Nakarmię cię miłością - Anna Dąbrowska - ebook + audiobook + książka

Nakarmię cię miłością audiobook

Anna Dąbrowska

4,2

Opis

 Miałaś przeminąć jak jedna z pór roku...

Dla kilku przyjaciółek wieczór panieński ma być przede wszystkim dobrą zabawą i odskocznią od codzienności. Warszawski klub, muzyka, alkohol i dodatkowa atrakcja – losowanie zadań, które ma wykonać każda z uczestniczek. To, które przypadnie w udziale Laurze, przykładnej pracownicy banku, okazuje się wyzwaniem równie trudnym, co ekscytującym. Pocałunek z przystojnym nieznajomym… W ten sposób dziewczyna poznaje Tobiasza, charyzmatycznego muzyka. Wypełnienie zadania doprowadza do niezwykle zaskakującego poranka, a kiepski dowcip Tobiasza wywołuje nieprzewidziane skutki.

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 3 min

Lektor: Mirella Rogoza-Biel, Konrad Biel
Oceny
4,2 (141 ocen)
75
34
23
8
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
alabomba

Nie oderwiesz się od lektury

Fajne
00

Popularność




Okładka

Anna Dąbrowska Nakarmię cię miłością ISBN Copyright © by Anna Dąbrowska, 2016All rights reserved Redakcja Witold Kowalczyk Projekt okładki i stron tytułowych Paulina Radomska-Skierkowska Skład i łamanie Witold Kowalczyk Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 faks 61 852 63 26 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Ewelinie i Krysi Dziękuję, że szłyście ze mną krętą drogą, nawet w trakcie trwania burzy, i uparcie powtarzałyście, że zaraz się rozpogodzi i pojawi słońce. Miałyście rację. Zaświeciło słońce, a nawet ukazała się tęcza.
Orkiestra przestanie grać, ale ja będę tańczył… Samoloty przestaną latać, będę latał sam… Czas się zatrzyma, ale ja będę wciąż cię kochał. Nie wiem gdzie, nie wiem jak, Ale wciąż będę cię kochał… Fragment tekstu Jeana-Loupa Dabadiego do piosenki Czas, który pozostał wykonywanej przez Serge’a Reggianiego.

Prolog

Laura

Delikatnie objęłam Pawła w pasie, wtulając twarz w jego plecy. Nie pragnęłam od niego zbyt wiele, nie wymagałam deklaracji, której ostatnie zdanie brzmiałoby: „Aż do śmierci”. Chciałam jedynie, aby przy mnie był, śmiał się, a gdyby zaszła taka konieczność — zapłakał. Ale on wciąż się oddalał, tak jak teraz, zdejmując z siebie moje dłonie. Krzątał się chwilę po swoim mieszkaniu, udając, że pilnie czegoś poszukuje. Może i szukał tego, co gdzieś po drodze zgubiliśmy…

Nasze dłonie nie splatały się we wzajemnym uścisku, nasze oczy nie spoglądały w jednakowym kierunku. Płynęliśmy razem, a jednak osobno, pod prąd, wiedząc, że obraliśmy niewłaściwy kierunek. A ja bałam się odejść, nie wierząc, że posiadam w sobie tyle siły, by to zrobić. By zostawić papierowy związek, który zaczął się drzeć na nierówne strzępy, i rozpocząć wszystko od nowa. By nie słyszeć, jak Paweł wciąż mi odmawia.

— Może odwiedzimy Izę i Adama w ten weekend? — zapytałam nieśmiało, siadając na sofie w jego salonie. Obserwowałam jego zdenerwowanie i dziwne zakłopotanie, gdy nie mógł odnaleźć zaginionej rzeczy.

— Wiesz dobrze, że nie mam czasu na głupoty — odparł zdawkowo.

— To dla mnie ważne.

— Idź sama.

— Wciąż wszędzie chodzę sama — oznajmiłam, wpatrując się w lekko zakurzony ekran telewizora. — Oni wyprawiają urodzinowe przyjęcie niespodziankę — próbowałam nakłonić go do zmiany zdania.

— Złóż im ode mnie najlepsze życzenia urodzinowe — powiedział z sarkazmem.

— Ale to nie ich urodziny — odparłam cicho, czując, że powinnam szybko wstać z tej sofy i wyjść z jego mieszkania, głośno trzaskając drzwiami.

— Oj, daj mi spokój, Lauro, nie widzisz, że jestem zajęty?! — krzyknął podenerwowanym głosem, wysyłając zapewne ważną wiadomość ze swojego smartfona.

— Paweł, to będą moje urodziny — powiedziałam spokojnie, spoglądając odważnie na zaskoczenie malujące się na jego twarzy.

Jak zawsze nie pamiętał… Nigdy nie podarował mi kwiatów, nawet zwiędłego tulipana. Nie obdarzył komplementem, odkąd zaczęliśmy być ze sobą. Nie spoglądał w moje oczy z miłością, jak powinien spoglądać zakochany mężczyzna. Nigdy ze mną nie zatańczył, choć bardzo tego pragnęłam. Był przy mnie tylko wtedy, kiedy nachodziła go ochota, a później otwierał mi szeroko drzwi i wypychał na zewnątrz niczym intruza.

— Jezu, boli mnie głowa, a ty od rana musisz tak marudzić. Okres ci się zbliża czy co?

„Przegiął” — pomyślałam, czując rosnącą w przełyku gulę żalu.

Wstałam z sofy, włożyłam szpilki na bose stopy i zakomunikowałam:

— Do zobaczenia w pracy.

— Muszę jeszcze jechać na stację paliw, a to trochę potrwa, więc masz rację, lepiej zobaczymy się na miejscu — odparł, pojawiając się nagle trzy kroki ode mnie.

Wzięłam głęboki wdech, by nie roześmiać mu się pros- to w twarz. Czyżby się przede mną tłumaczył? Czyżby uważał mnie za kompletną idiotkę niemającą pojęcia, ile czasu trwa tankowanie auta, nawet jeśli trzeba pięć minut poczekać na swoją kolejkę?

— Nigdy po mnie nie przyjeżdżasz, bo codziennie ci nie po drodze, więc nie musisz się tłumaczyć. Przywyk- łam, tak samo jak i do tego, że jesteśmy razem, choć tak naprawdę od dawna nas już nie ma.

— Daj spokój, Lauro! Chyba wstałaś z łóżka lewą nogą!

— Zdecyduj się, Paweł, albo noga, albo okres! Na razie! — rzuciłam oschle, wychodząc z jego mieszkania. Tym razem nie trzasnęłam drzwiami, jeszcze nie teraz…

Tobiasz

— Którego misia zechce pan obejrzeć? Różowego czy niebieskiego? — zapiszczała przymilnym głosikiem stara sprzedawczyni, która usłyszawszy, że zostanę tatusiem, stała się słodka niczym cukierek, a właściwie przeterminowana landrynka. Stukot jej długich tipsów o sklepowy blat doprowadzał mnie do szału.

— Właściwie to nie wiem. Nie wiem, czy będzie chłopiec, czy dziewczynka — powiedziałem i złośliwie zapytałem: — Czy stukanie takimi długimi paznokciami o blat, stół czy w czoło męża to najnowszy patent na odmłodzenie?

— Jest pan nieuprzejmy! — zawarczała ekspedientka, urażona moją szczerością. Grunt, że poskutkowało, schowała swoje pomarszczone dłonie z różowymi szponami, do których żywiłem wyraźną awersję. I nastała przyjemna dla mych uszu cisza.

— Teraz mogę się skupić — powiedziałem. — Poproszę różowego i niebieskiego.

— Więc będą bliźniaki?

— Skoro pokazały się dwie czerwone kreski na teście ciążowym, to muszą być dwa misie.

— Nie wolno kupować niczego dla dzieci tak wcześnie, bo to przynosi pecha.

— Jednak musi być pani naprawdę superstara, jeśli wierzy pani w takie zabobony! Czary też pani praktykuje? Właściwie proszę spróbować odprawić czary-mary z kulą, miałaby pani o co stukać tym różowym badziewiem przyczepionym do paznokci.

Rumieniec zawstydzenia i złości, który oblał twarz kobiety, był widokiem bezcennym.

— Czterdzieści złotych — powiedziała oschle, więc rzuciłem jej należność i wyszedłem bez słowa, zabierając ze sobą dwa misie o pociesznych mordkach.

„Będę ojcem!” — krzyczały moje myśli, zachowując się tak samo głośno jak rozwrzeszczane dzieciaki na szkolnym boisku w czasie przerwy.

— Będę tatą — powtarzałem cały czas to zdanie, przemierzając centrum Warszawy. Czułem się jak w stanie nietrzeźwości, tylko tym razem byłem pijany ze szczęścia. Ja i moja ukochana Joasia zostaniemy rodzicami. Dla tej małej istotki, której serduszko biło pod sercem kobiety, którą kochałem ponad wszystko, przestaniemy nawet brać prochy. Obydwoje byliśmy trudni i nieokiełznani, ale dzieci uczyły pokory. Mocno w to wierzyłem, że nasze maleństwo właśnie tego nas nauczy.

Kiedy dotarłem przed drzwi mieszkania Asi, nie zapukałem. Chciałem wejść jak najciszej, wręczyć jej dwa misie i zapewnić, ile dla mnie znaczy, jak bardzo ją kocham, czyli wypowiedzieć te słodkie zdania, które powinna słyszeć każda kobieta w czasie ciąży, gdy gospodarka hormonalna zaczyna wariować, by mogła jedocześnie popłakać się ze wzruszenia i roześmiać przepełniona radością.

Dźwięk, który dobiegł do moich uszu, znałem tak doskonale. Potrafiłem odtworzyć w myślach każdy jej jęk i bezwstydny szept.

Skrzypienie łóżka i rytmiczny stukot sprawiły, że krew, która krążyła w moich żyłach, stanęła, następnie zaczęła odpływać, a ja poczułem, że umieram.

Ostatkiem sił bezszelestnie zakradłem się do pokoju, w którym stało łóżko. Na tym samym materacu i w tej samej pościeli pieściłem cudowne ciało Joanny ubiegłej nocy. A teraz…

Stałem i wpatrywałem się, jak moja ciężarna kobieta ujeżdżała jakiegoś starego kolesia z napompowanym brzuchem. Jego dłonie sunęły po gładkiej skórze jej pleców, by po chwili dotrzeć do karku. Zacisnął mocno palce na jej szyi, wreszcie przyciągnął do swojej twarzy. Wepchnął obśliniony jęzor głęboko do wnętrza ust Joanny, wywołując u mnie torsje. Cisnąłem dwa misie za siebie i walnąłem z całej siły pięścią w ścianę, by przerwać ten cały cyrk. Poskutkowało, a ja niemal zakrztusiłem się wymiocinami, które podeszły mi do gardła, i spływającymi po policzkach łzami.

Joanna ubrała się, jakby nigdy nic, nakazała grubasowi opuścić swoje mieszkanie, stanęła bardzo blisko i dotknęła mojej twarzy swą małą dłonią. Jej ciało było brudne, pachniała innym mężczyzną. Przesiąkło jego śliną, potem i spermą. Nie wytrzymałem i ponownie zwymiotowałem na podłogę. Mój świat runął w gruzach. Joanna zniszczyła moje przekonanie, że miłość zawsze jest piękna.

— Jak mogłaś mi to zrobić? — zapytałem, dygocząc nie z zimna, lecz z bólu rozpadającego się na kawałki serca.

— Nie powinieneś był tego zobaczyć — powiedziała całkiem naturalnie. Bez emocji, nie unosząc się żalem.

— Ale zobaczyłem. Skąd mam wiedzieć, że to moje dziecko?! — wykrzyczałem jej prosto w bladą twarz z rozmazaną od niezdarnych pocałunków szminką.

— Nie ma dziecka. Usunęłam je, Tobiasz. Pozbyłam się go, słyszysz?

Mój świat nie runął w gruzach, tak jak sądziłem przed chwilą. On przestał istnieć wraz z usłyszaną informacją o bestialskim czynie Joanny. W jednej chwili poczułem, że całym sobą zaczynam nienawidzić tej kobiety, z którą tworzyłem w myślach słowo „rodzina”.

Wychodząc, nadepnąłem na coś miękkiego — niebieskiego pluszowego misia.

— Kurwa! — zakrzyknąłem na cały głos, opuszczając mieszkanie wypełnione pustymi obietnicami i kłamstwami.

Może ekspedientka miała rację, mówiąc, że prezenty podarowane zbyt wcześnie nienarodzonym dzieciom przynoszą pecha?

Mojego dziecka już nie było wśród żywych…

Największe tchórzostwo mężczyzny to rozbudzić miłość w kobiecie, nie mając zamiaru jej kochać

Bob Marley

Laura

— W taki dzień jak ten w ogóle nie powinno się wychylać nosa — stwierdziła Kasia, obserwując spływające po szybie kropelki deszczu.

Przytaknęłam skinieniem głowy, wiercąc się niespokojnie na nieco niewygodnym metalowym krześle. Siedziałyśmy w kawiarni przy niewielkim, okrągłym stoliku, co chwila przesuwając swoje krzesła bliżej znajdującej się niedaleko ściany. Miałyśmy dosyć przeciskających się obok nas ludzi z wymalowanym na twarzach zniecierpliwieniem. Najwyraźniej nie tylko nas zaskoczył gwałtowny deszcz w pięknie zapowiadający się czerwcowy dzień.

Czekałyśmy na zamówioną kawę i kawałek szarlotki ze śmietanową pianką oprószoną cynamonem i obserwowałyśmy tonące w strugach deszczu centrum Warszawy. To miało być przedpołudnie wypełnione dużymi zakupami, a nie przedpołudnie spędzone w obawie przed wystawieniem nosa za drzwi kawiarni. Niestety. Ulewa pokrzyżowała nasze plany.

— W co ja się ubiorę dzisiejszego wieczoru? — lamentowała Kasia.

— Nieważne, w co się ubierzesz, i tak oczarujesz wszystkich facetów na parkiecie — zapewniłam przyjaciółkę, próbując pocieszyć jej udręczone serce.

Przywykłam już do jej egoistycznego podejścia do świata oraz samouwielbienia, które zakrawało czasami o narcyzm. To była Kasia — piękna, filigranowa właścicielka jędrnych silikonowych piersi, które wzbudzały pożądanie każdego napotkanego faceta. Kasi wolno było wszystko.

Zacznę jednak od początku.

Poznałyśmy się dzień przed rozpoczęciem roku akademickiego. Wszystkie trzy trafiłyśmy razem do pokoju, w którym miałyśmy odtąd rozpocząć samodzielne, doros- łe życie.

Izka — wysoka, długonoga dziewczyna studiowała weterynarię. Kiedy ujrzałam ją po raz pierwszy, przyjechała przed akademik różowym garbusem z rzęsami. Wszystko, co ją otaczało, było różowe. Spała w pościeli z Hello Kitty, piła mleko z różowego kubka w białe groszki, ubierała się w niebieskie dżinsy i różowe bluzki, nosiła różową bieliznę, a słuchawki jej discmana także były różowe. Ciekawiło mnie, czy kiedy poznała Adama, który wkrótce zostanie jej mężem, poprosiła go o zakup różowych prezerwatyw? Może kiedyś odważę się sama ją o to zapytać?

Przejdźmy teraz do Kaśki. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, kiedy ujrzałam tę czarnowłosą, niską dziewczynę, dotyczyła tego, czy czasem zbyt często nie oglądała Rodziny Addamsów? Wyglądała jak wierna kopia Morticii Addams — miała długie, wyprostowane czarne włosy, mocny makijaż oka, śliwkowe usta i czarny strój. Wystarczyła godzina, abym zmieniła swą błędną wizję. Kaśka okazała się szaloną dziewczyną z niezłym temperamentem, która wcale nie chodziła zawsze ubrana na czarno. Chirurgicznie poprawiła sobie kształt nosa oraz powiększyła piersi o dwa rozmiary. Miała bzika na punkcie mody, kosmetyków i facetów. Zmieniała ich jak rękawiczki, a oni sami lgnęli do niej niczym pszczoły do miodu. Kaśka wybrała studia kosmetyczne.

Ja, czyli Laura Danielska, od zawsze miałam głowę do cyferek, dlatego zdecydowałam się na bankowość i finanse. Bardzo różniłam się od moich przyjaciółek. Nie byłam pewna siebie ani zwariowana. Wstydziłam się męskiego towarzystwa i bałam się myśli o przyszłości, która przecież kiedyś zawsze stawała się teraźniejszością.

Spotykałam się z Pawłem, a właściwie to byliśmy parą od kilku miesięcy. Paweł okazał się sympatycznym mężczyzną z kilkoma irytującymi wadami. Poza tym był moim szefem. Pracował na stanowisku kierownika banku, a już wkrótce miał zamiar postarać się o funkcję jego dyrektora. Wierzyłam, że uda mu się spełnić marzenia. Jeśli chodzi o moje marzenia, to nie miałam ich zbyt wiele.

— Laura! Laura! Tutaj wita planeta Ziemia! Odbiór! — usłyszałam donośny głos przyjaciółki i ziewnęłam ospale, próbując chwilowe zamyślenie zgonić na senność.

— Przepraszam — powiedziałam zmieszana, mając dosyć słuchania o jej problemach modowych związanych z dzisiejszym wieczorem panieńskim.

— Myślisz, że powinnam założyć czarną kieckę z cekinami?

— Tak, myślę, że tak. Zresztą doskonale wiesz, że ładnej kobiecie we wszystkim będzie dobrze. Mogłabyś nawet narzucić na siebie jutowy worek i tak wyglądałabyś fenomenalnie. — Oczy Kaśki zabłyszczały iskrą podekscytowania. Wyprostowała się dumnie na krześle, uwydatniając swój olbrzymi, jędrny biust.

— A ty, w co się ubierzesz?

Właśnie tego pytania obawiałam się najbardziej od samego rana. Nigdy nie byłam fanką mody, nie interesowało mnie, w co się ubierają celebrytki lub co było aktualnie trendy. Zamiast uczyć się wykonania poprawnej kreski na górnej powiece czarnym tuszem, wolałam zaczytywać się w książkach kucharskich. Gotowałam tylko pod nieobecność współlokatorek, kryjąc przed nimi uwielbianą pasję. Bałam się otrzymać przydomek „kuchara” lub „zosia gosposia”. Nie miałam tyle odwagi, by się przyznać, że skończyłam trzy kursy kulinarne. Wolałam tłumaczyć się rzekomymi nadgodzinami w pracy lub tajemniczymi randkami z Pawłem, który także nie wiedział niczego o mojej skrywanej pasji.

— Włożę dżinsy i narzucę jakiś top — bąknęłam.

— Nie ma mowy. Nie możesz tego zrobić Izie. Nie w ten wieczór — oburzyła się Kaśka. — Założysz małą czarną, a ja już zadbam o to, abyś pięknie wyglądała w ten wieczór.

Wzruszyłam lekko ramionami, bojąc się zaprotestować. Nie chciałam jej urazić, chociaż każda jej propozycja napawała mnie przeraźliwym lękiem.

„Niech ten dzień już się skończy” — prosiłam w myślach. Strachu, który odczuwałam przed zbliżającą się imprezą panieńską Izy, nie była w stanie stłumić nawet cholernie słodka szarlotka, którą uwielbiałam. Impreza, taniec, zwariowane pomysły Kaśki — to nie był mój świat. Nie miałam serca, by odmówić, nie miałam też silnej woli, by trzymać się twardych postanowień. Żyłam z dnia na dzień, z godziny na godzinę i takie życie mi odpowiadało. Spokojne, pozbawione tego „czegoś”, o czym nieraz wspominały przyjaciółki. Słowem „coś” określały przygodny seks z nieznajomym, pocałunek z kobietą, piercing, przypadkowe oblanie kawą nowej spódniczki znienawidzonej koleżanki z pracy, a przede wszystkim „coś” znaczyło wolność. Ja także byłam wolna, na swój sposób. Może nieco inaczej interpretowałam sens tego słowa, ale nareszcie czułam się wolna.

Wyjechałam z Gdańska od rodziców i myśli o młodszym bracie, który był ich oczkiem w głowie. Był… Do czasu…

— Czy ty mnie dzisiaj słuchasz?!

Popatrzyłam na Kaśkę wzrokiem błagającym o litość.

— Dobrze się czujesz, Lauro? — zapytała, nim dotknęła mojej chłodnej dłoni.

— Denerwuję się. To wszystko.

— Czym? Chwilą relaksu i zapomnienia? — prychnęła z nutą ironii w głosie. — Kobieto, to będzie najpiękniejszy wieczór twojego nudnego życia! Dalej! — Niespodziewanie zaczęła mnie poganiać. — Jedz tę szarlotkę, bo zaraz przestanie padać, i do dzieła. Kto wie, może właśnie dzisiaj wyrwiesz jakiegoś ziemniaczanego kąska? — Kaśka uniosła wysoko brwi, szczerząc śnieżnobiałe zęby.

„Kąsek” w jej nietypowym słowniku, jakże odmiennym od mojego, znaczył faceta, na którym można było zawiesić jedno oko, bo drugie z najwyższą dyskrecją penetrowało stan jego portfela. Jej teorie życiowe na samym początku mocno mnie irytowały, ale w chwili obecnej przestały na mnie działać. Przywykłam do nich tak samo jak do codziennego jedzenia żółtego sera na kanapce.

— Zgoda — odparłam, wkładając ostatni kęs słodkości do ust.

— Co „zgoda”?

— Będę dziś posłuszna waszym rozkazom, ale do granic przyzwoitości — zadeklarowałam od razu.

Kaśka uśmiechnęła się szeroko, a w jej oczach pojawiły się figlarne chochliki.

— Swoje sztywniactwo zostawisz w pokoju albo i nie: zostawisz je panu Pawelcowi, a właściwie z niego też jest sztywniak — prychnęła niepocieszona. — W każdym razie na rozluźnienie każda z nas wypije po dwa drinki i zaczniemy zabawę. Niech żyje wolność! — zakrzyknęła swym ochrypłym głosem, wzbudzając ciekawość siedzącej obok nas zakochanej pary. Młodzi omietli Kaśkę szyderczym spojrzeniem, na co ona błyskawicznie zareagowała: — No i na co się gapicie? Młody, silikonowych cycków nigdy nie widziałeś?

Zachichotałam pod nosem, przeczuwając pikantną wymianę zdań, ale na szczęście młody chłopak okazał więcej rozumu, niż miała go Kaśka. Zaczerwienił się, speszył, wziął swoją dziewczynę za rękę i czym prędzej wyszedł z kawiarni.

— Pieprzony prawiczek — syknęła pod nosem, odgarniając swoje czarne włosy.

Nadal chichocząc, pomyślałam, że Kaśka już nigdy się nie zmieni. Nigdy nie stanie się subtelna i kobieca, ale taki był jej urok. To była zwariowana Kaśka. Moja przyjaciółka.

*

Kilkugodzinne zakupy w centrum handlowym pozbawiły mnie witalności i uszczupliły mój portfel o kilkaset złotych, ale zmęczenie i straty finansowe okazały się niczym w porównaniu z piekłem, jakie wyrządziła mi przyjaciółka na dwie godziny przed planowaną imprezą.

Moją twarz pokryła skorupą składająca się z trzech warstw podkładu i sypkiego pudru, a żeby było śmieszniej, utrwaliła ją sprayem przypominającym lakier do włosów. Dziękuję Bogu, że się nie udusiłam, wdychając te toksyczne opary. Na rzęsy nałożyła czarny tusz, a usta zaakcentowała meksykańską czerwienią. Kiedy przewalcowała moją twarz po raz ostatni, dumna z ostatecznego efektu swojej pracy podała mi do rąk lusterko.

— Nie musisz mi dziękować. Masz tylko lśnić — wyszeptała, posłała mi swój rozbawiony uśmieszek i zniknęła w toalecie.

— O mateńko! — zawołałam, widząc lustrzane odbicie, a w nim namalowaną twarz spoglądającej na mnie zupełnie nieznanej dziewczyny. Zaczynałam rozumieć, dlaczego kobiety wstają dwie godziny przed pracą, aby wykonać makijaż. On ukrywał wszystko to, co od zawsze wydawało się nam takie nieidealne. „Może powinnam zacząć się malować?” — rozmyślałam, wciąż spoglądając w lusterko, gdy nagle dobiegł mnie stłumiony głos Kaśki:

— Ubieraj się. I to szybko.

— Już się robi, szefowo! — odkrzyknęłam, ostatni raz spoglądając w lusterko z niedowierzaniem.

Wcisnęłam się w czarną sukienkę przed kolana, której opływowy dekolt uwidaczniał wystającą czarną koronkę stanika. Na stopy włożyłam sześciocentymetrowe szpilki. Na propozycję wyższych wniosłam sprzeciw, na co niepocieszona Kaśka zareagowała westchnieniem. Ona sama wybrała wysokie złote koturny, które zwracały uwagę swym połyskiem i masywnością.

— I jak wyglądam? — zapytała i wielokrotnie się zakręciła, aż czarne cekiny zdobiące jej sukienkę rozbłysły i zamigotały.

— Każdy kąsek będzie twój — odparłam, wpatrując się w Kaśkę z nieukrywanym podziwem. Była piękna i pewna siebie. Czasami zazdrościłam jej tej pewności, wyobrażając sobie, jak odmieniłoby się moje życie, gdybym zaczęła być odważna. „Może otrzymałabym awans w pracy? Może mój chłopak zacząłby poświęcać mi więcej uwagi? Mogłabym więcej niż teraz” — pomyślałam smutno.

— Mam taką nadzieję — dodała frywolnie, bawiąc się kosmykiem włosów. — Dalej, Lauro, wyruszamy w drogę, bo nie chcę się spóźnić.

— OK — przytaknęłam, nie przypuszczając, że ten wieczór odmieni moje życie na zawsze.

*

— To co? Idziemy podbić parkiet Platinium? — zapytała Kaśka, kiedy spotkałyśmy się z Izą.

Przyszła panna młoda wyglądała bezbłędnie, mimo że różowe elementy w postaci paska i zegarka nadal zdobiły jej strój. Jej kwiecista sukienka połyskiwała srebrną nicią, a delikatna biżuteria, na którą składały się kolczyki i naszyjnik z maleńkimi cyrkoniami, nie tłumiła uroku stroju.

Izka wykrzywiła twarz w akcie przerażenia.

— Dziewczyny, wolałabym coś mniejszego.

Przytaknęłam jej skinieniem głowy, co doprowadziło do białej gorączki naszą czarną mambę.

— Z wami to powinnam wybrać się do kościoła, a nie na imprezę — mruknęła pod nosem niezadowolona.

Obie zgromiłyśmy ją surowym spojrzeniem.

— Dobra, dobra! — Kaśka uniosła obie ręce w akcie poddania się. — Wybierajcie klub. Oby prędko, bo nie chce mi się włóczyć w tych szczudłach po mieście.

Szłyśmy kilkanaście minut, obserwując mijane po drodze osoby. Zlekceważyłyśmy gwizdy dwóch mężczyzn i jednomyślnie stwierdziłyśmy, że w tak wyzywających strojach dalej iść się nie da.

— Co robimy, moje panie? — zapytała zniecierpliwiona Kaśka, której nogi w wysokich platformach zaczęły odmawiać posłuszeństwa.

— Patrzcie! — zawołałam, wskazując palcem na mały klub umiejscowiony w podziemiach starej warszawskiej kamienicy wykonanej z czerwonej cegły.

— To jakaś melina — podsumowała Kaśka.

Wymieniłam znaczące spojrzenie z Izą i postanowiłyśmy udać się właśnie do tego piwnicznego klubu. Nie wiedziałam nawet, jak brzmiała jego nazwa, ale to było nieistotne.

— Oszalałyście! — zbulwersowała się przyjaciółka, podążając za nami z grymasem ogromnego niezadowolenia na twarzy.

*

Wnętrze klubu pokrywała czerwona cegła ułożona na ścianach w nierównomierny sposób. Podłogę wyścielały grube deski, miejscami mocno przetarte. Na suficie wisiały duże klosze oświetlające to jakże ponure miejsce. W zagłębieniach ścian nieco światła dawały halogeny. Oświetlenie nie zdołało rozjaśnić panującego tutaj mroku. W pomieszczeniu mogło się znajdować około stu osób przy założeniu, że jedna trzecia, zamiast tańczyć, będzie siedziała i podpierała ściany. Tańczyć… No właśnie…

— Ciekawe, jakie panują tu klimaty? — wyszeptała pytająco do mojego ucha Kaśka.

— Na pewno nie disco — odpowiedziałam, a następnie usiadłam przy drewnianym stoliku niedaleko baru.

— To zaczynamy imprezę! — zawołała entuzjastycznie Iza. — Nieważne gdzie, ważne, że razem.

— Już widzę to wasze „wow”! — odkrzyknęła Kaśka, kręcąc marudnie nosem. — Muzyka beznadziejna. Samo smętne brzmienie.

— Nie marudź, Kaśka — upomniała ją Izka. — Co pijecie, dziewczyny? — zapytała z entuzjazmem, a ja spojrzałam na nią obojętnie. — OK. W takim razie wezmę trzy kamikadze — powiedziała i udała się do baru.

Wspólnie z Kaśką odprowadziłyśmy ją spojrzeniem.

— Dobra, Laura — powiedziała nazbyt entuzjastycznym tonem Kasia. — Przygotowałam tutaj karty i po dwóch drinkach zaczynamy zabawę.

— Jakie karty? — zapytałam, nie rozumiejąc niczego ze słów przyjaciółki.

— Karty zadaniowe. Każda z nas musi wylosować dwa zadania na ten wieczór. Będą to szalone zadania — mówiąc o nich, posłała mi zagadkowy uśmiech.

„O cholera!” — zaklęłam w myślach. Jedynym kołem ratunkowym w tej sytuacji wydawał mi się mocny drink. Znałam dobrze Kaśkę i jej zwariowane pomysły, dlatego wiedziałam, że muszę mieć dobrze w czubie, aby spełniać polecenia zawarte na tajemniczych kartach.

— Proszę. — Moje myśli przerwał donośny głos Izy, która podała mi niebieskiego drinka. Nieśmiało upiłam łyk. Smakował słodko-kwaśno. Po kilku większych łykach poczułam delikatny szum w głowie i falę gorąca, która oblewała moją twarz.

— Dobrze, dziewczynki — odezwała się Kaśka. — Zaczynamy świętować ostatnie dwa tygodnie wolności naszej kochanej Izki — mówiąc to, posłała w jej stronę szeroki uśmiech. — To twój wieczór, więc ty zaczynasz losować — rozkazała, wykładając na stół karty z poleceniami. Iza wyciągnęła niepewnym gestem jedną kartę, po czym jej policzki okryły się purpurą. — Teraz ty, Lauro — zwróciła się do mnie miękkim tonem głosu.

Wyciągnęłam kartę, ale nie przeczytałam na razie znajdującego się na niej polecenia.

— Ciągnijcie teraz po drugiej karcie — zarządziła ostro Kaśka. Dwie pozostałe karty uznała za własne wyzwania dzisiejszego wieczoru. Uśmiechnęła się zalotnie, wachlując sztucznymi długimi rzęsami. — Teraz możemy się pochwalić, co wylosowałyśy, pić, bawić i spełniać swoje misje! — zawołała radośnie.

Mnie nie było do śmiechu. Z lękiem spojrzałam na wylosowane zadania. Treść pierwszego brzmiała: „Ściśnij pośladki najprzystojniejszego faceta na sali”. Drugiego zaś: „Pocałuj jakiegoś szczęśliwca”.

Wzdrygnęłam się na samą myśl o wykonaniu zadań, które nie były w moim stylu. Nie chciałam tego robić Pawłowi. Co prawda wiedziałam, że go tutaj nie ma i o niczym się nie dowie, ale istniało coś takiego jak kac moralny następnego dnia. Nie spieszyło mi się, by poznać jego smak. Pragnęłam obudzić się rano i móc spojrzeć na twarz w lustrze bez wyrzutów sumienia.

— Izka, pochwal się zadaniami, no, dalej! — pospieszała przyjaciółkę Kaśka.

— Noo… — zajęczała nieco zmieszana Iza. — Właś- ciwie… Właściwie to myślałam, że będzie gorzej, znając twoje pomysły — wykrztusiła z siebie. — Muszę wykonać erotyczny taniec na stole przez trzy minuty oraz ściągnąć stanik w trakcie tańca z jakimś przystojniakiem.

„Szczęściara” — pomyślałam.

— Teraz ty, Lauro. Przeczytaj nam swoje zadania — wyjęczała błagalnym tonem Iza wprost do mojego ucha.

Zarumieniłam się, ale czerwieni moich policzków w panującym mroku na szczęście nie było widać.

— Mam pocałować jakiegoś faceta i złapać go za tyłek — odparłam na jednym tchu.

— Nieźle — wymamrotała Izka, przygryzając wargi.

— Tak, nieźle — powtórzyłam, czując bolesny skurcz żołądka.

— Dajcie spokój. Takie zadania to sama przyjemność — wtrąciła się z ogromnym entuzjazmem Kaśka. — Co byście, moje cnotliwe panny, powiedziały na złapanie faceta za krocze bądź pocałunek z łysym grubasem?

Obie z Izą wzdrygnęłyśmy się z przerażeniem. Dla nas to nie byłby tylko problem, to byłby życiowy dramat, ale znając Kaśkę, wiedziałyśmy, że sprosta tym zadaniom z wysoko uniesioną głową. Ta kobieta była chodzącym wulkanem czystego szaleństwa.

— To co pijemy teraz? — zapytała Iza, spoglądając w moje przerażone oczy i pustą szklankę po niebieskim drinku trzymaną w dłoni.

— Coś mocnego — odparłam. Ta odpowiedź spodobała się Kaśce, która wyszczerzyła swoje białe zęby w uśmiechu. Objęła mnie w pasie i wyszeptała do ucha:

— Będzie superzabawa, zobaczysz…

— Jasne — przytaknęłam. Z ust Kaśki zapowiedź dobrej zabawy brzmiała raczej jak trailer najstraszniejszego z horrorów.

Przełknęłam zbierającą się w ustach ślinę i postanowiłam dzisiejszego wieczoru nie kontrolować ilości wypijanych napojów procentowych, które były mi niezbędne do przeżycia.

Po kilku drinkach poczułam niebywałą lekkość ruchów. Niemalże płynęłam po parkiecie klubu, obserwując poczynania przyjaciółek, które skrupulatnie przymierzały się do wykonania powierzonych zadań. Kaśka, jak to ona, zaczęła kokietować łysego mężczyznę szerokiego w barkach. Izka próbowała walczyć z odpinaniem ramiączek stanika w trakcie tańca, a ja… Ja rozglądałam się po sali, mając nadzieję na odnalezienie jakiegoś przystojniaka. Niestety nie znalazłam nikogo, kto mógłby wywołać na mojej twarzy uśmiech. Niektórzy mężczyźni wyglądali niczym nadmuchani helem, inni byli po prostu porządnie wstawieni. Skoro miałam zdradzić swojego chłopaka, to chciałam przynajmniej zrobić to z kimś wyjątkowym. Kimś, kto wywoła na mojej twarzy wypieki.

— Prosimy o uwagę! — Głos szczupłego mężczyzny przemawiającego do mikrofonu niemile odbijał się echem w moich uszach. — Wszyscy robimy sobie piętnastominutową przerwę na zasłużonego papierosa na zewnątrz, a następnie powrócimy, aby delektować się naszą wieczorną gwiazdą.

Kaśka zabawiająca jednego z „nadmuchańców” posłała mi niezadowoloną minę. „Sama wymyśliła takie polecenia, więc niech pije piwo, którego nawarzyła” — pomyślałam, posyłając jej radosny uśmiech. Szybko odsunęła się od swojego zapewne porządnie podchmielonego towarzysza. Przywołującym gestem zawołała mnie i Izę na damską naradę.

— Jak wam idzie, kobietki? — zapytała, lekko bełkocząc, kiedy zgodnie podeszłyśmy.

— Ciężko — przyznała Iza. — Ale dam radę. A ty, Lauro? Upatrzyłaś sobie kogoś fajnego?

Pokręciłam głową.

— Nie trać czasu, kochana — poradziła mi Kaśka, nakładając na usta kolejną warstwę szminki.

— A jak twoja „nadmuchana” zdobycz? — zapytałam z wyraźną ironią w głosie.

Kaśka zmarszczyła brwi i skrzywiła złowrogo usta.

— Nie kpij sobie ze mnie, Lauro. Lepszy nadmuchany rydz niż twoje nic — odparła z kąśliwym uśmieszkiem.

— Dajcie spokój, dziewczyny. Wieczór się jeszcze nie skończył, więc wszystko przed nami — próbowała nas pojednać Izka.

Taka to miała dobrze. Nie musiała nikogo obmacywać i całować jego obślizgłych warg. „Ona ma łatwo” — pomyślałam z lekkim ukłuciem zazdrości.

— To co, idziemy się przewietrzyć? — zapytała Kaśka, łapiąc nas za ręce. Niezgrabne ruchy przyjaciółki uświadomiły mi i Izie, że nasza Katarzyna jest już lekko wstawiona, a wstawiona Katarzyna to jeszcze gorsza dziewczyna.

Wieczorny wiatr orzeźwił nasze delikatnie zamglone umysły i odświeżył spocone ciała. Stałyśmy gęsiego przed wejściem do klubu, czując się tak samo jak w kolejce do WC podczas jakiegoś rodzinnego festynu. Wiedziałam, że muszę wypić dodatkowe dwa drinki, aby zacząć realizować powierzone zadania.

„Przekonają się, że to zrobię” — postanowiłam w myślach. „Zrobię to” — powtórzyłam, uparcie w to wierząc.

Kiedy weszłyśmy do klubu, na parkiecie kręciło się już kilkadziesiąt osób. Zaczęło się robić naprawdę ciasno. Wszystkie stoliki pozajmowano, więc pozostało nam podpieranie ściany tuż przy scenie.

— Oto oni! — wrzasnął nagle wątły mężczyzna stojący na małej, podwyższonej scenie. — Zapraszamy zespół Bez Nazwy! Gorące oklaski!

„Bez Nazwy?” — zadrwiłam w myślach.

Wszyscy zaczęli głośno klaskać, a kilka kobiet stojących nieopodal nas zaczęło głośno piszczeć, kiedy na scenie pojawiło się czterech mężczyzn. W delikatnym mroku trudno mi było powiedzieć cokolwiek o którymś z nich. Ubrani w czerń wtapiali się w mrok tego miejsca.

— Ale nędza się zapowiada — rzuciła z trwogą Kaśka i szybko zakomunikowała, że idzie poszukać jakiegoś ziemniaczanego kąska z łysinką i piwnym brzuchem, po czym zniknęła w tłumie stojących ludzi.

— Idę kupić drinka. Przynieść ci też jakiegoś wspomagacza? — zaproponowałam Izce.

— Kup mi whisky z colą.

— OK.

Kiedy podeszłam do baru, zespół zaczął grać. Spodziewałam się usłyszeć rozwrzeszczanego rockmana, a w zamian dostałam subtelnie płynące dźwięki dwóch gitar i głos; głos, który wstrząsnął całym mym ciałem. Sparaliżował każdy mięsień z wyjątkiem serca, które wsłuchując się w śpiew wokalisty, biło jak szalone.

Nakarmię cię miłością,

Ukołyszę dźwiękiem płynących łez,

Jak dużo mojego świata mam ci ukazać,

Byś w końcu zrozumiała, że dwa słowa to nie był tani blef.

— Co pani podać? Haloo?! Czy słyszy mnie pani? — Głos lekko zniecierpliwionego barmana wyrwał mnie ze stanu błogiego upojenia.

— Aaa… tak. Poproszę dwie whisky z colą — wymamrotałam, wiedząc, że nie znoszę zapachu i smaku bursztynowego drinka. W tamtym momencie nie byłam w stanie myśleć realnie i trzeźwo. Wsłuchiwałam się w słowa śpiewanej przez mężczyznę piosenki, która szturmem wdarła się do moich uszu i podbiła serce bez rozlewu krwi.

Ten głos poił mnie niczym najwyborniejszy szampan, zachwycał niczym najpiękniejszy obraz, wywoływał dreszcze niczym najprzyjemniejsza rozkosz. Nie musiałam przeciskać się przez grupkę ludzi, wszyscy stali niczym zahipnotyzowani, a tym hipnotyzerem był on. Dostrzegłam go dopiero, kiedy dwa światła reflektorów zostały zwrócone na jego postać.

Siedział na krześle odziany w czarną skórę. Jego ciemne włosy opadały miękko na policzki, a usta rozchylały się wdzięcznie przy każdym zaśpiewanym słowie, które brzmiało niczym wyrecytowany na pamięć wiersz. Każde słowo nacechowane było emocjami, a razem z rytmem tworzyły bardzo subtelny muzyczny pejzaż. Tekst piosenki wydawał się tak szczery, jakby wyszedł wprost z serca śpiewającego mężczyzny. Obserwowałam, jak szczupłe palce zręcznie uderzały w struny gitary, jakby robił to od zawsze. Ten człowiek musiał być fanatykiem muzyki, która rozrywała jego pierś, wydobywając z niej ten magiczny głos z lekką chrypą, od której przebiegł mnie po całym ciele zmysłowy dreszcz. Jeśli nie był pieprzonym fanatykiem, to musiał być ulicznym geniuszem, bo nikt inny nie potrafiłby po kilku wydobytych dźwiękach wprowadzić setkę ludzi na sali w stan zupełnego skupienia. On to potrafił. Był niespotykanym artystą. Był magiczny.

Z trudem oderwałam wzrok od śpiewającego geniusza i podałam Izce drinka.

— Dzięki, Lauro.

Posłałam w jej stronę promienny uśmiech, odszukałam oczy nieznajomego, którego głos rozkochiwał w sobie moją oszczędnie okazywaną wrażliwość.

— Dobry jest — szepnęła mi na ucho, napotykając moje zahipnotyzowane spojrzenie. — Kurczę, Lauro! On ci się podoba!

Ostatnie zdanie przyjaciółki podziałało na mnie niczym kubeł zimnej wody wylanej wprost na głowę. Wzruszyłam ramionami, powracając z niebiańskiej krainy jego głosu do rzeczywistości. Nie chciałam potwierdzać, czy tajemniczy mężczyzna mi się podobał, nie chciałam też zaprzeczać, czując szybsze bicie serca. Chciałam tylko, żeby on śpiewał i nigdy nie przestawał tego robić.

— Widziałaś Kaśkę? — zapytałam, aby odwrócić bieg rozmowy i sprowadzić go tym samym na właściwy tor.

Izka szturchnęła moje biodro łokciem, pokazując mi z uśmiechem na twarzy stojącą pod ścianą Kaśkę, która nie próżnowała i obściskiwała się w najlepsze z jakimś napakowanym sterydami gościem. Potrząsnęłam głową z niesmakiem.

„Jak ona mogła całować się z pierwszym lepszym napotkanym gościem?” — rozmyślałam. Dla mnie pocałunek był czynnością intymną, przeznaczoną dla kogoś, kogo się kochało…

— Jak tam twoje zadania? — Izka uśmiechnęła się, upijając duży łyk whisky.

— Nie znalazłam odpowiedniej osoby — odparłam, również smakując drinka i czując palący płomień w gardle.

— Pocałuj tego wokalistę.

— Co?! — Niemalże zachłysnęłam się własną śliną, kiedy usłyszałam propozycję przyjaciółki. Kasłałam dopóty, dopóki nie poczułam na swoich plecach pomocnego uderzenia czyjejś dłoni.

— Kobieto, nie pij więcej — skwitowała krótko Kaśka, która nagle pojawiła się obok nas i raz po raz uderzała mnie w plecy.

Spojrzałam na jej twarz, na rozpalone policzki, zamglone spojrzenie i już wiedziałam, że jest porządnie wstawiona. Zresztą ja także zaczynałam być pijana, co objawiało się nie tylko napadem duszności i lekkimi zawirowaniami w głowie, ale także poczuciem dziwnej lekkości ciała. Czułam się tak, jakbym potrafiła biegać po puchowych obłokach, nie odczuwając przy tym zmęczenia.

— Sama już nie pij. Gdzie masz swojego nadmuchanego kąska? — zapytałam złośliwie.

Kaśka zmarszczyła złowrogo brwi.

— Zamknij się, Laura! Myślisz, że podobało mi się obściskiwanie z takim obleśnym palantem? Wykonywałam tylko swoje zadanie. A jak wam idzie, dziewczynki? Które zadanie już macie z głowy?

— Żadnego — odparła krótko Izka. Na jej twarzy nie dostrzegłam chociażby śladu alkoholowego upojenia. Ona potrafiła pić tak, żeby się nie upić.

— No nie! — zawołała Kaśka. — Ja musiałam dobierać się do rozporka jakiegoś obleśnego typa, a wy sobie stoicie jak matrioszki pod ścianą. Bierzcie się do roboty — mówiąc, a właściwie już lekko bełkocząc, Kaśka schwyciła Izę za ręce i poszły tańczyć na środek sali. A ja zostałam sama z moją szumiącą głową.

— Muszę złapać pośladki jakiegoś faceta — szeptałam sobie pod nosem, rozglądając się za jakimś przystojniakiem.

„To nie jest przecież takie trudne” — myślałam.

Przez ułamek chwili wydawało mi się, że tajemniczy wokalista o zadrze w głosie, kończąc swój występ, spojrzał na mnie i się uśmiechnął.

„To nie było do mnie” — powtarzałam sobie w myślach, łapiąc się na tym, że nie potrafię oderwać wzroku od nieznajomego. Próbowałam przestać spoglądać w jego kierunku, naprawdę próbowałam, ale wypity alkohol tylko pogarszał sytuację, usypiając moją świadomość. Myślami toczyłam ze sobą zaciętą walkę. Spróbować go pocałować? Czy tego nie robić? „Zachowasz się jak pierwsza lepsza” — podpowiadał rozum resztkami przyzwoitości, której jeszcze nie odebrał mi alkohol. „To tylko jeden pocałunek” — nawoływały myśli. „Od niego świat się nie zawali, a udowodnisz Kaśce, że potrafisz być równie szalona. Już nigdy nie zadrwi z ciebie ani nie nazwie cię cnotliwą panną”.

— Dam radę — wymamrotałam do siebie, dopijając zawartość trzymanej szklanki do ostatniej kropli.

„Najpierw muszę sprawdzić, czy nie jestem rozmazana” — zdecydowałam w myślach, udając się do klubowej toalety. Ze srebrnej tafli lustra spoglądała na mnie twarz zielonookiej kobiety o kasztanowych włosach. Mały, lekko zadarty nos, uwydatnione kości policzkowe i niesamowicie długa firanka rzęs należały z całą pewnością do atutów tego odbicia. Kobieta ta miała nieco niewyraźne spojrzenie i rozpalone do czerwoności wydatne usta i policzki, ale czuła się wyśmienicie.

— Dam radę — wyszeptałam, wpatrując się w to nowe, chociaż swoje własne oblicze.

Wychodząc z toalety, ujrzałam Izkę tańczącą na niskim drewnianym stoliku, choć muzyka, która radowała moją duszę, zamilkła na rzecz starych polskich przebojów znanych chyba każdemu na sali. Tłum znajdujący się w pomieszczeniu rozrzedził się przynajmniej o połowę, dlatego mogłam swobodnie przedostać się pod scenę, na której tajemniczy nieznajomy pakował swoją gitarę w czarny pokrowiec.

Wzięłam głęboki wdech. I jeszcze jeden, po czym podeszłam do mężczyzny.

— Cześć! — zagadnęłam go, ze wszystkich sił starając się utrzymać równowagę.

Spojrzał na mnie badawczo, zapewne analizując, czy kiedykolwiek się poznaliśmy.

Kiedy jego oczy, równie zielone co moje, przyglądały się moim w skupieniu, dostrzegłam w tym mężczyźnie to, czego wcześniej nie zdołałam ujrzeć — niezwykłą urodę. Był zarazem męski, a przy tym tak chłopięcy i delikatny, że pragnęło się go przytulić. Jego ciemne, prawie czarne włosy opadały niezwykle seksownie na policzek.

— Hej! Szukasz kogoś? — zapytał, spoglądając na mnie z zaciekawieniem.

— Właściwie to nie. A właściwie to tak — wybełkotałam bezsensownie.

Nieznajomy posłał mi delikatny uśmiech, a ja poczułam, jak pod naporem jego spojrzenia miękną mi kolana. Cała się rozpływałam, kiedy na mnie patrzył. Nieważne, co o mnie myślał, ważne, że wciąż stał obok i ze mną rozmawiał.

— To co jest prawdą? — zapytał z nutą ironii w głosie. Jego twarz zdobił szelmowski uśmiech, który na chwilę rozkołysał mocniej moje serce.

— Prawdą jest to, że mam do wykonania dwa zadania i nie mam bladego pojęcia, od czego zacząć.

Pan Cudowny Głos spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem, jakby analizował powód, dla którego wciąż raczy mnie swoim towarzystwem.

— I ja mam ci pomóc wykonać oba, tak? — zapytał dociekliwie.

— Tak, a właściwie to nie. Sama już nie wiem. — Zakryłam obiema rękami płonącą ze wstydu twarz.

— Wyluzuj. Powiedz mi dokładnie, co masz zrobić — nalegał, a jego oczy tak pięknie błyszczały…

— Muszę złapać cię za tyłek i pocałować — odparłam szybko, wbijając wzrok w zdarte deski podłogi klubu.

Usłyszałam, jak westchnął, ale wciąż nie odważyłam się spojrzeć mu w twarz.

— Idiotka ze mnie — wycedziłam cicho przez zaciś- nięte zęby i wymamrotałam głośniej: — Przepraszam.

Odwróciłam się plecami od towarzysza tej skomplikowanej rozmowy. Chciałam zejść z podestu i zapaść się pod ziemię. Czułam, że krew w moim organizmie pulsowała przyspieszonym rytmem, widziałam, jak mroczki przysłaniają realny obraz. Nie wiem, czy była to wina nadmiaru alkoholu, czy poniesionej sromotnej klęski, ale kiedy powoli zaczynałam się oddalać, poczułam, jak złapał mnie za ręce, odwrócił tak, bym stanęła twarzą do niego, a następnie powiedział:

— Zrób to, co musisz zrobić. Wykonaj swoje zadanie.

Mój cały świat zawirował.

Z pomocą jego dłoni dotknęłam tych męskich, jędrnych pośladków, napotykając z oddali zaskoczone spojrzenia Izy i Kaśki. A później… później były tylko jego usta. Takie miękkie i tak rozkosznie ciepłe. Kąsały delikatnie moje wargi, ocierając językiem w zmysłowy sposób o moje podniebienie. Zanurzyłam dłonie w jego opadających, półdługich włosach i…

*

Obudził mnie straszny ból głowy. Czułam, jakby pęknięte odłamki czaszki wbijały się w mój mózg. Szybko poderwałam się z łóżka, rozejrzałam się i uświadomiłam sobie, że nie wiem, gdzie jestem. Siedziałam na obcym łóżku, w nieznanym pomieszczeniu, a na dodatek byłam całkowicie naga. Próbowałam na chwilę uspokoić rozkołatane serce i wytężywszy myśli, przypomnieć sobie, co się właściwie stało. Gdzie byłam, co robiłam?

Odgarnęłam włosy z policzka i omiotłam wzrokiem pokój, w którym się znalazłam. Jedno łóżko, lustro, komoda i bardzo surowy wystrój.

„Czyżby hotel?” — pomyślałam, po czym bezskutecznie zaczęłam się rozglądać za swoimi ubraniami, których nigdzie nie było.

Kiedy próbowałam wstać z łóżka, z łazienki wyłonił się obcy mężczyzna odziany w same bokserki. W jednej dłoni trzymał moje majtki, a w drugiej stanik.

— Czyżbyś szukała tego? — zapytał swoim schrypniętym głosem, a ja już wiedziałam, kim był.

Szybko nakryłam się kołdrą aż pod sam nos, mając nadzieję, że nie zdążył zobaczyć mnie nago.

„Czyżby nie zdążył?” — rozmyślałam. „A jeśli to on mnie rozebrał? A jeśli między nami do czegoś doszło? O nie!” — miałam w głowie mętlik. „Zdradziłam Pawła, poszłam do łóżka z nowo poznanym facetem, którego imienia nawet nie pamiętam. W dodatku się nie zabezpieczyłam, o nie!!!”

Te myśli szalały po mojej głowie niczym wczorajsza gwałtowna ulewa.

— Wstydzisz się mnie? — zapytał nieznajomy z klubu z łobuzerskim uśmiechem na ustach. — Po całej nocy spędzonej w moich ramionach?

Czułam, jak moje policzki płonęły żywym rumieńcem, a żołądek ściskał strach.

— Nie znam cię — odparłam załamana. Głosem pozbawionym życia, bo całe życie uleciało ze mnie po tej nocy.

Tobiasz

Znowu rozpocząłem dzień od gównianych rzeczy. Sprawy dotyczące modernizacji hotelu, później awantura na korytarzu kamienicy z Łysym, który drugi raz w tym miesiącu ściągnął gliny na Stalową, by za chwilę usłyszeć od Heniasa i Lewego, że wyjeżdżają za tydzień do Holandii i trzeba będzie szybko ogłosić zawieszenie zespołu, w którym grałem i śpiewałem. Miałem dość. Nie dosyć, że nazywaliśmy się kiczowato — Bez Nazwy — to teraz wszystko się sypnie i znikniemy akurat w momencie, kiedy tak dobrze zaczynało nam iść.

— Niech to szlag! — zakląłem pod nosem, wchodząc do klubu, i omal nie potknąłem się o własne nogi. Miałem wisielczy nastrój, którego nie rozweseliłaby na pewno żadna łatwa laska. Nie chciało mi się zgrywać przed kolejną tanią dupą wielkiego dżentelmena o angielskich manierach. Mogłem co najwyżej tylko ją bzyknąć. Raz albo dwa i podziękować za krótką przygodę, która nigdy więcej się nie powtórzy.

— Coś ty, Tobi, dzisiaj taki nie w sosie? — zapytał Bartas, drugi gitarzysta zespołu. Byliśmy niczym bracia, a nasza przyjaźń zaczęła się od przedszkola. Co prawda wbiłem mu kiedyś świeżo naostrzony ołówek w ucho, chcąc mu je przekłuć, ale nasza znajomość przetrwała, i to tyle lat.

— Zapytaj tych dwóch kutasów idących za nami, co wykombinowali — burknąłem.

Bartas spojrzał pytającym wzrokiem na Lewego, który grał na perkusji, oraz Heniasa — basistę.

— Co z nimi nie tak? — zapytał, nic nie rozumiejąc.

— To ich zapytaj, nie mnie. Nie mam dzisiaj ochoty na cokolwiek. Zaraz wezmę do rąk gitarę i odpłynę. Tylko o tym marzę.

Bartas klepnął mnie przyjacielsko w plecy i zapytał z uśmiechem:

— Jakie zatem mamy plany na później? Idziemy się gdzieś nawalić czy co?

Wzruszyłem ramionami, zniechęcony myślą, że znów będę musiał pić. Jeszcze dobrze nie wytrzeźwiałem po ostatnim wieczorze spędzonym w towarzystwie Bartka, a on już przedstawiał mi kolejną propozycję.

— Nie dzisiaj, stary. Jestem wypompowany.

— Ej tam, tylko marudzisz. Może zatem załatwimy sobie panienki na chatę, co?

Dostrzegłem niegrzeczny błysk w jego oczach mówiący, że ma ochotę zaszaleć. Ja nie miałem. Musiałem usiąść i pomyśleć, co dalej robić z hotelem, z muzyką, ze swoim życiem, które ostatnio przypominało odgrzewany naleśnik. I to bez farszu, który urozmaiciłby ten podły mączny smak.

— Baw się dobrze, ale beze mnie. Ja wracam do hotelu.

Bartas wpatrywał się we mnie badawczo, ale nic nie powiedział. Wiedział, że gówna nie wolno ruszać, aby nie śmierdziało.

— To co, zaczynamy, stary? — zapytał, biorąc do rąk gitarę.

Skinąłem głową, a następnie poszedłem w jego ślady, sięgając po swoją.

Nie spodziewałem się zobaczyć dzisiejszego wieczoru aż tak dużej grupy ludzi. I te piski! Dawniej podniecały mnie piszczące dziewczyny stojące blisko sceny, gotowe w każdej chwili dać mi swój numer telefonu oraz zrobić loda w kiblu. Jednak co za dużo, to niezdrowo. Zbrzydło mi takie swawolne życie. Zmieniłem także numer, aby coraz częściej móc się delektować ciszą w pokoju. Chyba zaczynałem się starzeć. Zresztą trójka z przodu — mam na myśli swój wiek — zaczynała nawiedzać moje sny coraz częściej.

Usiadłem na drewnianym krześle, trzymając gitarę w dłoniach. Przymknąłem oczy, żeby skupić się jedynie na wydobywających się z mojego gardła dźwiękach. Chciałem wpleść w każde zaśpiewane słowo wiele emocji i bólu, który wciąż nosiłem na dnie serca. Wiedziałem, że nigdy się go nie pozbędę, i zdążyłem już się pogodzić z tym faktem.

Po dobrej godzinie ocknąłem się. Bóg jeden wiedział, kiedy to zleciało. Gdyby nie głośne krzyki dziewczyn i prośby o „jeszcze jeden”, pogrążałbym się w tym stanie amoku jeszcze długo. Muzyka oczyszczała moje myśli, które dryfowały po bezkresnym oceanie. Muzyka powodowała, że chciałem być kimś lepszym, chociaż na chwilę.

Ukłoniłem się nisko, odmachałem ręką, po czym chwilę odczekaliśmy z Heniasem i Lewym w kiblu przeznaczonym dla personelu, aż pijane dziewczyny opuszczą lokal. Bartas za to nie próżnował, wyrywając tę najłatwiejszą. Nie bawił się w serduszka i motylki, ja także się nie bawiłem. Tylko raz kochałem. Szczerze i prawdziwie jak pojebany kretyn. Wtedy byłem kretynem, teraz to wiem. Od tamtej pory przyrzekłem nie czuć. Pięć długich lat spędziłem na bzykaniu lasek, których imion nie pamiętałem. Były tylko chwilą, a później odchodziły w zapomnienie.

Dwóch podłych uciekinierów nie odezwało się do mnie ani słowem. Mieli w dupie naszą przyjaźń, nasze muzyczne próby i rozmowy. Byłem dla nich tylko kimś, kogo za chwilę porzucą w pogoni za pieniądzem. Wszyscy mnie porzucali jak jebanego psa do momentu, kiedy wyszczerzyłem kły.

Stałem i wpatrywałem się w ich pozornie spokojne oczy. Nawet ich uśmiechy były kłamstwem.

„Obłudne palanty” — pomyślałem, przygryzając wargę. Nie chciałem z nimi rozmawiać. Nie było zresztą o czym. Limit rozmów został zakończony wraz z odejściem tych dwóch z zespołu. Walnąłem dłonią o ścianę i szybko wybiegłem spakować gitarę.

Kątem oka zerknąłem, że na sali zostało tylko kilkanaście osób. I nagle ni stąd, ni zowąd stanęła obok mnie laska niepasująca ubiorem do tego mrocznego miejsca. Ubrana w czarną sukienkę przed kolano i szpilki bardzo wyróżniała się swoją elegancją. Od razu poznałem, że nie należy „do tych”, które momentalnie przyklejały się do mojego rozporka. Była inna. Nieśmiała, trochę wstawiona wypitymi drinkami i z trudnością przeszła jej przez gard- ło prośba o dotknięcie mojego tyłka i pocałunek. Domyśliłem się, że została zmuszona do podjęcia tak radykalnych kroków, widząc skupione na naszych osobach dwie kobiety w oddali. Jedna z nich, blondynka, miała założoną koronę, więc już wiedziałem, że to jej wieczór panieński. Cóż miałem zrobić? Nie chciałem być łapany za dupsko po spędzeniu tak przytłaczającego dnia, gdy nagle usłyszałem z jej ust:

— Idiotka ze mnie. Przepraszam.

Nieznajoma odwróciła się ze zwieszoną głową. Próbowała zawrócić w stronę sali, ale ja schwyciłem ją za dłonie, mocno przytrzymując w swym objęciu. Czułem, jak drży, kiedy dotknąłem jej dłoni i położyłem je na swoich pośladkach. Następnie pocałowałem jej miękkie, pełne wargi. Wdarłem się do jej wnętrza gwałtownie, na co ona z podobną gwałtownością oddawała moje pocałunki. Smakowała jak rozcieńczona whisky z colą, ale był to smak, który ubóstwiałem. Gładziłem jej odkryte ramiona swoimi dłońmi, a ona lekko drżała. Była w tej krótkiej chwili cała moja i taka inna. Inna na tle kobiet, z którymi miałem do czynienia. Delikatna i subtelna jak drogie francuskie perfumy.

„Już widzę, jak jej ciało będzie się wiło pod dotykiem mojego języka” — pomyślałem, po czym oderwałem swe usta od nieznajomej. Musnąłem jej policzek kciukiem, a ona znowu zadrżała, pokrywając swą piękną twarz rumieńcem zawstydzenia.

— Dziękuję — wyszeptałem.

— To ja dziękuję — bąknęła nieśmiało, wpatrując się w moje oczy.

— Chciałbym z tobą zatańczyć — powiedziałem, zahaczając koniuszek jej ucha swoimi ustami. Znowu zadrżała, co mi się niezmiernie spodobało.

— Muzyka już przestała grać — odpowiedziała, delikatnie się uśmiechając.

— Ja ci zaśpiewam — zaproponowałem, choć nigdy jeszcze tego nie robiłem, tańcząc z kobietą. W ogóle nie wiem, co mnie naszło, aby składać jej propozycję tańców. Czasami moje słowa wyprzedzały rozważania.

Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu skinęła twierdząco głową, podając mi swą dłoń, którą oplotłem palcami, i za chwilę kołysaliśmy się niczym dwa liście na wietrze, a ja śpiewałem jej do ucha Nakarmię cię miłością. Kłamałem, bo nie byłem zdolny do uczuć, zwłaszcza do miłości.

Po tańcu postawiłem jej dwa drinki, po których kompletnie odleciała. Musiałem zabrać ją do hotelu. Głośno rechotała, a jej nogi odmawiały posłuszeństwa. Nie należałem do dupków, którzy zostawiali pijane kobiety na pastwę losu, zwłaszcza takie — wykształcone, eleganckie, słodkie i nieśmiałe.

W pokoju rozebrałem ją z niewygodnych ubrań, które chroniłem przed wymiocinami, i zaniosłem do łóżka. Sam położyłem się obok niej, ale tylko dlatego, że mnie o to poprosiła, mówiąc, że brakuje jej przytulenia. Objąłem ją ramionami, a nieznajoma mocniej wtuliła się w moje ciało. Dlaczego jej na to pozwoliłem? Nie wiem. Wtuliłem się w nią mocniej, uśmiechnąłem, wiedząc, że rano muszę zagrać rolę zimnego skurwiela pozbawionego serca. Nie chciałem żadnych komplikacji w swoim życiu, nie pragnąłem także złudzeń z jej strony.

Nie wiem, kiedy zasnąłem. Wiem, że musiałem to zrobić, wpatrując się w jej śpiącą twarz. Podziwiałem jej kasztanowe włosy, które rozsypały się niedbale na poduszce, co wyglądało cholernie seksownie. W ogóle cała postać nieznajomej była nieziemsko piękna i seksowna. Miała idealne ciało, jędrne piersi w rozmiarze C i malutki pieprzyk nad pępkiem…

*

Rankiem obudziło mnie ciche pukanie do drzwi. Szybko zerwałem się z łóżka, starając się zachowywać jak najciszej, aby nie przestraszyć nieznajomej dziewczyny. Otworzyłem drzwi w samych bokserkach, mając nadzieję, że nie napotkam za nimi żadnej z tych chcicowatych krów, które piszczącym głosikiem zapytają: „Szefie, czy mogę posprzątać twój pokój?”. Nie jestem pewien, czemu Janek zatrudniał w moim imieniu takie lafiryndy? Może sądził, że się ucieszę z łatwych zdobyczy, które zawsze są pod ręką?

— Czego? — burknąłem wściekle, wystawiając głowę zza drzwi.

Stojący za drzwiami Jan — kierownik hotelu — aż podskoczył zdziwiony moim hardym głosem.

— Kurczę, stary. Przestraszyłeś mnie — zaczął się tłumaczyć, kątem oka próbując zajrzeć do środka pokoju.

— Czego chcesz? — zapytałem cicho, właściwie szepcząc i bardziej domykając drzwi, by ten nie dostrzegł tego, czego nie powinien był widzieć.

— Stary, musimy podjąć jakieś twarde postanowienie dotyczące hotelu. Ten właściciel restauracji długo nie będzie czekać na twoją decyzję.

— Tylko tego chciałeś? — zapytałem, robiąc znużoną minę.

— Rozumiem, że jak zawsze jesteś zajęty. — Głos Jana zabrzmiał ironicznie, sugerując przypuszczenie graniczące z pewnością, że mam w pokoju panienkę, którą posuwam. — Ale nie możemy zwlekać z podjęciem decyzji. To dla nas wspaniała okazja.

— Możemy o tym porozmawiać później? — zapytałem z niecierpliwością, przeczesując palcami włosy.

— Ale… — jęknął Janek, kiedy z impetem zamknąłem drzwi tuż przed jego nosem, po czym wyszeptałem ciche:

— Pieprz się.

Nie chciałem obudzić nieznajomej leżącej w moim łóżku. Spoglądając na jej zadarty nos i rozchylone wargi, uśmiechnąłem się.

„Ale się wstawiłaś wczorajszego wieczoru, kobieto” — pomyślałem, znów zerkając na jej wystającą spod kołdry nagą nogę.

— Idę wziąć szybki prysznic — mruknąłem do siebie i zniknąłem w łazience.

Na podłodze leżały ubrania nieznajomej, które w nocy pomogłem jej ściągnąć. W kącie zauważyłem także usztywniany czarny stanik oraz koronkowe majtki. Pomyślałem, że będzie ich potrzebować w pierwszej kolejności, kiedy się obudzi. Schwyciłem jej bieliznę i udając się do drzwi, usłyszałem głośne skrzypnięcie łóżka.

„Aha. Obudziła się” — pomyślałem, otworzyłem drzwi i radosnym głosem zapytałem:

— Czyżbyś szukała tego?

W mgnieniu oka nakryła się kołdrą aż po czubek nosa. Widziałem jej zatroskane spojrzenie i blade od upojenia alkoholowego policzki, które potwierdzały przeczucie, że musi się czuć podle.

— Wstydzisz się mnie? — zapytałem z uśmiechem na twarzy, patrząc, jak bladość jej policzków zamienia się w purpurę. — Po całej nocy spędzonej w moich ramionach? — zażartowałem w kiepskim stylu, ale ujrzałem tylko przerażenie w jej zmęczonych oczach. Wpatrywałem się w nią intensywnie, rozmyślając, czy cokolwiek pamiętała z wczorajszego wieczoru i z nocy.

— Nie znam cię — powiedziała słabym głosem.

— Chce ci się pić? — zapytałem, przeczuwając jej poalkoholową suchość w gardle.

Skinęła tylko głową, na co ja najpierw rzuciłem na łóżko jej bieliznę, a następnie wyciągnąłem z szafy butelkę coca-coli i położyłem na stoliku wbudowanym w stelaż łóżka.

— Napij się, a ja w tym czasie pójdę wziąć orzeźwiający prysznic po naszej upojnej nocy. Niezła z ciebie dzikuska — zażartowałem ponownie, na co ona opadła na poduszkę, by za kilka sekund zapytać swym ochrypłym głosem:

— Czy my? Czy my? No wiesz…

„Nic nie pamięta” — pomyślałem zadowolony. Teraz mogłem jej wkręcić absolutnie każdą historię, w którą ona uwierzy. Potarłem radośnie dłonie. Wciąż leżała na łóżku, beznamiętnie wpatrując się w sufit. Odwróciłem się twarzą do niej i powiedziałem:

— Tak, bzykaliśmy się kilka razy.

Westchnęła głośno, ścierając z policzka pojedynczą łzę.

— Jak masz na imię? — usłyszałem jej cichy głos.

„Zaczyna się” — pomyślałem. Nie miałem zamiaru bawić się w pojebany wywiad z tysiącem pytań, w których znalazłoby się ckliwe: „Oddałam ci siebie, czy więc mnie kochasz?”.

— Twoja Przyjemność — odparłem hardo, chociaż wszystkie moje myśli tarzały się ze śmiechu. Co za dziwna dziewczyna. Zamiast obsypać mnie setką pytań o to, czy naciągnąłem kondom na swój sprzęt, czy nie jestem nosicielem HIV bądź innego syfa, w zamian zadała mi jedno pytanie o moje imię?

Miałem nadzieję, że każde moje zdanie przepełnione fałszem i sarkazmem zniechęci ją do kolejnych pytań. Miałem nadzieję, że połapie się w tym, jak bardzo ją okłamuję, i szczerze znienawidzi.

Znałem dobrze to uczucie, byłem przyzwyczajony do nienawiści. Każdy, kto mnie poznawał, w końcu zaczynał nienawidzić. Jedni zostawali, licząc na pomoc finansową, drudzy odchodzili, kiedy nie spełniałem ich wyimaginowanych oczekiwań. Mnie to nie obchodziło, bo miałem ich wszystkich głęboko w czterech literach. Od jakiegoś czasu byłem sam i nie potrzebowałem nikogo do szczęścia.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki