9,99 zł
Devlyn Wolff, szef rodzinnej korporacji, po latach spotyka Gillian Carlyle, którą zna z dzieciństwa. Chcąc jej pomóc, proponuje Gillian pracę. Udaje przed sobą, że pragnie się odwdzięczyć za to, co kiedyś dla niego zrobiła. W rzeczywistości nikogo dotąd nie pożądał tak jak jej...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 145
Tłumaczenie:
Wilgotne pożółkłe liście kleiły się do lśniącej od deszczu krętej drogi. Devlyn Wolff pewnym ruchem wchodził w każdy kolejny zakręt. Zabytkowy model astona martina doskonale spisywał się w wietrzne, październikowe popołudnie. Powoli zapadał zmrok. Devlyn włączył światła, wystukując palcami na kierownicy rytm starego przeboju rockowego, którego dźwięki płynęły z głośników samochodowych marki Bose.
Pędził przed siebie, a i tak nie mógł uciec od dziwnego niepokoju. Spędził na Wolff Mountain zaledwie tydzień, a ojciec i stryj Vick zaczynali już mu grać na nerwach. Dwa lata wstecz oni sami mianowali go prezesem rodzinnej korporacji Wolff Enterprises. Twierdzili, że mają do niego pełne zaufanie, a teraz ciągle usiłowali się wtrącać.
Łatwiej znosił ich ingerencję, przebywając w swoim luksusowym biurze w Atlancie. Tam dwaj seniorzy mogli go jedynie nękać przez pocztę elektroniczną lub telefon. Z drugiej strony Devlyn doskonale rozumiał, że trudno im było całkowicie wycofać się z kierowania firmą. Starał się, żeby byli przekonani, że nadal mają wiele do powiedzenia, dlatego często wpadał do rodzinnego domu.
Usłyszał pisk opon, które traciły przyczepność z wiejską szosą. Devlyn doskonale znał lokalne boczne drogi. Na jednej z nich, jakieś trzy kilometry od miejsca, w którym się w tej chwili znajdował, rozbił o drzewo swój pierwszy samochód. Z tego właśnie powodu zdjął nogę z gazu.
W tym samym momencie oślepił go blask świateł samochodu nadjeżdżającego z przeciwka, który ściął zakręt i zdawał się jechać prosto na niego. Na szczęście nie stracił panowania nad kierownicą i udało mu się uniknąć zderzenia. Drugi pojazd miał znacznie mniej szczęścia.
Mała granatowa honda sedan przemknęła obok niego, następnie uderzyła w słup telefoniczny. Devlyn zjechał na pobocze i ruszył w kierunku rozbitego samochodu. W tym samym momencie kobieta o twarzy bladej jak kreda otworzyła drzwi i usiłowała wydostać się na zewnątrz.
Widocznie nogi odmówiły jej posłuszeństwa, bo osunęła się na ziemię. W mgnieniu oka Devlyn pochylił się nad nią.
– Nic ci nie jest? – spytał.
– Omal mnie nie zabiłeś – odparła, szczękając zębami.
– Ja? – Zmarszczył czoło. – Wjechałaś nagle na mój pas.
– Jeżdżę bezpiecznie – upierała się.
– Ale nie tym razem – zauważył.
Jej ciałem wstrząsnął dreszcz i Devlyn zdał sobie sprawę, że to nie był odpowiedni czas i miejsce na taką wymianę zdań.
– Zadzwoniłem na pogotowie. Już wyjechali, ale my ruszymy im naprzeciw. Tak będzie szybciej.
– Zdecydowany Devlyn Wolff… Co cię tu sprowadza z Atlanty? – Uśmiechnęła się przez zaciśnięte zęby.
– Miałem wcześniej przyjemność cię poznać? – Znał, przynajmniej z widzenia, większość mieszkańców tej części Blue Ridge Mountains, ale napływali tu nowi przybysze. Jednak miał wrażenie, że już kiedyś spotkał tę kobietę.
– Raczej nie.
Devlyn spojrzał z niecierpliwością na zegarek. Za dwie godziny miał spotkać się w Charlottesville z jednym z inwestorów. Nie mógł jednak zostawić rannej kobiety na takim odludziu.
– Zaniosę cię do samochodu. Uraz może być znacznie poważniejszy, niż się wydaje na pierwszy rzut oka.
– To bardzo miłe z twojej strony, ale czy nie pokrzyżuje ci planów? – Podniosła się z ziemi i lekko zachwiała.
– Mogę je zmienić. – I prawdopodobnie stracić dwadzieścia milionów dolarów.
Od ponad roku starał się zdobyć zaufanie tego potentata. Pieniądze to rzecz nabyta, pomyślał. W studenckich czasach widział wiele kontuzji i wiedział, że wszelkie urazy głowy to poważna sprawa.
Wziął ją na ręce. Jej włosy pachniały różami. Przez sekundę wyobraził sobie, że są razem w łóżku.
Podczas jazdy ignorowała jego obecność, wtulona w miękkie, skórzane siedzenie.
– Możesz podwieźć mnie do domu mojej mamy – odezwała się wreszcie. – Nie chcę ci zabierać czasu.
– Kto się tam tobą zajmie?
– Dobrze się czuję. Nie potrzebuję pomocy. Rano mama wróci z Orlando.
– Nie bądź śmieszna… – Odpowiedź Devlyna zagłuszył ostry pisk hamulców. Prawdziwym cudem udało mu się uniknąć zderzenia z jeleniem.
– Zawsze wydawało mi się, że członkowie twojej rodziny jeżdżą limuzynami z kierowcą. Jestem zaskoczona, że sam prowadzisz. – Ponownie przerwała ciszę.
– Lubię mieć wszystko pod kontrolą – wyjaśnił.
Wyczuwał w jej głosie niechęć, a może nawet wrogość, jakby obwiniała go o wypadek, który się jej przytrafił. Znacznie bardziej niepokoiło go jednak to, że zdawała się wiedzieć o nim znacznie więcej, niż on o niej. Czuł się trochę dziwnie, bo zazwyczaj to kobiety usilnie zabiegały o jego względy.
W tym momencie nadjeżdżający z przeciwnej strony ambulans zjechał na pobocze. Devlyn zahamował i zrobił to samo. Tajemnicza nieznajoma, nie czekając na jego pomoc, wysiadła i ruszyła w stronę karetki.
Devlyn podążył za nią. Gdyby zdecydowano, że trzeba zabrać ją do szpitala, miałby jeszcze szansę zdążyć na umówione spotkanie.
Kiedy dołączył do nich, ratownicy położyli kobietę na noszach i przeprowadzali podstawowe badania.
– Czy to coś poważnego? – spytał.
– To się dopiero okaże – padła odpowiedź.
W trakcie badania zadawali pacjentce rutynowe pytania.
– Imię i nazwisko.
Devlyn nadstawił uszu, a tajemnicza kobieta spojrzała prosto na niego. Ich oczy przez moment się spotkały.
– Imię i nazwisko – padło powtórnie. Tym razem z pewnym zniecierpliwieniem.
Devlyn obserwował jej walkę wewnętrzną i końcową kapitulację.
– Gillian Carlyle – powiedziała głośno i wyraźnie.
Gillian Carlyle. Zabrzmiało to dziwnie znajomo, chociaż nie przypominał sobie tej kobiety. A może jednak kiedyś ją spotkałem, przemknęło mu przez głowę.
Devlyn analizował dalej nurtującą go zagadkę. W wyglądzie Gillian nie było nic szczególnego. Jasna szatynka o ciemnych oczach, bladej cerze i nieco kanciastej, szczupłej sylwetce. Miała na sobie kremowy sweter z angory, brązową sztruksową spódnicę i sięgające kolan kozaczki. Strój ten nie był w najmniejszym stopniu prowokujący.
Nie była w jego typie. Stąd miał pewność, że nie spotykał się z nią jako nastolatek. A jednak coś go w niej intrygowało.
– Dziękuję. Czuję się zupełnie dobrze – odezwała się Gillian, kiedy ratownicy pozwolili jej usiąść.
– Powiedziała, że to ty zatrzymałeś się, żeby wezwać pomoc. Odwieziesz ją do domu? – Jeden z nich zwrócił się do Devlyna, pakując sprzęt medyczny i zbierając się do odjazdu. – Nie ma poważniejszych urazów oprócz siniaków i stłuczeń, ale nie powinna zostać tej nocy bez opieki. Rano musi zgłosić się do lekarza.
Devlyn westchnął w duchu. Nawet gdyby wsiadł do helikoptera, nie miał już najmniejszych szans zdążyć na umówione spotkanie.
– Oczywiście, zajmę się nią – odparł z wymuszonym uśmiechem.
Prowadząc interesy, potrafił działać bez skrupułów, ale w życiu był zupełnie innym człowiekiem.
Czekał, aż Gillian załatwi niezbędne formalności związane z ubezpieczeniem. Następnie objął ją wpół i poprowadził z powrotem do samochodu. Była krucha, ale wysoka. Sięgała mu głową do ramienia.
– Możesz zadzwonić do kogoś i poprosić, żeby czuwał przy tobie tej nocy?
– Nie, ale poradzę sobie sama. – Odwróciła głowę.
– Zabieram cię na Wolff Mountain – rzucił, pogodzony z faktem, że nie zdąży na spotkanie. – Pokoje gościnne mogą pomieścić kilka drużyn futbolowych. Nikt nie zakłóci ci spokoju, a pomoc będzie pod ręką, gdyby zaszła taka potrzeba. Rano załatwię holowanie twojego samochodu.
– Nie przypominasz mnie sobie, Devlyn – zauważyła ze łzami w oczach, wyraźnie poruszona. – Odwieź mnie do mojego domu. Twój dom to za wysokie progi…
W tym momencie doznał olśnienia. Bardzo wyraźnie przypomniał sobie, co zdarzyło się w pierwszą rocznicę tragedii, która wstrząsnęła całą rodziną Wolffów. Tego dnia, w słoneczne popołudnie ojciec i stryj Devlyna zabrali całą szóstkę osieroconych dzieci na ceremonię rozsypania prochów ich matek nad różanym ogrodem porastającym zbocze góry. Dla małego Devlyna cała to uroczystość była makabryczna. Zaraz po jej zakończeniu pobiegł w kierunku jaskini, która była jego azylem. Nagle na jego drodze pojawiła się dziewczynka. Patrzyła na niego smutnymi, pełnymi współczucia oczami. A on nienawidził litości.
– Przykro mi, że twoja mama nie żyje – powiedziała.
Dwa brązowe, sięgające kościstych ramion warkoczyki kołysały się na wietrze.
Devlyn czuł się zakłopotany i upokorzony. Chłopcom przecież nie wypadało płakać, a z pewnością nie przy dziewczynkach.
Kapało mu z nosa i to go jeszcze bardziej przeraziło.
– Nienawidziłem jej – wykrztusił. – Cieszę się, że umarła.
Dziewczynka zamrugała.
– Nie wygłupiaj się. To niemożliwe. Była taka piękna jak księżniczka. Jak jestem grzeczna, to mama pozwala mi wejść do sypialni pani Wolff, kiedy tam sprząta. Uwielbiam patrzeć na zdjęcia pani Wolff wiszące na ścianie. To zrobiłam dla ciebie. – Wyciągnęła rękę ze zwiniętym rulonikiem papieru.
Devlyn nie mógł opanować bezsilnego gniewu.
– Nie masz prawa! – zawołał, wytrącając jej z ręki zwiniętą kartkę. – To moja góra. Nie ma tu dla ciebie miejsca. Idź do domu i nigdy tu nie wracaj.
Skuliła się. Devlyn poczuł się, jakby potraktował kopniakiem jedno z małych szczeniąt, które mieszkały w gospodarstwie. Jej strach jeszcze bardziej go rozwścieczył.
– Wynoś się. Wynoś się.
Wspomnienie z dzieciństwa wywołało poczucie winy i wyrzuty sumienia. Przez ponad dwie dekady żył ze świadomością, jak bardzo wtedy zranił tę dziewczynkę słowami pełnymi nienawiści. Teraz, po prawie dwudziestu latach, znowu ich drogi się skrzyżowały. To tak, jakby los ofiarował mu szansę zadośćuczynienia.
Mógł udawać, że jej nadal nie poznaje. Gdyby natychmiast odwiózł ją do domu matki, mógłby wysłać SMS z przeprosinami i dotrzeć spóźniony na biznesowe spotkanie, o które wcześniej zabiegał. Uznał jednak taką ewentualność za kolejny objaw braku wrażliwości, a może nawet okrucieństwa.
– Gillian – zaczął wolno. – Gillian Carlyle. Sporo czasu upłynęło od naszego ostatniego spotkania.
Tytuł oryginału: The Maid’s Daughter
Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2012
Redaktor serii: Ewa Godycka
Opracowanie redakcyjne: Małgorzata Pogoda
Korekta: Jolanta Rososińska
© 2012 by Janice Maynard
© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2014, 2016
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN: 978-83-276-1944-0
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.