Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Październikowy miesięcznik „W drodze” już na czeka, a w nim o tym, dlaczego mamy coraz mniej dzieci, o niepokojącej popularności wizyt u egzorcystów i o świeckich, którzy marzą o przyjaznym Kościele.
„Gdzie są TE dzieci” – bije po oczach pytanie z obrazka na billboardzie. „TE”, czyli dzieci, których nie ma, bo nikt nie zdecydował się na ich poczęcie. Odpowiedzi na to pytanie poszukują psychoterapeuta Jacek Masłowski i Dorota Ronge-Juszczyk. Co ma na ten temat do powiedzenia mężczyzna – nie demograf, nie polityk, ale psycholog, który na co dzień prowadzi warsztaty dla mężczyzn i pokazuje im, że ojcostwo nadaje życiu sens?
Kościół nieobojętnych
Rafał Cekiera przygląda się swoim socjologicznym okiem zjawisku niewyobrażalnej liczby billboardów, które zalały całą Polskę i zastanawia się, czy billboardy przypominające, że „Jezus Naprawdę daje życie” i że „Maria jest z nami”, to na pewno dobry sposób na ewangelizowanie Polaków.
Tropiciele zła
Z billboardów zejdźmy na ziemię. Dosłownie. Wyobraźmy sobie młodą kobietę leżącą na zimnej posadzce, przytrzymywaną siłą przez kilka osób. Pochylający się nad nią kapłan przyciska jej metalowy krzyż do twarzy i odprawia nad nią egzorcyzmy. Bo egzorcyzmy w Polsce mają się bardzo dobrze. Chętni czekają w kolejce. Choć bardziej jest im potrzebna fachowa pomoc psychologiczna lub psychiatryczna. Dlaczego jej nie otrzymują? Dlaczego Polska jest w czołówce pod względem liczby działających egzorcystów? Na te pytania odpowiadają psychoterapeuci ks. dr Stanisław Radoń i prof. Igor Pietkiewicz.
Osób religijnych jest coraz mniej. Bóg stał się nam obojętny. Gorzej: „Obrzydziliśmy ludziom Boga. My jako Kościół” – mówi publicysta Marcin Kędzierski. Mówiąc „my”, ma na myśli nie tylko biskupów i księży, ale także nas, zwykłych wierzących. Kościół, który znamy: masowy, rytualny, parafialno-fasadowy – odchodzi do lamusa. Czeka nas Kościół małych wspólnot, w którym księża będą trudno dostępni, a w niedzielę, zamiast ośmiu mszy będzie tylko jedna. Albo wcale jej nie będzie.
Być może kołem ratunkowym jest trwający synod. Zaangażowało się w niego w Polsce ponad 50 000 osób. Czego możemy się po nim spodziewać? – o tym Michał Golubiewski OP, który brał udział w pracach synodalnych.
Ks. Grzegorz Strzelczyk o kierownictwie duchowym – kiedy powinniśmy korzystać z takiej możliwości i dla kogo jest ta propozycja,oraz czeska publicystka Petra Švecová na temat tego, jak Kościół postrzega kobietę i czy kobieta to tylko matka.
Co więcej?
Jak zawsze felietony, recenzje, nasz stały cykl o sakramentach i Pytania w drodze.
Życiowa misja / rodzicielskie stereotypy
rozmawiają Jacek Masłowski i Dorota Ronge-Juszczyk
TROPICIELE ZŁA
Ryzykowne przeżycia / w kolejce do egzorcysty
rozmawiają ks. Stanisław Radoń i Katarzyna Kolska
Modlitwa nie zastąpi leczenia / opętanie okiem lekarza
rozmawiają Igor Pietkiewicz i Monika Białkowska
Nie może prowadzić niewidomy niewidomego / czym jest kierownictwo duchowe
rozmawiają ks. Grzegorz Strzelczyk i Roman Bielecki OP
KOŚCIÓŁ NIEOBOJĘTNYCH
Skandal Ewangelii / nowe formy pobożności
rozmawiają Marcin Kędzierski i Tomasz Maćkowiak
Głoście wszędzie, nawet na billboardach? / akcja Fundacji Kornice
Rafał Cekiera
Smak spotkania / wokół synodu
Michał Golubiewski OP
Kobieta nie–tylko–matka? / kim jesteśmy dla Kościoła
Petra Švecová
SIEDEM PIERWSZYCH
Przedłużyć ręce Chrystusa / sakrament kapłaństwa
rozmawiają Dominik Jurczak OP i Arkadiusz Wojtas OP
ORIENTACJE
Kadry z grzęzawiska / w kinie i w domu
Wiesław Kot
Elegia o zakochanych w chłopcu polskim / „Szklane ptaki. Opowieść o miłościach Krzysztofa Kamila Baczyńskiego” Katarzyny Zyskowskiej
Marcin Cielecki
PYTANIA W DRODZE
Wybrani / czy wszyscy będą zbawieni?
Wojciech Surówka OP
DOMINIKANIE NA NIEDZIELĘ
Rzeczy niemożliwe / Marcin Barański OP
Zorientowany na Boga / Tomasz Zamorski OP
Od dziecka / Błażej Matusiak OP
Wywyższająca niskość / Radosław Więcławek OP
Siedząc na drzewie / Paweł Możejko OP
FELIETONY
Codzienność / Jarosław Mikołajewski
„Tyle słów, co jak chleb…” / Wojciech Ziółek SJ
Nieszczęsny dar proboszczowania / ks. Mirosław Tykfer
Blank na łodwyrtka / ks. Grzegorz Strzelczyk
Wątek i osnowa / Paweł Krupa OP
W republice kolorów / Paulina Wilk
Ostatni remanent / Stefan Szczepłek
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 166
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
w tym wydaniu miesięcznika piszemy między innymi o kierownictwie duchowym. Chęć weryfikacji i uporządkowania swoich przeżyć religijnych nie jest niczym nowym i sięga początków chrześcijaństwa. A tymi, u których szukano pomocy, byli mnisi zamieszkujący pustynie współczesnego Egiptu i Syrii. Dziś także wiele osób ma potrzebę zrozumienia i obiektywizacji swoich doświadczeń w rozmowie z drugim człowiekiem. Choć, jak zauważa ksiądz Grzegorz Strzelczyk, kierownictwo duchowe nie jest do zbawienia koniecznie potrzebne – do tego wystarczą zwykłe środki, takie jak uczestnictwo we mszy świętej, modlitwa i lektura Ewangelii. Jego wartość widać wtedy, gdy ktoś chce pogłębić swoją wiarę lub rozeznać ważną dla siebie decyzję życiową.
Tu jednak zaczynają się problemy związane z rozumieniem roli kierownika, który ma jedynie towarzyszyć komuś w rozwoju, a nie formować go według własnych upodobań. By dobrze mógł odegrać rolę, której się podejmuje, powinien mieć przynajmniej podstawowy ogląd teologiczny rzeczywistości, a w sytuacjach problematycznych odesłać potrzebującego pomocy człowieka do specjalisty. I choć wydaje się to oczywiste, niestety życie niejednokrotnie pokazuje, że jest inaczej.
Świadczy o tym najlepiej ciesząca się w ostatnim czasie ogromną popularnością działalność egzorcystów. Wydawać by się mogło, że to dobre i potrzebne dzieło w walce ze złym duchem. Niestety, jak się okazuje, wielu egzorcystów nie ma wiedzy psychologicznej i psychiatrycznej, co skutkuje tym, że egzorcyzmom poddawani są ludzie wymagający profesjonalnej pomocy medycznej.
Uprzedzając ewentualny zarzut dotyczący banalizacji zła, pragniemy zauważyć, że żadna, nawet najbardziej gorliwa modlitwa nie powinna zastąpić leczenia, medycyna nie stoi w sprzeczności z wiarą, a popkultura masowo wykorzystująca ludzkie lęki nie jest dobrym źródłem wiedzy teologicznej. ¶
W ubiegłym roku w Polsce urodziło się tylko 331 511 dzieci. Główny Urząd Statystyczny informuje, że to najmniejsza liczba rocznych urodzeń od czasów drugiej wojny światowej. Demografowie załamują ręce, ponieważ kruszy nam się pewien ład społeczny, bo kto w przyszłości zapracuje na nasze emerytury? No i mamy problem.
Dlaczego Polki i Polacy nie chcą mieć dzieci?
Skąd pani wie, że nie chcą?
To gdzie są te dzieci, skoro chcą?
Mam inne zdanie w tej sprawie. Najpierw opowiem o mężczyznach; dużo z nimi pracuję i nie zauważam żadnej rejterady od ojcostwa. Raczej refleksję i wahanie, ponieważ świat jest teraz miejscem kiepskiej jakości. Mamy kryzys klimatyczny, przeludnienie, brakuje wody, niedaleko nas toczy się wojna i oni mówią wprost, że nie chcą swojemu dziecku robić krzywdy i powoływać je na taki świat. To samo zresztą powtarzają kobiety. Jednocześnie widzę też, że ojcostwo dla coraz większej grupy mężczyzn stało się w pewnym sensie kołem ratunkowym – redefiniuje nowoczesną męskość. Przez ostatnie dziesięciolecia była ona mocno atakowana jako wadliwa, dysfunkcyjna, a na końcu się okazało, że męskość do niczego nie jest potrzebna ani kobietom, ani społeczności w ogóle. I właśnie dlatego współcześni mężczyźni w ojcostwie odnaleźli nieprawdopodobną szansę na to, by przeciwstawić się temu trendowi i odzyskać sens bycia mężczyznami.
Nigdy pan nie usłyszał w gabinecie, że dzieci… nie, nie, to nie dla mnie? Nigdy?!
Na palcach jednej ręki mógłbym policzyć mężczyzn deklarujących, że nie chcą mieć dzieci. Powiem nawet, że absolutna większość tych, którzy trafiają do mnie na terapię albo różnego rodzaju warsztaty, jest niesłychanie zmotywowana przez potrzebę bycia dobrym ojcem. Przychodzą i otwarcie mówią o swoich wątpliwościach i lękach, na przykład, że utracą pracę. Boją się też być ojcami, gdyż nie wiedzą, co mogliby dziecku przekazać. Przyznają, że nie mają dobrych wzorców męskości.
Takie rzeczy na ogół wynosi się z domu.
Otóż nie zawsze. Bardzo często słyszę: W życiu nie będę taki jak mój ojciec. Relacja z nim była bardzo raniąca, więc ja nie chcę tego fundować mojemu dziecku. A inaczej nie umiem. Paradoks polega na tym, że im bardziej ludzie się od tego odżegnują, tym bardziej, wcześniej czy później, powielają ten sam wzorzec wychowania, niemal w skali jeden do jednego. Natomiast zmieniło się to – co jest bardzo ważne – że nasi ojcowie mieli w sobie jakąś siłę, z kolei nowocześni z tą siłą zintegrowali serce. Dawne ojcostwo to była przede wszystkim sprawczość, decyzyjność i stanowczość. Dzisiaj dochodzą do tego opiekuńczość, wrażliwość, cierpliwość, wspieranie, chwalenie i czułość. W nowoczesnym ojcostwie te zachowania nie są obszarem wstydu. Kiedy ja byłem chłopakiem, to wyjście młodego ojca w ciągu dnia z wózkiem do parku uznawano za patologię. Co z nim? Nie radzi sobie? Nie ma czym się zająć? Bezrobotny? A dzisiaj? Wszędzie widzi pani młodych tatusiów z wózkami. Ojcowie coraz mocnej się angażują w opiekę nad bardzo małym dzieckiem, a jedną z ich głównych życiowych trosk jest to, by jak najlepiej wesprzeć swoje dzieci w różnych sprawach. Mam dziesiątki takich pacjentów. Bycie ojcem dla wielu mężczyzn stało się życiową misją.
Jednak z rezerwą podchodzą do tej misji, skoro dzieci jest tak mało.
Oni podchodzą do tego odpowiedzialnie. Olbrzymie znaczenie dla tego, co i jak w życiu robimy, ma dom, z którego wyszliśmy. A w tym domu bardzo często brakowało i brakuje ojca. Sięgnę dosyć głęboko, ale przecież podczas drugiej wojny światowej zginęło kilkadziesiąt milionów mężczyzn różnych narodowości i tę pustkę musiały wypełnić kobiety. Zmieniła się sytuacja społeczna. I tak już zostało. Matka zawsze była i jest obecna, więc kobiety od maleńkości mogły się uczyć, jak być matką. Poza tym jest też dzisiaj taka silna nierównowaga, która polega na tym, że to, jak ma się zachowywać kompetentna matka, wiemy wszyscy. Do tego stopnia, że kiedy pani włączy telewizor, to zobaczy reklamy, w których zadbana i zadowolona kobieta mówi, cytuję: „Ja jako matka najlepiej wiem, co jest dobre dla mojego dziecka”.
Prawdziwa matka Polka.
A po drugiej stronie ma pani stereotyp nieobecnego, wycofanego, mało zaradnego i przemocowego faceta. Jakiż to wzór ojca? A o tym, że nie chcą mieć dzieci, zwykle opowiadają bardzo młodzi mężczyźni. Ale przecież zawsze tak było.
Że młodzi nie chcieli?
Proszę wziąć pod uwagę – powtórzę – że od końca drugiej wojny światowej chłopcy są wychowywani głównie przez kobiety. Od domu rodzinnego poprzez żłobek, przedszkole…
Znam przedszkole, w którym dyrektorka chciała zatrudnić „pana przedszkolanka” i rodzice natychmiast to oprotestowali.
Bo rządzą nami stereotypy. Jeśli zadamy pytanie, dlaczego mężczyzna wybiera pracę osoby zajmującej się dziećmi, to przecież nikt nie powie: Wybrał tak, bo tam się dobrze zarabia, bo się spełnia w tej roli, ma dobry kontakt z dziećmi, ma taką misję. Wiemy, że ta praca nie przynosi wielkich korzyści finansowych, za pensję w przedszkolu nie kupi się dobrego auta, nie zapewni rodzinie odpowiedniego poziomu życia, nawet nie błyśnie się towarzysko, bo o czym tu opowiadać. O krasnoludkach? Za taką decyzją musi się coś kryć. Jakaś dysfunkcja, bo to nienormalne. Myślimy tak nie dlatego, że każdy facet jest pedofilem, tylko dlatego, że mamy takie skojarzenia, że mężczyźni mogą wykonywać wyłącznie zawody, które niosą prestiż, władzę, kontrolę i pieniądze. A w opiekowaniu się dziećmi, rodzinami, rodzicami najlepsze są kobiety.
Dzięki temu system patriarchalny ma się całkiem dobrze.
Jest tylko czasami trochę nadgryzany przez egalitaryzm, ale my w przekazach generacyjnych z dziada pradziada cały czas mamy to samo w głowach i sercach, że mężczyzna musi być silny, a kobieta opiekuńcza. I jak to się nie zgadza, zaczynamy się bać, wymyślamy sobie do tego różne legendy, czyli racjonalizujemy ten strach. Wtedy mamy pedofilów w przedszkolu i, przepraszam, korpos… w firmach. Skoro kobieta zostaje menedżerem wysokiego szczebla, to coś musi być z nią nie tak. Z pewnością zaniedbuje dom i dzieci albo jest samotna.
Trochę lepiej jest w szkołach. Tam czasami trafi się nauczyciel mężczyzna.
Najczęściej pan od wuefu, jeśli chłopak ma szczęście. Niekiedy pan od informatyki i religii, choć na ogół są to katechetki. I to kobiety uczą chłopców, jacy mają być, jacy mają nie być, co mają robić, czego mają nie robić. Toteż, kiedy oni urosną i mogą sobie wreszcie pozwolić na jakąś względną niezależność, głównie od matki, to nie bardzo się śpieszą, aby wejść w różnego rodzaju zobowiązania. Oni chcą najpierw poczuć samych siebie w życiu. Poza tym dzisiaj gros młodych mężczyzn poświęca swój czas na szeroko rozumiany samorozwój, również zawodowy. Słyszę od nich, że najpierw chcą zbudować gniazdo, bazę, nie tylko materialną, więc na razie nie myślą o ojcostwie, choć z tyłu głowy mają to jako dalszy krok w życiu. I chcą się do tego przygotować, więc zanim założą rodzinę, pracują nad sobą, swoimi mankamentami, słabościami.
I tak całkiem gładko w tym patriarchalnym systemie o brak dzieci udało nam się obwinić kobiety.
Nie powiedziałem tego, nikogo o nic nie obwiniam, a już w żadnym wypadku kobiet… ale przecież one też się nie śpieszą i już przestały rodzić po kilkoro dzieci. Coraz później zakładają rodziny i przesuwają granice rozpoczęcia przygody z macierzyństwem. Rodzą dzieci znacznie później, niż to się działo pokolenie temu, nie mówiąc o jeszcze dawniejszych czasach.
Bo one też się uczą, proszę pana. Dość efektywnie, skoro w grupie wiekowej 25–35 lat, a to czas, w którym rodzi się dzieci, mamy w Polsce 52 procent kobiet z dyplomem wyższej uczelni i tylko 32 procent mężczyzn.
Czytałem kiedyś o ciekawych badaniach przeprowadzonych przez zespół profesora Janusza Czapińskiego, z których wynikało, że odkładanie rodzicielstwa na później, a potem redukowanie tego rodzicielstwa do jednego dziecka, w dużej mierze wynika z przekonania, że dziecko obniża znacząco standard życia. Bardziej cenimy sobie wygodę, spokój, możliwość dysponowania swobodnie naszym czasem, uprawiania jakiegoś hobby. Mamy czas dla naszej partnerki, partnera, a dziecko ten czas nam zabierze. Wychowanie trójki dzieci to jest bardzo ciężka praca dzień i noc, wymaga rezygnacji z mnóstwa rzeczy. A kiedy kobieta urodzi piątkę dzieci – licząc co dwa lata – to ma co najmniej dziesięć lat wyjęte z życiorysu. Nie dosypia, nie ma czasu pójść do kosmetyczki, do kina, na plotki z przyjaciółką. Nie ma czasu na nic.
I jeszcze musi liczyć pieniądze. W Centrum im. Adama Smitha w 2018 roku podsumowano to dość dokładnie. Utrzymanie jednego dziecka do osiemnastego roku życia kosztuje od 190 do 210 tysięcy złotych. A jeśli poślemy je na studia w innym mieście, ta suma znacznie wzrośnie.
Ale pieniądze nie zawsze są najważniejsze w podejmowaniu decyzji o macierzyństwie.
Z sondażu IPSOS dla OKO.press wynika, że lęk o utratę pracy i właśnie obawa, czy podoła się wydatkom związanym z utrzymaniem dziecka, to najczęstsze przyczyny braku decyzji kobiet o jego posiadaniu.
Często kobiety odwlekają też moment zostania matką z powodu braku odpowiedniego mężczyzny na ojca, w ogóle na partnera życiowego.
Dostrzegają to nawet w resorcie pracy i polityki społecznej. Wiceminister Barbara Socha na niedawnym Kongresie 590 mówiła o tym, by zachęcać panów do zdobywania wykształcenia na takim samym poziomie co kobiety, by byli atrakcyjną partią dla pięknych i bardzo dobrze wykształconych Polek.
Które są coraz bardziej świadome swoich potrzeb, swoich oczekiwań, aspiracji i tego, z czym się wiąże posiadanie dziecka.
Minister Czarnek ma chyba rację. Kobiety zapomniały, że zostały stworzone przede wszystkim do rodzenia dzieci, a nie by mieć jakieś osobiste potrzeby, oczekiwania i aspiracje.
Współczesne kobiety dążą najpierw do niezależności ekonomicznej i społecznej. Dopiero gdy już osiągną pewien status społeczny, przychodzi czas na dziecko. Obserwuję Polki, które mieszkają za granicą, w krajach zachodnich, i widzę, że one rzeczywiście rodzą więcej dzieci niż ich rodaczki w Polsce. Tłumaczą to tym, że mają większe poczucie bezpieczeństwa wynikające z systemu opieki w tych krajach i jakości partnerstwa z ojcem dzieci. Wydaje mi się, że w Polsce powinno się bardziej zadbać o kobiety, o ich komfort, poczucie bezpieczeństwa i pewność powrotu do pracy po urodzeniu dziecka. Może to otworzyłoby drogę ku temu, by pojawiło się więcej dzieci. Nie pomijałbym panów, ale postawa kobiet wydaje mi się kluczowa.
Też bym nie pomijała panów i namawiała, aby nie tylko się kształcili, ale jeszcze bardziej pomagali w opiece, zwłaszcza nad małym dzieckiem, częściej korzystali z przysługujących im przywilejów. Statystyki ZUS-u wykazują, że w ubiegłym roku na wzięcie urlopu ojcowskiego zdecydowało się 55 procent mężczyzn, a na urlop rodzicielski „aż” 1 procent.
To się zmienia. Mówiłem już, że coraz więcej ojców zajmuje się dziećmi. Jednak ciągle rządzą nami stereotypy. Na przykład taki, że matka jest ważniejsza i wie lepiej. Krótko mówiąc, matka to jest rodzic kompetentny, zaś ojciec to rodzic drugiej kategorii, pomagacz. Mamy to bardzo silnie ukonstytuowane społecznie. Więc ja mówię jasno: oboje rodzice są równoprawni, ponieważ oboje dają podobną, choć różną jakościowo wartość w procesie wychowania dziecka. Tak samo jak ważni są dziadkowie, wujkowie, ciocie. Każdy coś temu dziecku przekazuje, choć w różnych sprawach.
Odkładamy decyzję o poczęciu dziecka, ale w końcu przychodzi moment, że tego chcemy. Bywa, że kobieta jest gotowa, a jej partner – nie. Czy można dla dobra sprawy, chodzi mi o te emerytury, jakoś go zmotywować?
A konkretnie co pani ma na myśli?
Użyć podstępu? Postawić przed faktem dokonanym?
To jest forma gwałtu, droga pani, i powinno to być karane sądownie. Proszę sobie wyobrazić, że pani nie chce ze mną iść do łóżka, a ja mimo wszystko… to przecież pani od razu pójdzie do sądu i oskarży mnie o gwałt. To jest dokładnie to samo. Fundowanie komuś takiej odpowiedzialności na całe życie jest zbrodnią. Nie można robić takich rzeczy. Jeżeli mężczyzna zostanie w taki sposób ubezwłasnowolniony, to ma prostą ścieżkę do tego, żeby to dziecko znienawidzić. A chciałaby pani mieć ojca, który panią nienawidzi? To straszna trauma i wielu mężczyzn z tego powodu ma takie traumy, proszę mi wierzyć. Jeżeli para wcześniej nie porozumie się w sprawie dzieci, to lepiej się rozstać.
Ale ona kocha tego mężczyznę, czuje się z nim związana i bardzo chce dziecka. I to wyłącznie z nim.
Wie pani, jeśli ja będę chciał mieszkać w lesie, a pani w centrum miasta, to nie zamieszkamy razem i musimy się rozstać. Ludzi łączą wspólne wartości i to one powodują, że relacje są zdrowe i dobre. Można kogoś kochać i nie mieć wszystkiego. A używanie drugiej osoby do tego, by załatwić swoje sprawy… pani to nazywa miłością? Związek, w którym jest przemoc, w tym wypadku wobec mężczyzny, wcześniej czy później się rozpadnie. I to dziecko będzie skrzywdzone na wielu poziomach. A ono nie jest maskotką mającą zaspokoić czyjś instynkt macierzyński. Jest człowiekiem, który ma prawa, potrzeby, wymagania i oczekiwania. Wielu mężczyzn ulega w końcu swoim kobietom, bo je kochają, i choć nie mają potrzeby posiadania dzieci, zgadzają się na nie, te dzieci potem też pokochają, ale nie może tu być żadnego podstępu, manipulowania.
No to jak zachęcić ludzi do tego, by mieli więcej dzieci? Co powinno zrobić państwo?
Nie wiem. 500 plus nie dało spodziewanych efektów, buduje się żłobki i przedszkola, choć pewnie wciąż jest ich za mało. Dzieci nie przybywa. Ale to nie jest tylko polski problem. W Europie rządy wielu krajów stosują różne formy zachęty. Na przykład w Rumunii kobiety mają 92 tygodnie płatnego urlopu macierzyńskiego, a i tak nie chcą rodzić.
Dzieci rodzą się tam głównie w rodzinach romskich, dzięki czemu Rumunia ma jeden z najwyższych współczynników dzietności – 1,8. Spośród krajów europejskich najwięcej dzieci przychodzi na świat we Francji, przede wszystkim w rodzinach imigrantów z krajów Maghrebu. Powszechne jest to, że im wyższa klasa społeczna, tym mniej dzieci. W Polsce 41 procent ludzi chciałoby mieć więcej dzieci, ale ich na to nie stać. Zaś ci, których stać, często mają jedno dziecko albo nie mają go wcale.
W krajach Trzeciego Świata takich problemów jak spadek demografii nie znają, bo tam dzieci wychowują się w dużych wielopokoleniowych rodzinach, a nie tylko z mamą i tatą. Jest inna struktura społeczna, są inne potrzeby życiowe. Inaczej funkcjonują rodziny. Są też kraje, poza cywilizacją zachodnią oczywiście, w których dziecko jest polisą ubezpieczeniową na starość. Dzieci mają obowiązek opiekować się starymi rodzicami. W Chinach jest to nawet uregulowane prawnie. A u nas dzieci są kosztem, który trzeba ponieść, na ogół bez żadnego wsparcia. Dlatego mamy jedno dziecko i starczy. Chcemy żyć wygodnie, temu dziecku jak najwięcej dać, pokazać mu świat, zadbać o dobre wykształcenie. U nas stało się nawet standardem to, że rodzice dorosłym dzieciom kupują mieszkanie, żeby miały lepszy start w życiu. Nie oceniam tej sytuacji, chcę tylko pokazać, że przy takim rozumowaniu trudno mieć więcej dzieci. Kogo stać na kupno pięciu mieszkań?
Podobno 13 procent polskich rodziców żałuje swojej decyzji o posiadaniu dziecka.
Mnie to nie dziwi. Wszystko zależy od tego, których rodziców się pyta, w jakim wieku mają dzieci. Jeżeli akurat w wieku nastoletnim, to mogli tak odpowiedzieć. To jest czas buntu nastolatków i większość rodziców przeżywa go jako okres bardzo dramatyczny, w którym poziom nieszczęśliwości jest najwyższy w rodzinie. Można wtedy poczuć straszny żal, że się ma dzieci.
Ale kiedy już dzieci wyjdą z tego buntu, rodzice pewnie czują ulgę i radość. Może nawet satysfakcję. Dzieci dają nam szczęście?
Dzieci nie są przyczyną szczęścia, tak jak nie jest nią posiadanie samochodu czy innego dobra. Natomiast dzieci dają nam całą masę okazji do różnych odczuć, przeżyć, do rozwoju i do znalezienia poczucia sensu w życiu.
Panu udało się znaleźć ten sens?
Pięciokrotnie, proszę pani. Pięciokrotnie.¶
Prócz sobót i niedziel budzę się mniej więcej o czwartej. A raczej jestem budzony. Nie przez śpiew ptaków, tylko przez terkot drukarki. To nie może być nic innego, tylko żona, która przygotowuje się do lekcji. Moja żona uczy francuskiego w szkole podstawowej i sama tworzy materiały. Robi kolaże, wycina obrazki i wkleja do ćwiczeń.
„Nie możesz wykorzystać tych, które już zrobiłaś?”. Nie. Nie może. Bo to byłoby tak, jak gdyby dała dzieciom coś przypadkowego. Bo to byłoby byle jakie. Przecież na lekcji mówiła o krajach frankofońskich i obiecała przeczytać książkę, puścić piosenkę…
Tak więc od czwartej nie ma co liczyć na sen. Na kawę – owszem. Około piątej pijemy ją razem i rozmawiamy. Coś tam sobie mówimy, każdego dnia to samo i coś całkiem innego.
„Kurczę, muszę pamiętać o tuszu, bo się kończy… Przypomnisz?… Aha, i o papierze do drukarki”.
Proszę, żeby zapisała na kartce i zostawiła na stole w kuchni. Bo ja wielu rzeczy naraz nie umiem już zapamiętać, z tak różnych dziedzin, jak papier, tusz, ser wegański do kanapek, pieczywo…
Moja żona zaproponowała w szkole dzień różnorodności i teraz musi ułożyć program. Zaproponowała też kiermasz książek, bo sama je kocha i uważa, że kiermasze dają impuls do czytania książek, które pochodzą od rodzin z innymi tradycjami, z innych bibliotek domowych.
Moja żona się zamartwia o uchodźcze dzieci, które nie mówią jeszcze dobrze po polsku, a w programie egzaminów są tematy w rodzaju „wydobycie węgla w Westfalii w XIX wieku”. Tłumaczy na radach pedagogicznych, że nie można karać uczniów za autorskie stroje czy makijaż. Prosi, żeby nie piętnować, nie zawstydzać.
Nazajutrz to samo: o czwartej warczy drukarka. Tym razem moja żona pamiętała o tuszu, będzie miała co rozdać. Skończy lekcje o trzeciej, ale zostanie w szkole dłużej, bo prowadzi kółko, a potem jest rada. Nie, nie rada – szkolenie.
Wieczorem przed telewizorem słyszy od ministra, jak dużo zarabia, i wybucha śmiechem. Referuje słowa kogoś, kto powiedział, że na studiach świetnie się zapowiadała, więc ten ktoś myślał, że zrobi lepszą karierę, będzie miała lepszą pracę, większe pieniądze. Wspominając rodzinne spotkanie, zauważa, że wszystkich się pyta o to, co nowego w pracy, tylko jej nikt nie pyta. Jak gdyby w tej pracy, w pracy nauczycielki, nic nowego nie dało się wymyśleć, nie dało się ciekawiej uczyć, o coś zawalczyć, zadbać. „Nieważne” – zrezygnowana w końcu macha ręką. A ja myślę, że przed czwartą znów wynajdzie nową scenkę dla uczniów, potem coś narysuje, sklei, wydrukuje.
Mojej żonie wszyscy mówią, że ma łatwo, bo ma długie wakacje. „Tylko nikt nie pamięta, że każdy może wybrać sobie urlop, kiedy chce, w dowolnej porze roku, a nauczyciel musi wziąć go w lipcu i sierpniu. Że na koniec roku szkolnego są rady kwalifikacyjne, a przed początkiem rady przygotowawcze”.