Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
Podkomisarz Monika Gniewosz musi zerwać z przeszłością i zmienić otoczenie. Decyduje się więc na przeprowadzkę z Warszawy do sennego miasteczka Pełnia, gdzie życie płynie leniwie, a mieszkańcy wierzą, że nad jeziorem przechadza się duch topielicy. Monika zaczyna pracę w komisariacie i już pierwszego dnia dostaje wezwanie na miejsce zdarzenia - ktoś napadł na młodego mężczyznę. Wkrótce dowiaduje się również o zaginięciu gospodyni pensjonatu. Stopniowo sprawy miasteczka zaczynają wciągać policjantkę niczym niebezpieczne mokradła.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 327
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Małgorzata Rogala, 2021
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2021
Redaktorzy prowadzący: Szymon Langowski, Adrian Tomczyk
Marketing i promocja: Greta Sznycer
Redakcja: Monika Orłowska
Korekta: Katarzyna Smardzewska, Maria Moczko | panbook.pl
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl
Projekt okładki i stron tytułowych: © Pola i Daniel Rusiłowiczowie
Fotografie na okładce: © progressman / Shutterstock, Oscar Keys / Unsplash
Zdjęcie autorki: © Marta Machej
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-66657-95-3
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
Pycha jest zwierciadłem, które zawsze schlebia:
pomniejsza nasze wady, powiększa nasze cnoty.
Monteskiusz
ROZDZIAŁ 1
Z zasnutego ciemnymi chmurami nieba od dwóch godzin nieprzerwanie lał deszcz i nic nie zapowiadało zmiany pogody. Podkomisarz Gniewosz odgoniła dręczące wspomnienia zdarzeń z niezbyt odległej przeszłości, które napływały, ilekroć pozwalała myślom swobodnie dryfować, i spojrzała na zegarek. Dochodziła siedemnasta. Przeniosła wzrok na przednie lusterko z nadzieją, że napotka w nim odbicie twarzy córki, ale Kornelia wcześniej długo tkwiła z głową zwieszoną nad smartfonem, a później zwinęła się w kłębek na tylnym siedzeniu i usnęła. Albo udawała, że śpi, żeby tylko nie rozmawiać z matką.
Monika westchnęła i jeszcze bardziej zwolniła. Biegnąca przez las kilkukilometrowa asfaltówka przypomniała jej tę, która prowadziła z Dąbek do Dąbkowic, mikroskopijnej osady położonej między morzem a jeziorem Bukowo. Była kręta i tak wąska, że przejazd obok jadącego z przeciwnej strony auta stanowił prawdziwe wyzwanie, mimo znajdujących się co kilkadziesiąt metrów zatok. Gniewosz, obserwując jednostajny ruch wycieraczek, znów wróciła myślami do tamtego wieczoru.
Strzeliła do Wojtka.
On znieruchomiał, rozluźnił dłonie i opadł na nią, przygniatając jej rękę, w której trzymała pistolet. Nie wiedziała, skąd wzięła siłę, żeby zepchnąć z siebie ważącego prawie dziewięćdziesiąt kilogramów męża, a gdy już stoczył się na podłogę, przybrała pozycję embrionalną i zamknęła oczy. Potem do jej uszu zaczęły docierać odgłosy rozmów i płaczu, dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi, dzwonek telefonu, stukot i kroki. Ktoś o coś pytał, ale nie miała siły otworzyć oczu i ruszyć ustami. W pewnym momencie wszystko ucichło i gdy ocknęła się po wielu godzinach w pomieszczeniu pełnym światła i bieli, uznała, że nie żyje.
Stop. Nie mogła wciąż do tego wracać.
Włączyła radio, w głośniku zatrzeszczało. Dotknęła kilka razy przycisku, szukając lokalnej rozgłośni, i wreszcie trafiła. Wnętrze auta wypełnił głos Grażyny Łobaszewskiej.
Wiele dni, wiele lat, czas nas uczy pogody,
Zaplącze drogi, pomyli prawdy,
Nim zboże oddzieli od trawy[1].
– Fakt, potrzebuję czasu – powiedziała do siebie półgłosem. – Nela, dojeżdżamy – zwróciła się do córki i powiodła spojrzeniem po ciągnących się z dwóch stron ścianach lasu. Długie światła niczym ostrze sztyletu przeszywały mrok, wydobywając z niego kontury najbliżej rosnących drzew i kałuże powstające w nierównościach terenu. W odległości kilkudziesięciu metrów od maski przez jezdnię przemknął cień. Mimo że wycieraczki pracowały nieprzerwanie, trudno było coś dostrzec w ciemności przez szybę zalaną deszczem. Gniewosz oparła stopę na hamulcu, jeszcze bardziej zwalniając. Mogła potrącić zwierzę, musiała uważać. Za kolejnym zakrętem dostrzegła drogowskaz. Wreszcie! Trudno było uwierzyć, że został tylko kilometr i wkrótce droga przejdzie w główną ulicę miasteczka Pełnia, gdzie ona i Kornelia miały wszystko zacząć od nowa, odcinając się od wydarzeń, które przewróciły ich życie do góry nogami.
Ilu ludzi czas wyleczył z ran / Zamienił w spokój burze krwi – dobiegło z radiowego głośnika.
Myśli Gniewosz znów odpłynęły do przeszłości, a w jej uszach tym razem zabrzmiało echo rozmowy z koleżanką z firmy, Agatą Górską, która pomogła jej załatwić przeniesienie.
– Rozmawiałam z komendantem wojewódzkiej, to jedyne miejsce w pobliżu Grudziądza, gdzie od kilku miesięcy jest wakat – rzekła tamta, gdy się spotkały po pracy.
– Od kilku miesięcy? – Monika uniosła brew. – Mam złe przeczucia. To pewnie dziura zabita dechami?
– Nazywa się Pełnia – odparła Górska z wahaniem. – Prawa miejskie nabyła pod koniec piętnastego wieku, ale biorąc pod uwagę powierzchnię, jaką zajmuje, to raczej miasteczko. Trochę odcięte od świata.
– Sprawdziłaś takie rzeczy?
– Tak. Chciałam się czegoś dowiedzieć, skoro biorę udział w twojej przeprowadzce. Czuję odpowiedzialność, mimo że to ty ostatecznie podejmiesz decyzję. – Agata przygryzła wargi.
– Jaka jest wielkość tej pipidówki?
– Siedem kilometrów kwadratowych.
– Ktoś tam mieszka?
– Jedenaście tysięcy osób.
– Trudno mi to sobie wyobrazić. – Gniewosz pomyślała o córce i nabrała wątpliwości, czy postępuje słusznie. – W życiu nie słyszałam o takim miasteczku – mruknęła.
– Ja też nie, ale poszperałam w sieci, żeby sprawdzić, czy są jakieś inne o podobnych parametrach, żeby pomóc twojej i mojej wyobraźni.
– Znalazłaś?
– Tak. – Agata wyrwała kartkę z notesu. – Zrobiłam ci notatkę.
– Notatkę? – Zdumienie walczyło o lepsze z niepokojem, gdy Monika sięgnęła po zapiski zajmujące kilka wersów. Pomyślała, że w dobie SMS-ów, komunikatorów internetowych oraz e-maili coraz rzadziej można zobaczyć pismo ręczne. Zatęskniwszy za dawnym hobby, zrobiła pobieżną analizę kształtu liter.
– Najbliższa Pełni, jeśli chodzi o powierzchnię i wielkość zaludnienia, jest Nidzica – ciągnęła Górska.
– Mam słabość do Nidzicy. – Gniewosz się ożywiła. – Byłam w niej kilka razy w przeszłości.
– No widzisz. A w Olsztynku?
– Raz.
– Ma o kilometr kwadratowy większy obszar, ale za to kilka tysięcy mniej mieszkańców. I…
– I Chełmża. – Monika ponownie zerknęła na kartkę. – Słyszałam, ale nie znam. Powierzchnia zbliżona do Olsztynka, ale ludzi trochę więcej niż w Nidzicy. – Podniosła wzrok na rozmówczynię. – Jeśli mi powiesz, że w Pełni stoi zamek, resztę biorę w ciemno.
– Niestety nie, ale jest jezioro – wyjaśniła Górska, a na jej twarzy odmalowało się coś na kształt ulgi. – Piękne, głębokie, okrągłe jak księżyc. Od jego nazwy pochodzi nazwa miasteczka.
– Czyli Pełnia nad Pełnią. Naprawdę odrobiłaś lekcję.
– Uhm.
– Gdzie dokładnie jest ta mieścina?
– Mniej więcej w połowie drogi między Tucholą a Grudziądzem, tak jak chciałaś. W lesie. Można dojechać tylko samochodem albo busem.
– Dobrze, co mam zrobić? – spytała Monika. Gdyby nie chodziło o matkę, na pewno miałaby większy wybór, a lista miejsc, w których mogłaby zacząć od nowa, byłaby dłuższa. Jednakże poczucie obowiązku i lojalność wobec rodzicielki blokowały większość możliwości. Była skazana na Pełnię. – Od czego zacząć? – uzupełniła poprzednie pytanie i po uzyskaniu odpowiedzi przystąpiła do załatwiania formalności.
Nic już jej nie trzymało w Warszawie. Ani nikt – przeciwnie, wielu oczekiwało, że zniknie, przestając być powodem wyrzutów sumienia i adresatką oskarżycielskich spojrzeń. Ona też tego chciała i gdyby zmiana dotyczyła tylko jej, czułaby może nie radość, ale choćby ulgę i zaciekawienie. Jednak miała z nią jechać Kornelia. Pierwsza rozprawa w sądzie, podczas której mecenas Litewnicki stoczył batalię o to, by do czasu orzeczenia rozwodu córka Gniewoszów mogła zamieszkać z matką kilkaset kilometrów od Warszawy, była niczym w porównaniu ze sceną, którą urządziła Nela na wieść o przeprowadzce zaplanowanej pod koniec wakacji.
– Akurat skończyłaś ósmą klasę, więc zaczniesz tam szkołę średnią – rzekła Monika, naiwnie wierząc, że jej słowa złagodzą siłę trzęsienia ziemi, którego nadejście zapowiedziała chwilę wcześniej. – W Pełni jest zespół szkół: liceum, technikum hotelarsko-gastronomiczne i zawodówka, w której można nauczyć się różnych profesji. Zapiszę cię tam, gdzie będziesz chciała.
– Daj mi spokój! – wrzasnęła córka. – Mam tutaj koleżanki, ulubione miejsca, kina i cukiernie, a ty chcesz mnie wywieźć na koniec świata. Nienawidzę cię, tak samo jak ojca! – wyznała, dławiąc się łzami. – Przez was mam zmarnowane życie, wszystko mi jedno, co zrobisz. Nikt nie ma takiej porąbanej rodziny jak ja! – wyszlochała. – Żebym chociaż mogła mieszkać z babcią. Ale nie! Gdy myślałam, że została mi jedyna normalna osoba, okazało się, że ona… – Dalsze słowa uwięzły jej w gardle.
– Uwierz mi, nie mam wyjścia. Między innymi ze względu na nią podjęłam decyzję o przeprowadzce – wyjaśniła matka ze ściśniętym sercem. – Żeby…
– Szkoda tylko, że nie zapytałaś mnie, co o tym sądzę – wtrąciła Kornelia.
– …żeby być jak najbliżej Grudziądza, może wtedy uda mi się coś zrobić, jakoś pomóc – dokończyła Monika.
– Pomóc? – zdziwiła się Nela. – Niby jak? Chcesz zrobić podkop pod więzieniem? Boże, dlaczego właśnie mnie to spotkało?! Dobrze, że nikt z moich znajomych nie wie. I jeszcze odbierasz mi wszystko, co kocham.
Pod koniec sierpnia okazało się, że trzeba przesunąć termin wyjazdu. W sercu córki błysnęła iskra nadziei, którą matka musiała brutalnie zgasić. Summa summarum Nela po półtoramiesięcznej nauce w Warszawie opuściła nową szkołę i klasę, w której zdążyła stworzyć więzi z rówieśnikami. Nic dziwnego, że protestowała i otwarcie werbalizowała swoje uczucia związane z przeprowadzką.
Za kolejnym zakrętem jezdnia zaczęła się rozszerzać, więc Monika wróciła do rzeczywistości i przyspieszyła. Zobaczyła w lusterku, że nastolatka, wciąż milcząca, usiadła i przykleiła twarz do szyby, najwyraźniej próbując przeniknąć wzrokiem ciemność. Będzie dobrze – Gniewosz pocieszyła samą siebie, wciągając powietrze w nozdrza. Zostawiwszy za sobą ścianę lasu, wjechała na biegnący łukiem i prowadzący do centrum miasteczka pas ruchu.
– Zjedzmy coś – zaproponowała, parkując na małym placu, i pierwsza wyszła z samochodu. Wyjęła z bagażnika kurtki przeciwdeszczowe, jedną z nich podała córce. – Trzeba też zrobić zakupy.
Rynek znajdował się po prawej stronie ulicy i miał kształt prostokąta, od którego odchodziły prostopadle wąskie uliczki. Oświetlony latarniami stylizowanymi na dziewiętnastowieczne, wybrukowany kostką i otoczony zabytkowymi kamienicami wyglądał jak wyjęty z kart dawnych powieści i zachwycał nawet podczas szarugi. Wodząc wzrokiem po fasadach budynków oraz wejściach do umiejscowionych na parterze punktów handlowych, Monika miała przez moment wrażenie, że przeniosła się do innej epoki.
– Brakuje tylko bryczek z końmi – powiedziała Nela, nieświadomie dodając komentarz do jej myśli. – Jest sobota, a prawie nikogo nie widać. Czy tutaj w ogóle ktoś mieszka?
– Zapewniam cię, że biorąc pod uwagę powierzchnię, jest tu całkiem spore zaludnienie – mruknęła matka. – A że teraz wszędzie pusto? Komu by się chciało wychodzić w taką pogodę? – Przeniosła spojrzenie na lewo, gdzie w zakolu drogi dojazdowej rozciągał się skwer pełen luźno rosnących, ogołoconych z liści drzew i rozmieszczonych między nimi ławek. – Latem na pewno jest tu pięknie – uznała, zawieszając na chwilę wzrok na fontannie z kamienia, po czym wskazała budynek na wprost. – A to na pewno ratusz i siedziba lokalnych władz.
– Skąd wiesz? – spytała Kornelia, chowając włosy pod kapturem.
– Przeczucie.
– Uhm. A policja?
– Przy jednej z przecznic. – Monika posłała córce uśmiech, lecz dziewczyna go nie odwzajemniła. – Później sprawdzę na planie, teraz umieram z głodu. Co chciałabyś zjeść?
– Pizzę.
[1] Tu i dalej: Czas nas uczy pogody, sł. Jacek Cygan, oryg. wyk. Grażyna Łobaszewska.
ROZDZIAŁ 2
Lokal, w którym podawano drożdżowy placek z dodatkami, zajmował najniższą kondygnację jednej z kamienic po prawej stronie rynku, miał ścianę z przetartym malowidłem przedstawiającym włoski pejzaż i proste, drewniane stoły, przy których siedzieli goście.
– Widzisz? Tutaj ludzi nie brakuje – rzekła Gniewosz i poprosiła Nelę o zajęcie miejsca, sama zaś podeszła do kontuaru.
Za ladą stał ciemnowłosy nastolatek. Z pogodną miną poinformował, że ma na imię Szymon, wskazał Monice wieszak na mokre kurtki, następnie przyjął od niej zamówienie, by po dwudziestu minutach postawić przed nowymi klientkami talerze z pachnącą ziołami zawartością.
Matka i córka, głodne po podróży, jadły w milczeniu, każda zagłębiona w swoich myślach. Policjantka, za sprawą wyobraźni, znalazła się w sali sądowej, gdzie na ławie oskarżonych usiadł jej mąż. Gdy opowiadała podczas rozprawy o swoim życiu i słuchała zeznań świadków, prawda dotarła do niej z całą mocą. Powinna była odejść od Wojtka, gdy pierwszy raz ją uderzył. Wybaczając mu i wierząc w obietnicę poprawy, przestąpiła pierwszy krąg piekła i weszła w tryby koła przemocy. Z biegiem czasu stała się wrakiem emocjonalnym, straciła poczucie sprawstwa i motywację do zmiany. Poddała się bezradności i przekonaniu, że nie ma dokąd odejść. Wzięła na siebie odpowiedzialność za małżeńskie niepowodzenia. Wojtek stopniowo odizolował ją od rodziny i przyjaciół, pozbawiając wsparcia, a gdy czasem kogoś z nich widywali, przyoblekał twarz w serdeczny uśmiech i wypowiadał wiele pełnych troski słów, które upewniały otoczenie o jego dobrej woli i chęci pomocy. Wszystko po to, by później nikt jej nie uwierzył, że mieszka pod jednym dachem z najgorszym wrogiem. Pozwalała się krzywdzić i palił ją wstyd, również z racji wykonywania zawodu policjantki. Były w niej dwie Moniki: ta z pracy wierzyła w swoją wartość, była pewna siebie, asertywna, odważna; ta z domu ukrywała siniaki, karmiła się głupią nadzieją, chciała wierzyć w moc kolejnych przeprosin i od pewnego czasu również umierała ze strachu, po tym, jak Wojtek zagroził jej śmiercią, jeśli postanowi go zostawić. Powinna się domyślić, że nie będzie szczęśliwego zakończenia.
Do pizzerii weszła z impetem pięcioosobowa grupa młodzieży, odrywając Gniewosz od wspomnień. Chłopcy i dziewczyny poprosili o dwie duże pepperoni z podwójnym serem i usiedli nieopodal Moniki i Neli. Rozmawiali zbyt głośno, śmiejąc się i przekrzykując, i nie zwracali uwagi na obecność innych gości, ci zaś zerkali na nastolatków z dezaprobatą, lecz nikt nie otworzył ust, by zwrócić im uwagę. Realizacja ich zamówienia nie spowodowała, że w lokalu zrobiło się ciszej, przeciwnie – wrzawa trwała w najlepsze. Gniewosz, z coraz większym trudem znosząc hałas, obserwowała otoczenie spod oka. Zauważyła rzucane spojrzenia i natychmiastowe odwracanie wzroku, a także napięcie widoczne na twarzy stojącego za ladą chłopaka. Tymczasem młodzi zjedli, wysiorbali colę do ostatniej kropli i ruszyli do wyjścia, zostawiając na stole bałagan i odsunięte od stołu krzesła. Zanim dotarli do drzwi, Szymon wyszedł zza kontuaru i zastąpił im drogę.
– Należy się siedemdziesiąt sześć złotych i osiemdziesiąt groszy. – Podał pierwszemu z chłopaków rachunek.
Jasnowłosy lider grupy ujął blankiet w dwa palce, podniósł go na wysokość oczu i mrugnął do swoich kompanów.
– Mówi, że mamy zapłacić, słyszeliście? – Zaśmiał się, a przyjaciele mu zawtórowali. – Jak to mówiły żółwie Ninja, nigdy nie płać za spóźnioną pizzę czy coś w tym rodzaju. – Włożył paragon Szymonowi do kieszeni i stuknął go palcem w pierś. – Rozumiesz? Za długo czekaliśmy. Nie wyrobiłeś się w czasie. Następnym razem podkręć tempo, jeśli chcesz dostać hajs.
– Nie wyjdziecie, dopóki nie zapłacicie za jedzenie i napoje. – Nastolatek odepchnął rękę napastnika i spojrzał w stronę zaplecza.
Monika podążyła za jego wzrokiem i ujrzała mężczyznę, który wycierał o fartuch zabrudzone mąką ręce. Wyglądał jak starsza wersja blokującego wyjście chłopaka, więc Gniewosz domyśliła się, że to rodzinny interes, a ojciec w razie potrzeby zamierza stanąć w obronie syna.
– Z drogi, kucharczyku! – Blondyn próbował ominąć chłopaka, lecz tamten na znak, że nie zamierza ustąpić, zwinął dłonie w pięści.
Co prawda miałam zacząć pojutrze – pomyślała Gniewosz, obserwując zajście – ale może przyda się rozgrzewka. Podeszła do młodzieży, w momencie gdy lider grupy szarpnął przeciwnika za koszulę.
– Policja, koniec zabawy. – Podsunęła mu pod nos odznakę. – Puść go, zapłaćcie i wyjdźcie, póki mam dobry humor.
– Akurat! – prychnął nastolatek ze śmiechem. – Znam w tej dziurze każdego gliniarza.
– Posłuchaj, synku, mówię drugi i ostatni raz.
– Bo co?
– Bo to. – Dwa ruchy przy nadgarstku i chłopak, przeklinając z bólu, rozluźnił ręce. – Proszę wezwać patrol – poleciła właścicielowi, który w tym samym momencie wyszedł zza bufetu, i wzmocniła ucisk tak, że amator darmowych posiłków schylił się i dotknął pośladkami najbliższego krzesła. – A wy… – powiodła spojrzeniem po twarzach towarzyszących mu kompanów – z powrotem do stołu. Zaraz ktoś się wami zajmie.
– Nie ma pani pojęcia, kim jest mój ojciec.
– Nie mam, ale chętnie się dowiem, kto wychowuje syna na złodzieja – odparła spacyfikowanemu młodzianowi.
Powiodła wzrokiem po otoczeniu i napotkała zaciekawione spojrzenia biesiadników, jednak zaraz ludzie wrócili do przerwanego jedzenia. Poprosiła więc o rachunek, zapłaciła, a gdy chowała portfel do torebki, w drzwiach pizzerii stanęła policjantka. I to jest zaleta pracy w małej miejscowości – stwierdziła Monika na widok młodej kobiety w mundurze – wszędzie blisko.
– Podkomisarz Gniewosz, zespół kryminalny. – Pokazała odznakę i poinformowała w dwóch zdaniach, co zaszło.
– Aa, nowy nabytek! – Tamta posłała jej przyjazny uśmiech. – Sierżant Daria Wesołowska, ogniwo patrolowo-interwencyjne, witamy w Pełni. – Dziewczyna odgarnęła za ucho włosy ostrzyżone na pazia. – Nie miała pani zacząć od poniedziałku? – spytała półgłosem.
– Plany sobie, a życie sobie – odparła Monika filozoficznie, klepiąc niedoszłego napastnika po ramieniu. – Zostawiam cię w dobrych rękach. – Przeniosła spojrzenie na nową koleżankę i skinieniem głowy dała sygnał, żeby odeszły na bok.
– Nie ma pani pojęcia, jak się cieszę – rzuciła Wesołowska, zanim Gniewosz powiedziała, w czym rzecz. – Do tej pory byłam jedyną kobietą w komisariacie. – Przewróciła piwnymi oczami. – Na pewno pani rozumie, jak to jest.
– Rozumiem. Mówmy sobie po imieniu – zaproponowała. – Monika.
– Daria.
– Miło cię poznać i do zobaczenia. Pogadamy w stosowniejszej chwili, teraz jadę rozpakować graty… Aaa, na pewno wiesz, którędy do pensjonatu nad jeziorem.
– Ostatnią przecznicą do końca. – Wesołowska wyjęła notatnik i posłała młodzieży surowe spojrzenie. – Zaraz wezmę towarzystwo w obroty, znów widzę te same twarze, że też jeszcze im się nie znudziło! Wciąż sprawdzają, jak daleko mogą się posunąć.
– Na razie! – Gniewosz podniosła dłoń w pożegnalnym geście i zauważyła, że córka już czeka na zewnątrz.
– Na razie.
Droga do siedliska Dobrzyńskich, na początku asfaltowa, później przeszła w miękki od błota dukt, który biegł między drzewami, na przemian wznosząc się i opadając. Samochód bujał się na nierównościach, koła rozpryskiwały wodę zebraną w zagłębieniach terenu, długie światła omiatały leśny tunel zdający się nie mieć końca. Monika, chcąc przerwać ciążącą jej ciszę, podjęła próbę rozmowy z Nelą na temat zajścia w pizzerii.
– Jak mogłaś mi to zrobić? – przerwała jej córka z urazą w głosie. – Mam nadzieję, że nikt mnie nie zapamiętał i nie skojarzy w szkole. Taki wstyd!
– Wstyd? – Gniewosz nie posiadała się ze zdumienia. – Jeśli już, to chyba dla tych zarozumiałych smarkaczy, co najwyraźniej lubią upokarzać innych. Prosili się, żeby ich usadzić.
– Jeju, mamo, nic nie rozumiesz.
– To mi wytłumacz.
– Eee tam. – Nela pochyliła głowę nad smartfonem.
Nastolatki! Konia z rzędem temu, kto pojmie ich sposób widzenia świata. Monika wzruszyła ramionami i skupiła się na obserwacji widoku za mokrym oknem na tyle, na ile pozwalały samochodowe reflektory i księżyc, który wyłonił się zza chmur. Mimo paskudnej pogody i fizycznie wyczuwalnej niechęci jedynaczki, w miarę zbliżania się do celu podróży policjantkę ogarniała coraz większą radość. Pierwszy raz od momentu podjęcia decyzji o przeprowadzce pomyślała, że to idealne miejsce, by odciąć się od zgiełku wielkiego miasta i niedawnych problemów. Postanowiwszy, że nazajutrz, ostatniego wolnego dnia, wybierze się na długi spacer po okolicy, znów zagadnęła nadąsaną córkę, ale siedząca obok dziewczyna burknęła tylko coś pod nosem, dalej wpatrzona w świecący ekran telefonu. Gniewosz nabrała powietrza do płuc, lecz ujrzawszy przed oczami rozwidlenie, zrezygnowała z wygłoszenia kolejnego wykładu na temat szkodliwości nowoczesnych technologii. Zahamowała i zbliżyła twarz do przedniej szyby, próbując odczytać napisy na płaskich strzałkach przytwierdzonych do słupa. Bez powodzenia.
– Zaczekaj tutaj. – Matka włożyła kurtkę i przeskakując kałuże, podbiegła do tablic. – Prawa w stronę jeziora, lewa do pensjonatu… A więc dojechałyśmy – mruknęła do siebie i w tym momencie poczuła mrowienie na plecach. Odruchowo zerknęła w bok i zauważyła coś majaczącego między drzewami. Człowiek? W taką ulewę? Zanim zareagowała, ruchomy jasny punkt zniknął w zaroślach i mroku. – Halo! – Wytężyła wzrok. – Jest tam ktoś? – krzyknęła jeszcze raz, myśląc, że szum deszczu zagłusza jej wołanie. Odgarnęła z czoła mokry lok i powiodła spojrzeniem po otoczeniu, ale poza fragmentem oświetlonej drogi niczego nie dostrzegła. Złudzenie – uznała. W nocy las miał w sobie coś z baśni. Szarpane przez wiatr gałęzie przybierały postaci ludzi i zwierząt, dźwięki budziły niepokój, a trzaśnięcie patyka pod butem mogło przyprawić o zawał serca. Wszystko wyglądało inaczej niż za dnia, a wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach.
– Mamo, jedźmy. – Kornelia, drżąc z zimna, zmaterializowała się u boku rodzicielki. – Trochę tu strasznie. Chyba… Chyba kogoś widziałam – powiedziała, szczękając zębami. – W czymś długim i jasnym. Tam. – Wskazała kierunek.
– Kto by spacerował w taką ulewę? – Gniewosz zwerbalizowała wcześniejsze myśli i nadała głosowi radosne brzmienie, próbując zignorować pełzający po ramionach chłód. – Wracajmy do samochodu, już jesteśmy na miejscu.
ROZDZIAŁ 3
Posesja Dobrzyńskich składała się z dużego placu, zabudowań gospodarczych oraz dwóch domów. Pierwszy, usytuowany bliżej bramy i zamieszkany przez właścicieli, liczył sobie blisko sto lat, drugi zaś, oddalony o kilkadziesiąt metrów i przeznaczony dla gości, wzniesiono pół dekady temu z zachowaniem jednolitości stylu, o czym można było przeczytać na stronie internetowej pensjonatu.
Gdy matka i córka wysiadły z auta, ktoś otworzył drzwi sieni i stanął na werandzie. Światło zapalone przed wejściem wydobyło z mroku mężczyznę ubranego w rozpiętą kurtkę, który po chwili ruszył gościom na spotkanie w towarzystwie dwóch średniej wielkości mieszańców. Psy, obwąchawszy przybyłe, zamachały przyjaźnie ogonami, a na twarzy Neli wreszcie pojawił się uśmiech.
– Cudne! – zawołała, tarmosząc sierść zwierzaków, i podniosła wzrok na właściciela. – Jak się nazywają?
– Portos i Lola. – Gospodarz rzucił Monice pytające spojrzenie. – Pani komisarz Gniewosz?
– Tak, to ja, dobry wieczór. – Policjantka wyciągnęła rękę.
– Michał Dobrzyński. – Uścisnął jej dłoń i spojrzał w oczy.
– Moja córka Kornelia. – Przeniosła wzrok na nastolatkę bawiącą się ze zwierzętami. – Mam nadzieję, że…
– Tak, komendant uprzedził, że panie przyjadą wieczorem. Mieszkanie jest przygotowane. Pomogę przenieść bagaże, a potem zapraszam do siebie. Na pewno marzycie o herbacie.
W tym momencie Gniewosz uświadomiła sobie, że nie zrobiła zakupów. Jedyne, co miała, to pozostałe po podróży kanapki i butelkę wody.
– Chętnie skorzystam z pomocy, ale później muszę wrócić i kupić parę rzeczy. Po tym zajściu w pizzerii zupełnie wyleciało mi z głowy, że trzeba napełnić lodówkę.
– Zajściu? – Dobrzyński uniósł brwi.
Zanim Monika odpowiedziała, psy przestały podskakiwać i puściły się w stronę domu. Po chwili rozległ się dziewczęcy głos i oczom kobiety ukazała się nastolatka.
– Dobry wieczór – przywitała się i spojrzała na gospodarza. – Tato, może pomogę?
– To moja Eliza. – Michał dokonał prezentacji. – A to pani komisarz z córką.
– Już o pani wszyscy piszą na Messie – oświadczyła dziewczyna.
– Wszyscy? – Gniewosz otworzyła bagażnik. – To znaczy kto?
– No… Wszyscy ze szkoły – odparła tamta. – Podobno dała pani po nosie Kacprowi, bo się czepiał Szymona, tak? – spytała i nie czekając na odpowiedź, ciągnęła dalej: – Bogusz na pewno by sobie poradził, ale najpierw przewróciliby parę stołów, więc…
– Bogusz? – Monika wyjęła pierwszą torbę.
– No ten chłopak, którego pani obroniła. To pizzeria jego rodziców. Jest fota na grupie klasowej.
– Moja? – Gniewosz znieruchomiała.
Ładnie się zaczyna – przemknęło jej przez myśl. Jutro będzie musiała spowodować, żeby jej zdjęcie zniknęło z sieci.
– Pani jest odwrócona plecami, spoko, mieliśmy zajęcia z policją na temat ochrony wizerunku i inne takie. Ktoś pstryknął „upadek” Kacpra. – Eliza ze śmiechem nakreśliła w powietrzu cudzysłów. – Niezłe wejście – rzuciła pochwałę pod adresem policjantki. – Jest fejm.
– Może porozmawiamy pod dachem? – przerwał dziewczynie ojciec, biorąc największą walizkę. – Z drugiej strony domu są schody na pierwsze piętro i wejście do waszego mieszkania.
Przywołane przez Elizę zdarzenie w pizzerii zadziałało jak katalizator i zanim wszystkie rzeczy zostały zaniesione do wynajętego lokum, nastolatki rozmawiały ze sobą, jakby znały się od lat. Kornelia odzyskała humor, a gdy córka gospodarza powiedziała kilka następnych pochlebnych słów pod adresem Moniki, Nela, zadowolona, uśmiechnęła się do matki, dając nie pierwszy raz dowód tego, że aprobata rówieśników ma dla niej pierwszorzędne znaczenie. Dziewczyny kontynuowały rozmowę również później, gdy Gniewosz i Dobrzyński usiedli w salonie starego domu, by napić się herbaty. Pochylone ku sobie, wpatrzone w wyświetlacze komórek, szeptały, co jakiś czas parskając śmiechem.
Monika poczuła, że się odpręża.
– Piękny przedmiot – zachwyciła się filiżanką wypełnioną aromatycznym naparem. – Musi mieć swoje lata.
– Ta akurat jest stylizowana – odpowiedział mężczyzna.
– Naprawdę? – Gniewosz przyjrzała się naczyniu z malowidłem przedstawiającym miniaturowy pejzaż. – Byłam pewna, że… Ale cóż, nie jestem specjalistką.
– Lokalny wyrób, mamy tutaj artystkę, która robi prawdziwe cuda z porcelany.
– Uwielbiam. – Policjantka przesunęła palcem po złoconym brzegu. – Zostało mi kilka drobiazgów po babci, pilnuję, żeby trwały w jednym kawałku jak najdłużej.
– To tak jak ja.
Przez kilka minut gawędziła z Dobrzyńskim na temat świeżo odkrytej wspólnej pasji do staroci, próbując pokonać ogarniające ją znużenie.
– Serio spacyfikowała pani Kacpra Ekielskiego? – Michał zmienił temat, a w jego oczach błysnęła ciekawość.
– Zanim poznałam jego personalia, przekazałam sprawę policjantce z patrolu, ale skoro wieść już się niesie, zapewne chodzi o niego – odparła Gniewosz, upijając kolejny łyk gorącego płynu i czując ciepło rozchodzące się po całym ciele. – To jakaś szczególna osoba, że tyle jest zamieszania wokół zwykłej interwencji?
– Syn miejscowego przedsiębiorcy i wspomnianej wcześniej artystki. Słyszała pani o firmie budowlano-remontowej Ekielskich? Wiodą prym w województwie, no i tworzą miejsca pracy, co powoduje, że wiele osób nie chce z nimi zadzierać – wyjaśnił i dodał po chwili wahania: – Nawet policja.
– Im też daje zajęcie? – Monika zmrużyła oko.
– Dokładnie nie wiem, ale coś jest na rzeczy, skoro szczeniak sobie pozwala i wszystkich straszy tatusiem.
– Rozumiem. – Gniewosz walczyła z sennością. – Czy jutro jest otwarty jakiś sklep spożywczy?
– Tak. Większość punktów handlowych to prywatna działalność, u nas nie znajdzie pani żabek i biedronek. Burmistrz zapowiedział, że dopóki będzie stał u steru, nie pozwoli, żeby sieci doprowadziły do ruiny lokalnych sprzedawców, bez względu na rodzaj branży. Już chyba niewiele takich miejsc w Polsce. – Zamyślił się na chwilę, po czym zaproponował: – Może panie wpadną do nas na śniadanie, przyjemniej będzie zacząć dzień z pełnym żołądkiem. Zjecie, a potem zrobi pani zakupy.
– Dziękuję, chętnie przyjmę zaproszenie, jeśli tylko pana żona nie będzie miała nic przeciwko gościom w niedzielny poranek. – Skorzystała z pretekstu, by dowiedzieć się czegoś więcej o gospodarzach.
Dobrzyński poszarzał na twarzy i skurczył się, jakby uszło z niego powietrze.
– Gabriela… – zaczął i zerknął w stronę nastolatek, które natychmiast wbiły wzrok w jego twarz, dając sygnał, że przeglądanie zawartości telefonów nie przeszkadza im w śledzeniu rozmowy dorosłych. – Moja żona… Ona zaginęła.
– Zaginęła? – Monika zmarszczyła brwi. Wyczuła napięcie w powietrzu, które nagle stało się jak naelektryzowane.
– Mama umarła, a jeśli żyje, spotkało ją coś złego – wtrąciła Eliza. – Niestety, nikt nie chce nam uwierzyć. – Oczy dziewczyny, przed chwilą błyszczące radością, wypełniły się łzami.
– Skąd wiesz? – Gniewosz przełączyła się na tryb „policjantka”.
– Lizka, proszę… – padło z ust ojca.
– Ponieważ mama nigdy by nas nie zostawiła. – Jego córka wypowiedziała sakramentalne zdanie powtarzane przez członków rodziny zaginionych osób, przekonanych o swojej racji, wierzących w siłę więzi, powołujących się na przeczucia.
– Kto powiedział, że zaginęła?
– Policja. – Michał podjął wątek. – Trafili na jej ubranie i buty nad jeziorem. Myśleli, że utonęła albo popełniła samobójstwo, ale przeszukanie dna nic nie dało. Wymyślili więc, że upozorowała własną śmierć, odeszła i dobrze zatarła ślady. Szukaliśmy Gabrysi na różne sposoby, przez telewizję i organizacje charytatywne, ale bez rezultatu. – Popatrzył w stronę leżących przed kominkiem psów. Gniewosz podążyła za jego wzrokiem. Lola i Portos, przytulone do siebie grzbietami, spały w najlepsze w towarzystwie zwiniętego w kłębek białego kota.
– Kiedy to było? – spytała.
– W sierpniu, ponad dwa lata temu. – Wrócił do niej spojrzeniem.
Monika otworzyła usta, chcąc zadać mężczyźnie jeszcze kilka pytań, ale ugryzła się w język na widok płonących ciekawością twarzy piętnastolatek. Postanowiła odłożyć rozmowę na dogodniejszy moment. Spojrzała na zegarek i stwierdziła, że straciła poczucie czasu.
– Przepraszam, zasiedziałyśmy się okropnie, nie miałam pojęcia, że już tak późno. – Wstała, dając znak Kornelii.
– Nie ma problemu. – Dobrzyński z widoczną ulgą powitał odejście od tematu. – Śniadanie o ósmej to nie za wcześnie?
– Idealnie. Jeszcze raz dziękuję za gościnę. – Podeszła do drzwi i położyła rękę na klamce. – Mam nadzieję, że jutro pogoda będzie lepsza.
– Na pewno nie w najbliższych dniach. Proszę nie kierować się ogólnymi prognozami. Ze względu na położenie mamy w Pełni mikroklimat i u nas zawsze jest trochę inaczej niż w okolicy.
– Dobrze wiedzieć takie rzeczy – stwierdziła Monika.
Na zewnątrz wciąż padało, więc matka i córka, nie zwlekając, przebiegły na drugą stronę budynku, wspięły się po schodach i po chwili znalazły się w swoim nowym mieszkaniu. Lokum składało się z dwóch niewielkich sypialni, łazienki oraz kuchni połączonej z pokojem dziennym. Całość była urządzona w stylu dworkowo-wiejskim. Oryginalne, stare meble, narzuty, poduszki i lampy tworzyły niepowtarzalny klimat dawnych lat.
– Czuję się jak w sklepie z antykami. – Nela ziewnęła.
– To prawie stuletni dom, przypuszczam, że część wyposażenia została po wcześniejszych właścicielach – uznała Monika. – Jeśli pokoje w pensjonacie mają podobny charakter, wyobrażam sobie, jakie są piękne.
– Mam nadzieję, że jest tutaj internet, bo w abonamencie mam za mało, żeby…
– Jest.
– Uff, co za ulga. Mogę pierwsza się umyć? – Córka wyjęła z nierozpakowanej torby piżamę.
– Możesz – odparła matka i również postanowiła odłożyć na drugi dzień układanie rzeczy na półkach. Zmęczona, usiadła w fotelu i przez kilkanaście minut odtwarzała w myślach rozmowę z Dobrzyńskim, do czasu gdy Kornelia zwolniła łazienkę. Wtedy wzięła szybki prysznic i wsunęła się pod kołdrę. Ponieważ sen nie nadchodził, Gniewosz leżała na boku wpatrzona w ciemność. Nie mogąc przebić jej wzrokiem, wsłuchiwała się w odgłosy padającego deszczu oraz towarzyszące im skrzypienie, szuranie i stukot. W mieście zawsze można było liczyć na światła z cudzych okien lub blask latarni, które wydobywały z mroku kontury sprzętów. Tutaj, w gospodarstwie oddalonym półtora kilometra od rynku i otoczonym lasem, jedynym źródłem światła na zewnątrz był księżyc, jeśli wchodził w fazę pełni i nie zasłaniały go chmury, jak w tym momencie.
– Mamo… – Z drugiego pokoju dobiegł głos Neli. – Śpisz?
– Nie.
– Mogę do ciebie przyjść?
– Możesz. – Monika podparła się na łokciu, żeby zapalić lampę. Przesuwając palce po przewodzie, trafiła na włącznik, ale naciskanie go nic nie dało. – Żarówka się przepaliła – stwierdziła po chwili.
– Raczej w ogóle nie ma światła, bo u mnie nie działa kinkiet. – Córka, korzystając z latarki w telefonie, dotarła do łóżka matki.
– Jeszcze kilka minut temu wszystko było w porządku. – Gniewosz opadła na poduszkę. – To pewnie przez ulewę.
– Trochę mi tu dziwnie… Jakby ktoś chodził nad nami. – Kornelia podciągnęła kołdrę pod brodę.
– Tak żyją wiekowe domy. Lepsze to niż ryczący telewizor u sąsiadów. Przyzwyczaisz się i za kilkanaście dni już nie będziesz tego słyszeć.
– Mamo…
– Mhm?
– Czy mogłabym jednak nie chodzić do liceum, tylko do technikum gastronomicznego?
– Co? – Policjantka zwróciła oczy w stronę Neli, próbując dostrzec jej twarz w poświacie płynącej z wyświetlacza smartfona. – Przecież… – zaczęła i urwała. To nie była dobra pora na dyskusję i dociekanie, co takiego się stało, że córka nagle postanowiła zmienić profil szkoły. – Po pierwsze, wyłącz komórkę. Po drugie, pogadamy jutro po śniadaniu, dobrze? Przygotuj dobre argumenty, żeby mnie przekonać.
– Okej. Dobranoc – szepnęła dziewczyna i, otulona przez matkę, momentalnie usnęła.
Monika przekręciła się na drugi bok, zamknęła oczy i poczuła, że odpływa w niebyt.
* * *
We śnie znów była w warszawskim mieszkaniu. Po niespodziewanym uderzeniu, które sprawiło, że zatoczyła się na ścianę, chwyciła brzeg komody, żeby utrzymać równowagę, i zrzuciła na podłogę mosiężny świecznik. W pierwszej chwili chciała go podnieść, lecz gdy jej wzrok padł na nogi Wojtka, zrezygnowała. Za wszelką cenę musiała utrzymać pozycję stojącą. Poczuła w ustach smak krwi, policzek pulsował bólem. Dotknęła gorącej skóry, zdezorientowana, próbując zrozumieć, dlaczego nie wyczuła zagrożenia. Wtedy mąż wyciągnął ze szlufek spodni skórzany pas i wziął zamach. Monika zrobiła krok do tyłu, odruchowo unosząc przedramiona na wysokość twarzy. Smagnięcie dosięgło jej boku, a po chwili także ud i ramion. Krzyknęła, wtedy Wojtek szarpnął ją za włosy i pociągnął ku podłodze. Złapała go za ręce, kalecząc mu paznokciami skórę nadgarstka, na co zareagował przekleństwem i wbiciem pięści w jej brzuch. Gdy upadła, zaczęły na nią spadać uderzenia pasa. Przylgnęła plecami do ściany i przyciągnęła kolana do piersi. Jej błagania o litość oraz sapanie Wojtka zagłuszył przeraźliwy krzyk. Kornelia podbiegła do ojca i szarpnęła go za ramię. Mężczyzna, w pierwszej chwili zaskoczony, odwrócił się i wymierzył córce policzek. Dziewczyna, jak niedawno matka, zatoczyła się i upadła na fotel. Z jej nosa zaczęła lecieć krew.
– Nela! Uciekaj! – Monika podparła się na łokciu i chciała wstać.
Wtedy mąż ją kopnął. Poczuła kłujący ból w żebrach, zabrakło jej tchu. Gdy opadła z powrotem na posadzkę, Wojtek uklęknął i zaczął okładać ją pięściami. Przestała się bronić. Z trudem oddychała, dryfowała na granicy świadomości, było jej wszystko jedno. Gdy zamknęła oczy, on nagle przestał wymierzać razy. Odszedł gdzieś, lecz po chwili wrócił.
– Zabiję cię, dziwko – wysyczał, przyciskając do jej skroni lufę glocka. – Patrz na mnie, rozumiesz? Zabiję cię, ty głupia szmato.
Z trudem podniosła powieki. Wtedy on odłożył broń, chwycił dłońmi szyję żony, zagłębił kciuki w miękkiej tkance. Monika poczuła, że się dławi. Próbowała odepchnąć jego ręce, ale bez powodzenia. Gdy jej przedramiona opadły na parkiet, lewa dłoń musnęła pozostawiony pistolet. W ostatnim przebłysku świadomości objęła palcami chłodny metal i dotknęła spustu. Z wysiłkiem podniosła glocka i przyłożyła lufę do ciała męża.
* * *
Gniewosz obudziła się przerażona i dopiero po długiej chwili uświadomiła sobie, gdzie się znajduje i że nic jej nie grozi. Dotyk ściskających ją za gardło dłoni był tak realistyczny, że teraz konwulsyjnie łapała powietrze, a odgłos strzału wciąż brzmiał w jej uszach. Monika znów spróbowała zapalić lampę, po czym włączyła ekran telefonu i zerknęła na leżącą na wznak Nelę. Jej głowa była przekręcona na bok, a część twarzy zasłonięta falującym pasmem włosów. Identycznych jak matki. Policjantka wstała i poszła do kuchni napić się wody, przy okazji kodując w myślach, żeby nazajutrz przynieść z samochodu latarkę. Kilka minut później, już znacznie spokojniejsza, wróciła do łóżka.
ROZDZIAŁ 4
Nazajutrz rano widok za oknem nie pozostawiał złudzeń – prognozy Dobrzyńskiego dotyczące aury na razie sprawdziły się do co joty. Po śniadaniu, gdy Nela układała swoje rzeczy w szafie, Gniewosz napisała maila do dyrektora zespołu szkół z prośbą o przeniesienie córki do technikum gastronomicznego, argumentując, że dziewczyna przechodzi teraz trudny okres w życiu i nawiązała już znajomość z rówieśniczką uczęszczającą do tej samej placówki. Podczas rozmowy z nastolatką Monika czuła, że to nie jest jedyny powód nagłej zmiany decyzji, ale nie zamierzała wywierać presji na Kornelię, która zaczęła wykazywać wolę współpracy w niełatwym dla nich obu czasie. Na jak długo tej dobrej woli wystarczy, to już była inna sprawa; teraz policjantka skupiała się na tym, że piętnastolatka przestała dąsać się i płakać, co więcej, mimo nieprzerwanie siąpiącego deszczu wyszła z nową koleżanką, oświadczywszy, że nie wie, kiedy wróci.
Po wysłaniu wiadomości Gniewosz, wzorem córki, rozpakowała torby podróżne. Jej dobytek składał się z wybranych ubrań i butów, kilku ręczników i zmian pościeli, a także dokumentów, pamiątek rodzinnych, płyt i książek. Po podjęciu decyzji o rozwodzie, zanim wyprowadziła się do tymczasowego lokum jeszcze w Warszawie, zaczęła od przelania na swój rachunek bankowy połowy środków ze wspólnego konta, przewidując, że mąż wpadnie na pomysł, żeby je zablokować. Następnie zrobiła selekcję i większość zgromadzonych rzeczy wyniosła do pojemnika z używaną odzieżą lub do śmietnika, wspólne zaś, o które nie chciała się kłócić, zostawiła w mieszkaniu, stanowiącym własność Wojtka jeszcze przed ślubem. To, co wzięła, zmieściło się w bagażniku kilkuletniej terenówki, którą dostała w prezencie od drugiego męża matki. Nastąpiło to wkrótce po decyzji rodzicielki, żeby porzucić wdowi stan i zacząć nowe życie u boku przyjaciela rodziny. Iwona Kowalewska nie wiedziała wtedy, że ten krok zaprowadzi ją do więzienia.
Stop!
Monika odgoniła napływające obrazy, uznając, że nie może zająć się wszystkim jednocześnie. Najpierw powinna skupić uwagę na Kornelii oraz pracy w nowym miejscu. Reszta musiała poczekać. Spojrzawszy ponownie w okno, włożyła kalosze i zdjęła z wieszaka kurtkę z kapturem. Zakupy same się nie zrobią – pomyślała, biorąc kluczyki od samochodu.
Na rynku, poza nielicznymi przechodniami, nie było żywej duszy. Teraz, przy dziennym świetle, Gniewosz zobaczyła, że otaczające prostokątny plac kamienice mają fasady w kolorach ochry, zieleni i spłowiałego błękitu, stylowe wejścia oraz wiszące nad nimi szyldy z kutego żelaza. Nacieszywszy oczy nieco bajkowym widokiem, weszła do kilku sklepów, żeby kupić niezbędne produkty, po czym postanowiła pobieżnie zwiedzić miasteczko. Zaczęła od głównej drogi dojazdowej, która biegła po łuku za ratuszem. Następnie przejechała po kolei przez wszystkie przecznice odchodzące od rynku i ustaliła, gdzie znajdują się interesujące ją obiekty: komisariat, zespół szkół, jednostka straży pożarnej, szpital, ośrodek pomocy społecznej i dom kultury z biblioteką miejską. Obejrzała zróżnicowaną zabudowę Pełni: nowsze trzypiętrowe bloki, starsze budynki, mieszczące po kilka mieszkań, i domy jednorodzinne na obrzeżach miasteczka. Na koniec zostawiła drogę, która prowadziła na otoczone lasem wzniesienie. W połowie jej długości trafiła na zakład pogrzebowy Ostatnie Pożegnanie, a dojechawszy do końca trasy, na mały kościół. Zbudowany z kamieni polnych, kryty czerwoną dachówką, z niewysoką dzwonnicą w kształcie walca, przywodził na myśl budowle z baśni.
Monika zaparkowała na dziedzińcu i wyszła z samochodu, odnotowując z zadowoleniem, że deszcz ustał, a niebo pojaśniało. Podeszła do drzwi, które ustąpiły po naciśnięciu klamki. Powietrze wewnątrz było nasycone zapachem świec, znak, że niedawno w kościele odprawiono mszę. Po obu stronach nawy stały drewniane ławki, zaś proste kolumny podpierały krzyżowe sklepienie ozdobione freskami z wizerunkami świętych. Na ścianach widniały oprawione w ramy malowidła o tematyce sakralnej, a całość dopełniały witraże w oknach. Pod wpływem przedzierającego się przez chmury słońca ułożony z kawałków szkła nastrojowy pejzaż zamigotał paletą barw: zieleni, różu i żółci.
– Przywiozła nam pani ładną pogodę.
Głos zabrzmiał tak niespodziewanie, że Monika drgnęła. Odczekała chwilę, zanim się odwróciła i napotkała uważne spojrzenie mężczyzny ubranego w dżinsy i sweter widoczne spod rozpiętej kurtki.
– Nie usłyszałam, jak ksiądz wchodzi – odparła, dostrzegłszy koloratkę. – Chciałam zobaczyć, jak jest w środku.
– Nie zamykam kościoła przed ludźmi, każdy może tu przyjść i porozmawiać ze Stwórcą, kiedy chce. Zapraszam.
– Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale nie po drodze mi z Panem Bogiem. – Podeszła do duchownego i razem wyszli na plac. – Za dużo złego widziałam, żeby wierzyć w jego łaskę.
– Nie namawiam, każdy ma swoją drogę i swój czas. Drzwi są otwarte.
– Dziękuję. Podkomisarz Monika Gniewosz – przedstawiła się i wyciągnęła rękę. – Od jutra zaczynam pracę w tutejszym komisariacie.
– Wiem. – Dłoń kapłana była ciepła, a jej uścisk mocny. – Fabian Cichy, proboszcz parafii albo po prostu: ojciec Fabian.
– Wie ksiądz?
– Tutaj wieści szybko się rozchodzą – odparł, nie wdając się w szczegóły. – Mieszkam po drugiej stronie. – Wskazał gestem sąsiadujący z kościołem budynek. – Pięć minut drogi stąd, za zakrętem, jest nasz cmentarz. Jeśli lubi pani zabytki, warto go zobaczyć, zanim znów zacznie padać.
– Naprawdę? – Policjantka spojrzała z niedowierzaniem w niebo.
– Pożegnam się już – rzekł duchowny w odpowiedzi. – Do zobaczenia.
Gdy zniknął z zasięgu wzroku, Monika, po namyśle, poszła we wskazanym przez niego kierunku i po krótkim spacerze biegnącą w górę drogą zobaczyła kamienny mur wysokości metra, otaczający lokalną nekropolię. Przeszła przez kutą z żelaza bramę i ruszyła główną aleją. Rzeczywiście, miejsce miało swój urok za sprawą kapliczek, rzeźb przedstawiających figury aniołów, wiekowych pomników, pośród których widniały również bardziej współczesne nagrobki. Nastroju dodawały porastające teren wieloletnie drzewa, teraz częściowo pozbawione liści. Gniewosz spacerowała przez kilkanaście minut, ciesząc się wszechobecną ciszą, której próżno szukać w wielkim mieście, do momentu gdy zorientowała się, że nie jest sama.
Przed jednym z grobów stał chłopak w szarym sztormiaku z odblaskami. Miał nie więcej niż dwadzieścia lat, ciemne włosy i szczupłą budowę ciała. Gdy podeszła bliżej, położył na płycie wiązankę kwiatów, po czym wcisnął ręce do kieszeni. Stał tak przez długą chwilę, a później obejrzał się przez ramię i posłał Monice przestraszone spojrzenie.
– Dzień dobry – zagaiła przyjaznym tonem i zdała sobie sprawę, że młody człowiek nie patrzy na nią, lecz gdzieś ponad jej ramieniem.
Gniewosz podążyła za jego wzrokiem i dostrzegła między drzewami postać. Ktoś ubrany w spodnie i luźną kurtkę z kapturem, który osłaniał mu nie tylko głowę, lecz i zacieniał twarz, tkwił bez ruchu obok grubego pnia, zwrócony w ich stronę. Zanim policjantka zareagowała, chłopak mruknął coś pod nosem i