Miesiecznik W drodze 4/2021 (572) - Wydanie zbiorowe - ebook

Miesiecznik W drodze 4/2021 (572) ebook

Wydanie zbiorowe

4,4

Opis

Dominikański miesięcznik z 40-letnią tradycją. Pomaga w poszukiwaniu i pogłębianiu życia duchowego. Porusza na łamach problemy współczesności a perspektywę religijną poszerza o tematykę psychologiczną, społeczną i kulturalną.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 157

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (19 ocen)
12
4
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Drodzy Czytelnicy,

współczesne kobiety są w stanie osiągnąć wiele w wybranym przez siebie zawodzie. Są prezesami banków, rektorami uniwersytetów, premierami, naukowcami. Wszystko jest kwestią talentu, pracy i determinacji. W zetknięciu z rzeczywistością Kościoła ta perspektywa zostaje zawężona. I zostawmy na boku kwestię święceń kapłańskich i procentowych parytetów.

To wciąż niezwykle rzadki widok: ministrantka przy ołtarzu, wykładowczyni teologii w seminarium czy zakonnica rzecznik prasowa diecezji albo szafarka Eucharystii szczególnie tam, gdzie w szpitalu brakuje kapelana.

Oczywiście, jak mówi w rozmowie z nami rektor rzymskiego uniwersytetu Angelicum dominikanin ojciec Michał Paluch, z odpowiedzialności za niektóre wymiary funkcjonowania Kościoła pasterzy nikt nie zwolni. A co więcej, mamy w tych obszarach prawo domagać się od nich stanowczej reakcji. Ale jak dodaje Zuzanna Flisowska-Caridi z międzynarodowej organizacji Voices of Faith: „Traktowanie problemu wykluczenia kobiet z różnych sfer życia kościelnego jako kaprysu małej grupy katoliczek jest nieporozumieniem. W rzeczywistości jest to problem tego, jak Kościół rozumie godność i wolność człowieka i na ile w tym rozumieniu wierny jest Ewangelii”.

Nie chodzi o snucie wizji o walce płci, ale o realne opisanie naszej rzeczywistości. Doskonale zdaję sobie sprawę, że oprócz kobiet, które zawsze były i będą w Kościele, jest wiele takich, które są daleko i często szukają w nim bez powodzenia swojego miejsca. To do nich należy adresować duszpasterskie działania i szukać wspólnego języka. Jeśli nie, to prędzej czy później zniechęcone uznają, że Kościół jest męsko-katolicki. ¶

Przed nami kolejna Wielkanoc, tajemnica powstania zmartwych wpisana wnaszą codzienność naznaczoną epidemicznymi ograniczeniami, niepewnością izmęczeniem. Wimieniu redakcji „Wdrodze” życzę Państwu doświadczania pokoju zmartwychwstałego Chrystusa, którego źródłem są Jego przebite ręce ibok – namacalny znak Bożego miłosierdzia.

Nie potrzebujemy świętego spokoju

Wszędzie tam, gdzie nie są potrzebne święcenia do sprawowania władzy w Kościele, powinna być całkowita równość w dostępie kobiet do urzędów kościelnych. Jestem pewien, że jeśli tylko kobiety zaczną być konsekwentniej uwzględniane przy obsadzaniu ważnych stanowisk, szybko zostaną docenione i zajmą słusznie im należne miejsce.

Z Michałem Paluchem OP, rektorem Papieskiego Uniwersytetu Świętego Tomasza z Akwinu w Rzymie,

rozmawiaTomasz Maćkowiak

Czy w Kościele jest szansa na otwarcie dyskusji o kapłaństwie kobiet?

To oczywiście pytanie nie do mnie, ale do ojca świętego. Jan Paweł II wyraził się na ten temat bardzo stanowczo i jednoznacznie. Nie przypominam sobie żadnej wypowiedzi papieża Franciszka, w której kwestionowałby to stanowisko – przedstawione przez Jana Pawła w ciągłości z wielowiekową tradycją Kościoła.

Być może problemem nie jest brak dostępu do święceń dla kobiet, ale zasada, że wszelka władza w Kościele jest związana z władzą święceń. Dlatego właśnie wszystkie najważniejsze urzędy są obsadzone przez biskupów. Trzy najważniejsze zadania Kościoła – nauczanie, uświęcanie i zarządzanie (władza pasterska) – były dotąd traktowane jako nierozdzielne. Wszystkie sprawował biskup, jedyny następca apostołów w diecezji. Papież Franciszek wspomniał ostatnio en passant o potrzebie rozważenia możliwości rozdzielenia tych zadań, co prowadziłoby także do powstania odrębnych hierarchii, które byłyby z każdym z tych zadań związane. Oczywiście to tylko wstępna idea, która domaga się dogłębnego przemyślenia i opracowania teologicznego. Może się okazać nietrafna. Ale takie rozwiązanie otwierałoby drogę do oddania kongregacji w ręce prefektów, którymi mogłyby być kompetentne osoby świeckie. No bo właściwie dlaczego szefem Kongregacji ds. Integralnego Rozwoju nie miałaby być kobieta?

Czy to miałoby wyglądać docelowo tak, że działalnością Kościoła – organizacją, dobroczynnością, strukturą, pieniędzmi – zarządzają świeccy urzędnicy bez względu na płeć, a duchowni koncentrują się na sprawowaniu sakramentów?

Koncentracja działań duchowieństwa na sprawowaniu sakramentów następuje wszędzie tam, gdzie zmniejsza się liczba powołań. Nie potrzeba do tego nawet wspomnianej wcześniej zmiany w rozumieniu relacji do siebie najważniejszych zadań Kościoła. Ten proces jest już w toku. Zapoczątkowany został zresztą w Ewangelii, kiedy apostołowie powołali do pomocy w organizacji i działalności charytatywnej diakonów.

Czy świeccy powinni mieć większy wpływ na wybór nowych biskupów? A jeśli tak, to jak miałoby to wyglądać? Przecież trudno sobie wyobrazić regularne wybory z kampanią wyborczą w mediach.

Procedura selekcji kandydatów na biskupa jest rozbudowana i długa. Opowiedział o niej przed laty dość szczegółowo arcybiskup Józef Kowalczyk w wywiadzie dla Katolickiej Agencji Informacyjnej przy okazji awantury wokół nominacji arcybiskupa Stanisława Wielgusa. Według tego opisu bardzo wiele zależy od nuncjusza – od tego, kogo będzie pytał o zdanie. A może pytać wszystkich, zarówno duchownych, jak i świeckich. Nie jestem pewien, czy to procedura jest wadliwa i zawodzi, czy też mamy raczej problem z „czynnikiem ludzkim”. Pomyślmy o aferach ostatnich lat – arcybiskup Wesołowski, arcybiskup Ventura we Francji… Nuncjusze powinni być nie tylko zręcznymi dyplomatami, ale też ludźmi roztropnymi i naprawdę pod każdym względem integralnymi. Oczywiście, być może jakieś uzupełnienia proceduralne by się przydały, nie wydaje mi się jednak, że w tym tkwi klucz do pożądanej zmiany.

Czy lud Boży powinien obwoływać swojego faworyta biskupem? Cóż, kluczowa idea związana z sukcesją apostolską jest taka, że biskup i cała hierarchia reprezentują władzę nienależącą do tego świata, która nie może być wygenerowana przez wspólnotę (stąd nałożenie rąk w święceniach jako symbol mocy pochodzącej z góry – spoza wspólnoty). Wierni danej diecezji powinni oczywiście mieć znacznie więcej rozmaitych okazji do wyartykułowania swoich opinii w sprawie wyboru pasterza, ale to nie do nich, ostatecznie, powinna należeć decyzja.

A konkretnie to jak miałoby wyglądać to artykułowanie opinii świeckich? Są już na to jakieś pomysły albo wzorce?

Niektóre diecezje mają historyczne przywileje, ich kapituły katedralne mogą na przykład wybierać kandydata na biskupa albo proponować ich terno (trzech kandydatów – przyp. red.). W każdym wypadku ostateczna decyzja należy jednak do papieża. Współczesna technologia otwiera nowe możliwości. Dlaczego właściwie, kiedy rozpoczyna się proces wyboru biskupa, nuncjusz nie mógłby zaprosić wszystkich katolików w diecezji – jego list mógłby być zawieszony na stronie internetowej i odczytany w niedzielę z ambon – do zgłaszania kandydatów? Oczywiście potem musiałaby zostać przeprowadzona uważna weryfikacja i selekcja. Konsultacje z wiernymi diecezji mogłoby wieńczyć głosowanie doradcze przeprowadzane przez internet, którego wyniki pozostawałyby znane jedynie nuncjaturze i Stolicy Apostolskiej. Dzięki takiemu podejściu pewnie z czasem większy procent naszych biskupów stanowiliby hierarchowie, którzy wcześniej sprawdzili się jako proboszczowie, mniej byłoby dawnych urzędników kurii i biskupich sekretarzy. To oczywiście tylko bardzo wstępny i niedopracowany pomysł, w jaki sposób można byłoby dziś szukać nowych, szerszych form konsultacji z wiernymi świeckimi.

Choć w związku z aferami pedofilskimi polski Kościół przeżywa kryzys, to wielu podkreśla, że ten kryzys jest jednocześnie szansą. Ale powstaje pytanie: na co i dla kogo? Przecież zmiany (na przykład w procedurach karnych) zachodzą bardzo powoli i niewielu jest tym zainteresowanych. Biskupów, którzy popierają stanowcze działania, jest kilku. Reszta albo czeka, albo milczy.

Brak reakcji na przestępstwa i empatii wobec ofiar jest sprawą haniebną. Oczywiście istnieje zasadnicza różnica między latami osiemdziesiątymi i dziewięćdziesiątymi, kiedy stosunkowo niewiele było wiadomo o zjawisku pedofilii, a ostatnim dwudziestoleciem, kiedy temat został z dużą stanowczością podjęty przez Stolicę Apostolską. Nikt z hierarchów od około dwudziestu lat nie może powiedzieć, że nie rozumie mechanizmów i nie zna środków zaradczych. Jeśli nie zna, to jest to niewiedza zawiniona, która nie zdejmuje z nikogo odpowiedzialności moralnej i karnej.

Z drugiej jednak strony bądźmy sprawiedliwi. W ciągu ostatnich dziesięcioleci w tej dziedzinie w Kościele bardzo wiele się stało. Widać to na przykład w Stanach Zjednoczonych, gdzie Kościół jest badany pod tym względem jak mało która organizacja na świecie. Po interwencji Jana Pawła II w 2001 roku oraz dzięki stanowczości Benedykta XVI i Franciszka liczba przypadków pedofilii drastycznie spadła. Większość przywoływanych dziś historii dotyczy przypadków sprzed wprowadzenia nowych procedur. Nie oznacza to, że wszystko już świetnie działa i można przestać czuwać. Zdarzają się wciąż sytuacje żenujące, co spektakularnie ujawnił przypadek kardynała McCarricka. Jednak praca systemowa została wykonana i zaczyna przynosić widoczne, mierzalne statystycznie efekty. Nawet jeśli nad Wisłą mamy słuszne powody do frustracji i rozgoryczenia, droga została już wytyczona. Trzeba tylko dopilnować, by nią konsekwentnie iść dalej.

Nie mamy wyrazistej postaci w polskim episkopacie, która mogłaby wziąć na siebie ewentualne reformy.

Proszę pamiętać o tym, że co do zależności formalnych, to jeden biskup diecezjalny ma się tak do drugiego, jak proboszcz do proboszcza. Każdy z nich odpowiada za swoją diecezję i tyle. Konferencja episkopatu nie jest ciałem, które ma władzę nad wszystkimi diecezjami. Tylko Stolica Apostolska ma prawo wkraczać w decyzje biskupa danej diecezji. W takim systemie nie ma więc – patrząc na to od strony formalnej – miejsca na jakiegoś lidera z mocnym mandatem do zarządzania całością. Jest oczywiście prymas, jest sekretarz episkopatu, są kardynałowie – wszystkie te tytuły dają jednak mandat do przewodzenia, który jest prawie wyłącznie symboliczny. Kiedy zaś dochodzi do bardzo dużych napięć i trudnych decyzji, mandat symboliczny nie wystarczy.

Być może reformy powinni wziąć na siebie świeccy i niejako wymusić zmiany na biskupach?

Cóż, kiedy mówimy o przestępstwach, to po prostu zwyczajna przyzwoitość domaga się reakcji i podjęcia walki o reformy. I za to odpowiedzialni są wszyscy – i świeccy, i duchowni. Wydaje mi się zresztą, że trzeba uznać, iż w walkę o zmiany angażują się i jedni, i drudzy. Można i należy oczywiście dopytywać, dlaczego biskupi nie są bardziej widoczni w tej walce i nie odcinają się wyraźniej od dopuszczających się przestępstw kolegów. Myślę, że decydują o tym dwa mechanizmy: przekonanie, że nie należy pod żadnym pozorem krytykować się nawzajem publicznie, i oczekiwanie, słuszne skądinąd, że głos w tego typu sprawach będzie zabierać przede wszystkim mający władzę przełożony, czyli Stolica Apostolska.

W Polsce jest problem z dialogiem wewnątrz Kościoła. Czy zwołanie na przykład krajowego synodu w czymś pomoże?

Wszystko zależy od „jak”. Synod może być znakomitą okazją do oczyszczenia atmosfery w Kościele, przekroczenia podziałów, umocnienia jedności. Może też jednak – szczególnie jeśli nie będzie otwartości różnych środowisk na współpracę i słuchanie siebie nawzajem – doprowadzić do pogłębienia nieufności i wzajemnych oskarżeń.

W którą stronę miałaby iść ewentualna reforma Kościoła?

W moim przekonaniu pierwszy krok powinien dotyczyć organizacji i administracji. Proszę pamiętać, że Kościół przez wieki był w tej dziedzinie awangardą, wskazywał innym drogę. Jednak w ostatnich dziesięcioleciach bardzo wiele się wydarzyło, a Kościół niespecjalnie próbował to śledzić. Znajomy dominikanin, który pomagał w restrukturyzacji kilku wielkich niemieckich diecezji, mawia czasem, że uważamy się w Kościele za coś więcej niż korporację i oczywiście mamy rację. Gdybyśmy jednak mieli pokorę uczyć się od korporacji, zrobilibyśmy wielki krok do przodu.

Pomyślmy choćby o zwyczaju formułowania w kilku zdaniach misji (opis tożsamości) i wizji (dokąd chcemy zmierzać) organizacji. Tego typu praktyka właściwie wprowadzona w życie na poziomie naszych parafii czy diecezji mogłaby bardzo pomóc w zmobilizowaniu i skoncentrowaniu naszych wysiłków. Pomyślmy też choćby o praktyce rozmów personalnych w firmach. Gdyby tak każdy proboszcz raz w roku miał rozmowę ze swoim biskupem albo jego wikariuszem, podczas której mógłby formułować dla siebie cele, z nich się rozliczać, dzielić się swoimi zmaganiami i problemami, byłaby to pewnie szansa na krok do przodu.

Oczywiście żaden z tych mechanizmów nie zastąpi osobistego nawrócenia, nie daje też automatycznej odpowiedzi na pytania, dokąd zmierzać i dlaczego. Tego typu praktyczne i stosunkowo proste mechanizmy mogą jednak bardzo pomóc przebudzić się z marazmu i nadać kierunek działaniom.

Dużo się mówi o końcu kościelnego feudalizmu, ale w tym sformułowaniu niejako zawarty jest postulat Kościoła zdecentralizowanego. Czy to nie grozi faktycznym rozpadem Kościoła, podobnie jak to się stało z kościołami protestanckimi?

Trudno się zgodzić z tezą, że jedyny model scentralizowanej organizacji to model dworsko-feudalny. Jeśli przyjrzymy się Ewangelii, to widzimy tam silnie scentralizowaną władzę („Ty jesteś Piotr, opoka” itd.), ale bez stosunków feudalnych. Podobnie jest też w większości współczesnych organizacji. Oczywiście każda zmiana niesie ze sobą jakieś ryzyko. Łudzimy się jednak, wyobrażając sobie, że brak zmiany nas ocali. Wydaje się raczej, że dalsze podtrzymywanie dworsko-feudalnej niewydolności struktur organizacyjnych Kościoła jest wołaniem o katastrofę.

Gdzie szukać wzorców? Czy musimy wszystko sami od początku wymyślić?

Nie zapominajmy, że Kościół ma bogate doświadczenia związane z zarządzaniem. Zakony, ale też rozmaite wspólnoty zakładane w ostatnich dziesięcioleciach, mogą służyć za bardzo interesujący punkt wyjścia w poszukiwaniu modelu dla całości. Od wielu lat intryguje mnie pomysł wspólnoty neokatechumenalnej na organizację swoich struktur. Zamiast jednostki na czele – czy to w parafii, czy w regionie – stoi zawsze mała wspólnota: małżeństwo, ksiądz i osoba samotna. Takie rozwiązanie bardzo istotnie zmienia dynamikę zarządzania i relację między duchownymi i świeckimi – w moim przekonaniu pozytywnie. To oczywiście tylko jeden z przykładów. A poszukiwań inspiracji nie należy z pewnością ograniczać wyłącznie do kościelnego ogródka.

W każdej rozmowie o reformowaniu Kościoła pojawia się sugestia, że Kościół powinien wrócić do organizacji z czasów Kościoła apostolskiego. Czy można w ogóle myśleć o odwróceniu procesów, które w Kościele zaszły w ciągu ostatnich dwóch tysięcy lat?

W moim przekonaniu taki powrót do przeszłości jest niebezpieczną iluzją. Iluzją, bo nie da się dziś odtworzyć struktur zarządzania sprzed dwóch tysięcy lat. Zarządzanie wpisuje się w cały ekosystem ludzkich relacji, które się dogłębnie zmieniły. Jest to iluzja niebezpieczna, bo czasami utożsamiana z wiernością Ewangelii. A wierność Ewangelii i apostolskość Kościoła nie polegają na powracaniu do przeszłości, ale na poddawaniu się prowadzeniu Ducha. Ma się ono dokonywać w oparciu o Ewangelię, czytaną z szacunkiem dla jej rozmaitych przeszłych interpretacji, ale z otwartością na to, że wciąż są przed nami do odkrycia drogi wierniejszej i piękniejszej jej realizacji.

Bardzo silna jest krytyka kościelnego paternalizmu, ale przecież samo głoszenie Ewangelii zakłada przemawianie z poziomu autorytetu i z natury rzeczy nie polega na dyskusji nad jej przesłaniem. Jak rozwiązać ten dylemat?

Chrześcijaństwo jest zaproszeniem do wejścia w relację z Chrystusem i poprzez Niego – razem z Nim – w relację z Ojcem. Cała reszta – projekt życia, o którym mówi Ewangelia – jest wydobywana niejako z wnętrza tej relacji. Kiedy to doświadczenie we wspólnocie Kościoła obumiera, obumiera Ewangelia – staje się zbiorem poglądów, ideologią. Jedyną drogą, która pozwala uchronić Kościół przed paternalizmem i ocalić w nim autorytet, jest troska o dogłębne wejście w doświadczenie zapisane w Ojcze nasz. Tylko z głębi takiego doświadczenia ci, którzy występują w imieniu autorytetu, i ci, którzy mają autorytetowi Kościoła dać się prowadzić, mogą odnaleźć właściwą wobec niego postawę. Niestety, prawdą jest, że często jako chrześcijanie nie mamy klasy i osuwamy się w ideologię.

Silna jest też krytyka patriarchatu, czyli – mówiąc w uproszczeniu – władzy mężczyzn. Ile przestrzeni, ile urzędów, ile władzy w Kościele należy oddać kobietom?

Bez wątpienia wszędzie tam, gdzie nie są potrzebne święcenia do sprawowania władzy w Kościele, powinna być całkowita równość w dostępie kobiet do urzędów kościelnych. Obawiałbym się wprawdzie mechanicznych pomysłów na promocję – na przykład wyznaczenia jakiejś kwoty (50 procent) czy wprowadzenia punktów preferencyjnych, bo one szybko obracają się przeciw tak docenianym grupom. Ale być może na początku – by zrobić poważny krok do przodu – nawet takie rozwiązanie należałoby wziąć pod uwagę. Jestem zresztą pewien, że jeśli tylko kobiety zaczną być konsekwentniej uwzględniane przy obsadzaniu ważnych stanowisk, nawet bez pomocy kwot szybko zostaną docenione i zajmą słusznie im należne miejsce.

A czy współczesna struktura Kościoła, tak ostro dziś krytykowana, ma jakieś zalety, dobre cechy, które warto zauważyć i oszczędzić?

Kościół jest doktrynalnie i jurysdykcyjnie scentralizowany, dzięki czemu może mówić – mimo wszelkich kulturowych różnic – jednym głosem w zglobalizowanym świecie. To olbrzymia zaleta i siła. Zarazem – wbrew pozorom – jest dość zdecentralizowany w swoim zarządzaniu – poszczególne diecezje i parafie, a w inny sposób, niejako równolegle do porządku diecezjalnego, zakony mają bardzo dużo autonomii w swojej działalności pastoralnej, charytatywnej i ekonomicznej. To zdrowe. Wiele współczesnych organizacji mogłoby zazdrościć tak zrównoważonej struktury, która daje silne poczucie jedności, ale nie prowadzi do ręcznego sterowania. Największym jednak atutem Kościoła była, jest i pozostanie na zawsze Eucharystia – to ona nadaje ton w budowaniu wszelkich relacji i struktur w kościelnej wspólnocie. To ton wielkoduszności, wdzięczności, służby, wzajemnego szacunku. Oczywiście projekt niesiony przez Eucharystię zawsze nas przerasta, ale mamy do czego dorastać.

Nie da się zadowolić wszystkich. Jak zatem zmieniać, aby nie spowodować katastrofy?

John Henry Newman, zastanawiając się nad rozwojem dogmatu, podjął patrystyczną myśl o organicznym rozwoju jako o właściwym modelu myślenia o jakichkolwiek doktrynalnych zmianach. Można to z pewnością zastosować szerzej. Takie podejście wymaga cierpliwości, zdolności do wnikliwej analizy, w której potrafimy trafnie wyodrębnić istotne jądro – genetyczny materiał, który prowadzi projekt (pomagają w tym Ewangelia i ustalenia soborów) – od jego poddanych ewolucji form realizacji. Zarazem taki sposób podejścia pozwala najskuteczniej walczyć o zachowanie jedności, choć trzeba sobie jasno powiedzieć, że poważne zmiany zawsze będą rodzić się z napięciami i w bólu.

Czy biskupi powinni siebie nawzajem upominać? I czy mają to robić publicznie?

Spory między biskupami są zawsze bolesnym wydarzeniem dla wspólnoty Kościoła. Bądźmy jednak realistami: historia Kościoła jest pełna wewnątrzeklezjalnych konfliktów. To właśnie w nich rodziły się wyznania wiary. Konflikt – także, jeśli trzeba, upubliczniony – w niektórych sytuacjach jest bez wątpienia koniecznym narzędziem walki ze złem i poszukiwania prawdy. Kościół – nie tylko w Polsce – pewnie bardziej niż świętego spokoju potrzebuje dziś jednoznaczności w opowiedzeniu się po stronie walki z patologiami. Z pewnością biskupi mają tutaj wiodącą rolę.

Biskupi są przywódcami duchowymi, a jednocześnie mają sprawować realną władzę, która niesie z sobą takie same ryzyko, jak każda inna władza, na przykład w polityce czy w korporacji gospodarczej. Czy z tej sprzeczności można wybrnąć?

Celem władzy duchownych jest wprowadzanie porządku, który należy do królestwa niebędącego z tego świata, i każdy biskup wie, że wszelka jego władza ma służyć prowadzeniu człowieka przez sakramenty do zbawienia. To jest jednak olbrzymia różnica w stosunku do władzy politycznej czy korporacyjnej, bo charakter i cel władzy ma w sobie potencjał do prowokowania autokorekty – nawrócenia – rządzących, którego na próżno szukać w korporacjach.

Czy to za mało? Można byłoby gorzko powiedzieć na fali afer ostatnich lat, że za mało… Spróbujmy jednak zachować zdolność do patrzenia na Kościół z wyższego pułapu. Ambroży, Augustyn, Karol Boromeusz, ale także Hlond, Sapieha, Wyszyński, Kominek. Mimo swej mizerii, ujawniającej się na różne sposoby w różnych czasach, Kościół to instytucja, która wydała setki wielkich przywódców – biskupów. ¶

Michał Paluch – ur. 1967, dominikanin, doktor filozofii Uniwersytetu we Fryburgu, uzyskał habilitację w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, od 2017 roku jest rektorem Papieskiego Uniwersytetu Świętego Tomasza z Akwinu w Rzymie zwanego popularnie Angelicum.