Nie jesteś sam - Ilona Łuczyńska - ebook + książka

Nie jesteś sam ebook

Łuczyńska Ilona

4,6

Opis

Rodzina Marka i Konrada żyła spokojnym rytmem, ale wszystko zmieniła śmierć matki. Ojciec braci żeni się po raz drugi. Niestety, okazuje , że kobieta ma dwa oblicza: dla męża jest wspaniałą żoną, a dla nowo narodzonej córki Julii złą matką. Zaniedbywane dziecko potrzebuje pomocy. Przyrodni brat nawiązuje bliską więź z młodszą siostrą. Większość wolnego czasu poświęca na opiekę nad nią. Ojciec nie wierzy, gdy opowiada prawdę o nowej matce, a sytuacja dziewczynki staje się coraz gorsza. Jak problemy z macochą rozwiąże starszy brat? Jaką tajemnicę skrywa młodszy z braci? Do czego doprowadzą osobiste wybory każdego z członków rodziny?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 288

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (25 ocen)
17
6
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
impregnata

Nie oderwiesz się od lektury

Wstrząsająca opowieść, sprawia wrażenie opartej na faktach, choć nie jest opatrzona taką informacją. Jest w niej bezmiar miłości, koszmar nienawiści i ogrom emocji. To niełatwa książka ale godna polecenia.
00
Korteress55

Nie oderwiesz się od lektury

Wstrząsająca historia. Na długo będę pamiętać bohaterów tych złych i dobrych, a miłość braterska wzrusza do łez.
00
ksiazka_w_dloniach

Nie oderwiesz się od lektury

Książki Pani Ilony Łuczyńskiej przeczytałam wszystkie, więc gdy zobaczyłam nowy tytuł z pod pióra autorki, było oczywiste, że muszę po nią sięgnąć. Gdybym miała opisać książkę pt. "Nie jesteś sam" jednym słowem, napisałabym: EMOCJE. Poznajcie rodzinę Smardzewskich. Zbigniew ma dwóch synów z pierwszego małżeństwa- Marka oraz Kanrada. Wydawać by się mogło, że wiedzie spokojne, dostatnie życie u boku młodszej wybranki, Elizy i córeczki Julki. Nic bardziej mylnego. Gdy tylko zamyka za sobą drzwi w tym domu dzieją się rzeczy, które nie powinny mieć miejsca. Okazuje się bowiem, że jego druga żona to osoba, która nie potrafi panować nad emocjami. Ciężko w to uwierzyć, bo gdy wszyscy są w domu udaje perfekcyjną i z troską opiekuje się córeczką. Marek dostrzega, że coś złego dzieje się w tym domu. Bardzo chce chronić swoją przyrodnią siostrę. To co dzieje się później porozrywało moje serce na milion drobnych kawałków. Cały czas byłam myślami u boku maleńkiej Julki i Marka. Niby wiem, że t...
00
Marti1957

Dobrze spędzony czas

Polecam.
00
Ewelina2611

Nie oderwiesz się od lektury

"Cza­sem los nas do­świad­cza i na­tu­ral­nym jest, że po­ja­wia się roz­pacz. Jed­nak trze­ba pa­mię­tać, że rany się goją, te na du­szy rów­nież, i kie­dyś znów po­czuje się na­dzie­ję, ra­dość, a w końcu i szczę­ście. Można być szczę­śli­wym po­mimo wszyst­ko i wbrew wszyst­kiemu, po­nie­waż siła, jaką czło­wiek ma w so­bie, jest nie­skoń­cze­nie wiel­ka". Wszelkiego rodzaju traumy to konsekwencje obciążających psychikę wydarzeń. Często odbierają życiu kolory i utrudniają odczuwanie głębi relacji i czerpania radości   z codzienności. Autorka kolejny raz zrzuca na czytelnika emocjonalną bombę. Podjęte tutaj tematy powalają na kolana wywołując szok i niedowierzanie . Bo przecież wychodzimy z założenia ,że matka musi kochać swoje dziecko i dbać o jego bezpieczeństwo ,a relacje pomiędzy rodziną powinny wyglądać inaczej . "Cza­sem mu­simy po­świę­cić coś w imię cze­goś in­nego, być może waż­niej­szego, przy­naj­mniej w na­szym mnie­ma­niu". Śmierć mamy Marka i Konrada burzy spokój...
00

Popularność




Co­py­ri­ght © Ilona Łu­czyń­ska Co­py­ri­ght © 2024 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Źró­dło ob­razu: an­driy­y­avor (stock.adobe.com)
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Jo­anna Je­ziorna-Kra­marz
Wy­da­nie I
Ra­dom 2024
ISBN 978-83-67787-94-9
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Część I

Przed tra­ge­dią

Ma­rek

Roz­dział 1

Rok 2013, Piotr­ków Try­bu­nal­ski

Dzień, w któ­rym nasz oj­ciec sta­nął po­now­nie na ślub­nym ko­biercu, był sło­neczny, a nieba nie ska­lała na­wet naj­mniej­sza chmurka. Sie­dzia­łem w ko­ściel­nej ławce obok młod­szego o trzy lata Kon­rada. Obaj wy­stro­jeni w gar­ni­tury, sta­ra­li­śmy się oka­zy­wać ra­dość z faktu, że w na­szym ży­ciu znów po­jawi się ko­bieta. Było to słodko-gorz­kie uczu­cie, bo choć cie­szyło nas, że ktoś zaj­mie się do­mem i zdej­mie z na­szych bar­ków część obo­wiąz­ków, to jed­no­cze­śnie w na­szych ser­cach roz­brzmie­wał smu­tek z po­wodu bo­le­snej świa­do­mo­ści, że tą ko­bietą nie bę­dzie na­sza mama. Stra­ci­li­śmy ją pięć lat temu, gdy w wieku trzy­dzie­stu trzech lat prze­grała nie­równą walkę z ra­kiem piersi. Le­dwo da­li­śmy radę pod­nieść się po tej stra­cie. Bar­dzo bra­ko­wało nam mamy, a tego dnia tę­sk­nota była szcze­gól­nie doj­mu­jąca. Dzi­siaj bo­le­śnie so­bie uświa­do­mi­łem, że nie tylko mama wtedy ode­szła.

Na­sze kon­takty z dziad­kami ze strony matki i wszel­kimi cio­ciami i wuj­kami ogra­ni­czały się do oka­zjo­nal­nych spo­tkań pod­czas waż­nych uro­czy­sto­ści. Ale dziś ich nie było. Nie wiem, czy to żal po stra­cie córki i sio­stry spra­wił, że ro­dzina stop­niowo się od­su­wała? A może uznali, że skoro jej za­bra­kło, a oj­ciec ma nową żonę, to nic ich już z nami nie łą­czy?

Dziad­ków ze strony ojca ni­gdy nie po­zna­łem, tata był je­dy­na­kiem, więc świad­kiem na jego ślu­bie zo­stał ko­lega, z któ­rym utrzy­my­wał dość luźne re­la­cje.

Nową pa­nią Smar­dzew­ską zo­stała dwu­dzie­stocz­te­ro­let­nia Eliza, którą oj­ciec po­znał przez wspól­nych zna­jo­mych. Obaj z Kon­ra­dem by­li­śmy w szoku, kiedy rok temu tata przy­pro­wa­dził do domu ko­bietę star­szą ode mnie o za­le­d­wie sześć lat. Róż­nica wieku mię­dzy nimi wy­no­siła aż szes­na­ście i ra­zem z bra­tem za­cho­dzi­li­śmy w głowę, co spra­wiło, że tak młoda i atrak­cyjna ko­bieta chciała po­ślu­bić dużo star­szego od sie­bie wdowca, w pa­kie­cie z jego dwoma na­sto­let­nimi sy­nami.

Nie­któ­rzy zna­jomi pod­śmie­wali się z ojca, ale prawda była taka, że nie­je­den jego żo­naty ko­lega za­zdro­ścił mu mło­dej żonki. Mia­łem osiem­na­ście lat, a Kon­rad pięt­na­ście, kiedy Zbi­gniew Smar­dzew­ski i Eliza Jac­kow­ska zo­stali mał­żeń­stwem. Ten dzień był dla mnie tak sur­re­ali­styczny, że jesz­cze przez kilka na­stęp­nych ty­go­dni sta­wa­łem jak wryty na wi­dok ma­co­chy krzą­ta­ją­cej się w na­szej kuchni.

Gdy­bym wtedy prze­wi­dział, jak wielką cenę przyj­dzie nam za­pła­cić za obec­ność Elizy w na­szym ży­ciu, zro­bił­bym wszystko, żeby nie do­pu­ścić do tego ślubu. Nie­stety żadne z nas nie było świa­dome tego, co się wy­da­rzy.

Roz­dział 2

Za­czy­nała się je­sień, kiedy tata z Elizą oznaj­mili mi i Kon­ra­dowi, że będą mieli dziecko. Szczęki nam opa­dły do sa­mej ziemi, bo do tej pory ża­den z nas ja­koś nie po­my­ślał, że oj­ciec, który nie­dawno skoń­czył czter­dzie­ści lat, bę­dzie się jesz­cze chciał ba­wić w pie­lu­chy. Ale oboje byli tak szczę­śliwi, że ra­zem z bra­tem uda­wa­li­śmy en­tu­zjazm, choć w du­chu ba­li­śmy się wiel­kich zmian, które miały na­stą­pić.

Jak­kol­wiek pierw­sze ty­go­dnie po­bytu Elizy w na­szym domu upły­nęły we względ­nie przy­ja­znej at­mos­fe­rze, tak ko­lejne mie­siące spra­wiły, że za­czą­łem się za­sta­na­wiać, czy ciąża nie spo­wo­do­wała zmian oso­bo­wo­ści na­szej ma­co­chy. Wcze­śniej za­wsze uśmiech­nięta, miła dla nas, per­fek­cyj­nie zaj­mo­wała się do­mem. Na­to­miast od kiedy ogło­sili „do­brą” no­winę, jej za­cho­wa­nie zmie­niło się nie do po­zna­nia. Już nie wy­rę­czała nas w obo­wiąz­kach do­mo­wych, nad czym z bra­tem bar­dzo ubo­le­wa­li­śmy. Zmiany nie do­ty­czyły zresztą wy­łącz­nie co­dzien­nych spraw, ale i spo­sobu, w jaki trak­to­wała mnie i Kon­rada. Z jej ust znik­nął sym­pa­tyczny uśmiech, a jego miej­sce za­jął pe­łen nie­chęci gry­mas. Miły ton głosu rów­nież za­gi­nął w nie­wy­ja­śnio­nych oko­licz­no­ściach i od tam­tej pory sły­sze­li­śmy tylko po­ła­janki i obe­lgi. Oczy­wi­ście kiedy tata był w domu, Eliza wra­cała do swo­jej daw­nej po­staci, lecz gdy tylko wy­cho­dził do pracy, na­tych­miast prze­mie­niała się w ma­co­chę z kosz­maru.

Ra­zem z bra­tem pa­trzy­li­śmy na te prze­miany i się za­sta­na­wia­li­śmy, co tu się wła­ści­wie dzieje. Kiedy na­po­mknę­li­śmy ojcu, że Eliza trak­tuje nas jak słu­żą­cych i jest opry­skliwa, on pro­sił, by­śmy byli dla niej wy­ro­zu­miali, bo to hor­mony cią­żowe spra­wiają, że ma huś­tawki na­stro­jów. Ale ja­koś nie mo­głem po­jąć, że ciąża aż tak zmie­niała ko­biety. Ża­den z nas nie śmiał się już jed­nak wię­cej skar­żyć, tylko w mil­cze­niu zno­si­li­śmy co­raz to gor­sze za­cho­wa­nie ma­co­chy. A ona ko­rzy­stała do woli z obec­nego sta­tusu cię­żar­nej i dy­ry­go­wała nami. Po szkole zle­cała nam mnó­stwo za­jęć, przez co czę­sto nie star­czało nam czasu na od­ra­bia­nie lek­cji. Nie słu­chała na­szych tłu­ma­czeń, że mamy dużo na­uki, tylko do­kła­dała nam ko­lej­nych obo­wiąz­ków.

Zimą za­czę­li­śmy zo­sta­wać dłu­żej w szkole, bo tylko tam mo­gli­śmy się w spo­koju po­uczyć. Kiedy Eliza spy­tała, dla­czego wra­camy do domu póź­niej niż do tej pory, Kon­rad wy­ja­śnił, że cho­dzi na tre­ningi ko­szy­kówki, a ja mam do­dat­kowe za­ję­cia przy­go­to­wu­jące do ma­tury. On był wtedy w pierw­szej kla­sie tech­ni­kum in­for­ma­tycz­nego, na­to­miast ja koń­czy­łem tech­ni­kum bu­dow­lane.

Ma­co­cha łyk­nęła te ba­jeczki, choć była wy­raź­nie roz­cza­ro­wana i za ten wy­stę­pek od­po­wied­nio nas uka­rała. Od tej pory do­kła­dała nam jesz­cze wię­cej obo­wiąz­ków. Nie­które z nich były dla nas ab­sur­dalne, bo po co komu każ­dego dnia ro­bić ge­ne­ralne po­rządki? Oczy­wi­ście ma­co­cha nie zhań­biła się pracą, tylko wy­god­nie le­żała na ka­na­pie, oglą­da­jąc te­le­wi­zję albo pa­pla­jąc przez te­le­fon z ko­le­żan­kami.

Go­to­wała też co­raz rza­dziej, więc albo my coś przy­rzą­dza­li­śmy, albo za­ma­wia­li­śmy. Naj­czę­ściej to jed­nak ja sta­łem przy ga­rach, że­by­śmy nie zban­kru­to­wali na je­dze­niu z re­stau­ra­cji i ba­rów. Eliza była tak wy­ra­cho­wana, że czę­sto kiedy zbli­żała się pora po­wrotu taty z pracy, wkła­dała szybko far­tu­szek i uda­wała, że to ona go­to­wała. Szlag mnie tra­fiał, ale mil­cza­łem. Cza­sem by­łem bli­ski wy­bu­chu, ale od­pusz­cza­łem. Sto­czy­li­śmy nie­jedną wojnę, na końcu jed­nak i tak to za­wsze ja po­le­ga­łem. Jej asem w rę­ka­wie była ciąża i słod­kie minki, które ro­biła do ojca, a on jadł jej z ręki. Nie raz się za­sta­na­wia­łem, dla­czego jest tak ślepy, by się nie zo­rien­to­wać, jak ob­łudna jest jego żona.

Na­pięta at­mos­fera w domu spra­wiła, że za­czą­łem jesz­cze póź­niej do niego wra­cać. Tu nie mia­łem wa­run­ków do na­uki, a ma­tura była za pa­sem, dla­tego naj­czę­ściej uczy­łem się w szkol­nej świe­tlicy albo u któ­re­goś ko­legi z klasy. Wy­ja­śni­łem ta­cie, dla­czego tak ro­bię, ale on tylko po­ki­wał głową i jak za­wsze za­miótł wszystko pod dy­wan.

* * *

W dni, kiedy wra­ca­łem póź­niej, obo­wią­zek po­sprzą­ta­nia ca­łego syfu, jaki ro­biła w domu ma­co­cha, spa­dał na Kon­rada. By­łem pe­wien, że ona ce­lowo ba­ła­gani, by mieć pre­tekst do cze­pia­nia się nas i zle­ca­nia nam ko­lej­nych za­dań. Nie­stety mój brat to in­tro­wer­tyk, który ni­komu nie chce się na­ra­żać, więc po­kor­nie wy­ko­ny­wał wszyst­kie po­le­ce­nia Elizy. Ja by­łem bar­dziej bun­tow­ni­czy i nie da­wa­łem so­bie w ka­szę dmu­chać, a przy­naj­mniej nie tak do końca, dla­tego ma­co­cha szcze­rze mnie nie­na­wi­dziła. Nie za­le­żało mi na jej przy­jaźni, jej an­ty­pa­tia ani mnie zię­biła, ani pa­rzyła. Cza­sem i ja by­łem wo­bec niej zło­śliwy, co da­wało mi pewną sa­tys­fak­cję. Bo ile można zno­sić upo­ko­rze­nia? Trak­to­wała nas jak woły ro­bo­cze, chłop­ców do bi­cia, i za­cho­wy­wała się tak, jakby to ona ro­biła nam ła­skę, że mieszka w na­szym domu.

Jej ka­ry­godne za­cho­wa­nie spra­wiało, że każ­dej nocy mó­wi­łem w my­ślach do mamy. Pro­si­łem, żeby po­mo­gła nam to wszystko znieść albo żeby Eliza się zmie­niła, choć wie­dzia­łem, że tak się nie sta­nie. Z tego, co już zdą­ży­łem za­uwa­żyć, mo­gło być jesz­cze go­rzej. I wcale się nie po­my­li­łem, bo z każ­dym ko­lej­nym mie­sią­cem ma­co­cha sta­wała się co­raz bar­dziej pod­stępna i prze­bie­gła.

Nie wiem, ja­kim cu­dem udało mi się zdać ma­turę. Jak tylko do­sta­łem świa­dec­two doj­rza­ło­ści, od razu zło­ży­łem do­ku­menty na trzy­ipół­let­nie stu­dia sta­cjo­narne na kie­runku bu­dow­nic­two na Po­li­tech­nice Świę­to­krzy­skiej w Kiel­cach. Na wy­pa­dek, gdyby tam mnie nie przy­jęli, wy­sła­łem zgło­sze­nia do jesz­cze dwóch in­nych uczelni.

Od dziecka wie­dzia­łem o na­dzie­jach taty na to, że przejmę po nim firmę bu­dow­laną, którą za­ło­żył w wieku trzy­dzie­stu dwóch lat. Oj­ciec stop­niowo mnie do tego przy­go­to­wy­wał. Każde wa­ka­cje spę­dza­łem z nim w pracy. Po­cząt­kowo w ra­mach za­bawy prze­ka­zy­wał mi wiele cen­nych in­for­ma­cji, z cza­sem za­czął mnie uczyć co­raz trud­niej­szych za­gad­nień. Za­nim po­sze­dłem na stu­dia, tata wpoił mi nie tylko ogrom wie­dzy, ale też za­ra­ził swoją pa­sją. W prze­ci­wień­stwie do wielu dzie­dzi­ców ro­dzin­nych firm ja na­prawdę tego chcia­łem, pra­gną­łem być tu­taj kie­dyś sze­fem. Tata do ni­czego mnie nie zmu­szał, za­wsze mia­łem wy­bór. Jed­no­cze­śnie tak en­tu­zja­stycz­nie po­ka­zy­wał mi, czym się zaj­mo­wała jego firma, że siłą rze­czy i ja to po­ko­cha­łem. Dzie­ciń­stwo spę­dzi­łem na ro­bie­niu prze­róż­nych pro­jek­tów bu­dow­la­nych, po­cząt­kowo nie­udol­nych, ot, dzie­cinne ba­zgroły. Z cza­sem, gdy zdo­by­wa­łem wie­dzę i na­bie­ra­łem wprawy, ry­sunki były do­kład­niej­sze i bo­gat­sze o wy­ceny ma­te­ria­łów.

Kon­rad nie in­te­re­so­wał się ro­dzinną firmą, jego ko­ni­kiem były gry kom­pu­te­rowe, im bar­dziej bru­talne, tym le­piej. Nie mie­li­śmy po­ję­cia, jaką drogę ka­riery wy­bie­rze. Dla­tego całe na­dzieje oj­ciec po­kła­dał we mnie. Co ja­kiś czas pró­bo­wa­łem za­chę­cić Kon­rada do od­wie­dze­nia któ­rejś bu­dowy, ale za każ­dym ra­zem się krzy­wił i mam­ro­tał pod no­sem, że ma lep­sze za­ję­cia niż dźwi­ga­nie pu­sta­ków. No tak, gra­nie na kon­soli i speł­nia­nie ży­czeń ma­co­chy to fak­tycz­nie cie­kaw­sze za­ję­cia.

* * *

Po­czą­tek lata dwa ty­siące czter­na­stego roku był dla nas cza­sem świę­to­wa­nia. Nie tylko ukoń­czy­łem tech­ni­kum bu­dow­lane i zda­łem ma­turę, ale także uro­dziła mi się przy­rod­nia sio­stra. Jak­kol­wiek wcze­śniej nie by­łem za­chwy­cony per­spek­tywą obec­no­ści wrzesz­czą­cego dziecka w domu, tak te­raz osza­la­łem z mi­ło­ści do tej kru­szynki. Na­gle prze­stały mnie prze­ra­żać rze­czy ta­kie jak ha­łas, za­pach zu­ży­tych pie­luch i jesz­cze wię­cej obo­wiąz­ków do­mo­wych, które ma­co­cha z ochotą na nas prze­rzu­cała. W du­chu śmia­łem się z sa­mego sie­bie, że ta mała istotka tak bar­dzo mną za­wład­nęła. Wów­czas nie wie­dzia­łem jesz­cze, jak ogromna więź nas po­łą­czy i ile do­świad­czymy cier­pie­nia.

Kiedy do­sta­łem się na wy­ma­rzone stu­dia, je­dy­nym, co mnie mar­twiło, była roz­łąka z Ju­lią, moją małą sio­strzyczką. Cze­kało na mnie miej­sce w aka­de­miku, po­nie­waż nie dał­bym rady każ­dego dnia do­jeż­dżać z Piotr­kowa Try­bu­nal­skiego do Kielc. Tata za­pro­po­no­wał, że wy­naj­mie mi ka­wa­lerkę, ale od­mó­wi­łem. Chcia­łem za­sma­ko­wać stu­denc­kiego ży­cia, a gdzie o to naj­le­piej, je­śli nie w aka­de­miku? Sta­ra­łem się przy­jeż­dżać do domu dwa razy w mie­siącu, kiedy mia­łem mniej na­uki albo nie pla­no­wa­łem żad­nej im­prezy. Dzięki Ju­lii chciało mi się wra­cać. Gdyby nie ona, za­glą­dał­bym tu o wiele rza­dziej.

Żal mi było Kon­rada, który zo­stał sam ze wszyst­kimi hu­mo­rami ma­co­chy. Z mie­siąca na mie­siąc sta­wał się co­raz bar­dziej za­mknięty w so­bie i ucie­kał w świat gier, bo ten re­alny był dla niego zbyt przy­kry i za­gma­twany.

* * *

Pierw­sze wa­ka­cje pod­czas stu­diów spę­dzi­łem w domu. Dzięki temu po po­wro­cie z pracy w fir­mie ojca mo­głem wię­cej czasu po­świę­cać Ju­lii. Jed­no­cze­śnie uważ­nie przy­glą­da­łem się temu, co się dzieje w na­szej ro­dzi­nie. A nie działo się nic do­brego.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki