Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dominikański miesięcznik z 40-letnią tradycją. Pomaga w poszukiwaniu i pogłębianiu życia duchowego. Porusza na łamach problemy współczesności a perspektywę religijną poszerza o tematykę psychologiczną, społeczną i kulturalną.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 181
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
krzywda ma wiele wymiarów. Najbardziej oczywista jest ta, którą widać i łatwo zdefiniować. Związana z agresywnym zachowaniem i przemocą. Kłopot w tym, że o wiele częściej doświadczamy jej nie wprost, przez nękanie, wymuszanie, słowne poniżanie czy manipulacje. Świadomość tego jest coraz większa, a jednak wciąż bywamy zdziwieni konsekwencjami naszych działań. Beata Kolska-Lach w rozmowie o relacjach rodzicielskich mówi o krzywdzie, do której się przyzwyczajamy. Racjonalizujemy swoje zachowania, tłumacząc, że przecież nic się nie stało. Powiedzieliśmy do dziecka: Ty sieroto, ty głupku, ty ślamazaro, ty ofermo. Nieświadomie stygmatyzując je czasem na całe życie.
Nie lepiej bywa w życiu dorosłym. Swego czasu, gdy żaliłem się jednemu z zakonnych seniorów na swojego ówczesnego przełożonego, ten zaproponował, bym wyciągnął kartkę i spisał na niej wszystkie żale i zarzuty. A gdy z zapałem finalizowałem ostatnie punkty na liście, powiedział: Popatrz na nią i dobrze zapamiętaj, żebyś nigdy taki nie był.
Z łatwością przyszłoby nam wyśmiać takie umoralniające pouczenia, gdyby nie to, że jest to bardzo powszechny schemat odwetu nie tylko w relacjach kościelnych. Komu nie zdarzyło się myśleć, że dziś jest na dole hierarchii, zespołu, grupy czy klasy, ale kiedyś się odkuje i wyjdzie na swoje? Dziś zaciśnie zęby, ale kiedyś to dopiero pokaże. Zwraca na to uwagę Dariusz Duma, pisząc o przemocy w pracy, która często ma charakter wzajemny: „Szef prześladuje podwładnych, podwładni prześladują szefa. Pewnie mają prawo do obrony własnej, ale… czy naprawdę wszystkie plotki, sabotaże, zaniedbania są uzasadnione?”.
Więc może jednak warto zrobić listę żalów i pretensji z sugestią, by nie iść drogą odwetu? ¶
Katolickie pismo, katolickie radio, katolicka księgarnia. Co to za nazwy i czym się takie radio różni od radia, które w nazwie nie ma słowa „katolickie”?
Katolickość może mieć dwa podstawowe znaczenia: teologiczne i denominacyjne. Przymiotnik „katolicki” oznacza nie tylko konkretną treść teologiczną, ale również pewną tożsamość wyznaniową. „Katolicki” wskazuje na związek z papieżem i rzymskim Kościołem oraz z poglądami przez nich głoszonymi. W tym wyznaniowym znaczeniu nie wszyscy chrześcijanie są katolikami. Podobnie nie wszystkie idee są katolickie, lecz tylko te, które głosi Kościół rzymski pod przewodnictwem papieża. Określenie czegoś mianem „katolicki” oznacza w tym wypadku wskazanie na związek ze Stolicą Apostolską.
Pamiętajmy jednak, że „katolickość” to rzeczywistość, którą żyje wiele milionów ludzi na całym świecie – rzeczywistość tak rozległa i tak złożona, że opisanie jej prostymi sformułowaniami czy pojedynczymi słowami nie jest możliwe. Zawartość katolickiej świadomości tych rzesz ludzkich zapewne się między sobą różni i oscyluje gdzieś między dwoma wymienionymi znaczeniami.
Czy to coś zmieni, jeśli zamiast „katolickie radio” napiszemy „radio chrześcijańskie”?
I tak, i nie. Katolicki nie może być zaprzeczeniem chrześcijańskiego ani na odwrót. Nazwa „katolicki” – jak powiedziałem – informuje o związku z Kościołem rzymskim i papieżem. Zawiera i przekazuje informację, że ta instytucja reprezentuje poglądy Kościoła rzymskiego. Chodzi o pewną tradycję określającą styl bycia chrześcijaninem.
Radio Maryja jest katolickim głosem w naszym domu, a „Tygodnik Powszechny” jest katolickim tygodnikiem społeczno-kulturalnym. Ktoś jest tu bardziej, a ktoś mniej katolicki?
Bałbym się aż tak drastycznie rozdzielać. Wolałbym szukać punktów wspólnych. Nie razi mnie rozbieżność poglądów, ale niechęć do dialogu. Ona nie jest katolicka. Chyba tak to jest, że obydwa media mają tendencję do forsowania swoich poglądów jako wyznacznika katolickości. Tymczasem katolickość to nie ja albo ty, nie my albo oni, ale my wszyscy razem. To także różnice, jakie między nami istnieją i będą istnieć, dopóki nie zobaczymy Prawdy twarzą w twarz. Katolicyzm to więź. Także między ludźmi, którzy nie do końca się rozumieją, ale stanowczo odmawiają posługiwania się mentalnością wojenną. Osobiście chciałbym, aby oba media trwały i wypełniały swoją misję. Aby katolickość potraktowały nie tylko jako coś danego, ale jako zadanie dla siebie.
„Katolicki” dosłownie oznacza „powszechny”, ale w codziennych debatach i w potocznym użyciu to słowo rozumiane jest odwrotnie – jako wykluczające. Słychać w Polsce, jak jedni katolicy odbierają innym katolikom prawo do nazywania się katolikami i niejako wyrzucają ich z Kościoła. Czy takim sytuacjom można jakoś zapobiegać?
Dobre sposoby to rzetelne poznawanie drugiego, otwartość na krytykę, chęć podejmowania wspólnej drogi (synodalność). To wszystko zapobiega mentalności getta i wykluczaniu. Z drugiej jednak strony oczekiwanie od Kościoła rezygnacji z wyraźnego określenia, co naprawdę jest katolickie, a co nie, byłoby naiwnością. Tak bardzo podziwiany przez nas Kościół pierwotny był Kościołem, który czasami wykluczał i często odcinał się od pewnych poglądów teologicznych i etycznych. Amerykański pęd w kierunku welcoming Church musi mieć jakieś granice. Określa je Magisterium, ściśle zresztą powiązane ze zmysłem wiary, w który wyposażony jest cały Kościół. Oczywiście bywają sytuacje, kiedy ktoś arbitralnie utożsamia swoje poglądy z oficjalną doktryną katolicką, a przy tym ani nie ma racji, ani nie ma do tego prawa. Na ostatnim soborze Kościół zdecydował się nie korzystać z anatem, wykluczeń, ale to nie oznacza, że wyrzekł się jasnego głoszenia prawdy i rozróżniania jej od fałszu.
Co „katolickość” znaczy w życiu człowieka?
Można by to nazwać etyką otwartości. To po tej postawie poznaje się katolika. Ignacy z Loyoli mówił o sentire cum Ecclesia, współodczuwaniu z Kościołem. Ta postawa otwartości nie oznacza jednak, że akceptujemy wszystko, w związku z czym w efekcie mamy totalną relatywizację wszystkiego i obojętność. Postawa ta nie może być też formą faktycznego zwątpienia w istnienie prawdy.
Kto pilnuje doktryny katolickiej: biskupi, teologowie, papież?
To dzieło zbiorowe, o wiele szersze, niż sugeruje pytanie. Najpierw tej doktryny powinni pilnować rodzice w swoim przekazywaniu wiary dzieciom. Oczywiście w obecnej strukturze Kościoła jakiś szczególny obowiązek mają w tym względzie pasterze, a najbardziej papież i biskupi. Chodzi o obowiązek „utwierdzania braci w wierze”. W Watykanie jest specjalna komórka – Kongregacja Doktryny Wiary – której zadaniem jest wyrażanie doktryny i obrona jej podstawowych zasad. Pamiętajmy jednak, że obrona wiary to nie jest w pierwszym rzędzie sprawa instytucji. Najistotniejsze jest codzienne życie wiarą wszystkich katolików i pokorne, odważne dzielenie się nią w swoich środowiskach. Co do teologii, to wydaje się, że jeszcze przed obroną wiary jej podstawowym zadaniem jest rozumienie wiary. Nie można bronić czegoś, czego się nie zna. Podobnie jest z głoszeniem wiary.
To stąd taki nacisk na teologię w Kościele katolickim? Te skomplikowane, rozbudowane systemy teologiczne, całe biblioteki wielotomowych traktatów o trudnych do powtórzenia tytułach?
Tak, to z tego powodu teologia jest w Kościele tak ważna. Słyszymy często o problemach, jakie generuje teologia: od tych bardzo mocno teoretycznych, związanych z tożsamością Boga, istotą wcielenia, naturą Kościoła, papieską nieomylnością, po zagadnienia bardzo praktyczne, jak chociażby postulat święceń dla kobiet, rozumienie małżeństwa. Te problemy są naturalne. Teolog musi bowiem stale poznawać terytorium wiary w świetle całego rozumienia świata, a nasze pojmowanie świata przecież nieustannie się zmienia, bo coraz doskonalsza jest nasza wiedza o rzeczywistości. Teologia służy zatem zarówno Magisterium, jak i ogółowi wiernych. Powinna być odważna, krytyczna, ale i wierna zarówno objawieniu, jak i doświadczeniu wiernych. Ma oczyszczać wiarę. W tym procesie może się oczywiście mylić. Dlatego nie wolno utożsamiać katolickiej teologii z Magisterium. Teologia zaś powinna być otwarta na korekty, a nie tylko oczekiwać zmian po stronie Magisterium.
Czy ciasne, wykluczające rozumienie „katolickości” nie ma swoich źródeł w reakcjach na Sobór Watykański II?
Chodzi o skrajne ruchy konserwatywne i artykułowane przez nie lęki? Wydaje mi się, że rodzą się one bardziej z nieznajomości doktryny ostatniego soboru niż z jego tekstów. Katolickość wskazana przez nauczanie soboru jest bardzo powiązana z wielką Tradycją Kościoła, ale jest też oczyszczona i pogłębiona. Ale my żyjemy w czasie polaryzacji i radykalizacji poglądów. Coraz częściej tracimy zdolność słuchania siebie nawzajem. W ogóle jest coś dziwnego w ciasnym rozumieniu katolickości. Przecież jest ona osadzona gdzieś w religii Abrahama, którego Bóg wzywa do przekraczania siebie i do wchodzenia w nowe konteksty, ale zawsze z zachowaniem prymatu Boga i prawdy Jego objawienia.
Taka ciasna „katolickość” ma tendencję do odrywania się od rzeczywistości i codziennego życia ludzi, staje się rodzajem ekskluzywnego klubu.
Mam nadzieję, że dotyczy to tylko mentalności nielicznych przedstawicieli katolicyzmu. A przy tym pamiętajmy, że to nie jest jedyny dryf, jaki występuje w łonie katolicyzmu. Na przeciwnym biegunie jest tendencja do odrzucenia formy, do porzucenia jakichkolwiek warunków brzegowych albo do wpisania katolickości w kanony i mody obowiązujące poza Kościołem. Dzisiaj Kościołem miotają różne tendencje, często wzajemnie sprzeczne. To nie jest sytuacja, w której trzeba podejmować przełomowe decyzje, to raczej czas na modlitwę, rozeznawanie i pokorne słuchanie tego, co Bóg ma nam do powiedzenia.
Decyzja papieża o ograniczeniu swobody sprawowania mszy trydenckiej wywołała ogromną burzę.
Jedność rytu jest ważna, ale nie najważniejsza. Liturgia jest jedna, ale jej form wyrazu jest wiele. Nie mam zatem nic przeciwko dwóm formom rytu rzymskiego. Z drugiej strony rozumiem papieża, który dostrzega, że wokół nadzwyczajnej formy narastają problemy typu eklezjalnego i teologicznego. Nie jestem od tego, by krytykować i osądzać kogokolwiek, ale droga, którą szedł Jan Paweł II, jest moim zdaniem lepsza – nie tyle ciągłe dekrety, co wezwanie do stałej formacji liturgicznej wszystkich członków Kościoła. Na serio!
Nie brak takich, którzy odrzucanie tych „warunków brzegowych” zarzucają papieżowi Franciszkowi.
Nie mogę się z takim zarzutem zgodzić. Nasze kościelne „zawsze tak było” i „nigdy tak nie było” to jakieś pięćdziesiąt lat wstecz. Franciszek dokłada starań, aby nie przekraczać wspomnianych warunków brzegowych. Jeśli czegoś mi brakuje w jego stylu, to większego słuchania wszystkich i bardziej starannego tłumaczenia powodów swoich decyzji. Wspomnijmy chociażby przypadek kardynalskich dubiów1. Brak odpowiedzi na nie to trochę stracona szansa. Nie chodzi o to, aby toczyć niekończące się dyskusje bez podejmowania decyzji, ale aby pozostawać w nieustannej więzi. Ten pontyfikat pomimo wszystko otwiera oczy, każe przemyśleć wiele spraw, które uznawaliśmy za oczywiste. Jest ważny w procesie dziejowego dorastania do powszechności. W ogóle jesteśmy szczęściarzami, że mamy tak wielkich ostatnich papieży, którzy w znacznym stopniu się uzupełniają.
W historii Kościoła też jest sporo całkiem długich okresów podkreślania swojej odrębności.
Co najmniej od reformacji rzymskość pogrążała się coraz bardziej w defensywie. Z obawy przed utratą tożsamości – mówię to bez anachronicznej pokusy oceniania – rzymskość zamykała się w sobie. Powszechność nie może oznaczać i nie oznacza de facto miałkiego, bezkształtnego przyjmowania wszystkiego! Ale też z drugiej strony nie może się stawać eksponatem muzealnym. Powszechność była łatwa wtedy, kiedy świat się globalizował kościelnie, kiedy Kościół był czynnikiem jedności. Dzisiaj jednak globalizacja ma postać świecką, a środkami jej rozpowszechniania stały się już nie liturgia, sakramenty, katechizm, ale laickie media. W tym kontekście staje się zrozumiałe, że może dochodzić do konfliktu w rozumieniu nie tylko wartości podstawowych, ale i samej powszechności.
Coraz częściej mamy do czynienia z wypłukiwaniem znaczeń tradycyjnych pojęć teologicznych i religijnych, zresztą nie tylko ich. Proszę mnie dobrze zrozumieć, nie chodzi o to, że pojęcia nie mają się zmieniać w kierunku stopniowego pogłębienia ich pierwotnego znaczenia. Ja mówię tu jednak o procesie stopniowego, ale zdecydowanego wypłukiwania ich pierwotnego znaczenia, o jego celowym zapomnieniu (to modne we współczesnej filozofii pojęcie). To zupełnie co innego. Wolność, równość, braterstwo – klasycznie ewangeliczne pojęcia – dzisiaj rozumiane są płytko, oddzielone wręcz nawet od swojego ewangelicznego podłoża. Podobnie jest z powszechnością: od pojęcia teologicznego przeszła ona do bycia pojęciem socjologicznym, którego znaczenie nie jest już regulowane przez plan Trójcy Świętej, ale przez podstawowe wyznaczniki nowożytności i jej programu ideowego. Kiedy ktoś patrzy na powszechność Kościoła w perspektywie czysto światowej, ludzkiej, świeckiej, to nabiera ona zupełnie nowego znaczenia. Słowo, pojęcie pozostaje, treść zmienia się zupełnie. Stąd rodzi się plan zmiany kierunku Kościoła i jego priorytetów.
Historia uczy nas, że zasady, które uznajemy za katolickie – na przykład właśnie ta powszechność czy szacunek dla życia – były kiedyś łamane także przez sam Kościół. Czy w związku z tym nie powinniśmy z większą pokorą zabierać się za tłumaczenie ludziom, co to znaczy „katolickość”?
Pokora jest zawsze zalecana. Przede wszystkim w ocenie własnej historii i w podejściu do siebie. Rachunek sumienia, jaki św. Jan Paweł II zaproponował Kościołowi, jest tego najlepszym przykładem i dowodem. Oczywiście nie wszystkim się to podobało. Do dziś nie brak takich, którzy uważają, że Kościół – jako instytucja – nie ma za co przepraszać. To poważny błąd.
Kościół przez ostatnich trzysta lat był w defensywie, bo świat był podporządkowany państwom narodowym. Ale teraz mamy czas globalizacji i Kościół, obecnie już niezwiązany z państwami narodowymi, może swobodnie się wypowiadać w przestrzeni publicznej, zachowując jednocześnie lokalną i globalną tożsamość.
Na pewno nacjonalizacja Ewangelii nie jest dobrym kierunkiem. Jezus nie akcentował wątków narodowych i wyzwoleńczych w swoim nauczaniu, choć czasy były trudne politycznie. Oczekiwanie, że odnarodowienie Ewangelii nada Kościołowi nowy impet, samo z siebie nie jest niemądre, ale jest trochę naiwne. Niezależność tronu i ołtarza – cecha odróżniająca teologicznie Kościół katolicki od prawosławnego i od wspólnot poreformacyjnych – jest jedynie jednym z warunków skutecznego głoszenia Ewangelii, nie zaś samym jej głoszeniem. Pamiętajmy, że Kościół jest de facto pierwszą społecznością globalną, uniwersalną. Ta ponadnarodowość, która zawsze stanowiła jego istotną cechę, nie oznacza jednak odmowy wpisania się w konkretne warunki miejsca, czasu czy kultury. To, co uniwersalne, nie wyklucza tego, co konkretne.
A gdyby zacząć od podstaw: jakie jest pochodzenie samego słowa „katolickość”?
Najprostsze tłumaczenie greckiego wyrażenia kat’ holon na język polski brzmi „powszechny” i to jest jego najbardziej obiegowe użycie. Gdybyśmy jednak chcieli się pokusić o dokładniejsze tłumaczenie, to katolickość oznacza dosłownie „według całości”. Katolickość zatem to pewien styl bycia i myślenia, który charakteryzuje owo „według całości”.
To już brzmi jak rozważania filologów. Ciekawe, ale czy to coś wnosi do sprawy?
Ależ oczywiście! Różnica między jednym a drugim tłumaczeniem jest dość ważna: „powszechność” brzmi tak, jakby chodziło o rodzaj zadania na przyszłość czy misję do realizacji. W tym drugim, dokładniejszym tłumaczeniu wyraźniej słychać, że chodzi tu o wspólnotę, zbiór, o zebranie wielu elementów w jedność. Powszechność kładzie akcent na adresatów i wskazuje, że wszyscy są powołani, wezwani. Katolickość rozumiana w ten drugi sposób – jako kat’ holon – odsłania pluralistyczne oblicze Ewangelii i Kościoła. Pokazuje nam, że Kościół żyje w różnych miejscach świata, że jego wierni posługują się wieloma językami, że cechuje go wewnętrzna wielość interpretacji, sposobów myślenia, istnienia, modlitwy, obrządków liturgicznych, dróg do świętości i powołań.
To różnorodność. A holon oznacza „całość”.
Tak, bo cała ta wielość jest jednak organiczną jednością. Ewangelia pozostaje jedna. Podobnie jest z Kościołem. Jego jedność nie jest ani statyczna, ani monolityczna. Nie jest też sekciarska. Powszechność Kościoła, jego bycie zawsze „według całości”, to dla nas przypomnienie, aby nie ograniczać Kościoła jedynie do swoich doświadczeń, upodobań, tradycji. Warto również przypomnieć – dość mocno akcentuje to w swojej najnowszej książce o katolickości kardynał Gerhard Müller – że powszechność Kościoła nie jest przede wszystkim pojęciem socjologicznym ani produktem wspólnoty. Ona jest konceptem teologicznym i pochodzi od samego Boga. Jest pewnego rodzaju darem dla Kościoła.
Chodzi o pluralizm tradycji?
Kościół nie jest ani polski, ani niemiecki, ani włoski, ani amerykański, on jest kat’ holon, według swojej całości, którą ostatecznie zna tylko sam Trójjedyny Bóg. Być w Kościele, który jest kat’ holon, to fascynująca przygoda. Pomyślmy chociaż, że owo „według całości” odnosi się także do historii: Kościół jest katolicki, bo nie żyje tylko chwilą obecną, ale zakorzenia się w doświadczeniu świętych, którzy mu towarzyszą i wspierają w drodze. Jestem katolikiem, bo nigdy nie zawężam się do jednego miejsca i jednego czasu.
To ładnie brzmi, ale jak to rozumieć? Jak to przełożyć na konkret?
Przykładem jest Teresa z Lisieux. To święta, która praktycznie tylko raz opuściła swoją miejscowość i spędziła swoje dość krótkie życie za klauzurą. A mimo to po śmierci stała się patronką misji! Powodem jest to, że ona, ograniczona fizycznie czasem i przestrzenią klauzury, przeżyła całe swoje życie dla innych – stała się misjonarką. Chciała być jak Paweł wszystkim dla wszystkich. Żyła całością Kościoła, kochając aż do ofiary z siebie. Znalazła się w samym sercu powszechności Kościoła, doświadczyła jego tajemnicy „według jej całości”.
Kiedy w wyznaniu wiary nazywamy Kościół powszechnym, myślimy właśnie o tej jego złożonej naturze, o całej wielości, jaka składa się faktycznie na jego codzienne życie i działanie. To wyznanie, ta świadomość sprawiają, że nie ograniczamy Kościoła tylko do jednego miejsca, jednego sposobu istnienia, jednej myśli. Stajemy się powszechni, żyjemy pełnią, żyjemy „według całości”.
Skąd w takim razie wewnątrz Kościoła te napięcia, o których rozmawialiśmy wcześniej?
Kościół jest ze swej natury powszechny. Taki uczynił i takiego chciał Jezus, kiedy mówił: „Idźcie na cały świat”. To oczywiście nie powoduje, że nie ma on problemów z powszechnością. Bywa, że jakaś jego część zaczyna się kierować tendencjami separatystycznymi. Katolickość jest sztuką trwania w napięciu między tym, co partykularne i powszechne. To nie jest żadne multi-kulti, kult inności i wielości dla nich samych, nie jest to forma ucieczki przed swoją własną tożsamością. To sztuka bycia sobą z uwzględnieniem drugiego, ze świadomością, że świat i Kościół to więcej, niż mogę ogarnąć, to w końcu otwarcie na całe bogactwo perspektyw. Wynika to wszystko ze świadomości, że Trójca jest bardzo hojna w stwarzaniu i że cała rzeczywistość jest w jakimś stopniu jej cieniem, śladem, obrazem.
W praktyce jednak napięcia nie tylko pozostają, ale wręcz narastają.
Tak, ostatnie czasy przynoszą wiele kontrowersji wokół rozumienia powszechności. Obserwujemy silne i postępujące polaryzacje w świecie i w Kościele. Tendencje separatystyczne zdają się rosnąć wprost proporcjonalnie do globalizacji. W Kościele widać to dobrze na przykładzie niemieckiej drogi synodalnej. Jest tam część wiernych i hierarchów, którzy uważają, że Kościół niemiecki reprezentuje najlepsze rozumienie Kościoła jako takiego. Z takiego stanowiska rodzi się potem podwójna tendencja: narzucanie innym swojego stylu albo separacja.
Ale nasze, polskie rozumienie katolicyzmu też nie jest wolne od separatyzmu...
Zbyt ogólne, powierzchowne, formalne, zewnętrzne utożsamianie katolickości z polskością jest widoczne jak na dłoni. Ale towarzyszy mu inna tendencja, postulująca odrzucenie wszystkiego, co w naszym przeżywaniu katolickości partykularne. Trzeba zauważyć, że o ile polskość jest wyrazem katolickości, to jednak katolickość nie ogranicza się do tego, co polskie. Historyczne zrośnięcie polskości i katolickości nie daje nam prawa do stwierdzenia, że katolickie jest tylko to, co rozpowszechnione między nami i przez nas uznawane za oczywiste. Z drugiej jednak strony negacja istotnego katolickiego kodu genetycznego naszej kultury jest dramatem! Jak widać, zadanie bycia i myślenia „według całości” staje się dzisiaj pilnym i trudnym wyzwaniem stojącym przed Kościołem i światem.
Czy te napięcia są niebezpieczne dla jedności Kościoła?
Chcę z całym naciskiem jeszcze raz powtórzyć, że katolickość wymaga balansowania między jednością i wielością, partykularnością i otwartością na inność. Pokusa redukcji któregokolwiek ze wspomnianych wymiarów rzeczywistości do innego budzi problemy i antagonizmy i jest znakiem odejścia od prawdy o powszechności.
Powszechność jest dla naszego Kościoła czymś zasadniczym, najważniejszym?
Mówi się, że katolickość w ogóle jest wynalazkiem nowotestamentalnym. Pewnie pierwszym, który zdał sobie z niej sprawę, jest św. Paweł i jego: „Nie ma już Żyda ani Greka, wszyscy staliśmy się kimś jednym w Chrystusie”. Dostrzegają to nawet komentatorzy laiccy, chociażby Alain Badiou. To zdanie Pawła nie oznacza, że zostały wymazane nasza historia i nasza tożsamość, ale że wszystko zostało zebrane w Chrystusie. On mówi o tajemniczym sprowadzeniu wszystkiego do Chrystusa, „w którym ukryte jest całe bogactwo”. Paweł, szczególnie na ostatnim etapie swojej drogi apostolskiej, myśli o Ewangelii w kategoriach kosmicznych: w Jezusie streszcza się całe życie świata, ono do Niego zdąża. Chrystus jest centrum świata, świat w Nim ma swoje centrum, dzięki Niemu jest jeden, chociaż składa się z wielu rzeczywistości. Wyjście Pawła do pogan, do obcych, jego mowa do Greków w Atenach wskazują, jak głęboko przeżył on prawdę o powszechności Ewangelii i Kościoła.
Jego słowa zostały potem w historii Kościoła wielokrotnie podjęte i rozwinięte.
Święty Augustyn sformułował naczelną zasadę powszechności: „W rzeczach wątpliwych wolność, w oczywistych jedność, we wszystkich miłość”. Ta zasada to prawdziwy fundament dialogu. Miłość sprawia, że dialog nie musi być pozorowany, że niekoniecznie musi prowadzić do zobojętnienia na wartości i na innych. Z drugiej strony zabezpiecza go przed przerodzeniem się w walkę wszystkich ze wszystkimi. Miłość uczy słuchać i nie rezygnować z prawdy. Ona jest jedyną siłą zdolną ocalić powszechność, zdolną uratować świat zarówno w jego wielości, jak i jedności. Powszechność rodzi się ze zdolności ofiarowania siebie za drugiego. Jezus jest powszechny, bo żyje i umiera za wielu i w tym życiu i umieraniu objawia samo serce wewnętrznego życia Trójcy. ¶
Ktoś mi kiedyś powiedział, że jako tako zrozumiał Śląsk dzięki wodzionce. Nie do końca jednak potrafił wyjaśnić, co w niej jest szczególnego, że prowadzi do takiego oświecenia. Rzecz mnie wtedy mocno zaintrygowała, ale tematu nie zgłębiałem. Jednak dzisiaj włączyło mi się jakieś wewnętrzne ssanie, wręcz fizyczny przymus zjedzenia tej jakże wyszukanej potrawy. Na szczęście mój nieoceniony wikariusz jest na urlopie, więc w kuchni hulaj dusza… Dla niezorientowanych szybkie wyjaśnienie: wodzionka to połamany czerstwy chleb z odrobiną zwierzęcego tłuszczu i sporą ilością pokrojonego w plasterki czosnku. A to wszystko zalane wrzątkiem. Oczywiście – przy pewnym wysiłku można wodzionkę uznać za zupę – no bo jest w stanie płynnym (przynajmniej do momentu, gdy chleb się nie rozmoczy, bo potem już bywa różnie). Wodzionka to zarazem śląski prekursor fast foodu, jak i antycypacja stylu no waste. Może tylko z wege nie daje rady.