Pokonać demony przeszłości, tom 2. Wyzwolenie z więzów - Ilona Łuczyńska - ebook

Pokonać demony przeszłości, tom 2. Wyzwolenie z więzów ebook

Łuczyńska Ilona

4,5

Opis

Alison boleśnie przekonała się, jak życie, cele i priorytety mogą się drastycznie zmienić przez tragiczne wydarzenia, na które nie mamy wpływu. Napadnięta i zgwałcona tuż przy posiadłości Jasona, mogła skończyć dużo gorzej, gdyby nie jego interwencja. Mężczyzna mimo lęku i niepewności, pomaga nieznajomej. Prowadzi to do trudnej konfrontacji z przeszłością i zmierzenia się ze swoimi traumami.

 

Ally i Jason – dwoje życiowych rozbitków, którzy próbują wrócić do normalnego życia i zapomnieć o bolesnych i trudnych przeżyciach. Czy będą w stanie nawzajem sobie pomóc pokonać własne demony?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 282

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (42 oceny)
30
4
6
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
darek1896

Dobrze spędzony czas

W USA nie ma czegoś takiego jak dowód osobisty. Nr ubezpieczenia albo prawo jazdy służy do identyfikacji tak jak u nas robimy to dowodem osobistym.
10
Czarnnulka-36

Nie oderwiesz się od lektury

piękna
00
Andzia821

Nie oderwiesz się od lektury

Warto przeczytać.
00
Ewelina2611

Nie oderwiesz się od lektury

Zastanawialiście się ile cierpienia jest w stanie znieść jeden człowiek? Jak wiele siły i determinacji musi mieć w sobie żeby walczyć z demonami? Cykl "Pokonać demony przeszłości" Ilona Łuczyńska - pisarka LUCKY Wydawnictwo to historia poruszająca wiele ważnych tematów, naszpikowana ogromem emocji. Po przeczytaniu pierwszego tomu byłam zszokowana, nie wierząc i zadając sobie ogrom pytań. Złość, szok, łzy i ból, który współodczuwałam czytając książkę był ogromny. Aby zacząć czytać kolejną część musiałam pozbierać myśli i uspokoić moje rozszalałe serce i emocje. "Nikt nie miał pra­wa nas oce­niać. Bo je­śli chcesz ko­goś kry­ty­ko­wać, naj­pierw wej­dź w jego buty, przej­dź w nich przez jego ży­cie i zo­bacz, co uczy­ni­ło z nie­go czło­wie­ka, któ­rym obec­nie jest." Alison została napadnięta i zgwałcona. Szybka pomoc Jasona pomogła jej prawdopodobnie uratować życie. Mężczyzna pomimo swoich zasad i lęków udziela jej pomocy. Wtedy przeszłość nieubłaganie powraca do Jasona ze zdwojo...
00
Sylwiajabl

Całkiem niezła

niewykorzystany potencjał na.ksiazke. zbyt infantylna, powtarzalne wątki. wydawnictwo powinno lepiej redagować jeśli chce koniecznie wydawać idąc na ilość a nie jakość.
00

Popularność




Co­py­ri­ght © Ilo­na Łu­czy­ńska Co­py­ri­ght © 2022 by Luc­ky
Pro­jekt okład­ki: Ilo­na Go­sty­ńska-Rym­kie­wicz
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­da­ński
Re­dak­cja i ko­rek­ta: Klau­dia Jo­va­no­vska
Wy­da­nie I
Ra­dom 2022
ISBN 978-83-67184-47-2
Wy­daw­nic­two Luc­ky ul. Że­rom­skie­go 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­luc­ky.plwww.wy­daw­nic­two­luc­ky.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

ROZ­DZIAŁ 1

Kie­dy od sa­mo­cho­du dzie­li­ło mnie może dzie­si­ęć stóp, roz­pacz za­bra­ła mi reszt­ki na­dziei. Ale nie po to przez rok wal­czy­łam, by wy­do­stać się z pie­kła, żeby te­raz do nie­go wró­cić! Prędzej umrę, niż się pod­dam!

Ta myśl spra­wi­ła, że na­gły skok ad­re­na­li­ny za­czął pom­po­wać siłę w moje mi­ęśnie. Wy­dłu­ży­łam krok i sku­pi­łam wzrok tyl­ko na po­je­ździe, do któ­re­go się zbli­ża­łam. Nie wi­dzia­łam ni­cze­go in­ne­go. Gdy­bym zer­k­nęła na swo­je­go opraw­cę, nie­chyb­nie bym się pod­da­ła, a mu­sia­łam wal­czyć o prze­trwa­nie.

Jesz­cze kil­ka stóp i do­bie­głam do auta. Kie­dy blo­ko­wa­łam zam­ki, na­past­nik zła­pał za klam­kę, a mnie ser­ce po­de­szło do gar­dła. Ulga, jaką po­czu­łam, kie­dy nie uda­ło mu się otwo­rzyć drzwi, wy­ci­snęła łzy z mo­ich oczu. Na uła­mek se­kun­dy spoj­rza­łam na twarz, któ­ra mia­ła do śmier­ci prze­śla­do­wać mnie w sen­nych kosz­ma­rach, po czym uru­cho­mi­łam sil­nik i z pi­skiem opon wy­je­cha­łam z par­kin­gu. Spoj­rza­łam w lu­ster­ko wstecz­ne, a on stał tam i pa­trzył za mną. „Dla­cze­go tu przy­sze­dł? – my­śla­łam, a łzy pły­nęły mi po po­licz­kach. – Dla­cze­go wró­cił po upły­wie roku?!”.

Nie wie­dzia­łam, co mam te­raz zro­bić. Ba­łam się wró­cić do domu. On przy­sze­dł do mo­jej pra­cy, do miej­sca, gdzie czu­łam się naj­bez­piecz­niej. Za­brał mi moją pew­no­ść sie­bie, god­no­ść, a te­raz i to. Nic mi już nie zo­sta­ło, tyl­ko ży­cie w ci­ągłym stra­chu. Uświa­do­mi­łam so­bie, że już chy­ba ni­g­dy nie będę się czu­ła bez­piecz­na.

Z wście­kło­ści krzyk­nęłam i wal­nęłam dło­nią w kie­row­ni­cę. Nie­wie­le my­śląc, po­je­cha­łam do je­dy­nej oso­by, któ­ra wie­dzia­łam, że mnie ochro­ni.

Pod­je­cha­łam pod bra­mę i za­ha­mo­wa­łam z pi­skiem opon. Na­ci­snęłam dzwo­nek i raz za ra­zem krzy­cza­łam: „Ja­son, pro­szę, wpu­ść mnie!”. Nie ode­zwał się, ale otwo­rzył bra­mę, a ja szyb­ko wje­cha­łam. Do­pó­ki nie upew­ni­łam się, że za­su­nęła się z po­wro­tem i nikt nie wsze­dł nie­po­strze­że­nie, cały czas pa­trzy­łam we wstecz­ne lu­ster­ko, przez co znisz­czy­łam je­den z ozdob­nych krze­wów.

Spoj­rza­łam na dom i zo­ba­czy­łam, że Ja­son już na mnie cze­ka. Za­par­ko­wa­łam obok nie­go, szyb­ko wy­sia­dłam i rzu­ci­łam mu się na szy­ję. Szlo­cha­łam tak strasz­nie, że bra­ko­wa­ło mi tchu. Po­mi­ędzy spa­zma­tycz­ny­mi od­de­cha­mi uda­ło mi się wy­du­kać:

– Wi­dzia­łam go... Przy­sze­dł... do mo­jej... pra­cy... Ten su­kin­syn... przy­sze­dł po mnie!

– Ally, co ty mó­wisz? – za­py­tał, uno­sząc moją twarz. – Chcesz po­wie­dzieć, że ten by­dlak, któ­ry cię na­pa­dł, przy­sze­dł do two­jej pra­cy?! Skrzyw­dził cię? Bła­gam, po­wiedz, że nic ci nie zro­bił!

– Nie, on... cze­kał na... par­kin­gu. Kie­dy szłam... do auta... on za­czął... O Boże... on... za­czął... iść w moją stro­nę! – Nogi się pode mną ugi­ęły, ale Ja­son szyb­ko mnie zła­pał i wnió­sł do domu.

– Co wte­dy zro­bi­łaś? – spy­tał, po­ma­ga­jąc mi usi­ąść na ka­na­pie.

– Ucie­kłam – od­pa­rłam, nie mo­gąc zła­pać tchu. – Prze­pra­szam, Ja­son, że tu przy­je­cha­łam, ale... tyl­ko przy to­bie czu­ję się bez­piecz­nie.

– Nie prze­pra­szaj, Ally, bar­dzo do­brze zro­bi­łaś. Te­raz już je­steś bez­piecz­na, tu­taj nic ci nie gro­zi.

Jesz­cze dłu­gi czas drża­łam, wstrząsa­na spa­zma­mi pła­czu. Ja­son tu­lił mnie do sie­bie i szep­tał uspo­ka­ja­jące sło­wa. Ro­bił to, cze­go w tym mo­men­cie po­trze­bo­wa­łam.

ROZ­DZIAŁ 2

JA­SON

Pra­co­wa­łem nad pro­gra­mem, któ­ry był na ko­ńco­wym eta­pie, gdy usły­sza­łem dzwo­nek do bra­my. Spoj­rza­łem na mo­ni­tor i za­sko­czo­ny uj­rza­łem sa­mo­chód Ali­son. Ucie­szy­łem się na jej wi­dok, ale głos, któ­ry usły­sza­łem, w jed­nej chwi­li zmro­ził mi krew w ży­łach.

– Ja­son, pro­szę, wpu­ść mnie! – krzy­cza­ła, w pa­ni­ce roz­gląda­jąc się na boki.

Cze­goś się bała, ale nie mia­łem po­jęcia, o co cho­dzi. Szyb­ko roz­su­nąłem bra­mę, po­cze­ka­łem, by za­mknąć ją z po­wro­tem, i wy­sze­dłem przed dom. Za­uwa­ży­łem roz­pędzo­ną to­yo­tę, któ­ra sko­si­ła je­den z krze­wów, i wte­dy by­łem już pe­wien, że sta­ło się coś złe­go.

Po chwi­li mia­łem już Ally w swo­ich ra­mio­nach, w któ­re wpa­dła, szlo­cha­jąc. Nie uszło mo­jej uwa­dze prze­ra­że­nie ma­lu­jące się w jej oczach. Kie­dy po­czu­łem, że osu­wa się na zie­mię, wzi­ąłem ją na ręce i wnio­słem do domu. Po­sa­dzi­łem dziew­czy­nę na ka­na­pie i cze­ka­łem, aż się tro­chę uspo­koi. Była tak prze­ra­żo­na, że le­d­wo mo­gła mó­wić.

By­dlak przy­sze­dł do jej pra­cy! Mia­łem już pew­no­ść, że zro­bię wszyst­ko, żeby go zna­le­źć i usu­nąć. Cho­ćbym miał po­świ­ęcić na to wszyst­kie pie­ni­ądze i na­wet tra­fić do wi­ęzie­nia, to nie po­zwo­lę, by ten zwy­rod­nia­lec cho­dził po zie­mi.

W mo­men­cie, gdy Ally uda­ła się do ła­zien­ki, ja po­sze­dłem do ga­bi­ne­tu, skąd za­dzwo­ni­łem do de­tek­ty­wa Se­ve­ri­de’a. Opo­wie­dzia­łem mu, że gwa­łci­ciel wró­cił, a on obie­cał, że na­tych­miast się tym zaj­mą.

Ally dłu­go pła­ka­ła. Nie mo­głem jej uspo­ko­ić. Była na­wet bar­dziej roz­trzęsio­na niż za­raz po na­pa­ści. Te­raz, kie­dy za­częła od­bu­do­wy­wać ce­gie­łka po ce­gie­łce swo­je daw­ne ży­cie i po­czu­ła się le­piej, ten zbo­cze­niec wró­cił, nisz­cząc to, co już osi­ągnęła. Mia­łem ocho­tę wrzesz­czeć i coś roz­wa­lić, by dać upust śle­pej fu­rii, jaka mną za­wład­nęła. Po­ha­mo­wa­łem jed­nak emo­cje i usia­dłem przy Ally, a ona na­tych­miast do mnie przy­wa­rła.

Kie­dy prze­sta­ła pła­kać, spy­ta­łem, czy chcia­ła­by się cze­goś na­pić. Ski­nęła gło­wą, ale wci­ąż kur­czo­wo trzy­ma­ła się mo­jej ko­szul­ki.

– Ally, mu­sisz mnie pu­ścić – po­le­ci­łem. – Nie bój się, będziesz mnie cały czas wi­dzia­ła.

Za­pa­rzy­łem dwa kub­ki her­ba­ty, któ­rą sklep spro­wa­dzał spe­cjal­nie dla mnie. Za­nio­słem je do sa­lo­nu i po­da­łem je­den Ali­son. Pa­trze­nie, jak jej ży­cie znów roz­sy­pu­je się na ka­wa­łki, było bar­dzo bo­le­sne. Wci­ąż za­da­wa­łem so­bie py­ta­nie, dla­cze­go on wró­cił? Czy miał ob­se­sję na punk­cie swo­jej ofia­ry? Od tych my­śli krew mro­zi­ła mi się w ży­łach.

Sie­dzie­li­śmy w mil­cze­niu, sły­chać było je­dy­nie, jak Ally po­ci­ąga no­sem. Kie­dy wy­pi­ła her­ba­tę, zwi­nęła się w po­zy­cji em­brio­nal­nej na ka­na­pie. Przy­kry­łem ją ko­cem i usia­dłem w fo­te­lu, po czym za­to­pi­łem się w po­nu­rych roz­my­śla­niach. W ręce trzy­ma­łem ko­mór­kę i w na­pi­ęciu cze­ka­łem na te­le­fon od de­tek­ty­wa.

Po upły­wie go­dzi­ny za­uwa­ży­łem, że Ally za­snęła. „To do­brze – po­my­śla­łem – przy­naj­mniej pod­czas snu nie będzie się bała”. Ja­kże myl­ne było moje my­śle­nie, po­nie­waż ja­kiś czas pó­źniej zo­ba­czy­łem, że dziew­czy­na za­czy­na się nie­spo­koj­nie wier­cić i coś mam­ro­tać.

Wsta­łem z fo­te­la i usia­dłem na brze­gu ka­na­py. Gła­dzi­łem Ally po po­licz­ku i szep­ta­łem do niej, ma­jąc na­dzie­ję, że to wy­star­czy, by od­go­nić kosz­mar, w któ­rym tkwi­ła. Nie­ste­ty na nie­wie­le się to zda­ło. Kie­dy zo­ba­czy­łem łzy wy­pły­wa­jące spod jej za­mkni­ętych po­wiek i usły­sza­łem dźwi­ęk przy­po­mi­na­jący sko­wyt, po­trząsnąłem nią. Przy oka­zji obe­rwa­łem ręką po twa­rzy, gdy za­pew­ne sza­mo­ta­ła się z kimś we śnie.

– Ally, obu­dź się! – po­wtó­rzy­łem gło­śniej.

Wte­dy otwo­rzy­ła oczy i za­krztu­si­ła się po­wie­trzem. Szyb­ko ją pod­nio­słem i przy­tu­li­łem do sie­bie.

– No już, ma­le­ńka, je­stem przy to­bie – szep­nąłem uspo­ka­ja­jąco. – To był tyl­ko zły sen, to się nie dzie­je na­praw­dę. Ćśśś, już do­brze, je­steś bez­piecz­na.

– Ja­son – szlo­cha­ła – on mnie do­pa­dł... i znów zgwa­łcił, a ja to wszyst­ko wi­dzia­łam i czu­łam. – Wtem zła­pa­ła się za brzuch i jęk­nęła: – O Boże, nie­do­brze mi.

Spoj­rza­ła na mnie z prze­ra­że­niem w oczach, więc zdjąłem z niej koc i po­mo­głem jej prze­jść do ła­zien­ki. Uklękła przed se­de­sem i gwa­łtow­nie zwy­mio­to­wa­ła. Jesz­cze ja­kiś czas męczy­ły ją tor­sje, a ja je­dy­ne, co mo­głem zro­bić, to przy­trzy­my­wać jej wło­sy, po­dać szklan­kę wody i wy­trzeć jej twarz mo­krym ręcz­ni­kiem. Ile to razy sam wy­mio­to­wa­łem po kosz­ma­rach lub snach na ja­wie. Nie­ste­ty wte­dy nie było przy mnie ni­ko­go, kto by się o mnie za­trosz­czył. Ser­ce mi pęka­ło, gdy pa­trzy­łem, jak Ally cier­pi i jak bar­dzo się boi. Choć była u mnie, w mo­jej „twier­dzy”, to i tak nie mo­gła po­czuć się bez­piecz­nie, bo ten psy­chol na­wie­dzał ją na­wet we śnie.

Gdy prze­sta­ła wy­mio­to­wać, po­mo­głem jej się pod­nie­ść. Sła­nia­jąc się na no­gach, wy­płu­ka­ła zęby i umy­ła twarz. Po­tem za­pro­wa­dzi­łem ją na ka­na­pę. Drża­ła i wi­dzia­łem, że ca­łkiem opa­dła z sił.

Za­pro­po­no­wa­łem, że za­dzwo­nię po dok­tor Jo­nes. Po­cząt­ko­wo nie chcia­ła się zgo­dzić, ale prze­ko­nał ją ar­gu­ment o po­da­niu leku, po któ­rym prze­sta­nie się tak bać. Nie wie­dzia­łem, czy taki lek w ogó­le ist­nie­je, ale za­le­ża­ło mi, by Sa­man­tha ją obej­rza­ła.

Po­sze­dłem do ga­bi­ne­tu i za­mknąłem za sobą drzwi. Za­dzwo­ni­łem do le­kar­ki i wy­ja­śni­łem, co się wy­da­rzy­ło. Była już po pra­cy, ale po­wie­dzia­ła, że za­raz przy­je­dzie.

Nie upły­nęło pół go­dzi­ny, a już dzwo­ni­ła do bra­my. Kie­dy we­szła do domu, ob­jęła mnie na mo­ment i spy­ta­ła, jak się czu­ję, ale tyl­ko wzru­szy­łem ra­mio­na­mi. Po­gła­dzi­ła mnie ze wspó­łczu­ciem po po­licz­ku i szyb­ko uda­ła się do Ally. Zo­sta­wi­łem je same i po­sze­dłem przy­go­to­wać coś do je­dze­nia oraz kawę dla Sa­man­thy, jej ulu­bio­ną, któ­rą ku­po­wa­łem spe­cjal­nie dla niej.

Po kil­ku mi­nu­tach le­kar­ka po­de­szła do mnie i ode­zwa­ła się szep­tem:

– Ja­son, Ally jest w kiep­skim sta­nie, kom­plet­nie się roz­sy­pa­ła. Zro­bi­łam jej za­strzyk z lo­ra­ze­pa­mu, po któ­rym za­raz za­śnie – po­in­for­mo­wa­ła. – Po­sta­raj się, by nic nie za­kłó­ca­ło jej snu przez przy­naj­mniej sie­dem go­dzin. Wy­pi­szę za­raz re­cep­tę na ten lek w ta­blet­kach i po­ja­dę go wy­ku­pić, bo nie mam go u sie­bie. Jest to sil­ny lek prze­ciw­lęko­wy. Będzie po nim sen­na i otu­ma­nio­na, ale w tej chwi­li to je­dy­ne, co mogę dla niej zro­bić. Wy­pi­szę też zwol­nie­nie, bo nie będzie w sta­nie pra­co­wać, przyj­mu­jąc lek dwa razy dzien­nie.

– Do­brze – zgo­dzi­łem się – też nie wy­obra­żam so­bie, że da­ła­by radę pra­co­wać tam, gdzie po­now­nie spo­tka­ła tego zwy­rod­nial­ca.

– Ally zo­sta­nie u cie­bie, czy wró­ci do sie­bie?

Dłu­ższą chwi­lę my­śla­łem nad tym, nie wie­dząc, co od­po­wie­dzieć. Od dzie­ci­ństwa nie miesz­ka­łem z ni­kim, nie mia­łem żad­nych go­ści na dłu­żej niż kil­ka go­dzin. Nie wie­dzia­łem, jak będę się z tym czuł. Ale prze­cież nie mo­głem po pro­stu od­wie­źć Ally do jej domu i zo­sta­wić ją samą. Zo­sta­nie tam z nią rów­nież nie wcho­dzi­ło w ra­chu­bę, po­nie­waż mu­sia­łem do­ko­ńczyć pro­gram i po­rów­nać za­pi­sa­ne zdjęcia z twa­rzą jej opraw­cy. Za­gu­bio­ny, po­ta­rłem kark i spoj­rza­łem na Sa­man­thę.

– My­ślisz, że będę po­tra­fił być tu z nią przez kil­ka dni non stop? Boję się, że so­bie nie po­ra­dzę.

– A by­łbyś w sta­nie od­wie­źć ją do domu i tam zo­sta­wić?

– Oczy­wi­ście, że nie.

– Więc sądzę, że dasz radę – za­pew­ni­ła. – Je­śli jed­nak nie je­steś tego pe­wien, mo­żesz przy­wie­źć ją do nas.

Za­sta­na­wia­łem się przez kil­ka mi­nut, roz­wa­ża­jąc wszyst­kie naj­gor­sze sce­na­riu­sze, po czym po­kręci­łem gło­wą.

– Nie ma ta­kiej po­trze­by, Ally zo­sta­je u mnie – po­sta­no­wi­łem i mo­dli­łem się, że­bym ni­cze­go nie spie­przył.

– Mój dziel­ny chło­piec. – Uśmiech­nęła się i po­gła­dzi­ła mnie po po­licz­ku. – Mó­wi­łam ci już, jaka je­stem z cie­bie dum­na?

– Tak, chy­ba wczo­raj. – Od­wza­jem­ni­łem uśmiech, przy­tu­li­łem ją do sie­bie i po­dzi­ęko­wa­łem, że przy­je­cha­ła.

– Za­wsze przy­ja­dę, kie­dy będziesz mnie po­trze­bo­wał – za­pew­ni­ła. – Po­do­basz mi się taki od­mie­nio­ny – do­da­ła i po­ca­ło­wa­ła mnie w po­li­czek.

Za­sta­no­wi­ła się nad czy­mś, jak­by zbie­ra­ła się na od­wa­gę, a mnie ser­ce szyb­ciej za­bi­ło z oba­wy przed tym, co za chwi­lę usły­szę. Spo­dzie­wa­łem się wszyst­kie­go, ale nie tego, co wy­szło z ust Sa­man­thy.

– Gdy­byś nie był pe­łno­let­ni, za­py­ta­ła­bym, czy zgo­dzisz się, by­śmy cię ad­op­to­wa­li. Nie­ste­ty je­steś na to za sta­ry – uśmiech­nęła się kpi­ąco, ale za­raz spo­wa­żnia­ła – więc za­py­tam, czy mo­że­my z Da­vi­dem na­zy­wać cię na­szym sy­nem?

Sta­łem i pa­trzy­łem na nią, nie będąc w sta­nie wy­mó­wić na­wet jed­ne­go sło­wa. W jej oczach było tyle na­dziei i mi­ło­ści, że spra­wi­ły, iż moje lo­do­wa­te ser­ce stop­nia­ło. Czym so­bie na to za­słu­ży­łem? Po­czu­łem, że zbie­ra mi się na płacz, więc po­ta­rłem pal­ca­mi grzbiet nosa, żeby po­wstrzy­mać na­pły­wa­jące łzy. Pod­nio­słem gło­wę i po­wie­dzia­łem: „Tak, mamo”, a ona roz­pła­ka­ła się i przy­tu­li­ła mnie. By­łem dużo wi­ęk­szy od niej, ale te­raz czu­łem się jak mały chło­piec. Ta ko­bie­ta lata temu po­da­ro­wa­ła mi nowe ży­cie. Dzi­ęki niej od­kry­łem w so­bie ta­lent do pro­gra­mo­wa­nia, mia­łem gdzie miesz­kać i czu­łem się dla ko­goś wa­żny. A te­raz po­da­ro­wa­ła mi jesz­cze ro­dzi­nę. Ni­g­dy nie zdo­łam oka­zać, jak wie­le to dla mnie zna­czy.

– Bar­dzo cię ko­cham, syn­ku – szep­nęła, obej­mu­jąc mnie.

– Ja cie­bie też, mamo – wy­szep­ta­łem ła­mi­ącym się gło­sem. – Dzi­ęku­ję, że po­da­ro­wa­łaś mi nowe ży­cie i nową ro­dzi­nę.

– Za­słu­gu­jesz na to i na wszyst­ko, co naj­lep­sze. To, co złe, już wy­cier­pia­łeś, te­raz musi być już tyl­ko le­piej. I wie­rzę, że tak będzie.

Wy­su­nęła się z mo­ich ob­jęć, wy­ta­rła łzy i za­bra­ła swo­ją kawę do sa­lo­nu. Gdy wy­szli­śmy z kuch­ni, Ally już spa­ła. Przy­kry­łem ją ko­cem i usia­dłem z MAMĄ przy sto­le.

Wy­ja­śni­ła mi, jak po­da­wać lek, i wy­pi­sa­ła re­cep­tę.

– Sko­ro Ally będzie u cie­bie, to naj­le­piej, gdy­by bra­ła po jed­nej ta­blet­ce dwa razy dzien­nie – po­in­stru­owa­ła. – Uprze­dzam, że przez pierw­sze dni będzie pra­wie cały czas spa­ła. Ale to jest po­trzeb­ne, bo dzi­ęki temu się wy­ci­szy i zre­ge­ne­ru­je układ ner­wo­wy. Po­tem w ci­ągu dnia ta­kże będzie ospa­ła, ale or­ga­nizm przy­zwy­czai się do leku i po­win­na da­wać radę nie spać tak dużo w dzień, choć nie będzie jej ła­two funk­cjo­no­wać. Za­pi­sa­łam tyl­ko jed­no opa­ko­wa­nie, bo lek uza­le­żnia. Po tym cza­sie, na­wet je­śli na­dal będzie roz­chwia­na, będę zmniej­szać daw­kę, żeby się nie uza­le­żni­ła. – Ski­nąłem gło­wą na znak, że wszyst­ko zro­zu­mia­łem.

Wy­pi­li­śmy kawę i mama spy­ta­ła, któ­re z nas po­je­dzie do ap­te­ki. Wie­dzia­łem, że rzu­ci­ła mi wy­zwa­nie. Chcia­ła chy­ba udo­wod­nić, że je­że­li po­ra­dzę so­bie z wy­pra­wą do ap­te­ki, w któ­rej ni­g­dy wcze­śniej nie by­łem, to i po­ra­dzę so­bie z obec­no­ścią Ally w swo­im domu. Ech, co za prze­bie­gła ko­bie­ta. Rzu­ci­łem jej spoj­rze­nie mó­wi­ące, że przej­rza­łem jej grę, a ona z miną nie­wi­ni­ąt­ka unio­sła brwi, uda­jąc zdzi­wie­nie.

Zła­pa­łem klu­czy­ki, a przed wy­jściem pod­sze­dłem jesz­cze do Ally i po­gła­dzi­łem ją po po­licz­ku. Sa­man­tha za­uwa­ży­ła ten gest, a mnie zro­bi­ło się głu­pio za taki prze­jaw uczuć. Jed­nak kie­dy ją mi­ja­łem, zła­pa­ła mnie za rękę i po­wie­dzia­ła mi­ęk­kim gło­sem:

– Ja­son, to nor­mal­ne, że je­śli ko­muś za­le­ży na dru­giej oso­bie, to się o nią trosz­czy, nie mu­sisz się tego wsty­dzić. Nor­mal­ne też jest, że wte­dy czu­je­my po­trze­bę oka­zy­wa­nia czu­ło­ści, do­ty­ka­nia, ca­ło­wa­nia. Nie ma w tym ni­cze­go złe­go, a wręcz prze­ciw­nie – tłu­ma­czy­ła, do­sko­na­le zda­jąc so­bie spra­wę z mo­je­go we­wnętrz­ne­go kon­flik­tu. – Nie po­zba­wiaj sie­bie tych drob­nych ge­stów, bo nimi kar­mi się mi­ło­ść i one dają nam po­czu­cie szczęścia.

– Ale ja jej prze­cież nie ko­cham – za­opo­no­wa­łem.

– Ko­chasz ją, tyl­ko jesz­cze o tym nie wiesz. – Uśmiech­nęła się i z miną wszech­wie­dzącej upi­ła łyk kawy, uzna­jąc te­mat za za­ko­ńczo­ny.

– Nie­dłu­go wró­cę – bąk­nąłem tyl­ko i wy­sze­dłem.

W dro­dze do ap­te­ki cały czas my­śla­łem o Ally i Sa­man­cie. Jesz­cze z tru­dem mi przy­cho­dzi­ło my­śle­nie o niej jako o ma­mie. Mama... niby jed­no krót­kie sło­wo, a tyle zmie­nia­ło w moim ży­ciu. Już nie pa­mi­ęta­łem, jak to było mieć mamę, w gło­wie zo­sta­ły je­dy­nie frag­men­ta­rycz­ne wspo­mnie­nia z okre­su przed po­rwa­niem. Te­raz czu­łem, jak­bym od­zy­skał ro­dzi­nę, za któ­rą tęsk­ni­łem przez tyle lat.

A co mam po­cząć z Ally? Wci­ąż na nowo za­da­wa­łem so­bie py­ta­nie, jak to będzie mieć ją pod swo­im da­chem przez całą dobę. Do tej pory, kie­dy chcia­łem po­być sam albo by­łem zbyt prze­ra­żo­ny na­szą zna­jo­mo­ścią, za­my­ka­łem za sobą drzwi jej domu i wra­ca­łem do swo­je­go. Te­raz nie będę mógł tak zro­bić. Czy po­do­łam temu za­da­niu? Nie chcia­łbym przy­czy­nić się do wi­ęk­sze­go cier­pie­nia tej dziew­czy­ny. Od­kąd ją po­zna­łem, nie wi­dzia­łem jej jesz­cze w ta­kiej roz­syp­ce, jak dzi­siaj. To jed­nak mo­bi­li­zo­wa­ło mnie do wi­ęk­szych sta­rań, by po­móc zła­pać tego, kto ją skrzyw­dził.

Za­da­łem so­bie py­ta­nie, czy by­łbym w sta­nie go za­bić? Po dłu­ższym na­my­śle by­łem już pe­wien, że tak. Gdzieś we­wnątrz mnie kry­ła się be­stia, któ­rą stwo­rzył mój opraw­ca, i wie­dzia­łem, że je­śli ktoś skrzyw­dzi­łby Ally albo mo­ich przy­bra­nych ro­dzi­ców, nie za­wa­ha­łbym się go za­bić. Czy to czy­ni­ło mnie złym czło­wie­kiem? Być może tak. Ale ni­g­dy nie twier­dzi­łem, że je­stem do­bry. Może przy­szła pora, żeby obu­dzić drze­mi­ącą we mnie be­stię?

Zna­la­złem nie­du­żą ap­te­kę i po­sze­dłem wy­ku­pić le­kar­stwo. Był w niej tyl­ko je­den klient, więc nie czu­łem się bar­dzo nie­swo­jo.

Wstąpi­łem jesz­cze do skle­pu pana Ma­su­ko, gdzie za­opa­try­wa­łem się w świe­że owo­ce i wa­rzy­wa. Wła­ści­cie­lem był star­szy Azja­ta. Za­wsze od­no­sił się do mnie z sym­pa­tią, nie zwa­ża­jąc na moją re­zer­wę. W za­mian za to, zo­sta­łem jego wier­nym klien­tem. Te­raz ku­pi­łem tor­bę ró­żnych pro­duk­tów dla Ally.

Po po­wro­cie do domu za­sta­łem Sa­man­thę roz­ma­wia­jącą przez te­le­fon. Po chwi­li jed­nak za­ko­ńczy­ła roz­mo­wę i scho­wa­ła ko­mór­kę do to­reb­ki.

– Masz le­kar­stwo? – spy­ta­ła.

– Tak – od­pa­rłem, po­da­jąc jej nie­du­że pu­de­łecz­ko. – Ku­pi­łem też tro­chę wa­rzyw i owo­ców dla Ally.

Le­kar­ka uśmiech­nęła się pod no­sem i po­wie­dzia­ła:

– No wi­dzisz, już o nią dbasz, a do­pie­ro co się po­ja­wi­ła u cie­bie. Nie masz więc czym się mar­twić. W ra­zie cze­go dzwoń do mnie, gdy­byś mnie po­trze­bo­wał. I tak będę za­glądać do niej co dru­gi dzień, żeby spraw­dzić, jak się czu­je i jak re­agu­je na lek.

– Dzi­ęku­ję, mamo. – Uśmiech­nąłem się na myśl, jak spodo­ba­ło mi się wy­ma­wia­nie tego sło­wa.

– Nie sądzi­łam, że po pi­ęćdzie­si­ąt­ce zo­sta­nę mamą. – Za­śmia­ła się ci­cho.

– A ja nie sądzi­łem, że po trzy­dzie­st­ce zy­skam nową ro­dzi­nę.

– Tak na­praw­dę już od sie­dem­na­stu lat nią je­ste­śmy, tyl­ko nie wie­dzia­łam, jak za­re­agu­jesz na wie­ść o tym.

– Szcze­rze mó­wi­ąc, nie wiem, jak bym się z tym czuł jesz­cze kil­ka mie­si­ęcy temu. Te­raz wie­le się zmie­ni­ło, ja się zmie­ni­łem, więc jest mi ła­twiej ak­cep­to­wać do­bre rze­czy w moim ży­ciu.

– Cie­szę się, syn­ku. Będę już le­cieć, bo nie­dłu­go wy­bie­ra­my się z Da­vi­dem do kina.

– Baw­cie się do­brze i po­zdrów ode mnie... tatę.

Na te sło­wa w oczach Sa­man­thy za­bły­sły łzy wzru­sze­nia. Po­de­szła do mnie, uści­snęła mnie i po­ca­ło­wa­ła w po­li­czek.

Kie­dy wy­szła, za­jąłem się go­to­wa­niem, żeby Ally mo­gła zje­ść coś cie­płe­go, gdy się obu­dzi. Po­trze­bo­wa­łem uspo­ka­ja­jące­go za­jęcia, przy któ­rym nie będę tyle my­ślał o swo­ich oba­wach. Nie wie­dzia­łem, ile będzie spa­ła. Mama wspo­mi­na­ła coś o sied­miu go­dzi­nach. Być może obu­dzi się do­pie­ro na­stęp­ne­go dnia, ale wo­la­łem, by wte­dy mia­ła co zje­ść.

Wy­bór padł na zupę ja­rzy­no­wą, sko­ro ku­pi­łem tyle wa­rzyw. Po go­dzi­nie obiad był go­to­wy, zja­dłem jed­ną por­cję i po­sze­dłem po­pra­co­wać. Zo­sta­wi­łem otwar­te drzwi, żeby sły­szeć, gdy­by Ally się obu­dzi­ła. Co ja­kiś czas za­gląda­łem do niej, żeby się upew­nić, czy spo­koj­nie śpi.

Za któ­ry­mś ra­zem usia­dłem na brze­gu ka­na­py i po­gła­ska­łem ją po twa­rzy. Wy­gląda­ła tak kru­cho i bez­bron­nie. Wtem usły­sza­łem dzwo­nek ko­mór­ki, któ­rą zo­sta­wi­łem w ga­bi­ne­cie. Szyb­ko po­sze­dłem zo­ba­czyć, kto dzwo­ni. Na wy­świe­tla­czu uka­zał się nu­mer Se­ve­ri­de’a. Z du­szą na ra­mie­niu ode­bra­łem po­łącze­nie i cze­ka­łem na wie­ści. Nie­ste­ty, do­wie­dzia­łem się tyl­ko tyle, że nie tra­fi­li na ni­ko­go po­dej­rza­ne­go ani na par­kin­gu, ani w po­bli­żu po­rad­ni. „Znów to samo – po­my­śla­łem – jed­no wiel­kie nic!”. De­tek­tyw chciał przy­je­chać, by spi­sać ze­zna­nia Ali­son, lecz od­mó­wi­łem, tłu­ma­cząc, że te­raz śpi po sil­nym leku. Poza tym nie wie­dzia­łem, jaka by­ła­by jej re­ak­cja na wie­ść o zgło­sze­niu prze­ze mnie jej spra­wy na po­li­cję. Dla­te­go szyb­ko za­ko­ńczy­łem roz­mo­wę i wró­ci­łem do Ally.

– Nie po­zwo­lę, żeby kto­kol­wiek cię skrzyw­dził, obie­cu­ję – szep­nąłem, choć wie­dzia­łem, że mnie nie usły­szy.

Chcia­łem ją chro­nić przed ca­łym złem tego świa­ta. Czy to ozna­cza­ło, że ją ko­cham, tak jak twier­dzi­ła Sa­man­tha? Od wie­lu lat, za­mkni­ęty w swej sko­ru­pie, nie wie­dzia­łem, co to zna­czy ko­goś ko­chać. W tej dzie­dzi­nie by­łem upo­śle­dzo­ny. Bez­piecz­niej było nic nie czuć. Im mniej ci za­le­ży na kimś, tym mniej boli, gdy go za­brak­nie. Coś o tym wie­dzia­łem. Bo­le­śnie prze­ko­na­łem się na wła­snej skó­rze, ja­kim cier­pie­niem ko­ńczy się za­an­ga­żo­wa­nie.

Wie­czo­rem, gdy Ally na­dal spa­ła, za­nio­słem ją do jed­ne­go z wol­nych po­koi. Nie mia­łem od­wa­gi zdjąć z niej spodni, żeby jej nie wy­stra­szyć, je­śli się obu­dzi, więc po­ło­ży­łem ją na łó­żku w ubra­niu. Na pew­no będzie jej nie­wy­god­nie, ale to było chy­ba lep­sze wy­jście. Na­kry­łem ją nową po­ście­lą, ku­pio­ną kie­dyś przez Sa­man­thę. A jesz­cze nie­daw­no śmia­łem się, że do cze­go będzie mi ona po­trzeb­na, sko­ro ni­g­dy nie mia­łem go­ści, któ­rzy zo­sta­li­by na noc. Te­raz jed­nak dzi­ęko­wa­łem w du­chu za jej prze­zor­no­ść i wia­rę we mnie, że kie­dyś otwo­rzę się na lu­dzi.

Już mia­łem wy­jść z Axe­lem na dwór, kie­dy przy­po­mnia­łem so­bie, że trze­ba po­wia­do­mić ko­goś z po­rad­ni, że Ally przez ja­kiś czas nie przyj­dzie do pra­cy. Nie chcia­łem, żeby Ally mia­ła pro­ble­my z po­wo­du ko­lej­nej nie­obec­no­ści. Z ra­cji tego, że był wie­czór, nie było sen­su dzwo­nić do re­cep­cji. Po­szu­ka­łem wzro­kiem to­reb­ki Ali­son i zlo­ka­li­zo­wa­łem ją po­rzu­co­ną na podło­dze obok ka­na­py. Wy­jąłem z niej te­le­fon i szyb­ko od­na­la­złem nu­mer do Kary. Wci­snąłem zie­lo­ną słu­chaw­kę i cze­ka­łem na po­łącze­nie. Po chwi­li roz­le­gło się przy­ja­zne po­wi­ta­nie, któ­re rap­tow­nie uci­chło, kie­dy się ode­zwa­łem. Przed­sta­wi­łem się i po­pro­si­łem Karę, by po­wia­do­mi­ła kogo trze­ba, że Ally przez ja­kiś czas nie przyj­dzie do pra­cy. Po­bie­żnie wy­ja­śni­łem przy­czy­nę jej ab­sen­cji, a ko­bie­ta po dru­giej stro­nie li­nii bar­dzo się zmar­twi­ła, usły­szaw­szy przy­kre wie­ści. Po­pro­si­ła, że­bym prze­ka­zał Ally, by ni­czym się nie mar­twi­ła, bo ona za­ła­twi wszyst­ko z sze­fem. Na ko­niec po­in­stru­owa­ła mnie, że­bym zwol­nie­nie le­kar­skie ze­ska­no­wał i wy­słał ma­ilem, co zro­bi­łem, kie­dy tyl­ko za­ko­ńczy­li­śmy roz­mo­wę.

Całą noc spędzi­łem przy łó­żku Ali­son, bo ba­łem się pó­jść spać do swo­jej sy­pial­ni. Cza­sem przy­sy­pia­łem, lecz nie­dłu­go po­tem otwie­ra­łem oczy i spraw­dza­łem, czy wszyst­ko z nią do­brze. Nie śnił jej się ża­den kosz­mar, wi­docz­nie lek ją uspo­ko­ił. Tyl­ko czas po­ka­że, jak będzie się czu­ła w ko­lej­nych dniach.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki