Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pełna emocji opowieść o miłości i gotowaniu pod słonecznym greckim niebem.
Agata ma własną firmę cateringową i ucieka w pracę, by nie myśleć o swoim nieudanym związku, którego nie potrafi zakończyć. Do tego prześladuje ją dziwny sen o nieznanej jej plaży i tonącym dziecku.
Nieoczekiwany splot wydarzeń sprawia, że Agata wyjeżdża do Grecji. Jako prywatna szefowa kuchni ląduje w letniej willi swoich klientów na Kefalonii. Wszystko jest tu dla niej nowe i zachwycające – smaki, widoki, ludzie, a zwłaszcza jeden mężczyzna… W bajkowej scenerii greckiej wyspy zrozumie, jak bardzo potrzebowała zmian. Odkryje samą siebie i pozna smak prawdziwej miłości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 248
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja: Justyna Czebanyk
Korekta: Angelika Ogrocka
Skład: Izabela Kruźlak
Konwersja do ePub i mobi: mBOOKS. marcin siwiec
Projekt okładki: Maciej Pieda
Zdjęcia na okładce: Shutterstock © haveseen; Kinga Kuboń (zdjęcie autorki)
Redaktorka prowadząca: Agnieszka Pietrzak
Wydanie I
© Copyright by Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.
Bielsko-Biała 2021
Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Odniesienia do realnych osób, wydarzeń i miejsc są zabiegiem czysto literackim. Pozostali bohaterowie, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki i jakakolwiek zbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, miejscami lub osobami, żyjącymi bądź zmarłymi, jest całkowicie przypadkowa.
Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.
ul. 11 Listopada 60-62
43-300 Bielsko-Biała
www.wydawnictwo-dragon.pl
ISBN 978-83-8172-853-9
Wyłączny dystrybutor:
TROY-DYSTRYBUCJA Sp. z o.o.
ul. Mazowiecka 11/49
00-052 Warszawa
tel. 795 159 275
Oddział
ul. Legionowa 2
01-343 Warszawa
Zapraszamy na zakupy: www.fabulo.com.pl
Znajdź nas na Facebooku: www.facebook.com/wydawnictwodragon
Pokrojona w drobną kostkę cebula skwierczała na patelni. Przyspieszyłam krojenie mięsa, żeby w sosie nie pływały jej przypalone kawałeczki. Suszone śliwki leżakowały w misce, zanurzone w pięćdziesięciu gramach najlepszej whisky Radka. Gdyby wiedział, do czego używałam jej po kryjomu, urwałby mi głowę. Na szczęście rzadko zaglądał do barku. W wolnym czasie preferował inne rozrywki, a notabene miał go całe mnóstwo. Stłumiłam ziewnięcie i skupiłam się na regularnych, poziomych ruchach dłoni z nożem. Ostatnio na myśl o Radku zawsze chciało mi się ziewać. Freud zapewne znalazłby dla tej przypadłości uzasadnienie, które miałam i ja, lecz usilnie próbowałam wyprzeć je ze świadomości. Nie byłam gotowa na zmiany. Podtrzymywanie status quo wymagało zdecydowanie mniejszego nakładu energetycznego.
Cebulka zaskwierczała ostrzegawczo. Wrzuciłam do niej pokrojone na równe paski mięso. Na drugim palniku czekało podgrzane masło klarowane. Wyjęłam z szafki kaszę gryczaną i jeszcze jedną patelnię. Podkręciłam gaz, a po chwili wzięłam z blatu salaterkę i siup! Śliwki wylądowały w złotej kąpieli, a po kuchni rozniósł się delikatny zapach alkoholu.
Z lekkim niepokojem zerknęłam do salonu. Przez półotwarte drzwi ujrzałam głowę i ramiona Radka siedzącego na sofie przed telewizorem. Był tak zapatrzony w migający ekran, że nic do niego nie docierało, nawet fakt, że właśnie w eter ulatnia się jego cenny trunek. Część miała ocaleć w sosie, który skonsumują moi klienci, nieświadomi niebezpieczeństwa, w jakie się dla nich pakowałam.
Zamieszałam w kaszy, potem w śliwkach, lekko potrząsnęłam patelnią z mięsem i cebulką. Od drzwi dobiegł mnie niski, trochę nosowy głos:
– Jest coś do jedzenia?
Jeśli mogłam liczyć na jakiekolwiek zainteresowanie ze strony męża, to tylko w kwestiach kulinarnych.
– W lodówce jest sałatka ze śledzi. Weź sobie.
– Nie wiem, która to – sapnął i podrapał się po brzuchu.
„Lodówka czy salaterka?” – pomyślałam z przekąsem. Czułam rosnącą irytację, którą dodatkowo podsycał fakt, że Radek stał przede mną w rozciągniętym podkoszulku i z tygodniowym zarostem na twarzy. Miał niewiele wspólnego z seksownym macho.
– Jest tylko jedna – wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
– O! I znowu jesteś niemiła.
– Nie jestem niemiła!
– Jesteś! Od razu podnosisz głos.
– Proszę, weź tę sałatkę i… – W ostatniej chwili powstrzymałam się od nieprzyjemnego komentarza.
– I co? – Nadął się. – I wypad z baru?
– Coś w tym stylu – mruknęłam pod nosem.
– Słucham?!
Odwróciłam się i gwałtownym ruchem wyciągnęłam z lodówki miskę z sałatką.
– Proszę!
– Nie można było tak od razu? – Spojrzał na mnie spod ciemnych brwi, nad którymi w zastraszającym tempie ubywało włosów, a przybywało czoła.
– Smacznego! – warknęłam i wróciłam do mieszania w rondlach.
Po chwili usłyszałam, jak Radek ciężko opada na sofę w salonie i podkręca głos w odbiorniku. Tak… Podtrzymywanie status quo stanowczo kosztowało mniej energii niż ryzykowne życiowe decyzje. Wystarczyło tylko dysponować miską pełną jedzenia i… kablówką.
***
Po południu obładowana koszami z jedzeniem zeszłam do auta i próbowałam je w nim upchnąć. Mocowałam się z największym, gdy zadzwonił telefon.
– Halo? – warknęłam do słuchawki, bo trochę mi się spieszyło i nadal byłam poirytowana zachowaniem Radka.
– Co się dzieje, Aga? – odezwał się spokojny, lekko sarkastyczny głos mojej starszej siostry.
– O, hej! Eee, nic takiego… – Przygryzłam wargę.
– Na pewno?
Od razu wyczuła moje emocje, ale to nie była odpowiednia pora na zwierzenia.
– Tak. To znaczy… to, co zwykle. Jadę do klientów na Leśną Polanę.
– Na Leśną Polanę? No, no. – Gwizdnęła cicho na wzmiankę o najlepszej dzielnicy w mieście.
Leśna Polana była cicha, bezpieczna i bardzo zielona. Wzdłuż obrośniętych lipami alej stały piękne stare wille, wszystkie w doskonałym stanie, odremontowane i otoczone zadbanymi ogrodami. Zwykli śmiertelnicy często urządzali sobie w tym miejscu niedzielne spacery. Dla mnie wiązało się ono tylko z pracą.
– Tak, Aisha. Chciałaś o czymś pogadać? Trochę mi się spieszy…
– Wyjedziesz w podróż – odparła bez zastanowienia.
– No coś ty! – zaprotestowałam. – Kalendarz mam wypełniony do końca listopada i już robię zapisy na grudzień. A mamy dopiero…
– Czerwiec, wiem. Ale wyjedziesz i nie broń się przed tym.
– O ludzie, Aisha! Czy możesz nie stosować swoich proroczych umiejętności wobec rodziny?
– Nie, nie mogę. Ta podróż będzie miała ogromne znaczenie dla twojego życia. Musisz się przełamać i…
– Dobra, kochana, na razie muszę się przełamać, żeby zorganizować niezapomnianą kolację w domu ważnego klienta. Zadzwonię później, pa!
Wyłączyłam telefon i wróciłam do upychania ogromnego kosza na tylnym siedzeniu auta. Musiałam się pospieszyć. Pan Konstanty był bardzo zasadniczy i nie tolerował spóźnialskich.
***
Podjechałam pod bramę zabytkowej willi i zatrzymałam auto przy staromodnym domofonie. Usłyszałam krótkie brzęczenie i wrota prowadzące na szeroki podjazd przed budynkiem otworzyły się z cichym zgrzytem. Objechałam okrągłą rabatę we frontowej części posesji i zajęłam miejsce na parkingu dla obsługi. Pan Konstanty był nie tylko właścicielem rezydencji z kilkusetletnią historią, lecz także wyznawcą staromodnych zasad.
Wykonując dla niego zlecenia, zawsze czułam się, jakbym przeniosła się o dwa stulecia wstecz. Wszystko tu było stare – od antycznych mebli, przez cenne obrazy dawnych mistrzów, po przykurzone, ciężkie zasłony. Weszłam bocznymi drzwiami do budynku i skierowałam się do przestronnej kuchni na jego tyłach. Rozłożyłam część pakunków i wyszłam na zewnątrz, żeby przynieść pozostałe. Obok mojego auta stał wysoki, masywny mężczyzna w ubraniu roboczym i patrzył na mnie przez zmrużone powieki, niespiesznie paląc papierosa. Ogrodnik pana Konstantego. Od razu poczułam się nieswojo.
– Cześć, Andrzej! – bąknęłam, mijając go.
– Hej, Aga! – Dmuchnął dymem i omiótł pożądliwym wzrokiem mój dekolt. – Może pomóc?
– Nie trzeba.
– Nie przesadzaj. Te toboły na pewno są ciężkie.
– Doprawdy, nie kłopocz się. – Szarpnęłam kosz, próbując go wydobyć przez teraz jakimś cudem za ciasny otwór drzwi.
Andrzej zrobił kilka kroków i stanął tuż przy mnie.
– Odsuń się – powiedział władczo i położył mi wielką dłoń na plecach.
Wzdrygnęłam się jak rażona prądem.
– Co ty wyprawiasz?! – syknęłam, nie chcąc wszczynać niepotrzebnego alarmu.
– Zawsze lubiłem niskie brunetki…
W ostatniej, desperackiej próbie szarpnęłam za uchwyt kosza i wyciągnęłam go z auta.
– Nie jestem zainteresowana! – warknęłam i pomaszerowałam do willi, czując na pośladkach jego obleśny wzrok. Co za bezczelny typ!
Na szczęście w kuchni było zacisznie i bezpiecznie. Ustawiłam kosz obok pozostałych pakunków i zabrałam się do pracy. Po chwili wieprzowina bulgotała na płycie, a ja czyściłam selery na krem, który w ostatniej chwili postanowiłam przygotować jako starter.
– Agato…
W drzwiach kuchni stała pani domu, żona Konstantego.
– Dzień dobry, pani Alicjo! – Uśmiechnęłam się.
– Co dziś mamy dobrego?
– Niespodzianka.
– Ach tak. – Podeszła bliżej i przez chwilę przyglądała się, jak skrobię seler. – Luiza już przyjechała.
Zerknęłam na nią z ukosa, nie przestając czyścić opornej bulwy.
– Kiedy?
– Wczoraj. – Westchnęła i nalała sobie wody do kieliszka. – Zamknęła się w swoim pokoju i nie chciała przyjść na kolację. Konstanty pukał do drzwi przez pół godziny. Potem okropnie się pokłócili. Próbowałam ingerować, ale to tylko pogorszyło sprawę.
Pokręciłam głową w milczeniu.
– Doprawdy, nie mogę zrozumieć, co się z nią dzieje… – powiedziała smutno.
– Może ma jakieś kłopoty? – podsunęłam delikatnie.
– Tak myślisz?
– Nie wiem, zgaduję.
– Hmm… Chyba powinnam z nią porozmawiać. – Alicja spojrzała na mnie z błyskiem w oku. – Dziękuję, Agatko.
– Drobiazg.
Wyszła z kuchni, a ja zastanawiałam się, czy do usług gastronomicznych nie powinnam dorzucić terapeutycznych. Znałam historie moich klientów lepiej niż ich wieloletni przyjaciele. Co więcej, zastanawiało mnie, dlaczego nie widzą rzeczy oczywistych. Prostych rozwiązań, które od razu się nasuwały. Wróciłam do przepisu na krem z selera. Na razie płacono mi tylko za catering.
***
Późnym popołudniem nakrywałam do stołu w salonie. Skrzypnęło skrzydło drzwi i przede mną pojawiła się wysoka, szczupła szatynka. Przez chwilę przyglądała się mi badawczo. Niepewna jej intencji utkwiłam wzrok w blacie stołu, na którym rozkładałam eleganckie serwetki i rodowe srebrne sztućce pana Konstantego.
– Cześć, Agnieszko!
– Agato – poprawiłam ją.
– O, przepraszam. Znów się pomyliłam – odparła Luiza bez cienia skruchy. – I znowu ta farsa?
– Nie rozumiem.
– Myślę, że rozumiesz.
– Może jednak wyjaśnij mi, co nazywasz farsą.
– Ten pomysł ze spotkaniami przy kolacji. Przyciemnione światła, wykwintne dania i niewykwintni goście. – Wydęła z pogardą wargi.
– To twoja rodzina.
– No, właśnie… w tym tkwi problem. Ale dzisiaj mam dla nich prawdziwą bombę!
– To znaczy?
– Później wszystko się wyjaśni.
Czułam, jak podnoszą się włoski na moich przedramionach, chociaż to Aisha odziedziczyła po babci Sirmie dar przewidywania przyszłości. Jak każda pierworodna kobieta w co drugim pokoleniu w naszej rodzinie. Jednak teraz to mnie ogarnął proroczy niepokój.
– Luiza… – odezwałam się, próbując wykrzesać z siebie odrobinę sympatii. – Może masz jakieś kłopoty i…
– Co ty o mnie wiesz?!
– Niewiele, ale…
– Ta stara pepla, moja matka, powinna trzymać język za zębami!
– Chciałam tylko…
– Nie potrzebuję twoich porad ani współczucia, ty… głupia kucharo!
Tym razem udało jej się obrazić moją godność. Zagryzłam zęby i wróciłam do rozkładania serwetek. Luiza stała jeszcze chwilę obok mnie, oddychając głośno. Po chwili usłyszałam stukot jej obcasów. Zastanawiałam się, czy wróci na kolację i jaką wiadomość szykuje rodzicom na zwieńczenie wieczoru.
***
Przygotowywałam w kuchni kolejne dania, podczas gdy Alicja i Konstanty siedzieli już przy stole w salonie i raczyli się podanym przeze mnie aperitifem. Nagle dobiegł mnie stamtąd jakiś tumult.
– Luiza! – zabrzmiał władczy głos pana domu.
Zaszurało krzesło, rozległo się głośne klapnięcie, a potem zabrzęczały sztućce i szkło, jak gdyby ktoś ciężko oparł się o stół.
– Luiza! No, tego jeszcze brakowało!
Niepewnie chwyciłam rączki dużej tacy, z którą miałam wkroczyć do salonu, by rozdać zgromadzonym talerze z parującym selerowym kremem. Po sekundzie namysłu zdecydowałam, że muszę kontynuować serwowanie dań zgodnie z planem. Kiedy weszłam do środka, ujrzałam pochylonego nad córką Konstantego. Mówił coś ganiącym tonem, gwałtownie przy tym gestykulując. Potargana Luiza siedziała przy stole, a jej ramionami wstrząsały spazmy. Po chwili zorientowałam się, że nie był to płacz, lecz histeryczny śmiech.
– Jesteś pijana!
Luiza podniosła na niego szklisty wzrok.
– Dziwi cię to? – odpowiedziała niewyraźnie, nadal chichocząc. – Ten dom da się znieść tylko na rauszu!
– Gdzie byłaś całe popołudnie?!
– I to, mój drogi ojcze, jest gwoździem programu. – Podniosła dłoń i pokiwała wskazującym palcem przed jego nosem. – Bo mam dla was wieści…
Twarz pana domu zrobiła się kredowobiała, a jego żona wstrzymała oddech. Postawiłam tacę na stole z cichym brzękiem. Wszyscy zgromadzeni przenieśli na mnie wzrok.
– Krem z selera, imbiru i curry z prażonymi jabłkami oraz domową konfiturą żurawinową – wyrecytowałam jednym tchem.
– Proszę to zostawić. – Konstanty machnął ręką, jakby opędzał się od natrętnej muchy. – Omawiamy teraz sprawy rodzinne.
– Oczywiście. – Skinęłam głową, chcąc pospiesznie się oddalić.
– Niech zostanie i posłucha, co jej ucieknie sprzed nosa – zachichotała Luiza i czknęła głośno.
– Agato, proszę wrócić do kuchni – odezwał się Konstanty tonem, który za każdym razem wzbudzał we mnie odruch dygnięcia.
– Nie! – wrzasnęła nagle jego niesforna córka. – Ma zostać!
Nie miałam pojęcia, jak się zachować, więc stałam w miejscu jak słup soli.
– Już dobrze – odezwała się Alicja. – Powiedz, o co chodzi, i skończmy tę farsę.
Luiza wlepiła w nią wściekły wzrok. Jej twarz była karminowa od emocji i alkoholu.
– Ukradłaś mój tekst… – wysyczała. – Ale proszę bardzo! Oto moje wspaniałe wieści: jestem w ciąży!
Konstanty opadł na krzesło, a potem podniósł się i okropnie poczerwieniały próbował wydobyć z siebie głos. Bezskutecznie. Wyglądał przy tym jak wyrzucona na suchy brzeg ryba, desperacko usiłująca zaczerpnąć haust zbawczego tlenu.
– Kto jest ojcem?
– Niestety, tato, będziesz sobie musiał poszukać nowego ogrodnika… Ojcem jest Andrzej!
– O, nie! – wyrwało mi się spod serca.
Luiza popatrzyła na mnie z nienawiścią.
– Tak, wiem, że miałaś na niego chrapkę. Ale będziesz musiała pogodzić się z faktem, że on jest mój. Mamy zamiar się pobrać i wyjechać do Portugalii! Ha, ha, ha!
Przed oczami mojej duszy rozegrała się popołudniowa scena przy samochodzie.
– Luiza, błagam cię, tylko nie on! – zawołałam z desperacją.
– Nie emocjonuj się tak, Agnieszko!
– Agato…
– Niestety, wybrał mnie!
Luiza zdawała się kompletnie nie rozumieć moich prawdziwych intencji.
– Nie pozwolę na to! – huknął znienacka Konstanty. – Nie, nie, nie!
– Myślisz, że rodzina pozwoli ci na taki… mezalians? – dodała Alicja. – Dziecko oczywiście wychowamy, ale tego… Andrzeja spłacimy i poślemy do diabła. A picie alkoholu w ciąży jest co najmniej nierozsądne.
Luiza przez chwilę wpatrywała się w nią oszołomiona.
– Moje dziecko! – wrzasnęła i poderwała się z miejsca. Na jej karminowej twarzy malowało się szczere przerażenie. – Muszę iść do łazienki!
– Niestety, teraz nie na wiele się to zda – wycedziła chłodno matka. – Alkohol już krąży w twoich żyłach.
Ta bezlitosna uwaga sprawiła, że Luiza najpierw zachłysnęła się powietrzem, a potem rzuciła się w kierunku drzwi… i tyle ją widzieliśmy. Konstanty usiadł na krześle i wpatrywał się w parujący talerz z zupą. W pomieszczeniu zapanowała przytłaczająca cisza.
– Podać drugie danie? – zapytałam słabym głosem.
Podniósł na mnie wzrok.
– Niech pani od razu przejdzie do deseru – odpowiedział głucho. – I zakończmy tę farsę…
***
Po powrocie do domu zastałam ten sam obrazek, co zwykle: huczący telewizor i mąż rozparty w niedbałej pozie na kanapie w salonie. Jedyną różnicę stanowił fakt, że Radek bezkarnie zajadał się chipsami, czego nie robił w mojej obecności. Wiedziałam już, dlaczego jego sylwetka nie przypominała tej sprzed sześciu lat, kiedy się poznaliśmy. Z głośnym stukotem odstawiłam pakunki na podłogę w przedpokoju. Nawet nie odwrócił głowy, zajęty śledzeniem kolejnego meczu piłki nożnej.
– Radek.
Nic.
– Radek!
Podskoczył jak oparzony i próbował ukryć paczkę chipsów za plecami, w wyniku czego rozsypał połowę na podłogę.
– No co?! Musisz tak wrzeszczeć?
Zawsze to ja byłam winna – jego stara zagrywka.
– Co robisz? – zapytałam, patrząc oskarżycielsko na ziemniaczane szczątki.
– No… nic takiego. Oglądam sobie.
– Szukałeś dziś pracy? – przeszłam od razu do ofensywy, niesiona emocjami po wizycie u klientów z rodzinnymi problemami.
– Jasne! – skłamał, ale miał tyle przyzwoitości, by trochę się zarumienić. – Ale na razie niczego dla mnie nie ma.
– To znaczy?
– No… brak ofert dla osoby z moimi kwalifikacjami.
– Radek, ty powoli przestajesz mieć jakiekolwiek kwalifikacje.
Niestety, dotyczyło to nie tylko pracy zawodowej, ale i sfery prywatnej.
– To nieprawda! Jestem fachową siłą, poszukującą swojej niszy na rynku.
Chyba niszy na kanapie…
– Mówisz tak od trzech lat – odpowiedziałam z naciskiem. – Zdecydowaliśmy wtedy, że przechodzimy na swoje. Ja rozkręciłam firmę, a ty…
– A ja co?! – zaperzył się. – Nie zostałem gwiazdą Leśnej Polany!
Jego sarkazm zabolał.
– Nie jestem żadną gwiazdą. To ciężka praca.
– Mieszanie w garach i podanie paru dań jakimś snobom, którzy płacą ci za to krocie, nazywasz ciężką pracą?!
Wiedziałam, że ta rozmowa prowadzi donikąd, więc zamknęłam się w łazience. Spojrzałam w lustro. Mój wzrok był matowy, cera szara. Gdzie podziały się pogoda ducha, energia i spontaniczność, które odziedziczyłam po ormiańskich przodkach? Przemyłam twarz zimną wodą i próbowałam przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz spałam z Radkiem. Może odrobina czułości ociepliłaby naszą relację? Na półce pod lustrem leżała moja obrączka. Przez chwilę zastanawiałam się, kiedy ostatnio wsunęłam ją na palec. Nie nosiłam jej na co dzień, żeby nie zniszczyła się przy pracy w kuchni. Jednak czy na pewno tylko o to chodziło? Czy nadal coś dla mnie znaczyła? Tkwiła tam samotna i zapomniana. Jak ja.
Wzięłam szybki prysznic i owinięta miękkim frotowym ręcznikiem poszłam do sypialni. Wyciągnęłam kupiony ostatnio komplet bielizny i stanęłam w nim przed lustrem. Hmm… nieźle, naprawdę nieźle. Czarna, połyskliwa koronka idealnie harmonizowała z moimi kruczymi, sięgającymi ramion lokami i ciemnymi oczami. Przeczesałam włosy szczotką i zadowolona z efektu wróciłam do salonu.
Radek nadal siedział na kanapie, opychając się chipsami, ale te rozrzucone na podłodze zniknęły. Wzięłam to za dobry omen. Przesłoniłam sobą odbiornik i obróciłam się do męża, który patrzył na mnie z rozdziawioną gębą.
– Mecz oglądam – usłyszałam.
Zacisnęłam zęby i robiłam dalej swoje. Wygięłam ciało w sugestywny łuk i oparłam się o regał z telewizorem, a potem powolutku przykucnęłam (z nadzieją, że wygląda to bardzo sexy!) i wyprostowałam się, prężąc pierś i uda. Natura obdarzyła mnie niestety niskim wzrostem i niezbyt długimi nogami, ale miałam ładne proporcje i kobiece kształty, które kiedyś budziły w Radku zwierzęce pożądanie.
– Możesz się przesunąć? Nie wiem, jaki jest wynik – powiedział, próbując zerknąć na ekran, który mu zasłaniałam.
– Radek!
– No co?!
– Jak to co?! Nie widzisz, co ja tu robię?
– Właśnie nie rozumiem, o co ci chodzi.
– Jak to nie rozumiesz?!
– Chcesz seksu? – wypalił w końcu.
Bingo! Bingo! Bingo! Przez chwilę patrzył na mnie z… przestrachem. Wypuściłam ze świstem powietrze z płuc i przestałam się prężyć.
– A ty nie chcesz?
– Wolałbym najpierw zobaczyć wynik meczu – wyznał z dziecięcą szczerością.
Wbiłam w niego wściekły wzrok.
– Wiesz co?! Pieprz się!
Z furią ruszyłam do sypialni i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Byliśmy tacy szczęśliwi, dopóki nie zdecydowaliśmy, że rzucamy pracę i realizujemy się samodzielnie. Ja rozwinęłam skrzydła, ale dla Radka to była równia pochyła w dół. Zamknął się nie tylko na świat zewnętrzny, ale i na mnie.
Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze.
– Wszystko się poukłada – obiecałam sobie z wymuszonym uśmiechem, chociaż w mojej duszy hulał wiatr samotności.