Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Nic prócz O” to wybór wierszy znakomitej poetki, eseistki i tłumaczki literatury francuskiej i hiszpańskojęzycznej, Krystyny Rodowskiej. Obejmuje wiersze z lat 1968 – 2018, a więc pięćdziesięcioletni dorobek poetki. Autorka kilkunastu tomów wierszy i laureatka wielu nagród poetyckich, uhonorowana srebrnym medalem Gloria Artis, członkini Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i PEN Clubu oraz Poetas del Mundo [Poeci świata]. Jej wiersze tłumaczone na wiele języków to przykład poezji lingwistycznej, wywodzącej się z poetyckich poszukiwań Paula Valery’ego czy awangardowych wierszy Juliana Przybosia. Sama poetka tak pisze o swojej poezji: "Myślę, że każda indywidualna poezja musi odkryć dla siebie swój język: wydobyć go z języka ojczystego, danego nam wszystkim. To prawdziwe wyzwanie dla poety, ponieważ nie gdzie indziej jak w języku i poprzez język rozstrzyga się jego tożsamość.” Ale poezja Krystyny Rodowskiej to również magia, czary i miłosne zaklęcia. Myślę, że raczej to właśnie ta druga, magiczna, kategoria wierszy Krystyny Rodowskiej sprawia, że poezja ta jawi się jako zjawisko osobne i fascynujące na mapie polskiej poezji współczesnej. Wiersze Rodowskiej są zaklinaniem i o s w a j a n i e m świata w najbardziej etymologicznym sensie tego słowa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 123
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Z TOMUGESTY NA ŚNIEGU, 1968
DOJRZEWANIE WINOGRON
Stanisławowi Grochowiakowi
Gdy kiście brzemienne
jestem przy nadziei:
czekam rozwiązania wezbranej zieleni
już w klinicznej bieli
Miąższ wycieknie sokiem
Słodka po nim plama
Żebra liści szronem
zapiszą się w szybie
Kształt winogron zrywam
już w milczeniu soków
i owoc wyciskam
z obwódek i oków
W którejś winnej uczcie
zapije się oko
1967
CZTERY PRZYKAZANIA OGNIA
I
bez twego oddechu
najstarsze dęby
nie wróżą klepki
II
nad krzewem gorejącym
i ptak najszczerszy
nie ćwierknie
III
płomień gdy śni o bąblach
języczy się jasno
IV
gorze tym
którzy w ogniu
kurczą się
o skórę
OFELIA
Głos jej tonie w zalewach oddechu
w wodorostach zaplątanych słów
w ustach bulgocą synkopy
zachodzącej kantyleny
Niewinność ma puste ramiona
w teatrze okrucieństwa Hamleta
Gałąź śpiewki chwyta za włosy
gałązka za bardzo czepliwa
pion przechyla w bezsilność poziomu
W drobnej fali ostatniej nuty
są zielone pokarmy podwodne
przeźroczystych słów wypowiedzianych
kępą ciszy – stałym lądem słów
W śpiewnym wianku odchodząc
podwodna
dziurawiona ujadaniem gwiazd
idzie prosto na ostrza ryb
w mrocznym mule zaniemówienia
1967
CZYTANIE
wodzę po sękach
zatopionego dębu
i zawieszam łaskę pytania
kruchy kostur palca –
na spękanej skórze
cudzych drzwi
po tamtej stronie
chorał głosów trących się w iskrzeniu
od których zapalam z trudem
zdolność przenikania
BALLADYNA
W gładkim czole
uwiązł cień
plama ciemna choć wykol sumienie
Kształty nie śpią
czuwa wiatr
od wspomnień rozdzwoniła się noc
Powtórz cios!
Zakop twarz!
Uśmiech który rozdarłaś!
Ścieżki snu
w malin krwi
Jawną pręgą wschodzą widoki
W gładkim czole
uwiązł cień
Pod
grzywką zasycha krew malin
Siny świt
szczęka w drzwiach
białym zębem
butelki mleka
WŁASNA TWARZ
W pierwszą noc wiosny gdy gwiazdy są tak blisko
że siadają w sierści srebrnych psów
a bruzdy rozchylonej ziemi
kołyszą ciała zapachów
i strumienie – gołębie snu
W czas topnienia obcości
na polach widocznych z porażonych okien
(barwa kwiatu rozrywa mi oczy
nie poznaję już że to róża
zamszowa rękawiczka w której
podaje się od wieków zachwyt)
W czas odwagi nadania nazwy
wydobycia z mulistych zapaści
nietkniętego kształtu jednej kropli –
mówię cicho najprościej:
Miłości moja
oddaję ci własną twarz
zaciągniętą innymi twarzami
twarz od spodu
najstarszą – najmłodszą
spod ostrego nowiu łagodności
PROŚBA O ŚMIERTELNOŚĆ
I mówią zmysły:
pokój w ciemnościach
niebiosa w ogniach
Jerzy Liebert, „Próby”
Nie wiem
czy odetchnę jeszcze w nowym słowie
jak nie wiem
czy dotrzepoczę myślą
otwarcia powieki
Proszę o śmiertelność
Jeśli chcę czegoś sięgnąć
to stropu twej czaszki której nie powtórzę
sklepieniem katedry srebrnej jak gruźlica
w wielkich płucach nocy
a nawet w palcach gdy w nich tylko miara
twej nieobecności
Anatomia jest dorzecznym nie dosłownym
miejscem z którego wyjąć można
żebro miłości
Proszę
o śmiertelność z tobą
o skorupkę jajka
o włos spadły na talerz
z twej chwilowej głowy
Do czasu bądźmy
na łasce
wieczoru gorzkich herbat w sygnaturce łyżki
1966
W POŚCIELI
Rankiem – opłotki palców
skostniałe na śniegu
wścielają sypkie przezieranie śmierci
ścieżki snu obleka gołoledź
Wieczór – jedwabiem wargi
wciąż niescerowanym
ścieli nas
w ciemnym podmuchu miłości
GRABARZE
Pragniesz mnie?
Swój bieg ścigasz we mnie
Ruchliwe pstrągi krwi
wibrują w chłodnych żyłach ziemi
Szukasz mnie?
Ileż mitów przepłoszę w tobie
o bieli bezbronnej w okrzykach
pochwyconej w korzenie
zgłodniałego drzewa
Otwórz mnie
wiatrem westchnień
błękitnymi nożami błyskawic
Pęknie wreszcie nasienie twej mocy
i zapadnie w strefy łąk znużonych
Pogrążony
im grób głębszy
dłużej będziesz śnił o zmartwychwstaniu
BIAŁE NOCE
dla A.T.
Cóż stąd że tyle wiemy o swej osobności?
Wiedza nas tylko miłośniej spopiela
i liczyć każe głuche młotki serca
w tętniącej kuźni jeszcze ciepłej skóry
Wypływasz w morze własnego wieczoru
ja się gdzie indziej wybieram tajemnie
i wspólna – właśnie śmiertelność tej pory
gestów na śniegu prószących bezsennie
Czuwam więc dzisiaj sklepieniem tej nocy
nad niedogasłą iskrą twego ciała
Cóż stąd że ty gdzieś w obłędnej karocy
mkniesz przez wyboje i splątane prawa?
1967
SOSNORYT
Gałąź sosny
spojrzeniem trącona
obsypała mnie śmiechem iglastym
W piasku
– jawie dziobatej o cierpliwych deszczach –
stopy wiersza zasypię
Kołysz teraz sosno
Utajona w swych słojach
wyjaśniasz mi nagość
i sęk z tobą
a drzewa wstyd we mnie
Chcę twój zapach wywołać
znaleźć jego imię
krople żywic
wywyższyć w łzy słońca
Gruboskórna po ludzku
czyś ty w drzeworycie
czy ja? – w piasku dziobatym
(deszcz niedawną ospą)
gdy usypiam korzenie
obudzona sosną?
ZNUŻENIE
La chair est triste, hélas!
et j’ai lu tous les livres
Stéphane Mallarmé, „Brise marine”
o drzewo osmucone
niedoniesioną koroną
literami szłam lasem stłumiona
pniem mijana
dotykiem sękata
w piach wpisana korzeniem pokrętnym
szorstko w białych włóknach
korzona
spierzchło sucho zielone listowie
i maliną zapiekła przecinka
w miąższu ciemnym
strudzone podróże
i krzew płonie nim błękit wypowie
aż rudzona zjesienniałym jeżem
wpełzłam w znaczeń butwiejących leże
RUCHOME PIASKI
(z inspiracji filmem „Kobieta z wydm”)
Zasypani powracają do tego co najbliższe
Ich słuch jest wynikiem przesypywania się piasku
w przeźroczystych klepsydrach ciał
Miarka piasku, miarka losu
Ich źrenice są otwarte i czarne
jak obojętność wody pozostałej na dnie
W języku silnych tutaj: pij zabij!
Po sznurowej drabince wyobraźni
wspina się z dołu tylko śmiech
W ich słonej skórze są powiększone ziarna
wszystkich tajemnic
ławice snu przejęte koralowym dreszczem
wilgotne pnie dotyku z bolesnym nacięciem
Nad głową ptak się waży jeszcze nienazwany
Zasypani powracają do tego co najdalsze
bo nie wiedzą że piekłem jest właśnie ucieczka
PRZECHODZENIE
Ta ulica w nocy płonie przeciągle
A w witrynach
chryzantemy strzępią rude jęzory
Na podwórku wierzba
szlocha w tynki
Twoje okno gwiazdą przechodzi
Spowiadają się stopy ziemi
przez kratę brukowych kamieni
1966
PRZEMIANY
Nagle zadrżało coś, jakieś przemycone piękno
I tylko to jest ważne.
Gabriel Celaya, „Tajemnica dziury w całym”
Stare mity grają w teatrze nowych znaczeń
Nietożsamości dowód wystawia nazwisko
Miłość wymienia ciała Jednym tchem przypadku
Pejzaż chwil mnie wymieni na słowa ginące
Dziś w powietrzu karnawał Tak głośno od kwiatów
że na skraju bieli przeczuwam konwalie
W bezkresnym łożu rodzą ciepłe noce
tarłowisko gwiazd Na piasku
szumią muszle Już z pamięci morza
Wyobraźnia sezon koncertów otwiera
Wojny odmieniają rodzaje broni
Nienawiść zmienia tylko maski
Okoliczności podrobią i uczciwą pamięć
A ja kwestę odprawiam na cel niewidoczny
w zapadłej kruchcie piękna I zazdroszczę drzewu
gdy burym pąkiem wróbla zapowiada kwiaty
Beztroska? Może jednak warto
uczyć się patrzeć rozważać obrazy
przystanąć choćby przed kamienną Niobe
o rysach wszystkich matek które pchnięto
cieniem
ANTYFONA POWSZEDNIA
Pod twoją obronę uciekam się
święte słowo rodzicielskie
Moim głodem i nadzieją
racz się żywić w potrzebach swoich
Z mojego losu
kładź swój ubity trakt
i na wszelakie przygody
wiedź mnie nierozważnie
Od twojej zemsty uciekam
słowo zdradliwe po którym
moje życie jest sierotą
Słowo złowione lecz nieuchwytne
Ogniowa próbo powietrza
w którym tli się nienasycenie żywiołów
Zapisana w konstelacjach ułudo harmonii
o której nic nie wie oddech ani tumult krwi
Moim przelotem iskry
zapal czyjś aż rzeczywisty las
A zapomnij o wszystkim co potrafisz
gdy spod powiek róża daje ognia
Z TOMUSTAN POSIADANIA, 1981
ZNAKI ŻYCIA
wieczne roz-
poczynanie niesłyszalnym
zdaniem
nie wiem skąd jestem
kto się tu pozbiera
majaczenie ramion wynoszących
pod wyślizgane niebo niewyraźną klęskę
człowiek jakiś
zawiany
własnymi skrzydłami
zasypianie z drzazgą
miłości pod powiekami
publiczne czernienie humoru
(byle nie przybrał innej barwy)
docenianie konkretu
kontraktu
ledwie ciało
którym wyglądam
nieostro
z prymitywnej wyrzutni
znaków życia
Z CYKLURWAĆ KSIĘŻYC PROSTO Z KRZAKA
BRZEMIĘ
jeszcze twej małej złości
nie ubiłam w piąstki
jeszcze dla twego płaczu
nie mam słów kołyski
najruchliwsza z tajemnic
kiedyż dam ci ciało
jeszcze dla twego głodu
nie ma mlecznych deszczów
z kryjówki – płci przebiśnieg
nie wykwitł mi jeszcze
jeszcze mnie kształt twej wargi
nie przedstawia przodkom
tajemnico zaprzeszła
kiedyż dam ci imię
ty jesteś moje brzemię
nim cię wtuli światło
i obca perła losu
tak mocno uwierasz
to z bólu
ciebie wydam
czerwiec 1968
RĄCZKI MOJEGO SYNA
dotykają moich oczu
badają
na co zastawiam pół widoczne sidła
z poruszonej twarzy
wybierają
ślepe naboje łez
rączki mojego syna – niemowlęta ręki
nieświadome
formuły stosu i całopalenia
pozdrawiają
zwierzę ognia z pazurkami blasku
rączki mojego syna – zachłanne rozgwiazdy
rączki mojego syna – prowizorka chwytań
szałasy wrażliwości
sklecone
z najdrobniejszych palców
rączki mojego syna – ten zapach palczasty
rączki mojego syna – niewidomy jaśmin
rwą księżyc prosto z krzaka
1970
NOWE OCZY
dlaczego – pytasz – mam rozdarte spodnie?
nasze zabawy dostały oczu
akurat na kolanach
a ty chcesz łatać to co lata?
ciągle chcesz ze mnie zrobić
człowieka
z kumplami
zrywaliśmy cudze jabłka
(świeciły jak gwiazdozbiory!)
a niebo nic
gdzieś zapodział mu się ten karzący
(za takie rzeczy?) pradawny
miecz
hi hi hi
zmyśliła go na pewno stara
siostra od religii
której Pan Bóg pomieszał się z zapachem
jabłonek za blokami
a jej kolana niedowidzą
czy Pan Bóg był jeszcze
przed dinozaurami?
przecież kiedyś i on musiał powstać
ja lubię
nieznane zwierzęta – od nich
świat jest jeszcze dziwniejszy
chyba dlatego będę zoologiem
jutro pięć lekcji
dostaniemy
nowe oczy
metody
znaki nieskończoności
całuję cię ∞ razy twój
syn
październik 1978
PAŹDZIERNIK MIESIĄCEM OSZCZĘDNOŚCI
(dialog z dzieckiem)
Mam pomysł: zaróbmy jakieś mnóstwo
Trochę wrzucisz mi do glinianej świni
– Lepiej pomnóżmy jesień
Jeszcze jej trochę jest
– Kupisz mi nowy płaszczyk?
Ile będzie kosztował?
– Patrz, parę złotych
przykleiło się do twojej podeszwy
1975
Z LĘKÓW I MARZEŃ DZIECIŃSTWA
Chichoczącą
tajemnicę tulisz w twych szczupłych ramionach
Bo ty nie ogarniasz mnie już okiem wnętrza
tam gdzie wezbrałem ciałem
Rosnę
znacznie wolniej niż zwierzę
kłuję cię przeczuciami moich metamorfoz
W mych zabawach w świat
hoduję jelonka z ciepłą mamą Ro
kocicę z puchatymi kłębuszkami małych
Trzymam cię na łańcuchu
słowa które może być tylko tobą:
mama
Wszystko inne jest bezdomnością
rozpędzoną jak potwór
w płaszczu mych przerażeń
Przyciąga mnie Potwór
z nieskończonym ogonem i przepaścią gęby
Żeby się bardziej nie bać nadaję mu kształty
uśpione w ciągu dnia w lufach moich kredek
Bawię się w tę podniecającą wojnę
Wywołuję Go sam z czarnych łbów zapałek
Dlatego ciebie proszę o kolory nieba
I żebyś została
ta sama
długowłosa jak bardzo ciepła noc
gdy kiedyś
ty oprzesz się na mnie
Daj mi tę gwiazdę
z twych wysokich oczu
Obiecaj
że Go pokonasz
1978
LISTY DO MOICH SIÓSTR
Marysi i Małgosi – umysłom ścisłym
1
Dlaczego od lat nie piszecie siostry
bliźniacze krople deszczu w ogrodach początku
siostry spłodzone przez ojca