Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Starsza kobieta zostaje zamordowana we własnym domu, a detektyw Lottie Parker i jej partner, detektyw Boyd, mają przeprowadzić śledztwo w tej sprawie. Gdy niedługo później ginie ślad po córce ofiary, przedstawiciele prawa zaczynają się obawiać, że cała jej rodzina jest w niebezpieczeństwie…
Mijają dwa dni, gdy w okolicy dochodzi do pożaru domu. Liczba ofiar rośnie, podczas gdy Lottie i jej zespół czeka żmudna praca – sprawę otacza bowiem gęsta sieć tajemnic i kłamstw. Co więcej, współczesne zbrodnie zdają się łączyć ze sprawą, którą lata wcześniej próbował rozwikłać ojciec Lottie – tuż zanim odebrał sobie życie.
Okoliczności jego samobójstwa od zawsze wydawały się Lottie niejasne, ale policjantka jest pewna, że obecne śledztwo dostarczy jej wyczekiwanych odpowiedzi. Czy jednak naprawdę powinna je poznać? Jak głęboko zdecyduje się drążyć w poszukiwaniu prawdy?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 444
Dziękuję moim rodzicom, Kathleen i Williamowi Wardom,za miłość, wsparcie i słowa zachęty
Lata siedemdziesiąte: Dziecko
– Musisz być cicho. Proszę. Nie płacz już.
– Ale… ona zrobiła mi krzywdę. Chcę do naszej drugiej mamy.
– Ciiiii. Ciiiii. Ja też chcę. Ale jeśli będziemy się dobrze zachowywać, ta mama nas nie skrzywdzi. Musisz się zachowywać naprawdę bardzo, bardzo grzecznie.
Płacz dziecka się wzmaga.
– Nie mam siły. Strasznie chce mi się jeść. Hik… hik.
– Tylko nie czkawka. Przestań. Okropnie ją to wkurza.
Obejmuję drobne, szczupłe ciało obok mnie i wpatruję się w czerń przede mną. Za ciemno tu. Kiedy ta kobieta, mama, wyłączyła światło na korytarzu, nawet wąziutka szczelina przy zamku w drzwiach stała się czarna. Układam się na worku do odkurzacza, próbuję zrobić sobie z niego poduszkę pod głowę, ale jest zbyt nierówny, a moja głowa zbyt koścista. Czuję mrowienie w ramieniu, na którym drugie bliźnię ułożyło swoją główkę.
Jest zbyt ciasno, nie mogę się ruszyć. Leżące na mnie dziecięce ciało, dla dorosłego ważące tyle co nic, mnie wydaje się potwornie ciężkie.
Pająk zsuwa się na pajęczynie prosto na mój nos. Krzyczę. Drugie z nas wysuwa się z uścisku. Słychać głośny stuk – głową uderzyło w ścianę. Teraz krzyczymy we dwójkę.
W małym schowku w korytarzu nasze krzyki są głośne i przenikliwe. Żadne z nas nie wie, dlaczego to drugie wyje. Żadne nie jest w stanie powstrzymać drugiego od płaczu. Żadne nie wie, kiedy ten horror się skończy.
I wtem… słychać trzask otwieranego zamka.
Carrie King zasłania sobie uszy dłońmi. Czy one się w końcu zamkną? Wyją, płaczą, krzyczą. Małe bachory. A tyle dla nich zrobiła. Skończyła z narkotykami. Przestała pić. Stała się kimś, kim nie jest. Dla nich. Żeby je odzyskać. Musiała to zrobić, szczególnie po tym, jak zabrano jej inne. Tak bardzo o nie walczyła.
– Zamknijcie się!
Odkorkowuje whisky i napełnia szklankę. Dwa łyki i czuje, jak ciepło zaczyna krążyć żyłami po całym ciele. Od razu lepiej. Ale wciąż słyszy dzieci. Jeszcze jeden łyk.
– Dosyć tego! – Wybiega z kuchni i wali pięścią w drzwi schowka w korytarzu. – Zamknąć się, mówiłam! Jedno słowo więcej i was pozabijam – wywrzaskuje.
Opiera się o białą płytę wiórową, jej klatka piersiowa unosi się i opada, serce łomocze, a ona sama ciężko oddycha z wysiłku i nasłuchuje. Wciąż płacz, ale już cichszy. Bardziej kwilenie.
– Bogu dzięki – wzdycha. – Nareszcie spokój.
Ociężałym krokiem wraca do kuchni, bosymi stopami zbierając okruchy i kurz. Staje przy zatkanym zlewie, wygląda przez brudne okno, zarzuca sobie kwas, ale tak naprawdę potrzebuje zapalić. Wyciąga małą torebkę zioła z kieszeni spódnicy, skręca jointa i szybko zaciąga się splifem dwa razy, jeden po drugim.
Nogi miękną w kolanach. Dostrzega dwa okna. A może trzy? Wzdłuż ławki podskakuje chlebak, a miotła szuka pary do tańca.
Śmieje się, zapala świeczkę. Cholernie dobry towar. A może to ten kwas? Odwraca się, chwyta whisky i pije z gwinta. Teraz już nie smakuje tak ostro. Otwiera książkę, która leży pod ręką, potem znowu ją zamyka. Nie pamięta już, kiedy ostatnio coś czytała. Ten tom wyglądał dobrze, podobały jej się obrazki, ale teraz książka się z niej naśmiewa.
Hałas z korytarza ustał, teraz słyszy śpiewy aniołów. Tam wysoko, leżą na puchatych chmurach przy suficie. Są całkiem urocze. Nie to co te bliźniacze bękarty, które kosztowały ją taki szmat życia. Przynajmniej znowu ma je ze sobą. Z dala od zastępczej matki. Kobieta robiła z siebie pośmiewisko. Nie miała pojęcia o wychowywaniu dzieci.
– Witajcie, drogie aniołki – szczebioce w stronę sufitu, a jej głos wznosi się oktawę wyżej niż zwykle. – Przybyłyście uciszyć bachory?
I wtedy słyszy wrzask. Wykrzywia twarz, skonsternowana, obrzuca kuchnię niewidzącym spojrzeniem. Anioły uciekły.
Carrie King bierze jeszcze jeden haust whisky, zaciąga się jointem, chwyta drewnianą łyżkę. Wybiegając z kuchni, nie zauważa, że przewróciła świecę i butelkę.
– Już ja wam dam powód do płaczu. Bóg mi świadkiem.
Początek października 2015 roku
Wieczór to najlepsza pora do nauki. Kieliszek wina w dłoni, delikatna muzyka sączy się z telefonu podpiętego do ładowarki, żaluzje zaciągnięte do połowy, pola za domem spowite ciemnością. Światło odbija się od kieliszka, widać wszystko dookoła. Tylko ona i książki. W swoim własnym domu. Bezpieczna.
Marian Russell przyznawała sama przed sobą, że socjologia nie jest kierunkiem dla niej, ale uwielbiała zajęcia z genealogii. Wszystkie inne przedmioty okazywały się za trudne na jej głupi mózg. Naprawdę była głupia. Arthur wciąż jej to powtarzał, więc teraz już prawie w to wierzyła. Choć w głębi duszy wiedziała, że to nieprawda.
Uśmiechając się do siebie, wzięła dwie tabletki, połknęła je, popijając winem, i zapaliła papierosa. Od kiedy udało jej się zdobyć sądowy zakaz zbliżania się przez męża, zaczęła na nowo przejmować kontrolę nad własnym życiem. Pomogła umowa o pracę na dwadzieścia pięć godzin w tygodniu w supermarkecie, dostała też samochód. Łajdak stracił prawo jazdy, więc za bardzo o niego nie walczył. Udało jej się namówić mamę do przepisania na nią domu, zanim przeprowadziła ją do mieszkania. W ostatniej chwili. No i miała studia. I wino. I tabletki.
Frontowe drzwi otworzyły się, a następnie zamknęły.
– To ty, Emma? – rzuciła Marian przez ramię. Pomyślała, że pora porozmawiać z córką. Emma miała siedemnaście lat i zaczynała luźno podchodzić do ustalonych pór powrotu. Marian zerknęła na zegarek. Nie było jeszcze dziewiątej.
Wypiła łyk wina.
– Gdzie byłaś?
Cisza. Niezależnie od tego, w jakie kłopoty Emma by się władowała, nigdy nie traciła tupetu. Ma to po ojcu? Nie, Marian wiedziała, po kim to odziedziczyła.
Wstała i odwróciła się w stronę drzwi. Kieliszek wypadł jej z dłoni.
– To ty!
Carnmore to spokojna dzielnica położona na peryferiach Ragmullin. Biegnąca przez jej środek droga kiedyś była główną arterią miasteczka, jednak po wybudowaniu obwodnicy korzystają z niej głównie mieszkańcy albo ci, którzy pamiętają o jej istnieniu i chcą objechać korki. Dwa znajdujące się tu domy dzieli prawie pięćset metrów, a przy ulicy świeci się co trzecia latarnia. W taką noc jak ta, w ulewnym deszczu, Carnmore wyglądało na ponure i opuszczone. Stojące w czarnej, błotnistej teraz ziemi drzewa strząsały z mokrych gałęzi ostatnie liście.
Zanim na miejscu zjawili się inspektor Lottie Parker i sierżant Mark Boyd, zdążono już rozciągnąć policyjną taśmę. Dwa radiowozy zaparkowano tak, żeby osłaniały dom przed wzrokiem ewentualnych gapiów. Ale wokół panował spokój, jeśli nie liczyć ruchu funkcjonariuszy.
Lottie spojrzała na Boyda. Pokręcił przecząco głową. Miał ponad metr osiemdziesiąt oraz szczupłą i wysportowaną sylwetkę. Jego włosy, niegdyś czarne, a teraz przyprószone siwizną, były wygolone równo wokół lekko odstających uszu.
– Chodź – powiedziała – nie stójmy w tym deszczu. Nie cierpię zgłoszeń późną nocą.
– A ja nie cierpię spraw rodzinnych – dodał sierżant i postawił kołnierz płaszcza.
– To może być włamanie. Włamanie, przy którym coś poszło nie tak.
– Na tym etapie to może być wszystko, ale mąż Marian Russell, Arthur, od ostatnich dwunastu miesięcy miał zakaz zbliżania się do żony – odrzekł Boyd, czytając z kartki, po której spływały krople deszczu. – I dwa razy się do niego nie zastosował.
– Co wciąż nie oznacza, że to jego sprawka. Musimy zbadać miejsce zbrodni.
Inspektor postawiła kołnierz puchowej kurtki. Miała nadzieję, że zima nie będzie tak ciężka jak rok wcześniej. Październik potrafi być piękny, ale teraz prognoza wskazywała na burzę, ostrzeżenie miało kolor pomarańczowy, a meteorolodzy przewidywali, że za chwilę zmieni się na czerwony. Położonemu wśród jezior miasteczku Ragmullin groziły powodzie, a od dwóch tygodni padało tyle, że Lottie miała już serdecznie dość tego deszczu.
Po pobieżnych oględzinach samochodu na podjeździe podeszła bliżej domu. Drzwi stały otworem. Wejścia pilnował umundurowany policjant. Rozpoznał ją i kiwnął głową.
– Dobry wieczór, pani inspektor. To nie wygląda dobrze.
– Widziałam już tyle makabrycznych scen przez ostatni rok, że raczej nic mnie nie zaskoczy. – Parker wyjęła z kieszeni parę rękawiczek ochronnych, dmuchnęła w nie i próbowała naciągnąć na przemoczone dłonie. Z torebki wydobyła też jednorazowe nakładki na buty.
– Jak napastnik dostał się do środka? – spytał Boyd.
– Zamek jest nietknięty, więc mógł mieć klucz – odpowiedziała Lottie. – No i nie wiemy jeszcze, czy to w ogóle „on”.
– Arthur Russell miał zakaz zbliżania się. Nie powinien mieć klucza.
– Boyd… Może dasz mi szansę?
Lottie pochyliła się i przyjrzała krwawym odciskom butów, które prowadziły wzdłuż korytarza do miejsca, w którym stała.
– Krew na całej długości w stronę wyjścia.
– W obie strony – poprawił Boyd, wskazując na ślady.
– Napastnik wrócił do drzwi, żeby coś sprawdzić czy żeby kogoś wpuścić?
– Technicy z SOCO mogą ściągnąć wzory podeszw. Uważaj, gdzie stawiasz stopy.
Parker rzuciła mu gniewne spojrzenie, przechodząc ostrożnie wzdłuż korytarza. Prowadził do małej staromodnej kuchni, najwidoczniej niedawno wyremontowanej. Policjantka nie weszła jednak dalej, zadrżała na widok, który miała przed sobą. Cieszyła się, że ma za sobą Boyda. Jego obecność nie pozwalała jej zwątpić we własne człowieczeństwo w obliczu tak nieludzkiego widoku.
– Musieli stoczyć niezłą walkę – skomentował.
Drewniany stół wywrócono do góry nogami. Piętrzyły się na nim dwa krzesła, jedno miało trzy odłamane nogi. Na podłodze leżały książki i papiery, a także telefon i laptop z ekranami popękanymi w drobną pajęczynkę, jakby ktoś po nich deptał. Każdy przedmiot, który nie był przytwierdzony na stałe, został zmieciony z kuchennego blatu. Sosy i zupy spływały po frontach szafek, z kranu w zlewie płynęła woda.
Lottie przeniosła wzrok z tego świadczącego o brutalnej walce chaosu na ciało. Leżało twarzą do dołu, w niewielkiej kałuży krwi. Krótkie brązowe włosy skleiły się w miejscu rany głowy – krew, kość i mózg były doskonale widoczne. Prawa noga wyginała się pod nienaturalnym kątem, tak samo lewa ręka. Spódnica była rozdarta, a czerwona koszulka przedarta na plecach.
– Siniaki przy kręgosłupie – stwierdził Boyd.
– Ciężkie pobicie – wyszeptała Parker. – To wymiociny? – Spojrzała w dół na breję znajdującą się kilka centymetrów od jej stóp.
– Córka Marian Russell była… – zaczął Boyd.
– Nie. Nie mogła wejść do środka. Zapomniała klucza do drzwi frontowych, a tego od tylnych drzwi nie miała. Krzyczała do matki przez otwór na listy. Pobiegła na tyły domu. Potem poszła z powrotem w stronę ulicy do domu przyjaciółki, zadzwoniła po pomoc. Tyle jest w raporcie.
– Jeśli nie weszła do środka, w takim razie porzygał się ktoś od nas – powiedział Boyd.
– Nie musisz być aż taki dosłowny. Widzę to. – Lottie chciała przeczesać ręką włosy, rękawiczki pękły. – Gdzie jest teraz córka?
– Emma? U sąsiadki.
– Biedna dziewczyna. Musiała na to patrzeć.
– Przecież nie widziała…
– W raporcie napisano, że spojrzała przez okno w tylnych drzwiach, Boyd. Zobaczyła wystarczająco dużo, żeby już nigdy w życiu nie zasnąć spokojnie.
– A jak ty sypiasz? Tyle się naoglądałaś w pracy. Ja wdeptuję stres w pedały roweru, ale jak ty sobie radzisz?
– Teraz nie czas na takie rozmowy. – Lottie nie podobały się sondujące pytania Marka. Wystarczająco dużo o niej wiedział.
Wchodząc do kuchni, zdała sobie sprawę, że wkraczają na miejsce zbrodni, które dodatkowo naruszyły już osoby udzielające pierwszej pomocy.
– Technicy są już w drodze?
– Będą za jakieś pięć minut – odpowiedział sierżant.
– Skoro na nich czekamy, to zastanówmy się, co tu się wydarzyło.
– Mąż się włamał…
– Jezu, Boyd! Możesz przestać? Nie wiemy, czy to był mąż.
– Oczywiście, że tak.
– Okej, powiedzmy, że się zgadzam. Najważniejsze pytanie brzmi: dlaczego. Co go do tego skłoniło? Ma zakaz zbliżania się do rodziny od dwunastu miesięcy i teraz nagle mu odbija? Czemu dzisiaj wieczorem? – Lottie w zastanowieniu ssała wargę. Coś się nie zgadzało w tym, co widziała przed sobą. Ale nie potrafiła określić co. Przynajmniej na razie. – Czy znaleziono Arthura Russella?
– Nie ma po nim śladu. Ustawiono punkty kontrolne. Drogówka ma numer rejestracyjny pojazdu. Z naszych danych wynika, że odebrano mu prawo jazdy, ale brakuje samochodu, więc możemy przyjąć, że go zabrał. Znajdziemy go – obiecał Boyd.
– Jeśli twoja hipoteza jest trafna, to do kogo należy wóz na podjeździe?
– Właśnie sprawdzają numer rejestracyjny.
Inspektor odwróciła się, usłyszawszy ruch za plecami. Jim McGlynn, kierownik ekipy technicznej, dotarł do niej dwoma susami, w jednej ręce dźwigając ogromną i ciężką walizę.
– Czy wy nie idziecie niedługo na emeryturę? – zapytał.
Lottie przycisnęła się do ściany, żeby go przepuścić.
– Nie, a co?
– Śmierć za wami chodzi. Zostańcie na zewnątrz, dopóki nie powiem, że możecie wejść.
Zgrzytając zębami, Parker z trudem zatrzymała dla siebie słowa, które cisnęły jej się na usta, i posłusznie czekała, aż zespół McGlynna rozłoży metalowe platformy do chodzenia, żeby nie zanieczyszczać jeszcze bardziej miejsca zbrodni. Obserwowała Boyda, który nerwowo gładził się po twarzy. Widać było, że aż go skręca, żeby coś odpowiedzieć. Lottie położyła palec na ustach i syknęła.
– Za kogo on się uważa? – wyszeptał jej do ucha Mark.
– W tej chwili za naszego najlepszego przyjaciela – odpowiedziała.
W milczeniu obserwowali zespół techników przy pracy. Jakieś dwadzieścia pięć minut później pojawiła się Jane Dore – patolog sądowa – i McGlynn w końcu odwrócił ciało.
W tej właśnie chwili Lottie zdała sobie sprawę, co jej nie pasowało. To nie była Marian Russell, a dużo starsza kobieta.
– Kto to, do cholery, jest? – spytał Boyd.
– Tępy uraz tylnej części głowy. – Jane Dore zdjęła swój roboczy kombinezon i wrzuciła go do torby trzymanej przez asystentkę. Patolog miała metr pięćdziesiąt, ale mikry wzrost nadrabiała wysokimi kompetencjami. – Znajdźcie narzędzi zbrodni i będę w stanie stwierdzić, czy rana powstała od niego.
– Co to może być? – zapytała inspektor.
– Coś twardego i zaokrąglonego.
– Mogłabyś nam powiedzieć coś jeszcze? – Parker starała się, żeby jej ton nie był zbyt błagalny. – Wciąż musimy ją zidentyfikować.
– Nie mam pojęcia, kim jest ofiara. Ustalę termin sekcji na ósmą jutro rano. Może ciało coś nam powie. Przyjdźcie, sami zobaczcie.
– Będę, dzięki. – Lottie obserwowała, jak Jane Dore wychodzi na deszcz, a kierowca trzyma parasol nad jej głową.
– Na poręczy schodów wisi damski płaszcz. Jest wilgotny – zwróciła się do Boyda, stojącego przed wejściem. Zapalił dwa papierosy i podał jej jednego.
– No i?
Wciągnęła dym w płuca. Nie paliła papierosów. Nie nałogowo. Tylko wtedy, kiedy Boyd ją częstował. Przydałaby się podwójna wódka, pomyślała. Próbowała przestać pić wiele razy, ale przez ostatnie kilka miesięcy coraz częściej wracała do starych nawyków. Zaciągnęła się mocno i wypuściła dym, kaszląc.
– Kimkolwiek jest ta kobieta, to najwyraźniej przyszła z wizytą i być może przeszkodziła napastnikowi. To musi być jej płaszcz – stwierdziła.
– Okropna noc na towarzyskie spotkania – skomentował sierżant.
– Nie widzę za to torebki. Nie mamy nic, co mogłoby nam powiedzieć, kim ona jest.
– Ktoś ją będzie znał.
– Gdzie jest Marian Russell? Według zeznań córki była tutaj, kiedy Emma poszła do przyjaciółki.
– Gdzie mieszka ta przyjaciółka?
– W następnym domu.
– Jakiś kilometr stąd – powiedział Boyd.
– Bardziej kilkaset metrów – poprawiła go Lottie.
– Jest ciemno i mokro. Czemu pozwoliła dziecku wracać do domu pieszo?
– Emma Russell ma siedemnaście lat. – Parker zgasiła papierosa, który trzymała koniuszkami palców, i podała go Boydowi. Wrzucił oba niedopałki do paczki papierosów. – Musimy znaleźć Marian Russell – dodała.
– Kirby nad tym pracuje.
– Zajrzyjmy na podwórko.
– Powiem McGlynnowi, żeby zapalił światła na zewnątrz. – Sierżant wszedł do środka.
Deszcz osłabł trochę, ale mimo to Lottie brodziła w kałużach, kiedy zmierzała w stronę szczytu domu. Budynek wyglądał jak klasyczna wiejska konstrukcja, ale po gospodarstwie nie było już śladu. Szeroki żywopłot wyznaczał granice jej pola widzenia, które w ciemności i tak było ograniczone.
Wyszła na tył domu, zewnętrzna lampa na ścianie zapaliła się i wypełniła przestrzeń bursztynową barwą.
– O Boże – powiedziała.
Boyd wyszedł tylnymi drzwiami.
– Co znalazłaś?
Na ziemi tuż przy drzwiach leżał kij bejsbolowy, deszcz spłukiwał z niego krew. Obok leżała staromodna czarna skórzana torebka, metalowa klamra była otwarta, a zawartość rozsypana na kostce brukowej.
– Oto i narzędzie zbrodni – orzekł Boyd. – Ktoś się spieszył.
– A jeśli to nie jest torebka Marian, w takim razie należy do ofiary.
Lottie kucnęła i palcami w rękawiczce ostrożnie odwróciła plastikową kartę leżącą na podmokłej ziemi.
– Karta krwiodawcy. Tessa Ball – przeczytała. Imię i nazwisko uruchomiło nerw pamięci w jej mózgu. Ale jednocześnie była przekonana, że nigdy nie spotkała Tessy Ball.
– Co robicie z moim miejscem zbrodni? – Wysoka sylwetka McGlynna górowała nad nią w otwartych drzwiach. – Nie dotykajcie niczego. Muszę najpierw wszystko sfotografować – dodał i krzyknął do ekipy, że potrzebuje namiotu.
– Dobrze, dobrze. – Inspektor się podniosła. – Nie wściekaj się – dodała szeptem.
Usunęła się z drogi McGlynnowi i poszła za Boydem z powrotem na przód domu.
– Musimy porozmawiać z Emmą – powiedziała.
– Musisz zwolnić obroty – odrzekł sierżant.
– Tak zrobię, kiedy tylko się dowiem, kto zabił tę starą kobietę.
Długie i cienkie włosy Emmy Russell spływały jej na ramiona. Lottie obserwowała, jak oczy dziewczyny śledziły ją zza okularów w zwyczajnej oprawce. Za krzesłem, na którym siedziała Emma, stanęła kobieta.
– Bernie Kelly – powiedziała. – Proszę usiąść.
– Dziękuję za opiekę nad Emmą – powiedziała inspektor, siadając na kanapie. Przedstawiła siebie i Boyda. – Kiedy tylko będę mogła, wyznaczę funkcjonariusza do kontaktów z rodziną – kontynuowała. – Czy jesteś w stanie z nami porozmawiać, Emmo?
Dziewczyna wyprostowała się na fotelu, ręce trzymała na dżinsach, w dłoniach miętoliła chusteczkę. Skinęła potakująco.
Salon był mały i smutny, wypchany meblami i bibelotami. W kominku mocno palił się węgiel, a Lottie wydawało się, że gorąco popycha na nich ściany. Aromatyczny olejek nie pomagał wcale na zapach dymu.
– Wiem, że przeżyłaś ogromny szok – powiedziała. – Ale to ważne, żebyśmy porozmawiali tak szybko, jak to możliwe.
– Okej – wyszeptała Emma.
– Na początek powiedz, czy znasz kobietę, która nazywa się Tessa Ball?
W ciągu ostatniego kwadransa udało im się zidentyfikować ofiarę dzięki prawu jazdy znalezionemu w torebce. A numery rejestracyjne potwierdziły, że samochód też do niej należał.
– To moja babcia – powiedziała Emma, podnosząc głowę.
– Twoja babcia? – Lottie odwróciła się w stronę Marka. On aż się wyprostował.
– O Boże! – Emmie na moment zabrakło tchu. – To była ona, prawda? To ona tam leżała… na podłodze w kuchni. Kto mógłby jej zrobić coś takiego?
– Tak mi przykro. Nie wiedziałam – powiedziała policjantka, krytykując się w myślach. – Możesz mi powiedzieć, co widziałaś?
– Ja… sama nie wiem. – Łzy zaczęły płynąć Emmie po policzkach. Zdjęła okulary, wytarła je kawałkiem porwanej chusteczki, potem ruchem ramienia zrzuciła rękę, którą trzymała tam Bernie.
– Jesteś pewna, że dasz radę o tym porozmawiać? Bardzo mi przykro, ale musimy działać niezwłocznie. – Lottie poczuła szturchnięcie Boyda w żebra. Odsunęła się od niego o centymetr, ale dalej już nie była w stanie uciec.
– Musicie znaleźć moją mamę.
– Nasi ludzie jej szukają. Masz może pomysł, gdzie mogłaby być?
– Nie wiem.
– Dobrze, Emmo, potrzebuję twojej pomocy, żeby ustalić, co się stało.
Dziewczyna spojrzała na nią rozszerzonymi oczami.
– Ja nic nie wiem.
– Opowiedz mi, jak spędziłaś wieczór. Zacznij od początku.
– Czy musimy to robić teraz? – zapytała Bernie, a jej dłoń znowu delikatnie opadła na ramię Emmy.
– Robię, co w mojej mocy, żeby dowiedzieć się, co się stało twojej babci, i żeby odnaleźć twoją matkę. – Lottie skierowała odpowiedź do Emmy. – Może pamiętasz coś, co tobie wydaje się bez znaczenia, ale co tak naprawdę może nam pomóc. Czy to jest dla ciebie okej? – Opuściła głowę i próbowała spojrzeć dziewczynie w oczy.
Emma z wahaniem zaczęła mówić:
– Po szkole wróciłam do domu i poszłam do mojego pokoju. Odrobiłam lekcje. Słyszałam, jak mama wróciła około piątej. Zawołała mnie na kolację o szóstej. Zjadłyśmy lazanię. Taką gotową. Straszne gówno, ale zjadłam ją, żeby była zadowolona. Powiedziała, że musi pouczyć się na swoje głupie zajęcia. Przyjęłam, zrobiłam sobie kawę i przez kilka minut siedziałam w salonie, aż zadzwoniła Natasha i przyszłam tu do niej. Oglądałyśmy telewizję. To wszystko.
– O której wróciłaś do domu? – zapytała Parker, spoglądając na Boyda, żeby upewnić się, że robi notatki.
– Mama powiedziała, że mam być w domu o dziewiątej, ale byłam z powrotem jakoś wpół do jedenastej. Zwykle nie ma nic przeciwko, kiedy się spóźniam, jeśli wie, gdzie jestem. Nie mogłam znaleźć klucza. To żaden problem, bo mama spędza wieczory w domu… – nagle urwała i spojrzała na śledczą. – Gdzie ona jest?
– To właśnie próbujemy ustalić – powiedział Boyd.
– Czemu jej nie szukacie, tylko siedzicie tu i zadajecie mi głupie pytania? – Emma zwiesiła głowę. – Przepraszam.
– Wiem, że jesteś zdenerwowana, Emmo. – Lottie wyciągnęła dłoń, żeby dotknąć ręki dziewczyny.
Emma ją chwyciła.
– Znajdźcie moją mamę, proszę.
– To bardzo trudne, wiem – powiedziała Parker, ściskając dłoń Emmy – ale czy możesz mi powiedzieć, co zrobiłaś, kiedy wróciłaś do domu?
Emma cofnęła dłoń, pociągnęła nosem, potem go potarła.
– Zadzwoniłam dzwonkiem. Nikt nie otwierał. Poszłam na tył domu. Spojrzałam przez okno w górnej połowie drzwi. Zobaczyłam… Zobaczyłam…
– Świetnie sobie radzisz – zachęcił Boyd.
– Nie, wcale nie! Co pan o tym może wiedzieć? To było straszne. Zobaczyłam kobietę w takim stanie – na podłodze w kuchni. A teraz mówicie mi, że to moja babcia. Kto jej to zrobił? Kto ją zabił? I gdzie jest moja mama?
No właśnie, gdzie?, pomyślała Lottie.
– Czyli nie weszłaś do środka? – upewnił się Boyd.
– Głuchy pan jest czy co? Nie miałam klucza. Nie mogłam wejść do środka. – Emma patrzyła na niego ze złością, jej oczy płonęły. – Zobaczyłam… ciało na podłodze. Nie widziałam nikogo innego. Padało i było ciemno. Pobiegłam z powrotem do Natashy. Potem zadzwoniłam na dziewięć dziewięć dziewięć.
– Czemu nie zadzwoniłaś spod domu? – spytał Boyd.
– Nie myślałam o tym. Bałam się. Po prostu uciekłam. – Chusteczka zmieniła się w confetti, które opadło na kwiecisty dywan.
– Kiedy byłaś pod domem, na pewno niczego nie widziałaś? Nic nie leżało na ziemi? – dopytywała Lottie.
– Było ciemno. Niczego nie widziałam.
– Wiem, że nie miałaś klucza, ale próbowałaś może otworzyć tylne drzwi? Sprawdzić, czy są zamknięte?
– N-n-nie. Nie przyszło mi to do głowy. Założyłam, że są zamknięte, ale nie próbowałam ich otworzyć. O Boże, może babcia żyła i mogłam ją uratować. – Emma zwinęła się w kłębek, objęła się rękami, szlochała.
– Nie mogłaś jej pomóc, Emmo – powiedziała śledcza, wyciągając dłoń ku dziewczynie. – Zrobiłaś to, co należało, opuszczając posesję.
Teraz jeszcze bardziej ją wystraszyłam, pomyślała. Emma patrzyła na nią dzikim wzrokiem. Jeśli jej umysł był w takim kruchym stanie jak ciało, to za chwilę mogła się rozsypać.
– Czy to możliwe, że on na mnie czekał?
– Nie, kochanie. Jego tam nie było. Ale musimy pobrać twoje odciski palców i DNA. Żeby wykluczyć cię ze śledztwa.
Oczy Emmy rozszerzyły się ze strachu.
– Po co wam moje DNA? Nic nie zrobiłam.
– Taka jest procedura – wytłumaczyła Lottie, a potem odpuściła i powiedziała: – Ale teraz myślę, że potrzebujesz odpocząć.
– Jak mam odpocząć, kiedy cały czas widzę… Widzę…
Bernie Kelly nachyliła się nad Emmą i ścisnęła jej łokieć.
– Spróbuj nie denerwować się aż tak bardzo.
– Wiem, że to niełatwe, Emmo – powiedziała Lottie – i dziękuję, że z nami porozmawiałaś. Bardzo nam pomogłaś. To moja wizytówka z numerem telefonu. Zadzwoń do mnie, jeśli coś jeszcze sobie przypomnisz.
– Znajdźcie moją mamę – powiedziała nastolatka i zaczęła szlochać.
Będąc już przy drzwiach, Lottie się odwróciła.
– Kiedy ostatni raz widziałaś tatę?
Emma spojrzała w górę, a na jej twarzy pojawiła się konsternacja.
– Tatę? Chyba nie myślicie, że on to zrobił?
– Oczywiście, że nie. Ale musimy porozmawiać ze wszystkimi. Gdzie go znajdziemy?
Emma potrząsnęła głową i wzruszyła ramionami.
– Nie mam pojęcia, gdzie on jest.
Parker wymieniła spojrzenia z Boydem. Bardzo chciałaby porozmawiać jeszcze z Emmą, ale w drzwiach pojawiła się inna dziewczyna. Lottie założyła, że ta wysoka, tyczkowata nastolatka z rudymi włosami związanymi w kucyk to Natasha.
Bernie Kelly odprowadziła oboje detektywów do drzwi.
– Uważam, że Emmie potrzebny jest odpoczynek, nie sądzi pani?
– Oczywiście. Ale jeśli coś sobie przypomni, proszę się ze mną od razu kontaktować. – Lottie podała jej kolejną wizytówkę. – Tak, jak mówiłam, zostanie jej przypisana osoba z policji specjalizująca się w kontaktach z rodziną – dodała.
– To niepotrzebne. Zajmę się nią. I tak to robię przez większość czasu.
– Co pani ma na myśli? – Inspektor założyła kaptur, żeby schronić się przed ulewą.
– Biedna Emma. Kiedy nie ma jej w szkole ani nie pracuje na pół etatu w hotelu, jest tutaj z Natashą. Nie wydaje mi się, żeby Marian miała się dobrze od… sama pani wie…
– Nie wiem.
– Od tej sprawy z Arthurem.
– Chodzi pani o zakaz zbliżania się? – Policjantka zastanawiała się, dokąd zmierza ta rozmowa.
– Tak, i o te inne rzeczy.
– Pani Kelly, czy możemy wejść z powrotem i porozmawiać?
– Naprawdę powinnam przypilnować dziewczynek. Już i tak za dużo powiedziałam. – Bernie Kelly odwróciła się, żeby wejść do środka.
Lottie, chcąc ją zatrzymać, położyła dłoń na jej ramieniu.
– Nie powiedziała pani prawie nic. Babcia Emmy została zamordowana, jej matka zniknęła, a my nie mamy pojęcia, gdzie jest Arthur Russell. Czy wie pani, gdzie może być Marian?
– Nie, przykro mi.
– Wszystko może okazać się ważne.
– Ja nic nie wiem – próbowała zamknąć drzwi. Lottie przyszło do głowy, żeby zablokować je stopą, ale doszła do wniosku, że porozmawia z kobietą jutro.
– Wie pani dużo więcej, niż się pani wydaje. Proszę przyjść jutro rano na komisariat. Złoży pani pełne zeznanie. Dziesiąta pani pasuje?
– Muszę zostać z dziewczętami.
– Będzie tu funkcjonariusz do kontaktów z rodziną. A więc widzimy się o dziesiątej. Do zobaczenia.
Lottie weszła cicho po schodach i zaczęła nasłuchiwać. Cisza. Dzięki Bogu. Przemknęła do swojego pokoju i zamknęła drzwi. Nie zdejmując kurtki, padła na łóżko i westchnęła z wycieńczenia. Po szybkim spotkaniu na komisariacie, podczas którego wyznaczono zespół prowadzący sprawę, pożegnała się i Boyd odwiózł ją do domu. Wszystko było przygotowane do kontynuowania śledztwa następnego dnia rano, a przez noc trwały poszukiwania Marian Russell.
Nagle otworzyła oczy. Jej mózg nie zwalniał obrotów. Miała nadzieję, że technicy coś znajdą, ale priorytetem było zlokalizowanie Marian Russell i jej męża. Może wtedy zrozumie, co wydarzyło się w tamtym domu.
– Cholera – syknęła, zrywając się na nogi. Jej kurtka była przemoczona. Zrzuciła ją z siebie i zobaczyła mokrą plamę na kołdrze. – Tylko tego mi trzeba.
Podniosła katalog sklepu Argos z łóżka po stronie Adama, odrzuciła go na szafkę. Ciężka książka pozwalała jej poczuć, że w łóżku koło niej ktoś jest. Że nie jest sama. Czasami pomagały małe rzeczy. Wytrzepała kołdrę, odwróciła ją na drugą stronę, teraz mokra plama była na spodzie, po stronie Adama. Nie przeszkadzałoby mu to. W końcu nie żył. W drodze po nowy katalog zatrzymała się. Cztery lata to wystarczająco długi okres na żałobę i pogodzenie się z pustką. Na bezdechu włożyła książkę pod łóżko. Cztery lata to był długi okres w niektórych kwestiach, ale życie, jakie prowadzili z Adamem, wciąż było tak świeżym wspomnieniem w jej głowie, jakby to było wczoraj. Kiedy ściągała z siebie przemoczone ubrania, wkładała stary T-shirt przez głowę i kładła się spać, czuła na barkach ciężar samotności.
Płacz z pokoju obok oznaczał, że dziecko Katie nie spało.
– O Boże, znowu – wyszeptała Lottie w stronę sufitu.
W pokoju rozległy się kroki Katie, która zaczęła uspokajać małego Louisa. Czy powinnam wstać i pomóc? Nie. Córka stanowczo chciała sama zajmować się swoim dzieckiem. Zegarek pokazywał 3:45. Bębniąc palcami po czole, Lottie próbowała zmusić swój umysł do snu. Nadaremnie.
Usiadła.
Otworzyła szafkę przy łóżku i nie zapalając światła, wyciągnęła z niej butelkę. Kilka łyków nie zaszkodzi. Pomoże jej zasnąć, to wszystko. To leczniczo. Tak.
Dwa paracetamole, jeszcze kilka łyków i wkrótce już spała.
* * *
Patrzył, jak wysoka policjantka wysiada z samochodu i wchodzi do domu, nie zapalając światła. Drugi detektyw odjechał.
Odczekał pięć minut.
Zobaczył światło w sypialni na piętrze i cień poruszający się za żaluzjami.
Odczekał jeszcze pięć minut i zadzwonił.
Tak jak każdej nocy przez ostatnie dziesięć miesięcy.
Kiedy wszystko było załatwione, odpalił silnik i odjechał.
Połowa lat siedemdziesiątych: Dziecko
Zamknęli mnie tu i wyrzucili klucz.
Ściany do mnie mówią, a ja nie mogę wydobyć głosu, żeby dołączyć do rozmowy.
Nie wiem, od jak dawna tu jestem. A ty?
Głos w ścianie teraz zamilkł.
Czy wiesz, od jak dawna tu jestem?
Cisza.
Bolą mnie małe palce.
Patrzę na to, co na mnie włożyli.
Gdzie jest moje rodzeństwo?
Chcę mieć z powrotem moje ubrania.
Wszystkie spłonęły w pożarze.
Jakim pożarze?
Tym, który spowodowała matka, a może ty?
To nie ja.
Nikt mi nie odpowiada.
Czy głosy, które słyszę, są tylko w mojej głowie?
Zaczynam płakać. Duże dzieci nie płaczą.
Ale ja jestem małym dzieckiem.
Małe dzieci powinny być widziane, ale nie słyszane.
Chcę do mamusi…
Ale czy na pewno?
Nowy dzień. To samo gówno. Lottie bolała głowa, a posmak w ustach był taki, jakby coś w nich przespało całą noc. Wyśledziła pustą butelkę wódki odrzuconą jak niechciana lalka obok na łóżko.
Zawlekła zmęczone kończyny pod prysznic, unikała patrzenia na siebie w lustrze. Przekręciła kurek w złą stronę i ciało uderzyła lodowata woda.
– Noż kur…!
Przekręciła kurek w odpowiednią stronę i stała pod ścianką małej szklanej kabiny, aż strumień wody zrobił się ciepły. Weszła pod lejącą się wodę, zamknęła oczy i wypuściła ustami powietrze, które zmieniło się w wodną mgiełkę. Zakręciło jej się lekko w głowie, oparła dłonie o śliskie kafelki i pozwoliła, żeby woda zadudniła jej po plecach.
Zasługuję na to, pomyślała. Głupia. Głupia. Głupia.
Kiedy już zgromadziła wystarczająco dużo energii, wymyła włosy szamponem, potem odżywką, spłukała je i wyszła z gorącej kabiny do zimnej łazienki.
Nie ma ręcznika.
Biegnąc do pokoju po ręcznik, wyrżnęła dużym palcem o framugę drzwi.
I tak zaczął się ten dzień.
* * *
W drodze do kostnicy, którą wszyscy nazywali Domem Zmarłych, Lottie naciągnęła kaptur na głowę i przeczesała palcami włosy. Ból rozsadzał jej czaszkę. Ale serio, pomyślała, zbierz się do kupy. Wiedziała, że pojedyncza przegrana może się skończyć równią pochyłą. Naprawdę chciała wejść znowu do tej króliczej nory? Nie. Ale jeden łyk mógł uśmierzyć ból. Albo jedna tabletka, jeśli ją miała.
Deszcz padał nieustannie całą noc, a teraz bębnił o przednią szybę, kiedy jechała czterdzieści kilometrów do Tullamore, gdzie urzędowała patolog. Zadzwoniła domofonem i weszła do lodowatego korytarza, w którym zapach środków odkażających maskował zapach śmierci.
Jane Dore zaczęła już sekcję i krążyła wokół stalowego stołu, na którym leżała ponadsiedemdziesięcioletnia Tessa Ball.
– Dzień dobry, pani inspektor. – Głos lekarki był ostry i profesjonalny. – Będę kontynuować, jeśli nie ma pani nic przeciwko.
– Śmiało – powiedziała Lottie, włożyła fartuch ochronny i zajęła miejsce na wysokim taborecie obok stołu ze stali nierdzewnej. Jane Dore i jej zespół mieli wypracowaną rutynę. Oglądali, dotykali, szturchali, pobierali próbki, zapisywali wyniki. Po chwili śledcza miała wrażenie, że sala wiruje wraz z nimi.
– Jakaś pewna przyczyna zgonu? – zapytała niecierpliwie. – Zakładam, że to morderstwo.
Jane Dore odwróciła się i zatrzymała wzrok na policjantce.
– Obie wiemy, że w mojej pracy nie zakładam niczego. Pozwalam ciału opowiedzieć mi swoją historię. I tylko z nim jestem w stanie pracować.
– Wiem, ale jestem trochę zajęta, mam spotkanie zespołu, więc pomogłoby mi, gdybyś… – Parker urwała; zdała sobie sprawę, że mamrocze. Jane Dore świdrowała ją wzrokiem.
– Idź, jeśli chcesz. Prześlę wyniki mailem. – Odwróciła się i kontynuowała badanie.
– Tępy uraz? – podsunęła detektyw. – Tak mówiłaś wczoraj w nocy.
Jane westchnęła i podeszła do Lottie.
– Dobrze. Widzę, że myślami jesteś gdzie indziej. Wiem, że masz dużo na głowie, ale mnie nie wolno poganiać. Potraktowałam sekcję pani Ball priorytetowo, żebyś miała z czym pracować.
– Dzięki, Jane. Naprawdę to doceniam, ale nie czuję się najlepiej i…
– Przyczyną zgonu będzie najprawdopodobniej tępy uraz głowy. Zadowolona?
– Dziękuję. Coś wskazuje na rodzaj użytej broni?
– Tak jak sugerowałam wczoraj w nocy, użyto twardego i zaokrąglonego narzędzia, uderzono z dużą siłą. Raz a dobrze. Uderzenie albo od razu ją zabiło, albo spowodowało ogromny udar. Więcej będę w stanie powiedzieć później.
– Czy to mógł być kij bejsbolowy, który znaleźliśmy na miejscu?
Dore rzuciła jej przeciągłe spojrzenie. Lottie wiedziała, że nie może sobie pozwolić na złe relacje z lekarką. Potrzebowała od niej przysługi. Nieoficjalnie, jeśli tak można to ująć. A jeśli zostanie tu dłużej, wyczekująco patrząc na Jane, która kroi ciało, narazi na szwank dużo więcej niż ich przyjaźń. Treść żołądka podchodziła jej do gardła.
– Dziękuję – powiedziała i zwróciła się w stronę drzwi. – Jeszcze jedno. Napaść na tle seksualnym?
– Pobiorę próbki, ale nie wydaje się to prawdopodobne. Dostaniesz wstępny raport dzisiaj po południu.
Lottie rzuciła jeszcze jedno spojrzenie na pożółkłe ciało i szybko wyszła z pomieszczenia. Deszcz lał bez ustanku. Jedynym pocieszeniem było to, że nie zwymiotowała na błyszczący stalowy blat albo białe kafelki podłogi. Co to to nie – wytrzymała aż do parkingu i wyrzygała się między dwoma samochodami.
Nigdy więcej alkoholu.
Przejaśniło się trochę i szare kontury Ragmullin wyłoniły się z mgły. Bliźniacze strzeliste wieże katedry przebijały chmury na prawo, a wzniesienie Hill Point wybrzuszało się w płaskim krajobrazie po lewej. Pracowała tam lekarka Annabelle O’Shea. Kiedyś się przyjaźniły. Tabletki. Potrzebowała kilka Xanaksów, żeby przetrwać ten dzień – każdy dzień. Otrząsając się z tych zachcianek, docisnęła pedał gazu i popędziła w kierunku miasta.
W biurze zrzuciła kurtkę, powiesiła ją na przepełnionym wieszaku i podeszła do biurka.
– Coś nowego z sekcji pani Ball? – zapytał detektyw Larry Kirby.
Lottie zatrzymała się w pół kroku i zerknęła na niego. Kirby był duży i tęgi, miał sterczące włosy. W ustach trzymał właśnie elektronicznego papierosa.
– Po co ci to? – spytała.
– Próbuję rzucić zwykłe – wyjaśnił, szybko wkładając urządzenie do kieszeni koszuli.
– Nie ma jeszcze wyników sekcji – powiedziała Parker i przysunęła sobie krzesło. – Myślałam, że zajmujesz się przepytywaniem sąsiadów.
– Tak, ale zapowiedziałaś zebranie zespołu o dziesiątej. Więc jestem. Odbędzie się?
Cholera. W ciągu półgodzinnej jazdy z Tullamore zapomniała, dlaczego tak się spieszyła.
– Oczywiście. Centrum operacyjne. Wszyscy. – Rozejrzała się dokoła. Detektywi patrzyli na nią. – Co?
Boyd nachylił się nad nią.
– Wszystko w porządku?
– Oczywiście, że tak. Czemu pytasz?
– Wydajesz się trochę… wstrząśnięta.
– Chyba nie wiesz, o czym mówisz.
Detektywi Boyd, Kirby i Lynch wyszli z biura. Parker poczekała, aż sobie pójdą, po czym usiadła i wysunęła szufladę biurka. Zaczęła szperać w bałaganie. Choć jedna, pomyślała. Nawet pół. Wyciągała papiery i długopisy, przesunęła dłonią po spodzie szuflady. Nic. Wysunęła szufladę i odwróciła do góry dnem. Jest! Pod spodem był przyklejony taśmą Xanax. Koło ratunkowe. Oderwała od taśmy tabletkę, która zaczęła się kruszyć. Nie, pomyślała, potrzebuję cię. Rozejrzała się dokoła, żeby upewnić się, że jest sama, i wsadziła sobie przyklejoną do taśmy tabletkę do ust. Językiem zlizała resztę, a potem wypluła taśmę. Złapała swoje odbicie na ekranie komputera i zaczęła się zastanawiać, kim może być ta dzika kobieta. Wyglądała okropnie.
Wstała, chwyciła butelkę wody z biurka Boyda, wypiła ją kilkoma łykami i poszła do centrum operacyjnego.
* * *
Tablice znowu stały na swoim miejscu, wzdłuż ścian centrum operacyjnego. Obok siebie wisiały na nich zdjęcie pośmiertne Tessy Ball i zdjęcie zaginionej Marian Russell, pozyskane z telefonu jej córki Emmy.
– Wiadomo, czy jakaś krew z miejsca zbrodni należy do Marian Russell? – zapytał Kirby.
– To prawdziwe życie, nie CSI – odpowiedziała Lottie. – Dostaniemy analizę za kilka dni. Technicy wciąż są na miejscu. – Przypięła zdjęcie kuchni Russellów do tablicy.
– Wygląda jak pobojowisko – skomentował Kirby.
Parker odwróciła się, żeby go zbesztać, ale zamiast tego powiedziała:
– Tessa Ball. Tępy uraz tyłu głowy. Marian Russell. Ostatnio widziana przez córkę Emmę około osiemnastej trzydzieści. – Stuknęła palcem w fotografię Marian. – Postaramy się zdobyć dzisiaj lepsze zdjęcie.
– Może Marian zabiła matkę i uciekła? A może Tessa Ball znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze? – pytał Boyd.
– Możemy działać tylko na podstawie faktów, które mamy. Tessa Ball żyła sama, po drugiej stronie miasta, na osiedlu Świętego Declana. W torebce nie było komórki. Portfel, pięćdziesiąt euro i drobne. Klucze, okulary do czytania w etui. Modlitewnik z mnóstwem świętych obrazków i różaniec.
– Kaznodziejka – stwierdził Kirby.
Inspektor zamknęła oczy, policzyła do trzech i kontynuowała:
– Jeden z kluczy to klucz do samochodu zaparkowanego przed domem, możemy założyć, że drugi to klucz do mieszkania. Przeszukamy je. Musimy również ustalić, gdzie była wcześniej.
– Właśnie przyszła wiadomość od McGlynna. Technicy znaleźli telefon w samochodzie – przerwał Boyd.
– Świetnie. Przeanalizuj dane.
– Robi się.
– A co mówi Emma? – zapytała detektyw Maria Lynch.
– Wczoraj w nocy była bardzo zdenerwowana. Dostaniesz później transkrypcję naszej rozmowy. – Parker z uśmiechem rzuciła spojrzenie Boydowi, przypominając mu, że musi zrobić transkrypcję. Potaknął głową.
– Czy towarzyszy jej ktoś do spraw kontaktów z rodziną? – spytała Lynch.
– Cieszę się, że pytasz. Nasza funkcjonariuszka jest na zwolnieniu. Chciałam zaproponować, żebyś ją zastąpiła, Lynch.
– O nie. Wprawdzie zostałam odpowiednio przeszkolona, ale mam strasznie dużo pracy. – Maria kartkowała akta na kolanie.
– A czy mogłabyś zrobić to dzisiaj? Bardzo cię proszę. Emma jest w domu Kellych. Możesz tam podjechać, jak skończymy, i zobaczysz, co jesteś w stanie z niej wyciągnąć.
Śledcza, wyraźnie niezadowolona, zaczęła się bawić kucykiem. Ciężka cholera, pomyślała Lottie. Nie ufała Lynch. Miała ku temu powody, sprzed wielu lat, nie chciała o nich myśleć. Przynajmniej nie teraz.
– No więc ustalone – podsumowała. – Mamy adres Arthura Russella?
– Zatrzymał się w pensjonacie – wyjaśnił Boyd. – Rozmawiałem z gospodynią. Jest tam w tej chwili.
– Pojedziemy z nim pomówić.
– On raczej nie ma z tym nic wspólnego – zastrzegł sierżant.
– Czemu nie? – Czy on mógłby się w końcu zamknąć i pozwolić jej pracować?
– To nie ma sensu. Jeśli to on, już dawno by go tu nie było.
Lottie zastanowiła się nad tym przez chwilę.
– Musimy sprawdzić, gdzie był wczoraj w nocy, a potem możemy przyjrzeć się, czy miał sposobność i motyw.
Komisarz Corrigan pojawił się z tyłu pomieszczenia.
– Proszę kontynuować, inspektor Parker. Niech pani nie zwraca na mnie uwagi. – Oparł się o ścianę i założył ręce na piersiach nad swoim wielkim brzuchem.
– Dziękuję, komisarzu – powiedziała inspektor, upuszczając kartkę, którą trzymała w dłoniach. Nie ufała sobie na tyle, żeby się po nią schylić. Wystarczająco już kręciło jej się w głowie.
Boyd wstał, żeby podnieść kartkę. Zatrzymała go spojrzeniem. Usiadł z powrotem.
– Wygląda na sprawę rodzinną – stwierdził Corrigan.
– Pozory mogą mylić. – Czy właśnie powiedziała coś takiego komisarzowi?
– Wiem, do cholery – odparował Corrigan. Patrzył prosto na nią i pocierał dłonią swoją łysinę.
Może powinna była zostać dzisiaj w łóżku.
– Dopóki technicy nie zakończą prac, nie możemy sobie pozwolić na spekulacje – oznajmiła. – Sekcja właśnie trwa, ale patolożka potwierdziła, że tępy uraz głowy to najbardziej prawdopodobna przyczyna zgonu pani Ball.
– Tępy uraz głowy? Spowodowany czym? – spytał Corrigan, rozkładając ręce i przechodząc przez pomieszczenie w stronę Lottie. Dotknął palcem zdjęcia z miejsca zbrodni. – Pokaż mi.
– Znaleźliśmy potencjalną broń przy tylnych drzwiach. – Inspektor wskazała ziarniste zdjęcie zrobione nocą. – Technicy ją badają.
– Kij bejsbolowy. To jest Ragmullin, a nie pieprzone Chicago. Kto trzyma tutaj kij bejsbolowy?
– Nie ustaliliśmy, do kogo należy. Jeszcze. – Lottie wbijała paznokcie w skórę dłoni i powtarzała bezgłośnie jak mantrę: zachowaj, kurwa, spokój.
– Wydaje się, że ustaliliście już wszystko, do cholery.
– Robimy, co możemy.
– Robicie za mało. Chcę, żeby Russell trafił do celi przed końcem dnia. I chcę, żebyście odnaleźli jego żonę. Czy możecie ustalić, gdzie ona jest, inspektor Parker?
– Tak jest.
– To bierzcie się do pracy, do cholery. – To powiedziawszy, z uśmiechem zadowolenia wyprostował się i wymaszerował z pomieszczenia.
– Co go ugryzło? – spytał Boyd.
– Co za bzdury – dodał Kirby.
– To on jest tu szefem – dorzuciła Lynch.
– Ja kieruję tym śledztwem – przypomniała Parker, wymachując desperacko rękami. – Czy ktoś może dotrzeć do znajomych pani Ball i z nimi porozmawiać? Kirby? I dowiedz się, czyj jest ten kij bejsbolowy.
Skinął potakująco głową.
Zadzwonił telefon Lottie. Oficer dyżurny.
– Co tam, Don? – spytała.
– Bernie Kelly czeka w jedynce do przesłuchań. Od pół godziny. Zapomniałaś o niej?
– Cholera! – Detektyw zebrała papiery, ramieniem przytrzymując telefon przy uchu. – Za minutę tam będę.
Wychodząc z operacyjnego, rzuciła:
– Lynch, podjedź do Kellych, nie chcę, żeby Emma Russell była sama. Boyd, chodź ze mną.
– A co ja mam robić? – spytał Kirby.
– Znajdź znajomych Tessy i właściciela kija bejsbolowego.
– A mogę polecieć do Chicago?
– Przepraszam, że musiała pani czekać, pani Kelly. – Inspektor Parker odsunęła krzesło i zajęła miejsce naprzeciwko Bernie Kelly, która siedziała ze skrzyżowanymi rękami. Na oko miała jakieś czterdzieści pięć lat, gruba warstwa podkładu przykrywała naturalny kolor jej cery, brwi miała podmalowane kredką. Usta blade. Zapomniała użyć szminki czy to celowe? Lottie nie miała pojęcia, ale wiedziała, że atak jest nieuchronny.
– Czy pani myśli, że ja nie mam nic lepszego do roboty? Czekam tu od trzydziestu pięciu minut.
Zrozumiano, bez odbioru. Włosy w kolorze truskawkowy blond miała przyklejone do skóry głowy, a jej prochowiec wciąż pokrywały ciemne wilgotne plamy.
– Proszę przyjąć moje przeprosiny, jesteśmy na początku śledztwa. Dużo zamieszania. Na pewno pani to rozumie. – Uśmiechając się, Lottie włączyła sprzęt do nagrywania.
– Po co to? – Bernie wskazała urządzenie ruchem głowy. – Nie jestem chyba podejrzana, co? Czy potrzebuję prawnika? Przyszłam tu tylko dlatego, że mnie pani poprosiła.
– I dziękuję, że znalazła pani dla nas czas.
Zobaczmy, czy to zadziała, pomyślała Lottie.
– Co może mi pani powiedzieć o Marian Russell?
– Nie ma tu nic specjalnego do opowiadania. – Bernie wzruszyła ramionami, a w jej zielonych oczach pojawił się cień obojętności.
Parker kątem oka zerknęła na Boyda. Miała nadzieję, że nie będzie musiała wyciągać zeznania słowo po słowie.
– A co może mi pani powiedzieć?
– Jak już wspomniałam wczoraj w nocy, wydaje mi się, że Marian nie miała się dobrze.
– Co ma pani na myśli?
– No wie pani… – Bernie wskazała na skroń. – Tutaj się jej pomieszało.
– Czemu tak pani sądzi?
Kobieta westchnęła i spuściła wzrok.
– Stała się odludkiem. Przestała wychodzić z domu. Kiedyś w piątek i w sobotę wpadałyśmy do pubu na drinka. Teraz Marian chodzi tylko do pracy. A jeśli nie ma jej w pracy, to siedzi u siebie. Nawet nie odbiera już ode mnie telefonów.
– A co Emma mówi o swojej matce?
– Emma potrafi być wobec niej surowa. Wydaje mi się, że nie rozumie, że Marian może mieć depresję. Od zawsze była córeczką tatusia. Za problemy w domu obwinia matkę, nie ojca.
– Jakie problemy?
– Na pewno ma pani dostęp do akt sądowych. Marian pozwała Arthura i wyrzuciła z domu.
– Zdobędziemy akta, ale pomogłoby nam, gdyby powiedziała nam pani, co pani wie.
Bernie konspiracyjnie nachyliła się nad biurkiem.
– Tłukł ją na kwaśne jabłko. Widziałam jej siniaki.
– W jakich okolicznościach?
– Któregoś wieczoru Emma przyszła do nas z płaczem i powiedziała, że mamusia zezłościła tatusia i że on ją chyba zabije. To jedyny raz, kiedy powiedziała coś złego o ojcu.
– I co pani zrobiła?
– Wzięłam telefon i pobiegłam do ich domu. Drzwi były otwarte. Marian kuliła się przy kuchence, a Arthur chodził w tę i z powrotem po kuchni, w ręku miał pogrzebacz.
– Uderzył ją pogrzebaczem?
– Nie wiem, czym ją uderzył, ale była przerażona. Powiedziałam mu: „Arthurze Russellu, wynoś się z tego domu. Zadzwoniłam na policję”. Wcale tego nie zrobiłam, ale może powinnam była.
– I co było potem?
– Odwrócił się w moją stronę i wpatrywał we mnie jak dziki niedźwiedź – chociaż nigdy nie widziałam dzikiego niedźwiedzia – a potem rzucił pogrzebacz i wybiegł tylnymi drzwiami. Pomogłam Marian usiąść na krześle. Krwawiła, była mocno posiniaczona. Powiedziała, że nie chce wzywać pogotowia ani policji. Poprosiła, żebym przenocowała Emmę i zadzwoniła do jej matki.
– I co pani zrobiła?
– To, o co mnie poprosiła.
– I nie zgłosiła tego pani?
– Marian mnie o to prosiła.
– Powiedziała pani, że Marian miała depresję. Dlaczego pani tak sądzi, pomijając fakt, że przestałyście chodzić na drinka? – spytała Lottie. Jeśli Marian żyła w strachu przed przemocowym mężem, to zrozumiałe, że zamknęła się w sobie, ale nie musiało to oznaczać, że cierpiała na depresję.
– Nie powinno się mówić źle o zmarłych…
– Nie mamy dowodów na to, że Marian nie żyje.
– Mam na myśli jej matkę, Tessę Ball.
– To znaczy?
– Potrafiła być straszną jędzą. Nie podobał jej się zakaz zbliżania wydany przez sąd. To jedna z tych staromodnych kobiecin, które wierzą w „na dobre i na złe”, nawet jeśli to złe jest tak złe, że musisz wyrzucić męża z domu.
– Więc krytykowała Marian z powodu Arthura?
Bernie przytaknęła.
– Ale to z nią chciała porozmawiać Marian tamtego wieczoru, kiedy ją zaatakował? – dopytywał Boyd.
– Też się nad tym zastanawiałam. Myślę, że Marian chciała pokazać matce, jak brutalny potrafił być Arthur.
– Ma to sens – odrzekł Mark, marszcząc brwi.
– Przypomina sobie pani jakieś jeszcze przypadki przemocy domowej u Russellów? – dociekała Parker.
Bernie westchnęła i spojrzała w dół na swoje złączone dłonie.
– Czy jest coś jeszcze, co chce nam pani powiedzieć? – ponaglił sierżant. – Może pani mieć pewność, że zachowamy to w tajemnicy.
– Akurat. A potem przeczytam o tym w gazecie albo w Internecie.
– Bardzo nam pani pomaga. Musimy znaleźć Marian – przypomniał. – Żeby przekonać się, że jest bezpieczna. Informacje od pani mogą nam pomóc ją odszukać.
Bernie westchnęła raz jeszcze i powiedziała:
– Wydaje mi się, że Tessa Ball też biła Marian.
Śledczy wymienili się spojrzeniami.
– Czemu tak pani sądzi? – spytała Lottie.
– Emma powiedziała kiedyś coś takiego Natashy. Że to niesprawiedliwe, jak sąd traktuje jej ojca, skoro on w porównaniu z babcią jest niewinnym szczenięciem.
– Ale nie ma pani świadków na to, że Tessa Ball biła Marian?
– Nie. Ale po tym, co się stało wczoraj w nocy, jestem w stanie w to uwierzyć.
– Myśli pani, że Marian zaatakowała matkę i zostawiła ją martwą na podłodze w kuchni? – sondowała inspektor.
– Tak mi się wydaje.
– Czy jest coś jeszcze, co chciałaby pani dodać? – spytał Boyd.
– Nie. Chcę już iść do domu. – Bernie Kelly podniosła z podłogi parasol i strząsnęła z niego krople.
– Oczywiście – zgodziła się Lottie. – Wysyłam do was funkcjonariuszkę do spraw kontaktów z rodziną. Będzie z wami do momentu, aż znajdziemy dla Emmy inne miejsce.
Policzki Bernie zapłonęły czerwienią.
– Mówiłam pani, że nie potrzebujemy opiekunki.
– Emma potrzebuje ochrony, dopóki nie odnajdziemy jej matki.
– Ona mówi, że chce wrócić do domu.
– To niemożliwe. Nie w tej chwili.
– Może zostać ze mną tak długo, jak zechce. I nie chcę w domu żadnej policji.
– A ja muszę wykonywać swoją pracę. Dziękuję, że pani przyszła. – Inspektor Parker wstała, żeby wypełnić protokół przesłuchania. – Przepraszam, że kazałam pani czekać.
Bernie Kelly również wstała.
– I tak nie miałam nic lepszego do roboty. Tak to tylko siedzę w domu i pilnuję dziewczynek.
Bus techników wciąż stał na ulicy pod domem Russellów, a reflektory punktowe rzucały snopy żółtego światła na szaroczarnym niebie. Jim McGlynn stał na zewnątrz przy drzwiach i instruował asystenta, aby ten udał się na piętro.
– Cześć, Jim. Widziałeś może, czy rano nie kręciła się tutaj nastolatka? – spytała detektyw Maria Lynch, trzymając nad obojgiem parasol. – Byłam u Kellych, ale nie ma tam chyba nikogo.
McGlynn się uchylił.
– Kapie na mnie z tego ustrojstwa. Kogo szukasz?
– Emmy Russell. Wnuczki ofiary. Mogła tu być z przyjaciółką.
– Ach, tak, widziałem je. Około dziesiątej. Chciały się dostać do środka. Ale tupet.
– Wiesz, dokąd poszły?
– Jestem zajęty, kończymy tutaj, więc nie rozmawiałem z nimi – odpowiedział McGlynn. – Czy to nie twoja praca, pilnowanie tej młodej?
– Tak, moja. I nie mogę jej znaleźć – odrzekła Lynch. Podmuch wiatru wygiął parasol w drugą stronę.
– No więc to ty będziesz musiała powiedzieć Parker, że ją zgubiłaś. – McGlynn zachichotał i wszedł pospiesznie do domu.
– Ja pierdolę – zaklęła śledcza. Już była, Bóg wie czemu, na cenzurowanym u Lottie Parker. A teraz to. Skręci Emmie Russell kark, jak tylko ją znajdzie.
A potem przyszła jej do głowy okropna myśl.
Cisnęła wydęty na drugą stronę parasol do rowu i zaczęła biec z powrotem w stronę drogi.
Arthur Russell brzdękał na gitarze, na uszach miał słuchawki. Brzmiało coraz lepiej. Chyba warto to nagrać. Nigdy nie porzucił marzeń. Miał czterdzieści dziewięć lat i zachowywał się, jakby chciał podbić świat grą na gitarze. Taki już jestem, pomyślał. Za późno, żebym się zmienił.
Przełączył kilka czerwonych prztyczków, przesunął suwak na konsoli i zaczął od nowa. Nucił do łagodnej muzyki, która sączyła się ze słuchawek.
Nie do końca był zadowolony. Głośno westchnął, pogładził się po sztywnej, oprószonej siwizną brodzie i zamknął oczy. Kiedy znów je otworzył, stały przed nim dwie osoby. Gwałtownym ruchem zdjął słuchawki, zadrapując sobie skórę na ogolonej głowie.
– Czego chcecie? Jak tu weszliście?
– Pan Russell? Arthur Russell? – powiedziała kobieta. Jej włosy były mokre od deszczu.
– Kto pyta? – Odłożył gitarę na stojak, skrzyżował ręce i delikatnie przekręcił się na obrotowym stołku.
– Inspektor Lottie Parker – odpowiedziała.
Podobał mu się jej głos. Był głęboki i melodyjny. Zastanawiał się, czy potrafiła śpiewać.
– Detektyw Boyd – przedstawił się wysoki, szczupły mężczyzna.
Wyglądał na bardziej zadbanego od swojej towarzyszki. Dziwna para, pomyślał Russell.
– Weszliście państwo nielegalnie na moją posesję. Jak się tu dostaliście?
– Dzięki gospodyni. Niezły ma pan tu sprzęt – powiedziała inspektor.
– Pani Crumb to szalona starucha. Czego chcecie? Nic nie zrobiłem.
– A czy naruszenie zakazu zbliżania się brzmi znajomo? – Teraz głos kobiety był wyższy. Szydziła z niego.
– Nie zbliżałem się do tego domu – wycedził. – Spytajcie żony. Czy to ona was wysłała, żeby wydusić ze mnie jeszcze trochę kasy? No to macie pecha. Jestem spłukany.
– Kiedy ostatni raz widział pan żonę? – zapytał detektyw.
On na pewno nie był wokalistą, pomyślał Russell. I co to miało wspólnego z Marian?
– Moją żonę?
– Tak, panie Russell. Pana żonę.
– Jakieś cztery miesiące temu, w sądzie. Czemu jej nie spytacie?
– Zrobilibyśmy to, gdybyśmy mogli ją znaleźć – wyjaśniła inspektor.
– Spróbujcie w Tesco albo w domu. To jedyne dwa miejsca, w których można ją spotkać.
– Nie ma jej ani tu, ani tu. Kiedy ostatni raz widział pan teściową?
– Chwileczkę… O co tu chodzi?
– Proszę odpowiedzieć na pytanie.
– Nie mam zamiaru. Nie macie prawa przychodzić do mnie i zadawać mi głupich pytań. Wynoście się, bo zadzwonię po prawnika.
Śledcza zbliżyła się do niego. Arthur nie cofnął się ani o milimetr.
– Odpowiadanie na te pytania leży w pana interesie – powiedziała.
– Czemu? Za każdym razem, kiedy mam z wami do czynienia, słono za to płacę. To przez was straciłem rodzinę. Nie mogę nawet widywać się z córką bez wcześniejszego miesięcznego powiadomienia. – Zacisnął pięści. Mocno żuł gumę Nicorette. Krew pulsowała mu w klatce piersiowej i ramionach, wrzała w okolicach głowy. Mięśnie nóg sprawiły, że kolano zaczęło mu drgać.
– Czemu pan tak się złości?
Inspektor, jak jej tam było? Parker. Tak. Ta suka zrobiła kolejny krok w jego stronę. Jeszcze jeden i jej jebnę, pomyślał. Zamiast tego wzruszył ramionami.
– Nie chcę robić problemów.
– Gdzie był pan wczoraj między wpół do siódmej a, powiedzmy, jedenastą wieczorem?
– Czy potrzebny mi prawnik?
– To zależy od pana. Ma pan coś do ukrycia?
Arthur uderzył pięściami w uda.
– Przychodzicie tutaj i zaczynacie przesłuchanie. Stresujecie mnie i tyle. A jak wy byście się zachowali, gdyby ktoś bez uprzedzenia wparował do waszego studia muzycznego?
– Nie mam studia – odparła.
– Nic dziwnego.
– Co ma pan na myśli?
Arthur wstał, był na granicy cierpliwości.
– Wygląda mi pani na taką, co ma kij w dupie. I to tak głęboko, że nie umie cieszyć się muzyką. Mam rację czy nie? Ha!
Przesadziłem, pomyślał, kiedy złapała go za koszulkę i przyciągnęła do siebie. Poczuł miętówkę, którą ssała, żeby przykryć nieświeży zapach alkoholu. Pijaczka. Wszyscy policjanci byli tacy sami. Pieprzeni alkoholicy.
– Zabieraj łapy, ale już – rozkazał.
Puściła go, ale się nie odsunęła.
– Zabieram pana na komisariat, złoży pan zeznania.
– A co ja takiego zrobiłem?
– Odmówił pan odpowiedzi na nasze pytania – odrzekł szczupły detektyw. – Gdzie był pan wczoraj wieczorem?
Russell wziął do ręki gitarę i usiadł.
– W pracy, w barze U Danny’ego i na kolacji z panią Crumb, mniej więcej wpół do ósmej. Potem siedziałem tu i grałem. A teraz się wynoście.
Detektywi popatrzyli na siebie. Decydowali, co zrobić? Chujki, pomyślał Arthur i założył słuchawki. Odjechał na stołku, obrócił się w stronę komputera i zaczął śpiewać.
Kiedy znów się odwrócił, już ich nie zobaczył. Ale nie miał wątpliwości, że wrócą: to było jasne jak słońce, czy co tam się mówi.
Wypluł gumę. Poszperał w futerale gitary, znalazł paczkę papierosów i zapalił jednego. Zakręciło mu się w głowie i wiedział, że potrzebuje czegoś mocniejszego od nikotyny.
– Pierdol się, Marian – powiedział i ściągnął słuchawki. – Ty pieprzona manipulantko.
* * *
– Co za typ – mruknął Boyd, próbując zapalić papierosa w deszczu.
– Flanelowa koszula w kratkę i zapuszczona broda… Za kogo on się ma? – wtórowała mu Lottie, naciągając na głowę kaptur.
– Mógłby się umyć – dodał sierżant.
– Nic nie czułam.
– Nie dziwi mnie to.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Lottie, znowu pijesz. Nie jestem ślepy ani głupi. Co się dzieje?
Troska na jego twarzy ją niepokoiła. Nie potrzebowała jego współczucia. Chciała stoczyć tę walkę po swojemu. Jak zawsze.
– Zajmij się swoimi sprawami. – Pobiegła do samochodu. Wsiadła, trzasnęła drzwiczkami.
Boyd do niej dołączył.
– Powiem to tylko raz – zaczął. – Jeśli mnie potrzebujesz, jestem.
– Odpal silnik. Musimy wypełnić papierki na temat Arthura Russella i sprawdzić jego domniemane alibi.
– Twoje życzenie jest…
– Odpal silnik, Boyd.
– Może powinniśmy mu byli powiedzieć o jego nieżywej teściowej i zaginionej żonie.
– Może dobrze, że nie powiedzieliśmy. Zobaczymy, co teraz zrobi.
– Myślisz, że Marian zabiła własną matkę?
– Może zapytamy ją, jak już ją znajdziemy? – Lottie wyciągnęła nogi na desce rozdzielczej i zaczęła zastanawiać się, skąd wziąć więcej tabletek.
– Dokąd teraz? – spytał Boyd.
– Do mieszkania Tessy Ball.
– A co z barem U Danny’ego? Musimy sprawdzić alibi Arthura.
– To może poczekać. Możemy tam zjeść obiad.
– Może nawet dostaniemy za darmo. – Boyd wrzucił bieg.
– Jesteś skąpym draniem – skomentowała, ale pomyślała dokładnie o tym samym.
– …ale pomyślałaś to samo – odpowiedział.
Lottie nadaremnie próbowała powstrzymać uśmiech. Śmiech jej towarzysza rozbrzmiewał przez całą drogę na osiedle Świętego Declana.
* * *
Lynch przestała walić w drzwi, odwróciła się i stanęła oko w oko z kobietą, która trzymała klucz w dłoni.
– Mogę w czymś pomóc?
– Jestem tymczasową funkcjonariuszką do spraw kontaktów z rodziną, przypisaną Emmie Russell. Nie wie pani, gdzie ona może być?
– Powiedziałam tej drugiej, że nie potrzebujemy… Ech, proszę wejść. – Kobieta otworzyła drzwi i zaprosiła Lynch do środka. – Nazywam się Bernie Kelly.
Lynch zdjęła płaszcz i powiesiła go na słupku balustrady schodowej, na którym wisiała już góra innych ubrań.
– Dzwoniłam i pukałam, ale nikt nie odpowiadał. Poszłam nawet do domu Russellów. Gdzie jest Emma?
– W łóżku, jak mniemam. Nie wiem, jak ona sobie z tym wszystkim poradzi.
– Mogę sprawdzić? – Lynch chwyciła kobietę za ramię i poprowadziła ją w stronę schodów. – Chcę mieć pewność, że nic jej nie jest.
– W moim domu jest bezpieczna. Dlaczego miałoby być inaczej?
– Proszę sprawdzić, nalegam.
– Emma? Natasha? Już nie śpicie? – Bernie zaczęła wchodzić po schodach. Lynch chciała ją wyprzedzić i sprawdzić każdy pokój.
– Co tam, mamo?
Lynch założyła, że to Natasha. Dziewczyna, która pojawiła się u szczytu schodów, miała na sobie czarny T-shirt do spania. Spływające jej do ramion włosy były rozczochrane. Na obu udach miała wytatuowane ciemnoczerwone serca przebite sztyletami, z których kapała krew.
– Gdzie jest Emma? – Lynch prawie zepchnęła Bernie ze schodów, przepychając się obok niej na górę.
Natasha zmrużyła jedno oko, drugie wydawało się wciąż przymknięte, jakby przez sen.
– Kim pani jest?
– Detektyw Maria Lynch, funkcjonariuszka do spraw kontaktów z rodziną. Muszę się zobaczyć z Emmą. Gdzie ona jest? – W głosie Lynch pobrzmiewały ostre tony. Panikowała i nie potrafiła go opanować.
W sypialni Emmy nikogo nie było.
– Czy jest w innym pokoju? – Nie czekając na odpowiedź, sprawdziła pozostałe pomieszczenia. Wszystkie okazały się puste. Wyciągnęła telefon i zbiegła po schodach, mijając Bernie Kelly, która stała z szeroko otwartymi ustami. Lynch szukała w telefonie numeru szefowej.
– Hej, chwileczkę, proszę pani, to mój dom.
Lynch poczuła, że ktoś ciągnie ją za kucyk, i odwróciła się błyskawicznie, gotowa do ataku. W tym samym momencie tylne drzwi się otworzyły i weszła nimi nastolatka, w ręku trzymała siatkę z supermarketu. W domu zapachniało świeżym pieczywem.
– To ty jesteś Emma?
Dziewczyna przytaknęła.
– Gdzieś ty, do cholery, była? – krzyknęła Lynch, rozłączając się, zanim inspektor Parker mogła odebrać.
Emma skurczyła się i cofnęła w stronę drzwi. Do oczu napłynęły jej łzy.
– Poszłam po zakupy.
– A pani właśnie zaatakowała funkcjonariuszkę policji. – Lynch odcięła się w stronę Bernie Kelly.
– To mój dom! Nie może pani tu wparowywać, jakby należał do pani. – Bernie przemaszerowała obok śledczej i skierowała się do kuchni. – Chodźcie, napijemy się herbaty. Musimy się uspokoić.
To tylko jeszcze bardziej rozwścieczyło Lynch.
Tessa Ball mieszkała w nowym trzypokojowym mieszkaniu w apartamentowcu obok nieczynnego szpitala Świętego Declana. Lottie wykrzywiła się, a między łopatkami przebiegł jej dreszcz. Nie lubiła wracać myślami do swojej ostatniej sprawy, która zakończyła się w tej zamkniętej placówce.
– Co z tobą? – spytał Boyd. – Wyglądasz, jakby szczur przebiegł ci po twarzy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki