, to właśnie on tak bardzo mi pomógł, gdy musiałem podnieść się z depresji. Nadal pozostajemy najlepszymi kumplami, ale na część walk trzeba przygotować inny styl niż ten, który zaprezentowałem w listopadzie 2018 roku w pierwszej walce z Wilderem. Najwyraźniej nie wystarczył bowiem, żebym zdecydowanie wygrał ten pojedynek (choć przeważałem na większości kart punktowych). Żeby zakończyć drugą walkę zgodnie z planem, potrzebowałem czegoś innego – agresji. A nikt tak dobrze nie radzi sobie z kontrolowaną agresją jak ludzie z legendarnego Kronk Gym w Detroit. Kolejne worki treningowe, zniszczone moimi pięściami albo pozrywane z haków, stanowiły najlepszy dowód, że pracowałem nad naprawdę wybuchowym stylem. Zobaczymy, czy po tej walce wielki frajer nadal będzie mówił, że mam pięści miękkie jak poduszki.

Jestem już niemal na ringu. Podniosłem się ze złotego tronu, stoję i pozdrawiam fanów, a w tle po raz drugi płynie Crazy. Niemalże czuję smak pojedynku, tak samo jak wyczuwa się nadchodzącą burzę. Nasza procesja w końcu się zatrzymuje. Powoli idę po schodach, jak gdybym miał usiąść do niedzielnego stołu z pieczystym. Wchodzę na ring i przechodzę między linami, a zebrany w hali tłum wydaje z siebie głośny ryk. Vegas – niegdyś miejsce pracy Elvisa Presleya, Toma Jonesa i Franka Sinatry, a dzisiaj moje pięściarskie terytorium. Czuję miłość Jankesów, ewidentnie otworzyli dla mnie serca. Najwyraźniej lubią powroty sławnych ludzi, no i chyba im się podoba, że mówię jak normalny facet.

Z oparów suchego lodu i promieni różowego światła wyłania się Wilder, również w koronie, a do tego w połyskującej czarnej zbroi. Trzeba mu oddać, że znów chowa się za maską, tak samo jak we wszystkich swoich wcześniejszych wejściach. Tym razem dodał do niej świecące na czerwono oczy. Powiedziałbym, że wizualnie plasuje się gdzieś między czarnym bohaterem z Władcy pierścieni a królikiem z Donniego Darko, czyli że wygląda wyjątkowo… głupio. Te czerwone oczy zbliżają się powoli, ale nie robią na mnie wrażenia. Urzędujący mistrz świata federacji WBC wznosi rękawice ku niebu, jak gdyby chciał naładować je za pomocą pioruna, a potem wspina się na ring, byśmy w końcu załatwili niedokończone sprawy…

Wilder robi wrażenie jakiegoś takiego sztywnego, wręcz spiętego za tą swoją maską. Andy Lee, mój kuzyn i drugi trener, był wcześniej w jego szatni, żeby sprawdzić, czy prawidłowo obandażują mu dłonie. Chodzi o to, żeby w warstwach bandaży na powierzchni uderzenia nie znalazły się żadne twardniejące materiały, w tym siarka i wapń, dwa składniki gipsu. Opowiadał potem, że w pomieszczeniu było cicho, panowała napięta atmosfera, nie to co w mojej szatni, pełnej pozytywnych wibracji. U mojego rywala było podobno tak nerwowo, że można było ciąć powietrze nożem.

Jimmy Lennon zapowiada walkę ciepłym barytonem, a ja się rozgrzewam i delektuję tą chwilą, każdą sekundą i każdą minutą, niczym kieliszkiem zmrożonego szampana. Rozlega się gong i wszyscy promotorzy, cutmani i trenerzy muszą zejść z ringu – tego pustego, odizolowanego kwadratu, na którym spędziłem większość życia. Za nieco ponad pół godziny – a jeśli wszystko pójdzie zgodnie z moim planem, to znacznie szybciej – niebieskie deski będą pokryte plamami krwi, oby nie mojej. Przy samym ringu dostrzegam moją żonę, Paris, w przepięknej rubinowej sukni. Wymieniam szybkie spojrzenie z „SugarHillem” Stewardem, moim głównym trenerem z Kronk Gym. Ali powiedział kiedyś: „Walkę wygrywa się lub przegrywa z dala od ludzi – gdzieś za kulisami, w klubie albo na drodze, na długo przed tym, zanim wyjdzie się w blask reflektorów”. SugarHill i ja doskonale wiemy, że zrobiliśmy to, co do nas należało. Teraz nadszedł czas, by się rozerwać. Po to ciężko trenuję, żeby nie musieć się pocić podczas walki.

Wcześniej tego samego dnia zebraliśmy się w siedmiu w salonie wynajętego przez nas domu w Vegas. SugarHill omawiał plan na tę walkę. Nie było to nic skomplikowanego: mam dominować w środku ringu, nieustannie nękać Wildera, by wiecznie musiał reagować na to, co robię, i wyprowadzać w jego kierunku kolejne serie mocnych ciosów. Czysta, przemyślana agresja. Nie mogę mu pozwolić przejść do ofensywy, rozpędzić się, dać mu robić to, w czym jest najbardziej niebezpieczny. Czy poprzedniej nocy nie mogłem spać, bo zachodziłem w głowę, co takiego przygotował Wilder, by tym razem mnie załatwić? Zapewniam, że spałem jak dziecko. Kompletnie mnie nie interesuje, co ktoś zamierza mi zrobić, niech sobie planuje do woli. Mike Tyson, którego widzę teraz siedzącego tuż obok mojego narożnika, powiedział kiedyś: „Każdy ma jakiś plan, przynajmniej dopóki nie dostanie w twarz”.

Wróćmy jednak na ring. Za chwilę rozlegnie się gong. Kenny Bayless, sędzia tego pojedynku, przywołuje Wildera i mnie do siebie. Wilder wystawia rękawice, by zetknąć je z moimi, ja jednak każę mu chwilę czekać i dopiero wtedy unoszę swoje. Z bliska widzę jego tatuaże z różańcami, psalmami, krzyżami i znakami chińskiego alfabetu. Zaczyna się we mnie wpatrywać. Ech, kolejny cienias w rękawicach, myślę sobie. Czas się brać do roboty.

Gdy tylko rozlega się gong rozpoczynający pierwszą rundę, wskakuję na sam środek ringu, żeby kontrolować akcję. Robię uniki i kąsam Bronze Bombera szybkimi prostymi. Od dawna zapowiadałem mu, że tym razem to ja go zbombarduję. Może mi nie wierzył, ale tak się właśnie dzieje. Wilder wydaje się zaskoczony siłą i mocą moich ciosów. Zmuszam go do cofania się, punktuję go prostymi, moje ciosy dochodzą, trafiam go prosto w twarz i dostrzegam panikę w jego oczach. Nie nawykł do tego, żeby rywale spychali go do obrony, nie bardzo umie wyprowadzać w takiej sytuacji własne ciosy. Wybiłem go ze strefy komfortu, zmusiłem do boksowania w sposób, jakiego nie zna.

Żywię do niego największy szacunek – do faceta, którego przez cały miniony tydzień atakowałem i znieważałem. To wszystko element show, sposób na wprowadzenie do życia fanów odrobiny dramaturgii. Walka od razu staje się bardziej ekscytująca, gdy wszyscy myślą, że się nienawidzimy i jesteśmy zajadłymi wrogami. Nie czuję jednak żadnej nienawiści. Jak tu nie podziwiać faceta, który zaczął boksować zaledwie 11 lat temu, i to wyłącznie po to, by zarobić pieniądze na utrzymanie córki z rozszczepem kręgosłupa? My w Wielkiej Brytanii mamy szczęście, że troszczy się o nas National Health Service – jeżeli w Stanach nie stać cię na ubezpieczenie zdrowotne, masz przerąbane.

Przekonałem się o tym osobiście; przed moją pierwszą walką z Wilderem widziałem na Skid Row w Los Angeles wielu chorych i bezdomnych ludzi. Mocno mnie to przybiło. Rozumiem ich, doskonale wiem, co to znaczy czuć się bezbronnym. Co prawda nie straciłem dachu nad głową, ale miałem te same problemy z alkoholem i narkotykami, przez które wylądowali na ulicy. Nie można o kimś zapomnieć i zostawić go samego tylko dlatego, że jest chory albo uzależniony. Ludzie potrzebują pomocy. Ja ją otrzymałem, otrzymałem jej naprawdę mnóstwo – bez niej dzisiaj by mnie tutaj nie było. Szanuję Wildera za to, że pomaga córce i inspiruje innych, by również starali się o pomoc.

Mam także szacunek do jego zacięcia. Kiedy próbował wyrobić sobie nazwisko w zawodowym boksie, zasuwał jako kierowca ciężarówki w Budweiserze, czasami po 17 godzin dziennie. W tamtych czasach spał w samochodzie pod klubem bokserskim i trenował w każdej wolnej chwili. W pośpiechu uczył się pięściarstwa, ale miał też nie lada motywację – stan jego córeczki się pogarszał. Półtora roku po tym, jak po raz pierwszy założył rękawice, wziął udział w igrzyskach olimpijskich i przywiózł z nich brązowy medal. To niesamowite, jak wiele można osiągnąć, gdy jest się skoncentrowanym i ma się mało czasu – to wielka lekcja dla nas wszystkich.

O Wilderze powiem jeszcze jedno: przed laty, gdy trenował mnie Manny Steward, ten stary i mądry trener przewidywał, że któregoś dnia wagę ciężką zdominuje dwóch młodych wariatów. Pierwszym z nich był Tyson Fury. A drugim? Deontay Wilder, któż by inny? Facet o nieludzkiej niemal sile i prawej ręce tak potężnej, że człowiek ma wrażenie, że dostał w skroń workiem pełnym bilardowych bil. Ciosy Wildera bolą bardziej, niż powinny – jak inaczej facet ważący średnio 95 kilogramów mógłby regularnie posyłać na deski rywali ważących po 120 kilogramów i więcej? Jego babcia powiedziała kiedyś podobno, że został namaszczony na kogoś wyjątkowego. Nie wiem, jak było z tym namaszczeniem, ale jest bez wątpienia wyjątkowy.

Wróćmy jednak do samej walki. Owszem, bardzo Wildera szanuję, ale i tak zamierzam go powalić i wyłączyć mu światło. Dominuję przez dwie pierwsze rundy, boksuję w postawie ortodoksyjnej, z lewą nogą z przodu, którą odmierzam dystans. Wilder nie wie, czy zaraz czeka go unik plus prosty, szybka kombinacja lewy–prawy, czy może prawy prosty. Naciskam na niego, nie daję mu nawet sekundy, by mógł się pozbierać i ułożyć jakiś plan. Ewidentnie go nie ma. To czysta arogancja z jego strony. Na tym właśnie polega problem ze specjalistami od nokautów – są tak rozpuszczeni faktem, że stawiają na swoim w pierwszych rundach pojedynku, że nie przygotowują się na długą bitwę. Nie są gotowi na boks techniczny, niezbędny w walce trwającej 12 rund. Na agresywnych cwaniaczków jest tylko jeden sposób – trzeba postawić im twarde warunki, przeciwstawić się im, wykorzystując ich własną broń, więc dokładnie tak teraz boksuję. W ostatnich 30 sekundach drugiej rundy Wilder próbuje trafić mnie potężnym ciosem z góry, ale koszmarnie pudłuje. To by było na tyle, jeśli chodzi o całą tę precyzję, nad którą niby pracowali podczas przygotowań.

Pod koniec trzeciej rundy trafiam Wildera błyskawiczną kombinacją lewego i prawego sierpowego, posyłając go na deski. Fani zrywają się z krzykiem z miejsc, czują krew, a wraz z nią nadchodzące zwycięstwo, dokładnie tak samo jak przed tysiącami lat mieszkańcy Rzymu, którzy płacili za możliwość oglądania siekących się gladiatorów.

Wilder zrywa się na nogi, jak przystało na prawdziwego wojownika.

Deontay, coś mówiłeś o moich pięściach i poduszkach?

Podskakuję w narożniku i czekam, gdy sędzia odlicza Wildera. Czuję się lekko. W moich żyłach tętni adrenalina, przepełnia mnie nieopisana euforia. Od lat nie czułem się tak dobrze. Stojąc teraz w ringu, wiem, że moje życie wróciło na właściwe tory. Ból, cierpienie, poświęcenie włożone w powrót… Zdecydowanie było warto. Oglądają mnie przyjaciele i rodzina. Czuję, że są ze mną. Jestem wdzięczny każdemu, kto pomógł mi wrócić.

Nie przyjechałem tu upokorzyć Wildera, ale nie zamierzam też powoli dokręcać mu śruby i przedłużać te męczarnie na pełne 12 rund. Ali powiedział kiedyś w wywiadzie, że upuszczanie krwi i zadawanie cierpienia drugiemu mężczyźnie nie sprawia mu przyjemności – nie o to chodzi w boksie. W pełni się z nim zgadzam, chcę to po prostu szybko zakończyć. Sędzia daje Wilderowi zgodę na powrót do walki, pozostało jeszcze 30 sekund tej rundy. W pół minuty może się wydarzyć naprawdę wiele. Czuję się świetnie, ale tak naprawdę wystarczy jeden cios…

Wprowadzenie

Gdy pierwszy raz walczyłem z Deontayem Wilderem, byłem sobą tylko połowicznie. Kiedy stawałem z nim w ringu po raz drugi, w lutym 2020 roku, i ku wielkiemu zdziwieniu całego świata go pokonałem, jeszcze nigdy – mogę o tym zapewnić z ręką na sercu – nie byłem tak dobrze przygotowany do walki. W ostatnich miesiącach i tygodniach przed pojedynkiem nie pojawiły się żadne problemy: obóz treningowy, sparingpartnerzy, dieta, nastawienie, wszystko działało. Byłem gotowy w 100 procentach.

W tej książce chciałbym podzielić się z tobą metodami i tajnikami, zastosowanymi przeze mnie w ramach przygotowań do starcia z Wilderem i ogólnie powrotu do zwykłego funkcjonowania. Pokażę ci, jak udało mi się zmienić moje życie na lepsze i jak ty też możesz to osiągnąć.

Nie ma dla mnie lepszego uczucia na świecie niż to, które towarzyszy wyjściu do walki z innym znakomitym sportowcem na najwyższym światowym poziomie. To coś wspaniałego, ponieważ w takich momentach wiem, że ciężko na to pracowałem, że znajduję się we właściwym miejscu i że teraz już tylko ode mnie zależy, czy zapiszę się w historii. Napiszą o mnie: „Tyson Fury przegrał przez nokaut” czy „Tyson Fury zwyciężył”?

Doskonale rozumiem, że nie każdy ma ochotę wychodzić na ring i okładać drugą osobę pięściami, jestem jednak przekonany, że wiedza o podwalinach, które pomogły mi skutecznie walczyć z depresją i nadwagą i pozwoliły mi odzyskać tytuł mistrza świata wagi ciężkiej, może przydać się każdemu. Nie zapominajmy, że wyglądam na zupełnie przeciętnego faceta – jestem łysy i mam sporo tłuszczu w okolicach brzucha. W najczarniejszym okresie depresji miewałem myśli samobójcze i ważyłem prawie 180 kilogramów. Dzięki wsparciu rodziny i przyjaciół oraz profesjonalnej pomocy, a także koncentrowaniu się na tym, co w życiu dobre, doszedłem do siebie pod względem fizycznym i psychicznym. Mam nadzieję, że nie przechodziłeś tego samego co ja, chciałbym natomiast, by wyzwania, z którymi musiałem sobie poradzić, zainspirowały cię do stawiania czoła próbom, z jakimi sam się mierzysz. Będę nawiązywał tu zarówno do moich doświadczeń związanych z boksem, jak i tych spoza ringu. Zawarte tu porady absolutnie nie ograniczają się do dwumetrowców – te proste sposoby i życiowe rady mogą pomóc w odnoszeniu sukcesów nam wszystkim.

Podzieliłem tę książkę na 12 rozdziałów – na wzór 12 rund. Zajmiemy się w nich upadaniem na deski i podnoszeniem się z nich mocniejszymi (i przy okazji mądrzejszymi). Przyjrzymy się transformacyjnemu potencjałowi ćwiczeń fizycznych, znajdowaniu naturalnej wagi pięściarskiej (i życiowej) człowieka, a także wskazówkami, jak pozostać szczęśliwym i utrzymać pożądaną wagę w przyszłości. Razem nauczymy się trenować umysł pod kątem pozytywnego myślenia. Po drodze będziemy rzucać sobie wyzwania, wyznaczać cele i rozprawiać się ze zwątpieniem, w końcu – nauczymy się w pełni wierzyć w siebie. Na początku każdego rozdziału zamieszczam również plan treningu kardio na każdy dzień, bazujący na ćwiczeniach, które sam lubię.

Dlaczego postanowiłem usiąść i napisać tę książkę? W marcu 2020 roku pandemia zamieniła nasze życie w film science fiction. Ulice opustoszały, pozamykały się siłownie, restauracje, puby, sklepy i kina. Ludzie skryli się za zamkniętymi drzwiami, by zachować dystans społeczny, a wtedy istotnym problemem stał się kiepski stan psychiczny wielu ludzi, również tych z nas, którzy nigdy nie mieli podobnych dolegliwości. Postanowiłem spróbować pomóc osobom zmagającym się z depresją. Codzienne sesje treningowe transmitowane na Instagramie, podczas których ćwiczyłem z Paris, a czasami również z pięciorgiem moich dzieci (jeśli akurat były grzeczne!), gwarantowały mi dobry początek dnia. Mam nadzieję, że na innych działały tak samo. Nie chcę nawet myśleć, ile razy uderzyłem głową w cholerny żyrandol w naszym salonie, wykonując burpees, na samą myśl natomiast, że mogliśmy pomóc w ten sposób innym wrócić do formy i wzmocnić się mentalnie, odczuwam niezmierną radość. Wtedy też zacząłem się zastanawiać, co jeszcze mógłbym zrobić. Droga prowadząca z mroków depresji, która dopadła mnie w 2015 roku, była trudna i czasami czułem się wówczas osamotniony, nie zmienia to jednak faktu, że wiele się na niej nauczyłem.

Czasami gubimy się w pędzie życia i w pogoni za własnymi ambicjami. Tracimy wtedy z oczu to, za co naprawdę powinniśmy być wdzięczni, na przykład przyjaciół, ukochanych, zdrowie. Gdy człowiek gubi gdzieś szczęście, odbija się to na jego zdrowiu, a kiedy je traci, jest po nim. Moja droga do odkupienia zaczęła się od ćwiczeń fizycznych i pozytywnego myślenia. To my decydujemy, czy życie jest w naszych oczach szklanką w połowie pustą, czy w połowie pełną – czy zafiksujemy się na tym, co już poszło nie tak i co jeszcze może pójść nie tak, czy też w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji będziemy dopatrywać się pozytywów. Mogłem być grubym i leniwym menelem, za to z milionami na koncie, ale nie chciałem tak żyć. Zdecydowanie wolałem powalczyć o to, by być głodnym, sprawnym i żyć pełnią życia, którego jeszcze sporo mi zostało.

Za kilka lat być może będziemy wspominać okres społecznej kwarantanny jako moment, w którym świat stanął w miejscu i dał nam chwilę na zastanowienie się, kim jesteśmy, za co jesteśmy wdzięczni i co chcemy zmienić. Abstrahując od tragicznych aspektów pandemii, może warto by co roku zorganizować sobie kilkutygodniowy lockdown? Co rano wychodzę na balkon naszego domu na wybrzeżu i wyliczam wszystko, za co jestem wdzięczny. Powiadają, że nasze życie stanowi odzwierciedlenie tego, co kryjemy w naszym wnętrzu. Dzisiaj mogę z radością powiedzieć, że nie ma już we mnie mroku, za to jest światło.

Zanim zaczniemy, chciałbym dać ci cztery rady: krótkoterminowe cele, pozytywne myślenie, zdrowa dieta i ćwiczenia fizyczne. To cztery elementy składające się na moją magiczną formułę. Tylko że „magiczna formuła” nie brzmi zbyt boksersko, prawda? No to może Metoda Fury’ego? Ty też możesz ją stosować. Dzisiaj jest twój dzień – dzień zmiany, dzień automotywacji. Możesz osiągnąć wszystko, co tylko sobie postanowisz, pamiętaj o tym. Zainwestuj w to poświęcenie i zaangażowanie, staraj się zostać lepszym człowiekiem, niż byłeś wczoraj. Bądź pozytywny, roztaczaj pozytywną energię i osiągaj wielkie rzeczy. No dalej, frajerze, weźmy się do roboty!

Tyson Fury, 2020

Runda 1 Nokdaun, czyli na samym dnie

Trening Fury’ego I

Dzień dobry, frajerze! Bierzemy się do roboty! Na początek łagodny trening, żeby spokojnie wdrożyć się w ćwiczenia. Słowo przestrogi: potem będzie trudniej.

Rozgrzewka – 1 minuta 30 sekund

(Możesz skorzystać z alarmu w telefonie albo z aplikacji do treningu interwałowego).

Truchtaj w miejscu przez 20 sekund, wyprowadzając proste obiema rękami.Podskakuj w miejscu przez 20 sekund.Przez 10 sekund kręć biodrami zgodnie z ruchem wskazówek zegara, a potem przez 10 sekund w drugą stronę.Wykonuj powolne przysiady przez 20 sekund.

(Rozstaw nogi na szerokość bioder, wyciągnij ręce przed siebie i powoli opuszczaj się do momentu, w którym twoje uda znajdą się równolegle do podłoża – jak gdybyś siedział na niewidzialnym krześle. Przenieś ciężar ciała na pięty. Potem się wyprostuj. To jedno powtórzenie).

Rób wykopy nogami przez 10 sekund.

Część główna – 10 minut

(Pamiętaj: po każdym ćwiczeniu masz się nawadniać i odpoczywać przez 30 sekund).

Marsz z wykrokami × 10

(Robisz wykrok lewą nogą, potem prawą. To jedno powtórzenie).

Przysiady z wyskokiem × 10

(Stosuj się do instrukcji dotyczących powolnych przysiadów, tylko że wykonuj ćwiczenie szybciej i wyskakuj w górę zaraz po wyprostowaniu ciała).

Pompki × 10.Pełne brzuszki × 10

(Połóż się na plecach, unieś kolana, postaw całe stopy na ziemi. Połóż ręce za głową i wykorzystując mięśnie brzucha, podnieś tułów do siadu. To jedno powtórzenie).

Brzuszki rowerowe × 10

(Połóż się na plecach z rękami za głową. Unieś lewe kolano w kierunku klatki piersiowej i prawy łokieć w kierunku lewego kolana, jednocześnie prostując prawą nogę. Powinieneś czuć spięcie mięśni w poprzek brzucha. Powtórz z przeciwległą ręką i nogą. To jedno powtórzenie).

Pajacyki × 10.Półbrzuszki × 10

(Jak pełne brzuszki, tyle że mięśniami brzucha unosisz się tylko do połowy normalnego siadu).

Szybkie przysiady × 10.Wykroki w miejscu × 10

(Zamiast w trakcie robienia wykroków iść przed siebie, trzymaj lewą nogę w miejscu i prawą nogą wykonaj wykrok do tyłu, do momentu, w którym lewe udo znajdzie się równolegle do podłoża. Zmień nogi. To jedno powtórzenie).

Burpees × 10

(Zacznij z pozycji stojącej. Schyl się i połóż dłonie na podłożu, szybko wyrzuć nogi do tyłu, żebyś znalazł się w pozycji jak do pompki. Równie szybkim ruchem przyciągnij nogi ku rękom, wyprostuj się do pozycji stojącej i podskocz. To jedno powtórzenie).

Relaks

Skłony × 10 (stań wyprostowany i sięgnij jak najniżej)W pozycji stojącej skrzyżuj nogi i powoli dwukrotnie wykonaj skłon do palców stóp, a potem pomału, kręg po kręgu, się wyprostuj.Krąż biodrami, po 5 razy na stronę.

Gdybym miał przekazać ci tylko jedno słowo na całą resztę życia, to nie wybrałbym „diety”, „serca”, „odwagi”, „wiary w siebie”, „zaangażowania” czy „energii”, choć to wszystko jest bardzo ważne. Byłoby to 11-literowe słowo, które charakteryzuje paliwo napędzające największe życiowe dokonania: POZYTYWNOŚĆ. Pozytywne nastawienie jest niezbędne we wszystkim, czego się podejmujemy. Od razu spieszę cię zapewnić, że mamy większą kontrolę nad naszymi myślami, niż nam się wydaje. Z samego rana, zanim zdążę wymyślić jakąś wymówkę, wyskakuję z łóżka i zaczynam dzień od czegoś pozytywnego, czyli w moim przypadku od ćwiczeń. Zaczynam ze świadomością, że po treningu będę czuł się dobrze – to coś w rodzaju życiowego lekarstwa, które codziennie zażywam.

Skoro już przy tym jesteśmy, pozwól, że wytłumaczę się, dlaczego na początku każdego rozdziału znajdziesz zestaw ćwiczeń. Pomyślałem sobie: „Czyż nie byłoby wspaniale, gdyby mój czytelnik mógł zaliczyć porządny trening kardio i pod koniec lektury tej książki znajdował się w zdecydowanie lepszej kondycji?”. Z tą właśnie myślą postanowiłem nakłonić ciebie i twój brzuch, a może nawet całą twoją rodzinę, do wykonywania codziennie rano sesji kardio. Na początku będą łatwe, ale stopniowo zrobią się coraz trudniejsze! Jeżeli uznasz, że chcesz ćwiczyć co drugi dzień, proszę bardzo – ćwicz we własnym tempie. To nie żaden wyścig – ruch to po prostu styl życia. Poświęć zatem kilka dni na to, by przywyknąć do Treningu Fury’ego I, zanim przejdziesz do kolejnej rozpiski.

Jeżeli jesteś już gotowy, to zaczynajmy. Jak każda dobra historia, moja też zaczyna się od upadku głównego bohatera. Wierzę, że w życiu zawsze zdarza nam się dokładnie to, co miało się w nim wydarzyć. Nic nie dzieje się bez powodu. Historia boksu usiana jest opowieściami o wielkich upadkach, o pięściarzach, którzy się pogubili, gdy skończyły się sukcesy i zgasły światła reflektorów, lecz kilku pięściarzom udało się podnieść – między innymi mnie. Wierzę, że ten wielki upadek przytrafił mi się właśnie po to, żebym mógł zwrócić uwagę innych na palący problem zdrowia psychicznego. Wychodzę z założenia, że taka była wola Boska – musiałem stoczyć tę walkę. I toczę ją każdego dnia. Nie chcę się za bardzo rozwodzić nad otchłanią rozpaczy, w którą wpadłem – ta książka opowiada o tym, jak wydostać się z mroku i wydobyć z siebie to, co w nas najlepsze. Czytelnicy, którzy nie czytali mojej autobiografii pt. Tyson Fury. Bez maski, muszą wiedzieć, jak nisko upadłem – tylko wtedy w pełni docenią odrodzenie feniksa z Lancashire.

Pod koniec 2015 roku czułem totalną wewnętrzną pustkę, byłem wyzuty z wszelkich emocji. Dopadło mnie to, co Winston Churchill nazywał „czarnym psem” depresji. Warto mieć świadomość, że okresowo zmagał się z nią nie tylko najwybitniejszy brytyjski premier, ale także słynni komicy, aktorzy, wokaliści, pisarze, a nawet astronauci.

Przez całe życie czułem, że coś jest ze mną nie tak. Dorastając w rodzinnym gronie, często nękało mnie wrażenie osamotnienia, choć otaczali mnie inni ludzie. Czułem się zostawiony sam sobie. W 2016 roku zdiagnozowano u mnie zaburzenia afektywne dwubiegunowe (wcześniej określane jako psychoza maniakalno-depresyjna) oraz zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne. Doznałem olbrzymiej ulgi, gdy dowiedziałem się, że rzeczywiście coś jest ze mną nie tak, że sobie tego wszystkie nie ubzdurałem. Wreszcie potrafiłem konkretnie nazwać wszystko, co czułem. Wydawano na ten temat książki, zaburzenia te badali znani neurobiolodzy. Wreszcie miałem pewność, że nie oszalałem.

Jeżeli widziałeś film Lepiej być nie może z Jackiem Nicholsonem, w którym grana przez niego postać nie jest w stanie postawić stopy na spękaniach chodnika, to znaczy, że miałeś już styczność z dziwnym światem zaburzeń obsesyjno-kompulsyjnych (OCD). Wyróżnia się cztery rodzaje OCD. U mnie objawia się to zamiłowaniem do porządku i potrzebą, żeby wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Gdy natknę się na coś, co jest jakoś nie w porządku albo wypada niesymetrycznie, na przykład krawat zupełnie obcego mi mężczyzny albo krzywo wiszące zdjęcie w ramce, muszę grzecznie interweniować i przywrócić ład, bo nie daje mi to spokoju. Moje ponad dwa metry wzrostu to w takich sytuacjach korzyść – nikt mnie za to nigdy nie uderzył… Przynajmniej jak dotąd.

W najczarniejszym okresie depresji budziłem się rano i od razu, zanim jeszcze usiadłem na łóżku, w oczach stawały mi łzy. Czułem się bezbronny jak dziecko. Wydawało mi się, że nic nie jest możliwe czy warte wysiłku. Nawet boks pociągał mnie wtedy mniej więcej tak samo jak resztki ryby z frytkami z poprzedniego dnia. Kompletnie nie miałem energii, by spędzać czas z dziećmi (wówczas było ich troje, teraz mam pięcioro), ani zapału do ćwiczeń, brakowało mi entuzjazmu… Czułem się, jakby całkowicie zabrakło mi paliwa. Tak naprawdę możemy tyle, na ile pozwala nam płonący w nas ogień, a mój niemal zupełnie zgasł.

Kiedy pierwszy raz miałem atak paniki, pojechałem na SOR, bo wydawało mi się, że umieram na zawał serca. Nigdy w życiu nie bałem się tak jak wtedy. Powiedziałem nawet pielęgniarce, że mogłem zostać otruty wąglikiem. Całe moje ciało wypełniało przerażenie, nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Normalnie strach się bać. Nieznane zawsze wydaje się straszniejsze niż to, co znane, a ja spadałem właśnie w przerażającą mnie otchłań szaleństwa. Proszę Boga, bym już nigdy nie doświadczył tego rodzaju epizodu, gdyby jednak mi się przytrafił, przynajmniej będę wiedział, co się dzieje. Wiedza jest źródłem siły, naprawdę.

Być może zastanawiasz się, co ściągnęło mnie na samo dno. Pozwól, że najpierw to ja zadam ci pytanie: co robisz, kiedy wejdziesz na szczyt góry, o której zdobyciu od zawsze marzyłeś? Osiągnięcie tego, czego się zawsze pragnęło, wiąże się z niebezpieczeństwem. Odkąd zostałem nastolatkiem, koncentrowałem się wyłącznie na wywalczeniu tytułu mistrza świata wagi ciężkiej. Nie chciałem być jakimś tam pięściarzem, lecz artystą z najlepszą pracą nóg, odkąd Muhammad Ali (wtedy jeszcze Cassius Clay) rozprawił się z Sonnym Listonem. Tanecznym krokiem i przekładanką Alego wspinałem się na kolejne szczeble pięściarskiej hierarchii, mając przed oczami tylko jeden cel – szczyt. Kiedy w wieku 27 lat spełniłem w końcu to marzenie i odebrałem Władimirowi Kliczce wszystkie pasy mistrzowskie, zamiast wyczekiwanej przez całe życie wspaniałej chwili doświadczyłem czegoś okropnego. Być może doskonale wiesz, o czym mówię. Być może wyznaczyłeś sobie kiedyś jakiś cel, postanowiłeś zdobyć wymarzoną pracę, poprowadzić własną firmę albo wygrać w lokalnej lidze piłkarskiej. Skupiłeś się wyłącznie na tym celu, ciężko pracowałeś, by go osiągnąć, i dzięki olbrzymiej determinacji odniosłeś sukces. Tak się zastanawiam: czy dałeś sobie wtedy chwilę na delektowanie się tym doświadczeniem, na uświadomienie sobie skali własnego osiągnięcia? To ważne, by poklepać się po plecach, gdy na to faktycznie zasłużyliśmy. Bez tego można poczuć się pustym i pozbawionym kierunku. I tak się właśnie poczułem.

Czy po wygranej z Kliczką zostały mi jeszcze jakieś szczyty, na które mógłbym się wspiąć? Osiągnąłem wszystko, co sobie zamierzyłem, skrzyżowałem rękawice z każdym, z kim warto było walczyć. Nie widziałem przed sobą następnego wyzwania, dostrzegałem natomiast pustkę. Nie napędzał mnie żaden nowy cel, więc się zatrzymałem. Depresja powoduje, że życie wydaje się gorsze, niż jest w rzeczywistości. Mnie wydawało się, że nie mam już po co żyć. Byłem ja i wielkie nic. Wątpiłem we wszystko, codziennie modliłem się o śmierć. Kupiłem sobie ferrari, a w banku miałem milion funtów – to wszystko powinno być cholernie fajne, a wcale takie nie było. Nie widziałem w tym sensu, nic nie miało dla mnie wartości. Zależało mi tylko na spotkaniu z kostuchą, a jako że miałem serdecznie dość przesiadywania w jej poczekalni, postanowiłem wziąć sprawy we własne ręce, by to przyspieszyć.

Miesiąc po tym, jak sięgnąłem po tytuł mistrza świata, byłem emocjonalnym wrakiem, a twarde narkotyki, śmieciowe żarcie i alkohol stanowiły moją receptę na rychły atak serca. Przestałem trenować, więc szybko dobiłem niemal do 180 kilogramów, a moje zdrowie psychiczne wisiało na włosku… Podobnie jak moje małżeństwo. Robiłem wszystko, czym wcześniej gardziłem, sięgnąłem między innymi po narkotyki. Do tego stopnia nienawidziłem sam siebie. Wcześniej najważniejsze było dla mnie, aby być porządnym ojcem, nie brałem kokainy, teraz zaś w pojedynkę ratowałem przed bankructwem kolumbijskie kartele, jednocześnie butelka za butelką zbliżając się do cmentarza. Alkohol maskuje ból, ale rano człowiek budzi się w jeszcze większym dole. Codziennie czułem się tak, jak gdybym na jednym ramieniu miał anioła, a na drugim diabła. Pierwszy mówił mi, że mam w sobie dobro, a drugi, że jestem zły i beznadziejny, a świat bez Tysona Fury’ego byłby lepszy. Aniołowi za bardzo nie wierzyłem. To niesamowite, jak szybko potrafimy sami siebie potępić i dać posłuch wszystkim negatywnym podszeptom.

Któregoś czerwcowego dnia w 2016 roku, siedząc za kierownicą mojego czerwonego ferrari, pomyślałem, że mogę wyłączyć cały ten ból i skończyć wszystko raz na zawsze. Pędziłem w kierunku podpory wiaduktu nad autostradą, a mój włoski samochód bez problemu przekraczał 250 kilometrów na godzinę. Naprawdę w ostatniej chwili w głowie rozległ mi się głos: „Tyson, pomyśl o swoich dzieciach dorastających bez ojca”. Dzięki Bogu udało mi się wyrwać mackom rozpaczy. Na kilka sekund przed śmiercią odezwała się we mnie istota życia – nie chciałem się poddawać. Dostrzegłem w mroku cieniutki promyk światła, który stał się początkiem mojego powrotu. Jeżeli nachodzą cię myśli samobójcze, natychmiast zgłoś się po profesjonalną pomoc, żebyś i ty mógł zacząć wracać do lepszego życia.

***

Od czasu do czasu życie powala nas na deski w taki czy inny sposób. Niektórzy przekonają się, co to znaczy sięgnąć dna, i to nie raz. Bez względu jednak na to, jak nisko upadniesz i jak okropnie będziesz się czuł, z moich doświadczeń wynika, że masz do dyspozycji dwa koła ratunkowe: jednym jest nadzieja, drugim zaś wdzięczność.

Urodziłeś się, by cieszyć się każdym kolejnym dniem. Nadzieja i radość z tego, co jeszcze cię czeka, stanowią nieodłączny element twojego jestestwa. Niestety to samo da się powiedzieć o strachu, który może wywoływać stany lękowe i zwątpienie w samego siebie, a stąd już krótka droga do rozpaczy. Każdego dnia nadzieja i rozpacz mogą rzucać się sobie do gardeł i czasami rozpacz oraz czarny pies depresji wyjdą z tego pojedynku zwycięsko. Chciałbym ci tutaj wyjaśnić, w jaki sposób nauczyłem się przestać karmić mojego wewnętrznego psa strachu, a zamiast tego zacząłem koncentrować się na nadziei.

W moim przekonaniu koncentracja na szczęściu i pozytywnych myślach stanowi jedyny sposób, żeby osiągnąć to, co chce się w życiu mieć. W ten sposób można cieszyć się również podróżą, a nie tylko osiągnięciem celu. Jeżeli powtarzasz sobie: „Gdy na moim podjeździe stanie porsche 911, będę spełnionym człowiekiem” albo „Odprężę się w końcu, gdy zostanę dyrektorem i będę zarabiał 100 tysięcy funtów rocznie”, to najnormalniej w świecie sam siebie oszukujesz. Wyznaczanie celów jest niezbędne, by w pełni wykorzystać własny potencjał, ale nie rezygnuj z dnia dzisiejszego na rzecz jutra. Gdybym powiedział ci, że za pięć minut nasza planeta przestanie istnieć, jak wyglądałoby twoje „teraz”? Czy robisz właśnie to, co kochasz? Czy spędzasz czas z ludźmi, których szanujesz i którzy szanują ciebie? Czy twoi bliscy wiedzą, ile dla ciebie znaczą? Możesz podnieść jakość swojego „teraz” praktycznie od ręki i sam decydujesz, czy chcesz to zrobić. Tutaj włącza się wdzięczność. Zacznij żyć teraźniejszością, a poczujesz wdzięczność za wszystko, co masz.

Owszem, strach jest nieodłącznym elementem naszego instynktu przetrwania, ale nie urodziliśmy się po to, żeby się bać i żyć życiem tchórza. Kontrolujący lęk i zadowoleni z siebie ludzie nie pozwalają, żeby negatywność ich zdominowała. Nauczyli się nieustannie wypatrywać wszelkich destrukcyjnych myśli. Wierzę, że gdy tylko nie pozwalamy zdominować się negatywności, możemy osiągnąć dosłownie wszystko. Życie teraźniejszością daje nam gigantyczną wolność.

Chciałbym ci również powiedzieć, że jeśli zmagasz się z depresją, nie jesteś w tym sam. To choroba opisywana już w przypadku mieszkańców starożytnego Babilonu i Egiptu (jestem przekonany, że nie wiedziałeś, że interesuję się historią), postrzegana wówczas jako jeden z rodzajów opętania przez demony. Do łagodniejszych sposobów leczenia tego stanu należały dotkliwe bicie, podtapianie, zakuwanie w łańcuchy i głodzenie. Starożytni Grecy i Rzymianie podchodzili do problemu w nieco bardziej trzeźwy sposób – zalecali gimnastykę, kąpiele, specjalną dietę oraz kojącą muzykę. W XIX wieku Persowie walczyli z depresją za pomocą terapii wodą i pozytywnego wzmacniania właściwych zachowań. Po drodze stosowano też inne metody, takie jak upuszczanie krwi czy palenie na stosie, a jeszcze w epoce wiktoriańskiej chorych na depresję dożywotnio zamykano w zakładach dla obłąkanych – z powodu schorzenia, które we współczesnym społeczeństwie występuje powszechnie.

W społeczności Travellerów z problemami psychicznymi należy się kryć, bo ktoś, kto się z nimi boryka, traci tam miano mężczyzny. Na depresję cierpiał też mój ojciec. Powiedział mi kiedyś: „Gdy czułem przygnębienie, kryłem się z tym przed rodziną, nie chciałem wyglądać na słabego. Młody mężczyzna i głowa rodziny z depresją? Nie, to było zbyt duże obciążenie. Nigdy niczego nie wypierałem, zawsze akceptowałem to, co się ze mną dzieje. Wychodziłem wtedy do szopy, gdzie wisiał worek treningowy, który okładałem przez godzinę. Potem szedłem pobiegać albo brałem psa na spacer, bo musiałem pozbierać myśli i ułożyć sobie wszystko w głowie… Wmawiałem sobie, że nie chcę się tak czuć, i sztucznie się uśmiechałem. Tak samo jak ty, Tyson, radziłem sobie poprzez ćwiczenia fizyczne”.

Depresja bywa dziedziczna. Tata opowiadał, że jego mentorem był jego ojciec, który również zmagał się z depresją. Mój dziadek momentalnie dostrzegał, że z moim tatą coś się dzieje. Mówił mu wtedy: „Siadaj i napij się herbaty”. Rozmawiali o dawnych czasach i już dziesięć minut później mój tata wstawał od stołu z uśmiechem na twarzy.

Wierz mi, depresja to powszechniejsza przypadłość, niż mogłoby się wydawać. Mental Health Foundation donosi, że w dowolnym tygodniu jeden na sześciu Brytyjczyków doświadcza ataku depresji lub stanu lękowego, a jeden na pięciu miewa myśli samobójcze. To bardzo ważne, żebyśmy o tym rozmawiali.

Jeśli chodzi o mnie, to mam pełną świadomość, że wielka euforia na zmianę z wielkimi dołami – typowe objawy zaburzeń afektywnych dwubiegunowych – same z siebie nigdy mnie nie opuszczą. Depresja będzie towarzyszyła mi niczym cień już do końca moich dni. Wielu osobom udaje się łagodzić objawy zaburzeń afektywnych dwubiegunowych poprzez regularne przyjmowanie leków. Porozmawiaj z lekarzem, czy w twoim przypadku istniałaby taka możliwość. W moim przypadku skutecznym sposobem na trzymanie depresji na dystans są regularne ćwiczenia fizyczne, stała rutyna oraz poczucie sensu każdego kolejnego dnia. Gdy mówię o ćwiczeniach fizycznych jako lekarstwie, mam na myśli powtarzane kilka razy dziennie skrajnie intensywne treningi. Chodzi o to, żebym wieczorem, kiedy przyłożę już głowę do poduszki, od razu odpłynął w krainę snów. Dzisiaj moja depresja jest wyraźnie stłumiona, powiedziałbym wręcz, że trzymam ją na bardzo krótkiej smyczy, z której jej nie spuszczam. Przez lata od niejednej osoby słyszałem, że najważniejsze jest zdrowie, ale w rzeczywistości dopiero niedawno zrozumiałem, ile w tym prawdy. Bez dobrego zdrowia znacznie trudniej czerpać radość z naturalnych dobrodziejstw codzienności. Jeżeli cieszysz się dobrym zdrowiem fizycznym i psychicznym, to już jesteś bogaty. Jeżeli czytasz tę książkę i starasz się jak najlepiej spędzać kolejne dni, choć zmagasz się z problemami fizycznymi i psychicznymi, to jesteś jednym z życiowych wojowników i niniejszym chylę przed tobą czoła.

Ostatnio tak jakoś wyszło, że zostałem kimś w rodzaju ambasadora problematyki zdrowia psychicznego w świecie sportu, i to dla mnie prawdziwy zaszczyt. Moim celem jest inspirować innych i im pomagać. Chciałbym wszystkich zapewnić, że na końcu tego tunelu jest światło. Uwierz facetowi, który też ma depresję. Od razu widzę, że ktoś na nią cierpi – zdradza go mowa ciała, a konkretnie unikanie kontaktu wzrokowego i skulone ramiona, jak gdyby dana osoba pragnęła stać się niewidoczna i chciała, żeby nikt nie zwracał na nią uwagi. Tak właśnie w mroczny dzień czuje się nawet największy gigant.

W zeszłym roku w Światowy Dzień Zdrowia Psychicznego mój przyjaciel Ricky Hatton publicznie opowiedział o swojej walce z depresją. Mówił między innymi: „Bardzo trudno jest opisać to komuś, kto sam nigdy czegoś takiego nie doświadczył. To po prostu całkowite przygnębienie, kompletny brak motywacji, brak choćby chęci wstania rano z łóżka. Wiesz, że potrzebujesz pomocy, ale nie chcesz się przed nikim do tego przyznać. Całymi dniami leżysz w łóżku i płaczesz”.

Czasem dostrzegam kogoś zupełnie mi obcego, po kim widać, że ma już serdecznie dosyć. Podchodzę wtedy do takiej osoby i biorę ją w ramiona. Chcę, by choroby psychiczne przestały być stygmatyzowane – skoro dwukrotny mistrz świata wagi ciężkiej może mówić otwarcie o zmaganiach z depresją, to inni też mogą. Jako osoba publiczna staram się wykorzystywać mój status społeczny do czynienia dobra. Chcę pomóc innym być szczęśliwszymi. Codziennie walczę o to, by dać nadzieję uciskanym, zmagającym się z depresją, narkomanom i alkoholikom. Chciałbym, aby po pobudce mieli świadomość, że ktoś trzyma za nich kciuki. Depresja w połączeniu z nałogiem przypomina świadome wyciągnięcie zawleczki z granatu przy rodzinnym obiedzie, by wysadzić wszystko, co się kocha i ceni: rodzinę, przyjaźnie, ciężko wypracowane poczucie bezpieczeństwa, reputację, chęć życia. Nikt nie zapada na chorobę psychiczną dlatego, że to takie fajne.

Żyję na krawędzi i z niczym się nie kryję. Mówię wprost o moich problemach ze zdrowiem psychicznym. Po raz pierwszy brytyjska opinia publiczna zaczyna poznawać mnie takiego, jakim naprawdę byłem i jestem. Wcześniej promotorzy traktowali mnie jak cyrkową małpkę i miałem tego po dziurki w nosie. Środowisko pięściarskie nieustannie oczekiwało ode mnie dziwacznych popisów, co było wyczerpujące, a poza tym negatywnie odbijało się na moim zdrowiu psychicznym. Odkąd wróciłem, pokazuję światu prawdziwego Tysona i świetnie się przy tym bawię!

Mam szczerą nadzieję, że bez względu na to, jak bardzo dostałeś od życia po głowie, podniesiesz się z tego i dostaniesz od losu taką samą szansę jak ja. Ty też możesz pokazać światu swoje prawdziwe ja i przekuć to, co najbardziej negatywne, w olbrzymi pozytyw. Jeżeli sam mogłem osiągnąć to, co osiągnąłem, i wrócić z miejsca, w którym się znalazłem, to nie ma rzeczy niemożliwych. Jeśli sięgnąłeś dna, pamiętaj o dwóch kołach ratunkowych: nadziei i wdzięczności. Sięgnij po nie i zacznij od nowa, by stać się jeszcze lepszym niż wcześniej.

The Furious Method

Copyright © Tyson Fury 2020

Copyright © Richard Waters 2020

Copyright © for the translation by Bartosz Sałbut 2024

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2024

Redakcja – Grzegorz Krzymianowski

Redakcja merytoryczna – Bartek Falkowski (@bartektrenuje)

Korekta – Maciej Cierniewski

Opracowanie typograficzne i skład – Joanna Pelc

Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Fotografia na I stronie okładki – Jon Shard Back

Fotografia na IV stronie okładki – z archiwum autora

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu.

Drogi Czytelniku,

niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.

Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.

Dziękujemy!

Ekipa Wydawnictwa SQN

Wydanie I, Kraków 2024

ISBN mobi: 9788382108453

ISBN epub: 9788382108460

Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:

Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia

Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Julia Siuda, Zuzanna Pieczyńska

Promocja: Aleksandra Parzyszek, Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Barbara Chęcińska, Małgorzata Folwarska, Marta Ziębińska, Natalia Nowak, Kamila Piotrowska, Paweł Truskolaski

Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga

E-commerce: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz

Administracja: Klaudia Sater, Monika Czekaj, Małgorzata Pokrywka

Finanse: Karolina Żak

Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak

www.wsqn.pl

www.sqnstore.pl

www.labotiga.pl