Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
22 osoby interesują się tą książką
Wielkie miasto, i ludzie, którzy codziennie zmagają się z nowymi wyzwaniami jakie stawia przed nimi życie…
Ktoś szuka taksówki, żeby pojechać do pracy ale na Ursynowie, znajduje miłość, której trzeba powiedzieć „tak” zanim skończą się poranne korki. Ktoś inny nie ma kogo zapytać dlaczego sprawy między dziewczynami i chłopakami są takie trudne, bo tylko Sztuczna Inteligencja ma dla niego czas. Ktoś dźwiga na karku tajemnicę wojennej zbrodni w Ukrainie i może go to kosztować życie. Ktoś przyjeżdża z Niemiec z myślą, żeby nakręci tu może film i odkrywa, że to nowoczesne, dynamiczne miasto nie potrafi się uporać z pamięcią o wojennych szpitalach. Aktor celebryta oczekuje na dzień, w którym matka zostawi mu wreszcie majątek i spokój, ale stara wiedźma ma dla niego jeszcze jedną tajemnicę. Ktoś wraca do miasta tysiąc mil, żeby dziewczyna, którą kiedyś kochał mogła go okłamać jeszcze raz. Młodzi aktywiści blokują most, żeby powiedzieć stop tym, którzy nie szanują planety ale nie potrafią przewidzieć skutków swoich działań.
A to wielkie miasto, w którym na pozór każdy jest tylko anonimową twarzą w obcym tłumie plącze wszystkim ich linie życia tak, żeby znaleźli wreszcie odpowiedź na pytanie: kim jestem?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 332
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
1. Oleh
Może nie od razu ją poznałem, ale kiedy zsunęła okulary na czoło, byłem pewien.
Śniła mi się wtedy każdej nocy. W okopach, w lesie, w domach rozpieprzonych przez pociski średniego zasięgu, kiedy lał deszcz, kiedy słońce paliło nas jak na pustyni i nie mieliśmy nic do picia. Wtedy umiałem zasnąć zawsze i wszędzie. W ciszy, pod ostrzałem, w błocie, na gołej ziemi, w barłogu, który w poprzednim życiu był łóżkiem w jakimś spalonym domu. Pamiętam, wisiał nad nim oprawiony w ramkę egipski rysunek na papirusie. Tuż obok miejsca, w którym kończyła się ściana. Dach zerwało, a egipscy bogowie ocaleli.
Spałem wtedy wszędzie. A kiedy spałem – przychodziła. Rozmawiałem o tym z chłopakami. Mówili, że ona to chyba jest moim aniołem stróżem. Wiedziałem, że się mylą, anioł stróż nie byłby przecież na golasa, ale im tego nie opowiadałem. Wolałem, żeby się ze mnie nie śmieli.
Najgorsze, co może być w okopach, to jak się z ciebie śmieją.
Już lepiej dostać odłamkiem. Jeśli masz oberwać, to najlepiej w dupę. Dupie nic nie zaszkodzi, nie ma tam żadnych organów wewnętrznych, nie ma wewnętrznego krwawienia, ale jesteś ranny i biorą cię na tyły, do szpitala, a potem jedziesz do domu. W domu jesteś bohaterem. Nie uciekłeś. Po prostu – przyszedł twój czas. W dupę każdy chciałby dostać, ale ja dostałem w kolano. Dostać w kolano to lepiej niż w głowę, bo będziesz żył. Ale gorzej niż w dupę. Jeśli masz szczęście, nic nie utną i jedziesz do domu, ale nie będziesz już normalnie chodził. Ale nie jest źle, kolano to i tak dużo lepiej, niż jakbyś miał bezwładną rękę.
Budziłem się rano, a oni pytali, czy mi się znowu śniła.
– Śniła się – mówiłem.
– A gadała coś?
– Nic.
– To przeżyjesz. Jakby mówiła, to znak, żebyś uważał.
Byli przekonani, że to anioł stróż. I że nie mówi, bo nie ma nic do powiedzenia. Ale jakby trzeba było, to powiedziałaby: „Starszy szeregowy Borodiuk, gotuj się”.
Ja nie wierzyłem w anioły, nie miałem pojęcia, kim ona jest, przywykłem, że nigdy nic nie mówiła. A teraz kiedy ją poznałem, zrozumiałem wreszcie – była z innego miasta. A ja wtedy jeszcze nie rozumiałem po polsku, to co mi miała mówić? Wiedziałem, że jest takie miasto jak Warszawa, bo w szkole miałem cztery plus z geografii, ale nie miałem pojęcia, że kiedyś to miasto będzie moje, że się go będę musiał nauczyć ulica po ulicy, żeby aplikacja pokazywała mi w prawo, w lewo, prosto po polsku, a nie po naszemu.
Otworzyła drzwi.
– Czy to pan Olek? – zapytała.
– Tak, proszę bardzo. – W pierwszej chwili jeszcze jej nie poznałem. Wsiadła z rozświetlonej słońcem ulicy, więc widziałem tylko, że jest w ciemnym rozpiętym płaszczu i w sukience. Chociaż teraz to kobiety rzadko noszą sukienki.
A potem popatrzyłem na nią w lusterku, jak podnosi okulary. Musiała to jakoś wyczuć, bo podniosła na mnie oczy i wtedy po oczach, w tym lusterku, ją rozpoznałem.
Człowieka zawsze poznasz po tym, co ma w oczach.
Spociłem się momentalnie. Tak reaguję na stres. Jednym drżą ręce, innym podnosi się ciśnienie, ktoś musi nagle zacząć gwizdać albo się modlić, wszystko widziałem, na wojnie niczego nie ukryjesz. Mnie się pocą ręce. To nie jest dobre dla żołnierza, ktoś mądry to już musiał odkryć przede mną, dlatego mieliśmy te specjalne, taktyczne rękawiczki, żeby nie ślizgały się palce.
– Dlaczego nie jedziemy, panie Olku? – zapytała, a ja spociłem się jeszcze bardziej, kiedy powiedziała do mnie znowu po imieniu i to od razu Olku, a nie Oleh, jak powiedziałby do mnie każdy inny człowiek poza moją babcią, bo babcia zawsze mówiła Olek. Z tym polskim śmiesznym, miękkim k.
– Przepraszam. Już jedziemy.
Ruszyłem jakoś niezgrabnie, jak nie ja, usłyszeliśmy, że ktoś na nas trąbi, ludzie w tym mieście lubią się spieszyć, jakby myśleli, że im szybciej jedziesz, tym lepiej żyjesz, nawet w windzie wciskają ten guzik do zamykania drzwi i zdaje im się, że przez to oszczędzają czas, nie czytali chyba, że ten guzik niczego nie przyspiesza, że on tylko jest po to, żeby ludziom się zdawało, że mają nad czymś kontrolę.
– Nie szkodzi – zobaczyłem w lusterku jej uśmiech – byle byśmy już nigdzie nie utknęli, muszę się spieszyć.
Uśmiechnąłem się do niej, ona nie wiedziała dlaczego, ale ja wiedziałem. Wiedziałem wreszcie, jaki ma głos.
Ruszyliśmy i szybko zerknąłem na wyświetlacz. Aplikacja pokazywała że na Marynarską mam dwadzieścia cztery minuty. Musiałem bezwiednie pokręcić głową, a ona musiała to zauważyć, bo zapytała, co się stało.
Odparłem, że nic, a ona jednak zapytała o to kręcenie. Od razu wiesz, że to ktoś niezwykły, ludzie rzadko gadają teraz w taksówkach niepytani. Nikt nie chce rozmawiać z obcym. Ja zawsze pogadam, ale ludzie czasem wolą niczego nie zauważać, tylko się gapią w telefony.
– Nie, nic, wszystko w porządku. – Nie mogłem jej przecież powiedzieć, że śniła mi się przez całą wojnę, za każdym razem, kiedy zasypiałem. Zresztą po wojnie też mi się śniła już nieraz.
Nie mogłem jej przecież powiedzieć prawdy, nie można bezkarnie powiedzieć, że się człowiek zakochał w kimś, kogo zna tylko ze snu.
To całkiem bez sensu, głupie i bez nadziei.
Tak samo bez nadziei, jakby ktoś, kogo kochasz, wychodził za mąż za innego gościa, a ty byś się upierał i czekał, jak w tej książce o miłości w czasach zarazy, czytałem coś takiego na studiach, każdy musiał to czytać i nikt nie uwierzył, żeby można było albo żeby warto było czekać po samą starość. Po usraną śmierć, jak mówi się w tym mieście.
Nie przejechaliśmy za daleko, bo zaraz znów były światła. Milczeliśmy teraz, a ja myślałem, że to nie jest jednak dobry świat. Jak ma być dobry, skoro łatwiej zabić innego człowieka, niż powiedzieć komuś, że mu się śnił tak bardzo, że aż do miłości.
Skręciliśmy w Popiełuszki. To taki ich miejscowy święty. Na jego pogrzebie ludzi było jak na Majdanie, ale to było dawno temu i nie wiem, czy oni tu jeszcze pamiętają o takich sprawach. Ja wiem. Czytam.
– Mogliśmy pojechać przez plac Inwalidów – mówi ona.
– Pewnie tak. – Poczułem, że zaschło mi w gardle. – Ale muszę jechać w zasadzie tak, jak wskazuje mi aplikacja.
– No, pewnie tak. – Cofnęła się na tylnej kanapie. – Ale przez Inwalidów byłoby szybciej.
Musiałem zmrużyć oczy, bo teraz świeciło mi prosto w oczy, a ja nie lubię nakładać okularów. Nie wiem, czy w ogóle jeszcze lubię słońce. Przed wojną lubiłem, nigdy nie miałem pęcherzy jak inne chłopaki latem, kiedy lataliśmy bez koszulek, śliscy od potu jak małe kijanki, trudno złapać takiego chudzielca, kiedy ma mokrą skórę. Ale teraz nie lubię. W słońcu ruski snajper widzi cię po tym, że rzucasz cień. Wie, gdzie jesteś i tylko na ciebie czeka. Lepiej w chmurach, w deszczu. Wtedy mniej widzi. A najlepiej we mgle.
Wyświetlacz pokazał mi, że jeszcze tylko dwadzieścia dwie minuty.
– Mam dwadzieścia dwie minuty, żeby powiedzieć prawdę. – Pomyślałem. – Kurwa jego mać, co ja mam zrobić? Jak mam jej to powiedzieć? Musiałbym jej powiedzieć o wojnie. O tym, jak masz dwie, trzy godziny snu, jak wydaje ci się potem od wybuchów, od słońca, ale najbardziej od tego braku snu, że to wszystko nie jest prawdą, bo kiedy otwierasz oczy, to świat wygląda jak gra komputerowa, wszystko zbudowane z takich pikseli. Ale jak już możesz, jak zasypiasz, to śni ci się zawsze ten sam sen i czekasz na ten moment. Czekasz, nawet wtedy, kiedy już zrozumiesz, że to nie jest przecież sen o miłości, ale o śmierci. Zaczynało się od tego, że zasłaniała mi oczy rękoma, widziałem, jak słońce prześwituje na różowo przez te zaciśnięte palce i niby nie widziałem nic, tylko to różowe światło, ale wiedziałem, że jest tam jakiś inny świat. I słyszałem rzekę. I jeszcze coś. Taki dziwny szum. A potem te palce powoli się rozchylały i przez chwilę nie widziałem nic tylko blask, a potem odwracałem się i to jest ona. Nie stara, nie młoda, nie wiem, jak ma na imię w tym śnie, ale ona mnie zna, wie o mnie wszystko, widzę to w jej oczach, jest całkiem naga, ale wcale się nie wstydzi, a ja nie od razu widzę wszystko, tylko powoli, powoli, oczy muszą się przyzwyczaić do słońca, ale w końcu wiem. Oczy są niebieskie, na skórze trochę piegi. Usta niezrobione, nie jak połowa kobiet tutaj, tylko normalne. Dobre usta.
Teraz wiem. Ma na imię Marta. Nie powiedziała mi, ale aplikacja wyświetla imię klienta. Ona pyta, czy to Olek, a ja pytam, czy to Marta, i już. Wsiada, nie boi się, jakbyśmy się znali, a to przecież nie jest prawdą, nawet samego siebie nie znasz przecież, dopóki nie sprawdzisz, kim jesteś.
Ja wiem, że nie jestem tchórzem, chociaż zdarzało mi się bać tak, do spodu, że potem mokre spodnie. To nie jest źle. Nie jest źle się bać. Źle jest, kiedy uciekasz. Dopóki idziesz do przodu, jest dobrze. Bez strachu nie byłoby odwagi.
Muszę jej powiedzieć. Babcia zawsze powtarzała, że jeśli masz sen, który ci się powtarza, to znaczy, że świat chce ci powiedzieć coś ważnego. Coś, co musisz zrozumieć.
– Ale kto to mówi, babciu? – pytałem. – Czy to mówi anioł, czy Bóg?
Wtedy byłem dzieckiem i nie wiedziałem, że najczęściej mówi do nas diabeł, anioły słyszysz tylko w kompletnej ciszy, a Bóg zawsze milczy. Dzieci myślą, że mówi, ale on milczy.
To był dobry sen, ale kończył się źle. Patrzyła mi w oczy, naga, piękna, dotykałem jej bioder, a ona kładła ręce na moich ramionach i nagle zaczynała nimi potrząsać. Jakby chciała powiedzieć: „Oleh, Oleh, obudź się”. Nic jednak nie mówiła, a ja nie chciałem się obudzić, bo wiedziałem, że gdzieś tam, po drugiej stronie, jest przecież wojna. Chciałem przy niej zostać.
Stoimy przed rondem Radosława, a ja myślę, co mam jej powiedzieć?
„Śniła mi się pani na wojnie niemal każdej nocy i to był, przepraszam bardzo za to, co powiem, ale to był erotyczny sen”. Nie, tego nie mogę powiedzieć. Może, że o miłości? Wiem, że ten Radosław to był jakiś wojenny dowódca i że właśnie dlatego ma w samym środku miasta rondo z wielkim sztandarem, lubię wiedzieć, rozumieć takie sprawy, zresztą, zwariowałabym bez tego. Przez pierwszy rok czy dwa nie wychodziłem z domu, chyba tylko do sklepu i do tego samochodu. Wstyd mi było iść, bo niby człowiek wszystko rozumie, ale nie powie nic bez akcentu, popatrzą na niego źle, zawsze się źle patrzy na obcych, ja to rozumiem. Rozumiem to lepiej od Polaków. Zresztą na początku każdy ma taki plan, że pobędzie tu trochę, a potem pojedzie gdzieś dalej, do Niemiec, do Holandii, tam są prawdziwe pieniądze, albo że wróci do domu, założy rodzinę, nową rodzinę, bo tamtej, starej rodziny już nie ma.
– Chyba pan pobłądził, panie Olku – mówi ona zniecierpliwionym tonem i widzę, jasna cholera, że rzeczywiście, skręciłem w prawo, a trzeba było jechać prosto.
– Bardzo przepraszam, zamyśliłem się – mówię z nadzieję, że ona może z ironią, a może zwyczajnie z ciekawością zapyta, nad czym myślałem, a ja wtedy powiem, że miałem taki sen i w tym śnie widziałem właśnie ją, a ona wtedy roześmieje się albo się speszy, zamknie w sobie. Wycofa. Albo może się roześmieje i to będzie jak zielone światło. Jak otwarte drzwi.
– I co z tym zrobimy? – mówi ona.
Przez chwilę nie wiem, co odpowiedzieć. Zerkam w lusterko. Wcale się nie uśmiecha.
– W aplikacji jest tak, że kiedy gdzieś źle skręcę, to ona się potrafi odnaleźć w świecie po kilku sekundach. Z człowiekiem jest zupełnie inaczej.
Chciałem zażartować, ale ona się nie śmieje.
– Rozumiem – mówi – ale jeśli ja się spóźnię, konsekwencje będą poważne. Mój szef jest bardzo pryncypialny. Powie mi: The gate is closed i będę musiała zostać za drzwiami.
– Bardzo mi przykro. – Zerkam na nią w lusterku.
– To zdecydowanie za mało – odpowiada poważnie. Nie umiem rozpoznać, czy to jest żart, czy przygana. Nie umiem rozpoznawać takich rzeczy. Kiedy jako piętnastolatek jesteś w męskiej szkole zamiast w zwyczajnym liceum, to omija cię cały ten okres w życiu potrzebny do tego, żeby się nauczyć, jak to jest między chłopakami i dziewczynami.
– Naprawdę przepraszam. Jestem dzisiaj nieswój, wieści złe z wojny.
Spojrzałem w lusterko. Siedziała nachmurzona. Albo po prostu zmartwiona. Wolałbym, żeby była „po prostu zmartwiona”. Aplikacja pokazała, że za dwadzieścia minut będziemy.
– Proszę się nie martwić, nie jest źle, za dwadzieścia minut będziemy – powiedziałem, ale chyba nie sprawiło jej to ulgi.
– Przepraszam. – Nachyliła się i dotknęła lekko mojego ramienia. Bardzo lekko, ale poczułem to.
Jak w Biblii. Bóg jest w najlżejszym powiewie.
– Za co mnie pani przeprasza, pani Marto? Pojechałem, jakbym nie znał tego miasta, a ja przecież jestem tu już z sześć lat. Sześć lat dzisiaj, to jak całe życie kiedyś.
– No bo powiedział pan o wojnie. – Cofnęła rękę, jakby coś ją tknęło.
Jechaliśmy odtąd w milczeniu.
„Osiemnaście minut” – pokazała aplikacja.
– Pomyślała pani sobie, co ja tu robię, skoro w moim kraju wojna, prawda?
– Nie, wcale tak nie pomyślałam – skłamała.
Nie przyznaje się, ale ja wiem, że skłamała.
– Proszę się nie gniewać na mnie – mówię jakoś zupełnie bez sensu – na wojnie potrzebni ludzie zdrowi, ja mam przestrzelone kolano. Posklejali mnie bardzo dobrze, nigdzie na świecie nie ma takich dobrych chirurgów jak w szpitalach polowych. Dlatego mnie zwolnili. Lewa noga w automatycznym samochodzie niepotrzebna, ale na wojnie zawadza. Kto zawadza na wojnie, długo nie pożyje. Pani się na mnie nie gniewa?
– Za co mam się gniewać?
– Za śmiałość. Nie zawsze ludzie chcą gadać w taksówce. Każdy ma dzisiaj swoje sprawy. Jedni oglądają TikToki, inni Tindery, a jeszcze inni giełdę.
– A pan?
– Ja to mam tę aplikację, co mnie prowadzi po mieście, chociaż wolałbym, żeby prowadziła mnie przez życie. – Uśmiecham się. – Zawsze to dobrze, kiedy człowiek kogoś obchodzi poza samym sobą.
– A w wolnym czasie, co pan robi?
– Czytam – mówię. – Czytam książki po polsku, żeby język rozumieć. Litery znałem, babcia była z tego miasta, uczyła mnie liter, elementarz miałem taki z obrazkami z Polski. Ala ma kota, kot ma Alę, nauczyłem się. Czytam.
Mogłem jej powiedzieć, że czasami nie mam wolnego, bo na zmianę jeździmy, kiedy wracam, to nie mam, do kogo otworzyć gęby na tej swojej kwaterze, lepiej jeździć, póki człowiek całkiem nie opadnie z sił. Ale kiedy umiem sobie odpuścić, to czytam Ogniem i mieczem. Trzeba wiedzieć, co Polaki o tobie myślą, o Bohunie. Najpierw tamto, a potem, co się trafi na wyprzedaży w taniej książce na Nowym Świecie, naprzeciwko „biedry”, jak tu nazywają te swoje tanie sklepy.
Kwadrans mi został.
Z przeznaczeniem nie wygrasz, myślę, że jeśli jesteśmy przeznaczeni sobie, to muszę jej powiedzieć przecież prawdę, bo jeśli nie powiem, to będzie tylko moja wina, skoro to mnie się właśnie śni taki sen, jakby jej się śnił, toby znaczyło, że ona musi odnaleźć, powiedzieć.
– Czyta pan... – mówi ona w zamyśleniu. – Teraz rzadko kto czyta. Ale ja też czytam. Choć nic nie czytałam z Ukrainy.
– Ani Oksany Zabużko? – pytam. – Napisała Badania terenowe nad ukraińskim seksem. Bardzo śmieszne, znaczy się zabawne.
Jest wielka różnica w polskim języku pomiędzy czymś, co jest śmieszne, a tym, co jest zabawne.
– Nie, nie znam tego.
– A Szare pszczoły Kurkowa? – pytam głupio. Chciałem jej powiedzieć o wojnie, a nie o pszczołach.
Dziesięć minut.
– Nie, no nic. Nic, kompletnie nic – mówi ona i zaczyna patrzeć w okno, a za oknem szara ulica, dom podobny do domu, drzewa zaczynają mieć liście, mijamy ten pomnik ruskiego wojska, nie wiem, dlaczego Polacy go nie zburzą. Może bym jej powiedział po prostu?
Milczymy.
Sześć minut.
– Wie pani, pani Marto – zaczynam – na wojnie jest naprawdę źle z człowiekiem. Wojna to przede wszystkim strach, ale on wcale nie jest przed śmiercią, on jest przed tym, że nie dam rady, że moi koledzy, ci którzy mi ufają...
Już mam poukładane, jak dojść do tego snu, ale wtedy dzwoni jej telefon.
– Zawadzka – mówi Marta do słuchawki, a ja wszystko zapamiętuję, choć nie ściszam radia, niech sobie leci, po prostu zapamiętuję.
– Tak, tak, widziałam te inspiracje, które mi przesłałeś, są bardzo dobre, rzeczywiście chodzi o to, żeby iść w tę stronę, żeby zagrać samą twarzą, nie będzie widać na okładce sukienki ani biżuterii. Nasi partnerzy nie zdecydowali się na partycypację, dlatego dział marketingu nie zgodzi się na nic innego poza twarzą... Tak... tak, tak. Dokładnie. Widzę, że jesteśmy tu zgodni.
Potem milczała, kiwając już tylko głową.
Pięć minut – pokazała aplikacja i pomyślałem, że zwolnię nieco, ale co to da? Dziesięć sekund? Dziesięć sekund to tak mało, że zupełnie nie ma ten czas znaczenia. Jak ten przycisk w windzie. Spociły mi się dłonie i zacząłem wpadać w panikę. Pamiętam, czytałem o tym kiedyś, że wszystko, co się dzieje z człowiekiem, to jakieś chemiczne reakcje.
– No właśnie, widzisz, dlatego ciebie poleciłam do tej sesji, bo ty potrafisz z kobiety wydobyć te emocje, których potrzebujemy, kiedy nie możemy posłużyć się gestem, pozą czy rekwizytami. Ona ma po prostu patrzeć w taki sposób, żeby nie można się było temu oprzeć. Rozumiesz, jakby była zakochana, albo jakby właśnie miała z kimś bliskość, wiesz, o co mi chodzi, coś takiego nieuchwytnego, delikatnego, zmysłowego, ale co nie pozostawia wątpliwości... Ano tak, wiem, wiem, że ty to najlepiej zrobisz. I żeby nasza bohaterka czuła się na tych zdjęciach komfortowo. Nie chciałam jej zderzać z żadnym z tych fotografów, co by ją zmuszali do przekraczania granic komfortu. Dlatego chciałam ciebie... A, nic, nic, co ty mówisz? To właściwa opinia, zapracowałeś...
Dwie minuty.
Zjeżdżamy z estakady, a ona nie kończy. Zwalniam, żeby samochody z prawej mogły się wtoczyć na pas przed nami, ale ile mi to da czasu? Dwie sekundy? Trzy? Zerkam w lusterko i widzę, że Marta Zawadzka łapie moje spojrzenie swoimi wielkimi, niebieskimi oczyma, teraz, w półcieniu wydają się one szare, ale znam je przecież lepiej niż ktokolwiek inny i wiem, że są niebieskie.
Minuta.
– Tak, tak... do piątku. Ja będę o dziewiątej, pani Iga jest umówiona na dziesiątą trzydzieści, zdążymy wszystko przygotować. Pa, pa... – zamyka telefon i patrzy na mnie w lusterku. Uśmiecha się delikatnie.
– Przepraszam – mówi – praca.
– To ja przepraszam – mówię. – Wiem, że to będzie pewnie najbardziej dziwna rzecz, jaką usłyszy pani dzisiaj, a może i w całym życiu, ale na tej wojnie... – Milknę na chwilę, bo muszę się skupić, żeby skręcić w prawo pomiędzy autobusem, który rusza z przystanku a tym, co chce tam właśnie zaparkować, rondo Unii Europejskiej to dziwaczne miejsce. Zawsze tłok. A potem kontynuuję: – Na tej wojnie, w okopach, pod ostrzałem, o krok od śmierci, przetrwałem tylko dlatego, że miałem sen. Każdej nocy to był ten sam sen. Śniła mi się dziewczyna, kobieta, nie wiem...
Zajeżdżam, zatrzymuję się i patrzę na nią. Kładzie rękę na klamce, otwiera drzwi, ale nie wysiada. Może z ciekawości, może przez grzeczność, zawieszona pomiędzy tajemnicą i tym, ile ją to może kosztować.
– Nie wiem, jak to powiedzieć. – Głos mi drży.
Ona nie wysiada, ale patrzy już nie na mnie, już jest oczyma w innym świecie, to jak ze spadochronem, jeśli nie powiem, ona skoczy.
– Pokochałem tę dziewczynę i dlatego tylko przeżyłem. I... pani Marto, to pani mi się śniła wtedy.
Zamykam oczy. Czekam, aż zatrzaśnie drzwi. Tak samo czekałem, kiedy byliśmy pod ostrzałem moździerzy.
Nie uciekniesz przed tym, co wybucha ci przed oczyma, ale możesz zacisnąć oczy.