Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Doskonała lektura na wakacyjny czas? Lipcowy miesięcznik „W drodze”! A w nim: o zmęczeniu, które odbiera nam ochotę do życia, o wierze, która czasami wydaje się ponad siły, i o modlitwach na lotnisku.
Ptaki i ludzie
Jestem nad morzem. – pisze Katarzyna Kolska – Przy kominie, tuż obok okna dachowego, mewy założyły gniazdo i doczekały się potomstwa. Rodzice uwijają się jak w ukropie, a maluchy ciekawe świata zaglądają do nas przez okno. Nie potrafią jeszcze latać, więc gdy tylko ktoś się zbliży do okna, biorą nogi za pas i uciekają. Piszę o tym dlatego, że jak przekonuje w rozmowie z Michaliną Kaczmarkiewicz przyrodnik Jacek Karczewski, obserwowanie ptaków, popularny birdwatching, to świetny odpoczynek, ale także sposób, by ustrzec się alzheimera, parkinsona i innych neurologicznych schorzeń.
Odpoczynek to za mało
Narzekamy na brak czasu i nieustanne zmęczenie. Czasem wystarczy nieco zmienić priorytety, odciąć się bodźców i wyjechać na urlop, o czym pisze Dariusz Duma w tekście „Zapracowani na śmierć”.
Bywa jednak i tak, że zmęczenie to już stan chorobowy. Kiedy odpoczynek nie pomoże i potrzebna jest fachowa pomoc opowiada w rozmowie z Dorotą Ronge-Juszczyk prof. Aleksander Araszkiewicz.
A o dbaniu o sferę duchową pisze Roman Bielecki OP. „Błogosławieni zmęczeni” – zmęczeni źle rozumianą wiarą. Jak to zrobić, by wiara nas karmiła i uskrzydlała?
Tajemnice Pisma
Od czego zacząć czytanie Biblii? Czytać po kolei od Księgi Rodzaju do Apokalipsy czy może trzeba znaleźć inny klucz? – o tym Mateusz Krawczyk.
A Łukasz Popko OP i Włodzimierz Bogaczyk rozmawiają o przekładach Biblii. Dlaczego tłumaczenia różnią się między sobą? Czy to znaczy, że któryś z tłumaczy się pomylił, skoro te same zdania nie zawsze brzmią tak samo?
Przed odlotem
„Zachowaj od wszelkich turbulencji” napisał Rafała Cekiera, któryzajrzał do ksiąg modlitewnych w kaplicy na lotnisku im. F. Chopina w Warszawie i przeanalizował wpisy podróżnych.
A ks. Adam Świeżyński pisze ostrachu przed lataniem samolotami. Ale to nie jest tekst o jego lękach, lecz o modlitwie. Jak się modlić, o co prosić Boga i jak to zrobić, by towarzyszył nam On we wszystkim, co robimy, czym żyjemy, czym się cieszymy i martwimy.
Mój rok z Teresą
W cyklu o św. Teresie z Lisieux tym razem Krzysztof Popławski OP pisze o całkowitym zaufaniu Bogu i zdaniu się na Niego.
Więcej czytania!
Jak zawsze wyśmienite felietony, recenzje oraz rozważania do niedzielnych czytań.
Jeśli już pakujesz plecaki, walizki i torby, to nie zapomnij zabrać lipcowego miesięcznika ze sobą. Jest co czytać! No i życzymy dobrego wypoczynku!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 170
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
„Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco!” – mówi Jezus do apostołów, widząc ich zmęczenie pracą. Niewinne zdanie zapisane przez św. Marka jest trudne do przyjęcia w kontekście Ewangelii, którą najczęściej definiujemy przez działanie i aktywność.
Nikt z nas oczywiście nie zaprzeczy, że odpoczynek jest nam w życiu potrzebny, a jednak w praktyce funkcjonujemy w modelu, w którym liczy się wymaganie i rozliczenie. Tak zostaliśmy wychowani, milcząco zakładając, że to, kim jesteśmy, wynika z tego, ile, co i jak zrobiliśmy. Nicnierobienie z definicji uznajemy za bezwartościowe.
Swoją drogą to ciekawe, że choć żyjemy w kulturze, która ubóstwiła cielesność, to w rzeczywistości jest dokładnie na odwrót. Wymagamy od siebie coraz więcej, nie zważając na ograniczenia i nie licząc się z własnymi możliwościami. Pracujemy ponad siły, a zmęczenie jako sygnał, który wysyła nasze ciało, często ignorujemy. W końcu przecież „trzeba”, „muszę”, „powinienem”. Potrafimy uzasadniać te i podobne komunikaty zarówno moralnością, jak i odpowiedzialnością.
To dobrze, że się męczymy, podkreślamy w tym numerze miesięcznika, pokazując wiele nieoczywistych wymiarów tego stanu. Nie zawsze jednak receptą na zmęczenie jest urlop i odpoczynek. Często trzeba będzie przemodelować swoje myślenie i styl życia.
Życząc Państwu dobrego czasu wakacyjnego, zachęcam do lektury miesięcznika, szukania wytchnienia i troski o siebie nie tylko w czasie urlopu. ¶
Rozmowa w drodze
Ptaki i ludzie / lekarstwo na nasze czasy
rozmowa zJackiem Karczewskim
Odpoczynek to za mało
Błogosławieni zmęczeni / co się stało zmoją wiarą
Roman Bielecki OP
Zapracowani na śmierć / świat miliona możliwości
Dariusz Duma
Mam już wszystkiego dość... / co na to lekarz?
rozmowa zprof. Aleksandrem Araszkiewiczem
Tajemnice Pisma
Ciało Biblii / jak zacząć czytać Pismo Święte
Mateusz Krawczyk
Słowo w Słowo / różne tłumaczenia, różne sensy
rozmowa zŁukaszem Popko OP
Przed odlotem
Zachowaj od wszelkich turbulencji / o co prosimy na lotnisku?
Rafał Cekiera
Modlitwa z lęku przed lataniem / nasze dialogi zBogiem
ks. Adam Świeżyński
Mój rok z Teresą
Jezu, ufam Tobie / zdaj się na Boga
Krzysztof Popławski op
Orientacje
Szał zbiorowy, amok prywatny / w kinie iw domu
Wiesław Kot
Ewangelia bez Jezusa / Koniec świata chrześcijańskiego Chantal Delsol
marcin cielecki
Dominikanie na niedzielę
Etapy miłości według Pana / Norbert AUGUSTYN Lis OP
Jarzmo, ale jakie? / Grzegorz Chrzanowski OP
Wyszedł siewca, żeby siać / Grzegorz Kuraś OP
Cierpliwości! / Mikołaj Walczak OP
Lob szomea / Tomasz Zamorski OP
Felietony
Ale lipa / Dariusz Duma
To wszystko przez ten grzech… / Wojciech Ziółek SJ
Moja Ziemia Obiecana / Benedykta Karolina Baumann OP
Kopruchy / ks. Grzegorz Strzelczyk
Niewymieniony w czołówce / Stefan Szczepłek
Silna jak tornado / Paulina Wilk
Mamy szansę / Paweł Krupa OP
Redakcja:
Roman Bielecki OP (redaktor naczelny)
Katarzyna Kolska (zastępca red. nacz.)
Łukasz Róg OP (sekretarz redakcji)
Dominik Jarczewski OP
Magdalena Wojtaś
Korekta:
Magdalena Ciszewska
Paulina Jeske-Choińska
Lidia Kozłowska
Projekt graficzny i skład:
Koordynacja produktu:
Kornelia Winiszewska
Reklama i patronaty:
Ewelina Paluszyńska
ISSN: 2543-4802
Wydawca:
Wydawnictwo Polskiej Prowincji
Dominikanów W drodze Sp. z o.o.
ul. Tadeusza Kościuszki 99,
61-716 Poznań
Adres redakcji:
ul. Tadeusza Kościuszki 99,
61-716 Poznań
tel. 61 850 47 22
e-mail: [email protected]
www.miesiecznik.wdrodze.pl
Cum permissione auctoritatis ecclesiasticae.
Redakcja nie odsyła materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo adiustowania i skracania tekstów przyjętych do druku.
Zdjęcie na okładce: piotr musioł / unsplash
Śledź nas: Facebook: MiesiecznikWdrodze / Instagram: wdrodze_miesiecznik / Twitter: miesWdrodze / YouTube: WydawnictwoWdrodzePL
Lato jest najlepszą porą dla ptaków?
To dobra pora, czas obfitości. Jest dużo jedzenia, więc i konkurencja mniejsza – nie trzeba się o nie kłócić, jak to się zdarza w innych porach roku, ani tak bardzo się spieszyć jak wtedy, gdy dzień jest krótki. Latem jest cieplej, nie musimy wydatkować energii na to, żeby się ogrzać. Mówię „my”, jako ptaki… Sprzyja nam też krótka noc. Noc zawsze jest niebezpieczna, na łów wychodzą różne futrzaki, z którymi w ciągu dnia przeważnie nie mamy problemów, ale gdy śpimy (nawet jeżeli śpimy tylko połową mózgu, bo tak sypia większość ptaków, a może i wszystkie, tego nie wiemy), mogą mieć przewagę. Mamy na nie pewne sposoby, różne systemy budząco-alarmujące.
Jakie?
Na przykład układamy się do snu na konarach blisko głównego pnia. I chociaż nocne drapieżniki są ciche, to skradając się i wspinając po pniu, wywołują wibracje i te drgania nas ostrzegają.
Jesteśmy sprytni.
Jesteśmy. Dodatkowo latem możemy się umościć na gałęziach oddalonych od pnia, gdzie jest jeszcze bezpieczniej – zanim ktoś tam dojdzie, na pewno go usłyszymy i weźmiemy nogi, to znaczy skrzydła, za pas. Za to zimą staramy się trzymać blisko pnia, również dlatego, że pień działa jak grzejnik – nagrzewa się w ciągu dnia nieśmiałym słońcem i nocą oddaje ciepło, a dla ptasiego ciałka każdy stopień Celsjusza robi różnicę.
Jak wygląda ptasi dzień?
Zaczynamy bardzo wcześnie, odśpiewując listę obecności. Musimy zakomunikować sąsiadom, że przeżyliśmy noc i nasze terytorium ciągle jest zajęte.
Aha, nie myślcie sobie…
…że możecie je przejąć. Sztuką jest nie tyle zaśpiewać, co zaśpiewać dobrze, z pełną mocą. Pokazujemy, że jesteśmy silni, że tutaj nie ma żadnego udawania. Niektóre słowiki potrafią zaśpiewać dwieście fraz w nieskończonej liczbie kombinacji, a najlepsi śpiewacy, żyjący nawet kilkanaście lat, mogą nigdy nie powtórzyć tej samej melodii. Ale nie każdy musi być jak Pavarotti. Są słowiki, które po prostu śpiewają, bez wirtuozerii.
A czy słowikowi Pavarotti są jakoś lepiej traktowani w ptasiej społeczności?
Do niedawna zakładano, że ptaki, które lepiej śpiewają, są po prostu lepsze. Ale udowodnić tego się jeszcze nie udało.
Nie wiadomo chyba też, co by ta lepszość miała oznaczać.
Ludziom się wydaje, że przyroda jest wyłącznie praktyczna, technokratyczna, bodziec i reakcja. Tymczasem w przyrodzie jest ogromne pole szarej – a może przeciwnie – kolorowej strefy, gdzie dzieje się bardzo dużo rzeczy, które nie muszą mieć żadnego uzasadnienia. I jest to tak kontrowersyjne, że mainstreamowa nauka wciąż albo unika tego tematu, albo udaje, że nie ma sprawy. Z drugiej strony nauka potrzebuje możliwie obiektywnych, najlepiej mierzalnych dowodów, a o te najczęściej jest bardzo trudno. Jak na razie obowiązuje wallace’owsko-behawioralne podejście do przyrody spod znaku: Wszystko musi mieć jakieś znaczenie, inaczej nie ma prawa tego być.
Mam piękne ubarwienie albo pięknie śpiewam po to, żeby zwabić partnera?
Potrafię tak pięknie śpiewać, mam takie cudowne kolory, co ma oznaczać, że jestem supersamcem. Tymczasem ten piękny śpiew nie zawsze koreluje z jakimś fenomenalnym materiałem genetycznym.
Może być wręcz odwrotnie – muszę omamić kogoś świetnym wyglądem, żeby przemycić słabe geny?
Bardzo możliwe. Beton w naukach przyrodniczych zaczyna się dopiero kruszyć. Do niewygodnych lub kontrowersyjnych tez i pomysłów podchodzi się dziś z nieco większą odwagą, w gruncie rzeczy dzięki kobietom – okazuje się, że badaczki często mają, za przeproszeniem, więcej jaj. Muszą być odważniejsze, żeby w tym świecie w ogóle funkcjonować, ponieważ nauki przyrodnicze są wciąż mocno zmaskulinizowanym terenem, przesiąkniętym tradycją patriarchalną, za którą idzie określona hierarchia. Dopiero teraz, kiedy na naukowych salonach pojawiły się kobiety, okazuje się na przykład, że nie tylko samce śpiewają, jak zawsze myśleliśmy, i że u co najmniej siedemdziesięciu pięciu procent ptaków śpiewających samiczki także to potrafią, tyle że przeważnie rzadziej śpiewają i nie angażują się w tę czynność aż tak bardzo.
Co robimy po porannym koncercie?
Zaczynamy jeść. Ptaki to maszynki do jedzenia. Jemy dużo i często. Mamy absolutnie kosmiczną przemianę materii. I nie tyjemy. Stąd historie z wymuszonym tuczeniem gęsi czy kaczek domowych rurami doprowadzającymi jedzenie prosto do żołądków – ptaki z natury by się tak nie otłuszczały. Owszem, mają okresy, kiedy jedzą więcej, na przykład przed odlotem w długą trasę (i to jedzenie na zapas jest jak kanapki na drogę), ale nigdy nie doprowadzają się do stanu chorobowego, tak jak ma to miejsce na farmach niesławnego foie gras.
Mamy specjalne zwyczaje podczas jedzenia?
Musimy być szybkie i sprytne, bo często jedzenie, które chcemy zdobyć, nie chce być zjedzone. Takie owady na przykład – gryzą, kłują, bronią się i chowają, jak mogą. Mamy superwzrok, żeby dostrzec zielone gąsienice w zieloności drzewa oraz kleszcze czy mszyce ukrywające się w pęknięciach kory, których ludzie nie zobaczą. Lubimy korzystać z okazji. Na przykład szpaki normalnie szukają robaków na ziemi, ale gdy wyroją się chwilowo uskrzydlone mrówki, to uganiają się za nimi w powietrzu. Czasem musimy przechytrzyć naturę. W ciele gąsienicy żywiącej się liśćmi odkłada się dużo garbników, a te z kolei są ciężkostrawne, a z niektórych drzew mogą być wręcz trujące. Przed podaniem takiej gąsienicy swoim pisklętom modraszka musi ją „sprawić”, więc pozbawia gąsienicę wnętrzności.
Jak wygląda życie towarzyskie ptaków?
Ptaki funkcjonują w bardzo skomplikowanych społecznościach, powiedziałbym multi-kulti. Taka modraszka ma w swoim krajobrazie społecznym nie tylko inne modraszki, ale też jej bliskie kuzynki bogatki, do tego wróble, zięby czy gołębie. Są wrony, sroki, które mogą być niebezpieczne dla niej, gdyby modraszka była ranna, a już na pewno dla jej piskląt. Są oczywiście koty, psy, ludzie, samochody. Wszystko to żyjąca w mieście modraszka musi brać pod uwagę i się nauczyć, kto jest wrogiem, kto przyjacielem, kto jest neutralny, kogo się bać, a przed kim nie trzeba uciekać. Bo niepotrzebna ucieczka to bezsensowna strata czasu i energii.
Czy istnieje przyjaźń ptaków między gatunkami?
Potencjał do egzotycznych przyjaźni najlepiej obserwować w warunkach nietypowych. Odwiedziłem kiedyś Zofię Brzozowską, która od kilkudziesięciu lat w swoim mieszkaniu w bloku zamienionym w ptasi azyl przywraca do życia pokaleczone i wyczerpane ptaki. Widziałem tam pewnego grubodzioba, stałego rezydenta. Każdej wiosny trafiają do pani Zosi pisklęta, które wypadły z gniazda i potrzebują pełnej pielęgnacji. Zajmuje się nimi właśnie ten grubodziób. Opiekuje się też dorosłymi ptakami wymagającymi głębokiej rekonwalescencji. Przynosi im nie tylko jedzenie, ale też podaje im do dzioba wodę.
Ptaki potrafią się wiązać w międzygatunkowe konstelacje, wejść w bliskie relacje z psem, kotem – jeśli kot na to pozwoli – kozą, koniem. Miewają swoje sympatie i antypatie – zdarza się, że za każdym razem, gdy widzą się z kimś, kogo szczerze nie lubią, dochodzi do awantury. Niektóre gatunki ptaków przez wiele lat utrzymują relacje z rodzicami, dzięki czemu poznają się „dzieciaki” z różnych sezonów. To cały kosmos. Co gatunek, to obyczaj. A nawet co ptak, to obyczaj. Jeśli ktoś miał kilka psów, wie, że choć to ten sam gatunek, to każdy pies jest inny, ma specyficzne zachowania rasowe, ale też osobowościowe i te wynikające z temperamentu. Tak samo jest u ptaków. Badano na przykład bogatki, biorąc pod uwagę ich introwersję i ekstrawersję, i się okazało, że tak jak ludzie bywają one bardziej nieśmiałe i bardziej otwarte. Te pierwsze były ostrożniejsze, mniej chętnie eksplorowały świat. Z kolei te o wysokim poziomie ekstrawersji eksperymentowały: na przykład testowały różne jedzenie, szukały go w nowych miejscach, a także próbowały zakładać gniazda w absolutnie nietypowym terenie. To ekstrawertyczki zdobywały świat, a ostrożne ewentualnie za nimi podążały. I oczywiście ekstrawertyczki przy tej swojej ryzykanckiej naturze częściej ginęły.
Ptaki dość szybko kończą dzień, prawda?
Mam teorię, że jest to związane z konkurencją o bezpieczne miejsce do spania. Niedostępne dla drapieżników, chroniące przed ewentualną ulewą czy wiatrem. Ono jest kluczowe. Ptaki, jak większość zwierzaków, są rutyniarzami. Starają się nocować tam, gdzie już spały i gdzie było bezpiecznie. Wiele drobnych ptaków kładzie się spać w dziuplach. Gdy jest bardzo zimno, a w okolicy wszystkie dziuple są już zajęte, niektóre potrafią wejść do nory w ziemi, a nawet się zaśnieżyć, czyli wkopać się w zaspę. Latem wystarczy gąszcz liści. Niektóre ptaki, szczególnie poza sezonem lęgowym, lubią sypialnie „komunalne”. Tak jest i cieplej, i bezpieczniej. Zdarza się więc, że w jednej dziupli spotyka się kilka, a czasami nawet kilkadziesiąt ptaków. Ale to i tak nic w porównaniu z setkami tysięcy jaskółek, szpaków czy gęsi, które zlatują na noc na te same drzewa, trzcinowiska lub rozlewiska…
Gniazdo nie jest ich domem, sypialnią?
U absolutnej większości ptaków gniazdo jest miejscem, w którym składają i wysiadują jaja i w którym na świat przychodzą pisklęta. Ale tak szybko, jak się da, to gniazdo opuszczają. Bo im dłużej gniazdo działa, tym większe ryzyko, że zostanie odkryte, splądrowane, a potomstwo zjedzone. Bo tam jest ruch. Rodzice latają w tę i z powrotem, żeby nakarmić pisklęta. A pisklęta, zanim rodzice je wyszkolą, że mają siedzieć cicho, strasznie się wydzierają: Daj mi, daj mi, daj mi!
No i wreszcie gniazdo stwarza ryzyko natury sanitarno-epidemiologicznej. Niektóre ptaki świetnie dbają o higienę w gnieździe, ale z czasem i tak natura bierze górę. Resztki jedzenia, odchody, łupież, szczególnie przy wysokich temperaturach, są niezłą pożywką dla wszelkich mikrobów i bakterii.
Czy kiedy gniazdo zaczyna zatruwać, a ptaki od niego chorować, wiją nowe?
Wszystkie ptaki gnieżdżące się w dziuplach i szczelinach mają kłopot z miejscami na gniazda. Dlatego będą bardziej skłonne do kompromisu. Wróbel, który potrafi wyprowadzić nawet sześć lęgów w ciągu sezonu, nie znajdzie szybko miejsca na nowe gniazdo, więc będzie odnawiać stare. Również kosy składają czasami swój drugi lęg w tym samym miejscu. Ale to jest raczej wyjątek wśród ptaków lęgnących się w otwartych gniazdach. Zdecydowana większość za każdym razem buduje nowe.
Natomiast ptaki zakładające wielkie gniazda, takie jak bociany, każdego roku je odnawiają, dokładają nową warstwę budulca, a jeżeli jest ryzyko, że gniazdo będzie za ciężkie i słup, na którym stoi, go nie utrzyma (prawie wszystkie boćki lokują dzisiaj swoje gniazda na słupach energetycznych), zrzucają po prostu wierzchnią część i przykrywają nową. Z kolei duże ptaki drapieżne, takie jak bieliki czy orły przednie, lubią mieć na swoim terytorium kilka gniazd. Przenoszą się z sezonu na sezon do kolejnego, czekając, aż ostatnio używane się oczyści i zneutralizuje i znowu będzie można go bezpiecznie używać.
Mają swoje zamki nad Loarą…
Coś w tym stylu. Tym bardziej że w przypadku takich bielików młode spędzają w gnieździe blisko pół roku, ćwicząc na nim swoje skrzydła i ostrząc szpony, więc ono musi być mocne, silne i zdrowe.
Od kilku lat nurtuje mnie pytanie: Gdzie się podziały wróble?
Odpowiem naokoło. Koszenie trawników powoduje, że nie ma na nich pożywienia. Jeśli w mieście zostaje trochę łąki, czyli takiego miejsca, które kosimy raz czy dwa razy do roku, a nie dwa razy w tygodniu, to tam są kwiaty, a za chwilę będą nasiona. Są też owady. Jest życie. Jedno napędza drugie. Do tego takie miejsca dobrze oczyszczają powietrze z miejskich zanieczyszczeń oraz retencjonują wodę, tworząc zdrowy mikroklimat i obniżając temperaturę w czasie letnich upałów. Z chwilą, kiedy pozbyliśmy się bioróżnorodnych przestrzeni, pozbyliśmy się życia. Po prostu nie ma co jeść. O ile dorosłe wróble mogą, tak jak my, przeżyć na jedzeniu śmieciowym i rzeczywiście to robią, jedząc resztki po frytkach, burgerach i tak dalej, to ich pisklęta już nie. Albo skończą z niedorozwojem, albo umrą w gnieździe. One muszą mieć jedzenie dobrej jakości.
A skąd się wzięły wrony siwe, sroki i mewy w centrum miasta?
Do listy naszych nowych sąsiadów możemy dołożyć kosy, grzywacze, kapturki, czyli jedne z lepszych europejskich śpiewaków, zięby, szpaki, mazurki (kuzyni wróbla), pleszki, kopciuszki. Część z nich żyła w lesie, czasami w zielonych parkach i ogrodach. O takie stare, przyjazne parki i ogrody coraz trudniej, bo zmieniła się moda i nasze ogrody nie są już właściwie ogrodami, tylko zielonymi instalacjami bez życia. Sroki niemal kompletnie zniknęły z ich pierwotnie naturalnego wiejskiego krajobrazu, z dolin rzecznych, gajów, siół.
Brzmi nieprawdopodobnie, że ptaki uciekają z lasów i wsi. Do miasta! To przecież wieś karmiła miasto…
Polska wieś jest coraz bardziej zatruta. Monokultury jak okiem sięgnąć, na tysiącach hektarów. Ilość chemii pompowana w nie powoduje, że to są zielone pustynie, nawet nie w przenośni. Tam nie ma życia poza kukurydzą czy pszenicą, mniej lub bardziej zmodyfikowaną. Nie ma co jeść. Nie ma gdzie się schronić, ponieważ wszystkie aleje śródpolne, gaje i zagajniki są wycinane. Nie ma gdzie założyć gniazda. Trzeba szukać innego miejsca. Sroka, wrona to ptaki, które niemalże całkowicie porzuciły sielskie krajobrazy i przeniosły się do miast. Wbrew pozorom tutaj łatwiej znaleźć jedzenie, chociażby dlatego, że my to jedzenie wyrzucamy. A przy okazji na śmietniku można dorwać mysz lub szczura.
Czy zmieniając siedliska, ptaki zmieniają też zwyczaje?
Tak, na przykład budują gniazda z innych rzeczy. Niektóre przynoszą do gniazd niedopałki papierosów, bo się zorientowały, że są tam środki działające odstraszająco na insekty i pasożyty. Zmiany zachodzą też w ich noclegowiskach – śpią w miejscach, które są dla nich dostępne: na strychach, w niszach budowlanych, magazynach. Regularnie obserwuję sikory, które wlatują do latarni ulicznych, i chociaż nie jest tam ciemno, to jest ciepło i bezpiecznie. Mnie zawsze rozśmieszają wróble w ogrodach zoologicznych, budujące gniazda albo układające się na noc na wybiegach dla lwów czy tygrysów. Czy można mieć lepszą ochronę…?! Wzrusza mnie, że ptaki miejskie nie mają lęku przed ludźmi. To fascynujące, jak bardzo się wyluzowały. Miejskie ptaki szukają jedzenia w miejscach, do których kiedyś by nie zajrzały, na przykład „chodzą do kawiarni”, otwarcie zaczepiają ludzi.
Czy są prognozy kolejnych migracji? Pamiętam aferę z zielonymi papugami, które miały okupować Polskę.
Pewnie chodzi o słynną aleksandrettę obrożną, która normalnie zamieszkuje wschodnią Afrykę i Półwysep Indyjski. Kilka dekad temu te ptaki uciekły albo zostały wypuszczone z hodowli i od tego czasu żyją na dziko w Europie, kilka lat temu dosłownie jedna para pojawiła się też w Nysie i wybuchła histeria. Zwierzęta zawsze się przemieszczały po świecie, teraz często robią to przy naszej pomocy. Zdarza się, że niektóre są problematyczne, ale zawsze to ludzie kreują podłoże kłopotów. I przeważnie te problemy prędzej czy później ustają same.
Martwimy się, że obce gatunki wyprą miejscowe, nasze?
Lubimy podnosić wątki nacjonalistyczne. Myślę, że obsesja na punkcie gatunków, które nazywamy obcymi i inwazyjnymi, to jest absolutnie temat zastępczy. Ciekawe jest to, że te tak zwane gatunki obce – ja wolę nazywać je napływowymi – często mają silne ambicje pionierskie, sięgają po to, czego przedstawiciele lokalnych gatunków nie ruszą, zajmują puste siedliska, do których rodzime gatunki nie są w stanie się zaadaptować.
Oczywiście, trzeba podchodzić do tego z pokorą, każdy gatunek traktować niezależnie, bo są takie, które mogą powodować i powodują problemy, ale to są wyjątki od reguły. Istotne jest również to, że my przynajmniej niektórych z tych bardzo plastycznych gatunków napływowych zwyczajnie potrzebujemy, ponieważ w tempie absolutnie niezwykłym zmieniają się klimat, krajobraz, siedliska, i jeżeli za kilkanaście lat będziemy chcieli mieć kontakt z jakąkolwiek przyrodą, to one właśnie mogą być naszą nadzieją, bo wiele rodzimych po prostu zniknie. Mimo że były tutaj od zawsze, w świecie całkowicie podporządkowanym naszemu widzimisię i krótkowzrocznym potrzebom okazują się za delikatne, za słabe, nie radzą sobie.
Czy pojawiają się u nas gatunki z rejonów, w których nie da się żyć, bo jest za gorąco?
Chyba jeszcze nie. Ale takim gatunkiem na pewno będzie, już jest, homo sapiens. Nie mam wątpliwości, że wkrótce zaczną się migracje, o jakich nam się nie śniło, bo tak duże rejony Ziemi przestaną być zdatne do zamieszkania. Trwający od kilku lat kryzys uchodźczy związany z imigrantami z Syrii lub Afryki, którzy często tragicznie kończą życie w wodach Morza Śródziemnego, to zaledwie początek. Z kolei dramat długodystansowych ptaków wędrownych w większości zimujących w Afryce bierze się stąd, że coraz trudniej jest im pokonać Saharę, która się powiększa i poszerza. Coraz więcej słowików, rokitniczek, pliszek żółtych czy innych drobnych ptaków kończy swoją wędrówkę, spadając z nieba z wypalonymi mięśniami. Tak ogromny jest to dla nich wysiłek energetyczny. Rośnie ryzyko, że wkrótce niektóre ptaki nie będą w stanie polecieć na swoje zimowiska i stamtąd wrócić.
A mogą polecieć gdzieś indziej?
Niektóre ptaki już to robią. Kiedyś na przykład wszystkie bociany leciały na zimę do Afryki. Dzisiaj coraz więcej naszych boćków zimuje na Bliskim Wschodzie, a nawet na Bałkanach. Są wreszcie takie, które nigdzie już nie lecą. Ryzykują: A, zostanę. Albo zatrzymują się gdzieś po drodze, ot choćby na wspomnianych Bałkanach czy w Grecji, nie dlatego, że coś im się stało, tylko decydują: Nie lecimy dalej.
W latach pięćdziesiątych XX wieku niedobitki gęgawy czy żurawia (były to wtedy ptaki niezwykle u nas rzadkie) latały na zimę do północnej Afryki, ewentualnie do Hiszpanii. Dzisiaj, jeśli jakaś gęgawa w ogóle odlatuje, to do zachodniej Polski, ewentualnie do Niemiec lub Holandii, może gdzieś na Węgry, ale chyba bardziej z samej chęci podróży niż z faktycznej potrzeby.
A słowiki tak nie mogą?
Słowik to inna sprawa. Nie jest tak społecznym ptakiem jak żurawie czy gęgawy, u których strategiczne informacje, takie jak to, którędy lecieć, gdzie najlepiej się zatrzymać, co tam robić, jak unikać zagrożeń, są przekazywane kulturowo z pokolenia na pokolenie, rodzice albo starszyzna służą młodzieży za przewodników. U słowików większość informacji o tym, dokąd i którędy lecieć na zimę, przynajmniej w czasie pierwszej wielkiej pętli (czyli przelotu tam i z powrotem), jest zakodowana genetycznie. Na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat populacja słowików w całej Europie zmniejszyła się o około sześćdziesiąt procent. Ale również niektóre ptaki osiadłe czy krótkodystansowcy, które kiedyś były gatunkami pospolitymi, typu kuropatwa albo czajka, są dzisiaj jednymi z najszybciej zanikających. Zgodnie z oficjalnymi statystykami w połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku było u nas siedem i pół miliona par kuropatw. Siedem i pół miliona! A dzisiaj w najlepszym razie jest 110 tysięcy par. Na przestrzeni 50 lat zniknęło ponad 98,5 procent całej populacji.
Ostatnio często się natykam na określenie birdwatching. W Wielkiej Brytanii to niemal sport narodowy.
Na pewno część ich kultury, do tego stopnia, że już nawet psycholodzy społeczni zaczęli się temu baczniej przyglądać i to badać.
Pytanie przyrodnika o to, czy warto oglądać ptaki, byłoby nie na miejscu. Zapytam zatem – po co mielibyśmy to robić?
Chociażby po to, żeby się uczyć od nich fajnych rzeczy. I chronić się przed alzheimerem, parkinsonem i innymi neurologicznymi chorobami.
W jaki sposób?
Odnośnie do tych przykrych schorzeń neurologicznych istnieją chyba tylko trzy czynności o zbawiennym i ochronnym wpływie na nasz mózg: taniec, nauka języków obcych i birdwatching