Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Autobiografia Marcina Świetlickiego
Marcin Świetlicki — jeden z najwybitniejszych polskich poetów współczesnych, który z sukcesem łączy dwa pola działań: literaturę i muzykę — w obszernej autobiograficznej rozmowie z Rafałem Księżykiem, mistrzem wywiadu rzeki.
Z reguły nieskory do zwierzeń i pilnie strzegący granicy prywatności, w tej książce Świetlicki opowiada zaskakująco otwarcie o swoim życiu, nie pomijając epizodów bolesnych, trudnych, a nawet dramatycznych, nie popada jednak nigdy w tani sentymentalizm ani celebrycki ekshibicjonizm.
„Mogłem uczestniczyć w panelach, jeździć na stypendia, w radiu i telewizji czytać z kartki swoje wiersze, które nie byłyby takie, jakie są, tylko byłyby takie, żeby się wszystkim podobały. Mogłem tak zrobić, być może byłbym spokojniejszy, byłbym szczęśliwszy. Mogłem tak wybrać, ale tak nie wybrałem”.
W opowieściach Marcina Świetlickiego pojawiają się między innymi najważniejsi twórcy pokolenia „brulionu”, muzycy zespołu Świetliki, dziennikarze i redaktorzy "Tygodnika Powszechnego", malarze Grupy Ładnie, legendarne postacie sceny muzycznej, artyści z którymi na przestrzeni lat przyjaźnił się, wadził, współpracował. Niezwykły zmysł obserwacji oraz ironiczne spojrzenie pozwalają Świetlickiemu tworzyć żywe i kapitalnie uchwycone portrety indywidualne i środowiskowe. Wyłania się z tego odmalowany z odrębnej perspektywy zapis przemian Polski ostatnich czterdziestu lat.
Prawdziwie fascynujący, wielowymiarowy autoportret wybitnego artysty, człowieka dojrzałego i doświadczonego. Wątki biograficzne przeplatają się tu z refleksjami dotyczącymi nie tylko sztuki, ale także przyjaźni, miłości, rodzicielstwa, lojalności, wiary, pokusy autodestrukcji i woli przetrwania.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 621
„mam to na końcu języka,
mój język nie ma końca”
Specyficzny anioł
1. UŚPIONY AGENT
„Przypuszczałem, że
jestem wysłany w jakiejś jeszcze
niejasnej misji, którą uświadomię
sobie kiedy urosnę”.
Bieguny
Kiedy zadzwoniłem do pana, powiedziałem, że zastanawiam się, jakim tonem zagaić. A pan na to od razu: „ze mną trzeba surowo”.
Tak.
Mam zatem pytanie surowe, najsurowsze z możliwych. Jak to się zaczęło?
Co?
Każdy ma w życiu takie momenty, o których z perspektywy czasu myśli: ta chwila, ten wybór sprawiły, że jestem, jaki jestem.
Trochę konfabulując: był taki moment w dzieciństwie, kiedy dusiłem się, umierałem. Jakieś astmatyczne historie. I wydarzyło się coś takiego, że wydobyłem się z siebie i zacząłem latać przy suficie. A potem przeleciałem do drugiego pokoju. I tam, krążąc przy suficie, obserwowałem rodziców, bezgłośnie wołałem o pomoc. To może sen, może prawda. To wydarzenie coś ze mną zrobiło. I od tej pory jestem poetą. To żaden wybór. To konieczność.
Ale tak naprawdę to czuję się kompletnie bezradny wobec takiego pytania. Nie wiem, co się zaczęło. Czy w ogóle się już zaczęło. Jeśli chodzi o pisanie, to nie wiem dokładnie, kiedy był początek. Nauczyłem się pisać i od razu zacząłem pisać wiersze. Jeśli chodzi o muzykowanie, to bardzo późno. Ale debiuty książkowy i muzyczny nastąpiły dopiero po mojej trzydziestce. Miałem kryzys, pogubiłem się, musiałem coś ze sobą zrobić. Wydałem książkę, zająłem się muzyką. Poprzednie lata spędziłem w przyczajeniu, uśpieniu.
Pan się urodził 24 grudnia. Czy taka data ciąży nad życiem?
Tak, ale raczej przyjemnie ciąży. To nie jest przekleństwo. Każdy sprawdza, kto urodził się tego dnia co on. No i u mnie jest cudownie. Dwudziestego czwartego grudnia urodzili się Adam Mickiewicz i Lemmy Kilmister. Więc ja jestem rozciągnięty między nimi. Mickiewicza uwielbiam. Lemmy’ego uwielbiam. I Motörhead lubię, chociaż nie powinienem lubić takiej muzyki. Jedyny metalowy zespół, który szanuję. Oni byli punkowcami w pewnym sensie. Mickiewicz, Lemmy i ja. Maria Janion też urodziła się tego dnia.
Marię Janion też pan uwielbia?
Szanuję ją, cenię. Miło mi, że urodziłem się tego samego dnia co ona. Mój ojciec, szperając w księgach parafialnych, znalazł nawet Marcina Adama Świetlickiego, który urodził się dokładnie dwieście lat przede mną. Dokładnie 24 grudnia 1761 roku. Ciekawe. W księdze było też napisane, że ów Marcin Adam Świetlicki w wieku lat, powiedzmy, dwudziestu czterech poślubił Agnieszkę Szydłowską. Myślałem, że i mnie się to przydarzy, ale z niewiadomych powodów nie przydarzyło się.
Marcin Adam Świetlicki, prawdopodobnie 1962 rok. Sny o potędze
Czy ojciec wynalazł jeszcze jakichś ciekawych antenatów?
Jest taka historia opowiedziana mi przez mamę, że jesteśmy spokrewnieni z rodziną Młodożeńców, poetów i grafików. Oni osiedlili się w Warszawie, ale pochodzą z Zamojszczyzny i jesteśmy dalekimi kuzynami. Piotr Młodożeniec robił okładki do moich Wierszy i Powieści, najnowszą moją książkę też zrobił. Jak zobaczyłem jego prace, to od razu czułem, że to swój. O, tu na ścianie wisi kalendarz, który dostałem od Piotra, z pracami trzech Młodożeńców, ojca i obu synów. No a wcześniej był bardzo ciekawy poeta Stanisław Młodożeniec. Mama opowiadała, że ojciec Piotra był pierwszym mężczyzną, który pocałował ją w rękę, kiedy była podlotkiem.
A to ja w 1963 roku, Wigilia. Oprócz konia dostałem szablę
Jeszcze z długimi włosami, prawdopodobnie 1964 rok. Potem zażądałem ich obcięcia
Pan nieodwołalnie kojarzony jest z Krakowem, ale pańskie korzenie, lata formatywne związane są z Lubelszczyzną.
Dumny jestem, że pochodzę z Lubelszczyzny, ale zawsze ciągnęło mnie, żeby zamieszkać w dużym mieście. Trzeba było uciec do anonimowości. Piaski, moje rodzinne miasteczko, są malutkie. Zaledwie dwadzieścia cztery kilometry od Lublina, kiedyś pewnie będą wchłonięte przez miasto. Mają niespełna trzy tysiące mieszkańców. Wszyscy wszystkich znają, a ja za tym nie przepadam. Nie lubię być konkretnie umiejscowiony. Lublin, gdzie chodziłem do liceum, też był dla mnie za mały. Skończyłem szkołę i od razu wiedziałem, że chcę zwiać dalej. Warszawa mi się nie podobała. Kraków kojarzył mi się bardzo dobrze. To wybrałem Kraków. Ale jestem z Lubelszczyzny. U nas na Lubelszczyźnie ludzie są bardziej otwarci i nastawieni na innych. I te cechy, mimo groźnych min, które robię na scenie albo w poezji, mam z Lubelszczyzny.
Piaski, gdzie pan się wychowywał, to miejsce o niezwykłej historii. Tam żyli arianie, potem kalwini, Żydzi. O Żydach z Piasków można przeczytać w Sztukmistrzu z Lublina Singera. Oddziaływało na pana to wielokulturowe tło?
Z Piask, a nie Piasków. Tak to się odmienia. Ojciec nie dość, że był historykiem, to jeszcze regionalistą. Wydał mnóstwo, niekiedy całkiem obszernych, książek o historii naszego miasteczka i regionu. Żył historią tego miejsca, niemal wyłącznie o niej mówił. No to mimowolnie tym nasiąkałem. Mam świadomość przeszłości. Mieszkańcy naszego miasteczka bardzo łatwo zmieniali wyznanie. Zmieniali się w braci polskich, luteran albo kalwinów. Moi przodkowie byli przez moment luteranami. W Piaskach przedwojennych przeważała ludność żydowska. A ja jestem synem filosemity. Może na zasadzie przeciwieństwa powinienem być antysemitą, ale antysemici są brzydcy i nieciekawi. Kiedy cztery lata temu wyprowadziłem się z centrum Krakowa i zamieszkałem na Kazimierzu, czyli w dzielnicy żydowskiej, w domu, który zaprojektował żydowski architekt, to poczułem się bardzo dobrze. Dom na Dietla, tu gdzie rozmawiamy, jest z 1900 roku, a mój rodzinny też mniej więcej z tego okresu, więc czuję się tu jak u siebie.
Rodzice byli dziećmi wojny. Rzutowało to na wasz dom?
Mama jest z rocznika 1928. A ojciec 1931. Umarł w 2014 roku. Urodziłem się zaledwie siedemnaście lat po wojnie, bo na Lubelszczyźnie skończyła się w 1944, więc w zasadzie też jestem dzieckiem wojny. Siedemnaście lat to nie jest dużo. Mama w 1944 miała szesnaście lat. Jej starszy brat z pokolenia Kolumbów był w partyzantce i wyszedł z lasu jakiś czas po wojnie. Wyjechał na Ziemie Odzyskane. Hmm, ale czy był żołnierzem wyklętym? W naszych okolicach działał najsłuszniejszy żołnierz wyklęty, ten, który najdłużej się ukrywał.
Józef Franczak, którego bezpieka zastrzeliła w 1963 roku?
Tak. Postawili teraz przy cmentarzu jego pomnik, przyjechał prezes Kaczyński, zablokowali całe miasteczko, świętowali. Żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają tę postać zupełnie inaczej, niżby chciała to dzisiejsza władza. Ale pewnie niedługo ci pamiętający wymrą, pomnik pozostanie.
A pan śpiewa teraz we Fryzjerskim jazzie o „muzyku wyklętym”.
Tak sobie wymyśliłem. Ten tekst pochodzi z najnowszej książki, która jest nasycona tym, co się dzieje tu i teraz. Nazywa się Drobna zmiana. Niestety rzeczywistość na mnie oddziałuje. Jestem pisarzem politycznym i historycznym zarazem. Nie wiedziałem, że taki jestem, ale tak się stało. Pewnie dzięki ojcu.
Jak pan wspomina dom rodzinny?
Mojego dzieciństwa nie nazwałbym ani szczęśliwym, ani nieszczęśliwym. Nic złego mi się nie działo, nikt mnie nie bił, nikt mnie nie molestował. W stosunkach rodzinnych nie było agresji. Ale bardzo chętnie uciekłem w świat.
Nudno było?
Nie było nudno. Bawiłem się głównie sam. Ale to były bardzo ciekawe zabawy. Nauczyłem się czytać, gdy miałem pięć lat: rozpoznając litery na szyldach w miasteczku. I zaczęła się przygoda z książkami. Bardzo szybko zacząłem też słuchać muzyki. Mój ojciec był również muzykiem, puzonistą. W latach pięćdziesiątych studiował muzykę w Gdańsku, potem, gdy poszedł do wojska, grał w orkiestrze wojskowej, a później mu się odmieniło i został nauczycielem historii. Ojciec nie był wybitnym instrumentalistą, ale miał słuch i potrafił uczyć. Bardzo często utalentowane muzycznie dzieci z miasteczka pobierały lekcje u ojca. Ojciec dałby chyba radę zagrać na wszystkim, ale uczył grać na klawiszach i akordeonie. Pamiętam taką przepiękną scenę już z tego wieku: mama ma urodziny, a urodziny te przypadają w lipcu, siedzą z koleżankami w ogrodzie, a ojciec z pierwszego piętra naszej kamieniczki im przygrywa.
Anna i Lucjan Świetliccy, połowa lat pięćdziesiątych. W wózku moja starsza siostra, Dorota
Słychać było muzykę w domu?
Ojciec przyjmował uczniów w domu. Słyszałem, jak się dzieci uczą grać. Ciekawe, że nas nigdy nie uczył. Bardziej chciał nam wcisnąć historię. A muzykę, nie wiem dlaczego, nie. Pamiętam, że oglądał rozstaw moich palców. „Eee tam, co ty zagrasz”, mówił lekceważąco. Sióstr też nie uczył. Uczył cudze dzieci. Ale muzyka w genach została. Może z tego też powodu założyłem zespół, żeby ojcu pokazać, że potrafię. Ale nie wiem, czy słuchał moich piosenek. Ojciec był uroczym egoistą skupionym wyłącznie na sobie, na historii. Przyjeżdżało się do domu, ojciec natychmiast wyciągał tysiąc papierów, kazał je czytać. Pokazywał wywiad, który zrobił z nim ktoś dla prasy lubelskiej. Opowiadał, co mu się przydarzyło, że przyjechali Żydzi skądś tam i on ich oprowadzał po miasteczku.
Talenty literackie też częściowo mam po ojcu. Pisywał na przykład dla kapeli podwórkowej, która funkcjonowała w naszym miasteczku. Teksty satyryczne. Pisał też wiersze. Niezbyt dobre. Takie rymowanki o miłości do ojczyzny, do natury, do wszystkiego. Nie był ojciec dobrym poetą. Przepraszam, ojcze.
Prawdopodobnie prosili, żeby się uśmiechnąć. Usiłowałem. Początek lat siedemdziesiątych
SPIS ILUSTRACJI
s. 9 – Marcin Świetlicki, ok. 1962 roku (fot. z archiwum rodzinnego)
s. 10 – Marcin Świetlicki. Od góry: rok 1963 i 1964 (fot. z archiwum rodzinnego)
s. 15 – Rodzice (fot. z archiwum rodzinnego)
s. 16 – Marcin Świetlicki, początek lat siedemdziesiątych (fot. z archiwum rodzinnego)
Wydawnictwo dołożyło wszelkich starań w celu odnalezienia właścicieli praw autorskich do wszystkich ilustracji umieszczonych w książce, nie zawsze było to możliwe. Tym osobom chcielibyśmy podziękować za zamieszczenie ich utworów w naszej publikacji.