King! Autobiografia - Muniek Staszczyk, Rafał Księżyk - ebook

King! Autobiografia ebook

Muniek Staszczyk, Rafał Księżyk

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Muniek Staszczyk KING!

Spowiedź legendy rocka

Z Rakowa, robotniczej dzielnicy Częstochowy, na największe polskie sceny klubowe i festiwalowe. Muniek Staszczyk opowiada całe swoje życie niezawodnemu Rafałowi Księżykowi.

„W piosenkach T.Love zawsze była refleksja, autorski przekaz” – wyznaje Zygmunt Staszczyk, lider zespołu T.Love. Sam o sobie mówi: „podwórkowy chłopak”. Kochany za szczerość i otwartość artysta podbił serca publiczności nie tylko poprzez buntowniczy styl, ale przede wszystkim przez jedyne w swoim rodzaju teksty. W autobiografii znajdziemy osobiste wyznania muzyka na temat jego wzlotów i upadków, a także czerpanych z życia inspiracji, które stały się pożywką dla twórczości artysty. Odbędziemy pozbawioną showbiznesowej otoczki podróż za kulisy, począwszy od transformacji Zygmunta (Zygi, Mongoła) w Muńka, początków kariery i kreowania wizerunku, poprzez burzliwe dzieje zespołu, aż po aktualną aktywność artystyczną i prywatną.

King! to szczera, nietuzinkowa opowieść o buncie, przezwyciężaniu własnych słabości oraz poszukiwaniu wiary i samego siebie, którą powinien poznać każdy fan polskiego rocka.

„Jednym tchem przeczytałem. I zobaczyłem innego Muńka, nie tego fajnego «kumpla z podwórka», którego znam ze sceny, ale wrażliwego, pokomplikowanego faceta, który potrafi być też niefajny. Polubiłem go za to jeszcze bardziej, bo zobaczyłem w nim po prostu człowieka. Ze wszystkimi jego wadami, niedoskonałościami i upadkami. Otworzył się w tych swoich opowieściach, rozebrał do golasa. Szacunek. Znakomita rockandrollowa podróż. Jazda. Jest tu materiał na przejmujący scenariusz”. ARKADIUSZ JAKUBIK

„Wywiady-rzeki Rafała Księżyka to najwyższa jakość sama w sobie. Stworzył on nowy, odrębny i najwyższej jakości rodzaj tej formy literackiej. Zaliczam się do bardzo wąskiego grona szczęśliwców, którzy mieli ten zaszczyt, że zechciał z nimi coś takiego przeprowadzić. Teraz do tego grona dołączył Zygmunt Staszczyk. Mój mentalny brat, menel (jak ja) i równocześnie człowiek ceniący wartość rodziny ponad wszystko (jak ja). Artysta potrafiący zainteresować słuchaczy od kilkudziesięciu lat bez chwili przerwy i przede wszystkim jedna z najwybitniejszych postaci naszej sceny. Ileż gwiazd w tym czasie pofrunęło do góry i równie szybko spadło, podczas gdy on trwa, inspiruje i zachwyca. Ten duet sprokurował dzieło – nie waham się użyć tego słowa – arcywybitne. Książka ma tylko jedną poważną wadę. Że się kończy. Mógłbym czytać bez końca”. KAZIK STASZEWSKI

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 495

Oceny
4,1 (147 ocen)
61
57
21
5
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Jozefpepe44

Nie oderwiesz się od lektury

W mojej ocenie bardzo dobra książka, historia z przesłaniem, bohater choć nie zawsze wzór do naśladowania pokazuje nam że można...
00
Hanka173

Nie oderwiesz się od lektury

Za mało mi T.Live i Muńka. Jest na to lekarstwo. King! Muniek Staszczyk. Autobiografia. 2019. Jak na książkę autobiograficzną osoby żyjącej to stara dość. Jak na człowieka już nie tak bardzo. Sięgam po Kinga. Dużo zdjęć i jeszcze więcej historyjek, anegdot. Mnie najbardziej interesuje zespół rockowy w socjalistycznym kraju. Studia i cenzura. I życie. Takie zwykłe. Muniek opowiada o relacjach z Kazikiem, Korą Kayah, Krawczykiem, Nowickim, Celińską oraz spotkaniach z ważnymi dla niego ludźmi sztuki, kultury i prasy. Książka obfituje w środowiskowe opowieści, opowieści koncertowe i te które powstały gdy kolejne płyty T.Love nagrywał. Są też fragmenty polityczne. Wałęsa, Kwaśniewski , Unia Europejska no i lekko filozoficzne powiastki po melanżach i opis relacji z Bogiem i kościołem. Ciekawe. Równie jak okoliczności powstawania kolejnych płyt. Zawsze można sięgnąć do internetu i poszukać cudnego dueciku Krawczyk/ Staszewski w projekcie Muzyka łączy pokolenia o którym opowiada w autobiografi...
00
piotrSz21

Dobrze spędzony czas

całkiem dobrze.
00

Popularność




Opieka redakcyjna: WALDEMAR POPEK
Redakcja: TOMASZ KUNZ
Wybór fotografii: ANDRZEJ NAJDER
Przygotowanie ilustracji do druku: PIOTR KOŁODZIEJ
Korekta: MARIA ROLA, JOLANTA STAL, ANETA TKACZYK
Opracowanie graficzne wersji papierowej: ROBERT KLEEMANN
Redakcja techniczna: ROBERT GĘBUŚ
© Copyright by Zygmunt Staszczyk & Rafał Księżyk © Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2019
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-08-07105-2
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kraków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40 e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl
Konwersja: eLitera s.c.

Pamięci Roberta Brylewskiego (1961–2018)

01   UWALNIANIE

Każdy dostaje w liceum jakąś ksywę. Wbiłem się w tego Muńka. Byłem Muńkiem, zanim jeszcze zacząłem realizować projekcję o muzyce

Czym się różnią Muniek i Zygmunt Staszczyk?

Ha, ha... Jak by to powiedzieć...?

Alter ego to złe określenie. Muniek nie został wymyślony w konkretnym celu. Muńka wymyślił profesor Krawczyński od wychowania muzycznego.

Wymyślił tę ksywę i przyjęła się od razu. Zaraz na początku liceum. Wrzesień 1978. Chciał nas poznać. Każdy uczeń wstawał i mówił coś o sobie. Wstałem, pamiętam to jak dziś: „Jestem Zygmunt i słucham rocka”. A on na to: „To Muniek na ciebie mówią w domu, co?”. Nie, nikt tak do mnie nie mówił. Następnego dnia Darek Zając, późniejszy klawiszowiec T.Love’u, podchodzi do mnie na przerwie: „Muniek, masz kanapkę?”.

Każdy dostaje w liceum jakąś ksywę. Wbiłem się w tego Muńka. Byłem Muńkiem, zanim jeszcze zacząłem realizować projekcję o muzyce. Bo zanim wszystko zaczęło się dziać naprawdę, była projekcja w głowie młodego chłopaka. To, co robił każdy zainfekowany rock and rollem: rakietka od badmintona udająca gitarę i riffy przed lustrem, kiedy rodziców nie było w domu. Albo otwarte okno i muzyka włączona na ful, żeby zainteresować ludzi, zwrócić uwagę dziewczyny z sąsiedniego bloku.

Jak jeszcze na ciebie mówili?

Na podwórku miałem różne ksywy. Zyga, Mongoł. Na Rakowie nie mówili na mnie Muniek. To twór z liceum. Zdziwiła się ta moja żulerska ekipa z dzielni, że mówią na mnie Muniek. Gdy dostałem się do liceum, to był moment kluczowy. W tym samym 1978 roku założyłem sobie zeszyt, który nazwałem „TEXTBOOK”. Wpisywałem tam sobie różne wierszyki, jeszcze nie na potrzeby piosenek, ale podpisywałem się już Muniek. Ten Muniek przyszedł sam z siebie. I stał się moją kotwicą.

Zaraz później zaczęło się dziać coś konkretnego, wiosną 1979 odbyła się pierwsza próba zespołu Schoolboys, druga klasa liceum. Jak przyszedł punk, sam sobie wymyśliłem ksywkę, Muniek Bloody Fashion. Krwawa moda? Nie wiem dlaczego, dobrze to brzmiało. Przy pierwszych tekstach piosenek, jeszcze na długo przed T.Love’em, podpisywałem się Muniek B.F. Słabizna to była, ale w jakiś sposób wykreowałem się sam. Jak zaczęły się koncerty, mówili już o mnie: „Ten kolo to jest Muniek”.

Gdy przyjął się Muniek, przestałeś być Zygmuntem?

Zygmunt poszedł w odstawkę. Nie całkiem, bo w domu dalej tak do mnie mówili. Do dziś rodzice mówią „Zygmusiu”, chociaż kiedy się stałem Muńkiem, dla mamy też byłem Muńkiem. Moja żona mówi na mnie Muniek, co jest dziwne, ale jak się poznaliśmy, byłem już Muńkiem. W zespole, w tym ostatnim składzie, mówili zamiennie: Muniek i Zygmunt. I w życiu też tak się to rozkłada, mniej więcej połowa ludzi, których przez te pięćdziesiąt pięć lat poznałem, mówiła do mnie Zygmunt. Jak byłem małolatem, na imprezach głupio mi było przedstawiać się tym imieniem. Tata dał mi je po dziadku. Na początku trochę mnie krępowało. Zygmunt kojarzył mi się ze starszym panem. Może to kwestia wieku, ale ostatnio coraz bardziej zacząłem lubić imię Zygmunt.

Po trzydziestu pięciu latach zawiesiłeś działalność zespołu T.Love. Muniek jako persona sceniczna zaczął ci ciążyć? Taka postać siłą rzeczy się wykształciła. Gdy przychodzi trasa, musisz przyjąć pewien rodzaj zachowań, pewną dyscyplinę, wskoczyć w koncertowe buty.

W jakiś sposób zaczęło mi to ciążyć, skoro ponad dwa lata temu podjąłem decyzję o zawieszeniu działalności zespołu. Ale bez przesady, przecież sam to wszystko wymyśliłem. Na pewno chcę coś zmienić, ale nie chciałbym się ograniczyć do tandety odświeżania wizerunku. Naturalnie się to układa. Teraz, gdy gram mniej koncertów, żona czasami śmieje się ze mnie: „Co? Wskakujesz w koncertowy uniform?”. Złapałem się na tym, że idę na spotkanie i muszę być w zestawie Muńka. Czarne okulary, ciężkie buty. Wiem, że ludzie tego ode mnie oczekują. Rozmawiałem niedawno z lekarzem o operacji bliskiej osoby. Chciał się spotkać i pogadać, umówiliśmy się na obiad, byłem grzeczny, mega kulturalny, ale zorientowałem się, że on ode mnie oczekuje tego rockowego Muńka, opowieści z szołbiznesu. Jeden z wielu przykładów. Wychodzi na to, że Muniek to trochę taki towar eksportowy. Jak wracam do domu, zakładam tenisówki, każdy tak ma.

Rozmawiamy o Zygmuncie, Muńku, a przecież ty mógłbyś też powiedzieć: „T.Love to ja”. Przez tych trzydzieści pięć lat byłeś jedynym stałym muzykiem w zespole, reżyserowałeś kolejne składy. Myślałeś o sobie w ten sposób?

Nie. Zawsze stawiałem na zespół. Nie jestem instrumentalistą, bez chłopaków bym sobie nie poradził. Wszystkich chłopaków, bo przez zespół przewinęło się dwudziestu paru muzyków. Byłem leniem i nie nauczyłem się grać na żadnym instrumencie. Albo za grube paluchy, albo za mało pracy, bo przecież, jak każdy wtedy, próbowałem grać na gitarze. Były plany, że Janek Benedek nauczy mnie grać, potem że Janek Pęczak nauczy. Nie chciało mi się. Nieważne. Jest jak jest. Mam świadomość swojej niewystarczalności. Bez kolegów nie miałbym tego zestawu piosenek. Zawsze potrzebowałem partnera. Trafiałem z reguły na utalentowanych i mocnych osobowościowo muzyków.

U mnie zawsze był etos zespołów. Jak się zainteresowałem rockiem, to nie ze względu na solistów. Kochałem zespoły. Band, czyli podwórkowa jazda. A ja ewidentnie jestem chłopak z podwórka, dla którego ważni byli kumple. Koledzy byli zawsze. Wiadomo. „Tylko z kolegami. Tylko z kolegami”, mówiła mama. „Poszedł gdzieś z kolegami. Biega z kolegami”. No, nastał czas, że zaczęliśmy się interesować dziewczynami. Ale jak zespół, to z kolegami. Jeśli z kimś mam grać, to musi być ziom. Zawsze mnie wkurzało, gdy ktoś zapowiadał nasz koncert: Muniek Staszczyk i T.Love. Jak mogłem, to reagowałem: „Mówcie T.Love”. Żeby było jasne, mam świadomość, że jestem frontmanem i liderem. Spijałem śmietankę, ale miałem też najwięcej do udźwignięcia.

Chociaż w estradowych notowaniach zaszliście z T.Love’em wysoko, Muniek zachował wizerunek „podwórkowego równego chłopaka”, jak z waszej piosenki. Czy w pewnym momencie Muniek nie był bardziej „równy” niż Zygmunt Staszczyk? Podwórkowy chłopak został na scenie, a ty sam obrosłeś w tłuszczyk?

Pierwszy zwrócił na to uwagę Paweł Dunin-Wąsowicz. Stwierdził, że Zygmunt pisał lepsze teksty, jak jeździł środkami komunikacji miejskiej. Stąd tekst piosenki Komercja z 1997 roku. „Już nie jeździsz tramwajem / Czasy tak się zmieniają”. Paweł celowo zrobił taki złośliwy przytyk, żeby mnie zmobilizować. A było jeszcze przede mną sporo dobrych płyt. Naturalnie, jak zaczęły się profity z muzyki, pojawiły się samochody. Polubiłem jeżdżenie, nie konkretne modele w sensie szpanowania. Najpierw maluch, potem nissan sunny. Byłem bardzo z siebie dumny, kiedy w 1993 roku mogłem sobie kupić za własne pieniądze zachodni samochód, kilkuletniego nissana sunny. Pamiętam, że Kazik mnie zapytał, czy to za pieniądze z ZAiKS-u, bo on też wtedy kupił sobie używanego forda sierrę. Niby byliśmy już gwiazdami rocka, a tu jeden pyta drugiego o stary, używany samochód, że to takie cool. Wiadomo, jaka była bieda.

Na pewno moje życie zmieniło się, nastąpiło pewne odrealnienie. Ale kompletnego odrealnienia nie było, po koncertach zawsze lubiłem pogadać z ludźmi. Byłem dostępny, lubiłem wiedzieć, co myślą w małych miasteczkach i w większych miastach. Szło się z fanami do baru, a oni mówili: „Nie wiedziałem, że ty taki jesteś”. Wyniosłem to z podwórka. To, że na scenie byłem Muńkiem, bratem łatą, też się wiązało z moją towarzyskością, z oczekiwaniami ludzi, żebym taki był. I ze spożywaniem alkoholu, bo wtedy więcej się pajacuje. Akurat teraz nie piję. Mam taki rok, że wrzuciłem sobie abstynencję. Może jestem przez to inny, bo zawsze coś było pite.

A co masz na myśli, mówiąc o odrealnieniu?

Odrealnienie nastąpiło choćby w tym sensie, że przestałem się interesować cenami w sklepach. Ludzie mi mówili, że masło jest drogie, a ja tego nie wiedziałem. Odkąd się przestałem interesować, co ile kosztuje, stałem się trochę odrealniony. Przecież na studiach hajs był ściśle wyliczony, żeby starczyło na chleb, na piwo, na autobus, a i tak się pożyczało. Kiedy w 1988 roku zacząłem mieszkać z Martą na Przasnyskiej, na Żoliborzu, to był blok gomułkowski, czterdzieści sześć metrów, gdzie wszyscy na osiedlu się znali. Dziesięć lat później przeniosłem się na Włodarzewską, na zamknięte osiedle, i zaczęło mnie to wkurwiać. Na Żoliborzu wszyscy „Dzień dobry”, ludzkie to było, a tu wszyscy tak jakoś przemykali bez słowa. Dla mnie było to pewne novum. Napisałem o tym w piosence Zły wtorek, że się czuję jak w areszcie lub w Auschwitz. „Osiedle mam strzeżone”. Mam poczucie, że to piosenki, teksty, które pisałem przez cały czas, trzymały mnie w pionie. To, że pisałem o czymś.

Śmiesznie to dziś zabrzmi, ale twardo trzymałem się też zasady, że nie biorę udziału w reklamach. Ostatnia taka propozycja dotyczyła kampanii piwa Żywiec z ładnymi zdjęciami Pawła Edelmana. Kilkaset tysięcy. Tyle proponowali za udział. Pomyślałem, że głupio by było, gdyby ten Muniek pojawił się w reklamie piwa, mimo że piwo pije, bo jednak jego piosenki są o czymś innym. One są kontestacją, czasami naiwną, ale nigdy nie miały zapraszać do świata reklamy. Czułem dysonans.

Nieufność wobec wszelkich partii politycznych to druga sprawa. Wiadomo, w politykę, w granie dla partii też nigdy nie wchodziliśmy. Taki był rdzeń naszego zespołu.

Jakie miałeś największe kuszenie mamoną?

Reklama pepsi-coli. Globalną twarzą była Janet Jackson, a do tego potrzebowali lokalnych artystów. Zostałem wytypowany przez marketing Pepsi jako ten, który dotrze do polskiej młodzieży. Rok 1996, może 97, okolice płyty Chłopaki nie płaczą. Spotkała się ze mną laska w Akwarium, padła propozycja: kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Usiadłem potem razem z Martą, na szczęście mam mądrą żonę, która nigdy nie pchała mnie, żebym brał, jak dają. Nie byliśmy wtedy majętni, ale żyłem już z muzyki. „Wziąć to czy nie? Masa pieniędzy. Ale jak to, ja w Pepsi? No jak, kurwa. Stracę siebie”. Odkładałem decyzję. „Jeszcze dwa dni państwo poczekają”. I nie wziąłem tego. Nie żałowałem. Ile razy później przychodziły takie propozycje, zupki Knorra, telefonia komórkowa. Może to moja głupota. Dla całego świata reklama to już jest norma. Słyszę w reklamach Stonesów, Dylana, Clash. I myślę: „Zygmunt, a ciekawe, jak by było teraz”, bo nikt mi dawno nic nie zaproponował. Kayah to nie szkodzi. Ale ona jest piosenkarką. Ja się piosenkarzem nie czuję. Chociaż pewnie tak jestem postrzegany. Ludzie powiedzą, że T.Love tysiąc razy się sprzedał. To komercja. Ludzie mają prawo do swoich opinii, od dawna jestem dużym chłopcem i takimi rzeczami się nie przejmuję.

Mówiłeś przed chwilą, że pisanie piosenek trzyma cię w pionie. Zazwyczaj jest tak, że zaangażowane piosenki piszą ludzie, którym jest źle. A w twoim wypadku mamy ciekawy paradoks: chwytałeś się zbuntowanej piosenki, jak ci było dobrze. Chodziło o to, żeby nie zagubić tożsamości?

Żeby być wiernym. Tak o tym myślę. To mi zostało z podwórka. Trzymam się swoich małych ojczyzn. Podwórko, Raków, punk rock. Stąd jest etos kumpli. Że jest kumpel i trzeba go szanować, trzymać z nim, niezależnie od tego, dokąd ja zaszedłem, a dokąd on. Mała ojczyzna mówi mi wewnątrz: „Przecież to jest twoje serce. To jest twoja dusza. Ty o czymś pisałeś. Po to pisałeś, żeby dostać hajs? Nie, stary. Nie po to zakładałeś zespół, żeby sprzedawać wizerunek”. Oczywiście handel przyszedł, przyszły pieniądze. Też dobrze. Pamiętam, jak się cieszyłem, jak nam pierwszy raz zapłacili za koncert. W 1982 roku w Remoncie dostaliśmy parę stówek i wszystko poszło na imprezę. Tak jak parę lat później cieszyło mnie, kiedy graliśmy z Nazimem na ulicy w Krakowie. Miał być taki program, Back to the Streets, formuła z Zachodu, która nie przeszła w Polsce, ale zrobili z nami testowy odcinek. Stoimy na ulicy z kapeluszem i gramy. Wyśpiewaliśmy ileś tam pieniędzy rzuconych do kapelusza.

Nigdy nie myślałem, że pieniądz jest be, ale też nie miałem w głowie planu, żeby stać się bogaty. Mimo to stałem się zamożnym człowiekiem. T.Love wygenerował stosunkowo duże pieniądze jak na ten kraj. Wiadomo, że byli mocniejsi w tej branży. Co nam się najbardziej udało, moim zdaniem, to to, że chociaż T.Love wszedł jedną nogą w estradę, i tak drugą pozostał w rocku i był szanowany. Nigdy się nie czułem częścią estrady, mimo że znaleźliśmy swoje miejsce w wycenie estradowej i lata całe T.Love grał eventy za grube pieniądze. Byliśmy lżejsi niż Dezerter, niż Kult, ale nie nazywajcie nas estradą. W piosenkach T.Love’u zawsze była refleksja, autorski przekaz. Wciąż siedzi we mnie ten młody Muniek, który zakładał band z wypiekami na twarzy, ideowo. Ideowo, bo był wtedy stan wojenny, nie żadna estrada. To było antysystemowe, po chłopięcemu powiedziane, ale z niezgodą.

Pożegnalna trasa T.Love, 2017

To była trudna decyzja – zawiesić działalność zespołu?

Cieszę się z tej przerwy. Doszliśmy z T.Love’em do takiego etapu, że jest ona naturalna. Widzę sens dalszego bycia artystą, a bywało, że myślałem, że dojdziemy z T.Love’em do ściany. Niby nic nie musieliśmy, bo nie byliśmy związani kontraktem z wytwórnią, ostatnio mieliśmy umowy tylko na jedną płytę, ale bałem się, że nie ma w nas już fajnej energii. Chciałem wyjść z tego kontekstu. Pracowaliśmy w biegu i w pewnym momencie trochę straciliśmy kontakt z rzeczywistością. Liczyła się liczba koncertów, żeby kasa się zgadzała. Nie było zabiegania o nowe miejsca, w tym sensie, żeby zagrać na jakimś fajnym, niskobudżetowym festiwalu. Więc to się musiało zatrzymać, żeby każdy mógł oprzytomnieć. Niech T.Love się odleży. Zobaczymy, jak będzie konotowany za parę lat. Na dzisiaj nie mam wizji T.Love’u. Jeżeli wróci, to z solidną rockandrollową płytą, żeby coś przypieczętować. O ile mi na to pozwolą zdrowie i wena.

Dzisiaj nie spotykam się z chłopakami, co nie znaczy, że ich nie lubię. Nie mam takiej potrzeby. Interesuje mnie, co robią. Mamy zdrowe relacje, tak mi się wydaje. Po ludzku ich kocham, ale nie tęsknię za nimi. Przynajmniej dziś tak to widzę, bo myślę, że jeszcze przyjdzie ogromna tęsknota za T.Love’em. Na co dzień nie słucham radia, ale niedawno zawiozłem samochód do warsztatu i jak go odebrałem, wskoczyła Eska Rock, poleciało Na bruku. I tak od razu w sercu poczułem, że jednak ten T.Love jest mi bardzo bliski. A z drugiej strony, miałem ostatnio sen, że T.Love nadal gra, idzie maj i przed nami piętnaście koncertów. Budziłem się zlany potem. To nie jest zła wiadomość dla muzyka, więc najwyraźniej potrzebowałem oddechu. Wszystko mi mówiło, moja głowa, mój organizm, że trzeba zwolnić. I zwolniłem. Nazywam to urlopem. Żona się ze mnie śmieje: jaki urlop, przecież ty ciągle coś robisz. W codziennym życiu jest masę spraw.

Łatwo ci było tak po prostu zwolnić? Jaki miałeś na to sposób?

Pierwsze założenie było takie: „Musisz, Zigi, spojrzeć na wszystko na trzeźwo. Czy ten wybór był dobry? Jak ci się żyje bez tej adrenaliny, bez tych emocjonalnych dopalaczy z koncertów?”. W 2017 roku zagrałem z T.Love’em osiemdziesiąt siedem koncertów. Potem, sam dla siebie, bez przymusu, stwierdziłem, że robię rok przerwy od używek. Jestem pijakiem, myślę, że nie alkoholikiem, natomiast alkohol mi towarzyszył, stymulował mnie przez lata. Odstawiłem i okazuje się, że nie ma problemu. Czasami są tęsknoty, że poszłoby się na browar. Poszedłbym w takie miejskie łajdaczenie.

Fajnie też mieć tę tęsknotę i patrzeć, jak przechodzi. Lubię ostatnio być w towarzystwie ludzi, którzy piją alkohol, a ja nie piję. Jestem z nimi na takim samym haju. Niedawno przyleciał z Włoch Jacopo, chłopak Marysi, mojej córki. Marta zrobiła obiad, siedzimy na tarasie. Wszyscy pili wino oprócz mnie. „Tato, może my nie powinniśmy pić przy tobie? Może ci smutno jest?”, pyta mój syn Janek. „Nie, gdzie tam. Pijcie, pijcie”. Słyszę, po tym jak mówią, że już są wstawieni. Ja też czułem się wstawiony. Dziwna sprawa. Ciekawe, jak to będzie z pisaniem. Nie to, że teksty pisałem pod wpływem, ale często alkohol stymulował pierwszy impuls, jakąś zajawkę, temat. Zawsze mam ze sobą dyktafon, więc zdarzało się, że siedząc w pubie, nagrywałem pierwsze myśli, a potem rozwijałem je w tekst już na trzeźwo.

Założenie drugie. Chciałem się przekonać: „Jak się żyje w domu?”. Przecież ja całe życie grałem. Teraz jestem w domu. Nie wyjeżdżam, więcej czasu spędzam z żoną. Żyjemy spokojnie. Znajomi się dziwią: „Nie poleciałeś do ciepłych krajów?”. Nie poleciałem. Musiałem osiąść tutaj. Nauczyć się wolniej człapać. Nigdzie się nie wybieram. Jadę na wakacje, jak każdy. Wybieram się na koncert Dylana, będzie grał w Wiedniu. Jadę do Rosji zobaczyć mecz Polska–Senegal, zwiedzić Moskwę, Petersburg. Ale przede wszystkim chcę napisać płytę, a tego się nie da robić w biegu, na walizkach. Niektórzy potrafią, ja nie umiem. Zależy mi na tej płycie, żeby była dobra artystycznie. A jeszcze chciałbym zgrać premierę z tą książką. No i co to za urlop, jak głowa pracuje. A jeszcze żeby nie odwyknąć od sceny, jesienią zagram kameralną, akustyczną trasę. „Muniek i Przyjaciele”. Całkiem nowa sytuacja. Na scenie cicho, tylko ja i dwóch muzyków. Jara mnie to. Ciekawe, jak będzie. A poza tym świetnie się patrzy z boku, bez uczestniczenia. Obserwuję, co się dzieje. Fascynuje mnie fenomen nowego hip-hopu. Taco Hemingway, który przyciąga na Torwar dziesięć tysięcy ludzi. Interesujące, jak się zmienia rynek.

Tę płytę będziesz firmował jako Muniek czy jako Zygmunt Staszczyk?

Jeszcze nie wiem. Zaczynamy tę rozmowę, gdy jest pomysł na solową płytę, ale w zasadzie nie ma nic więcej. Ja w ogóle myślałem sobie, że nigdy więcej już nie nagram płyty solowej, bo po co? Realizuję się z T.Love’em. A teraz T.Love’u nie ma. Opadła kurtyna. Uwalniam się. Jeszcze nie wiem, co się wydarzy. Potrafię zorganizować muzyków, nagrać płytę, ale nie robię takich całościowych planów, jak to zawsze było w T.Lovie. Muszę mieć nowy band, ale nie wiem, czy będę się fotografował razem z zespołem, czy solo. Jeszcze nie wiem, co to będzie za zespół.

Poprosiłem znajomych muzyków o piosenki. Wojtek Waglewski skomponował, Janek Pęczak, Dawid Podsiadło obiecał dać mi numer. Na wiosnę 2019 muszę wejść do studia. Nie ma jeszcze tekstów. I sam jeszcze nie wiem, o czym będą. Chciałbym napisać balladę, taki storytelling, jak to było w Kingu, o rozmowie szeregowca, kaprala i generała. Niekoniecznie w scenerii wojennej, chodzi o metaforyczne ujęcie. Szeregowiec to nasze ciało, które chce jeść, pić, bzykać. Cielesność. Kapral to nasz intelekt. Racjonalizuje. A generał to dusza. Kapral z szeregowcem chcą oszukać generała. Kłania się Dylan, trochę Kaczmarski. Na pewno chcę nagrać własną wersję piosenki Krajobraz z wilgą i ludzie Grechuty, takie mam marzenie od lat, bo to mój ulubiony utwór z ulubionej płyty Droga za widnokres. Grechutę kocham od dziecka, a nigdy nie dałem temu wyrazu.

Rozmawiamy o czasie, a chciałbym cię też zapytać o przestrzeń. Kiedy w ostatnich latach zacząłeś opowiadać o swojej chrześcijańskiej wierze, użyłeś przestrzennej metafory, mówiąc, że dała ci „właściwą podłogę”. To brzmi zaskakująco, bo wiara kojarzy się raczej z uskrzydleniem, wyniesieniem, a u ciebie – z twardym stąpaniem po ziemi.

Wiara to jest też droga. Nie jest określona raz na zawsze, że łyknęliśmy pigułkę szczęścia, Jezusa Chrystusa, i wszystko mamy pozałatwiane. Spośród myślicieli chrześcijańskich, których książki czytałem i czytam, najbardziej docierają do mnie ci, u których jest mowa o doświadczeniu krok po kroku, a nie o nagłym oświeceniu, cudzie. Jedni mówią: łaska. Inni: ciężka praca. Jedno i drugie jest prawdą. Mnie samego akurat wiara porządkuje. Działa jak spoiwo dla takiego gościa jak ja, który z jednej strony ma bardzo energetyczną naturę, jest towarzyski, chwyta się różnych rzeczy, a z drugiej strony lubi pobyć sam i dużo myśleć. Harmonizuje mnie. Podłoga jako coś stabilnego. Bo to nie jest tak, że ja odlatuję. Są takie wspólnoty odnowy, gdzie wiara jest żywiołowa. Wszyscy wznoszą ręce, niektórzy upadają pod wpływem działania Ducha Świętego. I to jest prawda. Byłem na spotkaniach takiej wspólnoty, widziałem, jak to działa. Mocne to jest. Ale nie jestem w takiej wspólnocie. Nie potrzebuję takiego bum. Ale podłogi potrzebuję. Przecież w T.Lovie inspirację do tekstów też miałem pod butami. Śpiewałem o zwykłej ludzkiej radości, z codziennych rzeczy, z chodzenia. W pewnym momencie poczułem, że ziemia mi się chwieje pod butami. Teraz pewniej chodzę, choć upadam jak każdy. Moja droga jest chrześcijańska. Chrześcijaństwo to dla mnie bardzo interesująca podróż, jak najlepsza gra, która ciągle zaskakuje.

Stabilizacja, harmonia. To, co mówisz, brzmi tak, jakby trzymanie emocji w temperaturze pokojowej miało być antidotum na wzloty i upadki, które zdarzają się w rockowym życiu.

Mam ochotę skoczyć z tej podłogi, zrobić coś na wspak. I robię, często. Bunt jest normalny. Kocham te swoje upadki. Każdy je ma, na swoją miarę. Upadki się zdarzają, trzeba nauczyć się wyciągać z nich wnioski. Wydaje mi się, że totalnych upadków nie miałem. Ale całe moje życie to była ekstremalna sinusoida. Jechałem często po bandzie. Bo nie sposób nie jechać po bandzie, gdy się gra w zespole, a szczególnie w latach dziewięćdziesiątych, kiedy z rocka były pieniądze i odżyła hedonia. Trudno, żeby T.Love był zespołem ministranckim. Korzystałem ze wszystkiego, co niesie ze sobą rock and roll. Ktoś może powiedzieć, że ze strachu trzymam się tej podłogi. Trudno o tym gadać. Taki wybór. Nie zaprzeczam temu wszystkiemu, co zrobiłem, nie twierdzę, że to było niezgodne ze mną. Absolutnie, było zgodne ze mną. Teraz jestem inny. Nie w tym sensie, że stałem się neofitą, który będzie pouczał innych. Daleko mi do tego. Jest w tym dużo dziecięcej wiary. Może to Częstochowa, Jasna Góra robią swoje.

Kusi, żeby spojrzeć, co jest pod podłogą. Dużo masz takich spraw ze swojego życia, które chciałbyś tam zepchnąć, zamknąć i zapomnieć? Duże są twoje piwnice?

Były większe. Zająłem się tą piwnicą już dawno temu. Mam wrażenie, że została posprzątana. Nie męczą mnie megademony, chociaż każdy jakieś ma. W 2010 roku nastąpił przełom w moim życiu. Była głęboka deprecha, nawet myśli samobójcze. Myśli, nie próby. Zacząłem terapię, jedną, drugą. Do dwóch pań chodziłem przez trzy lata. Nie było tam rozmów duchowych, tylko konkrety. Wałkowałem wszystkie swoje relacje: z otoczeniem, z kobietami, wszystkie swoje zranienia. Wszystko sobie zapisywałem. Kiedy już nie miałem pytań, a zapisałem stosik zeszytów, to przestałem chodzić. Już terapii nie potrzebuję. Z tych zeszytów po części powstała płyta Old is Gold. Równolegle chodziłem na terapię i pisałem teksty na album. I trwał mój mocny zwrot ku Bogu, bo tego też potrzebowałem.

A co znajdujesz nad podłogą? Co cię teraz wprowadza w stan uniesienia?

Trudno to oddać, żeby banału nie było. Siedzę teraz z tobą, rozmawiamy, a jednym uchem słyszę, jak za oknem ptaki śpiewają. Mieszkam w tym domu przeszło dziesięć lat, ale nigdy wcześniej tego nie słyszałem. I takie mam wrażenie, że jestem na ziemi, ale też ponad ziemią. To samo wczoraj, byłem na rowerze w parku Szczęśliwickim. „Jak tu pięknie!” Trawniki, takie zielone, wyglądają jak dywany. Jechałem sobie, loda zjadłem, posiedziałem na ławce. Fajnie. Zadzwoniłem do syna, chciałem go namówić na kawę, ale miał coś do roboty.

Dużo jest we mnie radości. Nie takiej wybuchowej, rżącej, raczej refleksyjnej

Wszystko to dlatego, że mam czas. Ja po prostu dużo pracowałem. Na zewnątrz to wygląda tak, że jestem frontmanem, pojawiam się w mediach. Ale dochodzi jeszcze cała polityka wewnętrzna zespołu, strategia, setlisty na trasę. T.Love zajmował dużo czasu. Pępowina została odcięta i zespół już mnie nie zajmuje. Nie wiem, co będzie dalej. I cieszę się z tego. Dużo jest we mnie radości. Nie takiej wybuchowej, rżącej, raczej refleksyjnej.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

SPIS ILUSTRACJI

6 – Muniek Staszczyk w okresie licealnym (fot. Robert Król)

16 – Koncert pożegnalny T.Love, 2017 (fot. Leszek Zając)

23 – Podczas koncertu (fot. Grzegorz Skowronek/Agencja Gazeta)

Wyklejka na końcu książki papierowej: Częstochowa gra Muńka, wielki koncert plenerowy na placu Biegańskiego w Częstochowie z okazji 30-lecia pracy artystycznej Muńka, 2012 (fot. Grzegorz Skowronek/Agencja Gazeta)