Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Rodzina Marka i Konrada żyła spokojnym rytmem, ale wszystko zmieniła śmierć matki. Ojciec braci żeni się po raz drugi. Niestety, okazuje , że kobieta ma dwa oblicza: dla męża jest wspaniałą żoną, a dla nowo narodzonej córki Julii złą matką. Zaniedbywane dziecko potrzebuje pomocy. Przyrodni brat nawiązuje bliską więź z młodszą siostrą. Większość wolnego czasu poświęca na opiekę nad nią. Ojciec nie wierzy, gdy opowiada prawdę o nowej matce, a sytuacja dziewczynki staje się coraz gorsza. Jak problemy z macochą rozwiąże starszy brat? Jaką tajemnicę skrywa młodszy z braci? Do czego doprowadzą osobiste wybory każdego z członków rodziny?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 288
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Część I
Przed tragedią
Marek
Rozdział 1
Rok 2013, Piotrków Trybunalski
Dzień, w którym nasz ojciec stanął ponownie na ślubnym kobiercu, był słoneczny, a nieba nie skalała nawet najmniejsza chmurka. Siedziałem w kościelnej ławce obok młodszego o trzy lata Konrada. Obaj wystrojeni w garnitury, staraliśmy się okazywać radość z faktu, że w naszym życiu znów pojawi się kobieta. Było to słodko-gorzkie uczucie, bo choć cieszyło nas, że ktoś zajmie się domem i zdejmie z naszych barków część obowiązków, to jednocześnie w naszych sercach rozbrzmiewał smutek z powodu bolesnej świadomości, że tą kobietą nie będzie nasza mama. Straciliśmy ją pięć lat temu, gdy w wieku trzydziestu trzech lat przegrała nierówną walkę z rakiem piersi. Ledwo daliśmy radę podnieść się po tej stracie. Bardzo brakowało nam mamy, a tego dnia tęsknota była szczególnie dojmująca. Dzisiaj boleśnie sobie uświadomiłem, że nie tylko mama wtedy odeszła.
Nasze kontakty z dziadkami ze strony matki i wszelkimi ciociami i wujkami ograniczały się do okazjonalnych spotkań podczas ważnych uroczystości. Ale dziś ich nie było. Nie wiem, czy to żal po stracie córki i siostry sprawił, że rodzina stopniowo się odsuwała? A może uznali, że skoro jej zabrakło, a ojciec ma nową żonę, to nic ich już z nami nie łączy?
Dziadków ze strony ojca nigdy nie poznałem, tata był jedynakiem, więc świadkiem na jego ślubie został kolega, z którym utrzymywał dość luźne relacje.
Nową panią Smardzewską została dwudziestoczteroletnia Eliza, którą ojciec poznał przez wspólnych znajomych. Obaj z Konradem byliśmy w szoku, kiedy rok temu tata przyprowadził do domu kobietę starszą ode mnie o zaledwie sześć lat. Różnica wieku między nimi wynosiła aż szesnaście i razem z bratem zachodziliśmy w głowę, co sprawiło, że tak młoda i atrakcyjna kobieta chciała poślubić dużo starszego od siebie wdowca, w pakiecie z jego dwoma nastoletnimi synami.
Niektórzy znajomi podśmiewali się z ojca, ale prawda była taka, że niejeden jego żonaty kolega zazdrościł mu młodej żonki. Miałem osiemnaście lat, a Konrad piętnaście, kiedy Zbigniew Smardzewski i Eliza Jackowska zostali małżeństwem. Ten dzień był dla mnie tak surrealistyczny, że jeszcze przez kilka następnych tygodni stawałem jak wryty na widok macochy krzątającej się w naszej kuchni.
Gdybym wtedy przewidział, jak wielką cenę przyjdzie nam zapłacić za obecność Elizy w naszym życiu, zrobiłbym wszystko, żeby nie dopuścić do tego ślubu. Niestety żadne z nas nie było świadome tego, co się wydarzy.
Rozdział 2
Zaczynała się jesień, kiedy tata z Elizą oznajmili mi i Konradowi, że będą mieli dziecko. Szczęki nam opadły do samej ziemi, bo do tej pory żaden z nas jakoś nie pomyślał, że ojciec, który niedawno skończył czterdzieści lat, będzie się jeszcze chciał bawić w pieluchy. Ale oboje byli tak szczęśliwi, że razem z bratem udawaliśmy entuzjazm, choć w duchu baliśmy się wielkich zmian, które miały nastąpić.
Jakkolwiek pierwsze tygodnie pobytu Elizy w naszym domu upłynęły we względnie przyjaznej atmosferze, tak kolejne miesiące sprawiły, że zacząłem się zastanawiać, czy ciąża nie spowodowała zmian osobowości naszej macochy. Wcześniej zawsze uśmiechnięta, miła dla nas, perfekcyjnie zajmowała się domem. Natomiast od kiedy ogłosili „dobrą” nowinę, jej zachowanie zmieniło się nie do poznania. Już nie wyręczała nas w obowiązkach domowych, nad czym z bratem bardzo ubolewaliśmy. Zmiany nie dotyczyły zresztą wyłącznie codziennych spraw, ale i sposobu, w jaki traktowała mnie i Konrada. Z jej ust zniknął sympatyczny uśmiech, a jego miejsce zajął pełen niechęci grymas. Miły ton głosu również zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach i od tamtej pory słyszeliśmy tylko połajanki i obelgi. Oczywiście kiedy tata był w domu, Eliza wracała do swojej dawnej postaci, lecz gdy tylko wychodził do pracy, natychmiast przemieniała się w macochę z koszmaru.
Razem z bratem patrzyliśmy na te przemiany i się zastanawialiśmy, co tu się właściwie dzieje. Kiedy napomknęliśmy ojcu, że Eliza traktuje nas jak służących i jest opryskliwa, on prosił, byśmy byli dla niej wyrozumiali, bo to hormony ciążowe sprawiają, że ma huśtawki nastrojów. Ale jakoś nie mogłem pojąć, że ciąża aż tak zmieniała kobiety. Żaden z nas nie śmiał się już jednak więcej skarżyć, tylko w milczeniu znosiliśmy coraz to gorsze zachowanie macochy. A ona korzystała do woli z obecnego statusu ciężarnej i dyrygowała nami. Po szkole zlecała nam mnóstwo zajęć, przez co często nie starczało nam czasu na odrabianie lekcji. Nie słuchała naszych tłumaczeń, że mamy dużo nauki, tylko dokładała nam kolejnych obowiązków.
Zimą zaczęliśmy zostawać dłużej w szkole, bo tylko tam mogliśmy się w spokoju pouczyć. Kiedy Eliza spytała, dlaczego wracamy do domu później niż do tej pory, Konrad wyjaśnił, że chodzi na treningi koszykówki, a ja mam dodatkowe zajęcia przygotowujące do matury. On był wtedy w pierwszej klasie technikum informatycznego, natomiast ja kończyłem technikum budowlane.
Macocha łyknęła te bajeczki, choć była wyraźnie rozczarowana i za ten występek odpowiednio nas ukarała. Od tej pory dokładała nam jeszcze więcej obowiązków. Niektóre z nich były dla nas absurdalne, bo po co komu każdego dnia robić generalne porządki? Oczywiście macocha nie zhańbiła się pracą, tylko wygodnie leżała na kanapie, oglądając telewizję albo paplając przez telefon z koleżankami.
Gotowała też coraz rzadziej, więc albo my coś przyrządzaliśmy, albo zamawialiśmy. Najczęściej to jednak ja stałem przy garach, żebyśmy nie zbankrutowali na jedzeniu z restauracji i barów. Eliza była tak wyrachowana, że często kiedy zbliżała się pora powrotu taty z pracy, wkładała szybko fartuszek i udawała, że to ona gotowała. Szlag mnie trafiał, ale milczałem. Czasem byłem bliski wybuchu, ale odpuszczałem. Stoczyliśmy niejedną wojnę, na końcu jednak i tak to zawsze ja polegałem. Jej asem w rękawie była ciąża i słodkie minki, które robiła do ojca, a on jadł jej z ręki. Nie raz się zastanawiałem, dlaczego jest tak ślepy, by się nie zorientować, jak obłudna jest jego żona.
Napięta atmosfera w domu sprawiła, że zacząłem jeszcze później do niego wracać. Tu nie miałem warunków do nauki, a matura była za pasem, dlatego najczęściej uczyłem się w szkolnej świetlicy albo u któregoś kolegi z klasy. Wyjaśniłem tacie, dlaczego tak robię, ale on tylko pokiwał głową i jak zawsze zamiótł wszystko pod dywan.
W dni, kiedy wracałem później, obowiązek posprzątania całego syfu, jaki robiła w domu macocha, spadał na Konrada. Byłem pewien, że ona celowo bałagani, by mieć pretekst do czepiania się nas i zlecania nam kolejnych zadań. Niestety mój brat to introwertyk, który nikomu nie chce się narażać, więc pokornie wykonywał wszystkie polecenia Elizy. Ja byłem bardziej buntowniczy i nie dawałem sobie w kaszę dmuchać, a przynajmniej nie tak do końca, dlatego macocha szczerze mnie nienawidziła. Nie zależało mi na jej przyjaźni, jej antypatia ani mnie ziębiła, ani parzyła. Czasem i ja byłem wobec niej złośliwy, co dawało mi pewną satysfakcję. Bo ile można znosić upokorzenia? Traktowała nas jak woły robocze, chłopców do bicia, i zachowywała się tak, jakby to ona robiła nam łaskę, że mieszka w naszym domu.
Jej karygodne zachowanie sprawiało, że każdej nocy mówiłem w myślach do mamy. Prosiłem, żeby pomogła nam to wszystko znieść albo żeby Eliza się zmieniła, choć wiedziałem, że tak się nie stanie. Z tego, co już zdążyłem zauważyć, mogło być jeszcze gorzej. I wcale się nie pomyliłem, bo z każdym kolejnym miesiącem macocha stawała się coraz bardziej podstępna i przebiegła.
Nie wiem, jakim cudem udało mi się zdać maturę. Jak tylko dostałem świadectwo dojrzałości, od razu złożyłem dokumenty na trzyipółletnie studia stacjonarne na kierunku budownictwo na Politechnice Świętokrzyskiej w Kielcach. Na wypadek, gdyby tam mnie nie przyjęli, wysłałem zgłoszenia do jeszcze dwóch innych uczelni.
Od dziecka wiedziałem o nadziejach taty na to, że przejmę po nim firmę budowlaną, którą założył w wieku trzydziestu dwóch lat. Ojciec stopniowo mnie do tego przygotowywał. Każde wakacje spędzałem z nim w pracy. Początkowo w ramach zabawy przekazywał mi wiele cennych informacji, z czasem zaczął mnie uczyć coraz trudniejszych zagadnień. Zanim poszedłem na studia, tata wpoił mi nie tylko ogrom wiedzy, ale też zaraził swoją pasją. W przeciwieństwie do wielu dziedziców rodzinnych firm ja naprawdę tego chciałem, pragnąłem być tutaj kiedyś szefem. Tata do niczego mnie nie zmuszał, zawsze miałem wybór. Jednocześnie tak entuzjastycznie pokazywał mi, czym się zajmowała jego firma, że siłą rzeczy i ja to pokochałem. Dzieciństwo spędziłem na robieniu przeróżnych projektów budowlanych, początkowo nieudolnych, ot, dziecinne bazgroły. Z czasem, gdy zdobywałem wiedzę i nabierałem wprawy, rysunki były dokładniejsze i bogatsze o wyceny materiałów.
Konrad nie interesował się rodzinną firmą, jego konikiem były gry komputerowe, im bardziej brutalne, tym lepiej. Nie mieliśmy pojęcia, jaką drogę kariery wybierze. Dlatego całe nadzieje ojciec pokładał we mnie. Co jakiś czas próbowałem zachęcić Konrada do odwiedzenia którejś budowy, ale za każdym razem się krzywił i mamrotał pod nosem, że ma lepsze zajęcia niż dźwiganie pustaków. No tak, granie na konsoli i spełnianie życzeń macochy to faktycznie ciekawsze zajęcia.
Początek lata dwa tysiące czternastego roku był dla nas czasem świętowania. Nie tylko ukończyłem technikum budowlane i zdałem maturę, ale także urodziła mi się przyrodnia siostra. Jakkolwiek wcześniej nie byłem zachwycony perspektywą obecności wrzeszczącego dziecka w domu, tak teraz oszalałem z miłości do tej kruszynki. Nagle przestały mnie przerażać rzeczy takie jak hałas, zapach zużytych pieluch i jeszcze więcej obowiązków domowych, które macocha z ochotą na nas przerzucała. W duchu śmiałem się z samego siebie, że ta mała istotka tak bardzo mną zawładnęła. Wówczas nie wiedziałem jeszcze, jak ogromna więź nas połączy i ile doświadczymy cierpienia.
Kiedy dostałem się na wymarzone studia, jedynym, co mnie martwiło, była rozłąka z Julią, moją małą siostrzyczką. Czekało na mnie miejsce w akademiku, ponieważ nie dałbym rady każdego dnia dojeżdżać z Piotrkowa Trybunalskiego do Kielc. Tata zaproponował, że wynajmie mi kawalerkę, ale odmówiłem. Chciałem zasmakować studenckiego życia, a gdzie o to najlepiej, jeśli nie w akademiku? Starałem się przyjeżdżać do domu dwa razy w miesiącu, kiedy miałem mniej nauki albo nie planowałem żadnej imprezy. Dzięki Julii chciało mi się wracać. Gdyby nie ona, zaglądałbym tu o wiele rzadziej.
Żal mi było Konrada, który został sam ze wszystkimi humorami macochy. Z miesiąca na miesiąc stawał się coraz bardziej zamknięty w sobie i uciekał w świat gier, bo ten realny był dla niego zbyt przykry i zagmatwany.
Pierwsze wakacje podczas studiów spędziłem w domu. Dzięki temu po powrocie z pracy w firmie ojca mogłem więcej czasu poświęcać Julii. Jednocześnie uważnie przyglądałem się temu, co się dzieje w naszej rodzinie. A nie działo się nic dobrego.