Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Styczniowy miesięcznik „W drodze” o tym, jak się ze sobą dogadać, o modlitwie, na którą ciągle brakuje nam czasu, i o tym, czy przeżycia mistyczne zarezerwowane są tylko dla wybranych. Zacznij nowy rok razem z nami!
Spróbujmy się dogadać
Jak lepiej się dogadywać z mężem, żoną, dziećmi, rodzicami, przyjaciółmi? Może czasem warto odpuścić, nie stawiać zawsze na swoim, posłuchać, co mają do powiedzenia inni. Czy jest przepis na wzajemne zrozumienie? O tym Katarzyna Kolska i psychoterapeutka Barbara Smolińska.
Kiedy wydaje się, że o dogadaniu się i wysłuchaniu nie ma mowy, warto skorzystać z pomocy niezależnego mediatora. Czy zawsze pomoże? Pyta Michalina Kaczmarkiewicz, odpowiada mediatorka Anna Srebro.
Panie Boże, jestem
Czasem wyobrażamy sobie, że życie duchowe to jakaś osobna część naszego życia, tymczasem Roman Bielecki OP przekonuje: „życie duchowe nie jest czymś specjalnym i innym, ale jest życiem, które mamy i w którym jesteśmy”.
Dariusz Piórkowski SJ opowiada o modlitwie w codzienności i nie zachęcając wcale do duchowego minimalizmu, pisze, że „Czasem jedyne, na co nas będzie stać, to pragnienie modlitwy”.
A Bogna Małgorzata Młynarz ZDcH próbuje odpowiedzieć na pytanie Czy Kowalski może być mistykiem?
Felietony
Stefan Szczepłek pisze o Józefie Skwarku, który wcielił się przed laty w rolę Szatana z siódmej klasy, i o Poli Raksie, którą podglądał przez wybitą szybę. Paulina Wilk zachęca, żeby więcej słuchać, a mniej mówić. Ks. Grzegorz Strzelczyk pisze o duszpasterskim uwielbieniu dla liczb, o które można się potknąć, prowadząc ludzi do Boga. Wojciech Ziółek SJ pociesza nas, grzeszników, że właśnie takich wybrał nas Bóg i uczynił z nas wspólnotę. A Paweł Krupa OP śledzi niepoprawność teologiczną, która pojawiła się w powtarzanym przez nas co tydzień Credo. Do grona naszych felietonistów dołączyli: Benedykta Karolina Baumann OP oraz Dariusz Duma.
Mój rok z Teresą
W styczniowym numerze rozpoczynamy nowy cykl, poświęcony urodzonej 150 lat temu Świętej Teresie z Lisieux, którego autorem jest Krzysztof Popławski OP.
Pytania w drodze
Tym razem Wojciech Surówka OP szkicuje problem spowiadania dzieci.
Rozmowa w drodze
Bp Michał Janocha i Włodzimierz Bogaczyk rozmawiają o ikonach Chrztu Pańskiego. O ikonach pewnie wiemy niewiele albo prawie nic, w Kościele katolickim nie są tak popularne jak w Kościele prawosławnym, dlatego zachęcamy do przeczytania i poznania pięknej, głębokiej tradycji.
Rodzina, ach, rodzina
Tomasz Maćkowiak i ks. Grzegorz Strzelczyk rozmawiają o małżeństwie, które sakramentem stało się bardzo późno. Co z tego wynika, dlaczego Kościół ma problem z seksem i czy niektóre sprawy powinien przemyśleć od nowa?
O babciach, które mają szczególne miejsce w naszych sercach, i o dziadkach, bez których dzieciństwo nie byłoby takie piękne pisze wzruszająco Dorota Ronge-Juszczyk.
Styczniowy miesięcznik czeka na Ciebie!
SPIS TREŚCI
Chodzi o to, żebyś pamiętał / ikony Chrztu Pańskiego
rozmawiają bp. Michał Janocha i Włodzimierz Bogaczyk
RODZINA, ACH, RODZINA
Dzień babci i dziadka / niezapomniany czas
Dorota Ronge-Juszczyk
Kiedy zaczyna się małżeństwo / historia sakramentu
rozmawiają ks. Grzegorz Strzelczyk i Tomasz Maćkowiak
SPRÓBUJMY SIĘ DOGADAĆ
Jeśli masz problem / każda mediacja jest szansą
rozmawiają mediatorka Anna Srebro i Michalina Kaczmarkiewicz
Wysłuchaj mnie / skąd się biorą nieporozumienia
rozmawiają Barbara Smolińska i Katarzyna Kolska
PANIE BOŻE, JESTEM
Czy Kowalski może być mistykiem? / o duchowych pragnieniach
Bogna Małgorzata Młynarz ZDCh
Pamięć o Bogu / modlitewna codzienność
Dariusz Piórkowski SJ
M jak miłość, Z jak zwykłość / jak mówi Bóg
Roman Bielecki OP
MÓJ ROK Z TERESĄ
Mała wielka święta / tak się zaczęło
Krzysztof Popławski OP
ORIENTACJE
Ciemna strona ekranu / w kinie i w domu
Wiesław Kot
Powiedz, że ma to jakiś sens / „Zapraszamy do nieba. O nawróconych zbrodniarzach” Jacka Leociaka, Wydawnictwo Czarne
Marcin Cielecki
PYTANIA W DRODZE
Dobro i zło / dyskusje o spowiadaniu dzieci
Wojciech Surówka OP
DOMINIKANIE NA NIEDZIELĘ
Z noworoczną dedykacją dla Niej / Norbert Augustyn Lis OP
Droga życia / Tomasz Zamorski OP
Niezasłużona miłość / Grzegorz Chrzanowski OP
Pośród nas / Grzegorz Kuraś OP
Zostaw sieci i idź / Mikołaj Walczak OP
Boscy pechowcy / Radosław Więcławek OP
FELIETONY
Szatan i anioł / Stefan Szczepłek
Co z tobą, co ze mną? / Dariusz Duma
Unieważnienie / Paulina Wilk
Berga / ks. Grzegorz Strzelczyk
Innego nie będzie / Benedykta Karolina Baumann OP
Towarzystwo Jezusowe / Wojciech Ziółek SJ
Teologia na dobry początek / Paweł Krupa OP
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 179
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
wydaje się, że poszukiwanie sposobów komunikacji, które mogłyby polepszyć nasze relacje, nigdy nie było prostsze niż dziś – półki w księgarniach uginają się pod ciężarem poradników, a w nich złote rady: jak mówić, by inni nas słuchali; jak się dobrze kłócić, oddzielając emocje od faktów. Powinno więc być lepiej, a przecież czujemy, że nie zawsze jest. W natłoku otaczających nas wypowiedzi coraz częściej dochodzi do dewaluacji znaczenia słów, a te, które padają, niejednokrotnie są używane w taki sposób, że ranią i obrażają. Może dlatego w Polsce z roku na rok rośnie liczba mediacji, czyli spotkań, podczas których bezstronne osoby pomagają zwaśnionym stronom dojść do porozumienia.
W naszych tekstach poświęconych komunikacji znajdą Państwo między innymi interesującą myśl – w rozmowie z psychoterapeutką Barbarą Smolińską – że osoby, które same czują się przestraszone i zalęknione, częściej bywają agresywne i napastliwe. Co świadczy o tym, że brak porozumienia nie zawsze jest dowodem na to, iż wina leży po naszej stronie. Podobnie ważną obserwację szkicuje w swoim felietonie Paulina Wilk, pisząc o tym, jak trudno się przestawić i zrezygnować w rozmowach z roli dominującej. Nie recenzować, nie mądrzyć się na każdy temat, raczej słuchać, nawet – a może zwłaszcza wtedy – kiedy się z czymś nie zgadzamy.
Przypomina mi to myśl księdza profesora Józefa Tischnera, który mówił: Co z tego, że masz rację, ale jakie z tego dobro? ¶
W styczniu katolicy, protestanci i prawosławni świętują Epifanię, czyli uroczystość Objawienia Pańskiego. Chrześcijański Wschód obchodzi ją jednak inaczej niż katolicki i protestancki Zachód. Widać to i w liturgii, i w kazaniach, i w zwyczajach związanych z uroczystością. Prawosławny czy greckokatolicki uchodźca z Ukrainy byłby bardzo zdziwiony, gdyby w Polsce w Trzech Króli znalazł się na katolickiej mszy.
To się raczej nie zdarzy, bo prawosławni i greckokatoliccy chrześcijanie na Ukrainie, tak jak większość chrześcijańskiego Wschodu, posługują się kalendarzem juliańskim, który się różni od używanego przez rzymskich katolików o trzynaście dni, i 6 stycznia świętują Boże Narodzenie. Ale tak, ma pan rację – są różnice w obchodach tej uroczystości.
Nawet nazywamy ją inaczej. Trzech Króli albo Jordan.
Objawienie Pańskie to nazwa liturgiczna, Trzech Króli – zwyczajowa.
W tradycji wczesnochrześcijańskiej pod słowem „epifania”, czyli objawienie bóstwa, rozumiano różne wydarzenia z życia Chrystusa. Z czasem skoncentrowano się na trzech: objawieniu Mędrcom ze Wschodu – nazwa Trzech Króli jest późniejsza, bo Biblia nie wspomina ani o ich liczbie, ani o funkcji królewskiej, następnie objawieniu bóstwa Chrystusa Izraelitom nad wodami Jordanu i wreszcie objawieniu mocy Chrystusa gościom zaproszonym na ucztę weselną, czyli pierwszym cudzie przemienienia wody w wino w Kanie Galilejskiej.
W Kościele rzymskim pamiątkę tego mamy do dzisiaj w hymnie brewiarzowym, gdzie wspominamy razem te trzy wydarzenia. Pan pozwoli, że go znajdę [ksiądz biskup sięga po brewiarz i szuka – przyp. aut.]. O, jest. Nieszpory okresu Narodzenia Pańskiego od uroczystości Objawienia Pańskiego. Trzy strofy, każda o jednym obliczu epifanii.
Mędrcy dążyli za gwiazdą, Która im drogę wskazała; Światła w jej blasku szukając, Boga wyznali darami. Stanął niewinny Baranek W nurtach czystego strumienia; Sam będąc wolny od grzechu, Zgładził go, nas obmywając. Nowy to cud Jego mocy: W stągwiach czerwieni się woda, Która przelana w puchary, Winem wybornym się stała.
W brewiarzu ta wczesnochrześcijańska tradycja się zachowała, ale w kalendarzu liturgicznym Chrzest Pański to dziś osobne święto, obchodzone w niedzielę po Trzech Królach. Dlaczego doszło do tego rozdzielenia?
W naszym zachodnim myśleniu bardzo ważną rolę odgrywają ordo, czyli porządek, i chronos, czyli czas rozumiany linearnie. I my na ten czas nanosimy kolejne wydarzenia. To jest oczywiście myślenie rzymskie. Natomiast na Wschodzie bardziej akcentuje się kolistość czasu, gdzie wszystko łączy się ze wszystkim i w związku z tym tajemnica objawienia Chrystusa Trzem Królom nad Jordanem i w Kanie jest tą samą tajemnicą.
To ma swoje konsekwencje na różnych poziomach życia Kościoła – od liturgii po teologię. Dam inny przykład pokazujący różnicę w sposobie myślenia. Kiedy w średniowieczu pojawiło się pytanie, w którym momencie chleb i wino stają się ciałem i krwią Chrystusa, to Sobór Laterański IV w 1216 roku ustalił ten moment i wprowadził termin przeistoczenia, transsubstancjacji. Kapłan podnosi wtedy wysoko hostię, a ministranci obwieszczają go dźwiękiem dzwonków.
Na Wschodzie takie pytanie nigdy się nie pojawiło, ba – nie mogło się pojawić. Tam cała Eucharystia jest rozumiana jako tajemnica Paschy i Przeistoczenia. W patrzeniu na Epifanię jest podobnie.
Wiem, że rozmawiam z teologiem i jednocześnie z historykiem sztuki, a pytanie, które chcę zadać, powinienem raczej skierować do etnografa. Jednak zapytam: Skąd się wzięły różnice w zwyczajach towarzyszących tej uroczystości? Bo przecież w Objawienie Pańskie w wielu krajach daje się prezenty, tak jak Trzej Królowie dali je Dzieciątku, a na Wschodzie wskakuje się do przerębli w kształcie krzyża.
Pobożność ludową trzeba odróżnić od rzeczywistości teologicznej. Etnograf nie robi między nimi różnicy, bo interesuje go tylko ta pierwsza.
W tych ludowych obyczajach bardzo często dochodzą do głosu wpływy pogańskie, pozostałości dawnych wierzeń. W Bizancjum, a potem w ochrzczonej w dziesiątym wieku Rusi, bardzo długo utrzymywało się to, co w języku cerkiewnosłowiańskim będzie się nazywało dwojewierie. Jest taka dwunastowieczna bizantyjska gemma, kamienna ozdoba, znaleziona w Przemyślu, dzisiaj eksponowana w tamtejszym Muzeum Narodowym, która przedstawia Panagię, czyli modlącą się Matkę Bożą, ze stosownymi słowami modlitwy. A na rewersie jest głowa pogańskiej Meduzy i zaklęcia skierowane do niej. Takich obiektów jest więcej. To pokazuje, jak długo trwał proces chrystianizacji.
W pierwszych wiekach chrzest poprzedzony był długim procesem katechumenatu. W przypadku Rusi najpierw był chrzest, a potem katechumenat. I stąd to zjawisko dwojewieria, które jest nie tylko ciekawym fenomenem etnologicznym. To ważny problem dotyczący wiary także dzisiaj. My też mamy swoje dwojewierie, choć nie będzie nim głowa Meduzy, tylko na przykład smartfon, banknot albo jakaś flaga.
Odbieram to, co ksiądz biskup mówi, jako krytykę towarzyszących chrześcijańskim świętom ludowych zwyczajów. Oczywiście Meduza, dwojewierie, wszyscy na widok czarnego kota…
...plujemy przez lewe ramię…
…koniecznie przez lewe, bo przez prawe nie działa. Czy nie można jednak w tych ludowych zwyczajach dopatrywać się słusznych tropów teologicznych? W prawosławnym świętowaniu Jordanu nacisk położony jest na ciało, które zanurza się w lodowatej wodzie i w ten, pewnie dla nas trudny do pojęcia, sposób oddaje się cześć chrzczonemu ciału Pana Jezusa. W Kościele rzymskim, jeśli mówimy o ludzkim ciele Chrystusa, to albo jest to ciało niemowlęcia, które leży w żłobie owinięte pieluszkami, albo ciało cierpiące w Wielki Piątek. Między jednym a drugim wydarzeniem jest trzydziestotrzyletnia dziura. Oczywiście jest Ciało Chrystusa w komunii, ale czy sposób, w jaki prawosławni świętują Objawienie, nie przypomina bardziej o tym, że Pan Jezus był nie tylko Bogiem, ale także człowiekiem?
Widzę tu dwa tematy, szczegółowy i bardziej ogólny. Pierwszy jest taki, że w klimacie północnym, żeby w styczniu wejść do jeziora, trzeba wyciąć przerębel. Najczęściej robiono go w kształcie greckiego krzyża, dokładnie takiego samego, jaki był w baptysteriach pierwszych wieków. Wejście do lodowatej wody jest wspomnieniem chrztu świętego, który w Cerkwi po dziś dzień dokonuje się przez zanurzenie. Dlatego w tym wypadku to nie tyle dwojewierie, ile raczej długa pamięć chrześcijańskiej starożytności. I intuicja głęboko chrześcijańska, paschalna, przejścia z Chrystusem od śmierci do życia.
A ten ogólny?
W prawosławiu wizja człowieka jest bardziej zintegrowana, dusza i ciało stanowią jedność, w związku z czym cały człowiek uczestniczy w liturgii. Znajomy prawosławny opowiadał mi kiedyś, że dostał za pokutę sto metanii, czyli pokłonów czołem do ziemi. To rodzaj pokuty, który czuje się w kościach.
A u nas, zwłaszcza od czasów scholastyki, mamy tendencję do intelektualizowania wiary. To się przekłada także na chrzest. Do dwunastego wieku powszechnie chrzciliśmy poprzez zanurzenie, również dorosłych, budowano baptysteria, w których zanurzano katechumenów. W dwunastym i trzynastym wieku zaczyna się upowszechniać praktyka chrztu przez polanie głowy, na zasadzie pars pro toto, głowa jest symbolem człowieka. Widzę w tym nieuświadomiony i spontaniczny przejaw zachodniego intelektualizmu. Ciało zostaje jakby odłączone. W rezultacie, jeśli popatrzymy na funkcję ciała w modlitwie na Wschodzie, zobaczymy, że ono jest znacznie bardziej zaangażowane, choćby we wspomniane metanie, w pocałunki ikon. Na Zachodzie ciało jest mniej eksploatowane i może sobie w czasie mszy świętej siedzieć na ławce. Wystarczy porównać wnętrza kościołów i cerkwi – im bardziej na Zachód, tym mniej się stoi, a tym więcej siedzi. W kościołach protestanckich wszędzie mamy ławki, na Wschodzie nie mamy ich wcale.
Nie jestem teologiem, ale wydaje mi się, że chrześcijański Wschód częściej pamięta o tajemnicy wcielenia. Widać to także w liturgii. Podczas mszy odprawianej w rycie trydenckim na słowa: „i za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się człowiekiem” klękało się, teraz powinniśmy pochylić głowy, czego prawie nikt nie robi.
Tak, to się przekłada na rozmaite przykłady życia liturgicznego, a to w liturgii najgłębiej się wyraża istota wiary. Lex orandi, lex credendi, jak się modlimy, tak wierzymy.
Gdyby pod tym kątem przeanalizować mszę świętą, to się okaże, że na Wschodzie kapłan nie może odprawić liturgii, nie mając ikon, nie mając trybularza i kadzidła, nie śpiewając. Podczas gdy u nas zupełnie spokojnie może się bez tego wszystkiego obejść.
W Kościele rzymskim były nawet ciche msze.
To też wynalazek średniowieczny, nie do pomyślenia na Wschodzie i w pierwszym tysiącleciu, przejaw intelektualizmu, który oczywiście wiąże się ze scholastyką. I z uniwersytetem, gdzie refleksja teologiczna trafiła z klasztorów. W klasztorach teologia była najgłębiej związana z praktyką życia duchowego i z doświadczeniem wiary, w późnych wiekach średnich przeniosła się do sfery czysto intelektualnych spekulacji.
Skoro bez ikon nie ma boskiej liturgii, to bez ikony Chrztu Pańskiego nie ma prawosławnej Epifanii. Na tej ikonie Pan Jezus stoi na kamieniu, pod którym jest cyrograf, podpisany przez Adama. To też przejaw dwojewieria? Bo w Piśmie Świętym nie ma o tym ani słowa.
Ależ jest!
Naprawdę?
U Świętego Pawła jest słowo „cyrograf”, cheirographon w Liście do Kolosan (2,14). Chrystus przez swoje zmartwychwstanie „potargał cyrograf naszych win”. W Biblii Tysiąclecia przetłumaczono to: „skreślił zapis dłużny obciążający nas nakazami”, ale jeszcze w Biblii Jakuba Wujka mogliśmy przeczytać „niszcząc cyrograf dekretu, który nam był przeciwny”. To w oparciu o te słowa powstała legenda o cyrografie spisanym przez Adama w pakcie z diabłem. Cyrograf został ukryty pod kamieniem w Jordanie i właśnie na tym kamieniu staje Jezus, aby przyjąć chrzest. Dlatego na niektórych ikonach widać ten cyrograf, a częściej widać przygniecionego diabła. Jest to oczywiście tradycja ludowa, ale myślę, że absolutnie czysta teologicznie, w tym znaczeniu, że doskonale pokazuje skutki chrztu Chrystusowego. Oczywiście sam Chrystus tego chrztu nie potrzebował, ale sakrament chrztu, na który wskazuje chrzest Chrystusa, to przecież ostatecznie podeptanie Szatana.
Czy współczesny człowiek jest w stanie w ogóle zauważyć te wszystkie szczegóły kryjące w sobie treści teologiczne? Może przed każdą ikoną powinien stać przewodnik i tłumaczyć wiernym, o co w niej chodzi?
Rozumienie nie jest tu jedyną i być może nie zawsze najważniejszą kategorią.
Chyba trudno się z tym zgodzić komuś, kto cały czas pamięta o słowach Świętego Anzelma – fides quaerens intellectum, wiara szukająca zrozumienia.
Oczywiście nie ma wiary bez zrozumienia. Ale to nie jedyny aspekt tego zagadnienia. Zawsze, myśląc o nim, powracam do wspomnienia Romana Brandstaettera, który pochodził z żydowskiej rodziny i jako chłopiec uczył się czytania Biblii od swego pobożnego dziadka. W pewnym momencie zaczął się buntować, bo dziadek kazał mu czytać w języku hebrajskim. W przedwojennej Polsce w środowisku żydowskim na co dzień mówiło się w jidysz albo po polsku. Mały Roman mówi: „Dziadku, ale ja nic nie rozumiem”, a dziadek mu odpowiada: „Tu nie chodzi o to, żebyś rozumiał. Chodzi o to, żebyś pamiętał”.
Wydawnictwo W drodze wydało niedawno świetną książkę mojego przyjaciela trapisty i biskupa Erika Vardena Samotność przełamana o kategorii pamiętania w akcie wiary [biskup znajduje książkę na półce – przyp. aut.]. O, mam: „Gdy mówimy o pamięci, mówimy o tożsamości. Pamiętamy o tym, kim byliśmy kiedyś i co sprawiło, że jesteśmy tacy, jacy jesteśmy, a zarazem stajemy się tym, o czym pamiętamy”.
Myślę, że to pamiętanie jest niesłychanie ważne w doświadczeniu w ogóle człowieczym, a w doświadczeniu wiary szczególnie, zaś ikona jest czymś, co głęboko kontemplowane wchodzi w pamięć.
To kontemplujmy jeszcze przez chwilę ikonę Chrztu Pańskiego.
Ikony Bogojawlenija, jak się je często nazywa, pokazują Chrystusa zanurzonego całym ciałem w Jordanie, który nie wygląda jak rzeka, lecz jak sadzawka czy wręcz jezioro. Do trzynastego wieku ten Chrystus jest nagi, jest nowym Adamem, w późniejszych wiekach ma przepaskę nazywaną perizonium. Pejzaż jest skalisty, symetrycznie ujęty w dwa pagórki malowane w postaci tak zwanych lieszczadek. To słowo nie ma polskiego odpowiednika, oznacza kamienne góry symbolizujące wzrost duchowy. Jest tu też dodatkowy motyw, który się wiąże z liturgią chrztu Pańskiego, podczas której śpiewa się Psalm 114.
Gdy Izrael wychodził z Egiptu, dom Jakuba – od ludu obcego, przybytkiem jego stał się Juda, Izrael jego królestwem. Ujrzało morze i uciekło, Jordan bieg swój odwrócił. Góry skakały jak barany, pagórki – niby jagnięta. Cóż ci jest, morze, że uciekasz? Czemu bieg swój odwracasz, Jordanie?
Kiedy na ikonie widzimy skaczące góry, to słyszymy ten psalm. Przyroda uczestniczy w całym misterium Bogojawlenija, w misterium Epifanii. Ta przyroda jest w ruchu, a to, co jest naznaczone ruchem, naznaczone jest przemijaniem. Natomiast ciało Chrystusa jest absolutnie nieruchome, zwiastując już wieczność.
To wszystko wygląda niesłychanie dynamicznie i pokazuje efemeryczność natury, przeciwstawioną stałości Chrystusa, Boga-człowieka.
Efemeryczność natury? Przecież całe chrześcijaństwo, a zwłaszcza Wschód, podkreśla, że Pan Jezus przyszedł, żeby przebóstwić nas i całą naturę. Czy tu nie ma jakiejś sprzeczności?
Nie ma. Natura jest podległa przemijalności i właśnie dlatego wymaga przebóstwienia. Czyli dokładnie odwrotnie niż w naszym malarstwie od renesansu w górę, kiedy to człowiek jest efemeryczny i przemija, a natura uosabia wieczne trwanie, jak na obrazach Et in Arcadia ego Guercina czy Poussina, gdzie ktoś medytuje nad grobem wśród przyrody, która była wcześniej i będzie po nas. A na ikonach przyroda przemija, bo świat przemija, natomiast człowiek trwa, ponieważ trwa Bóg-człowiek.
To odwrócenie porządku zobaczymy na wszystkich ikonach, na których występuje pejzaż. Świetnie to widać na ikonie Przemienienia Pańskiego, Metamorphosis, gdzie Chrystus na górze Tabor jest zawsze nieruchomy, adorowany przez Mojżesza i Eliasza, natomiast apostołowie są poprzewracani. Święty Jan leci głową w dół, Piotr zasłania sobie oczy, Jakub się przewrócił. Ten kontrast jest bardzo wyraźny. Mówiąc językiem historyka sztuki profesora Jana Białostockiego – modus trwania to jest Chrystus, który uosabia absolutne panowanie nad ciałem, czyli rzeczywistość już przebóstwioną, i apostołowie, którzy nad tym ciałem nie panują; to ciało panuje nad nimi. Oni jeszcze należą do eonu, do tego czasu, jeszcze wymagają przebóstwienia, dopiero potem, kiedy przyjdzie Pascha, będą w cerkiewnym ikonostasie ukazywani w modlitewnym rzędzie Deesis, zupełnie nieruchomo, ponieważ doświadczą tej tajemnicy. Ta – jak dziś mówimy – mowa ciała, w tej ikonie jest bardzo ważna. Ruch w ikonografii znamionuje ludzką słabość i grzeszność.
Na ikonie Bogojawlenija widzimy nie tylko góry i Pana Jezusa.
Często znajdziemy na niej personifikację Jordanu w postaci podobnego do antycznego Okeanosa starca oraz morza jako niewiasty, ponieważ Thalassa – morze, a także bogini morza po grecku jest rodzaju żeńskiego. Można powiedzieć, że przypłynęli do Jordanu ze starożytności, bo występują już w sztuce greckiej, a potem rzymskiej. To bardzo ciekawy przykład adaptacji motywów antycznych, inkulturacji, a jednocześnie chrystianizacji, bo starzec i niewiasta, personifikacje pogańskie, uciekają w popłochu przed tym, który przychodzi, a więc Chrystus ma moc egzorcyzmowania całego antycznego pogaństwa.
Jan Chrzciciel stoi na brzegu po prawej stronie…
A nie po lewej?
Zawsze patrzmy heraldycznie, czyli po prawej ręce Chrystusa. Jest ubrany w melotę, strój z wielbłądziej sierści, i wyciąga rękę nad Chrystusem w geście chrztu. A Chrystus bardzo często będzie miał prawą dłoń wyciągniętą jakby nad wodami Jordanu w geście błogosławieństwa wody, czyli żywiołu, który jak każdy żywioł jest jednocześnie i życiodajny, i to życie zabierający.
Za plecami Jana albo u jego stóp może być ścięty pień drzewa i siekiera przyłożona do pnia, czyli dosłowna ilustracja jego słów, jego nauczania i wezwania do metanoi, do pokuty, do przemienienia, bo „każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone” – jak słowa Jana przytacza ewangelista Mateusz.
A z prawej strony – to bardzo czytelna asocjacja liturgiczna, chrzcielna – mamy aniołów, najczęściej trzech – bo, jak mówią na Wschodzie, „Boh Trojcu lubit” – którzy są świadkami chrztu i trzymają w dłoniach szaty, aby za chwilę zakryć Tego, który wyjdzie z wody.
Na serbskich ikonach często widzimy ryby, które nie są oczywiście naturalizmem, a symbolem, znamy je od wczesnego chrześcijaństwa. ICHTYS, w grece ryba, to dla chrześcijan wyznanie wiary, skrót od słów Iesous Christos Theou Hyios Soter, czyli Jezus Chrystus Boga Syn Zbawiciel.
Nigdy nie spotkamy na ikonach naturalizmu?
Na niektórych ikonach Chrztu Pańskiego można zobaczyć kolumnę zwieńczoną krzyżem. To jest ciekawa pamiątka pomnika czy kapliczki, która tam naprawdę była, są świadectwa mówiące, że ustawili ją wczesnochrześcijańscy pielgrzymi. Zatem takie pojedyncze elementy realizmu w naszym znaczeniu mogą się pojawić.
Prawosławni powiedzieliby, że cała ikona jest szczytem realizmu, tylko że jest to realizm eschatologiczny. Zawsze przypomina mi się Cyprian Kamil Norwid, który, choć mówił o czymś zupełnie innym, to jego słowa kapitalnie pasują do naszej rozmowy o ikonie: „Nie chodzi o pokazywanie rzeczy naturalnych, tylko natury rzeczy”. I w tym sensie również w ikonie Chrztu Pańskiego nie chodzi o pokazanie pewnej ewangelicznej sytuacji w jej historycznym kontekście, tylko natury tego wydarzenia, czyli tego, że oto Chrystus objawia swoje bóstwo. Nad głową Jezusa mamy hemisferę nieba, która jest symbolem Boga, i promień, który rozszczepia się na trójpromień, wskazując na tajemnicę Boga Trójjedynego.
Muszę się przyznać księdzu biskupowi, że moja ulubiona ikona Chrztu Pańskiego wygląda inaczej.
A jak?
Widziałem ją w greckokatolickim klasztorze ojców studytów w Uniowie pod Lwowem. Miała kształt krzyża. Pierwszy raz w życiu zobaczyłem Pana Jezusa na krzyżu, który nie był ukrzyżowany. Był chrzczony.
A tak, to był krzyż procesyjny! Dwustronna ikona; na awersie jest ukrzyżowanie, na rewersie Chrzest Pański. Malowano takie ikony do cerkwi ukraińskich, generalnie unickich, choć nie tylko. Takich krzyży zachowało się wiele, jedna z moich studentek pisała o nich pracę magisterską. Nie są to ikony oczywiste. Najwięcej było ich na obszarze szeroko pojętego Podkarpacia.
Dobrze, że pan o nich wspomniał, bo one najgłębiej się wpisują w ikonografię chrztu świętego. Widzimy chrzest Chrystusa, a jednocześnie ten chrzest jest wpisany w krzyż. Trudno o bardziej dosłowną ilustrację istoty sakramentu, który Chrystus zwiastuje swoim chrztem.
W kościołach rzymskich coraz częściej można spotkać ikony. Wiszą obok dawnych religijnych obrazów albo wręcz je zastępują. Nasza wrażliwość się zmieniła, rozmaite rafaelickie czy dziewiętnastowieczne obrazki święte coraz mniej przemawiają do współczesnego człowieka. Może to naiwne pytanie, ale dlaczego ikon ten kryzys nie dotknął?
Najkrócej mówiąc – w renesansie kategoria estetyki oddzieliła się od kategorii doświadczenia duchowego. Na poziomie doznań estetycznych jesteśmy w stanie podziwiać obrazy, bez względu na to, czy będą miały treść religijną czy świecką. A w ikonie jest zachowany organiczny związek formy i treści, jednocześnie powiązanych z liturgią. W dobie psychoanalizy szukamy psychosyntezy i na najgłębszym poziomie znajdujemy ją w ikonie, która przez wieki powstawała jako wyraz wiary Kościoła. Oczywiście zawsze jest dziełem człowieka, ale jest też dziełem Kościoła. Kościół tak właśnie wierzy.
Czego w wierze uczy nas ikona Epifanii?
Przede wszystkim tego, że jest to wielka tajemnica, której do końca nigdy nie pojmiemy. Wprowadza nas w Trójcę Świętą, a ustanowiony przez Jezusa chrzest zwycięża całe pogaństwo, które jest w nas. To chyba jest w niej najważniejsze. ¶
Odszedł Józef Skwark. Zapewne większość czytelników, a młodzi na pewno, zapyta: Kto to był? Nikt go przecież nie zna.
Ejże, a Szatan zsiódmej klasy? Film miał premierę w 1960 roku. Józef Skwark był wówczas 22-letnim młodzieńcem z podkieleckiej wsi, który dzięki głównej roli stał się na chwilę najpopularniejszym aktorem w kraju. Grał ucznia przedmaturalnej klasy Adama Cisowskiego, odznaczającego się nieprzeciętną inteligencją pozwalającą na rozwiązywanie rozmaitych zagadek. To sprawiło, że nadano mu przydomek „Szatan”.
Kornel Makuszyński napisał Szatana zsiódmej klasy przed wojną. Maria Kaniewska, reżyserka i współscenarzystka, przeniosła fabułę w realia Polski Ludowej. Dzięki temu przybliżyła utwór tym, którzy urodzili się po wojnie.
Generalnie mam bardzo udane życie małżeńskie i rodzinne. Kryzysy pojawiają się w nim wtedy, kiedy żona nakrywa mnie na oglądaniu przygód kapitana Klossa, czterech pancernych, Ewy, która chce spać, a ja spędzam z nią jej bezsenną noc w poszukiwaniu byle łóżka, żeby mogła przekimać parę godzin. Na liście filmów zakazanych znajduje się również Szatan zsiódmej klasy. Żonie chodzi o dwie sprawy. Po pierwsze – ile można? Po drugie – żebym się rozwijał przy filmach Larsa von Triera, Pedro Almodóvara czy Alejandra Gonzáleza Iñárritu, a nie przeżuwał po raz kolejny dzieciństwo z Marią Kaniewską. A ja lubię tamte klimaty. Lubię oglądać aktorów starych lub dziś już nieżyjących. Patrzeć, jak się wtedy ludzie ubierali, co jedli, jak były urządzone ich domy i mieszkania, co wisiało na ich ścianach.
Szatan zsiódmej klasy przenosi widzów w przełom lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Jeszcze biegałem w krótkich spodenkach za orkiestrą, ale mając w domu starsze rodzeństwo obojga płci, czułem, że coś nieuniknionego wisi w powietrzu. No i pewnego lipcowego popołudnia stało się. Koło wagonów na bocznicy kolejowej w pobliżu lodziarni pani Bąkowej w Falenicy pocałowałem się z kobietą. Lucynka przyjechała na wakacje do cioci, a ja zapłonąłem uczuciem. Ona miała dwanaście lat, ja też coś koło tego.