Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
22 osoby interesują się tą książką
Płomień roznieca się powoli, lecz gdy wybucha, pochłania wszystko.
Czy świat polityki jest dobrym miejscem na romans? Raczej nie. Szczególnie jeśli chodzi o członków dwóch przeciwnych partii, którzy rywalizują ze sobą, odkąd tylko się znają.
Zarówno Beatriz, jak i Armando mają wielkie aspiracje, wolę walki i upór, Dlatego też spięcia, docinki czy starcia między nimi są na porządku dziennym. Nie można mówić o nudzie, lecz z każdym kolejnym spotkaniem coś się zmienia.
Czy Beatriz zawsze miała tak kuszące usta? Czy Armando zawsze był taki przystojny?
Wspólny taniec na gali charytatywnej budzi nowe, nieznane uczucia, które uruchamiają całą lawinę wydarzeń. Bohaterowie czują coraz większe przyciąganie i choć próbują z tym walczyć, ciągle na siebie wpadają, a namiętność i pożądanie z czasem biorą górę.
W parze z sekretnymi uczuciami idzie zacięta rywalizacja o wygranie zbliżających się wyborów. Co zrobić, jeśli kocha się kogoś, kogo zdecydowanie nie można kochać? Co, jeśli to uczucie może zniszczyć karierę? Za czym wtedy podążyć? Za głosem serca czy rozumu?
Dziewczyny kolejny raz udowadniają nam, że pisanie w duecie jest dla nich jak bułka z masłem. Na szczycie władzy. Tajemnice to doskonale przemyślana fabuła, która wprowadza nas w świat polityki, wielokrotnie ukazując jej niewygodne oblicza. Dodatkowo wszystko to okraszone jest namiętnym romansem dwójki ludzi różniących się niemal jak ogień i woda. Ich relacja jest tak gorąca, jak gorąca potrafi być Hiszpania. Koniecznie sprawdźcie jej temperaturę.
Marta Cyrkiel
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 295
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Paula Ciulak, Magdalena Jachnik, 2023Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2024 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: Nestor Rizhniak/Shutterstock
Ilustracje wewnątrz książki: pngtree
Ilustracja na 2 stronie: Obraz Andrea Baratella z Pixabay
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-546-5
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Epilog
Prolog
Beatriz
– Poczekajcie, pójdę po kolejną butelkę wina.
Cristina chwiejnym krokiem podniosła się z sofy i ruszyła w stronę kuchni. Tym razem nasze spotkanie odbyło się u niej w domu. Był mały, ale tak bardzo przytulny.
– Może weź dwie od razu.
– Jasne, tylko nie zaczynajcie beze mnie! – zawołała, kiedy przekraczała próg.
– Przecież czekamy – powiedziałam, przewracając oczami i bawiąc się przy tym pilotem.
Uwielbiałam te nasze wieczorne pogaduszki. Siedziałyśmy nieraz do późnych godzin wieczornych i rozmawiałyśmy o wszystkim, a jak już zeszłyśmy na temat mężczyzn, to dopiero się zaczynało. Każda z nas była inna i miała odmienne preferencje.
Nigdy jednak nas to nie poróżniło.
Raz w miesiącu właśnie ten dzień należał tylko do nas. To była nasza cudowna chwila, podczas której nikt inny nie mógł nam przeszkadzać. Miałyśmy jedną ważną zasadę, wyłączaliśmy telefony i układaliśmy je na blacie w kuchni.
Z Cristiną i Marcelą pracowaliśmy w jednej partii. Od lat się przyjaźniłyśmy i nie wyobrażałyśmy sobie, że coś mogłoby zniszczyć naszą relację. Czasami zdarzały się małe spięcia, ale z każdego z nich potrafiliśmy wyjść obronną ręką. Nawet tajemnic nie miałyśmy przed sobą, bo wszystko sobie opowiadałyśmy. Przecież w przyjaźni najważniejsza była szczerość.
Cristina miała zaledwie dwadzieścia cztery lata, była z nas najmłodsza, ale za to mocno stąpała po ziemi. Piękna, ciemna blondynka o długich nogach, od której mężczyźni nie potrafili oderwać wzroku, a ona co robiła? Odtrącała każdego z nich.
Marcela za to była najstarsza z naszej trójki. Miała trzydzieści dwa lata, ale nigdy nie dała nam tego odczuć. Niska szatynka ciągle chodziła z głową w chmurach. Dla niej liczyły się marzenia, które postanowiła spełniać za wszelką cenę. Jej wiara w romantyczne historie, które za każdym razem kończyły się happy endem, nie raz doprowadzała nas do śmiechu.
I ja, Beatriz. Dwudziestoośmioletnia brunetka o krótkich i bardzo kręconych włosach. Uparta, zgryźliwa, za każdym razem musiałam postawić na swoim. I dzięki temu nikt ze mną nie zadzierał. Czy byłam pesymistką? Nie. Po prostu moje dobro liczyło się najbardziej.
Trzy singielki, które na razie nie marzyły o wielkich romansach i związkach.
Chociaż do końca nie byłam przekonana, co siedzi w głowie Cristiny. Bo w jej przypadku wielka i gorąca przygoda, taka zakazana, to mogłoby być to.
– To jak, oglądamy ten film? – zapiszczała Cristina.
– A gdzie masz to wino?
– Tutaj. – Zaczęła wymachiwać butelką, którą trzymała za plecami.
– Dawaj, bo już zdążyło zaschnąć nam w gardle – pospieszała ją Marcela. – A ty się znowu ociągasz.
Gdy rozkoszowałyśmy się trunkiem, który rozprowadzał przyjemne ciepło po ciele, byłyśmy w tak cudownych nastrojach, że zamiast oglądać kolejną przesłodką komedię romantyczną o miłości, która w prawdziwym świecie nie miałaby prawa się wydarzyć, uznałyśmy, że lepiej ten nasz czas poświęcić na coś innego. Czyli na ploteczki.
Oparłam się o zagłówek kanapy, położyłam nogi na stolik naprzeciwko i przymknęłam powieki. Słuchanie przyjaciółki, której spodobał się jakiś tam typek w dyskotece, było dość zabawne. Jak zwykle wydawało mi się, że chyba coś wyolbrzymia.
– Mówię wam! Nie uwierzycie, jakie z niego ciacho. Siedziałam i gapiłam się na niego z otwartą gębą – piszczała. – Nawet wyobraziłam sobie go bez koszulki. Boże! Aż na samą myśl mam mokro w majtkach.
– Bez koszulki? Czy bez gaci? – Wybuchnęłam śmiechem.
– Jedno i drugie.
– Co ty nie powiesz? Aż taki przystojny czy za dużo wcześniej wypiłaś?
– Żebyście go widziały. Do niczego nie był mi potrzebny alkohol, on mi wystarczył.
– Jak ma na imię? – zapytałam.
– A myślisz, że wiem. Nie chodził z plakietką na piersi, aby każdy mógł przeczytać jego dane.
– To nie podeszłaś do niego?
– Zwariowałaś? Że ja miałam podejść? On jest mężczyzną.
– A co w tym złego?!
– Jak ty chcesz znaleźć miłość swojego życia, jeżeli nie korzystasz z okazji?!
Przekrzykiwaliśmy się nawzajem.
– Jestem zdania, że jeżeliby mu zależało, to sam by podszedł. Nie będę latać za facetami jak niewyżyta suka.
– Wszystko w swoim czasie. Zresztą mamy równouprawnienie.
– A idź z tym równouprawnieniem, nie we wszystkim się ono sprawdza.
Kiedy to powiedziałam, wszystkie wybuchnęłyśmy śmiechem. Może i nie była tego typu kobietą, ale kiedy strzeli w nią strzała amora, to będzie robić jeszcze większe głupoty.
– Dzisiaj jest ta narada? – zmieniła temat, zanim na dobre zaczęłybyśmy z niej sobie żartować.
– Chyba tak. – Spojrzała na zegarek po drugiej stronie salonu. – Właściwie to zaczęła się może z dziesięć minut temu.
– Dawaj, puścimy i pośmiejemy się z tych kretynów, co tyle obiecują – zaproponowałam.
Może i się z nich śmiałyśmy, ale my również należałyśmy do partii, więc niektórzy tak samo myśleli o nas.
– Wiesz, że to dobry pomysł.
Marcela pospiesznie złapała za pilota, włączyła telewizor i zaczęła przeskakiwać po kanałach. W końcu udało jej się namierzyć transmisję. Pierwszy wystąpił przewodniczący, który jak zwykle zamiast odpowiadać na pytania, drążył mało ważne kwestie. To była jego taktyka opierająca się na tym, że jak zmieni temat i zagada zgromadzonych, to już nie wrócą do poprzedniego. Kogo interesowało, że w parku posadzono trzysta, zamiast dwustu sadzonek kwiatów?
Zastanawiało mnie, czy podejmą temat, który ostatnio poruszyłyśmy w piśmie do sejmu dotyczącym rozbudowy najstarszego teatru w mieście. Zaproponowałyśmy, aby na tyłach postawić małe pomieszczenie, gdzie będzie można stworzyć mały plac zabaw, na którym mogłyby zostać dzieci w czasie spektaklu, oczywiście pod opieką wyspecjalizowanej kadry. Tyle że oni uważali, iż to głupota i niepotrzebna strata pieniędzy. Ale jakby to był ich pomysł, to przecież nie przejmowałby się, że to zbędny wydatek.
Zdążyłyśmy już opróżnić kolejną butelkę i zajęłyśmy się następnym winem. Czas płynął nam nieubłaganie, a wyśmiewanie irracjonalnych pomysłów w stanie upojenia alkoholowego było jeszcze lepsze. W dodatku Marcela wyłączyła głos i naśladowała przewodniczącego, mówiąc, co jej ślina na język przyniesie, a to stanowiło istną komedię.
– Panie i panowie, zobaczcie na moje ubrania, przecież mnie nie stać. Robię zakupy w lumpeksie. Moja biedna żona musi sobie dorabiać, składając długopisy. Wiecie, ile schodzi jej na jeden? A wy co?! – Wygłupiała się, a my zanosiłyśmy się śmiechem.
Po pewnym czasie na ekranie pojawił się on! Armando! Wysoki, przystojny i wysportowany mężczyzna, który bardziej pasował na modela niż na polityka. Oczami wyobraźni widziałam już, jak przemierza wybieg, prezentując najmodniejsze kąpielówki.
Potrząsnęłam głową, aby odgonić ten obraz.
– Jak ja nie trawię tego człowieka. Zawsze podkrada moje pomysły i przedstawia to tak, że wychodzi na opak, a każdy wokół myśli, że to jego inicjatywa. On również nie porusza ważnego tematu. Kontynuuje rozważania przedmówcy, chociaż wcale nikt go o to nie prosił.
– A ten kretyn co teraz opowiada?! – zawołała Marcela.
Zaczęłam się śmiać.
– To, co mu kazali. Przecież widać, że wszystko czyta z kartki.
– Też uważam, że on nie ma swojego zdania i jest tylko marionetką partii – skwitowałam.
– Może i marionetką, ale za to jaką seksowną.
– Ty tak serio, Marcela? – Skrzywiłam się.
– Powiedz, że ci się nie podoba?
– Jest przystojny… – Zawiesiłam głos.
Ubrany był w idealnie dopasowany garnitur opinający jego mięśnie, a krawat pod szyją miał szczelnie zawiązany.
– Ale tak mi działa na nerwy!
– Beatriz, wiesz, że kto się czubi, ten się lubi?
– Nie w tym wypadku – zaprotestowałam.
– Oj, Beatriz, Beatriz, ciekawe, co byś zrobiła, jakbyście się znaleźli sami w pomieszczeniu, a nikogo by wokół was nie było. Te iskry… już to widzę oczami wyobraźni.
Przyjaciółki zaczęły się śmiać, a ja z niewiadomych przyczyn poczułam, że moje policzki oblały się rumieńcem. Przynajmniej była możliwość, że przez spożytą dawkę alkoholu dziewczyny się nie zorientują. Miały rację, bo Armando był bardzo przystojny, ale to nie zmieniało faktu, że był dupkiem. Za każdym razem, kiedy przebywaliśmy w jednym pomieszczeniu, aż iskrzyło, lecz to nie było tak, jak one to sobie wyobrażały. Gdy byliśmy sam na sam, miałam ochotę podejść i zdzielić go po twarzy, a odmienność zdania na niektóre tematy powodowała, że między nami nie było żadnej nici porozumienia. To był właśnie ten fakt, którego nie dało się zmienić.
Rozdział 1
Armando
Większość ludzi nie cierpiało poniedziałków. Ja nie należałem do większości ludzi. Nie miałem problemu z wczesnym wstawaniem. Każdy pracował na własny sukces. A mieć dwadzieścia osiem lat i być parlamentarzystą, członkiem jednej z największych partii w Hiszpanii stanowiło nie lada osiągnięcie, i to nie jedyne, jakim mogłem się pochwalić. Nigdy nie osiadłem na laurach, tylko podejmowałem coraz to nowsze i trudniejsze wyzwania, tym samym piąłem się na szczyt.
Dziś czekał mnie kolejny ważny dzień w życiu polityka.
Najpierw jednak kawa.
Zawsze przed pracą zatrzymywałem się w Blue Café, mojej ulubionej kawiarni w mieście. W Madrycie można było znaleźć ich setki, ja jednak od lat piłem tę samą, lubiłem swoje przyzwyczajenia, a czarna kawa idealnie pobudzała mnie przed trudnym dniem.
Wszedłem do środka, chowając ręce w kieszeni, widząc, że przede mną są dwie osoby w kolejce. Nie spieszyło mi się. Na spokojnie rozglądałem się po wnętrzu, a gdy to mi się znudziło, zająłem się przeglądaniem swojego telefonu. Zawsze musiałem wiedzieć, co dzieje się na świecie. W dobie Internetu sprawowanie urzędu politycznego potrafiło być zarówno łatwiejsze, jak i trudniejsze. Szybszy przepływ informacji pozwalał o wszystkim wiedzieć, ale wystarczyła chwila nieuwagi i można było zostać w tyle. Na to nie mogłem sobie w żadnym wypadku pozwolić.
Zajęty czytaniem artykułu, nie odwracałem wzroku od ekranu swojego smartfona, póki nie zostałem do tego zmuszony. Czując szturchnięcie w ramię, syknąłem pod nosem. Nie znosiłem tłumu ludzi, tego, jak się przepychali albo spieszyli i nie patrząc, gdzie idą, wpadali na innych – tak jak teraz ta osoba. Okropność.
– Przepraszam. Och, to ty. W takim razie cofam to. Nie zasłużyłeś.
Moje brwi wystrzeliły do góry, kiedy uważnie lustrowałem wzrokiem kobietę stojącą przede mną. Czarna spódnica, biała koszula i czerwona marynarka sprawiły, że wydawała się osobą odpowiedzialną i rozsądną.
Nic bardziej mylnego – zapewne szła z głową w chmurach i dlatego wpadła na mnie.
– Uprzejma jak zawsze – skwitowałem, poprawiając mankiety koszuli. – Powiedz, w waszej partii bycie niewychowanym to główne kryterium naboru czy dodatkowo trzeba być też roztargnionym?
Kobieta zmrużyła oczy i zmarszczyła gniewnie swoje ciemne brwi. Kręcone włosy opadały jej na ramiona i trzeba było jej to przyznać – wyglądała pięknie. Szybko jednak wyrzuciłem tę myśl z głowy. Znaliśmy się przecież od dawna i zdecydowanie nie była to przyjacielska relacja. Trudno się przyjaźnić, będąc w dwóch różnych partiach politycznych. Do tego Beatriz była strasznie uparta i zawzięta – prawie tak samo jak ja. I zawsze ze sobą rywalizowaliśmy. Była to kulturalna rywalizacja na poziomie, ale nie było miejsca na to, bym myślał o niej w ten sposób…
Choć nie mógłbym powiedzieć, że to się nie zdarzało.
Była piękna, nawet w moim guście, ale te różnice…
– A bycie upartym jak osioł, i do tego niegrzecznym, jest waszym wymogiem czy to tylko ty? – odparowała, przekrzywiając głowę.
Oczywiście musiała odpowiedzieć mi w taki sam sposób jak ja jej. Tak to już z nami było. Rywalizowaliśmy, dogryzaliśmy sobie, dokopywaliśmy… było tak, odkąd pamiętałem.
– Uparty jak osioł? Serio? Tylko na tyle cię stać? – Potrząsnąłem głową. – Powinnaś przeprosić, że na mnie wpadłaś, i przywitać się, jak należy.
– A ty co? Moja matka, żeby mówić mi, co mam robić? – Uniosła brwi z dezaprobatą. – Sam kulturą nie grzeszysz, więc może najpierw spójrz w lustro, Armando.
Mogłem się na nią złościć, chcieć jej dopiec i dokuczać, ale kiedy wymawiała moje imię, coś we mnie drżało. Coś, co nigdy nie powinno się obudzić, więc trzymałem to głęboko w sobie, zamknięte na klucz. Dobry polityk wie, jak dochować tajemnicy.
– Patrzę w nie codziennie rano, twoje pewnie już pękło, co?
– Twoje teksty są na poziomie licealisty albo nawet gorzej – skwitowała. – Tak samo, jak twoje przemówienie w telewizji.
– Oglądałaś?
– Mhm – przytaknęła. – Z nudów.
– Jasne, po prostu tęskniłaś za moim widokiem.
– Czy twoje ego nie jest zbyt wielkie, Armando? – Zaśmiała się. – Musiałam wypić kolejną butelkę wina, aby jakoś znieść twoją paplaninę.
Nie dość, że znowu wymówiła moje imię, to jeszcze ten śmiech. Pokręciłem głową. Nie. To nie czas ani miejsce na takie myśli. Nigdy nie będzie na to dobrej pory.
– Przyznaj, oglądałaś mnie, żeby się czegoś ode mnie nauczyć.
– Jak być zarozumiałym facetem ze zbyt dużym ego? Masz rację, koniecznie napisz na ten temat poradnik, w końcu to taki ważny temat, że na pewno od razu okaże się bestsellerem.
Kpiła ze mnie w żywe oczy, ale czy mogłem ją winić, skoro postępowałem tak samo, odkąd się znaliśmy? Taka już była nasza relacja – pełna wybuchowej rywalizacji i nie wydawało mi się, aby coś tutaj mogło się zmienić.
– Jeśli ja mam za duże ego, to ty masz zbyt cięty język. I niewyparzoną buzię.
– Po prostu nie pozwalam, aby ktoś wszedł mi na głowę, szczególnie jakiś facet.
– Oczywiście, panno niezależna feministko.
– Nie psuj mi poniedziałku swoimi głupimi tekstami. Wpadłam tu tylko na kawę przed pracą, a nie żeby cię wysłuchiwać.
– Naprawdę? A już myślałem, że mnie stalkujesz. Specjalnie tu przyszłaś, żeby mnie zobaczyć, i specjalnie na mnie wpadłaś, żeby zagaić rozmowę.
Naśmiewałem się z niej, mając z tego niemałą przyjemność. Czy to źle, że lubiłem jej dogryzać, patrzeć, jak się denerwuje, a potem kontratakuje?
– Za dużo ego. – Pokręciła głową. – Takie rzeczy można leczyć u psychiatry, wiesz?
– Mówisz z doświadczenia?
Przy niej nie mogłem się powstrzymać. W pracy i na co dzień byłem raczej poważny, zdystansowany i chłodny. Nigdy nie użyłbym takich słów przed kamerami, ale przy Beatriz? W jednym miała rację – przy niej wychodził ze mnie dzieciak i być może czasem gadałem jak licealista. Jakoś nie czułem, że muszę być poważny, robić wrażenie albo udawać. Przeciwnie, przy niej luzowałem krawat, puszczałem wolno moje chęci rywalizacji i dogryzałem jej do żywego.
– Ósma rano, a przede mną jeszcze cały dzień z tobą. Powinnam dostać za to podwyżkę.
– Za co?
– Za pracę w szkodliwym środowisku.
– Że ja?
– Nie, Święty Mikołaj.
– Jesteś taka duża i nadal wierzysz w Mikołaja? – Zaśmiałem się.
– Armando!
Widać dość już jej zalazłem za skórę. Dla mnie to było jak hobby, takie dodatkowe zajęcie, wkurzyć Beatriz, rozluźnić się i zrelaksować – trochę dziecinnej zabawy przed poważną sprawą.
– Tak? Potrzebujesz czegoś?
– Kawy. Przesuń się.
– Byłem tu pierwszy.
– Kobiety mają pierwszeństwo.
– Nie w tym przypadku.
– Dlaczego?
– Bo moja kawa to świętość i nic nie stanie pomiędzy nami.
– Świetnie, to kiedy ślub? Zamówię ci tort z kawy, byście ty i twoja kawa mogli się dobrze bawić.
– Jesteś bezczelna.
– Przynajmniej nie uderzyłam się w głowę jak ty.
– Nie uderzyłem się w głowę.
– A więc jesteś taki z natury? Współczuję każdemu, który musi z tobą przebywać.
– Czyli samej sobie?
– Tak, bardzo ubolewam nad swoim losem.
Jej zacięty, choć jednocześnie rozbawiony wyraz twarzy sugerował jedno – szybko by mi nie odpuściła. Kolejka jednak się przesunęła, a ja zamówiłem kawę i wyszedłem na zewnątrz, gdzie zaczekałem na Beatriz. Nie musiałem tego robić. Mogłem w tamtym miejscu skończyć nasza małą wymianę zdań, lecz jakoś nie potrafiłem.
– Oo, czekałeś na mnie. Uważaj, bo pomyślę, że jesteś moim fanem.
– I kto tu teraz ma zbyt duże ego? – prychnąłem, po czym upiłem łyk swojej kawy. – Jestem po prostu dobrze wychowany, idziemy w tym samym kierunku, to mogę ci potowarzyszyć.
– Chcesz spędzić ze mną więcej czasu?
– Przypilnować, żeby nikt cię nie porwał.
– A kto niby miałby to zrobić?
– Nie wiem, może kosmici stwierdzili, że to najwyższy czas, byś wróciła na rodzinną planetę?
– Ha, ha, ha… – imitowała śmiech. – Żarty się ciebie trzymają.
– Miałem udany weekend.
Dziewczyna skinęła głową i szła obok mnie. Choć przez krótką chwilę panowała między nami cisza pozbawiona docinków.
– Przygotowałeś się do debaty? – zagadnęła. – Jesteś za czy przeciw?
– Dowiesz się w swoim czasie.
– Już wiem. Zawsze jesteśmy po innych stronach.
– Więc po co pytasz?
– Żeby cię sprawdzić. – Wzruszyła ramionami. – I tak wiem, że wybierzesz najmniej logiczne stanowisko i będziesz myślał, iż jesteś najmądrzejszy.
– Powiedziała panna, która myśli, że zawsze wie wszystko najlepiej – wypomniałem jej.
– Nie wszystko, ale więcej od ciebie.
– Możesz o tym pomarzyć.
– Przekonamy się za jakiś czas – odparła Beatriz.
– Przekonujemy się o tym codziennie, lecz i tak masz wątpliwości – zauważyłem.
– Nie raz wygrywam.
– Tak samo jak ja. Wygląda na to, że spór pozostanie nierozstrzygnięty.
– Znajdę i na to sposób.
– Oczywiście.
Zatrzymaliśmy się w pobliżu budynku sejmu, gdzie nasze drogi się rozchodziły. Ja musiałem iść załatwić ostatnie sprawy, ona zapewne też. Zresztą żadne z nas nie chciało być zauważone w towarzystwie drugiego. Co prawda dzisiejsze obrady nie budziły dużego zainteresowania mediów, jak się to wcześniej zdarzało, ale zawsze ktoś się tu kręcił.
– W takim razie do zobaczenia – odrzekłem.
– Zobaczysz mnie, gdy będę triumfować na mównicy – rzuciła Beatriz i ruszyła przodem.
Na chwilę odurzył mnie zapach jej perfum, który zostawiła za sobą, po czym sam udałem się do wnętrza budynku, gotowy na kolejny dzień pełen pracy. Miałem wiele do zrobienia i wiele do zmienienia w tym kraju.
Rozdział 2
Beatriz
Kiedy rozstaliśmy się pod sejmem, ruszyłam przed siebie, lecz na swoich pośladkach czułam pożądliwy wzrok mężczyzny. Denerwowało mnie to, ale zarazem powodowało dziwne uczucie. Armando należał do bardzo przystojnych mężczyzn. Niejedna kobieta dałaby się pokroić, aby zwrócił na nią uwagę, ale nie ja. On mnie strasznie wkurzał.
Przyspieszyłam, aby zniknąć z jego pola widzenia. Znajdując się w windzie, oparłam się o zimną ścianę. Do tego, że on mnie drażnił, zdążyłam się przyzwyczaić, ale nie powinnam była zachowywać się tak jak przed chwilą. Nasze słowne przepychanki wyglądały, jakby dwójka dzieci starała się postawić na swoim.
Usiadłszy przy swoim biurku, wyciągnęłam gruby, różowy notes z torebki i zaczęłam wertować strony. Miałam w nim zapisane wszystko, co zamierzałam poruszyć podczas debaty. Byłam przekonana, że przekonanie sejmu do mojej wizji nie będzie łatwe. Źródła odnawialne – to nie był temat, który będą chcieli podjąć politycy.
Wierzyłam jednak w swoje możliwości i siłę ciężkiej pracy, którą w to włożyłam.
– Gotowa? – Marcela pojawiła się w progu mojego gabinetu.
– Tak mi się wydaje. Tylko mam dziwne przeczucie, że coś może pójść nie tak.
– Boże, kobieto, studiowałam te dokumenty chyba od miesiąca, więc nie wierzę, że coś się zepsuje. Przecież trułaś nam o tym przy każdej możliwej sytuacji.
– Albo ktoś.
– Masz kogoś konkretnego na myśli?
– Nie. Tak jakoś mi się powiedziało.
– Dobra, widzimy się w sali. Powodzenia.
– Nie będę dziękować.
Ledwo zdążyłam odpowiedzieć, a jej już nie było. Dobrze było mieć przyjaciółki, które na każdym kroku we mnie wierzyły i okazywały to, nawet jeżeli ten plan nie miał szans się powieść.
Podniosłam się z fotela, przejrzałam się w wielkim lustrze, poprawiłam spódnicę, pomalowałam usta pomadką i już byłam gotowa. Jak nie teraz, to kiedy?
– Poradzisz sobie – wypowiedziałam te słowa, starając się dodać sobie jeszcze więcej otuchy.
Kiedy przechodziłam przez korytarz, oczywiście musiała natknąć się na Armanda.
– Życzę powodzenia – powiedział dość sarkastycznie.
– Bardzo śmieszne.
– Wiesz, że ten twój pomysł i tak nie przejdzie?
– Skąd ty możesz to wiedzieć? Na razie jesteś jedyną osobą, która ma odmienne zdanie.
– Mój pomysł jest bardziej dopracowany, więc jestem w stu procentach pewny, że nikt nawet nie będzie brał pod uwagę tego twojego pożal się Boże przedsięwzięcia. To tylko szkoda pieniędzy.
– Pożyjemy, zobaczymy.
– Zaczynamy wojnę – rzucił na pożegnanie i ominął mnie szerokim łukiem.
Stojąc przy mównicy w wielkiej sali, czułam na sobie wzrok wszystkich zgromadzonych, a w szczególności Armanda. Jego wyraz twarzy mówił, że triumfuje i jest przekonany do swojej racji. Wiedziałam, że pokażę mu, iż się myli. Wyciągnął notatnik i zaczął coś w nim pisać. Ciekawiło mnie, czy ma zamiar zadawać niewygodne pytania, aby zbić senatorów z tropu.
– Możesz zaczynać, Beatriz – wypowiedział przewodniczący. – Głos należy do ciebie.
– Panie i panowie – rzekłam pewna siebie. – Jak dobrze wiecie, mamy dwudziesty pierwszy wiek i dla każdego liczy się ochrona środowiska, a jeszcze bardziej oszczędność pieniędzy. Tak, właśnie mam zamiar pokazać wam, że można połączyć te dwie bardzo ważne kwestie i skorzystać na tym. Więc tak…
Przerwałam i pilotem rozsunęłam wielki telebim po prawej stronie. Zaczęłam od pierwszego slajdu.
– Wiemy, że wiatr to odnawialne źródło energii, które jest całkowicie darmowe i niewyczerpalne. Energia wiatrowa jest powszechnie dostępna, dlatego nie wymaga importowania. Proces jej wytwarzania nie emituje do atmosfery szkodliwego dwutlenku węgla i innych zanieczyszczeń. Możemy postawić kilka takich wiatraków na polach i dzięki temu każde miasto mogłoby w pewnym stopniu zaoszczędzić…
Opowiadałam dalej, a zgromadzeni słuchali z zaciekawieniem i notowali. Kiedy mój wzrok padł na Armanda, mężczyzna uraczył mnie zadziornym uśmieszkiem, po czym oparł się o krzesło i naprężył swoje imponujące mięśnie, które odznaczały się pod marynarką garnituru. Odnosiłam wrażenie, że materiał strzeli na szwach. Byłam pewna, że tylko on nie zgadzał się z planem, a jeżeli zacznie mieszać, to może przekonać dosyć dużą część osób do tego, że niekoniecznie jest to dobry pomysł.
– Beatriz, to imponujące – zabrał głos przewodniczący. – Czy ktoś ma jakieś pytania?
Jak na zawołanie, z krzesła podniósł się Armando.
– Pani Beatriz, czy orientuje się pani, jakie wady ma taka elektrownia wiatrowa?
– Nie tak wielkie jak inne źródła odnawialne.
– Drodzy państwo, mogę przedstawić kilka takich wad. Zdążyłem się z nimi wcześniej zapoznać. Proszę, pozwólcie, że je odczytam. – Spojrzał w stronę przewodniczącego, a kiedy ten kiwnął głową, Armando podniósł swój notatnik. – Po pierwsze elektrownie wiatrowe pociągają za sobą duże koszty inwestycyjne. Po drugie siły wiatru nie możemy w jakikolwiek sposób kontrolować, powoduje to wystąpienie wahania w wytwarzaniu mocy, która zmienia się wraz z upływem czasu. I na sam koniec, żeby za dużo nie wymieniać, niektóre z konstrukcji są strasznie głośne.
Jego wzrok mówił jedno: Szach-mat, już po tobie. Zauważyłam, że cała izba parlamentu zaczyna między sobą głośno dyskutować. Chciałam zabrać głos, ale nie przewidziałam, że ten mężczyzna tak dobrze przygotował się do debaty. Stał dumny jak paw.
– Panie Armandzie, ma pan jakąś alternatywę?
– Jasne, że tak.
– To zapraszam na mównicę, pani może już zająć swoje miejsce.
– Dziękuję za pozwolenie. – Armando, stojąc za pulpitem, przyglądał się wszystkim i czekał, aż zapanuje cisza. – Proponuję panele solarne. Wytwarzają o wiele więcej mocy i energii. Nie są napędzane dzięki wiatrowi, a za to ładowane promieniami słonecznymi, które w Hiszpanii są przez cały rok…
Opowiadał i opowiadał.
Nie byłam przygotowana. Nie spodziewałam się, że właśnie w taki sposób postąpi i tak łatwo przekona parlament do siebie i swojego pomysłu. W sali było słychać różne głosy, jedne za moim pomysłem, drugie przeciw niemu. Tak jakby sala podzieliła się na pół. O ile jeszcze przed wejściem do sejmu byłam przekonana do swojej teorii, o tyle teraz sama zaczęłam wątpić. Ale nie miałam zamiaru dać za wygraną, postanowiłam, że udowodnię wszystkim, iż to ja mam rację.
– Musimy wybrać tylko jeden projekt. Zrobimy przerwę na tydzień, abyście mogli podjąć decyzję. Zaczynamy głosowanie. Kto jest za?
Przy każdym z foteli były ustawione małe ekraniki, na których można było głosować. Niestety, debata została przerwana, a mnie czekała kolejna batalia już za siedem dni. Zdecydowałam, że tym razem przygotuję się o wiele lepiej niż on.
Nawet nie poruszyliśmy innych dość ważnych tematów, które były zapisane na liście. Były to między innymi sprawy związane ze sprzątaniem po imprezach masowych i organizowanie największego festiwalu w Hiszpanii. Te kwestie były dość ważne, ale widocznie nasza potyczka dała każdemu do myślenia i przewodniczący stwierdził, że może politycy nie będą obiektywnie patrzeć na resztę spraw. Zrobił więc przerwę na rozluźnienie emocji.
*
Po debacie pomieszczenie powoli pustoszało, zostaliśmy tylko ja i Armando. Mężczyzna oparł się pośladkami o jeden z blatów i skrzyżował ręce na piersi. Wyglądał zadziornie, a zarazem bosko. Miałam ochotę podejść i zdzielić go po tej przystojnej twarzy, ale powstrzymałam się, bo to nie miejsce, ani nie czas.
– Czemu to zrobiłeś? – zapytałam.
– Wiesz, że mój pomysł jest lepszy?
– To tylko tobie się tak wydaje.
– Chyba nie tylko mnie, bo większość osób mnie poparła.
– Widzę, że musisz czuć się wiecznie adorowany.
– Tak samo jak ty.
– Kolejnym razem udowodnię im, że te twoje panele to tylko strata pieniędzy, a i korzyść marna.
– Chcesz się przekonać, że tak nie będzie?
– Założymy się, kto jest lepszy?
– Nie muszę się zakładać, bo to jest pewne, że ja.
– Boisz się? Cykor z ciebie.
– Wcale nie i nie waż się tak do mnie więcej mówić! – syczał przez zaciśnięte zęby.
Podszedł do mnie, po czym wyciągnął rękę w moją stronę.
– W takim razie zakład.
– Zakład. – Uścisnęłam jego dłoń. – Niech wygra najlepszy.
– Co do tego nie mam wątpliwości.
W takim wypadku nie pozostało mi nic innego, niż udowodnić mu, jak bardzo się mylił.
Rozdział 3
Armando
To było niedorzeczne. Kompletnie niedorzeczne. Założyłem się z Beatriz o to, czyj wniosek przejdzie, czyli kto ma rację i kto będzie lepszy. Gdyby prasa i wyborcy się dowiedzieli, byłbym skończony. Nasze potyczki słowne mogłyby kosztować mnie karierę, nikt nie traktowałby mnie poważnie, słysząc, że odnoszę się do konkurentki jak smarkacz z gimnazjum albo że zakładam się o to, kto ma rację. Zaraz przypięto by do tego łatkę, że robię to dla pieniędzy, zabawy, że nie traktuję swojej pracy poważnie i nie można powierzać mi takich zadań. Oczywiście nie była to prawda, lecz oponenci, konkurencja czy prasa potrafili przedstawić wszystko tak, aby wyszło to z korzyścią dla nich.
A ja tak łatwo dawałem jej się podejść. Ba, sam nie raz dolałem oliwy do ognia, nie mogąc przejść obojętnie, odpuścić czy przemilczeć sprawy. Nie, przy Beatriz wychodziły ze mnie wszystkie najgorsze cechy – upór, zawziętość, chęć wygranej i postawienia na swoim.
– Wszystko w porządku?
Z zamyślenia wyrwał mnie głos mojego partyjnego kolegi, Beniego.
– Tak, tak, po prostu ostatnio mam wiele na głowie – stwierdziłem, nie mogąc oczywiście przyznać, że temu winna jest między innymi panna Beatriz, która zupełnie nie miała prawa pojawić się w moich myślach, lecz ostatnio przewijała się przez nie coraz częściej.
– W porządku, zaraz koniec przerwy, więc…
– Tak, tak, już idę. – Skinąłem głową.
Może i temat wiatraków oraz energii odnawialnej został odłożony na kolejny tydzień, ale przecież nie był to jedyny temat, jaki czekał w dzisiejszym bloku głosowań. Wiele innych kwestii wymagało wysłuchania ekspertów. Od pomysłu i inicjatywy była dość długa droga do głosowania, a jeszcze dłuższa do wejścia danego projektu w życie. Nie zawsze jednak dało się przyspieszyć ten proces; jeśli coś miało być zrobione dobrze – musiało minąć sporo czasu. Wyborcy często tego nie rozumieli. Nawet konkurencja – wiedząc, ile czasu to zajmowało – wypominała nam powolne realizowanie obietnic wyborczych, choć sama przecież nie była lepsza.
Należało jednak postawić pytanie: czy liczyło się to, kto jest lepszy, czy to, kto lepiej opowie swoją wersję wydarzeń? W walce o wyborców chodziło o to, kto korzystniej przedstawi rzeczywistość i kto więcej obieca. A od wyborów dzieliło nas zaledwie pół roku, więc walka stawała się coraz bardziej zacięta.
Gdy tylko wszedłem na salę sejmową, rozległo się stukanie młotkiem wicemarszałka ogłaszającego koniec przerwy.
– Witam panie posłanki i panów posłów po pięciominutowej przerwie. Proszę o zajęcie miejsc. Przechodzimy do drugiego z dzisiejszych tematów, mianowicie do wniosku Ligi Demokratów o odwołanie wiceministra rolnictwa ze względu na strajki rolników. Głos jako pierwszy zabierze szef Ligi Demokratów. Zapraszam.
Obserwowałem, jak szef partii Beatriz pewnym krokiem wchodzi na mównicę. Rozłożył na pulpicie kartki z przygotowanym przemówieniem i zaczął opowiadać, jaki to zły jest wiceminister z naszego rządu. Oczywiście bezsensowne byłoby odwołanie ministra kilka miesięcy przed wyborami – o tym wiedzieli wszyscy. Wnioskodawcy także wiedzieli, że zabraknie im większości, aby ten wniosek przeszedł. A mimo to podjęli go, bo był to dobry chwyt reklamowy – pokazanie, że my jesteśmy źli, a oni dobrzy. Obserwując to wszystko z boku, czasem miałem wrażenie, że uczestniczę w bajce dla dzieci, w której ludzie na siłę chcą się podzielić na złoczyńców i bohaterów. Podział ten jednak zależał od tego, kto opowiadał historię, a prawda najpewniej leżała gdzieś pośrodku.
– To, co się dzieje na ulicach, ci wszyscy strajkujący rolnicy, z którymi minister nie chce rozmawiać, to dowód na nieudolność tego człowieka…
Słuchałem go piąte przez dziesiąte. Nic, co by powiedział, i tak nie miało znaczenia. Nie broniłem ministra dlatego, że był z mojego obozu władzy, nie był idealny, popełniał błędy jak każdy, po prostu nie lubiłem tej nagonki jednych na drugich.
Bacznym wzrokiem przeskanowałem otoczenie, przeskakując z jednego na drugiego. Niektórzy słuchali, inni notowali, inni zdawali się nie przykładać uwagi do tego, co opowiadał człowiek na mównicy.
Wreszcie mój wzrok zatrzymał się na Beatriz. Wyglądała na całkowicie skupioną; gdy kosmyk włosów opadł na jej twarz, założyła go za ucho i notowała dalej.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Gdy byliśmy sami, umiała mi dopiec, postawić się i odzywać jak nastolatka, w pracy jednak nikt by ją o coś takiego nie posądził. No, może najbliższe przyjaciółki. Umiała zachować się poważnie i rozsądnie, zawsze dawała z siebie wszystko.
Ta jedna rzecz nas łączyła.
Po prawie godzinie wystąpień przeciwnej partii przyszła kolej na nas. Oczywiście, odrzucono głosowanie. Jak dla mnie był to zmarnowany czas, który niczego dobrego nie przyniósł – jedynie wytykanie wad opozycji, co najbardziej przyciągało ludzi przed telewizorami.
Ale coś pozytywnego dla społeczeństwa, dla którego podobno tu byliśmy? Nic a nic.
Czasem sam się z tym gryzłem. Z jednej strony chciałem być najlepszy i zawsze wygrywać, z drugiej lata temu przyszedłem tu, chcąc zmienić kraj na lepsze. Szybko przekonałem się, że jedno z drugim zbyt często koliduje.
Czekały nas jeszcze zmiany przepisów w kodeksie drogowym oraz nowelizacja podstawy programowej dla szkół podstawowych. Po wszystkich tych wystąpieniach i głosowaniach zakres pracy na ten dzień się skończył i mogliśmy się rozejść. Teoretycznie. Szefowie zwykle chcieli jeszcze przedyskutować postępy, przygotować się na kolejne spotkania, a nie raz zdarzało się, że czekali na nas dziennikarze, chcąc uszczknąć choć parę słów. I tak każdego dnia od poniedziałku do piątku, a czasem także w soboty, ferie czy wakacje.
Była to praca jak każda inna i potrafiła dać człowiekowi w kość – szczególnie gdy dzień po dniu głosowano i dyskutowano przez wiele godzin; szczególnie gdy wydawało się, że tkwi się w martwym punkcie i niewiele się zmieniało. Krok do przodu, dwa kroki do tyłu. To potrafiło być przytłaczające.
Dlatego właśnie kiedy wychodziłem z gmachu sejmu, już około godziny osiemnastej czułem się nieco zmęczony tym wszystkim. Słońce, które witało mnie rano, zmieniło się w gwiazdy błyszczące na ciemnym niebie.
Benji spieszył się do żony i dwuletniego syna; Archie, mój inny przyjaciel, wracał do narzeczonej. A ja? Poza Netflixem na telewizorze plazmowym, wypełnioną lodówką czy stosem dokumentów do przejrzenia – nikt nigdy na mnie nie czekał.
– Idziemy do Bernise, drinki, kaloryczna pizza i ploteczki. – Usłyszałem radosny głos jakiejś dziewczyny.
Przyglądając się jej, rozpoznałem Marcelę z Ligi Demokratów, a jednocześnie przyjaciółkę Beatriz, która także była w tym tłumie.
A więc Beatriz wybierała się na małą imprezę razem z innymi osobami z sejmu. Widziałem, że ode mnie też tam idą. Najlepsze miejsce. Blisko sejmu, dobre jedzenie, jeszcze lepszy alkohol i pełna dyskrecja. Co prawda miało to swoją cenę, ale było warto.
Przed kamerami mogliśmy skakać sobie do gardeł, ale w mroku nocy umieliśmy się razem bawić.
– Armando, idziesz? – zapytał Spencer, klepiąc mnie po ramieniu.
Był moim kolegą z partii, który tak jak ja nie miał ani żony, ani dziecka – nikogo, do kogo miałby wracać. Dla takich jak my imprezy były najlepszym pomysłem na spędzenie wieczora.
– I tak nie mam nic lepszego do roboty, a to był dość intensywny dzień, więc potrzebuję się wyluzować.
– I taką odpowiedź to ja rozumiem. – Roześmiał się. – Dawaj, idziemy. Co tam nowego?
– Wszystko po staremu. – Wzruszyłem ramionami. – Praca, praca i jeszcze więcej pracy.
– Pracoholik z ciebie. – Zaśmiał się. – Wolny wieczór dobrze ci zrobi. Drinki, impreza i może jakaś dziewczyna.
– A więc idziesz na podryw, a nie na drinka z kumplem?
– No wiesz, jedno nie wyklucza drugiego. Też jestem człowiekiem, a nic, co ludzkie, nie jest mi obce.
– Alkohol, seks…
– Otóż to, Armando. Otóż to. Zresztą czytałem kiedyś badania, że seks pobudza działanie ośrodkowego układu nerwowego, więc po porządnej nocy możesz rano wrócić z nowymi genialnymi pomysłami.
– Czytałeś to czy właśnie wymyśliłeś?
– Bez znaczenia. Liczy się to, że dziś się zabawimy.
Kilka minut drogi i już byliśmy pod drzwiami ulubionego lokalu wszystkich polityków. Przywitał nas gwar rozmów, śmiech i zapach drinków.
– Dwa razy martini z lodem – zamówił dla nas drinki przy barze.
Usiadłem na krzesełku i rozejrzałem się dookoła. Mój wzrok błądził tak bez konkretnego celu, aż dostrzegłem Beatriz w towarzystwie Cristiny i Marceli. Śmiała się z czegoś, odrzucając włosy. Wtedy spojrzała w moim kierunku i nasze spojrzenia się spotkały. Uniosłem szklankę i wypiłem drinka, nie mogąc oderwać od niej wzroku.
– I co, wpadł ci ktoś w oko? – zapytał Spencer. – Większości lasek wystarczy powiedzieć, gdzie się pracuje, i już same zdejmują spodnie. Dyskrecja, stary, dyskrecja jest ważna, dobrze mieć kogoś stałego, komu można ufać, ale też wiesz… niezobowiązujący przypadkowy numerek daje tyle ekscytacji…
Słuchałem przyjaciela jednym uchem, całą resztę uwagi poświęcając Beatriz. Zdecydowanie nie mogłem powiedzieć, że to właśnie ona wpadła mi w oko. Bo nie wpadła, prawda? To, że przyszedłem tutaj, bo ona miała tu być, nic nie znaczyło. Tak jak to, że ze wszystkich kobiet od razu odszukałem ją i tylko na nią patrzyłem. To zwykły przypadek. Albo przedłużenie naszej zaciętej rywalizacji, nic więcej.
Prawda?
Rozdział 4
Beatriz
– Boże, ależ to było nudne – narzekała Cristina, jak zwykle zresztą.
Przywykłyśmy już do tego, tak było po każdej debacie. Nie miałam pojęcia, jaki temat rozmowy by ją usatysfakcjonował.
– Nie możesz znaleźć żadnych pozytywów? – odburknęłam pod nosem. – Przecież jesteśmy po to, żeby podejmować nie zawsze ciekawe decyzje.
– Racja. Ta twoja słowna potyczka z tym… jak on miał na imię? – Drapała się po głowie, starając się sobie przypomnieć.
– Armando.
– Tak, właśnie. Nieźle z niego ciacho – piszczała Cristina, a mnie aż zaczęło mdlić.
– Kto? On? Gdzie ty masz oczy?! To kretyn.
– Ale czemu od razu tak ostro?
– Nie widzisz, jak on się zachowuje?
– Przedstawił tylko swój projekt.
– On to zrobił specjalnie, aby utrzeć mi nosa.
– Myślisz, że tylko dlatego poświęcił temu tyle czasu?
Przyjaciółki za wszelką cenę chciały go bronić.
– A niby nie?! Same zobaczcie, jaki z niego gbur. A do tego nie widzi nic poza czubkiem swojego nosa.
– Co on ci tak podpadł? Czy to wszystko o tę debatę, czy…?
– Czy co? – przerwałam, zanim zdążyłaby dokończyć.
– Wiesz, jest takie powiedzenie… Kto się czubi ten się lubi – palnęła Marcela, po czym obie wybuchnęły śmiechem.
– Chyba żartujecie! Czy wy się słyszycie?
– Ale ostatnio zbyt często o nim wspominasz. – Marcela nie dawała za wygraną, za to ja zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem tak nie było.
– To jest niedorzeczne.
To, co właśnie powiedziały dziewczyny, nie dość, że wyprowadziło mnie z równowagi, to jeszcze po części rozbawiło. Czyżby one chciały wybadać moje granice opanowania?
Stanęłyśmy przed wielkim gmachem budynku. Miałam ochotę wybrać się z nimi do naszego lokalu, aby opić stres, który towarzyszył za każdym razem, kiedy trwały debaty. Nienawidziłam podejmowania decyzji, ale podczas tych sesji każdy z członków parlamentu miał możliwość oddania głosu. Starałam się zawsze głosować zgodnie ze swoim sumieniem. Teraz nerwy wzięły nade mną górę.
Nie wiedziałam dlaczego, ale moje dłonie same zacisnęły się w pięści i miałam ochotę krzyczeć.
– Okej, Beatriz, już dobrze. Zmieńmy temat, bo widzę, że jest on strasznie drażliwy dla ciebie – uspokajała mnie Marcela.
– Nie jest drażliwy, ale Armando działa mi na nerwy i nie mam ochoty o nim rozmawiać.
Koleżanki spojrzały po sobie, wymieniając znaczące spojrzenia.
Już chciałam coś powiedzieć, lecz nie miałam ochoty dalej się z nimi spierać.
Do niczego dobrego by nas to nie doprowadziło.
– To jak, idziemy na drinka?
– Po jednym się chyba przyda, aby opuściły nas emocje.
– Mnie to raczej cała butelka – odparłam gorzko.
Nim się obejrzałyśmy, już siedziałyśmy przy okrągłym stoliku, który znajdował się w naszym ulubionym lokalu. Niezmiennie od lat wybierałyśmy właśnie to miejsce. Rozkoszując się zimnym drinkiem, który powoli koił moje spięte ciało, poczułam spokój wewnętrzny. Gdzieś z tyłu głowy czaiło się jednak przeświadczenie, że nie będzie trwało to wiecznie.
– Beatriz, zobacz na tego gościa. – Cristina szturchnęła mnie w ramię tak, że prawie oblałam się alkoholem.
– Możesz być bardziej delikatna? – Przewróciłam oczami.
– Dobrze, ale patrz. On chyba na ciebie leci.
Podążyłam za jej wzrokiem i zatrzymałam się na masywnej, męskiej postaci stojącej nieopodal wejścia do lokalu. Wysoki, umięśniony, łysy typ, od którego najlepiej trzymać się z daleka. Nie kręciły mnie mięśniaki.
Najwidoczniej dziewczyny miały ze mnie ostatnio ubaw. Doskonale zdawały sobie sprawę, że taki mężczyzna nigdy nie wpadłby mi w oko.
A dodatkowo znałam go z Internetu. Był złym youtuberem, który za wszelką cenę szukał sensacji.
– Myślisz, że ktoś taki jak on ma u ciebie szanse? – zapytała przyjaciółka.
– Może jakby zapuścił włosy, leciutki zarost i przestał chodzić do solarium, to kto wie… Mogłabym się zastanowić.
– Nie lubisz marchewkowych ciastek?
– Bałabym się, że kolor zejdzie.
Teraz to we trójkę się śmiałyśmy. Naszym ulubionym zajęciem podczas takich spotkań było obgadywanie mężczyzn. Trudno było trafić w nasze gusta. Każda z nas miała inne preferencje i niełatwo było o mężczyznę, który spodobałby się każdej z nas.
– Mam pomysł…! – zapiszczała Cristina.
– Ty i te twoje pomysły… Wiesz, że to się nigdy dobrze nie kończy.
– Nie bądźcie takie sztywniary.
Wymieniłyśmy z Marcelą spojrzenia, ale kiedy zerknęłyśmy na Cristinę, zauważyłyśmy, że jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Niech będzie. Może i nigdy nie było to mądre, ale przy kolejnym drinku przyda się dobra zabawa. Kiedyś uznałyśmy, że odwalając różne głupoty, trzymamy się pewnej zasady – nie robimy nic, co mogłoby przynieść nam albo naszej partii jakiekolwiek problemy.
– Dawaj!
– Zabawmy się w podryw.
– Ale jak? Czekaj, bo nie rozumiem.
– Zróbmy tak. Która pierwsza dostanie gratisowego drinka, wygrywa.
– Czyli mamy zachowywać się, tak jakbyśmy szukały sobie sponsora. – Przewróciłam oczami.
– Kto tam wie…
W tej chwili wybuchnęłyśmy śmiechem. To było niedorzeczne, ale dla świętego spokoju zgodziłam się na taką zabawę. Poznawanie nowych osób nigdy nie było moim hobby. Dobrze czułam się w małym, znajomym gronie. Zamierzałam więc się poddać i nawet nie zaczynać zabawy.
Kiedy dziewczyny rozglądały się za swoimi obiektami, mój wzrok wylądował na mężczyźnie, który wywoływał we mnie wszystkie najgorsze emocje. Nasze spojrzenia się spotkały, a wtedy Armando podniósł swojego drinka, tak jakby wznosił toast. Zrobiłam to samo i uśmiechnęłam się najszczerzej, jak potrafiłam. Wiedziałam, że tylko głupiec nie zauważyłby, iż zrobiłam to od niechcenia. Czyli on także postanowił się odstresować, a może miał taki sam pomysł jak moje przyjaciółki i planował odreagować, udając się na podryw. Nie wiedziałam, dlaczego zaczęło mnie to zastanawiać.
Dziewczyny miały już wybranych kandydatów i zamierzały ruszać przed siebie, kiedy przy stoliku pojawił się kelner, niosąc na tacy szklankę z zimnym napojem. Spoglądałam na niego badawczo, bo nie przypominałam sobie, żebyśmy coś zamawiały. Postawił przy mnie szampana.
– To od tego pana. – Gestem wskazał na Armanda. – Prosił, by przekazać, że to za jego rychłe zwycięstwo.
Mężczyzna jak szybko się koło nas pojawił, tak szybko oddalił się w stronę baru.
– Nie wierzę! – naburmuszyła się Cristina. – Nawet nie zaczęłyśmy zabawy, a ty już wygrałaś.
– Co powiedział kelner? – zaciekawiła się Marcel.
– To nie ma znaczenia. Zaraz pokażę Armandowi, że nie życzę sobie, by mi stawiał.
Pewnie podniosłam się z krzesła i niesiona przez alkohol podążyłam w stronę mężczyzny. Siedział tyłem do mnie, a przez hałas w lokalu nie słyszał, że się zbliżam. Nachyliłam się przez jego ramię i postawiłam szampana.
– Znajdź sobie inną laskę, która na to poleci – warknęłam mu prosto do ucha.
Obrócił głowę w moją stronę, a wtedy dotarł do mnie zapach wody kolońskiej połączony z domieszką alkoholu. Poczułam przedziwny, ale rozkoszny ucisk w podbrzuszu. Potrząsnęłam głową, aby odgonić te myśli.
– Chyba nie myślisz, że chciałem cię wyrwać, złotko – powiedział szorstko.
– Kto wie do czego byś się posunął, aby kogoś przelecieć.
– Kogoś może tak, ale na pewno nie ciebie.
Wzięłam głęboki oddech i zareagowałam gwałtownie.
Położyłam dłoń na blacie baru i niby-przypadkiem strąciłam na Armanda szkło z zimną zawartością. Spojrzałam w dół i zauważyłam, że miejsce na wysokości rozporka było całe mokre. Przybrałam na twarz zadziorny uśmiech.
– O… jak mi przykro… Przepraszam. Ale chyba przyda ci się mała ochłoda – wyszeptałam.
– Wygrałaś bitwę, ale nie całą wojnę.
Armando wyciągnął portfel z kieszeni, rzucił pieniądze na blat, po czym opuścił lokal, a ja wróciłam do swoich koleżanek. Mimo przedstawienia, które zrobiłam, czułam się cudownie.
– Co to było? – zapytała Marcela.
– Nie wiem, o czym mówisz. Ale nie mam ochoty o nim rozmawiać.
Do końca wieczora nie poruszyliśmy tematu Armanda. Nie bawiłam się już tak dobrze jak wcześniej. Chyba zaczęły męczyć mnie wyrzuty sumienia.
Rozdział 5
Armando
Spokój jakoś nigdy nie gościł długo w moim życiu. Ostatniego wieczora na przykład chciałem wyjść ze znajomymi i po prostu wypić drinka, a jak to się skończyło? Trunek znalazł się na moim ubraniu, a wszystko to za sprawą Beatriz, która pojawiła się znikąd i zadziałała jak wariatka. Trzeba było jej to oddać – miała charakterek i ogień, którego nie dało się okiełznać. Szczerze mówiąc, nawet tego nie chciałem, bardziej kusiło mnie to, aby go wydobyć, sprowokować ją, zobaczyć, jak daleko się posunie, jak mocno może zapłonąć. Oczywiście, nie powinienem był chcieć jej prowokować, bo nie przyniosłoby to niczego dobrego. Przy jej wściekłości wylany drink to pewnie pikuś.
Wtedy nie zrobiło to na mnie ogromnego wrażenia, choć musiałem przyznać, że mnie zdziwiła. Byłem już gotowy za nią biec, by przemówić jej do rozsądku – jeśli jeszcze go miała oczywiście. Nie mogła tak się zachowywać. Dobrze, że byliśmy w naszym lokalu, ale gdyby zrobiła to gdzieś indziej? Już widziałem te nagłówki.
W takich chwilach zastanawiałem się, kto w ogóle wpuścił Beatriz do świata polityki. Owszem, była inteligentna i miała dobre pomysły, lecz była też szalona, wybuchowa i nie dało się jej utrzymać w ryzach, czego dowodem był tamten mały wybuch.
Co prawda miała dopiero dwadzieścia osiem lat i może nie zdążyła się jeszcze w życiu wyszaleć, ale ja przecież byłem w jej wieku, a czułem się o wiele poważniejszy i dojrzalszy, no chyba że w grę wchodziły te nasze sprzeczki…
Wiedziałem, kiedy odpuścić. Dlatego właśnie nie pobiegłem wtedy za nią. I dlatego że kolega mnie powstrzymał. I dobrze wyszło. Niech nie myśli, że tak łatwo zwrócić moją uwagę, że będę tracił na nią czas, którego zawsze było za mało.
Już od samego rana miałem spotkania, i to na nich powinienem był się skupić, nie na dziewczynie, która była niczym wulkan – jednym dotknięciem mogła zniszczyć wszystko dookoła, ale też rozbudzała wszystkie moje emocje…
Beatriz była jak ogień, podczas gdy moją domeną były lód, chłód, spokój i opanowanie. Ludzie mogli krzyczeć, lecz dobrze wiedziałem, że obojętność przynosi lepsze efekty. W tej branży trzeba było grać w pokera, nawet nie mając kart; grać lepiej niż aktorzy w filmach i zawsze trzymać emocje na wodzy, niczym lekarze w czasie najtrudniejszych operacji.
Zimny prysznic i gorąca kawa pomagały mi się do tego przygotować. I tak jednak nie byłem pewien, czego się spodziewać po spotkaniu z Greggiem, przewodniczącym mojej partii.
– Witaj, Armando, dobrze, że jesteś – przywitał mnie, gdy tylko wszedłem do pokoju. – Zaproponowałbym ci kawę, ale widzę, że już ją masz.
– Znasz mnie, nie ruszam się nigdzie bez kofeiny.
Rozsiadłem się na czarnym, skórzanym fotelu, na stoliku obok odstawiłem kubek z kawą i spojrzałem na Gregga. Mężczyzna już był dawno po sześćdziesiątce, co było widać po jego siwych włosach i zmarszczkach na twarzy. Garnitur jednak zawsze miał z górnej półki. Ruszał się i pracował lepiej niż niejeden młodzik. Nie brakowało mu pomysłów i umiał rządzić, trzymając partię w ryzach. Był jak dobry ojciec, który wspierał nas wszystkich, za co bardzo go ceniłem, ale umiał też walnąć pięścią w stół, krzyknąć i przywołać do porządku każdego, komu zdarzyło się zapomnieć, kto tu rządzi.
Ja nigdy nie zapomnę swojego pierwszego dnia w tej pracy, czyli pierwszego spotkania z Greggiem. Byłem wtedy o kilka lat młodszy, miałem więcej planów, ambicji i celów, myślałem, że uda mi się zmienić świat. On wtedy popatrzył na mnie z politowaniem, które teraz już rozumiałem, ale zobaczył we mnie pracowitość i otworzył przede mą drzwi do swojej partii. Studia, staże, praca to nie wszystko, aby zrobić karierę w polityce, trzeba było też mieć znajomości, trzeba było jakoś dostać się do tej partii, a potem ciężko pracować. Gregg dał mi szansę, za co zawsze będę mu wdzięczny. To on sprawił, że ze studenta politologii i spraw międzynarodowych stałem się prawdziwym politykiem, który naprawdę mógł coś zmienić w tym kraju, czasem za mało, co budziło frustracje, ale chociaż miałem tę szansę.
– Co się dzieje, Gregg? – zapytałem. – Skąd to spotkanie sam na sam?
– Nie bój się, niczego nie przeskrobałeś. – Zaśmiał się ciepło.
– Nie spodziewałem się żadnej nagany, w końcu wszystko idzie dobrze. – Odchrząknąłem. – Sondaże utrzymują się na stabilnym poziomie, plan kampanii dopracowany, a za kilka dni z pewnością przejdzie mój pomysł odnośnie do odnawialnych źródeł energii.
– Jesteś bardzo pewny siebie, Armando. Siebie i swojej wygranej. Wierzysz w to, co robisz, i w to, co mówisz.
– Oczywiście, że tak.
– To cenna cecha. Wielu polityków mówi to, co chcą usłyszeć inni, ale bez wiary, wówczas są to jedynie puste słowa, a wyborcy prędzej czy później wykryją fałsz i fakt, że za tymi frazesami nic nie stoi. U ciebie jest inaczej. Obiecujesz tylko to, co możesz osiągnąć, a jeśli to za mało, robisz wszystko, aby dać z siebie więcej.
– Nie rozumiem… To jakaś ocena osobista, pogawędka na temat osiągnięć?
Wiedziałem, co robię dobrze, a co źle. Nie byłem nieomylny, więc czasem i ja potrzebowałem, aby ktoś zwrócił mi uwagę na drobne błędy, ale tak właśnie zwykle bywało w pracy – zwracano uwagę na błędy, nie na sukcesy. Dlaczego więc szef partii aż tak mnie zachwalał?
– Przypominam ci tylko, jak wiele osiągnąłeś przez te ostatnie pięć lat. Sam zainicjowałeś wiele projektów ustaw, broniłeś zarówno swoich, jak i cudzych niczym lew na tej mównicy, udzielałeś wywiadów, rozmawiałeś z ludźmi. Masz siłę przebicia, upór i charyzmę, dzięki której ludzie cię słuchają. Już teraz plasujesz się wysoko w rankingach zaufania wśród polityków, i to na pewno nie tylko ze względu na wygląd, choć wielu młodych wyborców płci pięknej właśnie to może przyciągać. – Zaśmiał się.
Pokręciłem głową. Nie sądziłem, żeby ktokolwiek głosował na mnie ze względu na wygląd, ale nawet jeśli – nie popełniał błędu.
– W dużej mierze jest to zasługa ciebie i całego zespołu – przyznałem. – Sporo udało nam się zrobić, ale jeszcze dużo przed nami. Świat ciągle się zmienia, musimy dostosowywać się do rynków europejskich, do potrzeb obywateli, nadal jest tak wiele spraw, na przykład odchodzenie od węgla, samochodów spalinowych…
– Wiem, i ty, Armando, chciałbyś zrobić wszystko sam, a najlepiej wszystko na raz. Podczas gdy innym wystarczy zobaczenie swojej twarzy w telewizji i gapienie się na swoje zdjęcia na plakatach, ty przechodzisz koło tego obojętnie i idziesz dalej zmieniać ten kraj. I właśnie dlatego wiem, że podjąłem dobrą decyzję.
– Jaką decyzję? – Zmarszczyłem brwi, kompletnie nie mając pojęcia, o czym teraz mówił.
– O tym, że wycofuję się ze stanowiska szefa partii – powiedział, a mnie zamurowało. – Swoje już wywalczyłem, teraz kolej na was, młodych.
– Nie jesteś stary, Gregg.
– Mam wnuczki, jestem stary. – Zaśmiał się. – Ale to dobrze. To czas na odpoczynek, czas dla rodziny. Tylko nie myśl, że tak łatwo się mnie pozbędziesz, nadal będę w partii, będę pilnował, jak dbacie o wszystko, co tutaj razem stworzyliśmy, ale ktoś inny powinien przejąć dowodzenie.
– Rozumiem….
Nie spodziewałem się, że w tym kierunku popłynie ta rozmowa.
Gregg naprawdę świetnie sobie radził jako szef partii, czasem żartował, że zbliża się do emerytury, ale nie sądziłem, że mówił poważnie.
Może jednak miał rację, nie można było całe życie walczyć, całe życie pracować – trzeba było też umieć powiedzieć dość i skupić się na innych sprawach.
Niemniej jednak zaskoczyła mnie ta nagła decyzja.
– Tym kimś jesteś ty, Armando – powiedział Gregg. – Moja rezygnacja z funkcji prezesa partii równa się natychmiastowym wyborom wewnątrzpartyjnym, aby wybrać nowe przywództwo, wpisałem ciebie na listę. I szczerze mówiąc, nie wiem, czy ktoś będzie z tobą konkurował, wszyscy wiedzą, że to ja cię wybrałem, ale tak czy siak, wierzę, że sobie poradzisz.
– Ja?
Uniosłem brwi, a potem podrapałem się po brodzie, zastanawiając nad słowami Gregga. Miałbym być szefem partii? Do tej pory nawet o tym nie myślałem, nie zamierzałem rywalizować z Greggiem – choć chciałem wspinać się na szczyt, zachowałem poczucie honoru i szacunku, nie chciałem być rywalem kogoś, kto otworzył przede mną ten świat.
Teraz jednak – kiedy podał mi to stanowisko niemal na tacy – sytuacja była zgoła inna.
Tylko czy tego chciałem?
Ponoć politycy są jak rekiny – ciągle muszą pływać, bo gdy tylko zatrzymają się na moment, giną. Jeśli nie wspinają się coraz wyżej po szczeblach kariery, ktoś bardzo łatwo i szybko może ich zastąpić.
A ja czułem, że mam jeszcze wiele do zrobienia, byłem młody, miałem przed sobą wiele. Ale co tak właściwie chciałem osiągnąć?
Młodzieńcze plany trochę spaliły na panewce, gdy zobaczyłem, jak ten polityczny świat wyglądał od środka – pełen tajemnic, wyścigu szczurów, nieczystych zagrań. Nie dało się wszystkiego zmienić ot tak, nie dało się naprawić całego państwa w pojedynkę, a drobne sprawy nie zawsze mi wystarczały – zatem to była moja szansa, abym wykazał się na większej arenie.
– Wydajesz się zaskoczony – stwierdził Gregg. – Sądzisz, że nie podołasz?
– Jeśli we mnie wierzysz, zapewniam, że cię nie zawiodę – oznajmiłem pewnie. – Zrobię wszystko, aby poprowadzić naszą partię do zwycięstwa.
– Na to liczę, bo wiesz, jak mówią? Nie liczy się, kto zaczyna kampanię wyborczą, tylko kto ją kończy, i to będziesz ty. Odpowiedzialność wygrania wyborów będzie spoczywała na tobie, Armando.
Zdawałem sobie z tego sprawę. Więcej władzy to więcej obowiązków, więcej przywilejów i więcej spraw na głowie. Nie dało się zwiększyć tego, co dobre, bez zwiększenia wszystkiego, co trudne, ale przecież lubiłem wyzwania.
– Mówisz tak, jakbym już był szefem, członkowie partii muszą mnie wybrać…
– To szczegół, obaj o tym wiemy, ale i tak musisz przygotować sobie przemówienie i zarezerwować wolny weekend, gdy będą wybory.
– Wiem o tym. – Skinąłem głową. – Wszystkim się zajmę.
– Wierzę w to, wierzę, że partia będzie w dobrym rękach pod twoim przewodnictwem.
Jego wiara we mnie naprawdę mi schlebiała. W pewnym sensie był moim mentorem, takim przewodnikiem w tym świecie, a teraz oddawał władzę w moje ręce. To nie lada zaszczyt i osiągnięcie. Mogłem być z siebie dumny.
– Dziękuję, Gregg.
Chwilę jeszcze porozmawialiśmy już na luźniejsze tematy. Gregg opowiadał mi, co u jego dzieci i wnuków, a to przypomniało mi o mojej rodzinie. Chyba za rzadko kontaktowałem się z bliskimi, za co mama na pewno była zła. Tak to jednak było, gdy pracowało się od rana do nocy, a w każdy wolny wieczór odreagowywało się całą tę presję. Postanowiłem jednak zadzwonić do nich po skończonej rozmowie z Greggiem, miałem się nawet czym pochwalić.
– Armando, aż nie mogę uwierzyć, że dzwonisz. – Usłyszałem głos rodzicielki. – Coś się stało? Jesteś chory?
Zaśmiałem się. Naprawdę aż tak rzadko dzwoniłem, że myślała, iż robiłem to z powodu choroby? Poczułem lekkie ukłucie wyrzutów sumienia, szkoda, że nie dało się znaleźć czasu na wszystko na raz.
– Jest w porządku, mamo. Zdałem sobie sprawę, że dawno się nie odzywałem.
– To mało powiedziane, Thomas jest u nas na obiedzie co najmniej raz w miesiącu, a ty? Kiedy ostatnio się widzieliśmy? Na święta?
– I zobaczymy na kolejne – zażartowałem. – Nie jestem jak mój starszy brat.
– Zdecydowanie nie, Thomas ma żonę i dwójkę dzieci, a ty?
Pokręciłem głową, naprawdę nie chcąc ponownie wałkować tego tematu. Jednych ciągnęło do rodzinny, innych do kariery, a jeszcze inni potrafili realizować się na obu tych polach. A ja? Nie zamierzałem robić nic na siłę albo dlatego że tak wypada. Na razie było tak, jak było, i to mi odpowiadało.
– A mnie możesz codziennie zobaczyć w wiadomościach, więc chyba nie masz na co narzekać.
– Aj, Armando, wiesz, że praca i kariera to nie wszystko. Ja i tata martwimy się o ciebie, masz już prawie trzydzieści lat, a nadal nie masz żony, dzieci… Ile jeszcze będziesz zwlekał?
– Mam inne sprawy na głowie, próbuję zrobić coś dobrego dla tego kraju.
– A kiedy zrobisz coś dobrego dla siebie?
– Ta praca jest dla mnie dobra.
– Ale Thomas…
Zacisnąłem usta w wąską linię, czując napływającą złość. Przypomniałem sobie, dlaczego tak rzadko dzwoniłem do mamy, bo zamiast się cieszyć z moich sukcesów, przypominała mi, że bez żony i dzieci nadal nie dorównywałem bratu.
– Naprawdę, mamo? Zawsze będziesz nas porównywać? I to kierując się takim dziwnym system wartości? Wielu rodziców byłoby dumnych, że ich syn jest politykiem, a być może nawet zostanie szefem partii, ale tobie bardziej imponuje fakt, że Thomas ma żonę i dzieci, chociaż pracuje jako nauczyciel.
– Praca nauczyciela też jest bardzo ważna.
– Nie twierdzę, że nie.
– Chwila, powiedziałeś, że będziesz szefem partii?
– Jest taka możliwość.
– Naprawdę? Gratuluję.
– Dzięki.
– Gdybyś tylko miał jakąś dziewczynę, żebyś nie był sam…