Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Listopadowy numer miesięcznika „W drodze” a w nim: o przebaczeniu, które czasami jest trudne albo niemożliwe; o śmierci, o której nie chcemy myśleć i rozmawiać, oraz o rewolucji seksualnej, która miała przynieść kobietom radość.
Dlaczego tak trudno nam przychodzi rozmawianie o śmierci, która „to tak naprawdę jedyny pewnik”? Umrzemy, ale żyjemy tak, jakby śmierci nie było, jakby nas nie dotyczyła. I choć tak bardzo wypychamy śmierć z naszego życia, w tym numerze zdecydowaliśmy się o niej napisać.
Sztuka odchodzenia
Tanatopedagog prof. Józef Binnebesel i Paweł Boike rozmawiają o śmierci jako części naszego życia, o tym, jak się zmieniał nasz stosunek do umierania i dlaczego nie powinniśmy pisać na grobach „Bóg tak chciał”.
O śmierci i towarzyszeniu terminalnie chorym rozmawiają też dr Szczepan Cofta i Katarzyna Kolska. Czy są sytuacje, gdy lekarz powinien, wbrew protestom najbliższych, mając na względzie jedynie dobro pacjenta pozwolić mu umrzeć? Czy zgoda na śmierć pacjenta jest wiernym wypełnieniem składanej przysięgi Hipokratesa?
Czy do śmierci można się przygotować, a jeśli tak, to jak? Odpowiedzi szukała Dorota Ronge-Juszczyk.
Siła przebaczenia
Przed śmiercią warto się pojednać z tymi, którzy nas skrzywdzili lub których my skrzywdziliśmy. Łatwo powiedzieć. Ale co zrobić, gdy przebaczenie wydaje się niemożliwe?
Jak żyć z tym nieprzebaczeniem – o tym Cyprian Klahs OP.
A czy można przebaczyć katom i oprawcom wojennym? To nie jest pytanie retoryczne. To autentyczna historia Maïti Girtanner, o której pisze Dominik Jarczewski OP.
Równi i wykluczeni
Piszemy też o rewolucji seksualnej, która miała przynieść kobietom wyzwolenie, radość z seksu, przyjemność i rozkosz. Czy coś się wymknęło spod kontroli? O tym Katarzyna Szumlewicz i Tomasz Maćkowiak w damsko-męskiej rozmowie pt. „Antykobiece szaleństwo”.
Czy stając w obronie mniejszości nie zaczynamy wykluczać, kneblować ust, wyrzucać z dyskursu publicznego – o tym Bartosz Brzyski w tekście „Żegnaj Winnetou”.
Rozmowa w drodze
W otwierającej tej numer rozmowie ks. Andrzej Kobyliński i Monika Białkowska obnażają bolesny obraz stanu naszej wiary: „Nie chciałbym nikogo urazić, ale w Polsce trzeba dziś mówić o głębokim analfabetyzmie religijnym” – mówi ksiądz profesor.
Religijny koktajl / teologia strachu
rozmawiają ks. Andrzej Kobyliński i Monika Białkowska
SZTUKA ODCHODZENIA
Bóg tak nie chciał / rzecz o umieraniu
rozmawiają prof. Józef Binnebesel i Paweł Boike
Ostatni akord / lekarz jak Bóg?
rozmawiają Szczepan Cofta i Katarzyna Kolska
Zanim dotkniemy nieba / jak się przygotować do śmierci
Dorota Ronge-Juszczyk
SIŁA PRZEBACZENIA
Duchowość oporu / byłem twoim katem
Dominik Jarczewski OP
Jeśli chcesz / nie chodzi o to, żeby zapomnieć
Cyprian Klahs OP
RÓWNI I WYKLUCZENI
Antykobiece szaleństwo / rewolucja seksualna w pułapce
rozmawiają Katarzyna Szumlewicz i Tomasz Maćkowiak
Żegnaj, Winnetou / kultura hiperpoprawności
Bartosz Brzyski
SIEDEM PIERWSZYCH
Na całe życie / jak się przygotować do sakramentu małżeństwa
rozmawiają Dominik Jurczak OP i Arkadiusz Wojtas OP
ORIENTACJE
Cienka granica / w kinie i w domu
Magdalena Wojtaś
Dać głos tym, którzy dotychczas go nie mieli / „Powróceni” Abdulrazaka Gurnaha, Wydawnictwo Poznańskie
Aleksandra Przybylska
PYTANIA W DRODZE
Bunt i pycha / kim są upadli aniołowie
Wojciech Surówka OP
DOMINIKANIE NA NIEDZIELĘ
Święto nas wszystkich / Paweł Możejko OP
Challenge / Marcin Barański OP
Dzień Prawdy / Tomasz Zamorski OP
Przez krzyż do raju / Błażej Matusiak OP
Jeszcze pięć minutek / Radosław Więcławek OP
FELIETONY
Piznyć / ks. Grzegorz Strzelczyk
Pieczka zgasła / Stefan Szczepłek
Szmaty zapalone / Paweł Krupa OP
Gran Torino / Wojciech Ziółek SJ
Poza strefą komfortu / Jarosław Mikołajewski
Nic nie jest po staremu / Paulina Wilk
Tym słowom mówię: Amen / ks. Mirosław Tykfer
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 186
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
mówimy, że to najbardziej demokratyczne ze wszystkich ludzkich doświadczeń. Chcemy czy nie, zmierzymy się z nim wszyscy, bez względu na stan konta, życiowe osiągnięcia czy pozycję społeczną. Śmierć nie ma względu na osoby. Nie pyta o liczbę odwiedzonych miejsc na świecie, wysłuchanych koncertów i przeczytanych książek. Dla każdego stanowi wyzwanie, bez względu na przynależność religijną. Bo czy będąc chrześcijaninem, umiera się łatwiej, mając w pamięci słowa Chrystusa porównujące niebo do domu Ojca, w którym czeka na nas wiele mieszkań? Co jednak zrobić z tyleż poruszającą co niepokojącą wizją sądu ostatecznego z Ewangelii św. Mateusza, opisującą oddzielenie zbawionych od potępionych na podstawie tego, co uczyniliśmy jednemu z braci najmniejszych? Kto z nas z całą odpowiedzialnością i bez wątpliwości jest w stanie powiedzieć, że jego miłość w ciągu całego życia była zawsze na wystarczająco głębokim i intensywnym poziomie zaangażowania?
To bardzo prawdziwe pytania i wątpliwości, z którymi mierzą się nasi autorzy. I choć sporo mówią o odchodzeniu i jego nieuchronności, to wspólny mianownik ich myśli jest zaskakująco inny. Odnosi się do starej prawdy o tym, że umieramy tak, jak żyjemy. Bo choć postęp medycyny pozwala nam żyć dłużej i dostępne są coraz skuteczniejsze środki uśmierzające ból, to w ostatecznym rozrachunku chodzi nie tyle o to, co będzie, ile o to, co jest. To w intensywności dnia codziennego, zarówno pod względem przeżywania obecności Boga, jak i prawdziwości naszych relacji, określamy naszą ostateczność.
Niech dopełnieniem tych refleksji będzie znakomity tekst autorstwa dominikanina Dominika Jarczewskiego poświęcony Maïti Girtanner, bohaterce francuskiego ruchu oporu z czasów drugiej wojny światowej, który jest wstrząsającą historią o cierpieniu, odnajdywaniu wiary, przebaczeniu i próbie nadania życiu sensu. To szalenie uniwersalne pragnienia, które nabierają szczególnej mocy, gdy zastanawiamy się nad tym, co po nas zostanie. ¶
Rozmowa w drodze
Religijny koktajl / teologia strachu
rozmowa zks. Andrzejem Kobylińskim
Sztuka odchodzenia
Bóg tak nie chciał / rzecz oumieraniu
rozmowa zprof. Józefem Binnebeselem
Ostatni akord / lekarz jak Bóg?
rozmowa ze Szczepanem Coftą
Zanim dotkniemy nieba / jak się przygotować do śmierci
Dorota Ronge-Juszczyk
Siła przebaczenia
Duchowość oporu / byłem twoim katem
Dominik Jarczewski OP
Jeśli chcesz / nie chodzi oto, żeby zapomnieć
Cyprian Klahs OP
Równi i wykluczeni
Antykobiece szaleństwo / rewolucja seksualna wpułapce
rozmowa zKatarzyną Szumlewicz
Żegnaj, Winnetou / kultura hiperpoprawności
Bartosz Brzyski
Siedem pierwszych
Na całe życie / jak się przygotować do sakramentu małżeństwa
rozmowa zDominikiem Jurczakiem OP
Orientacje
Cienka granica / w kinie iw domu
Magdalena Wojtaś
Dać głos tym, którzy dotychczas go nie mieli / Powróceni Abdulrazaka Gurnaha
Aleksandra Przybylska
Pytania w drodze
Bunt i pycha / kim są upadli aniołowie
Wojciech Surówka OP
Dominikanie na niedzielę
Święto nas wszystkich / Paweł Możejko OP
Challenge / Marcin Barański OP
Dzień Prawdy / Tomasz Zamorski OP
Przez krzyż do raju / Błażej Matusiak OP
Jeszcze pięć minutek / Radosław Więcławek OP
Felietony
Piznyć / ks. Grzegorz Strzelczyk
Pieczka zgasła / Stefan Szczepłek
Szmaty zapalone / Paweł Krupa OP
Gran Torino / Wojciech Ziółek SJ
Poza strefą komfortu / Jarosław Mikołajewski
Nic nie jest po staremu / Paulina Wilk
Tym słowom mówię: Amen / ks. Mirosław Tykfer
Redakcja:
Roman Bielecki OP (redaktor naczelny),
Katarzyna Kolska (zastępca red. nacz.),
Łukasz Róg OP (sekretarz redakcji),
Dominik Jarczewski OP, Arkadiusz Wojtas OP, Magdalena Wojtaś
Korekta:
Magdalena Ciszewska, Paulina Jeske-Choińska, Lidia Kozłowska
Projekt graficzny i skład:
Koordynacja produktu:
Kornelia Winiszewska
Reklama i patronaty:
Ewelina Paluszyńska, [email protected]
ISSN: 2543-4802
Wydawca:
Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze Sp. z o.o., ul. Tadeusza Kościuszki 99, 61-716 Poznań
Adres redakcji:
ul. Kościuszki 99, 61-716 Poznań, tel. 61 850 47 22, e-mail: [email protected]
www.miesiecznik.wdrodze.pl
Cum permissione auctoritatis ecclesiasticae.
Redakcja nie odsyła materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo adiustowania i skracania tekstów przyjętych do druku.
Zdjęcie na okładce: johannes plenio / pexels
Śledź nas: Facebook: MiesiecznikWdrodze / Instagram: wdrodze_miesiecznik / Twitter: miesWdrodze / YouTube: WydawnictwoWdrodzePL
Religijność skupiona wokół militarnych wątków budzi coraz więcej wątpliwości. Czy jest coś złego w tym, że mężczyźni chcą się spotykać, modlić i formować?
Tego typu religijność ma bardzo wielu zwolenników i choć będą głosy krytyczne, to wydaje się, że opinie sympatyków zdecydowanie przeważają. Rzetelna polemika pojawia się rzadko. Oprawę militarną uważam za swego rodzaju folklor, w gruncie rzeczy nieszkodliwy. Ważne jest, żebyśmy zobaczyli las, a nie tylko pojedyncze drzewa. Zagadnienia związane z działalnością Wojowników Maryi czy z innymi formami religijności militarnej stanowią drobny element szerokiego zjawiska – głębokich zmian w polskiej religijności na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Myślę o narodzinach w naszym kraju religijności synkretycznej, wieloelementowej, prowadzącej do chaosu i zamętu na poziomie doktrynalnym. Ten problem dotyczy dziś w Polsce kilku milionów katolików.
Mówimy nie tylko o Wojownikach Maryi, takich grup jest więcej. Można odnieść wrażenie, że biskupi nie chcą tych ludzi stracić, dlatego nie zwracają uwagi na zagrożenia, które mogą się pojawiać – w tym również na głoszoną w tych grupach doktrynę.
Biskupi i księża prezentują myślenie pragmatyczne – na to, co się dzieje z naszą religijnością, patrzą bardzo praktycznie. Podstawowym kryterium oceny jest dla nich obecność ludzi w świątyniach. Uznają, że dobre jest to, co sprawia, że wierni przyjdą do kościoła, że będą uczestniczyć w nabożeństwach, że zaangażują się w działalność parafialną. Natomiast zagadnienia dotyczące rozumienia prawd wiary i moralności są w naszym Kościele kwestią zupełnie marginalną. Gdy od 2008 roku zacząłem zgłaszać te problemy władzom kościelnym, spotykałem się najczęściej z wrogością i obojętnością.
Proszę zauważyć, że już w 2009 roku ukazał się raport dotyczący Ruchu Rodzin Nazaretańskich – dokument, po którym zapadło ogólnopolskie milczenie. W raporcie opisano konkretnie wiele przerażających zjawisk, od kultu osoby założyciela po fałszywą mariologię. Dokument jest publicznie dostępny, ale wielu jego druzgocących wniosków i rekomendacji – z wyjątkiem archidiecezji warszawskiej – nie wprowadzono w życie. Bezpodstawnie uznano, że problem dotyczył tylko Warszawy. Niestety, najczęściej władze kościelne nie chcą reagować na różne nadużycia pojawiające się we wspólnotach religijnych. Zazwyczaj reakcje biskupów czy kurii diecezjalnych pojawiają się dopiero pod presją, kiedy zgłaszają się osoby skrzywdzone lub gdy powstaje poważne ryzyko skandalu medialnego.
Skąd się biorą takie grupy? Na jakie potrzeby taka religijność odpowiada, że zbierają się wokół niej tysiące ludzi?
Nie prowadzimy badań socjologicznych, nie istnieją opinie filozoficzne, psychologiczne i teologiczne. W związku z tym mamy do czynienia ze zjawiskiem, które w sposób naukowy nie jest poddane głębszym analizom. Nie są poddawane rzetelnym badaniom bardzo daleko idące zmiany w naszej polskiej religijności, zachodzące na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Mamy tu ogromną pracę do wykonania, jeśli chodzi o socjologię, psychologię, filozofię czy teologię. Powracając do religijności militarnej, z pewnością jej rozwojowi sprzyja obecny kontekst międzynarodowy. Coraz więcej ekspertów twierdzi, że trzecia wojna światowa już trwa, nie musimy na nią czekać. Co więcej, Rosja straszy świat użyciem broni atomowej. Wiele państw radykalnie zwiększa wydatki na zbrojenia. Wokół nas mamy rozwój wojsk obrony terytorialnej, powstawanie kolejnych strzelnic, szkolenia z posługiwania się bronią. W telewizji i internecie ciągle widać czołgi, samoloty, rakiety, żołnierzy. I do tego przerażające obrazy z brutalnej wojny Rosji z Ukrainą. To wszystko sprzyja rozwojowi religijności militarnej. Do tego dochodzą elementy patriotyczne. Mężczyźni w absolutnie dobrej wierze, przekonani, że chcą służyć ojczyźnie i jednocześnie angażować się religijnie, łatwo wchodzą w tego rodzaju grupy i wspólnoty. Tam są dość często karmieni wizją końca świata, obecnością diabła i perspektywą globalnej katastrofy, co w pewien sposób odpowiada temu, co widzą wokół siebie.
To jest jedna perspektywa, powiedzielibyśmy, przyziemna. Ludzie czymś żyją, widzą to dookoła siebie, więc wokół tego organizują swoją religijność. Druga perspektywa jest stricte religijna i dotyczy potrzeb duchowych.
Z jednej strony ruchy i grupy akcentujące elementy wojskowe odwołują się do zjawisk obecnych w tradycji Kościoła. Tego rodzaju religijność nawiązuje do wielu podobnych elementów, które występowały w dziejach chrześcijaństwa: rycerstwo, krucjaty, Kościół rozumiany jako Ecclesia militans, wojny religijne, zakon krzyżacki czy zakon maltański itp. W ostatnich dziesięcioleciach figura wojownika, żołnierza Chrystusa czy krzyżowca odżyła w Kościołach ewangelikalnych i zielonoświątkowych. Jednym z teoretyków wojny duchowej i wojowników Chrystusa jest Charles Peter Wagner, amerykański ewangelizator charyzmatyczny. Grupy militarne w Kościele katolickim odwołują się więc i do tego, co było w przeszłości, i do tego, co się dzieje dziś w innych wspólnotach chrześcijańskich.
Z drugiej strony proponowana w religijności militarnej wizja świata daje ludziom proste odpowiedzi. Zauważmy, jak to wyglądało w czasie ostatniej pandemii. Wielu ludzi lgnie do tego rodzaju nauczania, bo otrzymują tam bardzo jasne i konkretne, można powiedzieć żołnierskie odpowiedzi. Oczywiście pozostaje pytanie, na ile te odpowiedzi są prawdziwe, a na ile uproszczone – ale bez wątpienia są reakcją na autentyczne potrzeby wierzących.
Wiele osób należących do tych grup mocno by się obraziło na sugestię, że idą za zielonoświątkowymi impulsami. Uważają siebie za ten najbardziej tradycyjny nurt Kościoła, za konserwatystów wrogich wszelkim nowinkom.
Na tym właśnie polega specyfika tej synkretycznej religijności, że mamy w niej prawdziwy groch z kapustą. Z jednej strony nawiązuje ona do tradycyjnej polskiej religijności maryjnej. Z drugiej strony ta religijność jest przepełniona typowo zielonoświątkowym rozumieniem niektórych prawd wiary chrześcijańskiej. Rozumienie grzechu, Szatana, opętania, modlitwy uwolnienia, cudu, uzdrowienia, pandemonicznej wizji świata – te wszystkie elementy należą do współczesnej religijności zielonoświątkowej tzw. trzeciej fali, z wieloma elementami pochodzącymi z religii naturalnych Afryki czy Azji.
To tylko polska specyfika czy szersze zjawisko w Kościele?
Zdecydowanie fenomen globalny. Polską religijność militarną można określić jako katolicyzm uzielonoświątkowiony, który stanowi część ogólnoświatowego procesu pentekostalizacji, czyli uzielonoświątkowienia chrześcijaństwa. W pewnym sensie duchową stolicą synkretycznej religijności katolickiej jest Medjugorje. Zauważmy, że salezjanin ks. Dominik Chmielewski, jak twierdzi, tam właśnie przeżył swoje nawrócenie, pielgrzymował tam ponad trzydzieści razy. Medjugorje to połączenie religijności charyzmatycznej z tradycyjną katolicką religijnością maryjną. I tu pojawiają się niezwykle trudne pytania. Co tak naprawdę dzieje się w Medjugorje? Kim jest Gospa (chorw. Pani)? Jak interpretować jej orędzia? Czy rzeczywiście Gospa jest Matką Bożą? Które orędzia Gospy są prawdziwe, a które fałszywe? To pytania przerażająco trudne. Zauważmy, że do dzisiaj Stolica Apostolska nie potwierdziła w żaden sposób prawdziwości tych objawień czy wizji mistycznych. Natomiast do religijności płynącej z Medjugorje, do treści przekazywanych tam przez Gospę, odwołują się miliony katolików w naszym kraju. Nie tylko w Polsce zresztą. Mamy tu potężny problem, który dotyczy tak naprawdę całego Kościoła katolickiego: co dalej, jeśli chodzi o Medjugorje i jak traktować wszystkie orędzia Gospy z ostatnich czterdziestu lat.
Ktokolwiek ośmieli się choćby tylko zapytać o prawdziwość tych orędzi, natychmiast słyszy zarzuty, że atakuje prawdziwą wiarę i chce zniszczyć Kościół. Czy to jest nieważne, w co wierzymy? Nie musimy się nad tym zastanawiać, weryfikować? Wystarczy, że jesteśmy pobożni?
Nie chciałbym nikogo urazić, ale w Polsce trzeba dziś mówić o głębokim analfabetyzmie religijnym, który ma wiele przyczyn. Również w innych krajach, choćby we Włoszech, coraz częściej poważni przedstawiciele Kościoła i życia publicznego zaczynają otwarcie mówić o analfabetyzmie religijnym i o potrzebie głębszej edukacji religijnej. I to właśnie ten analfabetyzm sprawia, że mamy kompletny chaos doktrynalny.
Często słyszę od anonimowych ludzi w internecie, że mój doktorat z teologii jest niewiele wart, że taka wiedza nic nie daje, że się nie znam. I oni wiedzą lepiej, bo się pomodlili.
To czysty fideizm. Ci ludzie się modlą, tkwiąc właśnie w religijności synkretycznej, gdzie wszystko łączy się ze wszystkim: magia z religią, prawdy chrześcijańskie w wydaniu katolickim z tym, co jest zielonoświątkowe, psychomanipulacja z autentycznym doświadczeniem religijnym. Mamy religijny koktajl, ale te procesy zaszły już tak głęboko, że obecnie nie widzę szansy na zmianę. Niestety, jesteśmy skazani na akceptację tego koktajlu religijnego.
Biskupi mają misję nauczania. Ich obowiązkiem jest czuwać nad prawdziwością wiary, nad jej zgodnością z Tradycją i Magisterium Kościoła. To jest ich pierwsza i podstawowa odpowiedzialność. Gdzie oni dzisiaj są?
Biskupi są głęboko podzieleni. Popatrzmy na zaangażowanie duszpasterskie ks. Chmielewskiego (zarzuca się mu błędy doktrynalne w nauczaniu – przyp. red.). Mamy dwie diecezje, katowicką i białostocką, które zakazały mu działalności na swoim terenie. I mamy biskupa Krzysztofa Włodarczyka z Bydgoszczy, który w czerwcu 2022 roku został publicznie pasowany na Wojownika Maryi. O tym spektakularnym wydarzeniu informowała entuzjastycznie Katolicka Agencja Informacyjna. Więcej – biskup Włodarczyk zdecydował się na taki publiczny gest rok po powstaniu opinii teologicznej zespołu Komisji Duszpasterstwa Konferencji Episkopatu Polski. Dokument jest druzgocący dla poglądów głoszonych przez ks. Chmielewskiego. Myślę, że pasowanie biskupa Włodarczyka na Wojownika Maryi stanowi dramatyczny symbol głębokiego pęknięcia doktrynalnego w Kościele katolickim w Polsce. Warto w tym miejscu dodać, że dzięki wspomnianej wcześniej opinii teologicznej poznaliśmy nie tylko błędy obecne w nauczaniu ks. Chmielewskiego, ale mamy także wykaz wielu treści heretyckich, jakie zostały bezkrytycznie przyjęte przez kilkaset tysięcy jego gorących zwolenników.
„Jesteśmy pod wpływem nowych totalitaryzmów”. „Diabeł czai się wszędzie”. „Jesteśmy na pierwszej linii frontu”. „Trwa duchowa batalia o cywilizację”. „Jesteśmy ostatnim szańcem”. „Za progiem czeka apokalipsa”. „Czas skończyć z grzesznymi kompromisami”. To są te myśli, które w militarnych grupach powracają bardzo często.
I to jest w stu procentach wizja świata neopentekostalna, czyli zielonoświątkowa tzw. trzeciej fali. Gdybyśmy zajrzeli do nauczania pastorek i pastorów różnego rodzaju denominacji neopentekostalnych w Ameryce Południowej, w Azji czy w Afryce, otrzymamy mniej więcej ten sam obraz. Mamy tam jasny podział świata na dobro i zło, diabeł czai się za rogiem, zło opanowało świat, żyjemy w czasach ostatecznych. Kategoria diabła jest wykorzystywana, żeby budzić lęk u słuchaczy, którym głosimy Ewangelię. Zapewniamy ich, że przystępując do naszej grupy, mogą się czuć bezpieczni, że będą zbawieni, bo my możemy ochronić ich przed działaniami Szatana. Kategoria diabła jest absolutnie centralna, gdy chodzi o funkcjonowanie współczesnych wspólnot zielonoświątkowych na całym świecie. Obecny jest tam również ten element militarny, trwa wojna dobra ze złem, należy podjąć walkę duchową, trzeba się stać wojownikiem Chrystusa w świecie, który zmierza do swojego końca.
Ta dualistyczna wizja świata z ostrym podziałem na dobro i zło była wykorzystywana przez różnego rodzaju sekty od początków chrześcijaństwa, to nie jest w Kościele nic nowego. Tu jednak oprócz myśli, że w naszej grupie wyznawcy są bezpieczni, mamy też misję ocalania świata. „My będziemy odpowiedzią na laicyzację Europy”.
To polski mesjanizm, to znaczy przekonanie, że chrześcijaństwo w Polsce – po przeżyciu tak zwanego przebudzenia charyzmatycznego – ma do odegrania ważną dziejową misję w stosunku do całego świata. W 2011 roku bardzo klarownie wyraził tę prawdę Lech Dokowicz w wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego”. W rozmowie został zapytany o to, czego szukają nad Wisłą tacy ewangelizatorzy jak James Manjackal i Rufus Pereira z Indii, Antonello Cadeddu z Brazylii czy John Bashobora z Ugandy, którzy w ostatnich latach gromadzą na swoich spotkaniach w naszym kraju dziesiątki tysięcy ludzi. „Oni niczego nie szukają – odpowiada Lech Dokowicz. – Oni przynoszą. To są prorocy, apostołowie, których Pan posyła, aby przebudzić nasz kraj. Według słów niektórych z nich Pan Bóg rozpoczyna reewangelizację świata na różnych kontynentach od pojedynczych krajów. Od Polski ma się rozpocząć reewangelizacja Europy. Ale jest to zadanie warunkowe. Aby Polska mogła stać się światłem dla naszego kontynentu, Polacy muszą najpierw powrócić do gorącej wiary naszych ojców. Dlatego Pan Bóg z krańców świata posyła do nas ludzi posługujących w Jego mocy, aby kładąc ręce, przebudzili i umocnili tych, którzy przygotują nasz kraj do tego zadania”. Tak myślą miliony katolików w naszym kraju.
Przepraszam, ale wystarczy choć lekko liznąć teologii i mieć tylko ciut wiedzy, żeby zauważyć, że brzmi to sekciarsko.
Mamy w Polsce kilkanaście wydziałów teologicznych i potężną armię teologów. Czy pojawił się choćby jeden głos krytyczny, gdy ks. Bashobora głosił w Warszawie rekolekcje dla całego naszego narodu? Dlaczego milczano po egzorcyzmie narodowym na Jasnej Górze w 2016 roku? W 2015 roku wydano dwa dokumenty dotyczące spowiedzi furtkowej i uzdrowienia międzypokoleniowego, ale później wszystko wróciło na stare tory. Dokumenty w zasadzie nigdy nie weszły w życie, bo większość biskupów się z nimi nie utożsamiała, większość księży nie chciała o nich słyszeć.
Jesteśmy w takim razie bezradni? Możemy się tylko przyglądać, jak chrześcijaństwo ewoluuje w jakąś nieokreśloną panreligię, łączącą w sobie elementy najróżniejszych duchowości – bo tak pobożnie wyglądają? Przecież to wyrządza ludziom krzywdę na różnych poziomach.
Niestety, nie jestem tu optymistą. Po piętnastu latach opisywania tych zjawisk doszedłem do wniosku, że jakiekolwiek zmiany na poziomie doktrynalnym są w Polsce niemożliwe, bo sprawy doktrynalne prawie nikogo nie interesują. To, co możemy zrobić – i czym ja się też trochę zajmuję – to jest przynajmniej eliminacja z religijności tych zjawisk, które są szkodliwe psychicznie. Kategoria nadużyć duchowych wchodzi powoli do języka Kościoła, na przykład we Francji. Chodzi o to, jak unikać psychomanipulacji, jak eliminować różnego rodzaju nadużycia władzy i sumienia, jak nie krzywdzić psychicznie ludzi w przestrzeni życia kościelnego. To są sprawy bardzo konkretne i do zrobienia od zaraz. Czy wprowadzić zakaz poddawania osób nieletnich egzorcyzmom i modlitwom uwolnienia? Jakie kary kościelne nakładać na duchownych, którzy łączą Toronto Blessing (wylanie Ducha Świętego – przyp. red.) z adoracją Najświętszego Sakramentu? Przykładem psychomanipulacji religijnej i nadużycia władzy sumienia była choćby działalność dominikanina Pawła M., opisana w raporcie komisji Tomasza Terlikowskiego w 2021 roku. Zaangażowanie duszpasterskie tego zakonnika wyrastało z religijności charyzmatycznej. Natomiast dzisiaj mamy do czynienia z kolejnym etapem rozwoju religijności synkretycznej, do której dodaje się elementy wojskowe, pobożność maryjną, wątki patriotyczne i mesjanistyczne.
Czyli wewnątrz Kościoła za jakiś czas możemy mieć powtórkę z rozrywki – i się na to zgadzamy. Ale ten problem wewnątrz oddziałuje również na zewnątrz. Wpływa na naszą wiarygodność w świecie.
Zdecydowanie tak. Zmiany w religijności, które dokonały się w Polsce na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat, a które oceniam negatywnie, w dużym stopniu wpłynęły na utratę części wiarygodności Kościoła katolickiego i na poważne ośmieszenie religii w domenie publicznej. Masowe egzorcyzmy, magia i zabobon, ks. John Bashobora na Stadionie Narodowym w Warszawie, sól egzorcyzmowana, spowiedź furtkowa, straszenie diabłem, rekolekcje szkolne w halach sportowych, podczas których setki dzieci doprowadza się do upadku na podłogę (spoczynki w duchu, autosugestia, trans, hipnoza) – to wszystko budzi zażenowanie i złość nie tylko w kręgach liberalnych czy agnostycznych, ale również wśród dużej części katolików luźno związanych z praktykami religijnymi. Te formy nowej ewangelizacji sprawiają, że religia postrzegana jest coraz częściej nie tylko jako coś śmiesznego, ale wręcz szkodliwego i niebezpiecznego. W 2016 roku dokładnie w ten sposób prezentowano w mediach rekolekcje charyzmatyczne w Lesznie, zorganizowane dla tysiąca dzieci i młodzieży.
Mówi ksiądz, że nie wierzy w możliwość zmian. Ale gdyby jednak pomarzyć czy pozwolić jakimś zapaleńcom o te zmiany walczyć – na czym one powinny polegać?
Kiedy mówię, że nie wierzę w możliwość zmian, to mam na uwadze zmiany szybkie i łatwe. Trzeba myśleć realnie. Zmiana mentalności duchownych i świeckich będzie niezwykle trudna. Często prowokacyjnie pytam, gdzie się podziała w Polsce teologia katolicka. Dlaczego często promuje ona religijność synkretyczną? Gdzie była teologia moralna, gdy chodzi o pedofilię klerykalną? Gdzie jest teologia fundamentalna i teologia dogmatyczna, gdy chodzi o Wspólnotę Mamre, Czatachową (wspólnoty o charakterze charyzmatycznym – przyp. red.), ks. Bashoborę czy ks. Chmielewskiego? Podstawą każdego uzdrowienia jest przebudzenie i diagnoza. Jeśli nie ma świadomości problemu, nie ma mowy o leczeniu. Dlatego powinniśmy sobie życzyć szybkiego wybudzenia z letargu, w którym trwamy od wielu lat. Trzeba przerwać zimowy sen. Zacznijmy siać ziarno, żeby kiedyś były żniwa. Trzeba się tylko uzbroić w cierpliwość i mieć ogromną wytrwałość. Jeśli w Polsce rozkwit tej synkretycznej religijności trwa od kilkunastu lat, to proces leczenia z pewnością zajmie dużo więcej czasu. ¶
Zorientowałem się właśnie, że kilka ostatnich felietonów poświęconych było różnym ważnym (przynajmniej moim zdaniem) i aktualnym tematom dotyczącym życia Kościoła. I doszedłem do wniosku, że pora nieco zluzować. Zwłaszcza że dziś miała miejsce seria wydarzeń, które mogą się złożyć w całkiem zgrabną opowieść. Będzie autobiograficznie, ale trudno – czasem i do takiego stylu w ramach płodozmianu trzeba sięgnąć.
Udało mi się dziś wygospodarować trzy czwarte wolnego dnia, co ostatnio jest na tyle rzadkie, że bezwzględnie wymaga wzmianki. Po wykonaniu zwykłych porannych ludzkich, chrześcijańskich i księżowskich czynności zapakowałem się do samochodu (choć niektórzy moi koledzy nadal utrzymują, że to wyrób samochodopodobny) i pogoniłem do Korbielowa z zamiarem szybkiego wejścia na Pilsko. Na miejscu byłem o 6.45 i – zgodnie z przewidywaniami – zastałem świetne warunki: puste parkingi, rześki, trzystopniowy poranek oraz wszelkie znaki na niebie, że wstaje słoneczny dzień. Tu nieco przewinę taśmę wspomnieniową aż do wysokości kosodrzewiny przed szczytem Pilska. Tylko muszę dodać, że wolny czas zwykle urozmaicam sobie, fotografując. Co oznacza, że noszę ze sobą nieco sprzętu. Głównie używam pokaźnych rozmiarów obiektywu o dużej rozpiętości ogniskowej, który pozwala robić zarówno zdjęcia w dużym przybliżeniu, jak i znacznie szersze kadry. Dla wygody noszę go – z dopiętym korpusem aparatu – przytroczony do pasków plecaka.
No i kiedy na chwilę przystanąłem, żeby się rozejrzeć, pękła sprzączka, do której sprzęt był przypięty. Wszystko to – ważące blisko trzy kilogramy – spadło z mniej więcej metra i pizło w ziemię. Zamarłem.
Mamy teraz naturalną pauzę w narracji, więc wyjaśnienie dla nie-Ślązaków: „pizło” znaczy „uderzyło”.
Obiektywy i aparaty fotograficzne to przedmioty dość delikatne, dlatego źle znoszą uderzenia. Przez głowę przeleciało mi od razu „n” scenariuszy możliwych typów awarii. Z duszą na ramieniu podniosłem sprzęt, włączyłem go, poklikałem, pokręciłem: działa!
Okazało się, że zatrzymałem się w miejscu, w którym niedawne deszcze utworzyły płaską łachę z miękkiej ziemi, o średnicy może pięćdziesięciu centymetrów. Obiektyw z korpusem nie piznoł w żaden kamień, nawet malutki. Rozejrzałem się. To było jedyne takie miejsce na kilkusetmetrowym odcinku dojścia do szczytu. Wszędzie były kamienie. Mój umysł natychmiast podzielił się na kilka części. Analityczno-empiryczna zaczęła kombinować, z jakim prawdopodobieństwem mamy tu do czynienia. Sprzączka już dawno miała prawo odmówić posłuszeństwa – wziąłem jeden z moich najstarszych plecaków, w czynnej służbie jakoś od 2005 roku, często używany i po różnych przejściach. Ale że się to stało dokładnie w miejscu zdolnym do zamortyzowania upadku? Druga zaś, religijna część, triumfalnie obwieściła, że oto dokonał się ewidentny akt interwencji bóstwa, któremu część empiryczna niech tylko spróbuje zaprzeczyć!
Część empiryczna bąknęła wprawdzie nieśmiało, że niekoniecznie Boska opatrzność zajmuje się ratowaniem mnie przed wyprawą do serwisu i naprawą sprzętu, dbając o moją – niezbyt przecież ubogą – kieszeń, ale natychmiast umilkła, przeczuwając pewnie, że religijna już bliska była zadania nieretorycznego i nieco jednak przemocowego pytania: „A piznyć cie?”. Na to wszystko uruchomiła się część teologiczno-wierząca z nieco jednak przewidywalną misją godzenia pozostałych: „No skoro wierzę w to, że Bóg mnie ukochał, to dlaczego miałbym nie dopuścić do siebie myśli, że może się zatroszczyć również o taki drobiazg. Tym bardziej, że się o niego nie starałem, nie prosiłem itd.”.