Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Prawo i sumienie – to tytuł kwietniowego miesięcznika „W drodze”. W tym numerze m.in.: aborcja, in vitro, tabletka „dzień po”; czy bycie perfekcjonistą jest złe?; co się działo po zmartwychwstaniu?; czy istnieje „dobra modlitwa”? Nie przegap! Czytaj…
Prawo i sumienie
Tak się niestety stało, że trudne dyskusje dotyczące moralności, bioetyki, życia i śmierci stały się w Polsce dyskusjami politycznymi. Wciąż im daleko do merytorycznej, spokojnej debaty, która niekoniecznie miałaby doprowadzić do kompromisu, ale przynajmniej pozwoliłaby wysłuchać racji drugiej strony. W tym numerze trzy trudne tematy.
Bioetyczka i filozofka profesor Barbara Chyrowicz SSPS pisze o in vitro i próbuje pokazać, jak bardzo trudno oddzielić racje serca i naturalne pragnienie, by mieć dzieci, od racji moralnych i etycznych. A może nie trzeba ich rozdzielać?
Wciąż aktualny jest temat ewentualnego referendum, w którym mielibyśmy się wypowiedzieć, czy jesteśmy za czy przeciw aborcji, a jeśli za, to w jakich okolicznościach. Ale obok za i przeciw pojawia się jeszcze inne pytanie: Czy w ogóle powinno się odbyć referendum na ten temat? O tym Błażej Kmieciak.
Ważą się też losy pigułki „dzień po” – czy dziewczęta, które skończyły piętnaście lat będą ją mogły kupić w aptece bez konsultacji z lekarzem i z rodzicami? Małgorzata Terlikowska próbuje pokazać, jakie skutki może mieć dla nastoletniego organizmu tabletka hormonalna. Czy naprawdę sumienie nas nie gryzie?
Życie nieidealne
Perfekcjoniści. Coraz częściej lądują na kozetce u psychoterapeuty. Co złego jest w perfekcjonizmie i dlatego bywa tak bardzo męczący nie tylko dla perfekcjonisty, ale także dla jego bliskich i współpracowników? O tym rozmawiają psychoterapeutka Barbara Smolińska i Katarzyna Kolska.
A o niszczącym wiarę i relację z Panem Bogiem perfekcjonizmie religijnym pisze w niezwykle szczerym i poruszającym tekście jezuita Wojciech Ziółek SJ.
Doświadczyć Boga
Kilka słów o modlitwie, która wielu z nas sprawia codzienne kłopoty: felietonistka Benedykta Karolina Baumann OP pisze o tym, jak się modlić po komunii. Cyprian Klahs OP odpowiada na nieustannie powracające pytanie: Ile powinniśmy się codziennie modlić i czy bardziej owocna jest modlitwa własnymi słowami, wypowiadana w myślach, czy może lepiej odmawiać różaniec. A Krzysztof Popławski OP tłumaczy, czym są owoce Ducha Świętego (nie mylić z darami).
Rozmowa w drodze
Skoro trwamy w wielkanocnej radości zmartwychwstania i możemy się cieszyć pustym grobem, to warto przeczytać otwierającą to wydanie miesięcznika rozmowę Pierwsze dni Kościoła. Włodzimierz Bogaczyk pyta Łukasza Popko OP, jak wyglądały pierwsze dni po zmartwychwstaniu, jak radzili sobie z tym, co się wydarzyło uczniowie Jezusa. Obowiązkowa poświąteczna lektura.
Czytaj…
W tym numerze jak zawsze felietony, recenzje i rozważania do niedzielnych czytań. Pisał kiedyś Jan Turnau, że natnie się srodze, kto nie czyta „W drodze”. No cóż… wypada się z tym zgodzić, więc #CzytajWdrodze
SPIS TREŚCI
ROZMOWA W DRODZE
Pierwsze dni Kościoła / co się działo po zmartwychwstaniu
rozmawiają biblista Łukasz Popko OP i Włodzimierz Bogaczyk
ŻYCIE NIEIDEALNE
Wołanie o miłość / perfekcyjni aż do bólu
rozmawiają psychoterapeutka Barbara Smolińska i Katarzyna Kolska
Bo nie jestem lepszy… / zabójcza doskonałość
Wojciech Ziółek SJ
PRAWO I SUMIENIE
Dyskusja na przegranej pozycji? / Kościół a in vitro
prof. Barbara Chryrowicz SSpS
(Bez)sens aborcyjnego referendum / co powiedzą Polacy?
Błażej Kmieciak
Półprawdy i niedomówienia / antykoncepcja awaryjna dla nastolatek?
Małgorzata Terlikowska
DOŚWIADCZYĆ BOGA
Dobre wino Ducha / dobroć, łagodność, uprzejmość
Krzysztof Popławski OP
Myślą czy mową / czy istnieje „dobra modlitwa”?
Cyprian Klahs OP
Tęsknota za Przyjacielem / co robić po komunii świętej
Benedykta Karolina Baumann OP
ORIENTACJE
Błędy młodości / w kinie i w domu
Magdalena Wojtaś
Efekt uboczny / „Ćwiczenia z radości” ks. Grzegorza Strzelczyka
Wojciech Dudzik
DOMINIKANIE NA NIEDZIELĘ
Odnaleźć zmartwychwstanie / Krzysztof Popławski OP
Moja niedziela / Paweł Koniarek OP
Dobroć ciała / Michał Golubiewski OP
Węgieł, który spina konstrukcję / Norbert Augustyn Lis OP
Prawdziwy zysk / Paweł Dąbrowski OP
FELIETONY
Zanim wstanie świt / Benedykta Karolina Baumann OP
Język ciała / Paulina Wilk
Gdzie się podziały tamte kawiarnie / Stefan Szczepłek
Klipy / ks. Grzegorz Strzelczyk
Rodacy, macie szczęście! / Paweł Krupa OP
Apetyt na ciszę / Dariusz Duma
Po co nam swaboda...? / Wojciech Ziółek SJ
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 171
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
to pewne, że się pokłócimy, z ogromnym zapałem i zaangażowaniem broniąc swoich racji i wysuwając kontrargumenty. W końcu nic tak nie ogniskuje społecznych konfliktów jak kwestie światopoglądowe i religijne. W szczególności gdy zbiegają się ze sobą kwestie życia, śmierci i seksualności. Użyjemy do tego wyników badań opinii publicznej, poparcia politycznego poszczególnych partii, argumentów najcięższego kalibru. Pisząc to, wcale nie ironizuję i nie staram się bagatelizować problemu. To proste stwierdzenie faktów odnośnie do temperatury sporów wokół aborcyjnego kompromisu, dofinansowania metody in vitro i dostępności tzw. tabletki „dzień po” dla nastolatek.
Każdej z tych kwestii przyglądamy się w tym numerze miesięcznika, próbując odpowiedzieć na pytania, które wielu sobie zadaje. Czy w głosowaniu większościowym możemy decydować o czyimś życiu? Jak pogodzić ze sobą zakaz sprzedaży alkoholu, papierosów i energetyków osobom poniżej osiemnastego roku życia ze swobodnym dostępem do antykoncepcji awaryjnej? Jak bardzo abstrakcyjnie brzmi dla dzisiejszego katolika skomplikowana argumentacja filozoficzna na temat normatywnego statusu zarodka zderzona z pragnieniem rodzicielstwa i przytulenia własnego dziecka...
Piszemy o tym wszystkim, zdając sobie sprawę ze złożoności indywidualnych sytuacji. Bez względu jednak na to, jak się potoczą prawne losy wyżej wymienionych kwestii, warto wiedzieć, do jakich racji i argumentów można się odwoływać, szukając w sumieniu odpowiedzi na swoje dylematy. ¶
Ostatnie dni Jezusa to tytuł książki napisanej przez ojca razem z podróżnikiem Janem Melą.
Na jej pomysł wpadło Wydawnictwo W drodze. Mieszkam w Jerozolimie i dobrze znam to miasto męki, śmierci i pogrzebu Jezusa Chrystusa, a Jasiek Mela nigdy wcześniej tu nie był. Razem z książką powstał film o tym samym tytule wyemitowany w Polsacie. Nasza opowieść kończy się na zmartwychwstaniu.
A ja bym chciał porozmawiać o tym, co się działo potem. Jednak, żeby mówić o reakcji uczniów Pana Jezusa na wieść o zmartwychwstaniu, trzeba najpierw opowiedzieć, w jakim byli stanie, gdy ta wiadomość do nich dotarła. To musiał być jakiś emocjonalny rollercoaster. Wcześniej za Chrystusem chodziły tłumy, które nauczał, uzdrawiał, potem był triumfalny wjazd do Jerozolimy, a chwilę później śmierć Nauczyciela.
Ewangelie dają zgodny opis reakcji apostołów na te zdarzenia – Judasz zdradził, wszyscy uciekli, Piotr się zaparł. To bardzo szczery opis. Oczekiwalibyśmy od nich wierności, jak od żołnierzy, którzy zostają z dowódcą do końca. A tymczasem nic z tego. Zachowanie Piotra jest najbardziej dramatycznym momentem, bo to był najbliższy uczeń Jezusa. Ta szczerość w pokazywaniu tchórzostwa każe wierzyć, że nikt tego nie wymyślił, tylko tak właśnie było.
Tłumy chodzące wcześniej za Jezusem rozpierzchły się…
Nie dziwię się temu. Oni nie byli u siebie. Wszyscy, także Pan Jezus, to Galilejczycy, a Galilea to inna jednostka administracyjna. Podróż do Jerozolimy była podróżą za granicę. Stąd te spory, kto ma Jezusa sądzić, bo to nie jest nasz człowiek, i to przejście od Annasza do Kajfasza i do Heroda Antypasa.
Gdyby wszystko się działo w Galilei, tłumy pewnie by się pojawiły, bo większość działalności Jezusa tam właśnie miała miejsce, a nie w Jerozolimie. To było rzeczywiście obce terytorium. Dlatego mogły paść słowa: „Nie jesteś stąd, twoja mowa cię zdradza”.
Czy to była jedna z przyczyn tego, że apostołowie po Wielkim Piątku nie byli w stanie nic zrobić? To była tak ogromna trauma?
Czy trauma? Może na poziomie duchowym. Psychologicznie to zrozumiała ludzka reakcja – w uszach mieli jeszcze okrzyki: „Króluj nam!”, dopiero co kłócili się o to, kto będzie siedział po prawicy, kto po lewicy Mesjasza, a tu nagle przywódca jest oskarżony i bardzo szybko skazany. Jeśli szefa skazali, to co będzie z nami?
Ale niewiasty były odważne.
Paradoksalnie mogły się czuć bezpieczniej. W tamtym społeczeństwie kobiet nie traktowano poważnie, ale trochę tak jak dzieci. I choć też były uczennicami Chrystusa, nikt by ich za to nie oskarżył i nie skazał, a mężczyznom realnie to groziło. Towarzyszenie Jezusowi przy śmierci krzyżowej wymagało oczywiście odwagi, ale kobiety miały inny status cywilnoprawny.
Kobiety były też obecne przy zmartwychwstaniu?
Nie, nie, przy zmartwychwstaniu ani kobiet, ani nikogo innego nie było.
Racja, są pierwszymi świadkami pustego grobu. Ale kiedy się tworzy Kościół, znikają. Przynajmniej Pismo Święte niewiele o nich wspomina.
Rola świadka to jednak coś innego niż rola tego, który naucza czy przewodzi. W tamtym czasie mogli to robić tylko mężczyźni.
Nie jest jednak tak, że kobiety nie były obecne przy tworzeniu Kościoła. W Dziejach Apostolskich jest mowa o prorokiniach. Kobiety także – bo mają zwykle bardziej miękkie serce niż mężczyźni – zajmowały się biednymi. Taką osobą była Tabita, pobożna niewiasta czyniąca wiele dobra i dająca hojne jałmużny, którą Święty Piotr wskrzesił z martwych, gdy zachorowała i umarła.
Kiedy Święty Paweł zakłada kolejne gminy, to często tymi, które pierwsze reagowały na jego nauczanie, były kobiety. To nie jest nasz współczesny świat, więc nie mogły to być panny, które pozostawały pod kontrolą ojców i same nie mogły chodzić na żadne spotkania. To musiały być albo wdowy, które nie były poddane mężom, albo bardzo bogate kobiety, niezależne finansowo i prawnie oraz mające wysoką pozycję społeczną. Kobiety wyjątkowe, otwarte na nową naukę Pawła, który mówił, że teraz nie ma już mężczyzny ni kobiety, bo w Chrystusie są czymś jednym. Pewnie przemawiało do nich to, że w chrześcijaństwie bycie kobietą czy mężczyzną było mniej ważne niż bycie uczniem Chrystusa. Pełniły zatem ważne funkcje, ale Paweł trwał w tradycji przodków i na przykład nie pozwalał kobietom publicznie nauczać (1 Tm 2,12).
Od kobiet apostołowie się dowiedzieli o pustym grobie, potem Jezus im się ukazał, a oni wciąż byli wystraszeni, aż do zesłania Ducha Świętego. Mimo że mogli Go dotknąć, tak fizycznie. Dlaczego?
Byli wystraszeni, ale po zesłaniu Ducha Świętego wyszli z ukrycia i aktywnie głosili zmartwychwstanie.
Tylko kiedy do tego doszło? Jan pisze, że już w dniu zmartwychwstania, a Łukasz, że pięćdziesiąt dni później. Który z ewangelistów ma rację?
U Jana, kiedy Pan Jezus pokazuje się uczniom po raz pierwszy, pada zdanie: „Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: Weźmijcie Ducha Świętego!”. I to jest jakaś sugestia, że musieli doświadczyć innej obecności niż osoba Jezusa. Czy to jest doświadczenie sprzeczne z zapisem Łukasza? Trzeba do tego podejść po katolicku, czyli: „i, i”. Teraz też mamy w Kościele chrzest, a następnie bierzmowanie. A później sakrament małżeństwa czy kapłaństwa. Duch Święty jest obecny nie tylko w bierzmowaniu, ale w każdym z tych sakramentów. Wtedy też tak było. Duch Święty towarzyszył Kościołowi na każdym etapie tworzenia się i wzrostu, nie tylko w Zielone Świątki.
Oczywiście są egzegeci, którzy powiedzą, że to jest fikcja literacka Łukasza, który był historykiem dziejów Kościoła, a historyk zawsze potrzebuje dat i informacji, kiedy konkretnie coś się wydarzyło. Dlatego sam ustalił, że zesłanie Ducha Świętego było poprzedzone pierwszym kazaniem Świętego Piotra. Ale ja nie widzę sprzeczności w opisach ewangelicznych. Duch Święty przychodzi wielokrotnie i na różne sposoby.
Może to zbytnia dociekliwość, ale jednak to pytanie zadaje sobie wielu czytelników Pisma Świętego, w tym ja: Dlaczego Tomasza nie było z całą resztą, gdy Pan Jezus przyszedł do apostołów? Gdzie on wtedy był i co robił?
Prosta odpowiedź – nie mam zielonego pojęcia. Gdybym miał pospekulować teologicznie, tobym powiedział, że być może Pan Jezus specjalnie dobrał taki moment, kiedy Tomasza nie było. Ta scena kończy się przecież błogosławieństwem. „Błogosławieni ci, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. Tomasz mówi, że musi włożyć ręce do boku, a to pokazuje trudność wiary w zmartwychwstanie i proces wzrastania w wierze – możesz być apostołem i możesz mieć z tym problem. Dlatego bardzo dobrze, że Tomasz niewierząco-wierzący znalazł się na kartach Ewangelii.
W Piśmie Świętym czytamy, że Jezus ukazywał się nie tylko apostołom, ale też innym ludziom. Dlaczego nie zostało to konkretnie zapisane, tak jak to się stało z uzdrowieniami czy z rozmowami Pana Jezusa sprzed męki?
Ale przecież nie wszystko, co się działo przed śmiercią Chrystusa, zostało spisane. Święty Jan w swojej Ewangelii pisze wprost, że spisał tu tylko wybrane rzeczy. Dlatego te spisane cuda czy jakieś znaki często są podane sumarycznie. W Dziejach jest mowa o tym, że kiedy Piotr przechodził, to ci, na których padł jego cień, doznawali uzdrowienia. Ale kim byli ci ludzie, na co chorowali, ilu ich było, tego nie zapisano.
Nawet dziś nie da się spisać wszystkiego. Rozmawiałem z wieloma osobami, które spotkały się z Janem Pawłem II. Każda relacja z takiego spotkania jest na swój sposób przejmująca, dla każdej z tych osób to było wielkie wydarzenie, nie wszyscy zostali uzdrowieni, ale na wielu to głęboko wpłynęło. Ci ludzie umrą za chwilę, te opowieści zaginą, zostanie tylko ich część i sumaryczna refleksja, że to był wielki papież i kiedy gdzieś się pojawiał, to często zmieniał ludzkie życie. Oczywiście ktoś mógłby chcieć spisać wszystkie doświadczenia ludzi związane ze spotkaniem z Janem Pawłem II. Powodzenia! Tego się zwyczajnie nie da zrobić.
No dobrze, nie wszystko można i trzeba było zapisywać. Ale jednej rzeczy bardzo mi brakuje – nie ma ani słowa o spotkaniu z Maryją. To silny motyw w tradycji ludowej w Hiszpanii, gdzie w Niedzielę Wielkanocną dwie figury, Matki i Syna, są wynoszone z dwóch odległych od siebie kościołów. Spotykają się w połowie drogi, najczęściej na centralnym placu miasta, Maryja kłania się Jezusowi. To tylko przejaw ludzkiej potrzeby, żeby Syn spotkał się z Matką, a Matka z Synem? Czy może jednak do tego spotkania doszło?
W Dziejach Apostolskich czytamy, że przed zesłaniem Ducha Świętego apostołowie trwali na modlitwie razem z Maryją. Rzeczywiście nie ma mowy o zdarzeniu, w którym Maryja oprócz tego byłaby jakoś szczególnie wymieniona.
Dlaczego? W Ewangelii Jana jest na przykład spotkanie z Piotrem. Wydaje mi się, że gdyby do tego nie doszło, to byłby poważny problem, no bo Piotr zdradził. Uczeń i Mistrz muszą to sobie wyjaśnić, jak to się stało i jaka ma być teraz rola Piotra we wspólnocie.
Tymczasem między Jezusem i Maryją nie ma żadnego problemu, nie ma nic do wyjaśniania. Ona stała pod krzyżem, była wierną uczennicą. Taki zapis, że się spotykają, całują i mówią sobie: „Ale dobrze, że jesteś”, to byłaby tylko wisienka na torcie. Ewangelie w moim rozumieniu zawierają to, co konieczne.
A jak to się stało, że uczniowie idący do Emaus nie poznali Pana Jezusa? Po zmartwychwstaniu dalej był człowiekiem? Przechodzi przez drzwi zamknięte, chociaż ma ciało, a potem je z apostołami. Dla człowieka żyjącego w XXI wieku, w którym jest monitoring, są laserowe czujniki ruchu, coś tu się nie klei.
Klei się, klei, pan za mało ogląda fantasy i japońskich kreskówek. A tak serio – ma ciało, ale to nie jest takie samo ciało, to ciało uwielbione. Jest materialne, ale nie jest na przykład poddane cierpieniu ani ograniczeniom czasu i przestrzeni.
Dlaczego początkowo Go nie poznali? To bardzo ważny teologicznie temat. Bo Bóg, Jezus, musi chcieć dać się poznać. Kiedy to wiemy, możemy zapytać, dlaczego nie poszedł do tych, którzy skazali go na śmierć albo ukrzyżowali. Odpowiedź brzmi: to Jezus wybiera ludzi, którym po zmartwychwstaniu daje się poznać.
Autor Ewangelii chce nam pokazać, jak dzisiaj spotkać Pana Jezusa. Uczniowie spotykają się z kimś początkowo obcym w drodze, mówią o swoich problemach, a On daje im Pismo Święte jako lekturę i sposób, żeby im się otworzyły oczy i żeby rozpoznali Zmartwychwstałego.
To nie jest tylko zapis historyczny, ale też pedagogiczny. Jak zresztą każda dobra historia. Jak spotkać Jezusa Zmartwychwstałego? To spotkanie wymaga pewnego wysiłku, jest łaską, nie jednorazowym wydarzeniem, ale procesem, pewną drogą do przejścia. I bardzo ważne – poznajemy Zmartwychwstałego, bo On chce dać się poznać, a nie dlatego, że po prostu patrzymy na Niego jak na jakąś rzecz czy ludzkie ciało. To nie jest tego rodzaju poznanie. Jest w tym coś z wolności Pana Boga i z łaski.
I dlatego Pan Jezus nie poszedł do Heroda, Annasza i Kajfasza czy Piłata. Bo w sumie mógł.
Mógł. Ale widocznie nie chciał. Jednak pokazał się na przykład Pawłowi, innemu swojemu prześladowcy.
Jak to się stało, że to właśnie Paweł po swoim nawróceniu nadał Kościołowi taki, a nie inny kształt swoją pracą apostolską i ewangelizacyjną?
Pierwsze listy Pawła datuje się na lata pięćdziesiąte. To jakieś dwadzieścia lat po zmartwychwstaniu i mniej więcej o tyle pewnie Paweł jest młodszy od Świętego Piotra. To inne pokolenie, był chłopcem, gdy Pan Jezus nauczał.
Jak wiemy, tym, co ostatecznie oddzieliło chrześcijaństwo od judaizmu, był uniwersalizm. To była rewolucja. Dobra Nowina nie jest tylko dla Izraela! Święty Paweł przychodzi i mówi: „Nie ma już Żyda ani poganina”.
Dlaczego to właśnie Paweł? Mogę odpowiedzieć, że to była łaska. Jednak patrząc historycznie, to Święty Paweł kontynuuje otwarcie, które zaczęło się już od Świętego Piotra. W Dziejach Apostolskich jest opis, jak Piotr jako pierwszy chrzci nie-Żyda, Korneliusza, setnika rzymskiego wraz z całym jego domem, czyli żoną, dziećmi i pewnie niewolnikami.
A to nie po katolicku było, bo najpierw na wszystkich zebranych, także na poganina Korneliusza, zstąpił Duch Święty, a dopiero potem setnik został ochrzczony.
Po katolicku. Katolicka nauka mówi, że sakramenty nie ograniczają łaski, a Duch Święty wieje, gdzie chce.
Widzimy, że to pierwsze otwarcie na nie-Żydów było już w Kościele – nazwijmy go – judeochrześcijańskim, który w samej Jerozolimie musiał okrzepnąć i zacząć żyć. I już wtedy była misja wśród Samarytan, najpierw Filipa, a potem Piotra i Jana. Filip ochrzcił też etiopskiego dworzanina.
Misja się rozszerzała. Najpierw w jego domu, potem u sąsiadów, a w końcu u sąsiadów sąsiadów. Wydaje się naturalne, że apostołowie zaczęli głosić wśród Żydów, wśród swoich. W Ewangelii Świętego Mateusza Pan Jezus mówi do apostołów: „Idźcie raczej do owiec, które poginęły z domu Izraela”. To są też ludzie, którzy najbardziej mieli do tego podstawy, bo znali Stary Testament i byli monoteistami.
To wydaje mi się kluczowe. Jeśli ktoś wierzył w stu bogów, to trudniej mu było uwierzyć w jednego.
Na pewno prowadziła do tego o wiele dłuższa droga. Nawet Paweł, zwany apostołem pogan, tak naprawdę nie ewangelizuje pogan, ale tak zwanych pobożnych, czyli prozelitów na judaizm pogańskiego pochodzenia. Albo z rodzin mieszanych – Tymoteusz na przykład miał matkę Żydówkę. Albo kogoś, kto nie jest Żydem, ale lubi tę religię i od czasu do czasu chodzi do synagogi. I to oni jako pierwsi wchodzą do Kościoła. Ale to nie są, jak by to powiedzieć… pogańscy poganie. To są ludzie już przygotowani do nauki o Dobrej Nowinie.
I tak apostołowie z wystraszonej, zamkniętej gromadki zamienili się w twórców Kościoła, który zaczął ewangelizować cały świat.
A kiedy zaczyna się Kościół?
Podczas ostatniej wieczerzy?
Powiedziałbym, że nie było jednego momentu. To był proces. Najpierw Jezus rozpoczął publiczną działalność, potem powołał uczniów, później była ostatnia wieczerza, a jeszcze później zesłanie Ducha Świętego. To wszystko tworzyło Kościół. Apostołowie sami siebie początkowo postrzegali przede wszystkim jako kontynuację, jako Nowy Izrael, ale jednak Izrael. Sama liczba dwanaście to nawiązanie do pokoleń Izraela. Nowy Naród Wybrany, Nowe Przymierze. Ecclesia to termin, który pojawia się w greckim tłumaczeniu w Starym Testamencie i oznacza „zwołanie”, święte zgromadzenie liturgiczne Izraela. To nawet nie było specyficznie chrześcijańskie słowo.
Zastanawiam się, w którym momencie oni zdali sobie sprawę, że ich wspólnota to jest coś znacząco nowego. Czymś nowym jest oczywiście osoba Jezusa Chrystusa, jednak Jego przesłanie i Jego tożsamość zrozumieli dopiero po zmartwychwstaniu. Ewangeliści piszą w kółko o tym, że Jezus coś do nich mówi, a oni nie rozumieją i sens tych słów dotarł do nich dopiero wtedy, kiedy umarł i zmartwychwstał. Wówczas wszystkie wcześniejsze wydarzenia odczytali w świetle Pisma Świętego, oczywiście Starego Testamentu.
Bo Nowego jeszcze nie ma.
Nowego jeszcze nie ma, a teksty w Starym Testamencie też nie są oczywiste. Na przykład o tym, że Panna pocznie i porodzi Syna. A Mateusz bierze ten tekst Izajasza i mówi: „Przecież to jest o Jezusie!”. W religii Starego Testamentu nigdy się to dosłownie nie wypełniło, nie było takiego króla, który rządził całym światem. Ewangeliści jednak mówią – a nie, w Jezusie Chrystusie to literalnie jest prawda!
Tradycja Kościoła mówi, że siedemnastu proroków Starego Testamentu zapowiadało Pana Jezusa. Oczywiście ci, którzy nie uznali Go za Mesjasza, czytali i czytają do dziś te teksty inaczej. To musiało generować napięcia między uczniami Pana Jezusa a tymi, którzy Go za swojego mistrza nie uznali.
No oczywiście, o tym narastającym rozdziale są całe Dzieje Apostolskie i sporo w ewangeliach. W Ewangelii Łukasza Jezus czyta w synagodze w Nazarecie: „Duch Pański nade Mną, namaścił Mnie i posłał, abym ubogim niósł dobrą nowinę”. I dodaje: „Dzisiaj wypełniły się te słowa”. Czyta Izajasza i mówi: „To jest o Mnie”. Słuchacze reagowali bardzo różnie. Jedni komentowali: „Super”, a inni: „Ale jak to, przecież Jego ojciec hebluje stoły!”. I już wtedy chcieli Go zabić. Byli też tacy, którzy myśleli: „Pożyjemy, zobaczymy”. Na przykład faryzeusz Gamaliel cytowany w Dziejach: „Jeżeli od ludzi pochodzi ta myśl czy sprawa, rozpadnie się, a jeżeli rzeczywiście od Boga pochodzi, nie potraficie ich zniszczyć i może się czasem okazać, że walczycie z Bogiem”.
Ale bardzo długo chrześcijanie modlili się razem z Żydami. Inaczej chyba zresztą nie umieli.
Tak, mamy opisy tego w Dziejach Apostolskich. Co ciekawe, uczniowie chodzą cały czas do świątyni, ale nie składają ofiar. A przecież ta świątynia służyła właśnie do składania ofiar. Natomiast dla uczniów świątynia stała się miejscem modlitwy i nauczania. Widzimy próbę przeformułowania judaizmu i oczywiście podważenia autorytetu kapłanów. Nie wprost może, ale jednak. Jeżeli ofiarą jest tylko Jezus Chrystus, to świątynia jerozolimska jest już tylko miejscem spotkania.
Wśród tych, którzy wciąż składali w świątyni ofiary, musieli być ludzie słuchający wcześniej nauczania Pana Jezusa. Czy oni wszyscy zostali chrześcijanami? Czy przeciwnie, przyjęli do wiadomości, że prorok został zabity i koniec kropka?
Czy wszyscy uzdrowieni przez Jezusa zostali chrześcijanami? Nie wiem. Może tak, może nie. I co to znaczy, że zostali chrześcijanami? Że przyjęli chrzest „w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”? A czy wszyscy pierwsi chrześcijanie zostali tak ochrzczeni? Czy ktoś chrzcił apostołów? Przypomina pan sobie? Ja sobie nie przypominam.
Może Święty Jan Chrzciciel? Przynajmniej część uczniów Pana Jezusa była najpierw jego uczniami.
Ależ on nie chrzcił w imię Trójcy Świętej! To nie był chrzest chrześcijański.
Wiemy też, że były chrzty tylko w imię Jezusa. W Dziejach Apostolskich czytamy, że gdy Żydzi pytali Świętego Piotra, co mają robić, mówił: „Nawróćcie się i niech każdy z was się ochrzci w imię Jezusa Chrystusa”. Wyobrażam więc sobie coś, co dzisiaj byśmy nazwali szarą strefą między judaizmem a chrześcijaństwem.
Zdarzyła się jeszcze inna sytuacja. Święty Paweł dowiaduje się, że są jacyś ludzie, którzy przyjęli chrzest Jana i nawet nie słyszeli o tym, że istnieje Duch Święty. W tym pierwszym okresie jeden usłyszał o Duchu Świętym, drugi o Jezusie, a jeszcze inny o Janie Chrzcicielu. I nie było wtedy jasnej, ściśle określonej ortodoksji.
Dopiero trzydzieści lat po śmierci Jezusa po raz pierwszy zaczęto w Antiochii nazywać chrześcijan chrześcijanami, wcześniej w ogóle nie było takiego słowa. Ani pewnie takiej potrzeby, żeby się odróżnić.
Kolejny raz widzimy, że to był proces i długo nie było ostrych granic. Na pewno byli ludzie, którzy wierzyli w Jezusa Chrystusa i uznawali Go za Pomazańca. Ale czy wszyscy uznawali Go za Boga? Kolejna kwestia – modlili się przez Jezusa, ale zachowywali szabat i obrzezanie. Mieszkam w Izraelu, więc wiem, że do tej pory wśród chrześcijan żydowskiego pochodzenia to jest ważne pytanie – co mamy zachować i dlaczego? Jeśli zachowujemy szabat jako chrześcijanie, to co zrobić, żeby to był chrześcijański szabat? Czy powinniśmy obrzezać syna, czy nie? To pytania realne dziś, tym bardziej musiały być ważne dwa tysiące lat temu.
Rozmawiamy, odwołując się do słów zapisanych w Nowym Testamencie. Może mi ojciec wytłumaczyć, dlaczego wszystkie przekazy o życiu Pana Jezusa powstały tak późno i do tego w czterech wersjach?
Przekazy powstały od razu, ale spisano je później. To była kultura ustna, sam Jezus nauczał, ale niczego nie pisał, choć wiemy, że umiał czytać i pisać, bo czytał Pismo Święte w synagodze.
Pan pyta, dlaczego tak długo nie spisywano, a ja odwróciłbym to pytanie: Dlaczego w ogóle je spisano? Można to sobie przecież wyobrazić, a w dodatku Jezus nie dał nam takiego przykazania: „I spiszcie wszystkie moje słowa”. Tradycja ustna jest pierwsza, podstawowa. Nowy Testament ją tylko utrwala.
Są ojcowie Kościoła, którzy łączą napisanie Ewangelii z momentem odejścia apostołów. Kiedy zaczynają umierać apostołowie i inni świadkowie życia Jezusa, pojawia się taka potrzeba. Jeżeli masz żyjących świadków, to nie potrzebujesz ich książek, bo świadek ci przecież opowie, jak było. Natomiast kiedy oni zaczęli umierać, to pojawiła się konieczność spisania tego, co za życia opowiadali.
Ale dlaczego nie w jednej wersji? Czy nie moglibyśmy mieć takiego naszego własnego katolickiego Koranu?
Została podjęta próba stworzenia jednej opowieści. Tacjan Syryjczyk w II wieku po Chrystusie stworzył Diatessaron, jedną Ewangelię z czterech. W niektórych kościołach zaczęto tego używać na liturgii. Ale Kościół to potępił. Uznano, że nie wolno rezygnować z żadnej z czterech ewangelii, nawet jeżeli są trudne albo mogą się wydawać sprzeczne, bo te cztery różne perspektywy są potrzebne.
I jeszcze jedna ważna sprawa – Kościół od początku był przekonany, że wiara bierze się z tego, co się słyszy. To istotna różnica między chrześcijaństwem i islamem – my nie jesteśmy religią Księgi. My jesteśmy religią Słowa. Za tym stoi także doświadczenie i praktyka Kościoła, który nie daje człowiekowi książki i nie mówi: „Masz, wierz w to, co jest napisane”, tylko ktoś ci o tym najpierw opowiada. Wiarę przekazuje się przez doświadczenie i przez spotkanie z Żywym Słowem, które żyje w sercu człowieka mającego żywą wiarę. ¶