Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Alison boleśnie przekonała się, jak życie, cele i priorytety mogą się drastycznie zmienić przez tragiczne wydarzenia, na które nie mamy wpływu. Napadnięta i zgwałcona tuż przy posiadłości Jasona, mogła skończyć dużo gorzej, gdyby nie jego interwencja. Mężczyzna mimo lęku i niepewności, pomaga nieznajomej. Prowadzi to do trudnej konfrontacji z przeszłością i zmierzenia się ze swoimi traumami.
Ally i Jason – dwoje życiowych rozbitków, którzy próbują wrócić do normalnego życia i zapomnieć o bolesnych i trudnych przeżyciach. Czy będą w stanie nawzajem sobie pomóc pokonać własne demony?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 238
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ROZDZIAŁ 1
JASON
Siedziałem w centrum dowodzenia, jak nazywałem jeden z pokoi w swoim domu, wypełniony monitorami i dziesiątkami urządzeń. Mój dom to istna forteca, naszpikowana elektroniką i systemami alarmowymi. To, co przeżyłem w dzieciństwie i od czego uciekłem, nauczyło mnie, by nie ufać nikomu. Zdawałem sobie sprawę, że ludzie mają mnie za dziwaka, zamożnego geniusza komputerowego, który niemalże nie wychodzi poza swoją złotą klatkę. Niewiele mnie to jednak obchodziło. Oni nie widzieli tego, co ja, nie przeżyli tego, co ja...
Na zlecenie jednego z klientów tworzyłem nowy program, który miał mi przynieść duże pieniądze. Dzięki swoim zdolnościom stworzyłem własną jednoosobową firmę, generującą spore zyski. Nie potrzebowałem tak dużo pieniędzy. Chciałem mieć tylko tyle, by przeżyć i zbudować wokół siebie twierdzę, w której będę mógł się poczuć bezpiecznie. Dlatego przynajmniej połowę tego, co zarabiam, rozdaję potrzebującym. Nie jestem święty, tak naprawdę myślę, że jestem nieźle popieprzony, ale staram się żyć tak, by nikogo nie krzywdzić. Wyjątkiem jestem ja sam... Siebie krzywdzę każdego dnia
Nagle ruch na jednym z ekranów monitoringu przykuł mój wzrok. Przyjrzałem się i poczułem, jak coś mrozi mi krew w żyłach. Zobaczyłem mężczyznę, który próbował wciągnąć młodą kobietę w gęsto rosnące krzewy wokół mojej posesji. Po chwili dziewczyna leżała już na chodniku i szamotała się z napastnikiem. Kiedy uderzył ją w twarz, zamarłem.
Zdarzenie widziałem tylko fragmentarycznie, bo większą część zasłaniały zarośla, a napastnik był odwrócony tyłem do kamery. Zrobiłem zbliżenie w momencie, gdy ten świr złapał głowę ofiary i uderzył nią o płytę chodnika. Przed oczami przeskakiwały mi obrazy bitej małej dziewczynki, co sprawiło, że zareagowałem instynktownie. Zerwałem się z fotela i wybiegłem z gabinetu. Popędziłem do drzwi wyjściowych i rzuciłem się pędem przez trawnik. Do pokonania miałem ponad pół mili, ale żywiłem nadzieję, że zdążę, zanim ten zwyrodnialec wyrządzi kobiecie większą krzywdę. Po raz pierwszy pożałowałem zakupu tak dużego terenu.
Dobiegając do bramy, sięgnąłem po smartfona i jednym kliknięciem w ekran ją otworzyłem. Wybiegłem na chodnik, gnając na złamanie karku. Na końcu ogrodzenia zauważyłem, jak napastnik podnosi się znad leżącej nieruchomo kobiety. Odwrócił się, słysząc moje kroki, i rzucił do ucieczki. Tylko przez sekundę zastanawiałem się, czy biec za nim, czy zająć się ofiarą. Wybrałem drugą opcję.
Ukucnąłem nad nieruchomym ciałem, lekko szturchnąłem ramię kobiety i spytałem, czy mnie słyszy. Zero reakcji. Sprawdziłem puls, który na szczęście był wyczuwalny i mocny. Jako że stronię od ludzi, nie wezwałem karetki ani policji. Nie chciałem przyciągać do siebie uwagi. Przez chwilę gorączkowo się zastanawiałem, co powinienem zrobić, lecz do głowy przychodziła mi tylko jedna, napawająca mnie strachem myśl. Pomimo ogromnego lęku przed bliskością drugiego człowieka, wsunąłem ręce pod ciało kobiety, podniosłem się wraz z nią i zaniosłem ją do swojego domu.
Byłem wysportowany, więc przeniesienie jej nie stanowiło wielkiego wysiłku. Od lat trenowałem we własnej siłowni, a do zeszłego roku także ju-jitsu pod okiem osobistego trenera. Dzięki niemu nauczyłem się, przynajmniej częściowo, panować nad emocjami i bezsilną agresją. Dawało mi to również poczucie bezpieczeństwa, że w razie ataku będę w stanie się obronić. Nikt już mnie nie skrzywdzi! Nigdy więcej na to nie pozwolę!
Niosąc bezwładne ciało, starałem się nie zwracać uwagi na to, jak parzyło moją skórę. Atak paniki był tuż za progiem, dlatego ze wszystkich sił starałem się zapanować nad oddechem, wyłączyć myślenie, zapomnieć o tym, że czyjeś ciało dotyka mojego.
Wszedłem do salonu, ułożyłem kobietę na kanapie i wróciłem do holu, by zamknąć drzwi oraz na wszelki wypadek uzbroić alarm. Nie bardzo wiedziałem, co robię, i przez chwilę poczułem panikę. Zamiast wezwać służby ratownicze, sprowadziłem do swojego azylu całkiem obcą osobę. Co z tego, że nieprzytomną i bezbronną, ale przecież jej nie znałem! Zaraz jednak w mojej głowie pojawił się przebłysk z przeszłości i po raz milionowy zasmakowałem bólu zadanego przez poczucie winy.
Leżąca na kanapie kobieta wyglądała na dwadzieścia kilka lat, miała ciemne włosy, szczupłą sylwetkę i choć nie była klasyczną pięknością, to miała w sobie coś, co czyniło jej twarz interesującą. Oliwkowa cera, zgrabny nos, ładnie wykrojone usta, lekko wystające kości policzkowe. Wszystkie te cechy sprawiały, że gdybym miał jednym słowem określić pierwsze wrażenie na jej widok, powiedziałbym, że ma miłą twarz, co w moim przypadku było niemałym wyróżnieniem.
Pochyliłem się nad dziewczyną i spróbowałem ją ocucić. Miała rozerwaną bluzkę, która odsłaniała dekolt i łagodne wzgórki piersi. Zawstydzony, zakryłem je resztkami materiału.
Skierowałem wzrok w dół i dopiero teraz zauważyłem, że miała opuszczone majtki. Na udach spod spódnicy wyłaniały się rozmazane ślady krwi. Ten obraz wywołał u mnie mdłości na wspomnienie, ile razy zmywałem z siebie własną krew. Zadrżałem i nogi się pode mną ugięły. Osunąłem się na stojący obok kanapy fotel i w myślach wciąż powtarzałem jak mantrę: „Jason, dasz radę”. Te słowa mówiłem sobie od ponad dwudziestu lat i to one pozwoliły mi przetrwać najgorsze chwile.
ROZDZIAŁ 2
JASON
Nazywam się Jason Unworthy, co można przetłumaczyć jako niegodny, bezwartościowy. Takie nazwisko przybrałem po ucieczce z mojego więzienia. Zrobiono mi tam pranie mózgu i uważałem, że jestem niegodny, by żyć, istnieć. To nazwisko idealnie pasowało do kogoś takiego jak ja, do zera, którym byłem.
Z zera stałem się geniuszem komputerowym, wokół którego wciąż panuje otoczka tajemniczości, jakby czegoś nieziemskiego. Mimo że obecnie mam trzydzieści trzy lata, nadal prawie nikt nic o mnie nie wie, nikt tak do końca nie zna mojej przeszłości.
Ze światem zewnętrznym kontaktuję się najczęściej drogą elektroniczną. Zakupy również zamawiam głównie przez internet. Sporadycznie jeżdżę po świeże warzywa lub do sklepu z elektroniką. Jest tylko garstka osób, z którymi się spotykam w razie konieczności. Do jednej z nich właśnie zamierzałem zadzwonić. Sięgnąłem po smartfona i powiedziałem „doktor Jones”, po czym telefon wybrał numer do mojego lekarza internisty.
– Dzień dobry. – Nie musiałem się przedstawiać.
– Witaj, Jasonie, miło cię słyszeć – przywitała się. – Mam nadzieję, że wszystko u ciebie w porządku? – spytała z niepokojem moja rozmówczyni.
– U mnie tak, ale byłem świadkiem napaści na kobietę obok mojej posesji. Sprawca uciekł, a ja przyniosłem ją do swojego domu.
Nie spytała nawet, dlaczego nie wezwałem odpowiednich służb, bo znała mnie na tyle dobrze, iż wiedziała, że nie będę ryzykował zbyt wielu pytań dotyczących mojej osoby.
– Czy mogłabyś przyjechać do mnie i ją zbadać? Jest nieprzytomna, na udach ma krew i wygląda na to, że została zgwałcona.
– Boże, Jason, tu jest potrzebna policja i pogotowie! – Starała się przemówić mi do rozsądku.
– Samantho, ustalmy, że najpierw niech ta kobieta się obudzi, wtedy podejmiemy decyzję, co należy zrobić, dobrze?
– No dobrze – westchnęła z rezygnacją. – Odmówię ostatniego pacjenta i przyjadę za pół godziny.
– Bardzo dziękuję – powiedziałem z wdzięcznością w głosie.
– Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć – dodała ciepłym głosem.
– Wiem i to doceniam – odpowiedziałem i zakończyłem połączenie.
Doktor Jones była jedną z dwóch osób, która przynajmniej się domyślała, jakie piekło przeszedłem. Kiedy byłem nastolatkiem, to ona leczyła mnie z różnych chorób, bez powiadamiania opieki społecznej. Wiedziała, że gdy tylko zjawi się ktoś od nich, zniknę. Dawała mi leki za darmo i na swój sposób troszczyła się o bezdomnego chłopaka. Z czasem się zaprzyjaźniliśmy i nikomu nie ufałem bardziej niż jej.
Odwróciłem się do leżącej na kanapie dziewczyny. Jęknęła, krzywiąc się, i powoli zamrugała oczami. Oblał mnie zimny pot na myśl o kontakcie twarzą w twarz z kimś obcym, ale ukucnąłem przy kanapie i szepnąłem, by się nie bała i że jest bezpieczna. Mimo moich zapewnień, nieznajoma poderwała się do pozycji siedzącej, lecz szybko złapała za tył głowy i jęknęła z bólu. Kiedy udało jej się usiąść, oparła plecy o tył kanapy, a ja szybko przykryłem jej nogi kocem. Nie chciałem, by od razu zauważyła ślady krwi i opuszczoną bieliznę. Nerwowo wytarłem dłonie o spodnie, chcąc się pozbyć niewidzialnych śladów, pozostałych po dotknięciu dziewczyny.
Spojrzała na mnie sarnimi oczami, które delikatnie ogrzały moje zmarznięte serce. Miały rzadko spotykaną zieloną barwę i wprost hipnotyzowały. Nagle ujrzałem w nich paniczny strach, który sam tak często widziałem w lustrze. Chyba uświadomiła sobie, że jest w nieznanym miejscu z obcym mężczyzną, bo z jej ust wydobył się krzyk. Jednocześnie próbowała niezdarnie wstać i prawdopodobnie rzucić się do ucieczki, lecz niemal upadła od zawrotów głowy. Kiedy usiadła z powrotem na kanapie, przemówiłem łagodnym głosem:
– Spokojnie, nie bój się. Jesteś tu bezpieczna. Ktoś cię napadł, a ja przyniosłem cię do swojego domu, bo byłaś nieprzytomna – tłumaczyłem. – Zaraz przyjedzie lekarka, żeby cię zbadać – dodałem, chcąc zmniejszyć jej strach przed nieznajomym mężczyzną. – Mam na imię Jason, a ty jak się nazywasz?
– Ally... Alison Clark – wydukała, a strach w jej głosie był aż nadto wyraźny.
– Ally, czy coś cię boli?
– Najbardziej głowa, z tyłu – wyjaśniła, dotykając dłonią bolesnego miejsca.
– Gdzieś jeszcze cię boli? – dopytałem.
– Yyy. – Spojrzała szybko w dół na koc i domyśliłem się, jaka część ciała sprawia jej ból. – O Boże, czy on... – wyjąkała łamiącym się głosem – czy on... on mnie zgwałcił?! Proszę, powiedz, że to nieprawda. – Zakryła usta dłonią, lecz i tak słychać było wydobywający się z nich krzyk rozpaczy.
– Bardzo mi przykro, ale sądzę, że tak – powiedziałem cicho. – Przyjedzie znajoma lekarka, zbada cię i zastanowimy się, co zrobić, dobrze? – Skinęła tylko głową i się rozpłakała. Siedziała skulona w rogu kanapy z podkurczonymi nogami. Gdy dotarło do niej, co naprawdę się wydarzyło, rozkleiła się na dobre, a ja nie bardzo wiedziałem, co robić. Ostatnią osobą, którą pocieszałem, była Lilith, ale to było ponad dwadzieścia lat temu.
Kiedy spytałem, czy chciałaby się czegoś napić, poprosiła o wodę. Poszedłem do kuchni i po chwili wróciłem z napełnioną szklanką, lecz dziewczynie tak się trzęsły ręce, że nie byłem pewien, czy uda jej się cokolwiek wypić. Usiadłem naprzeciwko niej w fotelu i gorączkowo zastanawiałem się, o czym z nią rozmawiać i co będzie dalej w jej sprawie. Nie chciałem tu policji. Całymi latami pracowałem nad swoją anonimowością i nie mogłem dopuścić do tego, by ktoś zniszczył moje poczucie bezpieczeństwa.
Spytałem, gdzie mieszka i co robiła w tej okolicy. Okazało się, że jej dom znajduje się raptem trzy przecznice ode mnie.
Nagle spytała:
– Gdzie jest moja torebka?
Zaskoczony przeszukiwałem pamięć, lecz doszedłem do wniosku, że na chodniku nie zarejestrowałem żadnej torebki.
– Wydaje mi się, że napastnik ją ukradł, bo nie widziałem jej, gdy do ciebie dobiegłem.
– Jak to się stało, że tam byłeś? – spytała.
– Mam w domu system monitorujący – wyjaśniłem. – Zauważyłem was na jednym z ekranów, bo zostałaś napadnięta na skraju mojego terenu. Przykro mi, że nie zdołałem przybiec wcześniej, by uchronić cię przed... – zawiesiłem głos, wzbraniając się przed wypowiedzeniem słowa „gwałt”.
– Jestem ci wdzięczna, że przybyłeś mi na ratunek. Nie wiadomo, jak by się to skończyło, gdybyś się nie zjawił. – Znów załkała, a ja poczułem się bezradny, bo nie mogłem w żaden sposób zmniejszyć jej bólu.
Mój umysł, nastawiony na szukanie rozwiązania, przystąpił do analizowania sytuacji ze strony czysto praktycznej.
– Ally, miałaś w torebce dokumenty, karty kredytowe? – spytałem pewien, że to potwierdzi.
– Tak.
– W takim razie trzeba natychmiast zadzwonić do banku, żeby zablokować karty, i na policję, by powiadomić, że zgubiłaś dokumenty, zanim ten zbir ogołoci twoje konto.
– O Boże, nie pomyślałam o tym.
– A może wolisz zalogować się do banku i w ten sposób zablokować kartę?
– Tak, to wystarczy.
Podałem jej swojego smartfona. Gdy zablokowała kartę i przekonała się, że żadna gotówka nie zniknęła z jej konta, zadzwoniła na policję. Dyżurny zadawał pytania, ale zbyła go, mówiąc, że nie wie, gdzie zgubiła dowód osobisty. Stwierdziła, że nie korzystała z niego od kilku dni i nie ma pojęcia, kiedy jej zginął. Dało się zauważyć, że i ona z jakiegoś powodu nie chciała powiadamiać policji o gwałcie.
Najważniejsze sprawy zostały załatwione. Niedługo potem zadzwonił domofon. Wstałem i poszedłem do holu, gdzie na małym monitorze zobaczyłem auto doktor Jones i zbliżenie jej twarzy. Otworzyłem bramę i stanąłem w drzwiach, czekając na lekarkę.
Wysiadła z lśniącego mercedesa, który był wyrazem mojej wdzięczności za to, ile dla mnie zrobiła. Z czułością objęła mnie na powitanie. Była to jedyna osoba, która mnie przytulała i której na to pozwalałem. Traktowałem tę pięćdziesięcioletnią kobietę trochę jak matkę, której nie miałem, a ona mnie jak własnego syna.
Samantha była dość wysoka, szczupła i zadbana. Zawsze elegancka i z ciepłym uśmiechem na ustach. Była też lekarzem z prawdziwego powołania. Troszczyła się o pacjentów, często kosztem swojego wolnego czasu. Miała także wspaniałego męża Davida, który starał się być dla mnie namiastką ojca. Tych dwoje ludzi było jedynymi, którzy zrobili dla mnie tyle dobrego. Doktor Samantha troszczyła się o mnie, odkąd zjawiłem się w jej przychodni jako kilkunastoletni bezdomny chłopak, wycieńczony zapaleniem płuc.
Już w progu jej gabinetu wyznałem, że nie mam ubezpieczenia ani pieniędzy, i buńczucznie oświadczyłem, że jeśli powiadomi opiekę społeczną, ucieknę. Była wstrząśnięta moim stanem, a jeszcze bardziej wyglądem moich pleców, na których prawie nie było normalnej skóry, tylko same blizny. Kiedy spytała, kto mi to zrobił, burknąłem, że to nie jej sprawa. Próbowała drążyć temat, lecz widząc, jak opuszczam koszulkę i zaczynam się podnosić z leżanki, zaniechała dalszych pytań. Zbadała mnie, nie mówiąc ani słowa na temat mojego nędznego wyglądu i zapachu niemytego ciała.
– Powiesz chociaż, jak masz na imię? – spytała łagodnym tonem po tym, jak osłuchała moje płuca.
– Jason – odpowiedziałem po dłuższym namyśle, niepewny, czy zdradzić nawet taki szczegół.
– Gdzie mieszkasz?
– Gdzie się da. – Wzruszyłem ramionami.
– Nie masz rodziny? – dociekała.
– Za dużo pytań pani zadaje! – odparłem buntowniczo.
– Nie podoba mi się to, że nie masz gdzie mieszkać. Jesteś jeszcze dzieckiem, nie możesz żyć na ulicy – oznajmiła, niezrażona tonem mojego głosu.
– Nie zawsze dostajemy to, czego chcemy. Na niektóre rzeczy nic nie można poradzić. – Ponownie wzruszyłem ramionami, udając, że to nic takiego, na co odpowiedziało mi pełne współczucia spojrzenie lekarki.
– W porządku, nie naciskam – westchnęła z rezygnacją. – Dam ci leki i zapiszę, jak masz je zażywać. A to moja wizytówka. Jeśli będziesz potrzebował pomocy, zadzwoń... skądś. – Wyciągnęła rękę, podając mi mały kartonik, który niechętnie przyjąłem.
Podeszła do szafy i wzięła z niej kilka lekarstw. Wrzuciła je do brązowej koperty, po czym wróciła na fotel, wyjęła coś z szuflady biurka i dołożyła do pakunku.
– Potrafisz czytać, czy mam ci wyjaśnić dawkowanie? – spytała.
– Oczywiście, że potrafię. – Obruszyłem się.
Uśmiechnęła się lekko i zapewniła, że nie chciała mnie obrazić. Podała mi kopertę i poprosiła, żebym o siebie dbał. Gdy szedłem do drzwi, usłyszałem jeszcze jej głos:
– Jasonie, pamiętaj, że możesz do mnie zadzwonić w razie kłopotów. Postaram się pomóc.
– Dziękuję, pani doktor – odparłem i szybko wyszedłem.
Po dotarciu do mojego obozowiska otworzyłem kopertę i oprócz lekarstw, znalazłem w niej pięćdziesiąt dolarów. Nigdy wcześniej nie trzymałem w ręce tak dużej dla mnie kwoty. Łzy wzruszenia przesłoniły mi wzrok, bo to był pierwszy tak hojny gest, jaki otrzymałem od czasu niewoli.
Od tamtej pory nasze drogi kilkukrotnie się krzyżowały. Jeszcze dwa razy trafiłem do przychodni doktor Jones z gorączką, a raz słaniając się na nogach, pojawiłem się na progu jej domu. Było to podczas paskudnej styczniowej pogody. Miałem wtedy siedemnaście lat. Mokry od deszczu i przemarznięty, mimo dodatniej temperatury, a także wyczerpany kilkudniową gorączką, resztkami sił dotarłem pod jej adres. Już wcześniej wyśledziłem, gdzie mieszka, trudnością było tylko dostanie się tam. Szedłem jakieś osiem mil i gdy dotarłem na jej ganek, sił starczyło mi jedynie na naciśnięcie dzwonka. Gdy otworzyły się drzwi i zobaczyłem w nich twarz doktor Samanthy, wyszeptałem tylko przeprosiny, że przyszedłem do jej domu, po czym straciłem przytomność. Lekarka i jej mąż wnieśli mnie do środka i pielęgnowali, dopóki nie wyzdrowiałem. Obiecali nikomu o mnie nie mówić i zaproponowali, bym zamieszkał w ich domku dla gości. Początkowo nie chciałem się zgodzić. Bałem się kolejnego uwięzienia, ale sam musiałem przyznać, że ci ludzie naprawdę chcieli mi pomóc.
Podczas gdy ja odzyskiwałem siły, David przygotowywał dla mnie nowe lokum. Kiedy tam wszedłem, poczułem zarazem wzruszenie, jak i chęć powrotu na ulicę. Od pięciu lat nie spałem pod dachem, a ostatnie wspomnienia z przebywania w pomieszczeniu napawały mnie zgrozą, stąd odruch ucieczki. Mimo to rozsądek zwyciężył. Nie mogłem całego życia spędzić na ulicy, bo kolejne zapalenie płuc mogło się skończyć dla mnie naprawdę źle.
Państwo Jones chcieli zapewnić mi wikt, ale się nie zgodziłem. Pozwalałem jedynie, by raz w tygodniu przynosili mi coś ciepłego do jedzenia. Poza tym jadłem to, co znalazłem. Przez lata spędzone na ulicy nauczyłem się, jak przeżyć bez pieniędzy, gdzie i kiedy można znaleźć pożywienie. Byłem bardzo chudy, ponieważ wcale nie tak łatwo było zdobyć kolejny posiłek, dlatego musiałem rozsądnie je racjonować.
Wiedziałem, że doktor Jones nie może patrzeć na moje wystające kości, ale dla mnie ważne było zachowanie choć tej odrobiny dumy, jaka mi jeszcze została. Oprócz niej nie miałem niczego więcej.
W zamian za to, co Jonesowie dla mnie zrobili, wykonywałem różne prace wokół domu. Rzadko mnie o coś prosili, robiłem to z własnej inicjatywy. W chłodniejsze dni rąbałem drewno do kominka, w pozostałe kosiłem trawnik, podlewałem i pieliłem ogród, a także, za zgodą właścicieli, odmalowałem werandę ich domu.
Jednak tym, co sprawiało mi największą przyjemność, były spacery z Nero, ich owczarkiem niemieckim. Od pierwszego dnia zapałaliśmy do siebie sympatią i była to jedyna istota na Ziemi, wobec której zachowywałem się jak normalny człowiek. Oczywiście, kiedy nikt nie widział. Nero stał się moim przyjacielem, jedynym, jakiego miałem w swoim nędznym życiu od czasu ucieczki z piekła. Każdego dnia, gdy wracałem z dorywczej pracy, we dwóch chodziliśmy na długie spacery. Po cichu marzyłem, by kiedyś mieć własnego psa. Nero akceptował mnie takiego, jakim byłem. Nie oceniał pod kątem tego, co przeżyłem, nie wyśmiewał moich dziwactw. Był najlepszym przyjacielem, jakiego mogłem mieć, a na jakiego nie zasługiwałem. Każdego ranka, gdy domownicy wstawali, on już czekał przy drzwiach. Kiedy je otwierano, pędził przez podwórko do domku, w którym mieszkałem, i głośnym szczekaniem oznajmiał swoją obecność.
Niestety Nero nie ma już z nami. Odszedł jak wszyscy, którzy dawniej byli mi bliscy. Jednak teraz mam własnego psa tej samej rasy. Axel jest moim kompanem i kocha mnie bezgranicznie, a ja, choć początkowo się przed tym wzbraniałem, z biegiem czasu również go pokochałem. Pies był prezentem, który podarowali mi państwo Jones, gdy trzy lata temu wprowadziłem się do własnego domu.
Pewnego dnia, kiedy jeszcze u nich mieszkałem, David przyniósł mi używany komputer. W szkole, w której uczył fizyki, wymieniano sprzęt na nowy i za nieduże pieniądze odkupił jeden z nich. Ten prezent odmienił moje życie. Sprawił, że stałem się tym, kim jestem teraz. Po kilku tygodniach, gdy rozgryzłem, jak działa ta maszyna i czym jest internet, odkryłem w sobie prawdziwą smykałkę do komputerów. Dużo czytałem o wszystkim, co dotyczyło tworzenia programów komputerowych, systemów bezpieczeństwa i po ponad roku napisałem pierwszy własny program. Nie było to nic wielkiego, ale stało się początkiem drogi pełnej sukcesów.
Droga ta nie była łatwa, ponieważ musiałem się uczyć, jak robić wszystkie obliczenia, co było utrudnione przez to, że moja edukacja zakończyła się na dwóch klasach. Umiałem względnie czytać i pisać, lecz na tym moja wiedza szkolna się kończyła. Za to doskonale wiedziałem, jak przeżyć w lesie, nie mając niczego.
Państwo Jones, widząc we mnie duże możliwości rozwoju, kupili mi komputer z prawdziwego zdarzenia. Nie chciałem go przyjąć, zrobili przecież dla mnie tak wiele, ale na nic się zdały moje obiekcje. David kilka razy w tygodniu uczył mnie niezbędnego materiału szkolnego i obaj szybko się przekonaliśmy, że chłonę wiedzę jak gąbka. Jonesowie byli ze mnie dumni i robili wszystko, by ułatwić mi samodzielne życie.
Swój pierwszy program sprzedałem w wieku dziewiętnastu lat. Od tego zaczęła się moja kariera i nowe życie.