Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Co jeszcze może się przydarzyć pechowej Sylwanie? W ostatnich kilku miesiącach mąż zostawił ją dla młodszej, doprowadził do bankructwa jej firmę i próbował okraść z resztek pieniędzy, a córka sprzedała ich dom i zniknęła za granicą. Chociaż zaproszenie od dawnej przyjaciółki na pogrzeb jej małżeństwa brzmiało podejrzanie, kobieta postanowiła je przyjąć i wyjechać do Niemiec. Okazało się jednak, że koleżanka jak knuła w przeszłości, tak knuje nadal, więc Sylwana spakowała swoje rzeczy i uciekła z przypadkowo poznanym taksówkarzem. Nie wiedziała, że w jej niedawnym pokoju hotelowym wkrótce zostanie znaleziony zakrwawiony nóż, a fajtłapowaty niemiecki policjant ruszy jej śladem.
Czy coś w końcu przerwie tę serię nieszczęść i niefortunnych zdarzeń?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 283
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
1
Upiory przeszłości wysyłają zaproszenie
Zegar na katedralnej wieży wybił dwunasty raz, a z pobliskiego ratusza właśnie wybrzmiewał legnicki hejnał, gdy Sylwana siedząca na jednej z ławek przy placu Słowiańskim ocknęła się z chwilowego zamyślenia. Odruchowo spojrzała na swój zegarek, jakby niedowierzając dokładności i punktualności legnickich instytucji świeckich i duchownych. Rzeczywiście – południe! Teraz kręciła z niedowierzaniem głową, że spędziła w tym miejscu całe dwie godziny, tępo wpatrując się w świeżo nasadzonego platana i oddając się na pastwę ponurym myślom! W pierwszym odruchu nawet zamierzała się zerwać w słusznym oburzeniu na takie marnotrawstwo czasu, ale się powstrzymała. Przecież nie ma już gdzie, do kogo i po co się spieszyć! Życie Sylwany Prosołowicz rozpadło się na drobne kawałki, i to w tak krótkim czasie, że zupełnie nie było co zbierać. I gdyby zjawiło się w tym dokładnie miejscu i o tym czasie z tysiąc terapeutów z innym przekonaniem, to Sylwana i tak pozostałaby najnieszczęśliwszą, najboleśniej zranioną i opuszczoną kobietą na świecie. Zatem cóż innego wypada takiej kobiecie czynić? Ano tylko pozostało trwanie w jednej pozycji niczym jaszczurka na rozgrzanym przez słońce kamieniu i marnowanie czasu, który pozostał jej jeszcze na tym łez padole. Co się jeszcze może zdarzyć w życiu kobiety odrobinę po czterdziestce, która została zmuszona przez najbliższych do rozpoczęcia swego życia od nowa? No i znów ponure myśli rozpoczęły swój galop w głowie nieszczęsnej Sylwany.
Kto wie, ilu jeszcze takich południowych hejnałów z ratusza i uderzeń katedralnego zegara przyszłoby wysłuchać zrozpaczonej kobiecie na ławce przed placem Słowiańskim, gdyby nie wybawczy telefon. Rysunkowa postać Lady Pank coraz głośniej rozbrzmiewała z torebki i gdy doszła do takiej skali, że z pobliskiego ratusza z niepokojem wyglądali pracownicy, Sylwana wreszcie odebrała połączenie „Pani Kasia – BANK”.
– Dzień dobry, pani Sylwio! – usłyszała przesympatyczny głos i nie miała już nawet ochoty po raz nieskończony poprawiać brzmienia swego imienia.
– Dzień dobry – wydała z siebie powitanie niczym ciężkie westchnienie.
– Ja bardzo przepraszam, że panią niepokoję, ale... no musiałam zadzwonić... – Pani Kasia mówiła szybko, lecz nagle ściszyła głos do ledwie słyszalnego szeptu: – Wie pani, taki wewnętrzny głos się we mnie odezwał i tak męczył i męczył, że musiałam.
Boże! Jeszcze nawiedzona wariatka z banku mnie musiała dzisiaj dopaść? – jęknęła w myślach Sylwana i z niemym wyrzutem spojrzała w bezchmurne kwietniowe niebo.
– Co ten głos pani powiedział? – spytała, sama nie dowierzając, że tak sformułowała to pytanie.
Pani Kasia wydała z siebie ciężkie westchnienie.
– Żeby do pani zadzwonić! – niemal wykrzyknęła, ale po chwili powróciła do szeptu: – Pani mąż, Wojciech, właśnie wyszedł z banku. Był u nas i chciał podjąć wszystkie pieniądze z waszego konta. Trochę dziwnie się zachowywał. Tak rozglądał z niepokojem i niecierpliwił, że nie mamy tyle gotówki. A na delikatne pytanie, czy to jakaś inwestycja, a może nie daj Boże choroba, omal wylewu nie dostał, zrobił się taki czerwony jak indyk.
Sylwana czuła, jak też błyskawicznie pąsowieje, choć z zupełnie innych powodów. Oszalałe serce pompowało wzburzoną krew chyba tylko do twarzy, grożąc fatalnymi skutkami. Do tego doszedł szum w uszach i mroczki przed oczyma, które zakłóciły dalszy odbiór informacji szeptanej przez panią Kasię.
– Przepraszam, ale czy może pani powtórzyć? – poprosiła Sylwana, gdy już nieco się opanowała.
Pani Kasia odchrząknęła i już bez szeptania, ale spokojnym tonem, jakby wyłuszczała nierozgarniętemu klientowi zasady oprocentowania kont indywidualnych w ofercie banku, powtórzyła:
– Otóż pan Wojciech podjął wszystko, co mogliśmy mu dać w formie gotówki. Akurat mieliśmy w sejfie trzydzieści pięć tysięcy, ale sama pani rozumie, teraz w bankach nie ma gotówki. Tylko on się tak zachowywał... kręcił niespokojnie, jakby go ktoś obserwował, spieszył się... że od razu uruchomił się mój wewnętrzny głos. Musiałam zadzwonić do pani i spytać wprost: pani Sylwio, czy was ktoś nie naciągnął na wnuczka albo policjanta?
Sylwana nie mogła od razu odpowiedzieć, bowiem w pierwszej reakcji zaniemówiła. Powoli, powoli docierało do niej, co naprawdę się stało w banku. I kiedy ostatnie słowa pani Kasi wyświetliły się w głowie niczym napisy końcowe filmu, wówczas Sylwana znienacka parsknęła śmiechem, obficie opluwając chodnik przed sobą. Zapewne myśl o totalnym niezrównoważeniu psychicznym niczym piłka w grze znalazła się teraz po drugiej stronie połączenia, bowiem pani Kasia zamilkła na dłuższą chwilę. Szaleńczy śmiech Sylwany przepłoszył gołębie spacerujące spokojnie po placu i zaniepokoił nielicznych przechodniów. Równie mocno zaniepokojona pani Kasia, kierując się tym razem bardziej troską niż wewnętrznym głosem, wyczuła moment na złapanie oddechu i spytała:
– Czy wszystko w porządku, pani Sylwio?
Sylwana przestała nerwowo rechotać i poważnie, a nawet grobowo, odpowiedziała:
– Nie. Nie jest w porządku. Mój mąż właśnie mnie okradł. Opuścił, porzucił, wyrzucił i na koniec okradł!
– O rany! – jęknęła w szczerym współczuciu pani Kasia, czując jednak na sobie spojrzenie własnej przełożonej, zniecierpliwionej przedłużającą się rozmową, najwyraźniej towarzyską, przybrała profesjonalną pozę i powróciła do szeptu: – Przepraszam. To zmienia postać rzeczy, pani Sylwio. Na szczęście nie mieliśmy tyle gotówki. Została pani jeszcze druga połowa i całe szczęście, że właśnie pani zablokowała te pieniądze i zmniejszyła maksymalną kwotę transakcji na karcie i wypłat w bankomatach do stu złotych. Żeby wybrać z konta resztę pieniędzy, trzeba będzie postać przy bankomacie przez trzy dni. Czego to oszuści nie wymyślą, proszę pani?! Proszę tylko bezzwłocznie przyjść do naszej placówki, aby dopełnić formalności. Dzisiaj pracuję do trzynastej. Uda się pani dotrzeć do nas czy umówić panią na spotkanie na jutro?
Profesjonalne brzmienie głosu pracownicy banku sprawiło, że Sylwana aż przybrała wyprostowaną postawę i uważnie wsłuchiwała się w każde słowo. Skupiała się na działaniu, a nie rozpamiętywaniu, i zaraz po skończonym połączeniu spokojnie, aczkolwiek energicznie, ruszyła w stronę banku. Tymczasem pani Kasia, odkładając telefon na biurko, po raz kolejny sobie pogratulowała, że posiada ten swój wewnętrzny głos, tak niedoceniany przez kierownictwo, a tak przydatny! Wynagrodziła się szerokim uśmiechem w odbiciu szyby dzielącej ją od sąsiedniego stanowiska i w doskonałym nastroju zaprosiła kolejnego klienta.
Sylwana, przekonana, że w poprzednim życiu popełniła jakieś straszliwe zbrodnie, po których obecnie musi pokutować, mozolnie i z niemałym wysiłkiem wspinała się po schodach, dźwigając ciężkie torby z zakupami zleconymi przez mamę. Nie spieszyła się z dwóch powodów. Po pierwsze, nie czekał na nią z utęsknieniem napalony kochanek gotowy porwać ją w ramiona i ukoić ból istnienia, ale siedemdziesięcioletnia kobieta. Po drugie, ciężkie zakupy spowalniały ruchy i owe przewiny z poprzedniego żywota dodatkowo przygniatały do ziemi. Zresztą ta cała wędrówka aż na czwarte piętro bloku przy ulicy Koziorożca na osiedlu Kopernika I przypominała jej lata dzieciństwa, gdy nosiła na plecach ciężki tornister w podstawówce albo sportową torbę na podręczniki w ogólniaku. Te same schody, poręcze i zapachy obiadowe od wszystkich sąsiadów. Ten sam zwyczaj rozmyślania podczas pokonywania każdego stopnia, choć energia tamtych czasów zupełnie się wytraciła. No i myśli nie nosiły już optymistycznego charakteru. Tak się bowiem porobiło, że Sylwana w wieku mocno dojrzałym powróciła do małego M3, które w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku Wiesława i Wiesław Mruczkowie, wówczas młode małżeństwo z dzieckiem w drodze, otrzymali i którego nie zmienili do tej pory. Przeprowadził się jedynie Wiesław i już od piętnastu lat zajmował kwaterę na pobliskim cmentarzu. Natomiast Wiesława – wierna swemu wdowieństwu i pielęgnująca pamięć o swym wyjątkowym mężu – nawet nie chciała słyszeć o zmianie miejsca zamieszkania ani niżej, ani bliżej, ani z żadnych innych powodów. Uwielbiała osiedle, sąsiedztwo, a czwarte piętro traktowała jak gimnastykę konieczną, aby kości się nie zastały.
No i teraz identyczną „gimnastykę” uprawiała Sylwana, która niespodziewanie powróciła na matczyne łono.
Pierwsze piętro pokonała siłą rozpędu i tak chciała pokonać drugie, lecz – niestety – jedna z reklamówek pękła na dnie i zawartość rozsypała się z hukiem na schodach. Całe szczęście, że to same puszki, które nie spowodowały strat. Sylwana pospiesznie zgarniała zakupy do pozostałych toreb. Wreszcie się podniosła, zdyszana. Lokatorzy pozmieniali się od czasów jej dzieciństwa, ale w środkowych drzwiach nadal mieszkała nieśmiertelna, niezniszczalna i niezatapialna Renata Paciorek, zwana Wiedźmą albo Stasi. Odkąd Sylwana sięgała pamięcią, była to osoba posunięta w latach, a teraz mogła spokojnie liczyć sobie setkę. Niejedna dwudziestolatka mogłaby jednak pozazdrościć pani Renacie żywotności. Wszędzie jej było pełno, a jej wścibski nos i niewyparzony język słynęły na całe osiedle. Nikt z własnej woli nie wchodził w paradę Renacie Paciorek, by nie narażać się na jej gniew czy natrętne pytania. Dlatego Sylwana nie ociągała się dłużej w przymusowym postoju i pospiesznie wspinała na kolejne piętra. Choć i tak mogła być pewna, że szpiegowskie czujne oko starej wiedźmy wypatrzyło ją z wizjera w drzwiach. Cud, że nie wyskoczyła z mieszkania z awanturą albo ze swym zwyczajowym pytaniem: „A co się stało?”.
Na trzecim piętrze, gdzie mieszkali lokatorzy spokojni i przyjaźnie nastawieni do świata, Sylwana mogła zatrzymać się dłużej dla złapania oddechu. Właśnie z jednego z mieszkań wychodziła Amelia, wesoła nastolatka, córka jej szkolnej koleżanki Beatki.
– Dzień dobry, pomóc pani? – spytała uprzejmie.
Sylwana zapatrzyła się w wielkie doklejane rzęsy dziewczyny i nie od razu mogła odpowiedzieć.
– Dzień dobry, nie, dziękuję.
A nastolatka już zbiegała po schodach w dół, jednocześnie wpatrując we własny smartfon.
Sylwana podniosła ciężkie zakupy, by pokonać ostatni odcinek tej górskiej wspinaczki. Właśnie dotarła pod drzwi, gdzie od pierwszego dnia zamieszkania wciąż wisiała mosiężna tabliczka z wygrawerowanym: „W.W. Mruczkowie”. Nieludzko zdyszana, postawiła zakupy na wycieraczce i już sięgała po klucz, gdy drzwi niespodziewanie otworzyła mama. Na twarzy, z pominięciem oczu i ust, miała rozmazaną zieloną maź. W zestawieniu z natapirowanymi krótkimi włosami wyglądała niczym zjawa z innego świata. Sylwana wydała okrzyk przerażenia, ale Wiesława machnęła ręką, bagatelizując takie zachowanie, i dodała:
– Dziecko, skocz jeszcze do skrzynki na listy, bo ja już nie dam rady. No i, jak sama widzisz, nie tak. – Co powiedziawszy, wskazała na swoją twarz, po czym wręczyła klucz do skrzynki i zamknęła drzwi jeszcze szybciej, niż je otworzyła.
– Dzień dobry, jak się masz, dziecko? – powiedziała do siebie Sylwana. – Jak ci minął dzień?
I już nie roztrząsając ani kwestii grzecznościowych powitań, ani egzotycznego wyglądu Wiesławy, powoli zeszła na parter, gdzie wisiała skrzynka na listy wszystkich lokatorów. Otworzyła tę z numerem czternastym. Z wnętrza wyciągnęła widokówkę z Bydgoszczy adresowaną do Wiesławy i list adresowany do... niej. Z niedowierzaniem i zaskoczeniem przyglądała się podłużnej czarnej kopercie, na której złotym markerem napisano adresata jako Sylwanę Mruczek. Czarna koperta nie sugerowała optymistycznych wiadomości i wywołała niepokój. Kto przysłał do niej list na stary adres domowy i w dodatku z panieńskim nazwiskiem? Odwróciła kopertę, ale na drugiej stronie nie było nadawcy. Może to jakiś list znaleziony przez pocztę po latach? Ale aż po dwudziestu, bo tyle minęło, odkąd nosiła panieńskie nazwisko! Niebywałe, że mają tam taki bałagan! Ostatecznie Sylwana porzuciła bezowocne rozważania na temat kondycji Poczty Polskiej i rozerwała kopertę. W środku znalazła złożoną na trzy ozdobną kartkę z motywem kwiatowym zupełnie niepasującym do tytułu: „Zaproszenie na pogrzeb”. Ciarki na plecach, dziwny niepokój i przestrach pojawiły się błyskawicznie w ciasnej przestrzeni klatki schodowej na parterze. Sylwana otworzyła zaproszenie i przeczytała:
Szanowna Pani Sylwano Mruczek, Daria i Mateusz Powerniccy zapraszają na uroczystość pogrzebową swego dwudziestopięcioletniego małżeństwa. To właśnie w gronie osób, wśród których narodziło się nasze uczucie, pragniemy je uroczyście pożegnać. Wszelkie koszty podróży i pobytu zostaną pokryte przez zapraszających. Uroczystość odbędzie się w zamku...
Sylwana przebiegła pospiesznie dalszą część zaproszenia i pełna najgorszych przeczuć, gubiąc pocztówkę z Bydgoszczy, biła rekord świata w biegu po schodach na czwarte piętro.