Miesiecznik W drodze 5/2022 (585) - Wydanie zbiorowe - ebook

Miesiecznik W drodze 5/2022 (585) ebook

Wydanie zbiorowe

4,7

Opis

Majowy „W drodze”: co robić, gdy gryzie nas sumienie, o pierwszej komunii bez wierszyków, o pokoleniu wychowywanym przez Netflixa i o ludzkiej dobroci.

 

Ukraino, trwaj

Nieproszeni przez nikogo, z potrzeby serca ruszyliśmy uchodźcom na pomoc. Dziś wielu czuje zmęczenie, ale też niemal każdy z nas mógłby opowiedzieć poruszającą historię o ludzkiej dobroci, bezinteresowności, szczodrości i gościnności. O tym pisze Katarzyna Kolska.

Jak wygląda codzienność w Kijowie? Jak się udaje docierać z pomocą do miejsc, w których jest bardzo trudno? Rozmawiają ambasador Polskiw Kijowie Bartosz Cichocki, wikariusz prowincjalny Wikariatu Ukrainy Jarosław Krawiec OP i Włodzimierz Bogaczyk.

O relacjach polsko-ukraińskich rozmawiają Piotr Cywiński, dyrektor Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu, i Dorota Ronge-Juszczyk.

Wojciech Surówka OP tłumaczy, czy katolicy, grekokatolicy i prawosławni mogą uczestniczyć w tej samej liturgii.

Gryzie mnie sumienie

Czy zawsze powinniśmy się kierować sumieniem, czy jest dla nas najwyższą instancją i kto ustala moralność w Kościele? – o tym Dariusz Piórkowski SJ. Jaka jest różnica między wyrzutami sumienia, a poczuciem winy wyjaśniają Jacek Prusak SJ i Tomasz Maćkowiak.

O sumieniu rozmawiają też sędzia Michał Laskowski i Roman Bielecki OP – co zrobić, gdy sędzia ma wątpliwości, wydając wyrok?

Pokolenie przed ekranem

Paliliśmy go na stosie, baliśmy się, że namiesza dzieciom w głowach, odciągnie je od wiary. Czy rzeczywiście Harry Potter jest takim czarnym charakterem? O tym Konstanty Pilawa.

Netflix. HBO Max. Oglądamy, chłoniemy i… nasiąkamy. Subtelne oddziaływanie ideologiczne odbywa się najczęściej bez naszej świadomości. Jak to się przekłada na nasze życie? Pisze Jarema Piekutowski.

Majowe święto

Maj – sezon na komunie, które przypominają małe wesela. Pan Jezus przegrywa z konsolami, tabletami, kopertami. Co zrobić, by komunia była spotkaniem wyłącznie z Jezusem? Jak to się stało, że rodzice sami zaczęli przygotowywać swoje dzieci tego sakramentu? W bardzo osobistym tekście Tomasz Maćkowiak.

 

SPIS TREŚCI

ROZMOWA W DRODZE

Wspólnota doświadczeń / pojednanie polsko-ukraińskie

rozmawiają Piotr Cywiński, dyrektor Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu, i Dorota Ronge-Juszczyk

 

GRYZIE MNIE SUMIENIE

Rozpoznać dobro / kto ustala moralność w Kościele

Dariusz Piórkowski SJ

Usta ustawy / kim jest sędzia

rozmawiają sędzia Michał Laskowski i Roman Bielecki OP

Kultura wstydu / wyrzuty sumienia i poczucie winy

rozmawiają Jacek Prusak SJ i Tomasz Maćkowiak

 

MAJOWE ŚWIĘTO

Baranki / komunia bez wierszyka

Tomasz Maćkowiak

 

POKOLENIE PRZED EKRANEM

Nieślubni potomkowie kina / co nam zrobił Netflix

Jarema Piekutowski

Ewangelia według Harry’ego Pottera / czarodziej wychodzi z czyśćca

Konstanty Pilawa

 

UKRAINO, TRWAJ

Jest, jak jest / codzienność w Kijowie

rozmawiają ambasador Polski w Kijowie Bartosz Cichocki, wikariusz prowincjalny Wikariatu Ukrainy Jarosław Krawiec OP i Włodzimierz Bogaczyk

Historia z duszą / skrzypce dla Swietłany

Katarzyna Kolska

 

SIEDEM PIERWSZYCH

Pokarm dla słabych / Eucharystia w życiu chrześcijan

rozmawiają Dominik Jurczak OP i Arkadiusz Wojtas OP

 

ORIENTACJE

Być albo nie być… / film w kinie i w domu

Magdalena Wojtaś

Słownik wyrazów zapomnianych / „Hewel” Krzysztofa Pałysa OP

Roman Bielecki OP

 

PYTANIA W DRODZE

W jednym Kościele / z Ukraińcami na modlitwie

Wojciech Surówka OP

 

DOMINIKANIE NA NIEDZIELĘ

Towarzyszenie / Marcin Barański OP

Oto Matka twoja / Krzysztof Pałys OP

Pasterz, na którego czekamy / Tomasz Zamorski OP

Miasto Święte / Błażej Matusiak OP

Po co Jerozolima? / Radosław Więcławek OP

Oczekiwanie / Paweł Możejko OP

 

FELIETONY

Drodzy bracia Rosjanie / Paweł Krupa OP

Artykuł pierwszy / Stefan Szczepłek

Żadło a niy kuklok / ks. Grzegorz Strzelczyk

W dolinie kieliszków / Paulina Wilk

Budiet i swaboda / Wojciech Ziółek SJ

W obronie logiki pokojowej / ks. Mirosław Tykfer

Czarne kwiaty / Jarosław Mikołajewski

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 184

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (7 ocen)
5
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Drodzy Czytelnicy,

sumienie nazywamy głosem wewnętrznym, moralnym kompasem albo sędzią. Mówimy, że milczy, wątpi, bywa, że gryzie. Na jego klauzulę powołują się dziś zarówno lekarze, jak i farmaceuci, sędziowie i politycy. Często nie robią tego z powodów religijnych, ale po to, by chronić autonomię swoich decyzji. W sumieniu, czy tego chcemy, czy nie, przeglądamy się jak w lustrze. I albo zagłuszamy pojawiające się wyrzuty, albo próbujemy się z nimi zmierzyć, robiąc szczery rachunek.

Dla wierzących postępowanie wbrew sumieniu to sprzeciw wobec prawdy. A jednocześnie właściwe używanie sumienia rodzi wiele pytań, jak choćby to, co w życiu ma pierwszeństwo: norma moralna czy indywidualne rozeznanie?

W oczywisty sposób sumienie ma ogromne znaczenie dla rozpoznania tego, co dobre i co złe. W tym sensie bywa ono pomocne. Choć potrafi również paraliżować, przyjmując formę skrupułów, gdy we wszystkim dopatrujemy się grzechu, albo uspokajać, gdy nie dostrzegamy go nigdzie. Dowodzi to, że sumienie, choć ze swej natury wyczulone na prawdę, może się mylić. Wszystkie te kwestie poruszamy w tym numerze miesięcznika.

Odnosimy się też do społecznego funkcjonowania sumienia, zwłaszcza w kształtowaniu wymiaru sprawiedliwości, o czym więcej w rozmowie z sędzią Michałem Laskowskim, która porusza m.in. kwestię tego, czy prawo nie chce czasem zastępować sumienia. Z kolei jezuita Jacek Prusak opisuje styk duchowości i psychologii i tłumaczy, jaka jest różnica między wyrzutami sumienia a poczuciem winy.

Mam nadzieję, że lektura tych tekstów pomoże Państwu pełniej wcielać w życie słowa Świętego Pawła o rozpoznawaniu tego, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe (por. Rz 12,1–2). ¶

Wspólnota doświadczeń

Miałem dziesięć lat, kiedy zostałem uchodźcą, ponieważ moja rodzina w 1982 roku musiała uciekać z Polski. Wiem, co to znaczy znaleźć się nagle w obcym kraju z jedną parą skarpetek. I wiem, jak ważna jest wówczas pomoc.

Z Piotrem Cywińskim, dyrektorem Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu,

rozmawiaDorota Ronge-Juszczyk

Spodziewał się pan zobaczyć ludzi z tobołkami uciekających przed wojną?

Tak. Od jesieni sądziłem, że idzie wojna. Rozmawiałem ze znajomymi, słuchałem rosyjskiej propagandy i obserwowałem to, co się działo w Rosji tuż przy granicy z Ukrainą.

Odbywały się manewry.

Przez tyle miesięcy? Utrzymywanie ponad stu tysięcy żołnierzy poza koszarami to są ogromne koszty. Po drugie, ściągali głównie żołnierzy zza Uralu i z dalszych rejonów, czyli „ćwiczyli” tam ludzi, którzy mają mniej żywych kontaktów, rodzin i znajomych związanych z Ukrainą. A więc żadnych sentymentów. Jednak momentem przełomowym była dla mnie decyzja o zamknięciu stowarzyszenia „Memoriał”, które jak wiadomo pracuje nad odkłamywaniem historii i odzyskiwaniem pamięci o ofiarach okresu stalinizmu czy Katynia. Ale zajmuje się też przypadkami łamania praw człowieka, zbrodniami wojennymi i przeciwko ludzkości. To oni zbadali i ujawnili zbrodnie wojny w Czeczenii i inwazji w Gruzji. Myślałem nawet, że Rosjanie zaatakują wcześniej, zanim dojdzie do wiosennych roztopów; Ukraina Wschodnia to są podmokłe, żyzne ziemie i czołgi mogą w nich utknąć. Co się zresztą zdarzało.

Co pan, dyrektor Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu, myśli, patrząc na tych zrozpaczonych ludzi przekraczających polsko-ukraińską granicę? To niecałe 400 kilometrów od Auschwitz.

Najbardziej dramatyczne jest to, że ta wojna jest kompletnie bezideowa. Zdarzają się na świecie konflikty o coś fundamentalnego, są powody ekonomiczne, taktyczne, jakaś ropa, diamenty, ale tutaj? Po pierwsze: upada argument, że chodzi o aspiracje Ukrainy, aby wstąpić do NATO. NATO jest paktem pacyfistycznym i nigdy nikogo nie najechało. Zresztą wszyscy widzą, po czyjej stronie są prawda i sprawiedliwość. Nikt nie jest w stanie wskazać choćby jednego incydentu granicznego, w którym wojska ukraińskie wtargnęłyby i gnębiły pół wioski po drugiej stronie. Ukraina nie zagrażała nawet jednemu centymetrowi terytorium Rosji. Wręcz przeciwnie – to Rosja od 2014 roku podżera Ukrainę. Nazizm? To dosyć sprytne, ale i pokrętne tłumaczenie. Oto Rosja nie zabija Ukraińców, tylko nazistów. Mamy w to uwierzyć? Z perspektywy Auschwitz widzę wojnę, która jest absolutnie bezsensowna, jest realizacją jednostkowej megalomanii starzejącego się dyktatora, który chce zostawić po sobie coś pomnikowego.

I zostawi. Pomniki na chwałę ofiarnych Ukraińców zabitych w tej wojnie.

Przecież Rosjanie już przegrali: militarnie, ekonomicznie i wizerunkowo. U siebie też ponoszą klęskę, skoro zabronili oglądania zagranicznych mediów, organizowania protestów, a nawet używania słowa wojna. Resztką sił próbują tę przegraną przykryć za pomocą swoich sprawdzonych metod: zastraszyć, uwięzić, skazać. Dyplomatycznie są kompletnie wyizolowani. Jak widzę te sznury przerażonych ludzi, głównie zmęczonych kobiet ciągnących za sobą dzieci, to z jednej strony sobie myślę, że pamięć nie wszędzie jest remedium na dzisiejsze decyzje, co jest oczywiście alarmujące. A z drugiej strony, kiedy obserwuję reakcję zwykłych ludzi w Polsce, ale też w Słowacji, w tej ubogiej Mołdawii i w innych państwach, to wtedy widzę, że jednak te dekady pracy nad pamięcią wielu placówek muzealnych na świecie przyniosły efekt. Opinia publiczna, media, komentatorzy odnoszą do dzisiejszej sytuacji to, co się stało osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt lat temu. Powraca widok zdarzeń w Monachium, pamięć o konferencji we francuskim Evian, podczas której okazało się, że nie ma krajów chętnych do przyjęcia Żydów wyrzucanych z Niemiec, powraca widok statków z uciekinierami niewpuszczanych do Stanów Zjednoczonych. Teraz dzieje się coś kompletnie odwrotnego. Ludzie zrozumieli, że to, czego kiedyś zabrakło, zwykłej przyzwoitości i ludzkiej solidarności, jest dla nich lekcją. Po raz pierwszy widzę bardzo konkretnie i namacalnie wpływ pamięci na działania ludzkie. Tego nie było ani w czasach Rwandy, Birmy, tragedii Ujgurów, ani głodu w Jemenie. Były naturalnie jakieś ruchy mniejszościowe, osobiste bunty ludzi, którzy szli na plaże, podpływali łódkami i próbowali ratować tonących uchodźców. Dzisiaj masowość udzielanej pomocy budzi we mnie wielki szacunek dla pomagających i nadzieję na trwałą zmianę, i wreszcie widzę etyczne powiązanie pamięci z dziejącą się historią.

Może ruszyliśmy z pomocą dlatego, że ta historia dzieje się tak blisko, tuż za rogiem?

Nie tylko. Pamiętajmy, że w momencie wybuchu wojny w Polsce mieszkało, pracowało i studiowało już około miliona Ukraińców. Ludzie mniej się boją czegoś, co jest oswojone, i byli gotowi pomóc. Po drugie, Ukraińcy nie są społeczeństwem od nas odmiennym i po trzecie, mamy pewną wspólnotę doświadczeń historycznych.

Momentami bardzo bolesnych.

Bolesnych po obu stronach i o tym nie możemy zapominać. Ale mamy. To nie jest Jemen czy Aleppo, których wielu Polaków nie potrafiłoby nawet wskazać palcem na mapie. Poza tym Ukraińcy, którzy do nas przybyli, bardzo mocno akcentują, że to tylko na czas wojny, że mają mocne postanowienie powrotu. W moim odczuciu to będzie zależało od perspektyw odbudowy zniszczeń dokonanych przez Rosjan, ale jeśli ruszy tam „plan Marshalla” na skalę, jakiej można się spodziewać, to w Ukrainie będzie się liczyć każda para rąk.

I tych rąk może wtedy zabraknąć u nas. W Polsce na wielu budowach pracują właśnie Ukraińcy.

Jesteśmy też starzejącym się społeczeństwem, będziemy potrzebowali opieki, a z naszego kraju w ostatnich latach wyjechało około półtora miliona Polaków, więc nawet jeśli po wojnie jakaś część uchodźców u nas pozostanie, na przykład kobiet, które zamiast wrócić do walczących w tej chwili mężów, ściągną ich tutaj, to i tak wszystkim to wyjdzie na dobre. A już z pewnością Ukraińcy nie zabiorą nam pracy. Tej starczy dla wszystkich, o czym nieustannie przekonują ekonomiści. Polsce potrzeba pewnych zmian strukturalnych społeczeństwa.

Ekonomiści przekonują, a część ludzi i tak wie swoje. I tego się obawiam. Już słychać głosy niektórych polityków: Pomoc tak, przywileje nie.

Jakie przywileje?

Na przykład możliwość korzystania bezpłatnie z komunikacji miejskiej.

(westchnienie)

Miesiąc miodowy na razie trwa, ale przecież te ukraińskie dzieci, o które dzisiaj tak się troszczymy, to, cytuję: „Kiedyś podrosną i obudzą się w nich banderowcy, a wtedy…”. Na demonstracji solidarności z Ukrainą usłyszałam też okrzyki: „Przeproście za Wołyń”.

Kto ma przepraszać? Te udręczone trzydziestoletnie kobiety? Wyjaśnianie zaszłości historycznych należy do historyków, a nie do matek z dziećmi. Ludobójstwo wołyńskie było ogromną tragedią, wymagającą pamięci i szacunku dla ofiar. A nie wymachiwania nią jak transparentem dla osiągnięcia dzisiejszych swoich celów. Zresztą cokolwiek powiedzą historycy, to i tak zawsze znajdą się grupki ludzi gotowych jątrzyć. To jest efekt rosyjskiej propagandy, w którą wpompowywane są ciężkie pieniądze, niezależnie od tego, czy to płynie bezpośrednio z Moskwy, czy za pośrednictwem internetu. Konta, które jeszcze niedawno były kontami antyszczepionkowców, teraz należą do anty-Ukraińców. Te same grupy, to samo towarzystwo przeżera mózgi ludzi. Natomiast teraz po raz pierwszy mamy do czynienia z mocną kontrpropagandą. Niemal wszystkie media społecznościowe wyłączyły możliwość komentowania. Genialne posunięcie, bo ukróciło to, do czego ci propagandyści byli przygotowani i na co najbardziej liczyli. Na masowe dezinformowanie. Ja bym to porównał do ’68 roku, kiedy do Pragi wjeżdżały radzieckie tanki, a Czesi pozdejmowali tabliczki z nazwami ulic i czołgiści nie wiedzieli, w którą stronę jechać. A granie dzisiaj, kiedy tuż za naszą granicą trwa wojna, kartą banderowców, zakłada, że gdyby ucieczki były w drugą stronę, z Polski do Ukrainy, to tam wyciągnięto by kartę akcji „Wisła” czy powstania Chmielnickiego. Pamiętajmy, że krzywdy były po obu stronach.

To trudne i niewygodne.

Ludzie nie znają dobrze historii. Nie potrafią też rozsądnie ocenić informacji, jakie do nich docierają. Nie ma dobrego kształcenia w kwestii mass mediów, wyrabiającego krytyczne spojrzenie: słuchaj i myśl, konfrontuj to, czego się dowiedziałeś, z innymi źródłami i się zastanów, co to oznacza. Co ten polityk tak naprawdę chce ci powiedzieć? Sprawdź dane, którymi szafuje, i oceń. Tego nie robimy.

Może w szkołach powinno się tego uczyć?

Mnie właśnie uczono. W sposób praktyczny, żeby odróżnić, co jest prawdą, a co manipulacją. Oglądaliśmy na przykład różne zdjęcia, rysunki i razem z nauczycielem dyskutowaliśmy. To było w Szwajcarii. Miałem dziesięć lat, kiedy zostałem uchodźcą, ponieważ moja rodzina w 1982 roku musiała uciekać z Polski. Wiem, co to znaczy znaleźć się nagle w obcym kraju z jedną parą skarpetek. I wiem, jak ważna jest wówczas pomoc. Pamiętam, że kiedy poszedłem pierwszy raz do szkoły, nie znałem ani słowa po francusku i ojciec napisał mi fonetycznie na karteczce jedno zdanie: „U są le toalet?”, gdzie są toalety. Wiedział, że bez tego nie może mnie puścić. Poradziłem sobie ze wszystkim, dzieci bardzo szybko się przystosowują.

To pewnie i te sto pięćdziesiąt tysięcy ukraińskich dzieci poradzi sobie w polskich szkołach.

Niepokoi mnie pomysł, żeby tworzyć klasy tylko dla Ukraińców. Dzieci potrzebują mocnej integracji, bodźców, poznawania czegoś nowego, a nie gett. Z punktu widzenia dzieci nie jest ważne, że przez pół roku będą siedziały jak na tureckim kazaniu. Co zresztą nie do końca jest prawdą, bo z matematyką sobie poradzą, z angielskim podobnie, z rysunkiem, pracami technicznymi również. Problemem jest język polski. Jednak uważam, że dla dziecka, dla koherentności emocjonalnej w postrzeganiu świata, ważniejsza jest integracja, nawet jeśli trzeba będzie powtarzać rok nauki. Chodzi przecież nie tylko o naukę w klasie, ale też o kopanie piłki, wycieczki rowerowe i wspólne zabawy na podwórku. Przy okazji są to dodatkowe lekcje języka polskiego, co kiedyś po powrocie do Ukrainy tym dzieciom może się bardzo przydać. Poza tym tak się buduje pomosty na przyszłość między naszymi narodami.

Cały naród buduje teraz pomosty.

I to powinno nam wystarczyć na 150 lat. Ta wymuszona obecność Ukraińców w Polsce jest szansą dla nas wszystkich. Z tego może wyrosnąć coś naprawdę wielkiego. Zresztą wydaje mi się, że zrodziła się już pewna wspólnotowość europejska, a nawet się przesunęła kilkaset kilometrów na wschód, czyli paradoksalnie ta wojna przyniosła efekt kompletnie inny od zamiarów Putina.

Coś mu się jednak udaje. Do spółki z Łukaszenką. Żadnej wspólnotowości nie ma na naszej granicy z Białorusią.

To wieki dramat i wstyd. Nawet jeśli to, co się tam dzieje, jest sprowokowane przez Łukaszenkę, to przecież ci ludzie są ofiarami. Znowu kobiety, niekiedy ciężarne, dzieci, osoby niepełnosprawne… to się w głowie nie mieści. Parę dni temu wolontariuszka z grupy „Granica” była przesłuchiwana w kajdankach, bo czekała w samochodzie, aż jakaś grupa interwencyjna wesprze ludzi przedzierających się w zimnie przez las. Dwoistość tego jest ohydna. Tym bardziej że bardzo często jest to podszyte rasizmem. W tym lesie co chwilę odkrywa się zwłoki zamarzniętego człowieka o ciemniejszej karnacji. W Europie. To hańba.

Dlaczego to robimy?

Nie rozumiem tego i sprzeciwiam się używaniu słowa my. Natomiast chylę czoło przed wszystkimi, którzy próbują pokazać ludzką twarz. Przed tymi setkami wolontariuszy, także tłumaczami i prawnikami, gotowymi wyruszyć z pomocą, krążącymi po lasach z termosami, kocami i lekami, narażonymi na szykany, wręcz areszty.

Wszędzie ci wolontariusze, anonimowi ludzie poświęcający czas, zdrowie i pieniądze, a roboty przybywa.

I każdy z nas powinien pomyśleć, czy ma jeszcze jakieś zasoby, czy mógłby się jeszcze gdzieś przydać, w coś się zaangażować. Mówię o ludziach, ale też o instytucjach.

Również kościelnych?

Również kościelnych. Wiem, że są miejsca, są parafie, w których dzieje się bardzo dużo, w innych zdecydowanie mniej. W niektórych zrobiono więcej, niż można się było spodziewać. Zwłaszcza siostry zakonne pomagają, ale one jak zawsze wszystko robią po cichu. Są jeszcze do wykorzystania opustoszałe seminaria, gotowe pokoje, jest tam zaplecze kuchenne. Jednak mnie przede wszystkim brakuje, i to nie tylko na poziomie Konferencji Episkopatu Polski, ale zwłaszcza Watykanu, zdecydowanego potępienia wywołanej przez Rosję wojny. W wypowiedziach papieża Franciszka jest jakiś symetryzm, nie ma jednoznacznego wskazania, kto jest ofiarą, a kto katem. Jestem zdumiony, kiedy słyszę, że „wszyscy jesteśmy winni”. Nie rozumiem tego. Albo że nie ma wojen sprawiedliwych, a zbrojenie się nie jest rozwiązaniem. Oczywiście si vis pacem, para bellum [jeśli chcesz pokoju, przygotuj się do wojny – przyp. red.] nie jest rozwiązaniem, ale nie przeżyjesz ataku, nie używając broni. Do męczeństwa się nie nawołuje. To osobista decyzja każdego człowieka. Trudno od kogoś oczekiwać, że się poświęci, i skazywać go na męczeństwo.

Arcybiskup Stanisław Gądecki napisał list do patriarchy Cyryla, prosząc go najpokorniej, aby zaapelował do Putina o wycofanie wojsk rosyjskich z Ukrainy.

Pisanie listów w ostatnich 30 latach niebywale się zdewaluowało. Mieliśmy już listy episkopatu chyba o wszystkim, o turystyce religijnej również, bo Maryja szła do Elżbiety przez góry; sam taki list pamiętam. Jeśli na każdy temat i w każdej sprawie pisze się listy, to kiedy u naszych granic wybucha wojna, wtedy list to jednak trochę za mało. A zamiast apelu można mocniej wskazać potrzebę czynu, trochę mi brakuje czegoś z pozycji człowieka, pewnej heroiczności.

Patriarcha Cyryl oczywiście nie reaguje, a wręcz usprawiedliwia tę wojnę.

To mnie nie dziwi. Zgodnie ze swoim pierwszym wyszkoleniem działa ręka w rękę ze swoim kolegą z KGB. No i ma efekt. Całe parafie go opuszczają, nie tylko na Ukrainie, a Cerkwie Prawosławne w Holandii, Grecji, Niemczech i na Litwie oficjalnie potępiły agresję Rosji w Ukrainie. Patriarcha Cyryl jest marionetką, tak jak i rosyjscy oligarchowie. Z jednej strony żyją w micie prawdziwej ortodoksyjnej Wszechrusi, gdzie poparcie Cerkwi dla caratu było bezwzględne, a być może, co uważam za bardziej prawdopodobne, są na tyle uwikłani w ten korupcjogenny system, że nie są w stanie się z niego wyzwolić. Jeżeli Moskwa potrafiła sobie włożyć do kieszeni szereg polityków europejskich i wzmocnić prawicowe, nacjonalistyczne siły w Europie, to dlaczego nie miałaby kupić wierchuszki prawosławia?

Przywołując ostrzeżenie Mariana Turskiego, to… Putin nie spadł nam z nieba?

Mam za dobre zdanie o niebie, żeby umieszczać tam Putina. To błąd polityków europejskich. Putin za długo był u władzy i zaczęto go traktować jako równoprawnego partnera, a kiedy mówił rzeczy straszne, to machano ręką, że to przedwyborczy populizm. Za szybko go potraktowano jak męża stanu tej samej kategorii co politycy zachodni, a to przecież dobrze wyszkolony kagebista, który dużo wcześniej dawał sygnały, do czego będzie dążył.

Hitler też wszystko wyłożył w Mein Kampf i mało kto wtedy wierzył, że to na poważnie.

I to jest dużo szerszy problem, bo w końcu mamy na świecie trochę przywódców, którzy mówią rzeczy nie do zaakceptowania, a jednak się z nimi negocjuje. Tylko po co negocjować z człowiekiem, dla którego słowo to zabawka? Rozmawiam dużo, nie tylko w Polsce, z ocalonymi, którzy całe swoje powojenne życie poświęcili na nauczanie o tym, co się wydarzyło podczas drugiej wojny światowej. Nieśli tę prawdę i tragizm, gdyż byli zobowiązani względem tych, którzy nie przeżyli. Jeździli do szkół na spotkania z młodzieżą, pisali książki, wspomnienia i teraz oni pytają mnie, jaki sens miało ich życie i ich walka, skoro znowu strzela się do cywilów i dzieci. W tył głowy. To dramatyczna refleksja dziewięćdziesięcioletnich ludzi, którym trudno pojąć, że świat nie zapobiegł tej tragedii. U wielu z nich widzę nawrót potwornej traumy.

Zatem ratujmy, co się da. Na miarę naszych możliwości, możliwości zwykłych ludzi. Co robić, aby nie zmarnować tej dobrej energii, jaką udało się nam wytworzyć?

Przede wszystkim nie postrzegajmy Ukraińców jako tych, którzy zagrażają nam, naszej tożsamości i religijności. Miejmy świadomość, że wojna nadal się toczy i że to nie jest pomoc jednorazowa. Nie wystarczy tonącemu podać brzytwę, wydostać go na brzeg, przekazać ratownikom i sobie odejść. Te piękne i szlachetne decyzje tysięcy Polaków, którzy otworzyli swoje serca i domy, niosą za sobą pewne konsekwencje. Jeżeli w pierwszym odruchu do kawalerki przyjęliśmy sześcioosobową rodzinę, bo tego wymagała sytuacja, to trzeba teraz poszukać dla tej rodziny czegoś większego. Ale trzeba pomóc poszukać, a nie wymagać, aby oni robili to sami. Ci ludzie nadal są w trudnej sytuacji, sytuacji konieczności rekonstrukcji podstawowych potrzeb bytowych. Są rozedrgani, boją się o rodziny, które tam pozostały. Non stop siedzą w komunikatorach społecznych, sprawdzają, pytają, ale już nie o to, jak się babci żyje, tylko czy w ogóle jeszcze żyje. Więc pomagajmy, gdzie możemy i jak możemy. I nie gadajmy o jakiejkolwiek wdzięczności. Jak to bardzo słusznie zauważył jezuita ojciec Wacław Oszajca, na Ukrainie ludzie giną także za nas. Jeśli więc ktoś powinien być wdzięczny, to raczej my Ukraińcom. Problemy oczywiście będą. A co, z Polakami nie ma problemów? To jest też kwestia pewnej odpowiedzialności i uczciwości mediów. Jeżeli trzydziestolatek przejedzie na pasach w Radomiu staruszkę, to gazety napiszą, że trzydziestolatek przejechał. Ale jeśli to będzie Ukrainiec, to napiszą, że Ukrainiec. Po co tak absurdalnie podgrzewać atmosferę? Nie rozpatrujmy wszystkiego w kategoriach polsko-ukraińskich. Mówmy o człowieku. I przygotujmy się na to, że będzie wiele trudności, bo jeśli w Warszawie w ciągu kilku dni liczba mieszkańców wzrosła o 17 procent, to muszą być tego koszty. Ale te kłopoty, te niewygody, te wszystkie dodatkowe koszty… cóż to jest wobec tego, czego doświadczają ludzie w Ukrainie? ¶

Rozmowa autoryzowana 9 kwietnia 2022 roku.

Piotr Cywiński – polski historyk, działacz społeczny, od 2006 roku dyrektor Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu, współtwórca i prezes Fundacji Auschwitz-Birkenau. Mieszka w Warszawie i Oświęcimiu.

Klasztor nad Newą

Paweł Krupa OP

dominikanin, historyk mediewista

Drodzy bracia Rosjanie

Piszę te słowa chyba bardziej do siebie niż do was, bo nie wiem, czy ktoś przetłumaczy je na rosyjski i czy sam zechcę je w Rosji opublikować. Muszę jednak jeszcze raz opowiedzieć samemu sobie, zrozumieć i nazwać to, co do was czuję, pojąć lepiej, kim dla mnie jesteście, zwłaszcza teraz, gdy toczy się wojna. Piszę publicznie, bo może komuś w mojej ojczyźnie moje zmagania z miłością do was pomogą lepiej was zrozumieć, choć nie wiem, czy polubić.

Pokochałem was przez język i literaturę. Tak myślę, bo jak inaczej wyjaśnić to uczucie, które się pojawiło, choć świetnie wiedziałem, że mieszkam wprawdzie w najweselszym, ale jednak w baraku obozu założonego w tej części świata przez hegemoniczny reżim waszego państwa. No i jeszcze historia. Tego wszystkiego kochać się nie dało, ale byli poeci: Achmatowa, Mandelsztam, Cwietajewa. Potem zafascynował mnie Dostojewski, poruszał Bułhakow, śmieszył Jerofiejew, swoimi opowiadaniami zachwycił Czechow. Śpiewałem Okudżawę i nawet do Gorkiego przekonały mnie lekcje mojej ukochanej nauczycielki rosyjskiego. Potem, już w zakonie, świat carskiej Rosji barwnymi wspomnieniami z rodzinnej historii wyczarowywał dla nas ojciec Aleksander Hauke-Ligowski. W Paryżu kochany, stary ojciec Jacques Laval wspominał swojego przyjaciela – księcia Jusupowa, zabójcę Rasputina. To właśnie wtedy uświadomiłem sobie, że na linii czasu od cara Mikołaja II dzielą mnie tylko dwie osoby: Laval i Jusupow – ja przyjaźniłem się z kimś, kto przyjaźnił się z kimś, kto przyjaźnił się z ostatnim carem Rosji.

Kiedy w Petersburgu zaszedłem do muzeum w pałacu Jusupowów, miałem wrażenie, że odwiedzam dom znajomych. W latach osiemdziesiątych zeszłego wieku znalazłem się w Moskwie i w Leningradzie – spotkałem was twarzą w twarz. Byliście serdeczni, wrażliwi, gościnni i sparaliżowani strachem przed tymi, którzy wami rządzili. Od żyjących świadków usłyszałem opowieści o stalinowskim terrorze, spotykałem się z grupkami katolików na półkonspiracyjnych modlitwach i rozmowach. Współczułem wam. Kiedy Związek Radziecki upadł, odetchnąłem z ulgą, pewien, że za jakiś czas cały ten dobry, choć okupiony cierpieniem zasiew kultury i historii wyda wspaniały plon, a światu ukaże się Rosja taka, jaką mogłaby być, gdyby nie tragedia nazywana Wielką Rewolucją. Cieszyłem się, że nigdy już z rosyjskiego portu nie odpłynie żaden „statek filozofów”, jak te dwa niemieckie parowce, które w 1922 roku na rozkaz Lenina deportowały z waszego kraju elitę intelektualną zagrażającą – myśleniem! – bolszewickim aparatczykom.

Co się stało? Co poszło nie tak, że dziś czytam na łamach oficjalnej rosyjskiej agencji informacyjnej obrzydliwy artykuł Timofieja Sergiejcewa Co Rosja powinna zrobić zUkrainą? Chciałem zacytować fragmenty, ale nie mogę tego tłumaczyć, nie starcza mi nerwów. Teza główna brzmi tak, że w przypadku Ukrainy nie można używać schematu „naród dobry, tylko władza zła”, bo niestety to naród ośmielił się wybrać faszystę Zełenskiego. Dlatego nie wystarczy zmienić władzę, ale trzeba – również za cenę pozbawienia życia – wyeliminować przesiąknięty „nazizmem” element ludzki, a tych, którzy zostaną, wychować na nowo. Natychmiast przyszły mi na myśl słynne chińskie obozy reedukacyjne. Ukraina, jaką znamy, powinna zniknąć na minimum trzydzieści lat – bo tyle, według autora, trwa proces reedukacyjny. Jak możecie to czytać? Czy nie widzicie, że ten tekst to owoc najczarniejszego faszystowskiego myślenia? Czy nie boicie się słów samego Chrystusa, że „odmierzą wam taką miarą, jaką wy mierzycie” (Łk 6,38)? I nie myślę tu o jakichś politycznych konsekwencjach, zemście narodów czy gospodarczej izolacji. Myślę o waszych duszach, myślę o waszym zbawieniu! Chrystus nie użył tych słów jako straszaka, ale jako zachętę do tego, aby nie sądzić, nie potępiać i darować winy – jeśli taką miarą będziemy mierzyć nasze życie, to podobną miarą dobra odpłacą i nam. Wiemy jednak z innych wypowiedzi Jezusa, na jakie zagrożenie wystawiają się ci, którzy w życiu stosują miarę przeciwną. Boję się o was, nie chcę ani waszego nieszczęścia tu na ziemi, ani wiecznego potępienia. Wiem, co się stało. Wasi przodkowie pokłonili się czerwonej bestii, bo mieli dosyć wojny i zamieszania. Przymknęli oko na jej złowrogą paszczę, myśleli, że uda się ją jakoś oswoić. W nagrodę za posłuszeństwo ona pożarła miliony z was i zamknęła za żelazną kurtyną, wmawiając, że za nią mieszkają wyłącznie wasi wrogowie. Niestety, kiedy bestia opadła z sił i zaczęła się wycofywać, nie odcięliście jej łba, nie pochowaliście, nie wyrzekliście się do końca – rozumiem, to kawał waszej historii. Tylko że ona jedynie na chwilę schowała pazury, przykryła się trójkolorowym sztandarem, czerwoną gwiazdę skryła za – jeszcze wczoraj znienawidzonym – dwugłowym orłem, ale nadal trzymała was i trzyma w uścisku swojego skorpionowego ogona.