Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Milczały długo, zbyt długo… Justyna i Renata przed laty były ofiarami miejscowego hotelarza – pedofila, który molestował nieletnie dziewczynki z rozbitych rodzin. Agnieszka jest jego córką. Córką potwora. Kiedy w niewielkim mazurskim miasteczku dochodzi do zaginięcia młodej letniczki, budzą się stare demony – milczące dziewczyny postanawiają zacząć mówić. W pojedynkę nie zdziałają wiele, ale kiedy połączą siły, zemsta nabierze realnych kształtów. Justyna i Renata latami usiłowały dojść do siebie emocjonalnie po przeżytych traumach. Życie Agnieszki z pozoru wydaje się zupełnie inne, lepsze, ale ona również nienawidzi swojego ojca. Szokującą prawdę o jego mrocznym obliczu poznała będąc nastolatką. Później czekała, obserwowała i pilnowała potwora. Po tragicznej śmierci swojej żony Edmund Molenda przestał polować na dziewczynki. Jednak nadchodzi dzień, w którym jego córka odkrywa, że upatrzył sobie kolejną ofiarę i zaczyna ją urabiać. Do Agnieszki dociera, że nie może dłużej odwracać oczu. Niektórzy ludzie zasługują wyłącznie na śmierć. Ale czy rodzona córka znajdzie w sobie tyle siły, by odebrać życie własnemu ojcu? Jest sierpień, nad jeziorem są tłumy turystów. Ludzie spacerują po molo ciesząc się słoneczną pogodą, tymczasem potwór obserwuje dzieci w hotelu, którego jest właścicielem. Jak dobrze pilnujesz swojej córeczki?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 268
Rok wydania: 2025
Tego ranka pływał nago. Fala ekstremalnych upałów, która przechodziła przez północno-wschodnią Polskę, sprawiła, że od ponad tygodnia prawie nie sypiał. Walcząc z siekącymi jego skórę komarami, sączył przyjemnie schłodzone ciemne piwo, drzemał w leżaku, trochę pracował. Stolarka wymagała pewnej ręki, więc starał się nie przesadzać z alkoholem, nawet jeśli zajmował się tym wyłącznie hobbystycznie.
Strząsnął z siebie wodę i boso, wciąż nagi, ruszył ścieżką w stronę graniczącego z brzegiem jeziora sosnowego lasu. Teraz, kilka minut po piątej rano tego ciepłego, sierpniowego dnia, czuł się jak młody bóg. Mimo niewyspania i lekkiego bólu głowy, po przepłynięciu kilkuset metrów i orzeźwiającej kąpieli energia dosłownie go rozpierała. Ubrania zostawił pod drzewem, kilkanaście metrów dalej, ale jeszcze nie miał ochoty wkładać szortów, podkoszulka ani butów. Zwłaszcza tych ostatnich. Chodzenie boso kojarzyło mu się z beztroską szczeniackich lat, było w tym zwyczaju coś pierwotnego. Jako nastolatek spędzał w tych lasach całe dnie. Żywiczny zapach unoszący się w powietrzu budził w nim nostalgię, tęsknotę za tym, co nie wróci. Życie nie potraktowało go tak, jakby sobie tego życzył, poharatało. Nie o tym śnił, będąc smarkaczem, ale nie zamierzał się nad sobą użalać. Inni mieli gorzej, mówił sobie.
Przeciągnął się, a pod jego stopą trzasnęła wysuszona gałązka. Sekundę później kątem oka dostrzegł migającą pośród strzelistych pni drzew, ruchomą plamę czerwieni. Dziewczyna. Nie, raczej kobieta. Mężczyzna, by pozostać niezauważony, przykucnął za krzewem jałowca. Nieznajoma biegła w jego stronę – pięła się ścieżką w górę, zapewne chcąc dotrzeć do pobliskiego punktu widokowego, skąd rozpościerał się najlepszy widok na jezioro. Obserwował ją z ukrycia, czując narastające podniecenie. Nie była najmłodsza, dawał jej trzydzieści kilka lat, ale to ciało… Opalone, szczupłe nogi w króciutkich białych spodenkach gimnastycznych prezentowały się naprawdę kusząco, długie jasne włosy spięte w kucyk odejmowały jej lat. Była drobna i szczuplutka, ale nie wiotka. Przygryzł wargę, wgapiając się w dekolt czerwonej koszulki na ramiączkach, którą miała na sobie. Biegaczka przystanęła i oparta o pień jednej z sosen przez dłuższą chwilę ciężko dyszała, pochylona, z dłońmi opartymi na kolanach. Sapała, zdyszana, a on nie potrafił oderwać od niej wzroku.
Nie planował tego. To był impuls, instynktowna fala samczego pożądania, które nagle odebrało mu rozum, zamieniając go w drapieżcę.
Dosłownie wystrzelił zza krzaka i zanim kobieta zorientowała się, że w ogóle jest w niebezpieczeństwie, doskoczył do niej, złapał ją za włosy i pociągnął w głąb lasu. Szarpała się, ale był silniejszy. Dłonią zasłaniał jej usta, drugą zdzierał z niej spodenki. Ugryzła go w rękę. Uderzył ją pięścią w twarz i popchnął tak mocno, że upadła na ściółkę. Krew z rozbitego nosa spłynęła na jej usta i brodę. Płakała, ale nie potrafił przestać. Kiedy rozdzierał na niej koszulkę, a później szarpał się ze sportowym stanikiem, znieruchomiała. Poddała się, czy tylko zbiera siły? – zastanawiał się. Kolanem rozsunął jej nogi, wbił się w nią zachłannie, bezlitośnie. Krzyknęła, ale szybko ucichła. Może liczyła na to, że jeśli nie będzie stawiać oporu, on szybciej skończy? Miał ochotę gryźć – zostawić na jej opalonej, aksamitnie gładkiej skórze ślady zębów, poszarpać ją niczym pergamin, naznaczyć. Powstrzymał się jednak, nie chciał ułatwiać pracy policji. Pieprząc ją, mówił sobie, że to tylko seks i pozwoli jej odejść, ale szybko do niego dotarło, że nie może. Nie spodobałoby mu się za kratami, tego był pewien. Nie może pozwolić jej wrócić do miasteczka i lecieć prosto na policję. Świetnie je przecież znał – wszystkie te wygadane feministyczne suki! Już nie milczały, jak dawniej, nie wstydziły się. Poszłaby zgłosić gwałt, był tego niemal pewien. Wstrząsnął nim orgazm – gwałtowny, cudownie intensywny. Wysunął się z niej i zaczął zlizywać pot z jej dekoltu, piersi i brzucha. Smakowała słonawo i wyśmienicie, jak jego pierwsza licealna dziewczyna. Sięgnął ręką do jej włosów i dosłownie zdarł z nich wąską czarną gumkę, uwalniając lśniące, pachnące kokosem jasne pasma. Kiedy żuł jeden z kosmyków, leżała nieruchomo, nadal z szeroko rozłożonymi nogami, jakby nagle zamieniła się w szmacianą lalkę. Jej uda oblepiała ściółka, na brzuchu miała krew, a on nie miał pojęcia, skąd się tam wzięła, być może z nosa. Oderwał usta od jej włosów, polizał jej sutek i zaczął go ssać. Kobieta się szarpnęła, zaczęła go z siebie zrzucać, podjęła walkę. Po co? – zastanawiał się. I tak już zrobił swoje.
– Ćśśśś – szepnął jej do ucha. – Leż cicho, poddaj się – wymruczał.
Zaszlochała.
Nie znosił kobiecych łez, sprawiały, że czuł się winny. Spojrzał jej w oczy. Były miodowo-zielone, ładne, duże. Chciałby jeszcze przeciągnąć ten moment, napawać się jej zapachem, strachem i ciałem, ale byli w miejscu, w którym w każdej chwili mogli zostać przez kogoś przyłapani, a on, po tym, jak już spuścił ze smyczy swoje żądze, zaczął myśleć głową, zamiast przyrodzeniem.
– Przepraszam – wyszeptał, zanim zacisnął palce na jej gardle.
Podejrzewał, że w tym właśnie momencie blondynka zrozumiała… Dotarła do niej świadomość rychłej śmierci, zdała sobie sprawę z tego, że brutalny gwałt to dopiero początek. Zaczęła się szarpać, walczyła, ale był od niej znacznie większy, silniejszy. Choć niewątpliwie była wysportowana, nie miała z nim szans. Dusząc ją, patrzył prosto w jej oczy i obserwował, jak ucieka z nich życie, gaśnie w nich światło. Kiedy odpłynęła, zaciskał dłonie jeszcze przez dłuższy czas, by mieć pewność, że nie żyje, później opadł na ściółkę tuż obok martwego ciała swojej ofiary i leżąc na plecach, zapatrzony w strzeliste pnie rosnących wokół sosen, delektował się chwilą, wspominał te krótkie minuty swojego panowania nad czyimś ciałem i losem. Nigdy wcześniej nie zabił. Zdarzało mu się już przekraczać granice, czy zmuszać kobiety do czegoś więcej niż to, na co w danym momencie miały ochotę, ale zabójstwo… To była nowość. Muszę uciekać – zdał sobie sprawę. Było wcześnie, a oni znajdowali się w dość odległej od pobliskiego miasteczka części lasu, ale i tak w każdej chwili na ścieżce mógł się pojawić jakiś wędkarz czy amator ruchu na świeżym powietrzu.
Zanim wstał, położył głowę na płaskim brzuchu blondynki i z policzkiem wtulonym w jej skórę podziękował za to, co mu właśnie podarowała. Siebie. Wciąż była ciepła, ale jej pierś nie unosiła się z każdym oddechem, zupełnie nieruchoma, co wydało mu się upiorne.
Nagle przyszła panika. Dopadła go w sekundę, jakby ktoś zdzielił go kamieniem w głowę. Zerwał się na równe nogi, zlustrował wzrokiem okolicę i zebrał podarte ubrania ofiary. Wcisnął je do dziupli w zmurszałym drewnianym pniu leżącym nieopodal. Później w pośpiechu przeciągnął martwe nagie ciało na brzeg jeziora. Stara łódka, do której włożył ofiarę, była przykryta ciemnozieloną brezentową plandeką – wystarczyło ją uchylić, a później ukryć nieszczęśnicę pod płachtą.
– Kurwa, ciężka jesteś – sapnął, układając zwłoki na dnie łodzi.
Kiedy poradził sobie z trupem, gorączkowo się rozejrzał, ale na ścieżce nie było żywego ducha. Odetchnął z ulgą, przykrył martwą kobietę i znalazł kilka większych kamieni, którymi obciążył brezent. Następnie wszedł do jeziora i przez chwilę pływał w przyjemnie chłodnej wodzie, z nadzieją, że kąpiel zmyje z niego ślady jej krwi.
Zanim się ubrał, wrócił w miejsce, gdzie ją dopadł, i przez dłuższą chwilę kucał za jednym z drzew, napawając się wonią żywicy, lasu i strachu. Tak, przysiągłby, że w powietrzu nadal unosiła się ulotna, ledwie wyczuwalna nuta jej zwierzęcego przerażenia. Przeczesał palcami mokre włosy i boso ruszył między drzewa. Głęboko oddychał podczas ubierania, krew zdawała się krążyć w jego żyłach szybciej niż zwykle, czuł się niezwyciężony. Odebrał życie ludzkiej istocie, ale nie czuł się z tym źle. Wręcz przeciwnie, przepełniały go duma i słodycz zwycięstwa. Kiedy wychodziła dziś pobiegać, pewnie nie pomyślała, jak tragicznie może skończyć. Miała jakieś ambicje, marzenia, zapewne plan dnia. Odebrał jej to w kilka minut, okradł ją z przyszłości. Współcześni ludzie uwielbiali myśleć, że są cywilizowani. Publicznie piętnowali wszelkie patologie, każde odstępstwo od społecznie przyjętej normy, ale przecież wiedział, że tylko się okłamują. Człowiek zawsze był bestią, od zarania dziejów. Zapach krwi jest afrodyzjakiem, a nic tak nie podnieca mężczyzny, jak kobieca krew. Krew, pot i łzy, uśmiechnął się.
Był jakieś półtora kilometra od miejsca gwałtu, tuż przy polance z drewnianymi stołami piknikowymi, przy których czasem spotykał się ze znajomymi, kiedy przystanął i oparł się plecami o chropowaty pień sosny. Miał ochotę tam wrócić, unieść przywaloną kamieniami płachtę, wyjąć stygnące ciało z łódki i cisnąć je w wysokie szuwary przy brzegu, a później jeszcze raz zerżnąć. Zastanawiał się, jakie to uczucie posuwać trupa. Skrzywił się. Nie, to byłoby przegięcie. Takich rzeczy się nie robi – powiedział sobie. A jednak w głowie widział siebie leżącego na jej szczupłym opalonym ciele, wpychającego się w nią, posuwającego. Tym razem z całą pewnością nie stawiałaby oporu, uśmiechnął się pod nosem. I te nachalne, obsesyjne myśli o gryzieniu… Chciał szarpać jej skórę zębami, marzył o wgryzieniu się w jej piersi, brzuch i wnętrze ud. Złapał wargę między zęby, żeby zwalczyć pokusę. Spierdalaj stąd, zanim ktoś cię zobaczy! – powiedział sobie w duchu i niechętnie wrócił na wiodącą w stronę pobliskiego miasteczka ścieżkę.
Nie spotkał nikogo w drodze do samochodu, co uznał za niemały fart. Był sierpień, pełnia wakacyjnego sezonu, a pobliskie kempingi i prywatne domy zapełniały chmary turystów. Miejscowym też zdarzało się włóczyć po lasach, ale tego akurat dnia los mu sprzyjał. Kiedy wrócił do siebie, wyjął z lodówki piwo i wypił je niemal duszkiem. Był spragniony i przyjemnie pobudzony. Można powiedzieć, że całkiem nieźle rozpoczął dzień.
1
JUSTYNA
Justyna biegła, dopóki nie złapała jej kolka. Ciężko dysząc z wysiłku, opadła na jedną ze stojących nad wodą ławek i napiła się mineralnej. Odkąd zamieszkała w Olsztynie, dość często wybierała taką trasę joggingu, żeby ostatecznie trafić nad jezioro Długie i przez chwilę pogapić się na wodę, zanim wróci do wynajętego mieszkania i włączy laptop. Była freelancerką, pisała głównie artykuły na zamówienie, choć zdarzało jej się również zarabiać na tłumaczeniach. Odpowiadał jej taki tryb życia, który – choć podszyty osamotnieniem – dawał sporo wolności i możliwość panowania nad własnym planem dnia. A samotnicą i tak była, przynajmniej od jakiegoś czasu…
Wstała, wyrzuciła do przepełnionego kosza plastikową butelkę po wodzie, zrobiła kilka skłonów i pajacyków. Skacząc, zdała sobie sprawę, że gapi się na nią jakiś starszy facet prowadzący rower. Skrzywiła się i ostentacyjnie odwróciła do niego plecami. Nienawidziła, kiedy ktoś się jej przyglądał. Zwłaszcza mężczyźni… Ten ich obleśny, pożądliwy wyraz twarzy… Na samą myśl robiło jej się niedobrze.
Po powrocie do mieszkania już w korytarzu zrzuciła przepocone ciuchy, ruszyła do łazienki i weszła pod prysznic. Dzień był upalny, a letnia woda tryskająca z deszczownicy przyjemnie chłodziła jej rozgrzane wysiłkiem fizycznym ciało. Sięgnęła po żel pod prysznic. Pachniał cytrusowo, kojarzył jej się z egzotycznymi wakacjami, na których tak dawno nie była. Ciężko się zmobilizować do dalszego wyjazdu, kiedy jest się singielką, w dodatku nieustannie goniącą za nowymi zleceniami. Za trzy miesiące skończę dwadzieścia osiem lat, zdała sobie sprawę, przesuwając nasączoną płynem gąbką po opalonej skórze. To dużo czy mało? Jeszcze beztroska młodość, czy może już poważny dojrzały wiek? Ale czy kiedykolwiek czuła się beztroska? Uśmiechnęła się krzywo i sięgnęła po szampon. Kiedy wyszła z zachlapanej wodą kabiny, odnotowując, że przydałoby się odkamienić otaczające natrysk przeszklenia, osuszyła frotowym ręcznikiem długie miedzianorude włosy, a później weszła na wagę. Pięćdziesiąt siedem kilo przy wzroście metr siedemdziesiąt trzy. Nieźle, powiedziała sobie, zanim zaczęła się wycierać.
Stojąc przed lustrem, spojrzała sobie w oczy. Były duże, piwne, takie jak u matki. Na myśl o mamie poczuła wzruszenie. Przez ostatnie lata tak bardzo się od siebie oddaliły. Czy jeszcze kiedyś uda się im ponownie zbliżyć? Justyna westchnęła i wklepała nawilżający krem pod oczy. Zbliżała się trzynasta, a ona niewiele tego dnia zrobiła, co nagle zrodziło wyrzuty sumienia. Szybko pocieszyła się tym, że ostatnio całkiem nieźle zarabiała, więc może nie powinna kręcić na siebie bata.
W niewielkiej kuchni, która zdecydowanie prosiła się o sprzątnięcie, ukroiła sobie kawałek sernika z malinową polewą. Kupowała go w pobliskiej cukierni i dość często zastępował jej obiad, szczególnie latem. Smakował wybornie, zwłaszcza po niedawnej przebieżce. Tak, sernik i chlebek bananowy to zdecydowanie jej faworyci.
Zanim zabrała się do pracy, weszła na Onet, żeby sprawdzić prognozę i znieruchomiała z uniesionym w dłoni widelczykiem. Jedną z wiadomości dnia była informacja o zaginięciu młodej kobiety. Nie byłoby w tym nic niecodziennego, gdyby nie fakt, że ładna szczupła blondynka zniknęła w miejscu, które Justyna tak świetnie znała – w jej rodzinnym miasteczku. Odsunęła talerzyk z niedojedzonym sernikiem i kliknęła w nagłówek.
Trzydziestodwuletnia Ilona Nowakowska opuściła pensjonat, w którym zatrzymała się z mężem i dwuletnim synkiem, żeby pobiegać nad jeziorem. Ostatni raz była widziana w recepcji obiektu, kwadrans przed piątą rano, we wtorek ósmego sierpnia, co zostało zarejestrowane przez kamery monitoringu znajdujące się na terenie pensjonatu. Kobieta miała na sobie białe spodenki gimnastyczne i czerwoną bluzkę na szerokich ramiączkach. Na nogach szaro-błękitne sportowe buty, jasne długie włosy spięte w kucyk. Zaginiona ma zielono-brązowe oczy, szczupłą sylwetkę i metr sześćdziesiąt sześć wzrostu. Ustalono, że kobieta nie miała przy sobie komórki – jej telefon został w pensjonacie. W dniu zaginięcia Ilona Nowakowska planowała z rodziną powrót do Lublina, skąd pochodzi, ale wyjazd uniemożliwiło jej tajemnicze zniknięcie. Mąż zaginionej, Tomasz Nowakowski, nadal przebywa na terenie ośrodka wypoczynkowego, gdzie, razem z synkiem, czeka na jakiekolwiek wieści o losie żony – przeczytała Justyna.
Przymknęła oczy i wzięła kilka głębokich wdechów, żeby uspokoić rozszalałe, zbyt szybko bijące serce. Zalała ją fala bolesnych, traumatycznych wspomnień, zrobiło jej się niedobrze. Siedziała przy kuchennym stole, a jednak niemal poczuła znajomy zapach lasu.Nie wiedziała czemu, ale miała przeczucie, że kobiecie przytrafiło się coś bardzo złego. Była środa, dziewiąty sierpnia i nic nie wskazywało na to, żeby blondynka się odnalazła, skoro Onet zamieścił artykuł czterdzieści minut temu. Wciąż była zaginiona. Była turystką, nie znała tamtych lasów, więc oczywiście mogła się zgubić, ale przecież nie na tak długo!
Co, jeśli to on? – przeszło jej przez myśl.
Czy to możliwe, że wciąż polował na kobiety?
Szybko jednak powiedziała sobie, że nie ma to najmniejszego sensu. Minęło tyle czasu, nie był już młody i sprawny. Nie sądziła, żeby to właśnie on za tym stał, a jednak na samą myśl znowu poczuła mdłości.
Pan o miętowym oddechu, tak go wtedy nazywała – przed laty, kiedy miała trzynaście lat, a los postawił go na jej drodze. Edmund Molenda był potworem, ale nawet potwory się starzeją, tracą sprawność fizyczną, odpuszczają. Wtedy był tuż po czterdziestce, teraz musiał więc mieć jakieś pięćdziesiąt trzy, może cztery lata. Czy to jeszcze ten wiek, kiedy ma się siłę i ochotę krzywdzić kobiety? Nie, to nie on, powiedziała sobie. On jest już zbyt zramolały, a ofiara… Cóż. Zaginiona również nie była nastolatką, a przecież on zawsze wybierał młodziutkie dziewczyny. Nie zaatakowałby dojrzałej, w dodatku wysportowanej kobiety, tego była pewna. Tacy jak on szli po linii najmniejszego oporu, wybierali najłatwiejsze cele.
Justyna miała czternaście lat, kiedy zgwałcił ją po raz pierwszy, kilka miesięcy od dnia, w którym zaczął ją „urabiać”. Czternaście lat… Na samo wspomnienie poczuła pod powiekami łzy, ale smutek szybko przemienił się w palącą złość. Więc w tamtych lasach grasuje kolejny zwyrodnialec, pomyślała. Jeśli oczywiście ta kobieta z własnej woli nie uciekła od męża, jej los wydawał się jej przesądzony. Leżała pewnie gdzieś teraz ciężko pobita i zgwałcona, może nawet martwa. Drapieżcy, którzy polują na niczego niespodziewające się ofiary, rzadko okazują litość. Zabił ją, a przynajmniej porzucił ciężko ranną, nie było innej opcji. Wyobraziła sobie poszukiwania – setki mieszkańców przeczesujących tak dobrze jej znane lasy, policję, łodzie patrolowe sunące po gładkiej tafli jeziora, krzyki ekip ratunkowych rozbrzmiewające wśród drzew. Pamiętała żywiczny zapach tamtych terenów, balsamicznie czyste powietrze i swój zwierzęcy strach. Zabierał ją daleko od turystycznych szlaków i gwałcił w wysokich paprociach, a później odwoził na skraj miasteczka i dalej kazał iść pieszo. „Jeśli piśniesz matce choć słowo, wyrzucę ją z pracy, a ciebie zabiję. Zatłukę cię i schowam twoje ciało tak, że nigdy go nie znajdą” – nawet teraz, siedząc samotnie w kuchni wynajętego mieszkania, Justyna słyszała w głowie jego szept.
Lubił szeptać. Przykładał usta do jej ucha i diabolicznie syczał. Czasem bywały to komplementy, ale równie często groźby.
Zabiję cię… Ile razy to słyszała? Dziesiątki? Setki?
Pół roku temu, odwiedzając rodzinę, wpadła na niego na stacji benzynowej, niemal zderzyli się w przeszklonych drzwiach. Molenda skinął jej głową na powitanie i wyminął ją z tak obojętnym wyrazem twarzy, jakby nigdy nie doszło do tamtych plugawych spotkań w lesie, jakby nigdy jej nie tknął. Przystanęła wtedy przy wejściu, zszokowana, zniesmaczona i przejęta obrzydzeniem, ale nie czuła już strachu. Była dorosłą kobietą, nie istniała już tamta naiwna, młodziutka dziewczyna, którą krzywdził przed laty. Nie była silna, co to to nie. To, co się stało, odebrało jej radość życia, ochotę na stworzenie związku z jakimkolwiek mężczyzną i poczucie bezpieczeństwa, a jednak zniknął ten paniczny, obezwładniający strach, który kiedyś czuła na sam jego widok. Teraz był tylko siwiejącym na skroniach podstarzałym zboczeńcem z piwnym brzuchem przelewającym się zza paska eleganckich ciemnych spodni. Był demonem z jej mrocznej przeszłości, jednak takim, który nie miał już nad nią władzy absolutnej, mówiła sobie.
Wstała.
Nie wiedziała, czemu aż tak bardzo poruszyła ją ta sprawa, ale nagle poczuła, że musi tam jechać. Wrócić w rodzinne strony, stawić czoła temu, co tego lata wydarzyło się w mazurskich lasach. Musiała tam być. Szukać tej kobiety, ramię w ramię z dawnymi przyjaciółmi, których zostawiła w rodzinnym miasteczku, przyjrzeć się złu, które najwidoczniej znowu się obudziło.
Nie, to nie mógł być on.
On polował na dziewczynki.
Milczące dziewczyny – te, które zastraszał, terroryzował, wyrywał z bezpiecznych domów i groźbami zmuszał do skrywania plugawych sekretów.
Było ich więcej, nie mogła być jego jedyną ofiarą. Justyna była niemal pewna, że on robił to również innym dziewczynkom i żałowała, że nigdy nie znalazła w sobie na tyle odwagi, żeby zacząć zadawać pytania. Kim były pozostałe? Zosia Zając, która przed laty zabiła się w wieku piętnastu lat, topiąc w jeziorze? Koleżanki z jej klasy, nastoletnie sąsiadki? Być może chodziły kiedyś do tej samej szkoły, mijały się w wąskich korytarzach, nie patrząc sobie w oczy, a jedynym towarzyszącym ich spotkaniom dźwiękiem był pisk tenisówek w starciu z linoleum. Jak wiele z nich skrywało ten sam sekret, który ukrywała ona? Czy one również nadal milczały? I czy tak bardzo cierpiały, wciąż, po latach? Czasem wmawiała sobie, że przepracowała już wszystkie traumy, ale wiedziała, że oszukuje samą siebie. Splugawił ją, odebrał jej niewinność i szczęśliwą przyszłość, zniszczył ją na tyle różnych sposobów… Nienawidziła go, ale czasem miała wrażenie, że jeszcze bardziej nienawidzi siebie. Czemu mu na to pozwoliła? Dlaczego przez tyle lat milczała? I czemu on nadal chadza wolno, chociaż powinien gnić za kratami?
Wyłączyła laptop i wyrzuciła do kosza resztkę niedojedzonego sernika, na który straciła apetyt.
Pięć minut później zaczęła się pakować.
2
AGNIESZKA
Słońce wpadało przez niedociągnięte rolety i rozświetlało pokój swoim blaskiem. Dzień był upalny, leniwy, powietrze za oknem zdawało się falować od gorąca.
Agnieszka leżała na szerokim łóżku z welurowym zagłówkiem w malinowym kolorze – w satynowej koszulce, wachlując się trzymaną w dłoni broszurą reklamującą należący do jej ojca hotel, w którym od kilku lat pracowała.
Przed momentem wypaliła papierosa, ale już miała ochotę sięgnąć po kolejnego. Upał ją rozleniwiał, odbierał jej silną wolę, sprawiał, że najchętniej nie wychodziłaby z łóżka, jadała wyłącznie kawony z lodami waniliowymi na dokładkę i sączyła zimne piwo imbirowe, którego zapas zawsze trzymała w lodówce.
Igor zadzwonił, kiedy drzemała, starając się odespać nockę spędzoną w hotelowej recepcji.
Wyrwana z płytkiego snu uśmiechnęła się na widok jego numeru na ekranie swojego telefonu. Był wszystkim, co miała, miłością jej życia, mężczyzną, którego planowała poślubić. Znali się od dziecka, tu się wychowali – w zalesionym mazurskim miasteczku położonym nad malowniczym jeziorem. Tu chodzili do szkoły, łowili ryby, opalali się latem i ślizgali po zamarzniętej tafli wody zimą. Któregoś grudnia prawie utonęła, kiedy załamał się pod nią zdradliwie kruchy lód i to właśnie Igor ją wtedy uratował. Do dziś nie ma pojęcia, jakim cudem udało mu się wyciągnąć ją z lodowato zimnej otchłani i przywrócić życiu, ale już wtedy wiedziała, że jest dla niej kimś wyjątkowym. Wtedy tylko się przyjaźnili, miłość przyszła znacznie później. Miło jednak było wiedzieć, że naprawdę można na nim polegać. Był dla niej opoką, stabilnym lądem, kotwicą. Dzięki niemu jej życie stawało się lepsze, bardziej znośne.
– Cześć, kochanie – uśmiechnęła się, chociaż przecież wiedziała, że on tego nie zobaczy.
– Pływałaś? – zapytał Igor, pamiętając, że rano wybierała się na basen do sąsiedniego miasteczka.
– Nie. Ten upał zbyt mnie rozleniwia – przyznała.
Zbierała siły przed pracą – za trzy godziny zaczynała zmianę w recepcji hotelu.
Pracowali razem, Igor również był recepcjonistą i starali się kombinować tak, żeby zawsze dzielić wspólny grafik. Lubiła obserwować, jak ubrany w białą koszulę i starannie odprasowane spodnie, w świetnie skrojonej ciemnej marynarce Igor melduje hotelowych gości. Miał fantastyczne podejście do ludzi – był uczynny, życzliwy, elokwentny i czarujący, a ją rozpierała duma na myśl, że ten przystojny, ciemnooki chłopak z szerokimi ramionami i równie szerokim uśmiechem należy właśnie do niej. Tak, była szczęściarą i starała się nigdy o tym nie zapominać. Życie nie zawsze ją rozpieszczało, ale miłość Igora rekompensowała wiele bolesnych ciosów od losu.
– Podjechać po ciebie? – zapytał.
– Nie, sama dotrę.
– Tęsknię za tobą – wymruczał do telefonu.
Uśmiechnęła się, zalało ją błogie uczucie spełnienia.
– Ja za tobą też, kotku – przyznała, chociaż widzieli się zaledwie wczoraj.
– Muszę kończyć – powiedział. – Spotkamy się w hotelu.
Kiedy Igor się rozłączył, Agnieszka sięgnęła po papierosa. Rzucę to świństwo przed ślubem, powiedziała sobie. Później przejrzała gruby, elegancki katalog z sukniami ślubnymi i rozmarzyła się. Nie mieli jeszcze konkretnej daty, nie chcieli się spieszyć, a jednak coraz częściej myślała, że chciałaby już móc organizować wesele. Ojciec na pewno nie poskąpi jej funduszy, mogłaby zaszaleć. Dworek gdzieś nad wodą, kwiatowe girlandy, setki złotych balonów, najlepszy szampan – na co tylko przyjdzie jej ochota.
Zatrzymała wzrok na jednej z sukienek i przygryzła wargę. Do takiego fasonu musiałaby zrzucić przynajmniej z pięć kilo, ale przecież ma jeszcze czas, powiedziała sobie.
Przeglądając katalog, wyobrażała sobie ubranego w ślubny garnitur Igora, przejazd do kościoła jednym z tych zabytkowych samochodów, które zawsze się jej podobały, i składaną przed ołtarzem przysięgę. Nie miała wątpliwości, wiedziała, że to ten jedyny. Znała go tyle lat, kochała od kilku, czemu miałaby się wahać? Będziemy mieć piękne dzieci – pomyślała.
Chwilę później wstała z łóżka, sięgnęła po paczkę Chesterfieldów i cisnęła ją do kosza na papiery, postanawiając rzucić palenie od razu. Trudno, jakoś przetrzyma. Igor nie lubił, kiedy paliła, właściwie kłócili się głównie o te nieszczęsne fajki. Kobiecie papieros nie pasuje, powtarzał. Wkurzało ją takie gadanie, ale każdy musi mieć jakieś wady, mówiła sobie.
W kuchni wpadła na ojca.
Dom był olbrzymi, dwupiętrowy, otoczony rozległym, starannie zaprojektowanym przez architekta krajobrazu ogrodem. Agnieszka od dawna marzyła o wyprowadzce z rodzinnego gniazda, ale bała się, że utonie finansowo. Przy rodzicu było jej wygodnie, stabilnie. Czasem nie lubiła siebie za tę dziwną bierność, jaką się wykazywała w dorosłym życiu. Ojciec kupił jej auto, to on zawoził je do myjni, tankował i dopieszczał. On płacił wszystkie rachunki i kupował dla nich jedzenie, dzięki niemu miała też pracę. Został całkiem sam, cieszy się, że jeszcze z nim mieszkam. Jaki by nie był, to wciąż mój ojciec, mówiła sobie. Wiedziała jednak, że takie rozumowanie jest bardzo dalekie od prawdy.
– Wezmę tylko wodę – szepnęła, widząc, że się jej przygląda i z wyjętą z lodówki mineralną czmychnęła z kuchni.
– Kupiłem gołąbki! – krzyknął, kiedy wracała na piętro.
Poważnie, w taki upał? – pomyślała, ale nie miała odwagi, żeby się odezwać.
Trudno, jakoś się je zje, pewnie wieczorem.
W swoim pokoju wyjęła z kosza na papiery wyrzucone papierosy i zapaliła kolejnego. Musimy porozmawiać o ślubie i ustalić w końcu jakieś konkrety, powiedziała sobie. Kiedy wyjdzie za Igora, wszystko się zmieni. Wyprowadzi się od ojca, dorośnie, wyrwie się spod jego kurateli. Wiedziała, że ją kochał, ale ta miłość była zbyt ciasna, dusiła ją. Nie powinna jednak obwiniać ojca, będąc tak niesamodzielną. Rozpieścił ją, rozleniwił, odebrał jej wolę działania. Przy Igorze będę inna, obiecała sobie. Bardziej przebojowa, pewna siebie, zaradniejsza.
Położyła dłoń na brzuchu. Chciałaby już mieć pierwsze dziecko, a później drugie, może nawet trzecie. Zbliżała się do trzydziestki i nie bardzo widziała sens dalszej pracy w hotelowej recepcji. Świata nie zmieni, w nieskończoność zameldowując i odmeldowując zupełnie obcych ludzi, a bycie mamą mogło jej dać tak wiele. Tęskniła za ciepłem dużej rodziny, posiłkami przy wspólnym stole, pachnącą jedliną magią świąt Bożego Narodzenia, które pamiętała z wczesnego dzieciństwa. Chciała stworzyć coś trwałego, tylko swojego. Igor będzie wspaniałym ojcem, pomyślała. Chwilę później ponownie wyrzuciła papierosy. Muszę popracować nad silną wolą, powiedziała sobie.
Ojciec zawołał ją z dołu.
– Jemy te gołąbki?!
– Nie jestem głodna, przepraszam! – odkrzyknęła.
Odburknął coś w odpowiedzi i dyskusja pomiędzy piętrami zamarła.
Agnieszka przekręciła klucz w drzwiach, zrzuciła satynową koszulkę i weszła do niewielkiej łazienki, przylegającej do jej utrzymanej w odcieniach pudrowego różu sypialni. Zanim sięgnęła po szczoteczkę do zębów przejrzała się w lustrze. Jestem tak bardzo do niego podobna, pomyślała. Te same nieco wyblakłe, jasnobłękitne oczy, ta sama linia szczęki, niemal identyczny odcień jasnokasztanowych włosów, wąski nos, pełne wargi.
– Córka potwora – wyszeptała i zrobiło jej się niedobrze.
Co tu jeszcze robiła? Jak to możliwe, że przez tyle lat pozwalała mu sobą rządzić, polegała na nim, wierzyła w jego intrygi, kłamstwa i manipulacje? A może tylko świetnie udawała, że w nie wierzy? Tak czy inaczej czuła się fatalnie. Czy znając prawdę o nim, była współwinna? Tyle razy chciała iść na policję, zdarzało jej się nawet podjeżdżać przed sam komisariat, ale zawsze w ostatniej chwili tchórzyła…
Córka zboczeńca i pedofila… Jak miałaby dalej żyć z taką ohydną, plugawą łatką? Kryła go dawniej, bo była zbyt młoda i zbyt od niego zależna, żeby się mu przeciwstawić i kryła go teraz, wierząc, że było zbyt późno, żeby jej oskarżenia cokolwiek zmieniły. Skrzywdził wiele dziewczynek, zamienił ich życie w piekło, ale przecież już tego nie robi, pocieszała się. Zmienił się, przestał, nie jest już tym drapieżcą, z którym mieszkała pod jednym dachem jako nastolatka. Pilnuje go. Jeździ za nim, grzebie w jego kieszeniach, przetrząsa szuflady, sprawdza nawet telefon. Kiedy ojciec się upije, ma mocny sen. Agnieszka wykorzystuje to, przyciskając jego palec do czytnika odcisków, a później czyta esemesy, przegląda album ze zdjęciami, monitoruje jego kontakty, widzi wszystko. Wie, że od ponad dziesięciu lat nie skrzywdził żadnej nastolatki i na razie jej to wystarcza. Na razie…
Była jeszcze kwestia hotelu. Ojciec, jako jego właściciel, zatrudniał kilkudziesięciu miejscowych, w tym ją samą i Igora, matkę jej narzeczonego i wielu ich wspólnych znajomych. Co by się stało, gdyby jego własna córka oskarżyła Edmunda o coś tak ohydnego? Jak podnieśliby się ludzie po niespodziewanej utracie pracy i sprzedaży obiektu i jak żyłaby ona sama? Nie utrzymałaby domu w pojedynkę i z całą pewnością nie udźwignęłaby ciężaru prowadzenia biznesu po ojcu, nie było na to szans. A Igor? Czy ożeniłby się z nią, wiedząc, że jej ojciec jest zboczeńcem wykorzystującym nieletnie dziewczynki? Na myśl o utracie Igora Agnieszce robiło się słabo. Nie zniosłaby tego, nie umiałaby! Tak bardzo go kochała…
– Siedź cicho, idiotko! Mleko i tak już się rozlało – syknęła do lustra, a dziewczyna spoglądająca na nią w jego odbiciu lekko wykrzywiła usta.
Ojciec też lubił czasem tak syczeć, chyba miała to po nim.
Zanim weszła pod prysznic, zdjęła z wieszaka jeden z jasnoróżowych frotowych ręczników, odkręciła wodę, żeby jej szum zagłuszył wszelkie dźwięki, a później przyłożyła ręcznik do twarzy i głośno, ochryple wrzasnęła. Ty też jesteś potworem, odezwał się jakiś głos w jej głowie, ale kazała mu spierdalać. Nie, ona nie miała nic wspólnego z tymi plugastwami, jakich dopuszczał się jej ojciec. Jej jedynym grzechem było to, że od lat o nich wiedziała. Na wspomnienie tamtej nocy, kiedy poznała prawdę o swoim ukochanym tatusiu, Agnieszka poczuła cisnące się do oczu łzy. To były naprawdę koszmarne chwile, które zmieniły wszystko. Ale nie będzie o tym teraz myśleć, nie może! Musi się ubrać, wyjść z domu i jechać do pracy. W hotelu spotka Igora, ta myśl dodawała jej sił. Jego bliskość sprawiała, że wszystko wydawało się bardziej znośne, nawet fakt, że od lat mieszka pod jednym dachem z prawdziwą bestią.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Sonia Rosa, 2024
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Redakcja: Kamila Recław
Korekta: Ida Świerkocka
Skład i łamanie: Andrzej Owsiany
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8402-032-6
Grupa Wydawnicza Filia Sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.