9,99 zł
Larkin Wolff, właściciel firmy ochroniarskiej, kieruje się żelaznymi zasadami, między innymi nigdy nie łączy spraw zawodowych z prywatnymi. Jednak gdy jego klientką zostaje piękna Winnie Bellamy, jest nią tak zafascynowany, że zaczyna łamać te zasady…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 152
Tłumaczenie:
Larkin Wolff zatrzymał samochód przy bramie, nacisnął guzik domofonu i wychylił się do kamery. Po chwili światełko mrugnęło na zielono i brama się otworzyła. Jego klienci często wybierali odosobnione okolice, ale nigdy jeszcze nie spotkał tak spokojnego miejsca. Szeroka droga wysypana białym tłuczniem prowadziła wzdłuż strumienia, nad którym rosły płaczące wierzby. Za nimi rozciągała się zielona łąka otoczona dorodnymi dębami.
Mimo wrażenia, że czas się tu zatrzymał, Larkin był zaniepokojony. Zawodowo zajmował się ochroną, zaawansowanymi technicznie elektronicznymi systemami i cyberbezpieczeństwem. Już dawno wykształcił w sobie coś, co rodzeństwo i kuzyni nazywali ze śmiechem pajęczym zmysłem. Choć jako środkowe dziecko z nieszczęśliwą przeszłością nie miał łatwo, dzieciństwo spędzone na Wolff Mountain uczyniło go tym godnym zaufania i pewnym siebie mężczyzną, którym był teraz. Dzisiejsze spotkanie go niepokoiło, choć nie umiał powiedzieć dlaczego.
Zaparkował przed piętrowym domem z czerwonej cegły, utrzymanym w stylu gregoriańskim. Czuło się tu niemałe pieniądze. W posiadłościach otaczających Nashville zamieszkiwali znani piosenkarze country, potentaci przemysłu muzycznego i wszyscy ci, dla których finanse nie były problemem.
Kiedy Larkin wysiadł z samochodu, otoczył go zapach kwitnących róż i świeżo skopanej ziemi. Wychował się w budowli przypominającej zamek, ale nawet na nim to miejsce wywarło ogromne wrażenie.
Zazwyczaj pracował w miejskich biurowcach albo ekskluzywnych apartamentach, więc obecne zlecenie stanowiło przyjemną odmianę. Jednak wezwanie, które otrzymał, było enigmatyczne. Nie wiedział więc, czego się spodziewać. Nacisnął dzwonek i spokojnie czekał. W jego zawodzie cierpliwość była koniecznym warunkiem.
Kiedy drzwi się otworzyły, stanęła przed nim drobna kobieta. Sięgała mu ledwie do ramienia, była boso i nosiła dżinsy ucięte tuż nad kolanami. Choć spodenki opinały kształtne biodra, a spod białej koszulki prześwitywał zarys bujnych piersi, wyglądała na nie więcej niż osiemnaście lat. Jej włosy miały kolor dojrzałego zboża. Jednak zamiast łagodnie układać się na ramionach, otaczały jej twarz burzą loków.
– Witam – powiedziała dość niskim, melodyjnym głosem, obrzucając go czujnym spojrzeniem zielonych, kocich oczu.
– Nazywam się Larkin Wolff. Jestem umówiony na spotkanie z Winnifred Bellamy – oznajmił i uśmiechnął się mile, usiłując zignorować fakt, że pod koszulką nie miała stanika.
Winnie potrzebowała soli trzeźwiących albo porządnego drinka. Minęło dużo czasu, odkąd zaszczycił ją wizytą młody, przystojny mężczyzna.
– To ja jestem Winnifred. Ale mów mi Winnie – powiedziała i gestem zaprosiła go do środka.
Wprowadziła go do salonu, który był jej ulubionym pomieszczeniem. Sama umeblowała go prosto, choć wygodnie. W jednym rogu stał fortepian, na którym grywała, kiedy nikt nie słyszał. Ściany ozdabiały ryciny Audubona, znanego ornitologa, przyrodnika i malarza. Na podłodze pysznił się perski dywan utrzymany w odcieniach zieleni. Winnie usiadła po turecku w fotelu, a gościowi wskazała kanapę.
– Dziękuję, że zechciał pan tak szybko przyjechać.
– Pani wezwanie wydawało się pilne.
– Rzeczywiście – przytaknęła, czując, jak wstrząsa nią zimny dreszcz. – Czytał pan załączony artykuł?
– Oczywiście.
Winnie czuła się okradziona. Nie chodziło o pieniądze, tych miała dużo. Jednak kiedy „Arista Magazine” wciągnął ją na listę dwudziestu najbogatszych kobiet świata, straciła coś cennego. Anonimowość i poczucie bezpieczeństwa.
– W takim razie od czego zaczniemy? – zapytała, ściskając poręcze fotela.
Larkin nie był pewien, czego od niego oczekiwała. Postanowił więc trochę podrążyć. Nawet jeśli jego pytania będą miały więcej wspólnego z ciekawością niż z rzeczywistą potrzebą wiedzy, no cóż… Na tym polega jego praca.
– Proszę opowiedzieć o sobie i rodzinie. Jak trafiła pani na listę tej gazety?
Powinien włączyć laptop i zapisywać wszystko, co mówi klient. Jednak nie chciał stracić żadnego grymasu twarzy Winnie, w której mógł czytać jak w otwartej książce. Z jej postawy i każdego ruchu biła godność. Nosiła się po królewsku, jakby dzieciństwo spędziła w najdroższych i najlepszych szkołach. Uznał, że zapewne tak było.
Zanim się odezwała, przez chwilę zbierała myśli.
– Kiedy się urodziłam, moi rodzice byli już dobrze po czterdziestce. Oboje byli nauczycielami akademickimi o nieprzeciętnym IQ. Ta ciąża ich zaskoczyła. Uświadomiła im, że jednak są ludźmi.
– Nie żyją?
– Niestety. Byli wybitnymi profesorami antropologii i archeologii. Ich praca wiązała się z wyjazdami. Gościli na zagranicznych uniwersytetach i innych uczelniach, które było stać na ich wykłady.
– W ten sposób zgromadzili fortunę?
– Skądże. Pieniądze od zawsze były w naszej rodzinie. Prapradziadek ze strony matki wynalazł i opatentował jakiś silnik podczas pierwszej wojny światowej, a do rodziny ojca należało duże londyńskie wydawnictwo.
– A co działo się z panią podczas ich podróży?
Larkin był wyczulony na każde drgnienie głosu rozmówcy. Jego pytanie trafiło w czuły punkt. Winnie mocniej zacisnęła dłonie na poręczach fotela.
– Miałam prywatnych nauczycieli, szkołę z internatem, potem mieszkałam w kampusie najlepszego uniwersytetu. Niczego mi nie brakowało.
– Poza przytuleniem i całusem na dobranoc – powiedział ze współczuciem wynikającym z własnych doświadczeń.
– Fakt. Tego rzeczywiście nie dostawałam. Ale bywają większe tragedie.
– Racja. Jednak sam wychowywałem się bez matki, a tylko z ojcem, który pogrążył się w pracy, więc szczerze współczuję, pani Bellamy.
– Naprawdę wolałabym, żebyś mówił mi Winnie. Pani Bellamy brzmi zbyt formalnie, a poza tym nasuwa skojarzenia z podstarzałą bibliotekarką.
– Z pewnością na taką nie wyglądasz – zauważył Larkin z uśmiechem.
– Kazałam pana sprawdzić, panie Wolff.
– To nie problem. Musisz ufać temu, komu powierzasz ochronę.
– Dlaczego twoja firma nazywa się Leland Security? Nazwisko Wolff przysporzyłoby ci klientów.
– Mam tyle pracy, ile trzeba, a poza tym…
– Tak?
– Cóż, byłem typowym środkowym dzieckiem. Nie chciałem, żeby postrzegano mnie przez pryzmat znaczenia mojej rodziny czy sukcesów starszego brata i kuzynów. Chciałem zaznaczyć własną obecność w świecie. Na szczęście wyrosłem z takiego myślenia. Jednak przekonałem się, że wykonując delikatną i dyskretną pracę, lepiej nie robić wokół siebie szumu. Leland to moje drugie imię.
– Proszę mi powiedzieć, panie Wolff…
– Larkin.
– Podjąłbyś się dużego zlecenia? Masz wystarczająco wielu ludzi i czasu?
– Zanim odpowiem, chciałbym jeszcze o coś spytać. Kiedy i jak zmarli twoi rodzice? Boisz się o swoje bezpieczeństwo przez ten artykuł w prasie?
Winnie podciągnęła kolana pod brodę i oplotła je rękoma. Jej piegowata, jasna, trójkątna twarz, bez makijażu, przypominała mu młodą Meryl Streep.
– Śmierć moich rodziców nie ma z tym nic wspólnego. Zginęli podczas tsunami. Mieszkali wtedy wśród tubylców na jednej z indonezyjskich wysp. Nie mieli żadnych szans w walce z żywiołem.
– Odnaleziono ich ciała?
– Po długich poszukiwaniach. Niewiele z nich zostało. Zdecydowałam się na kremację i wróciłam do domu. Badania DNA potwierdziły ich tożsamość. To było konieczne, bo prawnicy nie są chętni do przekazania wielomilionowej fortuny bez niepodważalnych dowodów.
Koszmarna historia została opowiedziana równym i spokojnym głosem. Mimo to Larkin nie dał się zwieść. Ta kobieta wiedziała, czym jest cierpienie.
– Przykro mi.
– Minęło ponad dziesięć lat – szepnęła, wstała i podeszła do fortepianu.
Zatopiona w myślach, przejechała po gładkim pudle czułym, zmysłowym gestem. Niespodziewanie ciało Larkina zareagowało. Nigdy dotąd nie spotkał kobiety, która do tego stopnia zrezygnowałaby z podkreślania własnych atutów, a jednak, w niewytłumaczalny sposób, Winnie go fascynowała.
– Grasz?
Kiedy podniosła wzrok, pojął, że na chwilę zapomniała o jego obecności.
– Czasami… dla siebie.
– Chciałbym kiedyś posłuchać.
Patrzyła na niego bez słowa. Larkin zastanawiał się, czy uznała go za impertynenta. Zanim zdążył przeprosić, wyjęła z kieszeni ozdobny kluczyk i podeszła do sekretarzyka. Ze środkowej szufladki wyjęła jakiś dokument, który położyła przed nim na stoliku. Był to czek. Kiedy Larkin zauważył sumę, zaschło mu w ustach. Miał na koncie siedmiocyfrową kwotę, nie licząc zysków z Wolff Enterprises, które przypadną mu w przyszłości, ale rzadko trafiała mu się praca za pół miliona dolarów. Jednak na czeku brakowało nazwiska.
– Co to ma być?
Winnie znów umościła się w fotelu i zaczęła machać bosą stopą.
– Ta suma powinna starczyć na to, czego oczekuję. Muszę mieć pewność, że kupuję też ścisłą dyskrecję. Nic, czego się dowiesz o mnie i moich interesach, nie może wyjść poza te mury.
Larkin odłożył czek, czując kolejne ostrzeżenie pajęczego zmysłu.
– Nie jestem księdzem, lekarzem, psychiatrą ani prawnikiem – burknął. – Jeśli wplątałaś się w coś nielegalnego, pójdę prosto na policję. Możesz kupić moją lojalność i dyskrecję, ale nie udział w przestępstwie. Przykro mi.
Winnie zamknęła oczy. Jej rzęsy były tylko o ton ciemniejsze od włosów. Nie dała się jednak zbić z tropu. Zamiast wystraszyć się groźnego tonu, była coraz bardziej zaintrygowana. Kiedy Larkin wstał i zaczął spacerować po pokoju, przyglądała mu się kątem oka. Miał sylwetkę sportowca. Kiedy wchodząc do domu, zdjął granatową, sportową marynarkę, dostrzegła mięśnie pod jego piaskową koszulą. Przy tym był wysoki i szczupły. Choć regularne rysy twarzy sprawiały miłe wrażenie, nie nazwałaby go przystojnym. Zbyt często marszczył brwi, a garbek na nosie zdradzał dawne złamanie. Bystre spojrzenie stalowoszarych oczu mogło palić lub mrozić, zależnie od nastroju. W ciemnych, krótkich, lekko pofalowanych włosach dostrzegła oznaki przedwczesnej siwizny, które dodawały mu powagi. Wyglądał niesamowicie męsko. Otaczała go aura pewności siebie i siły. Winnie wiedziała, że niedawno skończył trzydzieści lat, jednak wydawał się starszy.
– Usiądź. Mogę przysiąc, że jestem praworządną obywatelką – powiedziała, zaskoczona własną śmiałością i tonem. To, że jej posłuchał, zaskoczyło ją jeszcze bardziej. Usiadł, nie spuszczając z niej wzroku. Winnie westchnęła. – Odkąd ukazał się artykuł, mój telefon nie milknie. Dostałam kilka tajemniczych przesyłek i miałam paru nieproszonych gości. Raz nawet musiałam wezwać saperów. Na szczęście okazało się, że to fałszywy alarm. Sześciokrotnie mi się oświadczano. Propozycję małżeństwa otrzymałam nawet od faceta odsiadującego wyrok za napaść na tle seksualnym. A w zeszłym tygodniu ktoś włamał się do mojej poczty elektronicznej i rozesłał wszystkim moim znajomym nieprzyzwoite zdjęcia. To się musi skończyć.
– Zajmę się tym za ułamek kwoty, na którą wystawiłaś czek. Skąd ten pośpiech? Czego mi nie mówisz? Takie afery trwają zwykle kilka tygodni. Potem pojawia się nowa plotka i nowa ofiara. Za miesiąc czy dwa będziesz mogła o wszystkim zapomnieć.
– Nawet jeśli przesadzam, mogę cię zatrudnić i wymagać pewnych rzeczy… – zaczęła i urwała, splatając nerwowo dłonie.
– Oczywiście. Ale moja praca polega również na doradzaniu klientom. I powtarzam, że takie wyrzucanie pieniędzy w błoto jest niepotrzebne.
– To nie będzie zmarnowany wydatek – zapewniła żarliwie. – Po pierwsze, potrzebuję, żebyś zadbał o rzeczy oczywiste. Zainstaluj wszelkie urządzenia potrzebne do ochrony posesji. I poinformuj swoich ludzi, że mają być dostępni przez całą dobę, siedem dni w tygodniu.
– Dopilnuję też zabezpieczeń telefonu i internetu. Co jeszcze?
Winnie zawahała się. Wszystko, co wiedziała o Larkinie, upewniało ją, że może mu ufać. Jednak nie stać jej było na zaufanie.
– Przyjmij czek, zanim powiem coś więcej.
– Już mówiłem, że to za dużo.
– Więc wypiszę dwa. Jeden dla twojej firmy, drugi na dowolny cel charytatywny. Nie zmienia to faktu, że chcę i potrzebuję ochrony wartej pół miliona dolarów. Jesteś w stanie mi taką zapewnić?
– Czy ktoś nazwał cię już paranoiczką?
– Nie spodziewam się, że taki ktoś jak ty zrozumie, co to znaczy być łatwym celem. Kobiety są silniejsze od mężczyzn pod wieloma względami, ale zawsze muszą ustąpić przed brutalną siłą napastnika.
– Czy od czasu artykułu ktoś fizycznie ci zagroził?
– Nie. Ale są pewne okoliczności… Jak tylko zabezpieczysz dom, chciałabym, żebyś zabrał mnie w jakieś bezpieczne miejsce na parę tygodni.
– Muszę przyznać, że zbijasz mnie z tropu, Winnie. Nie podoba mi się to.
Przygryzła wargę. Larkin Wolff nie był bezwolną marionetką i nie pozwoli jej pociągać za wszystkie sznurki. Wyczuł, że Winnie kłamie albo zataja przed nim część prawdy. Widziała to w jego oczach.
– Zanim powiem coś więcej, musisz przysiąc, że to zostanie między nami.
– Dobrze. Będę milczał jak grób, ale muszę wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi – burknął. – I uprzedzić pracowników, co im grozi.
Winnie wcale się to nie podobało, ale nie mogła odmówić mu racji. Jednak im więcej ludzi pozna jej sekret, tym trudniej będzie go strzec.
– Rozumiem – mruknęła. – Mam tylko nadzieję, że możesz za nich ręczyć.
– A jak myślisz?
Sytuacja wydawała się patowa. Dopóki Winnie mu nie zaufa, on nie będzie mógł zapewnić jej ochrony. Ale jeśli się myliła i zdradzi swoją tajemnicę niewłaściwej osobie, to nie ona poniesie najbardziej dotkliwe konsekwencje. Potrzebowała Larkina. Kiedy to sobie uświadomiła, podjęła decyzję.
– Chodź za mną – oznajmiła, wstając.
– Jak sobie życzysz.
Czek został na stole. Winnie wyprowadziła go z domu tylnym wyjściem. Zatrzymali się na werandzie, z której roztaczał się sielski widok.
– Spójrz tam – szepnęła, wskazując skryty za drzewami drugi budynek. Jej dłoń drżała, więc szybko ją opuściła. – Dlatego się martwię.
Larkin przyglądał się mniejszemu domowi zbudowanemu w stylu głównej rezydencji.
– Co jest w tym miejscu takiego niezwykłego?
Winnie drżała. Tak wiele osób na nią liczyło, odpowiadała za tyle istnień.
– To azyl dla maltretowanych kobiet i ich dzieci. Oprócz mnie i garstki zaufanych pracowników, wiesz o nim jeszcze tylko ty.
Do diabła, pomyślał Larkin, zawstydzony łatką paranoicznej dziedziczki fortuny, którą przypiął Winnie.
– Wcale nie chodzi ci o własne bezpieczeństwo, prawda?
– Cóż. Potrafię zadbać o siebie – oznajmiła, zadzierając wyżej brodę.
Larkin rozpoznał to nastawienie. Ten sam upór widział u swojego rodzeństwa i kuzynów. Tak zachowywali się ci, których życie nie rozpieszczało, ale zamierzali walczyć o swoje.
– Do mnie należy zapewnienie bezpieczeństwa tym kobietom i ich dzieciom. A głupi artykuł zagroził spokojowi, który im obiecałam.
– Dlaczego ty? Czy nie ma państwowych schronisk dla ofiar przemocy?
– Pomijając niski budżet tych placówek, sytuacja tych kobiet wymaga fizycznej odległości – powiedziała, posyłając mu kose spojrzenie. – Kiedy tu trafiają, ich agresywnym partnerom jest trudniej je namierzyć.
– Więc celowo sprowadzasz niebezpieczeństwo we własne progi.
– Nie pochwalasz tego – zauważyła, opierając się o ścianę.
– Brak tu podstawowych zabezpieczeń.
– Dotąd nie mieliśmy najmniejszych kłopotów – odparła, rozdrażniona jego uwagą. – Nawet teraz ich nie mamy. Przynajmniej jeśli chodzi o moich gości.
– Będę z tobą szczery, Winnie. Jesteś naiwna.
– Może nie wyraziłam się dość jasno – wycedziła, zaciskając dłonie w pięści. – Zatrudniam cię dla zapewnienia ochrony, nie dla komentarzy.
– To masz pecha, bo moje usługi zawierają też w cenie dobre rady – powiedział. – Zabierz mnie tam.
– Nie ma mowy – żachnęła się. – Kobiety i dzieci z tamtego budynku panicznie boją się mężczyzn.
– Nie zrobię im krzywdy… Nawet ich nie przestraszę.
– Tego nie wiesz. Twój wygląd wręcz krzyczy, że jesteś samcem alfa. Ociekasz testosteronem.
Larkin wyszczerzył zęby w uśmiechu, doceniając komplement, choć nie taki był zamiar Winnie.
– Musisz mi trochę zaufać. Potrafię nie rzucać się w oczy. Przecież czasem muszę stać na czatach lub kogoś śledzić.
– Nikomu nie pozwoliłam tam wejść oprócz lekarki, psycholożki i pracownicy opieki społecznej.
– Ufasz mi na tyle, żeby mnie zatrudnić. Pozwól mi więc pracować.
Ich oczy się spotkały. W jego wzroku tlił się upór, w jej – wielka niechęć.
– Może jutro…
– Teraz. Nie ma powodu tego odkładać.
Larkin musiał wiedzieć, z czym ma do czynienia. Potrzeba ochrony słabych i bezbronnych nie była mu obca ani prywatnie, ani zawodowo. Zamierzał zrobić wszystko, co w jego mocy, żeby Winnie i jej podopieczni byli bezpieczni. Sam także widział i przeżył rzeczy mrożące krew w żyłach.
– Dobrze – wykrztusiła w końcu. – Tylko pójdę po buty.
Wróciła po minucie. Jej obuwie było równie ekscentryczne jak ona. Zamiast tenisówek wybrała sandałki. Rozsądnie jednak zdecydowała się na płaskie obcasy. Jej drobne stopy prześwitywały zza cienkich złotych paseczków, które wspinały się aż do połowy łydek. Ciało Larkina ponownie na nią zareagowało. Podniecenie zaczęło go rozpraszać. Z trudem przełknął ślinę.
– Jesteś gotowa?
– Proszę za mną – odparła.
Po jej zachowaniu Larkin poznał, że jest zdecydowana zaznaczyć swoją rolę szefowej. Jej zmienność go bawiła. Na razie pozwalał jej na prowadzenie, ale kiedy przyjdzie do omawiania szczegółów jego zadania, będzie musiał postawić na swoim.
W milczeniu przeszli przez trawnik. Usta Winnie były zaciśnięte. Kiedy się potknęła i Larkin automatycznie podtrzymał ją za łokieć, wyrwała mu się z oburzeniem. Zdążył jednak poczuć ciepło jej miękkiej i delikatnej skóry. Skupienie się na obowiązkach nagle okazało się bardzo trudne.
Idąc, przyglądał się otoczeniu, wyszukując słabe punkty ochrony. Jeśli ogrodzenie posesji nie było pod prądem, to niski płotek mógł służyć wyłącznie do ozdoby. Kiedy doszli do niewysokiego budynku z czerwonej cegły, Winnie zatrzymała się z ręką na klamce.
– Od chwili pojawienia się artykułu w prasie dzieci nie mogą bawić się na dworze – mruknęła zdegustowana. – Jestem za to odpowiedzialna.
W jej oczach malował się żal, ból i frustracja z powodu bezsilności. Sam poznał te emocje w dzieciństwie, kiedy był za słaby, żeby obronić rodzeństwo.
– To nie twoja wina – powiedział cicho, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Sytuacja nie jest przyjemna, ale łatwo temu zaradzić. Jutro rozciągniemy specjalną siatkę nad podwórzem. Takiego kamuflażu używa wojsko. Z powietrza nikt nie zobaczy dzieci.
– To takie proste? – spytała z nadzieją.
– Powiedzmy, że to najmniejszy z twoich problemów.
– Musisz mi obiecać, że nie będziesz do nich zagadywał – szepnęła.
– Jak sobie szefowa życzy – zażartował.
Dom pełen kobiet i dzieci nie wyglądał tak, jak się Larkin spodziewał. Winnie wspomniała, że w ośmiu sypialniach mieszka dwadzieścia jeden osób. Jednak zamiast nieuniknionego gwaru powitała ich cisza.
– Spodziewają się nas? – zapytał Larkin szeptem.
– Widziały, że idziemy. Zawsze ktoś patrzy przez okno – odparła równie cicho Winnie, prowadząc go do największego pokoju na parterze. – Założyłam tu alarm, który zawsze włączamy o dwudziestej pierwszej. W razie kłopotów odzywa się w głównym domu… w mojej sypialni.
– Nie na posterunku policji? – zapytał, marszcząc brwi.
– Przecież mieszkam na uboczu. Pierwsza mam szansę zareagować.
– I co miałabyś zrobić?
– Potrafię strzelić tak, żeby okaleczyć albo zabić. Zależnie od sytuacji – odpowiedziała z królewską godnością. – Potrafię bronić swego, panie Wolff.
– Do tego wynajęłaś mnie. Nie musisz już sama tego robić.
– Nie wierzysz mi – stwierdziła spokojnie.
– Nie podważam twoich umiejętności w obchodzeniu się z bronią – powiedział, pocierając kark. – Sugeruję jedynie, żebyś od teraz zostawiła ewentualnych intruzów mnie.
– I niby jak się nimi zajmiesz ze swojego szpanerskiego biura?
– Nie masz pojęcia, w jakich warunkach pracuję.
– Mylisz się. Wszystko sprawdziłam – oznajmiła triumfująco. – Dwa tygodnie temu mój przyjaciel złożył wizytę jako niby-klient w twojej firmie.
– Że co proszę? – Larkin aż się zatchnął z oburzenia.
– To nic nieetycznego.
– Nie, ale… – urwał, nie potrafiąc wytłumaczyć, dlaczego tak się uniósł. Gdyby na miejscu Winnie znajdował się jakiś mężczyzna, zapewne pochwaliłby jego spryt. – Zdradzisz mi, co wywęszył twój szpieg?
– Uznał, że prowadzisz uczciwy interes, a biuro świadczy o twoich sukcesach – powiedziała i zaśmiała się, świadoma jego rozterek. – Zadowolony?
– To wszystko prawda – odparł ze wzruszeniem ramion i odwrócił się, żeby opanować emocje. – Sprawdzę, jakie tu masz zabezpieczenia, i zainstaluję kamery. Dobrze byłoby umieścić stację monitoringu w twoim domu.
– Co będzie, kiedy wyjedziesz?
– Zostaną tu moi najlepsi ludzie. Będziesz w dobrych rękach.
Winnie miała nadzieję, że się nie zarumieniła. Bliskość Larkina sprawiała, że czuła się niczym spłoszona nastolatka. Wsunęła ręce do kieszeni, bo aż ją zaświerzbiły. Nagle nabrała ochoty, żeby złożyć głowę na ramieniu tego silnego, opiekuńczego mężczyzny.
O ile wynajęcie profesjonalnej ochrony dawało się wytłumaczyć pragmatycznymi względami, o tyle irracjonalne fantazje wytrącały ją z równowagi. Całe życie starała się być grzeczną dziewczynką. Odkrycie, że ma ochotę przejść na ciemną stronę mocy, było… niepokojące.
– Wolałabym, żebyś nie wchodził na górę – wypaliła, usiłując opanować rozszalałe hormony. – Nie chcę niepotrzebnie niepokoić moich podopiecznych.
– Z tym można poczekać – zgodził się łaskawie.
– Zatem, co dalej?
– Wykonam kilka telefonów i ustalę podstawową ochronę na noc. A jeśli to nie kłopot, chętnie bym coś zjadł, bo ominęło mnie śniadanie.
– Dobrze. Skoro skończyliśmy, wracajmy do domu. Kobiety muszą przygotować lunch, a nie pokażą się, póki my tu jesteśmy.
– Zatem wracamy i zaczynamy zabawę.
Winnie zastanawiała się, dlaczego komentarze Larkina wydają się mieć drugie dno. Może dlatego, że od lat żyła jak zakonnica. Matka przełożona doglądająca swojej trzódki, istota aseksualna z bagażem złych wspomnień.
Zanim zdążyli opuścić azyl, w drzwiach pojawił się mały gość.
– Hola, panienko Winnie. Kto to? – zapytał chłopiec, wskazując Larkina.
– Hola, Esteban. Como estas? Jak się masz? – zapytała, kucając przed chłopcem. – To señor Wolff. Pracuje dla mnie.
– Nie wygląda jak un lobo[1] – oznajmił dzieciak, świdrując go spojrzeniem czarnych oczu.
Larkin parsknął śmiechem i kucnął obok Winnie. Nie próbował dotknąć chłopca ani się do niego zbliżyć. Wiedział, jak zachować się przy kimś, kto ucierpiał z ręki najbliższych.
– Pomagam pani Winnie sprawić, żeby ten dom był bardzo, bardzo bezpiecznym miejscem.
– Żeby tata nie mógł nas znaleźć i bić? – zadał wstrząsające w swej prostocie pytanie.
– Właśnie tak – oznajmił Larkin spokojnie, choć tak mocno zacisnął zęby, że aż zadrgały mu mięśnie szczęki. – Ja i moi ludzie postaramy się, żebyś nie musiał się już więcej bać.
– Masz broń? – zapytał Esteban.
– Pewnie. Ale nie używam jej, chyba że nie ma innego wyjścia. Jest niebezpieczna.
– Szkoda, że nie możemy bawić się na dworze – westchnął chłopiec, patrząc błagalnie na Winnie.
– Pan Wolff w tym też nam pomoże – powiedziała, posyłając mu uśmiech.
To wyjaśnienie usatysfakcjonowało Estebana, który pozwolił jej nawet się przytulić. Wiele spośród tych dzieci nie lubiło bliskiego kontaktu fizycznego, ale ten był odważniejszy. Winnie nie szczędziła mu więc uścisków.
– Powiedz paniom, że właśnie wychodzimy – poprosiła po chwili, wstając. – Mogą zejść na dół i zabierać się do gotowania.
– Więc twoi goście w zasadzie troszczą się sami o siebie? – spytał Larkin.
– Tak. Dostarczam im świeże owoce i warzywa, a w najbliższym markecie mam otwarty rachunek na podstawowe artykuły spożywcze. To daje kobietom poczucie celu. Mogą też dbać o dzieci tak, jak uznają za najlepsze.
– Dlaczego robisz to wszystko? – zapytał, kiedy szli w stronę domu.
Winnie nie zamierzała się tłumaczyć.
– Bo to właściwe. Bo mam pieniądze i mogę pomóc. Wiele dobrze sytuowanych osób zajmuje się działalnością charytatywną.
– Nie znam nikogo, kto posunąłby się tak daleko – oznajmił Larkin, otwierając przed nią drzwi.
Kiedy Winnie usłyszała znajomy dźwięk, skrzywiła się, chwyciła go za ramię i wciągnęła do środka, zatrzaskując drzwi. Przez okno dostrzegli biało-niebieski helikopter, który przelatywał nad posiadłością. Z jego wnętrza wychylał się fotograf z aparatem w dłoni. Przez chwilę robił zdjęcia, potem zawołał coś do pilota, który poderwał maszynę wyżej. Zatoczyli kolejne koło. W oczach Winnie błysnęły łzy bezsilności.
– Naprawdę mogą bezkarnie mi to robić? Nienawidzę tego!
[1] Gra słów: un lobo – wilk po hiszp., wolf – wilk po ang. (przypis tłum.)
Tytuł oryginału: Taming the Lone Wolff,
Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2013
Redaktor serii: Ewa Godycka
Opracowanie redakcyjne: Małgorzata Pogoda
Korekta: Jolanta Rososińska
© 2013 by Janice Maynard
© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2014, 2016
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN: 978-83-276-1953-2
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.