Oddychaj mną - Abbi Glines - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Oddychaj mną ebook i audiobook

Abbi Glines

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

276 osób interesuje się tą książką

Opis

Co się stanie, gdy dwoje ludzi z różnych światów połączy prawdziwa miłość?

Sadie White od dłuższego czasu jest przytłoczona życiowymi problemami. Sama opiekuje się domem oraz ciężarną matką. Zupełnie nie przypomina swoich rówieśniczek, które bez przerwy przywiązują dużą wagę do błahostek. W trakcie wakacji dziewczyna znajduje pracę w prywatnej willi słynnego rockmana. W nowym miejscu przeżyje coś, czego nigdy się nie spodziewała…

Jax Stone, popularny muzyk i zarazem łamacz kobiecych serc, szuka schronienia przed najzagorzalszymi fanami. W tym celu udaje się do swojej ekskluzywnej posiadłości na prywatnej wyspie. Ku jego zdziwieniu poznaje tam piękną, młodą nieznajomą – Sadie. Między nimi od razu rodzi się gorące uczucie.

„Oddychaj mną” autorstwa Abbi Glines to romantyczna opowieść o nieokiełznanych emocjach, przełamywaniu własnych barier i poszukiwaniu osobistego szczęścia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 347

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 5 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Pola Nakło

Oceny
4,0 (4 oceny)
3
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bielaski

Nie polecam

Nie da się tego czytać. On niby taki doświadczony, co do akcji fanek. A jej zaufał od razu. Szybko miłość. Szybko się otworzyli na siebie. Po jednej zmianie w pracy już przyjaźń. Tak cię nie da. Skoro autorka pisze od 9 roku życia, jak w dedykacji, to na tym poziomy została
01



Ty­tuł ory­gi­nału: Bre­athe

Prze­kład z ję­zyka an­giel­skiego: Agnieszka Skow­ron

Co­py­ri­ght © Abbi Gli­nes, 2025

This edi­tion: © Ri­sky Ro­mance/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2025

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Mar­cin Sło­ciń­ski

Re­dak­cja: Ma­rian Bruno

Ko­rekta: Ju­styna To­mas

ISBN 978-91-8076-584-8

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Mo­jej matce Becky, która czy­tała moje „ma­nu­skrypty”, od­kąd skoń­czy­łam dzie­więć lat, i na każ­dym kroku za­chę­cała mnie do pi­sa­nia.

Pro­log

Sa­die

Ży­cie od za­wsze da­wało mi w kość. Wie­dzia­łam, że inni nie mają le­piej, ni­gdy jed­nak nie prze­sta­łam ma­rzyć, że pew­nego dnia nie będę już czuła się taka sa­motna i od­izo­lo­wana od reszty nor­mal­nego świata. To ma­rze­nie po­mo­gło mi prze­trwać te wszyst­kie noce, kiedy wal­czy­łam z po­kusą, by po pro­stu znik­nąć. Je­stem prze­ko­nana, że moja matka nie mia­łaby obiek­cji. Wiem, co my­śli­cie, ale nie, ni­gdy nie usły­sza­łam tych słów pły­ną­cych z jej ust, jed­nak moje przyj­ście na świat dra­ma­tycz­nie zmie­niło bieg jej lo­sów. Była szkolną pięk­no­ścią z ma­łego mia­steczka w Ar­kan­sas, gdzie do­ra­stała. Wszy­scy mó­wili, że kie­dyś do­kona wiel­kich rze­czy. Być może piękno i wdzięk otwo­rzy­łyby jej wiele drzwi, gdyby nie po­znała męż­czy­zny, który przy­czy­nił się do mo­jego po­ja­wie­nia się na świe­cie. Prawda jest taka, że wy­je­chała, by zo­stać gwiazdą, i za­ko­chała się w żo­na­tym fa­ce­cie, który nie uznał mnie i nie po­mógł jej, oba­wia­jąc się o swoją re­pu­ta­cję w wiel­kim mie­ście Na­shville w Ten­nes­see.

Pierw­szą część ży­cia spę­dzi­łam w jed­no­po­ko­jo­wej bu­dzie na wzgó­rzach Ten­nes­see. Tak było do mo­mentu, gdy pew­nego dnia moja matka wstała i zde­cy­do­wała, że ży­cie bę­dzie ła­twiej­sze w Ala­ba­mie. Na po­łu­dnio­wym wy­brzeżu znaj­dzie pracę, a słońce bę­dzie dla nas ko­rzystne – tak przy­naj­mniej mó­wiła. Wie­dzia­łam, że po­trze­buje ucieczki bądź też miej­sca, gdzie za­cznie wszystko od nowa. Je­śli ist­niała osoba, bę­dąca ma­gne­sem dla nie­udacz­ni­ków, to była nią moja mama – wkrótce w tym nie­sta­bil­nym ży­ciu, ja­kie pro­wa­dziła, a które mocno za­wie­rzała dziecku, czyli mnie, miała się po­ja­wić ko­lejna istota. Gdyby tylko po­zwo­liła mi po­dej­mo­wać za nią de­cy­zje do­ty­czące ran­dek, jak po­zwala w każ­dym in­nym aspek­cie. Nie­stety jed­nak wy­ru­sza­ły­śmy do po­łu­dnio­wej Ala­bamy, gdzie słońce miało świe­cić ja­śniej i zmyć wszyst­kie na­sze zmar­twie­nia…Tak, oczy­wi­ście.

Roz­dział I

Jax

To ko­niec. Na­resz­cie. Ostatni przy­sta­nek w to­ur­née. Otwo­rzy­łem drzwi pry­wat­nego apar­ta­mentu, a Kane, mój ochro­niarz, za­mknął je po­rząd­nie za mną. Krzyki po dru­giej stro­nie drzwi przy­pra­wiały mnie tylko o ból głowy. Kie­dyś mnie to ba­wiło. Te­raz je­dyne, o czym my­śla­łem, to uciec od tego wszyst­kiego. Dziew­czyn. Ry­go­ry­stycz­nych har­mo­no­gra­mów. Braku snu i cią­głej pre­sji. Chcia­łem być kimś in­nym. Gdzie­kol­wiek in­dziej.

Opa­dłem na czarną skó­rzaną sofę i pa­trzy­łem na mo­jego młod­szego brata Ja­sona, który stał z wiel­kim uśmie­chem na ustach i dwoma pi­wami w rę­kach.

– To już ko­niec – ogło­sił. Tylko Ja­son ostat­nimi czasy ro­zu­miał moje od­czu­cia. Był ze mną pod­czas tej sza­lo­nej jazdy. Wi­dział, jak ro­dzice pchają mnie do przodu, a ja z nimi wal­czę. On był moim naj­lep­szym przy­ja­cie­lem. Moim je­dy­nym przy­ja­cie­lem. Już dawno temu da­łem so­bie spo­kój z roz­my­śla­niem, kto lubi mnie dla kasy i sławy. To było bez sensu.

Ja­son po­dał mi piwo i usiadł na so­fie.

– Da­łeś dzi­siaj czadu. Pu­blicz­ność osza­lała. Nikt by nie przy­pusz­czał, że nie mo­żesz się do­cze­kać po­ran­nej ucieczki do Ala­bamy, żeby ukryć się tam na całe lato.

Mój agent Marco po­wie­dział ro­dzi­com o pry­wat­nej wy­spie na wy­brzeżu Ala­bamy. Tak bar­dzo chcieli mieć dom gdzieś in­dziej niż w Los An­ge­les, że od razu sko­rzy­stali z oka­zji.

Po­wrotu do ro­dzin­nego Au­stin w Tek­sa­sie ra­czej nie pla­no­wali. Zbyt wielu lu­dzi wie­działo, kim je­ste­śmy.

Bez­pie­czeń­stwo, ja­kie ofe­ro­wało Sea Bre­eze, po­zwa­lało mi na wol­ność, którą stra­ci­łem, kiedy usły­szał o mnie świat. Każ­dego lata na kilka ty­go­dni znów sta­wa­li­śmy się ro­dziną. Ja by­łem zwy­kłym czło­wie­kiem, który mógł cho­dzić po plaży bez obec­no­ści ka­mer i fa­nów. Żad­nych au­to­gra­fów. Tylko spo­kój. Ju­tro wy­bie­ra­li­śmy się wła­śnie tam. To była na­sza let­nia prze­rwa. Nie ob­cho­dziło mnie, ja­kie plany mieli wo­bec mnie matka czy agent. Ukry­wa­łem się przez trzy mie­siące, a oni mo­gli po­ca­ło­wać mnie w ty­łek. To, na co kie­dyś na­le­gała matka, czyli wspólne spę­dza­nie lata w Ala­ba­mie, stało się moim ry­tu­ałem. Po­trze­bo­wa­łem czasu tylko z nimi. Przez resztę roku rzadko ich wi­dy­wa­łem. To był je­dyny dom, który mo­gli­śmy na­zy­wać na­szym wspól­nym. W LA ja mia­łem swój, a ro­dzice i Ja­son – swój.

– Też przy­jeż­dżasz, prawda? – za­py­ta­łem go.

Ja­son przy­tak­nął.

– Taa. Będę tam, ale nie ju­tro. Po­trze­buję kilku dni. Mama i ja po­kłó­ci­li­śmy się o szkołę. Chcę dać so­bie kilka dni, za­nim znów się z nią zo­ba­czę. Ona do­pro­wa­dza mnie do sza­leń­stwa.

Kiedy w grę wcho­dziło na­sze ży­cie, matka sta­wała się jego re­ży­se­rem.

– Do­bry po­mysł. Po­roz­ma­wiam z nią. Może uda mi się ją prze­ko­nać, żeby nieco od­pu­ściła.

Ja­son po­ło­żył głowę na skó­rza­nym za­główku.

– Po­wo­dze­nia. Ona ma mi­sję uniesz­czę­śli­wie­nia mnie.

Ostat­nio czuję, że to samo robi ze mną. Już z nią nie miesz­ka­łem. By­łem nie­za­leżny. To ja pła­ci­łem jej ra­chunki. Nie ro­zu­mia­łem, dla­czego wciąż my­ślała, że może mi mó­wić, co mam ro­bić. Ale tak wła­śnie po­stę­po­wała. Za­wsze my­ślała, że wie, co jest dla nas naj­lep­sze. Mia­łem już tego dość, po­dob­nie jak Ja­son. Już z nią na ten te­mat roz­ma­wia­łem. Mu­siała się na­uczyć, kto tak na­prawdę tu rzą­dził, i dać so­bie spo­kój.

– Po­cze­kaj kilka dni. Zrób coś dla sie­bie. Po­zwól mi przy­go­to­wać mamę na to, że nie po­zwolę jej kon­tro­lo­wać two­jego ży­cia. A po­tem przy­jeż­dżaj na po­łu­dnie – po­wie­dzia­łem, za­nim wzią­łem łyk piwa.

Sa­die

– Mamo, idziesz dzi­siaj do pracy? – prze­wró­ci­łam oczami, pa­trząc na moją cię­żarną matkę, le­żącą na łóżku w sa­mych majt­kach i biu­sto­no­szu. Ciąża spra­wiła, że Jes­sica stała się jesz­cze więk­szą hi­ste­ryczką niż wtedy, za­nim za­częła upra­wiać seks bez za­bez­pie­cze­nia z ko­lej­nym pa­lan­tem.

Jęk­nęła i za­kryła twarz po­duszką.

– Czuję się fa­tal­nie, Sa­die. Idź za­miast mnie.

Na ki­lo­metr czu­łam, że tak bę­dzie, za­nim jesz­cze skoń­czyła się szkoła. Wczo­raj był ostatni dzień na­uki, ale za­miast dać mi szansę na by­cie nor­malną na­sto­latką, Jes­sica ocze­ki­wała, że za­cznę za­ra­biać pie­nią­dze. Tak jakby od po­czątku za­pla­no­wała, że zajmę jej miej­sce.

– Mamo, nie mogę tak po pro­stu iść i cię za­stą­pić. Nie zgo­dzą się, żeby twoja sie­dem­na­sto­let­nia córka pra­co­wała za cie­bie.

Ścią­gnęła po­duszkę z twa­rzy i rzu­ciła mi po­sępne spoj­rze­nie, które do­pra­co­wy­wała la­tami.

– Sa­die, nie mogę już sprzą­tać domu z brzu­chem wiel­ko­ści piłki pla­żo­wej. Jest mi go­rąco i je­stem zmę­czona. Po­trze­buję two­jej po­mocy. Ty za­wsze coś wy­my­ślisz.

Po­de­szłam do okien­nej kli­ma­ty­za­cji i wy­łą­czy­łam ją.

– Je­śli prze­sta­ła­byś usta­wiać tem­pe­ra­turę na dwa­dzie­ścia stopni, może wtedy po­trze­bo­wa­ły­by­śmy mniej pie­nię­dzy. Wiesz, ile kosz­tuje włą­czona przez cały dzień kli­ma­ty­za­cja?

Nie miała po­ję­cia i nie­wiele ją to ob­cho­dziło, ale mu­sia­łam za­py­tać. Skrzy­wiła się i usia­dła.

– A czy ty masz po­ję­cie, jak jest mi go­rąco z tymi do­dat­ko­wymi ki­lo­gra­mami? – par­sk­nęła.

Z ca­łej siły sta­ra­łam się po­wstrzy­mać od za­rzu­ce­nia jej, że nie użyła gumki. Sama jej ku­pi­łam i dba­łam o to, by za­wsze miała kilka w to­rebce. Na­wet przy­po­mi­na­łam jej o nich przed rand­kami.

Trudno było usta­lić, kto tak na­prawdę w na­szej ro­dzi­nie jest do­ro­sły. Cza­sami mia­łam wra­że­nie, że role się od­wró­ciły – dla Jes­siki by­cie do­ro­słym nie ozna­czało po­dej­mo­wa­nia mą­drych de­cy­zji, po­nie­waż ona po pro­stu nie wie­działa, jak być od­po­wie­dzialną.

– Wiem, że jest ci go­rąco, ale nie mo­żemy wy­da­wać każ­dego gro­sza na kli­ma­ty­za­cję – przy­po­mnia­łam jej.

Wes­tchnęła i znów osu­nęła się na łóżko.

– No cóż – burk­nęła.

Po­de­szłam do jej to­rebki i zaj­rza­łam do środka.

– W po­rządku, pójdę za cie­bie i mam na­dzieję, że wpusz­czą mnie za bramę. Je­śli to nie wy­pali, to nie mów, że cię nie ostrze­ga­łam. Kwa­li­fi­kuję się tylko do pracy za naj­niż­szą stawkę, z któ­rej nie opła­cimy ra­chun­ków. Je­śli po­szła­byś ze mną, mia­ła­bym więk­sze szanse.

Wie­dzia­łam, kiedy wy­po­wia­da­łam te słowa, że zo­stanę olana. Ona pra­co­wała dwa mie­siące i tyle też zwy­kle uda­wało jej się utrzy­mać pracę.

– Sa­die, obie do­brze wiemy, że dasz so­bie radę.

Wes­tchnę­łam po­ko­nana i zo­sta­wi­łam ją tam, gdzie była. Znów pój­dzie spać, jak tylko wyjdę z domu. Chcia­łam być na nią zła, ale wi­dząc, że jest taka wielka, czu­łam li­tość. Nie była naj­lep­szą matką na świe­cie, ale była moja. Ubra­łam się i prze­szłam obok jej po­koju, za­glą­da­jąc przez uchy­lone drzwi. Ci­chutko chra­pała, a kli­ma­ty­za­cja po raz ko­lejny była usta­wiona na dwa­dzie­ścia stopni. Po­my­śla­łam, żeby ją wy­łą­czyć, ale zmie­ni­łam zda­nie. W miesz­ka­niu już było cie­pło, a dzień miał być jesz­cze go­ręt­szy.

Wy­szłam na ze­wnątrz i wsia­dłam na ro­wer. Trzy­dzie­ści mi­nut za­jęło mi do­sta­nie się do mo­stu, który pro­wa­dził do eks­klu­zyw­nej wy­spy po­łą­czo­nej z Sea Bre­eze. Nie miesz­kali na niej miej­scowi, spę­dzali tu wa­ka­cje bo­gaci przy­jezdni, któ­rzy za­trud­niali pełną ob­sługę. Jes­sice udało się zdo­być po­sadę po­mocy do­mo­wej za dwa­na­ście do­la­rów za go­dzinę. Mo­dli­łam się, żeby prze­jąć jej pracę bez więk­szych prze­szkód.

Ad­res zna­la­złam na iden­ty­fi­ka­to­rze, który za­bra­łam z jej to­rebki. Moje szanse na zdo­by­cie za­trud­nie­nia były nie­wiel­kie. Im da­lej je­cha­łam w kie­runku wy­spy, tym więk­sze i bar­dziej eks­tra­wa­ganc­kie sta­wały się domy. Miej­sce, w któ­rym pra­co­wała mama, znaj­do­wało się już tylko trzy bu­dynki da­lej. Ona oczy­wi­ście mu­siała zna­leźć pracę w naj­bar­dziej eks­klu­zyw­nym przy ca­łej ulicy, nie wspo­mi­na­jąc, że w tym naj­bli­żej plaży.

Pod­je­cha­łam do wiel­kiej, zdo­bio­nej że­la­znej bramy i po­da­łam iden­ty­fi­ka­tor Jes­siki czło­wie­kowi przy wej­ściu. Ten zmarsz­czył brwi i spoj­rzał na mnie. Po­da­łam mu też swoje prawo jazdy.

– Je­stem córką Jes­siki White. Mam ją dziś za­stą­pić, po­nie­waż się roz­cho­ro­wała.

Kiedy pod­niósł słu­chawkę i za­dzwo­nił do ko­goś, wciąż miał zmarsz­czone brwi. To nie był do­bry znak, zwa­żyw­szy na to, że nikt nie wie­dział o za­stęp­stwie. Zja­wiło się dwóch wiel­kich go­ści, któ­rzy ru­szyli w moją stronę. Obaj no­sili ciemne oku­lary i przy­po­mi­nali gra­czy NFL – po­winni no­sić spor­towe uni­formy za­miast czar­nych gar­ni­tu­rów.

– Panno White, czy mo­żemy zo­ba­czyć pani to­rebkę? – je­den z nich bar­dziej stwier­dził, niż za­py­tał, pod­czas gdy drugi już ścią­gał ją z mo­jego ra­mie­nia.

Prze­łknę­łam ślinę i sta­ra­łam się po­wstrzy­mać od drże­nia. Byli onie­śmie­la­jący, wielcy i wy­raź­nie mi nie ufali. Za­sta­na­wia­łam się, czy przy mo­ich stu sie­dem­dzie­się­ciu cen­ty­me­trach wzro­stu uwa­żają mnie za za­gro­że­nie. Spoj­rza­łam w dół na fio­le­towy top i skąpe białe szorty – cie­kawa by­łam, czy wie­dzą, że pod ta­kim stro­jem trudno by­łoby ukryć broń. Po­my­śla­łam, że to tro­chę dziwne, dwóch wiel­kich fa­ce­tów ocią­ga­ją­cych się przed wpusz­cze­niem mnie za bramę. Je­śli na­wet sta­no­wi­ła­bym za­gro­że­nie, wie­rzę, że na­wet z za­wią­za­nymi rę­kami szybko by mnie obez­wład­nili. Za­chciało mi się śmiać, gdy so­bie to wy­obra­zi­łam. Przy­gry­złam dolną wargę i cze­ka­łam, aż zo­stanę wpusz­czona przez tę wielką że­la­zną bramę.

– Może pani wejść, panno White. Pro­szę skie­ro­wać się do drzwi dla służby, po le­wej stro­nie od ka­mien­nej ściany, i zgło­sić się do kuchni, gdzie zo­sta­nie pani da­lej po­in­stru­owana.

Kim byli lu­dzie, któ­rzy po­trze­bo­wali dwóch fa­ce­tów wiel­ko­ści Go­liata do ob­sta­wie­nia wej­ścia? Wsia­dłam na ro­wer i prze­je­cha­łam przez otwartą już bramę. Kiedy omi­nę­łam bujne palmy i tro­pi­kalny ogród, zo­ba­czy­łam dom. Przy­po­mi­nał mi po­sia­dło­ści z pro­gramu MTV Cribs. Ni­gdy nie przy­pusz­cza­łam, że w Ala­ba­mie ta­kie ist­nieją. W Na­shville wi­dzia­łam domy po­dob­nej wiel­ko­ści, ale nie aż tak spek­ta­ku­larne. Uspo­ko­iłam się nieco i po­pro­wa­dzi­łam ro­wer za róg, pró­bu­jąc nie ga­pić się na ogrom wszyst­kiego, co mnie ota­czało. Opar­łam ro­wer o ścianę, by nie rzu­cał się w oczy. Drzwi dla służby były im­po­nu­jące. Wy­so­kie na co naj­mniej trzy i pół me­tra, ozdo­bione gra­we­ro­waną li­terą „S”. Nie dość, że wiel­kie, były także cięż­kie, mu­sia­łam więc użyć ca­łej siły, żeby je otwo­rzyć. Zaj­rza­łam do środka wiel­kiego hallu i prze­szłam do miej­sca, gdzie stało przede mną troje łu­ko­wa­tych drzwi. Ni­gdy tu wcze­śniej nie by­łam, nie wie­dzia­łam więc, gdzie może znaj­do­wać się kuch­nia. Po­de­szłam do pierw­szych drzwi po pra­wej i zaj­rza­łam do środka. Po­miesz­cze­nie wy­glą­dało na ogromny sa­lon, nic nad­zwy­czaj­nego, nie było tam żad­nych ku­chen­nych urzą­dzeń, skie­ro­wa­łam się więc do drzwi nu­mer dwa, zer­k­nę­łam do środka i zo­ba­czy­łam wielki, okrą­gły stół, przy któ­rym sie­dzieli lu­dzie. Star­sza pani przy ko­ści stała obok pieca, ja­kiego ni­gdy jesz­cze w żad­nym domu nie wi­dzia­łam. Ta­kie coś wi­duje się je­dy­nie w re­stau­ra­cjach.

To mu­siało być to miej­sce. We­szłam do środka. Ko­bieta przy piecu za­uwa­żyła mnie i zmarsz­czyła brwi.

– W czym mogę po­móc? – spy­tała ostrym, au­to­ry­tar­nym to­nem, jed­nak mimo to przy­po­mi­nała mi cio­cię Bee z The Andy Grif­fith Show.

Uśmiech­nę­łam się, czu­jąc jed­no­cze­śnie, że go­rąca fala wy­strzeli mi za­raz uszami, kiedy pa­trzy­łam, jak wszy­scy sie­dzący przy stole za­czy­nają ob­ra­cać się w moją stronę. Nie­na­wi­dzi­łam wzbu­dzać za­in­te­re­so­wa­nia i ro­bi­łam wszystko, aby nie zwra­cać na sie­bie uwagi. Na­wet je­śli z wie­kiem było to co­raz trud­niej­sze. Sta­ra­łam się uni­kać wszyst­kiego, co za­chę­cało in­nych do mó­wie­nia. Sztukę by­cia „nie­cie­kawą” do­pro­wa­dzi­łam do per­fek­cji. Nie w tym rzecz, że je­stem sa­mot­ni­kiem, po pro­stu mam zbyt dużo obo­wiąz­ków. Bar­dzo wcze­śnie zo­rien­to­wa­łam się, że przy­jaź­nie nie są dla mnie. Je­stem zbyt za­jęta opie­ko­wa­niem się mamą.

– Hmm, tak, po­wie­dziano mi, że mam się zgło­sić do kuchni po dal­sze in­struk­cje – ci­cho od­chrząk­nę­łam i cze­ka­łam. Nie po­do­bało mi się, jak na mnie pa­trzyła, ale skoro już tu by­łam, nie mia­łam in­nego wy­boru jak zo­stać.

– Je­stem pewna, że cię nie za­trud­nia­łam. Kto cię tu skie­ro­wał?

Nie­na­wi­dzi­łam tych wszyst­kich oczu sku­pio­nych na mnie i tego, że Jes­sica była taka uparta. Po­trze­bo­wa­łam jej, przy­naj­mniej dzi­siaj. Dla­czego za­wsze mi to robi?

– Na­zy­wam się Sa­die White. Je­stem córką Jes­siki White. Ona, cóż, nie czuła się dziś zbyt do­brze, więc przy­szłam ją za­stą­pić. Ja… hmm… mia­łam tego lata z nią pra­co­wać.

Nie chcia­łam wyjść na zde­ner­wo­waną, ale ga­pili się na mnie lu­dzie. Ko­bieta zmarsz­czyła brwi, zu­peł­nie jak cio­cia Bee, gdy ktoś ją zde­ner­wo­wał. Ucieczka wy­da­wała się ku­sząca.

– Jes­sica nie py­tała, czy bę­dziesz mo­gła z nią pra­co­wać, poza tym nie za­trud­niam dzieci. To nie jest do­bry po­mysł, zwłasz­cza te­raz, kiedy ro­dzina przy­jeż­dża tu na wa­ka­cje. Może je­sie­nią, kiedy wy­jadą, damy ci szansę.

Moje zde­ner­wo­wa­nie spo­wo­do­wane tym, że je­stem w cen­trum uwagi, na­tych­miast znik­nęło, spa­ni­ko­wa­łam na myśl, że mama może stra­cić je­dyny do­chód, któ­rego tak bar­dzo po­trze­bo­wa­ły­śmy. Zre­zy­gno­wa­łaby, gdyby do­wie­działa się, że nie mogę jej za­stą­pić. Zde­cy­do­wa­łam, że do­ro­słym, pew­nym sie­bie gło­sem mu­szę prze­ko­nać tę ko­bietę, że na­daję się do pracy jak nikt inny.

– Ro­zu­miem pani obawy. Jed­nak gdyby dała mi pani szansę, udo­wod­nię, że je­stem war­to­ścio­wym pra­cow­ni­kiem. Ni­gdy nie spóź­nię się do pracy i za­wsze będę wy­peł­niać swoje obo­wiązki. Pro­szę o jedną szansę.

Ko­bieta zer­k­nęła na ko­goś sie­dzą­cego przy stole, jakby szu­kała opi­nii. Po­now­nie spoj­rzała na mnie i wie­dzia­łam, że udało mi się zmie­nić jej de­cy­zję.

– Do­brze, Sa­die White, twoja szansa za­czyna się te­raz. Do­łą­czysz do Fran, która pra­cuje w tym domu tak długo jak ja. Ona cię po­in­stru­uje i zda mi ra­port. Pod ko­niec dnia dam ci od­po­wiedź. To twój okres próbny, panno White, pro­szę tego nie za­prze­pa­ścić.

Przy­tak­nę­łam i uśmiech­nę­łam się do sto­ją­cej już obok mnie Fran.

– Chodź za mną – po­wie­działa wy­soka szczu­pła ko­bieta o ru­dych wło­sach, wy­glą­da­jąca na ja­kieś sześć­dzie­siąt pięć lat, po czym od­wró­ciła się i wy­szła z po­koju.

Zro­bi­łam, co mi ka­zano, nie pa­trząc w oczy ni­komu, kto był w po­koju. Mia­łam mi­sję do wy­ko­na­nia.

Fran opro­wa­dziła mnie po ko­ry­ta­rzu, mi­ja­jąc po dro­dze kilka drzwi. Za­trzy­ma­ły­śmy się, otwo­rzy­ły­śmy jedne z nich i we­szły­śmy do środka. W po­koju były wy­so­kie po sam su­fit półki z książ­kami. W ca­łym po­miesz­cze­niu stały ciem­no­brą­zowe fo­tele obite skórą. Ża­den z nich nie był skie­ro­wany w stronę dru­giego czy też użyty na oka­zję wi­zyt i spo­tkań. Po­kój wy­raź­nie za­adap­to­wano na bi­blio­tekę. Miej­sce, gdzie każdy mógł przyjść, wy­brać książkę i za­tra­cić się w lek­tu­rze, sie­dząc w jed­nym z tych wiel­kich wy­god­nych fo­teli.

Fran wska­zała po­kój ge­stem peł­nym klasy.

– To ulu­bione miej­sce pani Stone. Po­kój był za­mknięty przez cały rok. Ze­trzesz ku­rze z ksią­żek oraz pó­łek, skórę wy­czy­ścisz spe­cjal­nym środ­kiem i umy­jesz okna. Od­kurz za­słony, umyj i na­błyszcz pod­łogę. Ten po­kój ma lśnić. Pani Stone lubi, gdy w jej sank­tu­arium wszystko jest ide­alne. Przyjdę po cie­bie w po­rze lun­chu, który zjemy w kuchni.

Po­de­szła do drzwi i usły­sza­łam, jak ko­muś dzię­kuje. We­szła z po­wro­tem do środka, cią­gnąc wó­zek pe­łen środ­ków czy­sto­ści.

– Tu znaj­dziesz wszystko, czego po­trze­bu­jesz. Ostroż­nie ob­chodź się ze wszyst­kimi opra­wio­nymi dzie­łami i eks­po­na­tami. Ostrze­gam, że wszystko w tym domu jest bar­dzo cenne i musi być oto­czone na­le­żytą opieką. Za­tem nie trać czasu na głu­poty, ocze­kuję cięż­kiej pracy.

Pani Fran z ka­mienną twa­rzą wy­szła z po­koju.

Okrą­ży­łam bi­blio­tekę, na­pa­wa­jąc się ota­cza­jącą mnie eks­tra­wa­gan­cją. Po­miesz­cze­nie nie było prze­sad­nie duże, wy­da­wało się jed­nak wy­peł­nione po brzegi. Dam radę tu po­sprzą­tać. Nie zo­sta­łam po­pro­szona o coś nie­wy­ko­nal­nego. Za­bra­łam śro­dek do usu­wa­nia ku­rzu i po­szłam w stronę dra­biny po­łą­czo­nej z pół­kami na książki. Mogę za­cząć od góry, zwłasz­cza że kurz i tak opad­nie.

Za­nim Fran za­brała mnie na lunch, zdo­ła­łam po­zbyć się za­bru­dzeń i umyć okna. Po­trze­bo­wa­łam prze­rwy i je­dze­nia. Jej skwa­szona mina była mi­łym wi­do­kiem. Za­nim po­pro­wa­dziła mnie w ci­szy ko­ry­ta­rzem, któ­rym szły­śmy tego ranka, omio­tła wzro­kiem po­kój i przy­tak­nęła. Już zza rogu ude­rzył mnie za­pach świeżo pie­czo­nego chleba. We­szłam do wiel­kiej ja­snej kuchni. Pani Mary stała przy ku­chence i wska­zy­wała na młod­szą ko­bietę z upię­tymi w ku­cyk wło­sami, scho­wa­nymi – iden­tycz­nie jak jej włosy – pod ochronną siatką.

– Ład­nie pach­nie, Hen­rietta. My­ślę, że masz ta­lent. Prze­te­stu­jemy dziś tę par­tię na ob­słu­dze, je­śli wszyst­kim za­sma­kuje, przej­miesz przy­go­to­wa­nie wy­pie­ków do ro­dzin­nych po­sił­ków. – Pani Mary od­wró­ciła się i wy­tarła dło­nie w far­tuch.

– Ach, oto na­sza nowa pra­cow­nica. Jak idzie?

Pani Fran ski­nęła głową i od­parła:

– W po­rządku.

Albo ta ko­bieta rzadko się uśmie­chała, albo mnie po pro­stu nie lu­biła.

– Sia­daj, sia­daj, mamy sporo ro­boty, za­nim przy­je­dzie ro­dzina.

Usia­dłam za­raz za Fran, a pani Mary po­sta­wiła przed nami pół­mi­ski z je­dze­niem. Mu­sia­łam zro­bić coś nie tak, po­nie­waż ko­lejne słowa Fran skie­ro­wała w moją stronę.

– Cała ob­sługa je przy tym stole. Każdy z nas przy­cho­dzi na lunch o róż­nych po­rach. Wy­bierz so­bie, na co masz ochotę.

Przy­tak­nę­łam, się­gnę­łam w stronę pół­mi­ska z ka­nap­kami i po­czę­sto­wa­łam się jedną. Z ta­le­rza wzię­łam świeży owoc.

– Na­poje są tam, na ba­rze. Mo­żesz iść i wy­brać, co jest, lub zro­bić so­bie coś sama.

Po­de­szłam do baru i na­la­łam so­bie le­mo­niady. Zja­dłam w ci­szy i słu­cha­łam, jak pani Mary in­stru­uje Hen­riettę. Wy­da­wało mi się, że przy­go­to­wy­wały chleb na dzi­siej­szy po­si­łek. Ani Fran, ani ja nie pa­li­ły­śmy się do roz­mowy.

Kiedy zja­dły­śmy, po­de­szłam za nią do zle­wo­zmy­waka. Opłu­ka­ły­śmy ta­le­rze, po czym za­ła­do­wa­ły­śmy na­czy­nia do po­jem­nej zmy­warki. W ci­szy wró­ci­ły­śmy do bi­blio­teki. Te­raz by­łam już nieco mniej zde­ner­wo­wana i bar­dziej cie­kawa oto­cze­nia. Gdy szły­śmy ko­ry­ta­rzem, za­uwa­ży­łam por­trety. Przed­sta­wiały dwóch ma­łych uro­czych chłop­ców. Im da­lej szłam, tym starsi się wy­da­wali. Przy ogrom­nym przej­ściu do bi­blio­teki po­czu­łam, jak zna­joma twarz śmieje się do mnie z por­tretu. Twarz, którą wie­lo­krot­nie oglą­da­łam w te­le­wi­zji i w ga­ze­tach. Na­wet pod­czas wczo­raj­szej ko­la­cji wi­dzia­łam ją w te­le­wi­zji. Jes­sica pod­czas po­siłku oglą­dała En­ter­ta­in­ment Da­ily. Na­sto­letni rock­man i ła­macz dam­skich serc Jax Stone był jed­nym z bo­ha­te­rów. Wczo­raj po­ka­zy­wali go z dziew­czyną, która we­dług plotki wy­stąpi w jego no­wym te­le­dy­sku. Fran za­trzy­mała się za mną. Od­wró­ci­łam się w jej stronę, była sku­piona na ob­ra­zie.

– To jego wa­ka­cyjny dom. Lada dzień przy­je­dzie tu ze swo­imi ro­dzi­cami i bra­tem. Po­ra­dzisz z tym so­bie?

Wi­dząc na ścia­nie twarz Jaxa Stone’a, przy­tak­nę­łam w szoku, nie mo­gąc wy­do­być z sie­bie ja­kich­kol­wiek słów.

Fran po­now­nie ru­szyła, a ja po­dą­ży­łam jej śla­dem do bi­blio­teki.

– To on jest po­wo­dem, dla któ­rego na­sto­latki nie są za­trud­niane. To jego pry­watny azyl. Kiedy był młod­szy, jego ro­dzice na­le­gali, by co roku od­po­czy­wał w ich to­wa­rzy­stwie, z dala od zgiełku Hol­ly­wood. Te­raz, gdy jest już star­szy, na­dal spę­dza tu lato. Od czasu do czasu wy­jeż­dża uczest­ni­czyć w róż­nych im­pre­zach, ale więk­szość czasu spę­dza tu­taj. Za­biera ze sobą ro­dzinę, po­nie­waż przez resztę roku nie wi­dują się zbyt czę­sto. Je­śli nie bę­dziesz umiała so­bie z tym po­ra­dzić, zo­sta­niesz zwol­niona w try­bie na­tych­mia­sto­wym. Jego pry­wat­ność ma naj­wyż­sze zna­cze­nie. To dla­tego praca tu jest tak do­brze płatna.

Wy­pro­sto­wa­łam się i chwy­ci­łam wia­dro, któ­rego wcze­śniej uży­wa­łam.

– Po­ra­dzę so­bie ze wszyst­kim. Ta praca jest dla mnie waż­niej­sza niż na­sto­let­nia gwiazda rocka.

Fran ski­nęła głową, ale po chwili zmarsz­czyła brwi, wi­dzia­łam, że mi nie wie­rzy.

Całą swoją ener­gię sku­pi­łam na pracy. Pod ko­niec dłu­giego dnia usły­sza­łam, jak ma­ło­mówna, skwa­szona Fran ra­por­tuje coś pani Mary. Wie­rzyła, że będę do­brym pra­cow­ni­kiem i po­winna dać mi szansę. Po­dzię­ko­wa­łam jej i Mary. Do je­sieni, kiedy po­jawi się dziecko, a ja wrócę do szkoły, będę w sta­nie za­osz­czę­dzić tro­chę pie­nię­dzy. Dam radę.

Tak, Jax Stone był sławny i jego nie­sa­mo­wi­cie nie­bie­skie oczy spra­wiały, że serce biło mi moc­niej. Tyle mo­głam przy­znać. Był naj­pięk­niej­szą istotą znaną ludz­ko­ści. Wszy­scy jed­nak wie­dzą, że uroda jest bar­dzo po­wierz­chowna. Po­dej­rze­wa­łam, że jego płytka oso­bo­wość okaże się tak od­ra­ża­jąca, że nie bę­dzie mnie ob­cho­dziło, czy sprzą­tam w jego domu lub czy mi­jam go na ko­ry­ta­rzu. Poza tym fa­ceci byli ga­tun­kiem, o któ­rym nie mia­łam zie­lo­nego po­ję­cia. Ni­gdy nie po­świę­ci­łam swo­jego czasu na roz­mowę z jed­nym z nich, na­wet je­śli któ­ryś chciał po­roz­ma­wiać ze mną. Za­wsze mia­łam na gło­wie więk­sze pro­blemy, jak choćby tro­ska o to, czy bę­dziemy miały co jeść i czy mama pa­mię­tała, żeby za­pła­cić ra­chunki.

Kiedy po­my­ślę o tej ca­łej ka­sie zmar­no­wa­nej na kon­domy, które upy­cha­łam jej do ręki i to­rebki, za­nim wy­cho­dziła z jed­nym z nie­zli­czo­nej ilo­ści męż­czyzn, trudno się mi na nią nie gnie­wać. Na­wet w lum­pek­sie wy­glą­dała prze­pięk­nie. Je­den z jej ob­le­śniej­szych wy­bran­ków po­wie­dział, że odzie­dzi­czy­łam po niej ten prze­klęty wy­gląd. Mam wszystko: od jej blond lo­ków po nie­bie­skie oczy i gę­ste czarne rzęsy. Mam jed­nak jesz­cze coś, co mo­głoby oca­lić mnie przed nie­uchronną ka­ta­strofą – wy­daję się ra­czej nudna. Matka czę­sto mi o tym przy­po­mina, a ja, za­miast być przy­gnę­biona, trzy­mam się tego jak ostat­niej de­ski ra­tunku. To, co ona uwa­żała za­wsze za wadę mo­jego cha­rak­teru, ja trak­to­wa­łam jak je­dyną szansę. Nie chcia­łam być taka jak ona. Je­śli po­sia­da­nie nud­nej oso­bo­wo­ści chroni mnie przed pój­ściem w jej ślady, to ja będę się tego trzy­mać.

Miesz­ka­nie, które kosz­to­wało nas pięć­set do­la­rów mie­sięcz­nie, znaj­do­wało się w du­żym, sta­rym domu. We­szłam, by się prze­ko­nać, że nie ma jej w środku. Zwa­żyw­szy, że mia­ły­śmy cztery po­koje, nie mo­gła się zbyt­nio od­da­lić.

– Mamo? – nie od­po­wie­działa.

Słońce już za­cho­dziło, więc wy­szłam na coś, co Jes­sica na­zy­wała pa­tiem. Gdy­by­ście chcieli wie­dzieć, dla mnie wy­glą­dało to jak nie­wielki ka­wa­łek be­to­no­wej płyty za do­mem.

Stała w ogro­dzie z tym swoim wciąż po­więk­sza­ją­cym się brzu­chem, ubrana w bi­kini, które ku­pi­łam kilka ty­go­dni temu w skle­pie z uży­waną odzieżą. Od­wró­ciła się i uśmiech­nęła do mnie. Po fa­sa­dzie udrę­cze­nia, wy­ma­lo­wa­nej na jej twa­rzy rano, nie było już śladu. Ona pro­mie­niała.

– Sa­die, jak było? Czy stara do­bra pani Mary spra­wiała ci pro­blemy? Je­śli tak, to mam na­dzieję, że by­łaś miła. Po­trze­bu­jemy tej pracy, a ty po­tra­fisz być taka nie­grzeczna i nie­to­wa­rzy­ska.

Słu­cha­łam jej pa­pla­nia o mo­jej aspo­łecz­no­ści i cze­ka­łam, aż skoń­czy, wtedy od­par­łam:

– Do­sta­łam pracę na lato, je­śli chcę.

Jes­sica wes­tchnęła dra­ma­tycz­nie.

– Wspa­niale, przez naj­bliż­sze kilka mie­sięcy będę po­trze­bo­wała od­po­czynku. Dziecko mnie wy­kań­cza. Nie ro­zu­miesz, jak trudno jest być w ciąży.

Chcia­łam jej przy­po­mnieć, jak sta­ra­łam się ją przed tym uchro­nić, po­świę­ca­jąc pie­nią­dze prze­zna­czone na je­dze­nie, żeby ku­pić jej gumki, któ­rych i tak nie uży­wała. Ja jed­nak przy­tak­nę­łam i we­szłam z nią do środka.

– Sa­die, umie­ram z głodu. Mo­gła­byś mi coś szybko przy­go­to­wać? Ostat­nio jem za dwóch.

Za­nim do­tar­łam do domu, już za­pla­no­wa­łam, co zjemy na ko­la­cję. Moja mama kom­plet­nie nie ra­dziła so­bie w kuchni. Ja prze­trwa­łam pierw­sze osiem lat swo­jego ży­cia na ka­nap­kach z ma­słem orze­cho­wym i dże­mem. Około mo­ich ósmych uro­dzin zro­zu­mia­łam, że mama po­trze­buje po­mocy – mu­sia­łam do­ro­snąć szyb­ciej niż inne dzieci. Im bar­dziej się sta­ra­łam, tym wię­cej obo­wiąz­ków na mnie zrzu­cała, kiedy skoń­czy­łam je­de­na­ście lat, ro­bi­łam już wszystko.

Ma­ka­ron się go­to­wał, a mię­sny sos do­cho­dził, ja zaś we­szłam do swo­jego po­koju, zdję­łam ro­bo­cze ubra­nie i wło­ży­łam pod­ko­szu­lek oraz prze­tarte dżinsy z lum­peksu, które były pod­stawą mo­jej gar­de­roby. Mój styl był pro­sty.

Gar­nek za­czął gwiz­dać na znak, że czas spraw­dzić ma­ka­ron. Jes­sica długo jesz­cze nie bę­dzie w sta­nie ni­czego spraw­dzić. Po­gna­łam do ma­łej kuchni, na­wi­nę­łam nitkę spa­ghetti na wi­de­lec i rzu­ci­łam nią o ścianę za ku­chenką. Przy­kle­iła się, więc była go­towa.

– Na­prawdę, Sa­die, nie mogę zro­zu­mieć, dla­czego rzu­casz ma­ka­ro­nem o ścianę. Skąd ten po­mysł?

Zmie­rzy­łam Jes­sicę wzro­kiem. Roz­sia­dła się w bi­kini na wy­bla­kłej pa­ste­lo­wej ka­na­pie, którą za­sta­ły­śmy tu, kiedy się wpro­wa­dza­ły­śmy.

– Jak by­łam mała, zo­ba­czy­łam to w te­le­wi­zji i za­pa­mię­ta­łam. Poza tym to się spraw­dza.

– To pa­skudne – Jes­sica wy­mam­ro­tała z ka­napy.

Nie po­tra­fiła na­wet za­go­to­wać wody, ale po­sta­no­wi­łam ugryźć się w ję­zyk i do­koń­czyć ko­la­cję.

– Go­towe, mamo – po­wie­dzia­łam, na­kła­da­jąc por­cję spa­ghetti na ta­lerz, o któ­rego przy­nie­sie­nie za­raz mnie po­prosi.

– Skar­bie, po­daj mi ta­lerz, pro­szę.

Uśmiech­nę­łam się pół­gęb­kiem. By­łam o krok przed nią. Ostat­nimi czasy wsta­wała tylko wtedy, gdy na­prawdę była do tego zmu­szona. Na ta­lerz po­ło­ży­łam wi­de­lec i łyżkę. Na­wet nie usia­dła. Ta­lerz umie­ściła na brzu­chu i za­częła jeść. Obok niej po­sta­wi­łam szklankę z mro­żoną her­batą i po­szłam na­ło­żyć so­bie por­cję. Zgłod­nia­łam. Po­trze­bo­wa­łam je­dze­nia.

Roz­dział II

Jax

Pani Mary stała już wraz z całą służbą, kiedy li­mu­zyna za­trzy­mała się przed do­mem. Nie cze­ka­łem na kie­rowcę, aż otwo­rzy mi drzwi. Mo­głem spo­koj­nie prze­stać się mar­twić o to, ja­kie wra­że­nie tu wy­wrę. Mo­głem ro­bić, co mi się żyw­nie po­doba. Wy­sia­dłem z li­mu­zyny i prze­cią­gną­łem się, a kiedy spoj­rza­łem na dom bę­dący dla mnie sy­no­ni­mem wol­no­ści, na mo­jej twa­rzy po­ja­wił się uśmiech.

Tu nie było groźby ataku sza­lo­nych dziew­czyn, do­bi­ja­ją­cych się do mo­ich drzwi. Nie mu­sia­łem w ni­czym uczest­ni­czyć. Żad­nych wy­wia­dów. Nic. Mo­głem le­żeć na plaży cały cho­lerny dzień i nikt mnie nie nie­po­koił. Ży­cie w po­łu­dnio­wej Ala­ba­mie było przy­jemne. Mamy jesz­cze nie było, mia­łem więc czas, żeby pójść się przy­wi­tać z pa­nią Mary. Na­pić się słod­kiej mro­żo­nej her­baty i zjeść ma­ślane ciastko, za­nim zmie­rzę się z mamą.

Pani Mary wbie­gła przez drzwi, za­nim jesz­cze zdą­ży­łem wejść po scho­dach.

– Pa­nie Ja­xie, wy­gląda pan, jakby od na­szego ostat­niego spo­tka­nia schudł ja­kieś pięć ki­lo­gra­mów. Pro­szę tu po­dejść i czę­sto­wać się po­rząd­nym je­dze­niem. Do­ra­sta­jący chłopcy nie mu­szą być znów tacy chu­dzi.

Prawdę mó­wiąc, od­kąd wi­działa mnie po raz ostatni, przy­bra­łem pięć kilo – dzięki no­wemu tre­ne­rowi. Ale nie mia­łem za­miaru się z nią kłó­cić. Nie na­le­żało się sprze­czać z pa­nią Mary. Na­wet mama to wie­działa.

– Wi­tam, pani Mary. Wy­gląda pani jesz­cze pięk­niej.

To było coś, co po­wta­rza­łem rok w rok od pię­ciu lat. Na mój kom­ple­ment jej po­marsz­czone po­liczki za­lały się ru­mień­cem.

– Ci­cho tam, chłop­cze. Oboje wiemy, że to nie­prawda. Za to moje cia­steczka to coś, czym można się za­chwy­cać.

Była dumna ze swo­ich ku­li­nar­nych umie­jęt­no­ści, a ja z ko­lei by­łem od nich uza­leż­niony. To wła­śnie dla­tego pła­ci­łem jej, żeby pra­co­wała tu cały rok, na­wet gdy mnie nie było w re­zy­den­cji. Lu­bi­łem myśl, że mogę tu przy­je­chać, kiedy tylko będę chciał. Utrzy­ma­nie domu da­wało pracę nie tylko pani Mary, ale i kilku in­nym oso­bom ze służby. Pani Mary mu­siała za­trud­niać do­dat­ko­wych lu­dzi tylko la­tem.

Sa­die

Nie mu­sia­łam być już prze­szu­ki­wana i do­sta­łam na­wet iden­ty­fi­ka­tor do po­ka­za­nia przy bra­mie. Sprawy miały się co­raz le­piej. Raz na­wet Fran się do mnie uśmiech­nęła. Po lun­chu pani Mary wy­słała mnie na trze­cie pię­tro, gdzie znaj­do­wała się więk­szość sy­pialni. Ła­two było mi za­po­mnieć, w czyim domu sprzą­tam. Nie mia­łam żad­nych przy­ja­ciół, z któ­rymi mo­gła­bym się po­dzie­lić tą in­for­ma­cją. Zi­gno­ro­wa­nie faktu, że stoję w po­koju, w któ­rym tego lata bę­dzie spała naj­go­ręt­sza na­sto­let­nia gwiazda rocka, nie było więc czymś nie­moż­li­wym. We­szłam do jego sy­pialni i ro­zej­rza­łam się wo­kół. To nie był ty­powy po­kój na­sto­latka. Wy­da­wał się dzi­wacz­nie przy­tulny.

Na jed­nej ze ścian znaj­do­wały się kije bejs­bo­lowe i piłki z róż­nymi pod­pi­sami, nie­które z nich wy­glą­dały na bar­dzo zu­żyte. Obok pre­zen­to­wały się dum­nie ko­szulki – mu­siał je no­sić jako dziecko. Po­tra­fi­łam wy­obra­zić so­bie ma­łego chłopca, któ­rego por­trety wi­dzia­łam wczo­raj, gdy gra w piłkę jak zwy­czajne dziecko. Po­de­szłam, aby le­piej się przyj­rzeć, i pod każdą z ko­szu­lek dru­żyn, w któ­rych grał, zo­ba­czy­łam zdję­cia. Na star­szych fo­to­gra­fiach trudno było mi zna­leźć chłopca, który dziś był gwiazdą. Na tych, gdzie miał dzie­sięć, je­de­na­ście lat, po­zna­łam go z ła­two­ścią. Ko­szulki i zdję­cia były uło­żone chro­no­lo­gicz­nie od cza­sów przed­szkola do wieku trzy­na­stu lat. Rok póź­niej po raz pierw­szy usły­sza­łam w ra­diu jego imię. Za­nim od­kryła go wy­twór­nia, wy­da­wał się pro­wa­dzić zwy­czajne ży­cie.

Ściana nad jego łóż­kiem wy­glą­dała ina­czej niż w tra­dy­cyj­nym chło­pię­cym po­koju. Wi­siały tam gi­tary o róż­nym kształ­cie, wiel­ko­ści i ko­lo­rze, część z nich była pod­pi­sana, nie­które błysz­czały no­wo­ścią. Jedna wy­glą­dała na zło­coną, co nie by­łoby wiel­kim za­sko­cze­niem. Sta­nę­łam na pal­cach, żeby się le­piej przyj­rzeć. Wid­niała na niej na­zwa Fen­der. Kon­ty­nu­owa­łam oglą­da­nie au­to­gra­fów na co­raz to droż­szych mo­de­lach. Prze­je­cha­łam pal­cem po na­pi­sie Jon Bon Jovi i uśmiech­nę­łam się. Naj­wy­raź­niej gwiazdy rocka rów­nież mają swo­ich idoli. Za­cie­ka­wiła mnie mała zu­żyta gi­tara. Sta­no­wiła cen­trum ko­lek­cji, co mo­gło świad­czyć, że była pierw­szą, naj­uko­chań­szą.

Zaj­rza­łam przez drzwi, żeby upew­nić się, czy nikt za nimi nie stoi, po czym sta­nę­łam przed ma­lutką gi­tarą, która mu­siała być po­cząt­kiem tego wszyst­kiego. Nie by­łam sza­loną fanką, ale coś, co było od­po­wie­dzialne za speł­nie­nie nie­zwy­kłego ma­rze­nia, wy­da­wało się nie­mal święte.

Mój wó­zek stał nie­tknięty przy drzwiach i wie­dzia­łam, że mu­szę wziąć się do pracy. Nie chcia­łam do­wie­dzieć się o tym czło­wieku ni­czego no­wego czy oso­bi­stego. Chcia­łam, żeby w mo­ich oczach po­zo­stał płytki i nie­osią­galny. Świa­do­mość, że kie­dyś był uro­czym ma­łym chłop­cem z ciem­nymi lo­kami, któ­rego uśmiech pew­nego dnia miał wy­wo­łać dziki szał, spra­wiała, że wy­da­wał się bar­dziej przy­ziemny niż bo­ski. Swoje za­in­te­re­so­wa­nie jego osobą mu­sia­łam zre­du­ko­wać do mi­ni­mum. Szybko za­bra­łam się do wy­cie­ra­nia ku­rzy, za­mia­ta­nia i my­cia drew­nia­nych pod­łóg. Zde­cy­do­wa­łam, że le­piej bę­dzie, jak szybko się z tym upo­ram, za­nim na­tra­fię na ko­lejny ślad jego jako ma­łego chłopca. Sku­pi­łam swoje my­śli na przy­szło­ści, a wy­par­łam to, co zwią­zane było z Ja­xem Stone’em.

– Sa­die, skoń­czy­łaś? Ro­dzina już przy­je­chała i mu­simy zejść do po­miesz­cze­nia dla służby – po­wie­działa Fran zza drzwi.

Środki czy­sto­ści umie­ści­łam z po­wro­tem w wózku i po­szłam w stronę drzwi, gdzie stała bar­dzo zde­ner­wo­wana Fran.

– Ja­sne, wła­śnie skoń­czy­łam.

Fran kiw­nęła głową i udała się do windy, którą prze­miesz­czała się ob­sługa, by nie rzu­cać się w oczy ro­dzi­nie. We­szła szyb­ciutko do środka, a ja po­gna­łam za nią, ale nie­stety wy­pa­dła mi z wózka bu­telka ze środ­kiem do czysz­cze­nia okien. Się­gnę­łam po mały ręcz­nik, po czym pod­nio­słam bu­telkę z pod­łogi i szybko prze­tar­łam za­pla­mione miej­sce.

– Po­śpiesz się, pro­szę – Fran za­wo­łała z windy za­tro­ska­nym to­nem. Ro­dzina mu­siała już iść w tę stronę.

Wy­pro­sto­wa­łam się i na­tych­miast po­czu­łam mro­wie­nie na karku. Za­nie­po­ko­jona, od­wró­ci­łam się za sie­bie i wtedy go zo­ba­czy­łam, sto­ją­cego i wpa­tru­ją­cego się we mnie. Nie był słod­kim ma­lu­chem z krę­co­nymi wło­sami, ale sławną gwiazdą rocka. Za­mar­łam, nie­pewna, co zro­bić, zwa­żyw­szy, że we­dług pani Mary moja obec­ność nie była tu mile wi­dziana. Na jego ab­sur­dal­nie sek­sow­nej twa­rzy po­ja­wił się uśmiech, a ja po­czu­łam, jak ru­mie­niec za­lewa mi po­liczki. Od­wró­ci­łam wzrok i ucie­kłam do windy.

Nie wy­glą­dał na roz­złosz­czo­nego, że w jego domu pra­cuje na­sto­latka. Wy­da­wał się roz­ba­wiony. Fran zmarsz­czyła brwi, gdy na nią spoj­rza­łam, ale nie po­wie­działa ani słowa. Od­sta­wi­łam swój wó­zek i po­szłam do kuchni zło­żyć ra­port, skoń­czy­łam bo­wiem pracę na pię­trze. Pani Mary stała z rę­kami opar­tymi na bio­drach i cze­kała na na­sze przy­by­cie. Po ci­chu wy­mie­niła z Fran kilka słów. Po chwili przy­tak­nęła, się­gnęła po ele­gancko zło­żone ubra­nie i po­dała mi je.

– W cza­sie gdy ro­dzina mieszka w re­zy­den­cji, każdy z ob­sługi nosi uni­form. Po­nadto nie bę­dziesz już sprzą­tała domu, ale po­mo­żesz mi w kuchni, a panu Gre­gowi w ogro­dzie. Dziś jed­nak po­trze­buję, byś po­dała ko­la­cję. Pani Stone za­ży­czyła so­bie, aby służba wi­dziana przez ro­dzinę i go­ści wy­glą­dała re­pre­zen­ta­cyj­nie. Wil­liam, młody czło­wiek, któ­rego za­trud­ni­łam, żeby po­mógł Mar­cu­sowi przy ob­słu­dze, za­dzwo­nił dzie­sięć mi­nut temu z in­for­ma­cją, że jest chory, więc mamy tylko cie­bie. Udo­wod­ni­łaś, że po­tra­fisz ciężko pra­co­wać i za­leży ci na tym sta­no­wi­sku. Twój wiek mnie nie­po­koi, po­nie­waż pan tego domu, nie­wiele star­szy od cie­bie, jest ido­lem dziew­cząt. Wy­czu­wam jed­nak, że nie­wiele cię to ob­cho­dzi. Mam na­dzieję, że bę­dziesz kon­ty­nu­ować tak doj­rzałą po­stawę.

Nie wie­dzia­łam, co po­wie­dzieć po tym wy­kła­dzie, więc przy­tak­nę­łam.

– Do­brze. Od dziś masz to no­sić co­dzien­nie. Po­pro­szę o uszy­cie jesz­cze dwóch eg­zem­pla­rzy w twoim roz­mia­rze, każdy z nich mu­sisz zo­sta­wić co wie­czór tu­taj do wy­pra­nia i wy­pra­so­wa­nia. Za­dbaj o to, by wcho­dzić tym sa­mym wej­ściem i szybko prze­bie­rać się w pralni. Za­nim się ubie­rzesz, po­pro­szę cię o po­moc w przy­go­to­wa­niu po­po­łu­dnio­wego po­siłku. Mu­sisz być czy­sta i schludna, gdy ser­wu­jesz da­nia.

Przez ko­lejne dwie go­dziny sie­ka­łam, kro­iłam, mie­sza­łam i na­dzie­wa­łam różne ro­dzaje mięs i wa­rzyw. Kiedy pani Mary po­wie­działa, że­bym się prze­brała i uło­żyła włosy, zmę­cze­nie za­częło da­wać mi się we znaki. Przy­mie­rzy­łam czarną spód­nicę do ko­lan oraz białą ko­szulę z okrą­głym koł­nie­rzy­kiem. Na to wło­ży­łam czarny far­tu­szek. Roz­pu­ści­łam włosy, ze­bra­łam je i spię­łam wy­soko na gło­wie. Umy­łam twarz i ręce, po czym spoj­rza­łam na od­bi­cie w lu­strze. Może i twarz mo­jej matki za­ła­twiła mi pracę, ale to moja po­wścią­gliwa oso­bo­wość po­zwo­liła zdo­być za­ufa­nie pani Mary. Kiedy oczy mo­jej matki psot­nie błysz­czały, moje były po­ważne i pełne re­zerwy.

Uśmiech Jaxa Stone’a na żywo olśnie­wał rów­nie mocno, jak ten, który wi­dzia­łam wie­lo­krot­nie w ga­ze­tach i na pla­ka­tach. Nie ozna­czało to, że by­łam na tyle na­iwna, żeby po­czuć do niego miętę jak cała reszta świata. Wzię­łam głę­boki od­dech i po­szłam do kuchni, gdzie cze­kała na mnie pani Mary.

– W po­rządku, te­raz pa­mię­taj, że kła­dziesz to przed pa­nem Ja­xem w tym sa­mym mo­men­cie, kiedy Mar­cus – mach­nęła ręką w stronę wy­so­kiego chu­dego chło­paka, któ­rego do­tąd nie po­zna­łam. – Po­stawi to przed pa­nią Stone. Będą tylko we dwoje. Pan Stone oraz Ja­son przy­jadą ju­tro. Dziś więc bę­dzie­cie ser­wo­wać tylko we dwójkę. Pa­mię­taj, żeby stać dys­kret­nie za pa­nem Ja­xem, pod­czas gdy on bę­dzie jadł, i ob­ser­wuj Mar­cusa – po­może ci we wszyst­kim, czego nie je­steś pewna.

Spoj­rza­łam na Mar­cusa – wy­glą­dał na stu­denta, je­dy­nie kilka lat star­szego ode mnie. Jego blond włosy i ra­do­sne zie­lone oczy po­mo­gły mi się nieco zre­lak­so­wać.

Z uśmiesz­kiem na ustach wy­cią­gnął w moją stronę opa­loną dłoń.

– Mar­cus Hardy.

Po­da­łam mu rękę.

– Sa­die White.

Ski­nął głową, wciąż się uśmie­cha­jąc, i zła­pał za tacę.

– Wi­dzia­łem twój wczo­raj­szy wy­stęp, kiedy pró­bo­wa­łaś obro­nić swoje sta­no­wi­sko. By­łem za­sko­czony, wi­dząc, jak w mniej niż se­kundę twoje oczy ze zde­ner­wo­wa­nych zmie­niły się w zde­ter­mi­no­wane.

Pod­niósł swoją tacę, po czym za­brał także moją.

– Bę­dziesz szła za mną, skoro ja mam ser­wo­wać je­dze­nie pani Stone – pu­ścił oko, za­nim od­wró­cił się i po­szedł w stronę ja­dalni.

Ogromny po­kój nie był dla mnie ni­czym no­wym. Dziś rano my­łam tu pod­łogi. Mar­cus za­jął miej­sce za pa­nią Stone, która sie­działa za­raz przy wej­ściu. Moje ciało w na­tu­ralny spo­sób za­alar­mo­wało mnie, kiedy mu­sia­łam sta­nąć za Ja­xem, sie­dzą­cym na ho­no­ro­wym miej­scu. Spoj­rza­łam na Mar­cusa, by ten mnie po­in­stru­ował. Ski­nął głową, kiedy w tym sa­mym mo­men­cie po­ło­ży­li­śmy sa­łatki na stół. Od­su­nę­łam się. Mar­cus po­ka­zał, że­bym sta­nęła obok niego, tak też zro­bi­łam.

– Na­dal nie ro­zu­miem, dla­czego tata zmu­sza Ja­sona do pój­ścia na roz­mowę do Yale, je­śli on nie chce tam stu­dio­wać – jego głos brzmiał gładko, wręcz nie­re­al­nie.

Po­czu­łam się, jak­bym we­szła na plan fil­mowy i oglą­dała scenę, która grana jest dla mnie.

– Twój brat nie wie, co jest dla niego naj­lep­sze. Ma po­ten­cjał, żeby być kimś wię­cej niż tylko młod­szym bra­tem Jaxa Stone’a. Sam może stwo­rzyć swoją markę, je­śli skupi się na tym, a nie bę­dzie tra­cił czasu na za­bawę w giełdę. Jego ma­te­ma­tyczna głowa się mar­nuje.

Jax, jakby roz­ba­wiony, spoj­rzał w moją stronę, po czym zwró­cił się do matki.

– Oboje go od sie­bie ode­pchnie­cie. Masz ra­cję, jest mą­dry i nie mu­si­cie za niego my­śleć.

Pani Stone za­śmiała się sztucz­nie.

– Gdy­bym cię tak nie przy­ci­skała, nie był­byś tu, gdzie te­raz je­steś. Je­dyne, czego chcia­łeś, to grać w ba­se­ball ze swo­imi ko­leż­kami i mieć ten głu­piutki ga­ra­żowy ze­spół, w któ­rym ta­lent mia­łeś tylko ty.

Jax wes­tchnął, upił łyk wody i spoj­rzał na matkę.

– Wy­star­czy, mamo, nie mów źle o je­dy­nych praw­dzi­wych przy­ja­cio­łach, ja­kich mia­łem.

Pani Stone od­su­nęła się od stołu, Mar­cus do­tknął mo­jej dłoni, żeby przy­po­mnieć, po co wła­ści­wie tam by­li­śmy. Zbli­ży­li­śmy się do pań­stwa Stone’ów i jed­no­cze­śnie za­bra­li­śmy ta­le­rze po sa­łatce.

– Czy mógł­bym za­pro­po­no­wać do ko­la­cji coś in­nego niż woda? – Mar­cus za­py­tał z cza­ru­ją­cym po­łu­dnio­wym ak­cen­tem.

Wzrok Jaxa znów wbity był we mnie. Le­dwo po­wstrzy­my­wa­łam się od skie­ro­wa­nia oczu w jego stronę.

Pani Stone wes­tchnęła.

– Kie­li­szek mer­lota mi nie za­szko­dzi – spoj­rzała na syna, wy­pro­sto­wała ser­wetkę na ko­la­nach, sta­ra­jąc się na coś zde­cy­do­wać. – Przy­nieś mi kie­li­szek naj­lep­szego mer­lota, ja­kiego mamy w piw­niczce.

Jax oparł się na krze­śle, a ja wciąż czu­łam na so­bie jego wzrok. Wzię­łam głę­boki od­dech i spoj­rza­łam na niego.

– Je­śli mogę pro­sić o szklankę słod­kiej mro­żo­nej her­baty pani Mary…

Przy­tak­nę­łam i le­dwo po­wstrzy­ma­łam się przed od­wza­jem­nie­niem uśmie­chu.

– Tak, pro­szę pana – od­po­wie­dział Mar­cus.

Zro­bił krok do tyłu i wska­zał ręką, że­bym pierw­sza po­szła w stronę kuchni. Wy­szłam z ogrom­nego po­koju i na­tych­miast wzię­łam głę­boki od­dech. Nie są­dzi­łam, że to bę­dzie aż tak stre­su­jące. Kiedy tylko we­szli­śmy do kuchni, Mar­cus uśmiech­nął się do mnie.

– Co? Na­wa­li­łam?

Mar­cus prze­cząco po­krę­cił głową, a ja­sny ko­smyk wło­sów spadł mu na oczy.

– Nie, by­łaś świetna. Za­nie­śmy zupę z kraba, za­nim pani Mary się wku­rzy – od­wró­cił się w stronę prze­ło­żo­nej. – Pani Mary, po­trze­bu­jemy mer­lota z piw­nicy.

Ko­bieta po­dała mu otwartą już bu­telkę wraz z kie­lisz­kami.

– Do­my­śli­łam się. Tu­taj ma­cie mro­żoną her­batę dla Jaxa.

– Zajmę się na­po­jami – od­parł Mar­cus.

By­łam zbyt wdzięczna, żeby za­py­tać dla­czego. Ski­nę­łam tylko głową i ru­szy­łam za nim do ja­dalni. Na chwilę przed wej­ściem Mar­cus spoj­rzał na mnie.

– Zi­gno­ruj to, że się gapi. Je­steś nie­złym wi­do­kiem. Nie mogę go wi­nić, ale je­śli chcesz za­cho­wać po­sadę, sta­raj się być nie­wi­dzialna – pu­ścił do mnie oko i otwo­rzył drzwi.

Moim ży­cio­wym ce­lem było sta­nie się nie­wi­dzialną. My­śla­łam, że wła­śnie to ro­bię. Wy­gląda jed­nak, że mu­szę się nieco bar­dziej po­sta­rać.

– Za­mie­rzam sporo czasu po­świę­cić na re­laks na plaży. Po­doba mi się, że mamy pry­watny do­stęp do mo­rza, a o tym, że będę mógł spo­koj­nie od­po­cząć bez ni­kogo, kto chciałby ze mną po­roz­ma­wiać, po­znać mnie czy do­stać au­to­graf, my­śla­łem z utę­sk­nie­niem przez cały rok. Po­trze­buję prze­rwy. Wiem, że Gre­gory’emu nie po­doba się myśl, że przez trzy mie­siące będę nie­osią­galny, ale po­trze­buję tego dla mo­jego zdro­wia psy­chicz­nego – Jax spoj­rzał na mnie, gdy sta­wia­łam przed nim ta­lerz z zupą kra­bową. – Dzię­kuję – wy­szep­tał.

– Też chcę, że­byś zro­bił so­bie wolne. Gre­gory my­śli jed­nak, że chwilka spę­dzona tego lata z fa­nami do­brze zrobi two­jemu PR. Może mógł­byś za­grać kon­cert na plaży albo zja­wić się na kilku pre­mie­rach?

Jax po­krę­cił głową.

– Nie ma mowy, mamo. Nie chcę, żeby lu­dzie wie­dzieli, że tu­taj je­stem. Wy­bra­łem Ala­bamę, dla­tego że jest tu tak mało lu­dzi. Co wię­cej, ta wy­spa jest pry­watna. Prze­my­ślę sprawę pre­mier, ale to tyle. Żad­nych kon­cer­tów.

Pani Stone wzru­szyła ra­mio­nami.

– No cóż, po­wie­dzia­łam Gre­gory’emu, że spró­buję i spró­bo­wa­łam. Niech on so­bie z tobą ra­dzi. Je­steś do­ro­sły. Nie mam za­miaru już na cie­bie na­ci­skać.

Jax wró­cił do je­dze­nia, a ja sta­łam obok Mar­cusa, ga­piąc się to przez okno, to na ta­lerz Jaxa, i cze­ka­łam na mo­ment, kiedy będę mu­siała go za­brać. Spoj­rza­łam na Mar­cusa, a on się do mnie uśmiech­nął. Był po­ważny i mia­łam pew­ność, że chciał, aby mi się po­wio­dło. Zdo­by­łam przy­ja­ciela. Mar­cus de­li­kat­nie do­tknął mo­jego ra­mie­nia i zro­bił krok do przodu. Na­tych­miast po­dą­ży­łam jego śla­dem i ra­zem po­sprzą­ta­li­śmy ta­le­rze.

– Jesz­cze mro­żo­nej her­baty, pro­szę pana?

Jax po­pa­trzył na mnie i prze­niósł wzrok na Mar­cusa.

– Tak, pro­szę.

Pani Stone zdą­żyła upić tylko łyk swo­jego wina. Ko­lejny raz Mar­cus wska­zał, bym wy­szła pierw­sza. Po­wtó­rzy­li­śmy na­szą se­kwen­cję. W kuchni ode­bra­li­śmy przy­go­to­wane tace z naj­bar­dziej eg­zo­tycz­nymi pro­duk­tami, ja­kie w ży­ciu wi­dzia­łam.

– Wow, sporo je­dzą.

– Pani Stone tylko skosz­to­wała swo­jego je­dze­nia, po­dej­rze­wam, że te­raz bę­dzie po­dob­nie.

– On na­to­miast je wszystko.

– Tak, ale to do­ra­sta­jący chło­piec.

Uśmia­łam się, sły­sząc Mar­cusa na­śla­du­ją­cego pa­nią Mary, pod­nio­słam tacę i po­dą­ży­łam za nim zna­nym mi już ko­ry­ta­rzem. Po­sta­wi­łam przed Ja­xem po­si­łek, a Mar­cus po­dał mi jego mro­żoną her­batę.

Matka i syn je­dli tym ra­zem w ci­szy. Od czasu do czasu czu­łam jego wzrok na so­bie i do­tyk Mar­cusa przy­po­mi­na­jący o tym, że mu­szę być nie­wi­dzialna. Nie po­zwo­li­łam so­bie od­wza­jem­nić cie­kaw­skiego spoj­rze­nia tych błę­kit­nych oczu. Jax i jego matka wy­mie­nili kilka słów, ale więk­szość czasu je­dli w mil­cze­niu. W końcu, całą wiecz­ność póź­niej, po­sta­no­wi­łam spraw­dzić, czy Jax skoń­czył po­si­łek, i na­sze spoj­rze­nia się spo­tkały. Pró­bo­wa­łam od­wró­cić wzrok, ale jego oczy wy­da­wały się roz­ba­wione. Spoj­rza­łam w dół, a Mar­cus ści­snął moją rękę. Po­pa­trzy­łam w jego stronę, a on kiw­nął głową na znak, że mo­żemy zbie­rać ta­le­rze. Po­sprzą­ta­li­śmy stół w tym sa­mym cza­sie i po­now­nie skie­ro­wa­li­śmy się w stronę wyj­ścia.

– Nie będę ja­dła de­seru – po­wie­działa pani Stone. – Nie zno­szę zo­sta­wiać cię sa­mego pod­czas po­siłku, ale je­stem wy­koń­czona. Będę w swoim po­koju, na wy­pa­dek gdy­byś mnie po­trze­bo­wał.

Jax wstał, gdy jego matka od­cho­dziła od stołu. Kiedy wy­szła, po­now­nie usiadł.

– A ja pro­szę o de­ser – za­pew­nił nas, a może… mnie.

Mar­cus ski­nął głową.

– Tak, pro­szę pana – od­parł ofi­cjal­nym to­nem i wy­szli­śmy z ja­dalni.

W kuchni Mar­cus od­sta­wił swoją tacę.

– Okej, te­raz uwa­żaj. Po­win­naś przy­nieść mu ta­lerz, a po­nie­waż jego matka wy­szła, ja nie mam po­wodu, żeby tam wra­cać. Mógł­bym iść za cie­bie, co by­łoby naj­lep­szym roz­wią­za­niem, ale oba­wiam się, że mo­głoby go to roz­zło­ścić. Zwró­cił na cie­bie uwagę, co – jak uwa­żam – było nie do unik­nię­cia, mam jed­nak na­dzieję, że nie po­leci na ko­lejną piękną twa­rzyczkę.

Mar­cus wes­tchnął, oparł się bio­drem o stół i skrzy­żo­wał swoje dłu­gie nogi.

– De­cy­zję zo­sta­wiam to­bie.

– Mnie?

– Co chcesz zro­bić, Sa­die? Tu nie cho­dzi o twoją pracę, ale o moją. Je­śli tam nie wró­cisz, mogą mnie zwol­nić za za­bie­ra­nie ci pracy. My­ślę, że już za­uwa­żył moje za­cho­wa­nie wo­bec cie­bie. Pój­dziesz czy nie, twoja po­zy­cja tu jest bez­pieczna… póki co.

Wzię­łam od­dech i się­gnę­łam po tacę z de­se­rem. Nie po­tra­fi­ła­bym na­ra­zić czy­jejś pracy, żeby so­bie po­móc.

– Zro­bię to.

Bez słowa po­szłam ko­ry­ta­rzem.

Kiedy we­szłam do ja­dalni, mój wzrok na­po­tkał jego nie­bie­skie oczy. Uśmiech­nął się.

– Ach, a więc po­zwo­lił ci przyjść sa­mej. Za­sta­na­wia­łem się, czy zo­ba­czę jego za­miast cie­bie.

Nie chcia­łam się uśmiech­nąć na tę uwagę, ale nie udało mi się za­cho­wać ka­mien­nej twa­rzy.

Po­sta­wi­łam przed nim ta­lerz z de­se­rem i za­ję­łam swoje miej­sce.

– Po­tra­fisz mó­wić? – za­py­tał.

– Tak – Mar­cus mó­wił za mnie cały wie­czór.

– Zwy­kle nie mamy tu­taj mło­dych pra­cow­nic. Jak udało ci się prze­ko­nać Mary?

– Je­stem doj­rzała jak na swój wiek.

Tylko przy­tak­nął i wziął kęs cze­ko­la­do­wego fon­dant, z któ­rego środka wy­pły­nęło jesz­cze wię­cej cze­ko­lady. Kiedy już po­gryzł i prze­łknął, znów na mnie spoj­rzał. Od­wró­ci­łam wzrok w stronę okna, za któ­rym fale roz­bi­jały się o brzeg.

– Ile masz lat?

– Sie­dem­na­ście – mia­łam na­dzieję, że moja krótka od­po­wiedź za­koń­czy to prze­słu­cha­nie.

– Skąd wie­dzia­łaś, że tu miesz­kam?

Jego py­ta­nie wy­trą­ciło mnie z rów­no­wagi, spoj­rza­łam mu w oczy.

– Trudno prze­oczyć twoje zdję­cia, kiedy ście­ram ku­rze i myję pod­łogę.

Zmarsz­czył brwi.

– Zgło­si­łaś się do tej pracy, nie wie­dząc, że tu miesz­kam?

Do­my­śli­łam się, że są­dził, że jako fanka zdo­ła­łam prze­mknąć się przez szczelną ochronę, i chciał wie­dzieć, jak to zro­bi­łam.

– Moja matka sprzą­tała tu przez dwa mie­siące. Jed­nak z po­wodu za­awan­so­wa­nej ciąży wy­słała mnie na za­stęp­stwo. Udo­wod­ni­łam swoją war­tość i pani Mary po­zwo­liła mi zo­stać. Moja obec­ność tu­taj nie ma w ża­den spo­sób związku z pa­nem, a wy­nika z po­trzeby je­dze­nia i opła­ca­nia ra­chun­ków.

Wiem, że wy­glą­da­łam na zi­ry­to­waną, ale tak wła­śnie było i nic nie mo­głam na to po­ra­dzić.

Przy­tak­nął i wstał od stołu.

– Prze­pra­szam. Kiedy cię zo­ba­czy­łem, taką młodą i no cóż… atrak­cyjną, po­my­śla­łem, że je­dy­nym po­wo­dem, dla któ­rego ktoś taki jak ty może tu pra­co­wać, jest to, by się do mnie zbli­żyć. Czę­sto mam do czy­nie­nia z ko­bie­tami, ale moja uwaga, że pra­cu­jesz tu, żeby się do mnie do­brać, była nie fair. Pro­szę, wy­bacz mi.

Prze­łknę­łam ślinę. Czu­łam, że ta praca wy­myka mi się z rąk, ale nie będę pła­kać.

– Ro­zu­miem – tyle zdo­ła­łam wy­krztu­sić.

Chło­pięcy uśmiech wy­ma­lo­wał się na jego twa­rzy i ski­nął głową w kie­runku drzwi.

– Mo­głem się zo­rien­to­wać, że cię chroni. Ga­pi­łem się na cie­bie czę­ściej, niż po­wi­nie­nem, ale wciąż cze­ka­łem, aż po­pro­sisz mnie o au­to­graf albo dasz mi swój nu­mer wy­pi­sany na ser­wetce.

Unio­słam brwi ze zdu­mie­nia.

Jax wzru­szył ra­mio­nami.

– Tak wy­gląda moje ży­cie. Tego wła­śnie się spo­dzie­wa­łem.

Tym ra­zem od­wza­jem­ni­łam uśmiech. Nie był aż taki zły, jak go oce­nia­łam na po­czątku.

Nie za­mie­rzał mnie zwol­nić.

– Je­stem tu po to, by wy­ko­ny­wać swoją pracę, pro­szę pana. Nic wię­cej.

– Wy­świadcz mi przy­sługę i nie zwra­caj się do mnie per pan. Je­stem od cie­bie tylko dwa lata star­szy.

Ostroż­nie, żeby nie do­tknąć jego dłoni, za­bra­łam ta­lerz i zro­bi­łam krok do tyłu.

– Do­brze – od­po­wie­dzia­łam w na­dziei, że mogę już wyjść.

– Więc on jest twoim chło­pa­kiem?

Za­sko­czył mnie tym py­ta­niem. Za­mar­łam.

– Kto? Mar­cus?

Krzywy uśmie­szek po­ja­wił się na jego twa­rzy. Trudno było się na niego nie ga­pić.

– Je­śli Mar­cus jest tym go­ściem, który wy­da­wał się bar­dzo zde­ter­mi­no­wany, że­byś nie po­peł­niła dzi­siaj żad­nej gafy, to tak.

– Nie, on jest… on jest przy­ja­cie­lem.

Jax uśmiech­nął się i po­chy­lił, by wy­szep­tać bli­sko mo­jego ucha:

– Mam na­dzieję, że wkrótce i mnie uznasz za przy­ja­ciela. A nie mam ich wielu.

Moja twarz była roz­pa­lona, a skóra drżała od jego bli­sko­ści.

Cie­pły od­dech na moim po­liczku spra­wił, że z tru­dem po­tra­fi­łam sfor­mu­ło­wać ja­kie­kol­wiek zda­nie. Prze­łknę­łam ślinę, sta­ra­jąc się sku­pić na jego sło­wach i nie ze­mdleć u jego stóp jak ja­kaś wa­riatka.

– Ja mam tylko jed­nego – wy­pa­pla­łam jak idiotka.

Jax zmarsz­czył brwi.

– Ja­koś trudno mi w to uwie­rzyć.

Wzru­szy­łam ra­mio­nami.

– Nie mam czasu na przy­ja­ciół.

Jax pod­szedł krok bli­żej i z uśmie­chem otwo­rzył mi drzwi.

– Mam na­dzieję, że znaj­dziemy chwilkę w twoim na­pię­tym gra­fiku, po­nie­waż wy­cho­dzi na to, że sam po­trze­buję przy­ja­ciela… Ko­goś, kogo nie ob­cho­dzi, kim je­stem… Ko­goś, kto nie śmieje się z mo­ich żar­tów, gdy nie są za­bawne. Je­śli się nie mylę, masz gdzieś, że je­stem w tym mie­siącu na okładce „Rol­ling Stone’a”, a moje zdję­cie wisi na ścia­nie w po­koju każ­dej ame­ry­kań­skiej na­sto­latki.

Jego ko­men­tarz zda­wał się nieco uspo­ka­jać mój chwi­lowy brak zdro­wego roz­sądku spo­wo­do­wany jego bli­sko­ścią. Po­trzą­snę­łam głową.

– Nie każ­dej na­sto­latki w Ame­ryce. Ni­gdy nie wi­sia­łeś na ścia­nie w moim po­koju. Więc chyba masz ra­cję, mam to gdzieś.

Ode­szłam, zo­sta­wia­jąc go za sobą.

Roz­dział III

Jax

Za­po­mnia­łem ją spy­tać o imię. Cho­lera. By­łem tak za­fa­scy­no­wany nią i jej od­po­wie­dziami, że na­wet nie za­py­ta­łem, jak się na­zywa. Wie­dzia­łem, że chło­pak ma na imię Mark albo Matt, albo Mar­cus. Niech to dia­bli, nie pa­mię­ta­łem. Cie­szy­łem się tylko, że z nim nie była. Nie żeby to miało zna­cze­nie. Nie że­bym miał za­miar ją pod­ry­wać.

Kiedy zo­ba­czy­łem ją wcze­śniej obok mo­jego po­koju, po­my­śla­łem, że bę­dzie mu­siała odejść. Już wtedy nie po­do­bała mi się ta myśl, po­nie­waż ta dziew­czyna jest piękna, ale wi­dzia­łem już wiele pięk­nych dziew­czyn, które były pie­kiel­nie wal­nięte. Ta jed­nak mnie nie chciała. By­łem pe­wien, że na­wet mnie nie lubi. To była… dziwna, ale i orzeź­wia­jąca zmiana.

Po raz pierw­szy od lat chcia­łem, żeby dziew­czyna mnie po­lu­biła. Mój brat po­wie­działby, że tracę ro­zum. Te jej sek­sowne nie­bie­skie oczy i ciało, któ­rego nie zdo­łał ukryć no­szony przez nią strój, nie prze­ko­na­łyby Ja­sona. Je­śli cho­dziło o dziew­czyny, nie ufał im. Wy­bie­ra­jąc, z kim się bę­dzie uma­wiał, za­cho­wy­wał ostroż­ność. Nie tylko na śliczną twarz zwra­cał uwagę. Mu­siał mieć pew­ność, że po­przez niego nie chcą się do­stać do mnie.

Kiedy wsze­dłem do sy­pialni, uda­łem się w stronę okna wy­cho­dzą­cego na po­dwórko z tyłu domu. Nie chcia­łem przy­znać, że spraw­dzam, czy już wy­cho­dzi… ale tak było. Przy­zna­jąc się czy nie, wy­glą­da­łem tej dziew­czyny.

Sa­die

Mar­cus cze­kał na mnie w kuchni, po­pi­ja­jąc mro­żoną her­batę i roz­ma­wia­jąc z pa­nią Mary. Kiedy tylko we­szłam, on wstał.

– No i jak po­szło?

– My­ślał, że je­stem fanką, która do­stała się tu­taj przez nie­szczelną ochronę, i chciał wie­dzieć, jak to zro­bi­łam. Po­in­for­mo­wa­łam go, że za­stę­puję moją matkę z po­wodu jej ciąży, nie je­stem fanką i nie wie­dzia­łam, że dom na­leży do niego, kiedy naj­mo­wa­łam się do pracy.

Mar­cus zmarsz­czył brwi.

– I jak przy­jął twoje wy­ja­śnie­nia?

– Nie są­dzę, żeby były ja­kieś pro­blemy te­raz, kiedy wie, że nie je­stem sza­loną fanką, która chce mu wci­snąć za­pi­sany na ser­wetce nu­mer te­le­fonu. Wąt­pię, żeby od te­raz w ogóle na mnie zwra­cał uwagę.

Mar­cus uniósł brwi, jakby mi nie wie­rzył.

Pani Mary po­de­szła bli­żej i za­brała z mo­ich rąk tacę.

– Do­brze, wie­dzia­łam, że damy radę. A te­raz prze­bierz się i wra­caj do domu. Spo­dzie­wam się cie­bie ju­tro o siód­mej rano.

Po­bie­głam do pralni się prze­brać. Gdy tylko wło­ży­łam swoje ciu­chy, uda­łam się w kie­runku drzwi. Pani Mary nu­ciła coś, sprzą­ta­jąc, a Mar­cus stał pod drzwiami i cze­kał.

– Już późno, przy­je­cha­łaś tu czy przy­szłaś pie­szo? – za­py­tał, gdy do­tar­łam do drzwi.

– Przy­je­cha­łam na ro­we­rze.

Otwo­rzył drzwi i ra­zem wy­szli­śmy na ze­wnątrz.

– Po­zwól, że za­pa­kuję twój ro­wer na tył mo­jego sa­mo­chodu i za­wiozę cię do domu.

Wy­glą­dał, jakby szcze­rze się o mnie mar­twił.

– Okej, dzię­kuję.

Kiedy sie­dzie­li­śmy już w sa­mo­cho­dzie na zu­ży­tych skó­rza­nych ka­na­pach, nieco się zre­lak­so­wa­łam.

– Jak długo pra­cu­jesz w re­zy­den­cji Stone’ów?

Spoj­rzał na mnie.

– Za­czą­łem po­przed­niego roku. Pra­cuję tu tylko la­tem. Je­stem miej­scowy, ale obec­nie stu­diuję na Uni­wer­sy­te­cie Ala­bama. To moje wa­ka­cyjne za­ję­cie.

– Oczy­wi­ście dla mnie to też praca tylko na lato. Tej je­sieni za­czy­nam ostatni rok na­uki. Prze­pro­wa­dzi­ły­śmy się tu­taj z Ten­nes­see.

Sie­dzie­li­śmy kilka mi­nut w ci­szy, a ja pa­trzy­łam za okno na spa­ce­ru­jące ro­dziny, wciąż ubrane w pla­żowe ciu­chy. Za­nim tu za­miesz­ka­ły­śmy, ni­gdy wcze­śniej nie wi­dzia­łam plaży. Nie mo­głam po­wstrzy­mać eks­cy­ta­cji, jaką czu­łam, pa­trząc na fale roz­bi­ja­jące się o piasz­czy­sty brzeg.

– Wy­glą­dasz po­waż­niej niż na ostat­nią klasę li­ceum. Prawdę mó­wiąc, je­steś doj­rzal­sza niż więk­szość dziew­czyn, z któ­rymi stu­diuję.

Uśmiech­nę­łam się w du­chu. Gdyby tylko wie­dział. Jed­nak dzi­siej­szego wie­czoru nie za­mie­rza­łam za­wra­cać głowy ko­muś, kto mógł oka­zać się praw­dzi­wym przy­ja­cie­lem.

– Wiem. Za­wsze by­łam starą ko­bietą w ciele dziecka. To do­pro­wa­dza moją matkę do szału.

– Nie na­zwał­bym cię starą ko­bietą, tylko bar­dziej doj­rzałą niż inne sie­dem­na­sto­latki.

Nor­malne sie­dem­na­sto­latki stały wła­śnie na uli­cach, śmiały się i flir­to­wały. Letni ro­mans nie był czymś, co po­tra­fi­łam zro­zu­mieć, ale oka­zuje się, że tu­taj było to czymś istot­nym. Miej­scowe dziew­czyny na­zy­wały tu­ry­stów let­nimi chłop­cami. Nie bar­dzo to ro­zu­mia­łam, ale w końcu nie by­łam prze­cież zbyt nor­malna.

Mar­cus od­wró­cił się w moją stronę.

– Zra­ni­łem twoje uczu­cia? Nie mia­łem ta­kiego za­miaru. To był kom­ple­ment, se­rio. Mam już dość głu­poty i płyt­ko­ści dziew­czyn. Ty je­steś jak po­wiew świe­żego po­wie­trza.

Spoj­rza­łam na niego z uśmie­chem. On na­prawdę był mi­łym go­ściem. Chcia­łam po­czuć cie­pło i mro­wie­nie, gdy na mnie pa­trzył, jed­nak ewi­dent­nie moje ciało re­ago­wało tak tylko na na­sto­let­nią gwiazdę rocka. Na myśl, że mogę przez to wyjść na płytką, zro­biło mi się nie­do­brze.

– Dzię­kuję, nikt ni­gdy wcze­śniej nie kom­ple­men­to­wał mo­jej dziw­nej oso­bo­wo­ści.

Skrzy­wił się i po­trzą­snął głową.

– Nie na­zwał­bym cię dziwną… Ra­czej orzeź­wia­jąco uni­ka­tową.

Ro­ze­śmia­łam się na tę jego próbę zła­go­dze­nia mo­ich słów.

– Dzięki. Orzeź­wia­jąco uni­ka­towa brzmi zde­cy­do­wa­nie le­piej. Na na­stęp­nych świa­tłach skręć w prawo, a jak mi­niemy dwa domy – w lewo.

Resztę drogi prze­je­cha­li­śmy w ci­szy.

– Za­trzy­maj się na po­bo­czu. Nie mo­żemy ko­rzy­stać z pod­jazdu wła­ści­ciela. To ich dom. My wy­naj­mu­jemy małe miesz­ka­nie na dole.

Mar­cus za­trzy­mał sa­mo­chód.

– Jesz­cze raz dzię­kuję za pod­wie­zie­nie mnie do domu.

Otwo­rzył swoje drzwi, wy­sko­czył i po­szedł po mój ro­wer. Ob­ser­wo­wa­łam, jak go wyj­muje i opiera o ścianę domu.

– Za­wsze kiedy bę­dziemy ra­zem koń­czyć, mogę cię pod­rzu­cać.

Jesz­cze raz mu po­dzię­ko­wa­łam.

Mar­cus spoj­rzał na mnie i za­czął prze­stę­po­wać z jed­nej nogi na drugą.

– Skoro je­steś tu nowa i ra­zem pra­cu­jemy tego lata, może za­biorę cię gdzieś po pracy lub w nie­dzielę w trak­cie dnia, kiedy oboje mamy wolne? Mogę ci po­ka­zać fajne miej­sca, przed­sta­wić ci kilka osób. Wiesz, jak przy­ja­ciele.

Brzmiało do­brze, ale nieco zdzi­wiła mnie wzmianka o nie­dzieli.

– Nie­dziela? – za­py­ta­łam.

Zmarsz­czył brwi.

– Nie wie­dzia­łaś, że nie­dziele są wolne? Na­wet dla pani Mary.

Po­krę­ci­łam prze­cząco głową.

– Nie, nie wie­dzia­łam. Ale tak, z przy­jem­no­ścią zwie­dzę oko­licę z kimś, kto wie, do­kąd warto się wy­brać.

Uśmiech­nął się sze­roko i prze­cze­sał pal­cami swoje blond włosy.

– Wspa­niale. W tym ty­go­dniu coś za­pla­nuję i dam ci znać, co ro­bimy.

Po­że­gna­li­śmy się. Pa­trzy­łam, jak wraca do swo­jego sa­mo­chodu, po­ma­cha­łam mu i uda­łam się do Jes­siki i jej dwu­dzie­stu py­tań, co za­jęło mi tyle czasu.

W miesz­ka­niu było ci­cho i ciemno. Zaj­rza­łam do po­koju Jes­siki i zna­la­złam ją śpiącą w po­ście­lo­nym łóżku, z wciąż włą­czoną kli­ma­ty­za­cją. Wzię­łam koł­drę i przy­kry­łam ją, za­nim wy­szłam do swo­jego po­koju przy­go­to­wać się do ką­pieli. Wcze­śnie po­szła spać. Nie było żad­nych dwu­dzie­stu py­tań czy go­to­wa­nia ko­la­cji. Uśmiech­nę­łam się i uda­łam się w stronę ła­zienki. Po­trze­bo­wa­łam prysz­nica i snu. Dziś udało mi się po­ra­dzić so­bie z naj­więk­szą prze­szkodą. Ju­tro po­winno być już le­piej. Żad­nych spo­tkań z Ja­xem. Po­sia­da­nie przy­ja­ciela sprawi, że wszystko bę­dzie jesz­cze przy­jem­niej­sze.

Na­stępny ty­dzień wy­peł­niony był ru­tyną. Przy­jeż­dża­łam do pracy i od razu uda­wa­łam się do kuchni pani Mary. Była bar­dziej roz­mowna niż Fran i opo­wia­dała za­bawne hi­sto­rie. Mó­wiła mi o swo­ich dwóch cór­kach i sied­miu wnu­czę­tach. Jedna z jej có­rek wraz z pię­cioma wnucz­kami miesz­kały w Mi­chi­gan. Inna z ko­lei miesz­kała w Geo­r­gii, miała dzie­wię­cio­let­nią dziew­czynkę oraz ma­łego chłopca, który był ulu­bień­cem ro­dziny peł­nej dziew­cząt. Jej opo­wie­ści uświa­do­miły mi, jak dys­funk­cjo­nal­nie wy­glą­dało ży­cie z Jes­sicą. Wy­obra­zi­łam so­bie swoje ży­cie jako pełne i nor­malne – jak u pani Mary. Wie­dzia­łam, że kie­dyś będę miała szansę zbu­do­wać przy­szłość wy­peł­nioną mi­ło­ścią i ro­dziną. Czę­sto fan­ta­zjo­wa­łam o ta­kim ży­ciu.

Moje pierw­sze po­po­łu­dnia z pa­nem Gre­giem były nieco sztywne. Nie był za­do­wo­lony z po­mocy na­sto­latki, jed­nak po dniu, pod­czas któ­rego nie mu­siał klę­czeć na swo­ich ar­tre­tycz­nych ko­la­nach, do­ce­nił moją obec­ność. Pod ko­niec czwar­tego dnia pan Greg i ja za­sie­dli­śmy w al­ta­nie do par­tyjki sza­chów. Za każ­dym ra­zem mnie ogry­wał, ale obie­ca­łam, że się po­pra­wię, i pew­nego dnia go po­ko­nam. Mar­cusa wi­dy­wa­łam po­po­łu­dniami, kiedy wszy­scy za­sia­da­li­śmy do stołu i za­ja­da­li­śmy się zupą i sa­łatką. Pani Mary za­wsze prze­ka­zy­wała mi do­dat­kową por­cję dla Jes­siki i po­dej­rze­wam, że ro­biła to przez wzgląd na mnie. Mimo że nie znała prawdy, zda­wała się ro­zu­mieć, jak wy­gląda moje ży­cie ro­dzinne. Kiedy Mar­cus koń­czył dniówkę, za­wsze za­bie­rał mnie i mój ro­wer do domu. Wil­liam wró­cił już do pracy z Mar­cu­sem i wszystko zda­wało się ukła­dać do­brze mię­dzy ob­sługą a ro­dziną.

Na­wet nie za­uwa­ży­łam, jak na­stał nie­dzielny po­ra­nek. Le­ża­łam w łóżku, przy­kry­wa­jąc twarz po­duszką i chro­niąc oczy przed ostrym świa­tłem wdzie­ra­ją­cym się do po­koju. Do­brze było nie mu­sieć wy­ska­ki­wać z łóżka i przy­go­to­wy­wać się do wyj­ścia. Lu­bi­łam swoją pracę, ale lu­bi­łam też spać do późna. Ziew­nę­łam i wy­cią­gnę­łam się na łóżku. Dziś wy­cho­dzę z przy­ja­cie­lem. By­łam pew­nie pod­eks­cy­to­wana bar­dziej, niż byłby każdy inny, ale nic nie mo­głam na to po­ra­dzić. Usia­dłam i po­tar­łam dłońmi twarz, sta­ra­jąc się obu­dzić na tyle, by pójść zjeść śnia­da­nie. W miesz­ka­niu wciąż było ci­chutko, po­nie­waż Jes­sica zwy­kle spała do je­de­na­stej. Po­szłam do kuchni, przy­go­to­wa­łam so­bie mi­seczkę płat­ków Pe­anut But­ter Crunch i usia­dłam na ze­wnątrz. Słońce od­bi­jało się od wody i ogrze­wało mnie, kiedy de­lek­to­wa­łam się płat­kami. Dziś był pierw­szy dzień mo­jego praw­dzi­wego lata. Dziś mo­głam ro­bić to, co każda sie­dem­na­sto­latka.

– Co tam jesz? – za­py­tała Jes­sica, wy­cho­dząc, a ra­czej drep­cząc po­wo­lutku zza drzwi.

– Płatki Pe­anut But­ter Crunch – od­po­wie­dzia­łam, bio­rąc ko­lejny kęs.

Usia­dła obok mnie na krze­śle ogro­do­wym i wes­tchnęła.

– Ko­chasz mnie?

Prze­wró­ci­łam oczami, wie­dząc, co na­stąpi za chwilę.

– Tak – po­wie­dzia­łam, bio­rąc ko­lejną łyżkę płat­ków.

– Uli­tu­jesz się więc nade mną i moim wiel­kim brzu­chem i przy­go­tu­jesz mi por­cję, jak skoń­czysz?

To była jej stara śpiewka. Uwa­żała, że to uro­cze spy­tać, czy ją ko­cham, za­nim o coś po­prosi.

Wsta­łam do­piero wtedy, kiedy zja­dłam resztę płat­ków i wy­pi­łam mleko.

– Idę przy­go­to­wać ci płatki – po­wie­dzia­łam, prze­cho­dząc przez próg.

– Dzięki, kotku – od­po­wie­działa, nie otwie­ra­jąc oczu.

Przy­go­to­wa­łam ogromną mi­skę, żeby nie cho­dzić po do­kładkę, i za­nio­słam jej śnia­da­nie. Mu­sia­łam po­wie­dzieć jej o Mar­cu­sie, za­nim tu przy­je­dzie. Krze­sło ogro­dowe było ze­psute i je­dyną po­zy­cją, jaką przyj­mo­wało, była po­zy­cja le­żąca. Żeby zjeść śnia­da­nie, Jes­sica mu­siała więc tro­chę się unieść.

– Dzięki wiel­kie – po­wie­działa z uśmie­chem.

Usia­dłam po­now­nie.

– Za­przy­jaź­ni­łam się z kimś z pracy, przy­je­dzie po mnie dzi­siaj i po­każe mi oko­licę.

Jes­sica odło­żyła łyżkę.

– Masz chło­paka! Ty?

– Nie uma­wiam się z nim. To tylko przy­ja­ciel. Jest stąd i chce się dzi­siaj spo­tkać.

Uśmiech­nęła się i zja­dła łyżkę płat­ków. Le­dwo zdą­żyła prze­łknąć, po­wie­działa.

– Nie mogę uwie­rzyć, że roz­ma­wia­łaś z kimś na tyle długo, żeby się za­przy­jaź­nić. Czy on też jest ta­kim sa­mot­ni­kiem?

Wsta­łam, nie ma­jąc ochoty wy­słu­chi­wać jej do­cin­ków. Uwiel­biała wy­po­mi­nać mi brak umie­jęt­no­ści ży­cia w spo­łe­czeń­stwie. Wcho­dzi­łam już do domu, kiedy z roz­ba­wie­niem po­wie­działa:

– Tylko się dro­czę, Sa­die. Nie złość się. Cie­szę się, że masz przy­ja­ciela. Nie za­po­mnij o mnie i nie zni­kaj na cały dzień. Smutno mi tu tak sa­mej.

Nie zno­si­łam, kiedy pró­bo­wała wzbu­dzić we mnie po­czu­cie winy.

– Masz sa­mo­chód. Jedź gdzieś, zrób coś.

Wes­tchnęła me­lo­dra­ma­tycz­nie.

– Mu­szę pójść na pe­di­cure, skoro na­wet nie wi­dzę swo­ich pal­ców.

Po­krę­ci­łam głową.

– Nie, zrób coś, na co nie mu­sisz wy­da­wać pie­nię­dzy. Na przy­kład po­spa­ce­ruj po plaży.

Prze­wró­ciła oczami, a ja we­szłam do środka. Po­szłam pro­sto do miej­sca, w któ­rym le­żały pie­nią­dze prze­zna­czone na ra­chunki, i prze­ło­ży­łam je gdzie in­dziej. Nie chcia­łam wró­cić do domu i do­wie­dzieć się, że wy­dała wszyst­kie na­sze oszczęd­no­ści. Kiedy za­bez­pie­czy­łam kasę, po­szłam przy­go­to­wać się na swój dzień z Mar­cu­sem. Mu­sia­łam umyć włosy i na­sma­ro­wać się kre­mem prze­ciw­sło­necz­nym. Słońce w tym re­jo­nie by­wało zdra­dliwe. Naj­pierw jed­nak mu­sia­łam zna­leźć swój ko­stium ką­pie­lowy i coś do ubra­nia. Spraw­dzi­łam czas. Do jego przy­jazdu mia­łam jesz­cze trzy­dzie­ści mi­nut. Mu­sia­łam się po­śpie­szyć, żeby to Jes­sica nie przy­wi­tała go i nie po­wie­działa cze­goś że­nu­ją­cego.

– Dzień do­bry – przy­wi­tał się Mar­cus, kiedy otwo­rzy­łam drzwi.

– Dzień do­bry! Po­cze­kaj se­kundę, tylko we­zmę to­rebkę – od­wró­ci­łam się, po­szłam do du­żego po­koju i za­bra­łam to­rebkę, która le­żała na sto­liku.

– Idę. Ty też wyjdź i coś zrób – po­wie­dzia­łam ma­mie, za­nim wy­szłam.

– Jak to? Nie za­pro­sisz go do środka? – wciąż była ubrana w czarną ko­szulę nocną, roz­cią­gniętą na brzu­chu.

– Nie, mamo, nie, kiedy je­steś w pi­ża­mie.

Za­śmiała się, a ja po­śpie­szy­łam do drzwi.

– Je­steś go­towa zo­ba­czyć to mia­sto oczami miej­sco­wego? – za­py­tał z uśmie­chem.

Ski­nę­łam głową, pod­eks­cy­to­wana.

– Tak.

Otwo­rzył mi drzwi sa­mo­chodu i we­szłam do środka. Obiegł wóz na­około, wsko­czył na sie­dze­nie, a na nos za­ło­żył oku­lary prze­ciw­sło­neczne.

– Jesz su­rowe ostrygi?

– Nie ma mowy!

Uśmiech­nął się.

– Mo­głem się do­my­ślić: je­steś dziew­czyną z Ten­nes­see. Ale to nic, gril­lują tam też ham­bur­gery, kolby ku­ku­ry­dzy i że­berka.

– Uwiel­biam bur­gery, ku­ku­ry­dzę i że­berka.

– Ach, to do­brze. Je­dziemy do domu mo­jego przy­ja­ciela. Mają tam dziś grilla i su­rowe ostrygi na przy­stawkę.

Skrzy­wi­łam się na myśl o su­ro­wym roz­mię­kłym i ośli­zgłym czymś w muszli, co inni będą wkła­dać do ust.

Za­śmiał się na wi­dok mo­jej miny.

– Nie brzmi to aż tak źle, je­śli do­ra­sta się w tej oko­licy.

Nie sko­men­to­wa­łam, po­nie­waż nie by­łam pewna, jak kto­kol­wiek mógł przy­zwy­czaić się do je­dze­nia cze­goś ta­kiego.

– Przy­jaź­nię się z Roc­kiem od pod­sta­wówki. Po­lu­bisz tam­tej­szą ekipę. Bę­dziemy gril­lo­wać i po­jeź­dzimy na nar­tach wod­nych. Mają łódź. Pój­dziemy na przy­stań ją uru­cho­mić. Jeź­dzi­łaś kie­dyś na nar­tach wod­nych?

– Nie­stety nie, ale bar­dzo chcia­ła­bym spró­bo­wać – chyba ta­kiej od­po­wie­dzi ocze­ki­wał, bo na jego twa­rzy po­ja­wił się sze­roki uśmiech.

– Mogę cię na­uczyć. Za­nim dzień się skoń­czy, bę­dziesz już śmi­gała.

Pod­je­cha­li­śmy pod par­te­rowy dom na pa­lach, po­dobny do in­nych w tej oko­licy. Nie był zbyt luk­su­sowy i zda­wało się, że prze­trwał kilka hu­ra­ga­nów. Si­ding wy­glą­dał na wie­lo­krot­nie ła­tany.

Mar­cus pod­szedł do mnie, gdy wy­szłam z sa­mo­chodu, i wsu­nął mi na nos oku­lary sło­neczne.

– Bę­dziesz ich po­trze­bo­wać. Bez nich roz­boli cię głowa.

– Za­wsze wo­zisz ze sobą dam­skie oku­lary? – za­py­ta­łam prze­kor­nie.

Za­śmiał się gło­śno.

– Nie, mam sio­strę.

Nic nie wie­dzia­łam o jego ro­dzi­nie. Po­do­bała mi się myśl, że wiem o nim coś wię­cej niż oczy­wi­sto­ści.

– Pro­szę, po­wiedz, że masz na so­bie krem z fil­trem. Na­wet naj­więksi fani opa­la­nia palą się na tym słońcu.

– Tak, grubą war­stwę.

– Chodź tędy – po­wie­dział, cią­gnąc mnie za sobą przez wy­soką trawę, która ro­sła na pia­sku. Na środku po­dwórka zo­ba­czy­łam pro­sto­kątny wpusz­czony w zie­mię ba­sen, a nad nim ko­lesi w ką­pie­lów­kach i dziew­czyny w bi­kini. Wszy­scy po­ły­kali to ośli­zgłe pa­skudz­two z muszli, a ja mu­sia­łam za­pa­no­wać nad gry­ma­sem, gdy mó­wili do mnie, za­ja­da­jąc się tym czymś. Mar­cus ści­snął moją dłoń i po­cią­gnął mnie za sobą.

– Mar­cus, w końcu przy­je­cha­łeś. Wszyst­kie muszle są już pra­wie pu­ste – za­wo­łał chło­pak z dłu­gimi brą­zo­wymi dre­dami.

Mar­cus uśmiech­nął się do mnie i wy­szep­tał:

– Nie zjem żad­nej w twoim to­wa­rzy­stwie, obie­cuję.

Po­krę­ci­łam głową.

– Nie, na­prawdę, jest okej.

Za­śmiał się i po­pro­wa­dził nas do grupy fa­ce­tów sto­ją­cych obok go­ścia z dre­dami. Kilka osób krzyk­nęło coś do Mar­cusa, który ski­nął głową i po­ma­chał im. Żo­łą­dek ści­snął mi się z ner­wów, kiedy zo­rien­to­wa­łam się, że więk­szość lu­dzi się na mnie gapi.

– Hej, chło­paki, to jest Sa­die. Sa­die, to Rock – a ra­czej wielki, umię­śniony gość ze zgo­loną głową, po­my­śla­łam. – To Pre­ston – se­zo­nowy pla­żo­wicz z dłu­gimi blond wło­sami i opa­le­ni­zną, do­da­łam w my­ślach. – No i Dwayne – jak się oka­zało, chło­pak z dre­dami miał także kilka ta­tu­aży i kol­czy­ków. – Przy­jaź­nimy się od dru­giej klasy pod­sta­wówki.

– Od­kąd Rock po­bił się z Pre­sto­nem, po­czciwy Mar­cus pod­ło­żył się za niego i do­stał ło­mot od Rocka, a ja za­in­ter­we­nio­wa­łem i wszy­scy zo­sta­li­śmy za­wie­szeni w pra­wach ucznia – cała czwórka za­śmiała się na to wspo­mnie­nie, a ja sta­ra­łam się wy­obra­zić so­bie ich wszyst­kich jako ma­łych chłop­ców.

– Nasi ro­dzice byli tacy dumni. Mieli w domu szkol­nych prze­stęp­ców – Dwayne uśmiech­nął się sze­roko i prze­chy­lił do ust muszlę z ostrygą.

– Dwayne bę­dzie tak wspo­mi­nał cały dzień, je­śli mu na to po­zwo­lisz. Nie uda­waj, że cie­szą cię jego opo­wie­ści. On nie prze­sta­nie – po­wie­dział z uśmie­chem Mar­cus.

Przy­jaźń mię­dzy tą czwórką spra­wiała, że roz­pły­wa­łam się w środku. To nie było coś, czego sama kie­dy­kol­wiek do­świad­czy­łam.

– A więc, Sa­die, w jaki spo­sób taki pa­skudny Mar­cus zna­lazł tak piękną, nie­wi­domą dziew­czynę – za­py­tał Rock, prze­wra­ca­jąc rów­no­cze­śnie bur­gera.

Spoj­rza­łam na Mar­cusa, a ten uśmiech­nął się do mnie.

– Ra­zem pra­cu­jemy. Przy­szedł mi na ra­tu­nek dru­giego dnia mo­jej pracy, a wzrok mam 10 na 10.

Je­den z chło­pa­ków za­gwiz­dał ci­cho, a inny za­śmiał się szel­mow­sko.

– Mó­wię ci, Mar­cus to nasz ry­cerz w lśnią­cej zbroi – sko­men­to­wał Dwayne, mach­nąw­szy dre­dami. Mar­cus po­pchnął go w żar­tach, a ten wy­buch­nął śmie­chem.

– Za­bie­ram ją, żeby po­znała in­nych, bo wa­sza trójka nie po­trafi się za­cho­wać.

– Co ja znowu zro­bi­łem?

Mar­cus po­słał mu gniewne spoj­rze­nie i zwró­cił się do mnie:

– Je­steś spra­gniona?

Dwayne się­gnął do lo­dówki i wy­cią­gnął puszkę na­poju ga­zo­wa­nego. Wzię­łam ją, dzię­ku­jąc, i przy­słu­chi­wa­łam się, jak cała czwórka roz­ma­wia o siat­kówce pla­żo­wej i przy­szło­ty­go­dnio­wym me­czu mię­dzy nimi a ry­wa­lami. Od czasu do czasu za­da­wali mi py­ta­nia, wcią­ga­jąc do roz­mowy, ale przede wszyst­kim pla­no­wali i ukła­dali stra­te­gię. Nie mia­łam po­ję­cia, że siat­kówka pla­żowa to taki po­ważny sport.