Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Miłość w cieniu wojny. Wzruszające historie o prawdziwym uczuciu w najcięższych czasach.
Agnieszka Cubała znów porusza serca. Bohaterowie jej najnowszej książki doświadczyli miłości tam, gdzie nikt nie odważyłby się jej szukać – za drutami obozów i łagrów, za murami gett, kratami więzień niemieckich, radzieckich i ubeckich, podczas rzezi wołyńskiej albo niewolniczej pracy na robotach w III Rzeszy. Cubała maluje obraz silnych uczuć, które rodziły się i trwały mimo okrucieństwa wojny, przypominając nam, że miłość nie zna granic.
Ta poruszająca książka to zbiór historii opartych na faktach – opowiada o prawdziwych ludziach, którzy w obliczu niewyobrażalnych wyzwań, potrafili kochać, dawać ciepło i zrozumienie. Autorka śledzi losy wybranych postaci i ich romantycznych relacji, analizując fenomen miłości, która pojawiała się nagle lub istniała jeszcze przed wojną i trwała, mimo okrutnych realiów, w świecie pozbawionym nadziei.
Wśród bohaterów książki znajdują się znani poeci, pisarze i artyści, tacy jak Stanisława Fleszarowa-Muskat, Tadeusz Borowski, Konstanty Ildefons Gałczyński, Wiera Gran, Hanka Ordonówna, Witold Zacharewicz, a także rodzice reżysera Romana Polańskiego czy też osoby będące pierwowzorami bohaterów filmów „Popiół i diament”, „Mała Moskwa” i „W zawieszeniu”.
W ostatnich dniach sierpnia 1939 roku, korzystając z uroków lata, dziewczyna przebywała w domu rodzinnym ukochanego. Pewnego ranka jej ciocia weszła do pokoju, mówiąc: „Basiu, wstawaj! Jest mobilizacja!” Dziewczyna natychmiast zerwała się z łóżka. Po chwili zobaczyła Marysia. Wyglądał inaczej niż zwykle, miał na sobie mundur wojskowy. Udało mu się namówić obie kobiety, by poszli sobie zrobić w ogrodzie pamiątkowe zdjęcia. Uwielbiał wszystko utrwalać na fotografiach – miał ich całe stosy. Tak, jakby przeczuwał, że trzeba upamiętnić każdy szczęśliwy moment, zadbać o to, by po razem przeżytych chwilach pozostała jakaś pamiątka…
fragment książki
Agnieszka Cubała – pisarka, pasjonatka historii powstania warszawskiego, absolwentka warszawskiej Szkoły Głównej Handlowej, w której studiowała Międzynarodowe Stosunki Gospodarcze i Polityczne oraz Zarządzanie i Marketing. To na SGH zaczęła się jej przygoda z tematem powstania warszawskiego – napisała pracę magisterską, która stała się jej książkowym debiutem. Przez wiele lat zajmowała się marketingiem, łącząc to zajęcie z pracą nad kolejnymi publikacjami: Ku wolności… Międzynarodowe, polityczne i psychologiczno-socjologiczne aspekty Powstania Warszawskiego; Sten pod pachą, bimber w szklance, dziewczyna i… Warszawa. Życie codzienne powstańczej Warszawy; Skazani na zagładę? 15 sierpnia 1944. Sen o wolności a dramatyczne realia; Igrzyska życia i śmierci. Sportowcy w Powstaniu Warszawskim; Miłość’44; Piaseczno’44. Miasto i ludzie; Kobiety’44, Warszawskie dzieci’44; Sportowe dzieje Piaseczna.
Opracowała także hasła autorskie do Wielkiej Ilustrowanej Encyklopedii Powstania Warszawskiego, konsultowała dwa rozdziały polskiej edycji książki Normana Davisa Powstanie’44, współpracowała z Muzeum Powstania Warszawskiego przy realizacji prac nad ekspozycją stałą placówki.
Za popularyzację tematu dwukrotnie otrzymała prestiżową nagrodę Klio podczas Targów Książki Historycznej, a także odznakę Zasłużony dla Warszawy. W wolnym czasie odwiedza stare zamki i pałace, robi zdjęcia, piecze ciasta i tańczy. Gdy potrzebuje chwili przerwy, dodatkowej energii czy inspiracji, jedzie nad morze i godzinami chodzi po plaży.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 438
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Nienawiść jest łatwa, miłość wymaga wysiłku i poświęcenia.
Marek Edelman
Wstęp
Czy ktoś zrozumie nasze zachwyty, uniesienia i miłość?
Raz wzbiera we mnie nadzieja,
raz jestem niespokojna.
Zbyt wiele rzeczy się dzieje –
coś przyjdzie: miłość lub wojna.
Są znaki, że przyjdzie wojna:
Kometa, orędzia, mowy.
Są znaki, że przyjdzie miłość:
Serce, zawroty głowy[1].
Autorką powyższych słów jest Zuzanna Ginczanka – młoda kobieta, która w roku 1935 przyjechała z Równego, miasta na dalekich Kresach II RP, do Warszawy. Środowisko artystyczne stolicy zachwyciła nie tylko niebanalną urodą, elegancją i kobiecością, ale także inteligencją i talentem literackim. Napisany parę lat później wiersz Maj 1939 okazał się niestety proroczy. Przywołane w nim znaki już kilka miesięcy później przyniosły poetce dramatyczny los.
Pierwsze lata okupacji Zuzanna spędziła we Lwowie. Wyszła za mąż za Michała Weinziehera, ale zakochała się w... Januszu Woźniakowskim – mężczyźnie, który pomógł jej uciec z miasta po tym, jak sąsiadka i dozorczyni doniosła na nią gestapo, wyjawiając jej żydowskie pochodzenie i miejsce ukrycia. Niespodziewane uczucie przyniosło poetce krótkie chwile szczęścia. Dodało jej sił niezbędnych, by znieść poniewierkę, niepewność, upodlenie. Pokonać strach i przetrwać konieczność przebywania przez wiele dni w całkowitej izolacji, bez możliwości zamienienia z kimkolwiek choćby słowa. Niestety, miłość stała się dla Zuzanny również zapowiedzią zagłady. Badacze uważają, że to ukochany – przez brak ostrożności – mógł doprowadzić Niemców do kryjówki kobiety, choć nie sposób tego udowodnić.
Wojna zniszczyła nie tylko karierę poetki i zdruzgotała jej psychikę, lecz także odebrała życie. Najprawdopodobniej została zamordowana w Krakowie lub okolicach, podczas masowej egzekucji więźniów. Do dziś leży w bezimiennym, być może nawet nieoznakowanym grobie.
Całkiem odmiennie potoczyły się wojenne losy innego poety, Jana Brzechwy. On sam wspominał, że okupacja go nie dotyczyła, ponieważ... się zakochał! Przeżył, gdyż kurczowo chwycił się miłości: barwnej, pełnej wzlotów i upadków. Wybranką jego serca została kobieta będąca żoną innego mężczyzny – Janina Serocka. Odwzajemniała wprawdzie uczucia poety, ale nie chciała porzucić dla niego męża. Związek okazał się burzliwy i obfitował w skrajne emocje: uwielbienie, ekscytację, zazdrość, a także żale, pretensje, rozstania i powroty.
W przeciwieństwie do Zuzanny Ginczanki, Jan Brzechwa nie ukrywał się. Początek wojny spędził pod Krakowem, później przeniósł się w okolice Warszawy, by ostatecznie zamieszkać w samej stolicy. Pracował w niemieckim gospodarstwie, na terenie toru wyścigów konnych na Służewcu. Dbał tam o żywopłot i podobno robił to wyjątkowo umiejętnie – efekty jego ogrodniczych zabiegów chwalono jeszcze wiele lat po wojnie. Na Służewiec jeździł tramwajem, co w jego przypadku mogło okazać się wyjątkowo niebezpieczne. A mimo to przetrwał – dzięki miłości i pisaniu książek oraz wierszy dla dzieci. To wtedy powstała Akademia Pana Kleksa, zawierająca mnóstwo odwołań i do czasu wojny, i do jego trudnej miłości[2].
Niestety, doświadczeniom większości obywateli II RP przez sześć lat wojny i okupacji bliżej było raczej do tragicznych losów Zuzanny Ginczanki. Napaść III Rzeszy na Polskę i wkroczenie na Kresy Wschodnie oddziałów Armii Czerwonej oznaczały dla większości mieszkańców najpierw walkę zbrojną z wrogiem lub – w przypadku ludności cywilnej – asystowanie przy niej, pomoc żołnierzom i ponoszenie skutków obrony. Po klęsce roku 1939 nastąpiły zaś aresztowania, przymusowe przesiedlenia, a także konieczność ukrywania się i zmiany tożsamości oraz podejmowania prób przetrwania za murami, kratami i drutami obozu, getta, łagru, więzienia czy na przymusowych robotach w III Rzeszy.
A jednak właśnie wtedy, mimo że czas temu nie sprzyjał, ludzie – i to nie tylko poeci, jak Ginczanka czy Brzechwa – zakochiwali się, łączyli w pary, doświadczali wszystkich odcieni miłości. Szukali bliskości, wsparcia i zrozumienia, ale także sposobu na odreagowanie strachu i stresu. W obliczu nieustannego zagrożenia śmiercią chcieli nacieszyć się życiem i uzmysławiali sobie, że do przetrwania potrzebny jest im drugi człowiek. Ktoś, kto wysłucha, pocieszy, wesprze silnym ramieniem, pomoże zdobyć żywność i dach nad głową.
Choć oddanie serca innej osobie zawsze niesie ze sobą ryzyko cierpienia, ludzie nie chcieli rezygnować z uczuć, które się między nimi rodziły. Doświadczali dzięki nim radości, poczucia szczęścia i bezpieczeństwa. Odnajdywali siłę niezbędną do przetrwania następnego dnia, a w sytuacjach ostatecznych ułatwiającą przyjęcie z godnością i spokojem wyroku losu. Bo, jak napisała Anka Kowalska: „Czy miłość nie jest po to, by trzymać się za ręce w ciemnościach pełnych przerażenia?”[3].
Podczas II wojny światowej uczucie szczególnie często łączyło osoby należące do tej samej struktury konspiracyjnej albo kręgu towarzyskiego związanego z danym oddziałem. Niestety, bardzo utrudniało to zachowanie zasad bezpieczeństwa. O tym, że beztroska w tej dziedzinie może prowadzić do tragedii, przekonali się żołnierze Oddziału Specjalnych Akcji Bojowych (kryptonim „Osa”-„Kosa 30”). Ich zadaniem była dywersja i wykonywanie wyroków śmierci na szczególnie okrutnych przedstawicielach niemieckiego aparatu władzy. Ładunki wybuchowe podłożyli m.in. na dworcach kolejowych w Berlinie i Wrocławiu, a na obrzeżach Rygi wysadzili pociąg z amunicją.
Pewnego dnia w ich gronie rozeszła się radosna wiadomość o planowanym ślubie Mieczysława Uniejewskiego, ps. Marynarz, z Teofilą Suchankówną, siostrą jego kolegi z jednostki. Zakochani postanowili złożyć przysięgę małżeńską w towarzystwie licznych gości, przede wszystkim przyjaciół z podziemia. Pomimo protestów części środowiska, nie zrezygnowali z tego pomysłu, ponieważ pan młody obiecał narzeczonej „wesele, które będzie długo pamiętała”[4]. Nie spodziewali się, że słowa te okażą się złowrogą przepowiednią.
Ślub odbył się w sobotę, 5 czerwca 1943 roku, o godzinie 12 w warszawskim kościele św. Aleksandra przy placu Trzech Krzyży. Zgodnie z życzeniem pary na mszy pojawili się żołnierze „Osy”-„Kosy 30” oraz przedstawiciele środowiska krakowskiego – uczestnicy zamachu na Krügera. Niestety, kiedy małżonkowie odeszli od ołtarza, przed świątynią – zamiast szpaleru ustawionego przez kolegów – czekało na nich gestapo. Aresztowano i przewieziono na Pawiak wszystkich znajdujących się wówczas się w kościele: 89 osób. Po selekcji zatrzymano 56 z nich. Wśród pojmanych był tzw. V-Mann (niem. Vertrauensmann), czyli konfident gestapo, który wskazał konspiratorów[5]. Rozstrzelano ośmiu mężczyzn i dwie kobiety. Jedna osoba, po przejściu ciężkiego śledztwa i z obawy, że nie zniesie kolejnych tortur, popełniła samobójstwo, połykając ukrytą w ubraniu truciznę.
Nieoczekiwanym zrządzeniem losu początkowo udało się uratować parę młodą. Dziewczyna nie była bezpośrednio zaangażowana w działalność konspiracyjną, a jej narzeczonego ocalił pisarz z kancelarii więziennej, wykreślając go z listy żywych. Po jakimś czasie Mieczysław został niestety rozstrzelany wraz z innymi więźniami Pawiaka. Teofila z rodziną trafiła do KL Auschwitz-Birkenau, a następnie do Offizierlager Saarbrücken i KL Ravensbrück. Na szczęście przeżyła.
Zuzanna Ginczanka, 1938 r.[Muzeum Literatury/EastNews]
Mieczysław Uniejewski[domena publiczna]
Zuzanna Ginczanka z nieznanym mężczyzną, Równe, czerwiec 1933 r.[EastNews]
Więźniowie obozów koncentracyjnych, zwłaszcza ci młodsi, niejednokrotnie wspominali o uczuciach, które rodziły się nawet w tak strasznych miejscach. Opowiedziała o tym między innymi Danuta Brzosko-Mędryk, przetrzymywana w KL Lublin (na Majdanku). Zakochała się w Andrzeju Czaykowskim, swoim – jako go nazywała – „wolnościowym” chłopaku. Mężczyzna kilka razy, dzięki pomocy znajomych, wszedł na teren obozu, jako że posiadał dokumenty zewnętrznego pracownika. Chciał osobiście podarować dziewczynie prezenty z dawno zapomnianego przez więźniarki świata: bukiet pąsowych róż, pączki od Bliklego, kobiece czasopisma.
Danusiu, gość do... ale pani Niusia nie kończy, bo za nią staje... Andrzej Czaykowski. Śmieje się, jakby lekko zażenowany niezapowiedzianą wizytą.
– Andrzej! – rzucam się w otwarte ramiona.
– Tylko nie becz! – woła ostrzegawczo Ala, wiedząc, że potrafię płakać i z radości.
– Po co znowu? Po co... – powtarzam, wtulając twarz w ramię, które mnie obejmuje.
– Przyniosłem paniom listy, ciastka, żurnal i kwiaty...
– Żurnal? Naprawdę? – pyta zaskoczona Malinka Bielicka.
– A czy nie jesteście kobietami, moje piękne panie?
Teraz widzę, że wszystkie są wzruszone tym hołdem, dawno nam nie składanym. Kobiety... Przecież zapominamy o tym powoli. Zapominamy, jak rysów własnych twarzy, które nie znają odbicia w lustrze. (...)
– Maleńka – szepcze Andrzej – przysuń się do mnie.
Dlaczego nie mogę zarzucić mu rąk na szyję i podać ust do pocałunku? Co mi przeszkadza? Te brudne, cuchnące sienniki, wrzaski Niemca, pamięć Wojtka czy... Nie wiem. Nie wiem. Czy on, czy w ogóle ktoś stamtąd zrozumie człowieka, który żyje jak my upodlony, odczłowieczony, codziennie bity, choćby nawet bez razów? Czy ktoś zrozumie nasze opory, zachwyty, uniesienia i miłość?[6].
W innym wspomnieniu kobieta opisała doświadczenia towarzyszących jej więźniarek, które zakochiwały się w widywanych przelotnie mężczyznach. Nawet te krótkie wspólne chwile – uśmiechy, ciepłe spojrzenia i towarzyszące im później myśli czy marzenia – okazywały się ważne. Stanowiły swego rodzaju kotwicę, która pozwalała przetrwać najtrudniejsze chwile zwątpienia, smutku i załamania. Danusia tak przedstawiła te niecodzienne spotkania i towarzyszące im emocje:
Tu w obozie rodzą się dziwne, platoniczne miłości, dzięki którym można przeżyć wzruszenie przelotnego spotkania, lecz z powodu nieobecności czyichś oczu i rozpacz, gdy nie otrzymuje się odpowiedzi. Ta miłość nie umniejsza uczucia do rodzin żyjących za drutami, to jest coś nagłego i wzruszającego jak zabłąkany fiołek w bukiecie róż. Myśli – to za mało. Uczucia, to za dużo. Więc ci, którzy jako tako zaspokajają żołądek, wylizują się ze śladów kija – szukają obiektu adoracji. Szczęśliwi, gdy znajdują odwzajemnioną, przedziwną obozową miłość[7].
Relacje między więźniami w obozach, gettach czy łagrach rzadko okazywały się jednak platoniczne. Oczywiście przyznawali to znacznie częściej mężczyźni niż kobiety. Zawierane wtedy związki oparte były na fascynacji i prawdziwych uczuciach, ale także czystej kalkulacji – możliwości otrzymywania dodatkowej porcji chleba, przydziału lżejszej pracy, chęci zaspokojenia potrzeb biologicznych czy przeżycia chwili przyjemności w obliczu nieustającego zagrożenia życia.
Choć za intymne spotkania groziły surowe kary i można było za nie utracić wszystkie niezbędne do przeżycia przywileje, często przyłapywano pary na takich schadzkach. W ich konsekwencji w KL Stutthof przyszło na świat kilkoro dzieci. Pisał o tym między innymi litewski poeta, prozaik i dramaturg Balys Sruoga, przetrzymywany w obozie w latach 1943–1945:
Miłość (...) w warunkach niewoli i separacji jednej płci od drugiej jest jedną z form tęsknoty trzymanego w zamknięciu człowieka za normalnym ludzkim życiem. (...) Jest rzeczą niewątpliwą, że obok mniej lub więcej autentycznych uczuć, które kazały pokonywać więźniom i więźniarkom niezwykłe przeszkody, by chociaż spojrzeć na ukochaną lub ukochanego lub spotkać się z nim skrycie, panoszyła się również w obozie stutthofskim zwyczajna rozpusta, uprawiana przez tak zwanych prominentów, których stać było na nią, nie tylko nie głodowali bowiem, ale jak na warunki obozowe, opływali w dostatki.
Miłość autentyczna prowadziła w wielu przypadkach do trwałych związków. Wiele z nich przeżyło obóz i kończyło się małżeństwem, które, o ile wiem, napotkać można w niejednym zakątku Polski. Czasami było to tylko erotyczne pragnienie, któremu nie towarzyszyło głębsze uczucie – ale czyż nie jest to zjawisko normalne, ludzkie, zwłaszcza w warunkach obozowych, gdy nie było ani czasu, ani miejsca na kultywowanie uczuć wysublimowanych[8].
Szczególnie okrutną formę karania kobiet za tego rodzaju relacje zastosowano w KL Stuthoff latem 1944 roku. Więźniarkom najpierw ogolono głowy, a potem skierowano je do karnego komanda, na którego czele stał Niemiec o nazwisku Lege. Trafił on do obozu za gwałty. Wymyślił, by „winne” zaprzęgnąć do ogromnego wozu, którego koła były wyższe od większości z nich. Znajdowała się na nim wielka beczka do wywozu nieczystości z męskich baraków. Kobiety musiały zaciągnąć ją na pobliskie pole i tam opróżnić. I tak przez dwa tygodnie – do momentu aż wóz nie przewrócił się i nie połamał nóg jednej z więźniarek[9].
O tym, że bogate życie erotyczne kwitło również w gettach, świadczy relacja Noemi Wigdorowicz-Makower – lekarki, która w warszawskiej dzielnicy zamkniętej poznała swojego przyszłego męża Henryka (ich historię przedstawiam szerzej w części trzeciej):
Dookoła widać wszędzie parki, już sformowane, albo też w trakcie tworzenia się. Miłość we wszelkich odmianach, nierzadko trwałe uczucie młodych ludzi, albo też perfidne wyuzdanie wraz z częstą zmianą partnerów. Zatwardziali kawalerowie zatęsknili za życiem małżeńskim, stare zasuszone panny znajdują amatorów; w dawno „wypalonych piecach” wdowców po sześćdziesiątce znowuż diabeł pali.
Dancingi pełne, młode dziewczyny tulą się do swoich przypadkowych partnerów, w przeczuciu nieznanych, ale już oczekiwanych pieszczot, prężą się im piersi. (...) Sprzedajna miłość też kwitnie. Już jedenastoletnie dziewczynki wychodzą na ulicę, trzeba przecież jeść! Życie przesiąknięte jest nędzą i erotyzmem, muzyką upojnego tanga, i „muzyką strzałów”. A może jutro trafi mnie kula? Prędzej, prędzej, carpe diem, dziś należy do mnie. (...) Byle zdążyć jeszcze przed śmiercią upić trochę rozkoszy z pucharu życia. (...) Zmysły są wyostrzone, czujne, wciągają wraz ze strachem woń prochu, a z lubością woń ciała, która przepowiada zapomnienie[10].
Szczególną próbę trwałości uczuć przeszły małżeństwa polsko-ukraińskie podczas rzezi wołyńskiej. Można tu mówić o kilku scenariuszach: oboje małżonkowie ginęli z rąk band nacjonalistów; jedno z nich (pochodzenia ukraińskiego) pokazowo wyrzekało się drugiego, poświęcając go „na ołtarzu walki o wolną ojczyznę”; mąż i żona wspólnie uciekali, najpierw do większego miasta, na przykład Lwowa, a następnie, po zakończeniu działań wojennych, do Polski, najczęściej na tzw. Ziemie Odzyskane. W tym ostatnim przypadku ich sytuacja była stosunkowo najlepsza, jeśli przyłączyli się do mieszkającej już na danym terenie wspólnoty ukraińskiej. W przeciwnym razie musieli zwykle ukrywać swą tożsamość czy wyznanie, a co za tym idzie – żyć w poczuciu zagrożenia, pośród wzajemnych pretensji i oskarżeń, braku zrozumienia i wsparcia.
Dokumenty poświadczające zbrodnię dokonaną wówczas na Polakach, a także ich ukraińskich małżonkach, porażają skalą okrucieństwa, bestialstwa i nienawiści. Oto kilka przykładów: Polki pojmane przez bandy nacjonalistów najpierw były zbiorowo gwałcone, a potem zabijane. Czasami na ich nagich ciałach umieszczano szarfy z napisem: „Laszki tak powinny ginąć”. Schwytanych mężczyzn bito, a następnie okaleczano. Do stałych praktyk należało odzieranie ze skóry, wyrywanie żył i narządów wewnętrznych, wydłubywanie oczu.
Nie oszczędzano także Ukrainek, które poślubiły Polaków. Jedną z najczęściej stosowanych wobec nich kar – a raczej zbrodni – były grupowe gwałty. Taki los spotykał również córki mieszanych małżeństw. Panowało przekonanie, że dzięki temu ciała kobiet, dziewcząt, a czasem wręcz dzieci, zostaną „oczyszczone”, a ich winy – zmazane. Do tego typu zachowań nawoływały hasła głoszone przez nacjonalistów na wiecach, przy ogniskach, w przydrożnych gospodach, ale i przez księży w cerkwiach. Ci, którzy dopuścili się „zdrady”, mogli zmyć z siebie hańbę jedynie przez rozlew krwi – wymordowanie polskiej gałęzi własnej rodziny.
Wasyl Łozowyj opisał, co od samozwańczego przywódcy grupy usłyszał jeden z Ukraińców chcących wstąpić w szeregi nacjonalistów:
– Mówią, że masz żonę Polkę... Teraz zrobisz z nią porządek i będziesz wolnym Kozakiem... Wiemy: twoja żona, twoje dzieci. U nas w Galicji dziewczęta idą po linii matki. Znaczy, że i one Laszęta. A my wszystkich Lachów, starych i małych, ot tak! – wyciągnął nóż i trzymając go za rączkę pchnął przed siebie.
– Na ostrze, jak żaby... Jednym słowem zaczynaj druhu, zaczynaj... Czytałeś Tarasa Bulbę? Własnymi rękami syna zakatrupił.
Następuje scena zabijania żony.
– Śmierć! Śmierć Lachom! – ryczeli za jego plecami esbowcy. – A teraz za jednym zamachem bachorów... Dawaj bachorów za jednym razem! Słyszysz?!... Kończ, jakeś zaczął[11].
Rzadko opisywane są z kolei związki przymusowych robotników wysłanych do III Rzeszy i mieszkających tam Niemek. Być może to dlatego niewiele osób zdaje sobie sprawę, że jedną z najpoważniejszych zbrodni Polaków noszących na ubraniach znak z literą „P” (symbol przypisany robotnikom przymusowym) było „spółkowanie z kobietą niemiecką lub mężczyzną niemieckim, względnie zbliżenie niemoralne do nich”. Groziła za to kara śmierci. Podstawą do takiego działania stał się tajny okólnik Heinricha Himmlera, Reichsführera SS i komisarza do spraw umacniania niemczyzny, z dnia 8 marca 1940 roku. Nakazano w nim „specjalnie” traktować mężczyzn utrzymujących stosunki seksualne z Niemkami. Wyroki zapadały bez orzecznictwa sądu, jedynie na podstawie przeprowadzonego przez gestapo śledztwa. Do historii przeszło nawet określenie „skazanie na mocy tzw. polskich dekretów”[12].
Historyk Thomas Muggenthaler dotarł w archiwach do akt 22 polskich robotników przymusowych pracujących na terenie Dolnej Bawarii (Niederbayern) i Górnego Palatynatu (Oberpfalz). „Dopuścili się” oni w latach 1941–1943 złamania zakazu kontaktu z obywatelkami III Rzeszy, za co zostali w większości powieszeni podczas zbiorowych egzekucji. Szacuje się, że wykonano około 700 takich wyroków[13].
W archiwum zachowały się między innymi dokumenty i zdjęcia z egzekucji Juliana Majki (por. s. 344), zakochanego w siedemnastoletniej Niemce. Gdy dziewczyna zaszła w ciążę, mężczyzna został aresztowany. Stracono go w Michelsneukirchen, 18 kwietnia 1941 roku. Jego śmierć miała być ostrzeżeniem dla innych robotników przymusowych.
Historię tę syn pary poznał dopiero w roku 2003, po 59 latach od śmierci ojca. Jadąc na grób matki, przypadkiem usłyszał audycję radiową, w której opowiedziano o losach jego rodziców. Zaskoczony tym odkryciem porozmawiał z jednym z krewnych. Ten potwierdził, że młodzi naprawdę się kochali, a Julian planował po wojnie zabrać dziewczynę ze sobą do ojczyzny. Mężczyzna przeżył szok, ale po jakimś czasie stwierdził: „To była miłość!”[14].
W trakcie przygotowywania niniejszej książki temat miłości polskich robotników przymusowych i niemieckich kobiet nabrał dla mnie wyjątkowego wydźwięku. W części szóstej opisałam historię Marii Fischer i Kazimierza Woźnickiego, którzy poznali się we wsi Yach w Schwarzwaldzie. Dzięki wsparciu redaktora prowadzącego, Bartłomieja Kaftana, udało nam się skontaktować z mieszkańcami miejscowości. Okazało się, że pamięć o Marii i Kazimierzu jest wśród nich nadal żywa, a Polaka wielu wspomina jako bardzo dobrego, ciepłego, serdecznego człowieka. Udostępnione mi przez niemieckiego historyka, Heiko Haumanna, bardzo cenne, wręcz unikatowe dokumenty, oraz informacje przekazane przez Karla Fischera, krewnego Marii, i Andreasa Werneta, który miał okazję poznać Kazimierza Woźnickiego, rzucają nowe światło na to zagadnienie.
Sytuacji, w których to Polka, pracownica przymusowa, zakochiwała się w Niemcu, było znacznie mniej. Ale i takie się zdarzały, o czym świadczy choćby historia siedemnastoletniej Heleny Wolskiej ze Staszowa w powiecie piotrkowskim. W 1940 roku z jednym z pierwszych transportów robotników przymusowych trafiła ona na Dolny Śląsk – najpierw do Liegnitz (Legnicy), a następnie do Goldbergu (Złotoryi) i wsi Wolfsdorf (Wilków). Pracowała w dużym, nowoczesnym gospodarstwie rodziny Matzke. Pewnego dnia do rodziców przyjechał Konrad Matzke, żołnierz Wehrmachtu. Młodzi zakochali się w sobie „bez pamięci”, jak stwierdziła Helena, nie bacząc na to, że należą do narodów będących ze sobą w stanie wojny. Nie ukrywali swoich uczuć, a rodzina nie miała nic przeciwko ich miłości. Niestety, wkrótce stali się tematem plotek w całej okolicy. Aż w końcu pewnego dnia przed dom państwa Matzke przyjechało gestapo. Konrad trafił do kompanii karnej na froncie wschodnim, a Helena na pięć tygodni do aresztu. Gdyby była w ciąży, prawdopodobnie groziłoby jej zesłanie do KL Gross-Rosen. Badający ją lekarz stwierdził jednak, że młodzi ludzie byli tylko przyjaciółmi. Przydzielono ją do innych gospodarstw – najpierw w Kunitz (Kunicach), a następnie Pansdorfie (Pątnówku). Po wojnie pozostała w Legnicy, gdzie poznała Polaka, który wrócił z robót przymusowych w Niemczech. Stworzyła z nim udane i szczęśliwe małżeństwo[15].
Wyjątkowo dramatyczne okazały się losy mieszkańców gett: ponad 400 dzielnic zamkniętych utworzonych przez Niemców na terytorium Generalnego Gubernatorstwa. Do zajęcia się tym tematem zainspirowała mnie książka I była miłość w getcie – pokłosie rozmów Pauli Sawickiej z Markiem Edelmanem. Niestety, jej autor o własnych doświadczeniach opowiadał mało i niechętnie. W sposób otwarty zdecydował się podzielić tylko jedną historią. Pewnego wieczora wracał z akcji przeprowadzonej przez Żydowską Organizację Bojową (ŻOB). Wchodząc na klatkę schodową domu, w którym mieszkał, zauważył cień. Jego wyciągnięta ręka trafiła na grubo splecione warkocze. „Objęli się i weszli na pierwsze piętro. I już przez całą wojnę razem zostali. Przeszli razem wszystko, co najgorsze i co najlepsze podczas okupacji. Po wojnie ona wyjechała do Ameryki, sama. On został. Nauczyli się siebie, nauczyli się być jednością. Po dwudziestu latach znów się spotkali. Chociaż przez ten czas każde z nich żyło innym życiem, dalej byli jednością”[16].
Jolanta Dylewska, reżyserka filmu opartego na motywach książki, zauważyła, że w przytoczonych historiach z dzielnicy zamkniętej Marek Edelman odwoływał się do emocji, które każde z nas może odnaleźć w swoim życiu. A gdy tylko odważy się je przyjąć, na nowo odkryje w sobie dobro, piękno i spokój.
Marek krzyczy do nas: otwórz się na miłość, kochaj, daj się kochać, pokochaj kogoś. A wszystko będzie dobrze – jeżeli wtedy, tam, było dobrze i wtedy mogliśmy znaleźć naszą kroplę szczęścia... Bo Marek tak do mnie kiedyś krzyczał poza kamerą: Ty nic nie zrozumiesz, bo nie wiesz, co to było bać się przez cały dzień, ale wiedzieć, że w nocy czeka na ciebie kropla szczęścia. Więc obyśmy wszyscy szukali i znajdywali nasze osobiste krople szczęścia – i lepiej żyli dzięki temu[17].
O tym właśnie opowiada niniejsza książka. O ludziach, dla których przeżywane podczas okupacji uczucie okazywało się równie ważne, co walka o wolność. O miłości doświadczanej w obliczu wojny, totalitaryzmu, zniewolenia, zagłady, terroru, zbrodni i śmierci. Ale także o tym, że w świecie pozbawionym ideałów, a nawet jakichkolwiek ludzkich odruchów, da się zachować nadzieję, wiarę w lepsze jutro, a przede wszystkim człowieczeństwo. Spotkać miłość tam, gdzie nikt nie odważyłby się jej szukać: za drutami kolczastymi obozów i łagrów, za murami gett, kratami więzień niemieckich, radzieckich i ubeckich, podczas niewolniczej pracy na robotach w III Rzeszy czy w azjatyckich sowchozach.
Nawet tam – w świecie przepełnionym cierpieniem, głodem, nieustannym zagrożeniem życia – ludzie lgnęli do siebie. Szukali swojego towarzystwa, bliskości, wsparcia i ciepła. Okazywali sobie czułość i troskę. Kochali się, uprawiali seks, współdzielili życie. Potrafili odnaleźć miłość i chwile szczęścia.
Losy bohaterów niniejszej książki są potwierdzeniem tezy, że nienawiść jest łatwa, a miłość wymaga wysiłku i poświęceń. Można się o tym przekonać, poznając wojenne historie najwybitniejszych artystów polskiej estrady, filmu i teatru: Hanki Ordonówny, Wiery Gran czy Witolda Zacharewicza, a także rodziny słynnego reżysera Romana Polańskiego; ludzi pióra: Stanisławy Fleszarowej-Muskat, Tadeusza Borowskiego, Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego; sportowców, w tym pilotki szybowcowej i spadochroniarki Janiny Lewandowskiej, wioślarza gdańskiej Gedanii, Michała Szucy oraz boksera Szapsela Rotholca; a także osób będących pierwowzorami bohaterów filmów „Popiół i diament”, „Mała Moskwa” czy „W zawieszeniu”.
Początkowo planowałam pogrupować ich historie wedle miejsc, w których osadzeni zostali bohaterowie: obozów, gett, więzień, łagrów czy miejscowości w III Rzeszy, do których trafili na roboty przymusowe. Klucz ten wydał mi się precyzyjny. Po namyśle stwierdziłam jednak, że może odwracać uwagę Czytelnika od tego, co stanowi sedno zebranych tu opowieści: miłości silniejszej niż jakiekolwiek przeciwieństwa.
Skoncentrowałam się więc na tym, jakiego aspektu uczucia i relacji dotyczy dana historia – czy to opowieść o początkach znajomości, rozłące albo rozstaniu – a także czy na pierwszy plan wysuwa się w niej opowieść mężczyzny, czy może kobiety. Otwiera to oczywiście rozległe pole do dyskusji, o czym jest dana historia. Wszelkie oceny będą tu niezwykle subiektywne – oparte na wrażeniach, przekonaniach, własnych doświadczeniach, a nawet ranach. Każdy z Czytelników zwróci pewnie uwagę na inny aspekt poszczególnych opowieści. Ile osób, tyle opinii, interpretacji, propozycji – i każdy będzie miał na swój sposób rację. Warto pamiętać więc, że zaproponowany podział jest umowny i stanowi mój subiektywny wybór. Być może skłoni on Czytelników do refleksji i zastanawiania się nad tym, czym tak naprawdę jest i jak objawia się miłość. Uważam, że taka dyskusja i związane z nią emocje to najlepsza rzecz, jaka mogłaby się przydarzyć każdej książce i jej autorce lub autorowi.
Niniejsza publikacja ma również charakter osobisty. Dzięki niej poznałam lepiej dzieje mojej rodziny. Między innymi historię babci Krysi, której zakochany w niej chłopak wpisał na pamiątkowej fotografii w 1940 roku przepiękną dedykację, oraz losy dziadka Mietka i babci Jadzi, którzy – gdyby nie wybuch wojny – prawdopodobnie by się nie poznali i nie pobrali w styczniu 1940 roku. Ich małżeńskie szczęście nie trwało długo. Za próbę udzielenia pomocy więźniom politycznym dziadek trafił do hitlerowskiego więzienia. Niebawem spotkał w nim również żonę. Babcia została aresztowana, bo – chcąc pożyczyć szklankę cukru czy mąki – zapukała w niewłaściwej chwili do sąsiadki, u której Niemcy urządzili akurat tzw. kocioł, czyli zasadzkę.
Moja babcia Jadzia z córką Haneczką. Być może to podczas tej zimy musiała sama zajmować się dzieckiem, gdy dziadek przebywał w hitlerowskim więzieniu.[arch. autorki]
Moja babcia Krysia, grudzień 1939 r. Pół roku później zakochany w niej kolega napisał na pamiątkowym zdjęciu dedykację: „Na czym polega miłość... nie wiem. Ale jeśli kiedyś będziesz miała dla mnie trochę sympatii, to wspomnij mnie czasem i się uśmiechnij. Lutek, 2 maja 1940 roku”.[arch. autorki]
Dopiero w trakcie pracy nad książką uświadomiłam sobie, jak bardzo i moją rodzinę dotknęło doświadczenie Katynia oraz obozów koncentracyjnych, o czym więcej piszę w zakończeniu. Z tego względu niniejszą publikację chciałabym zadedykować pamięci moich dziadków i pradziadków, a w szczególności Marii i Mariannie oraz wujkowi Wieśkowi, który na dwa tygodnie przed śmiercią, jako ostatni świadek, podzielił się ze mną wspomnieniami i refleksjami.
Za pomoc okazaną podczas pracy nad niniejszą publikacją chciałabym podziękować następującym instytucjom: Archiv des Heimat- und Landschaftspflegevereins Yach, Archiwum Straży Granicznej w Szczecinie, Bibliotece Gdańskiej PAN, Bibliotece Narodowej, Bibliotece Publicznej w Legnicy, Bibliotece Publicznej w Piasecznie, Bibliotece Publicznej w Zalesiu Dolnym, Instytutowi Pamięci Narodowej, KZ-Gedenkstätte Flossenbürg, Muzeum Historyczno-Archeologicznemu w Ostrowcu Świętokrzyskim, Muzeum Miedzi w Legnicy, Muzeum Państwowemu Auschwitz-Birkenau, Muzeum Regionalnemu Kielc, Muzeum Regionalnemu w Pińczowie, Muzeum Stutthof w Sztutowie i Państwowemu Muzeum na Majdanku.
Szczególne wyrazy wdzięczności kieruję także do osób, które w różnorodny sposób przyczyniły się do powstania niniejszej pracy. Należą do nich: Wojciech Bałabański, Marzena Biegała, Sylwia Chojnacka-Tuzimek, Anna Cubała-Wojcicka, Beata Dobkowska, Danuta Drywa, Janina Filipecka, Wacław Filipecki, Wiesław Filipecki, Karl Fischer, Maciej Gablankowski, Anna Gątowska, Franciszek Grzywacz, Heiko Haumann, Jürgen Herr, Bartłomiej Kaftan, Marcin Kolasa, Ilona Kowalska, Radosław Kowalski, Maciej Kreyer-Nowak, Waldemar Krzystek, Irena Makower, Marcin Makuch, Monika Mielke, Barbara Miśkiewicz, Grzegorz Motyka, Katarzyna Nabiałek, Natalia Nowak, Siergiej Nowikov, Joanna Ostrowska, Katarzyna Promińska, Joanna Rawik, Iza Reicher, Tadeusz Samborski, Marzena Smolak, Agnieszka Sokołowska, Maja Sokołowska, Maciej Sokołowski, Marek Tyka, Paweł Ukielski, Tomasz Urzykowski, Andreas Wernet, Mariola i Paweł Wieczorkiewiczowie, Wiesław Wisiecki, Łukasz Wojnar, Anna Wójcik, Marek Wójcicki, Małgorzata Wryk, Magdalena Ziółek-Wojnar, Renata Żołna i Marek Żołna, a także moi Rodzice, Anna i Janusz Cubałowie.
Przypisy źródłowe