Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nie wierzyłam, że Dylan odwzajemni moje uczucia. Postanowiłam więc o nim zapomnieć. Poznałam Paula. Zaręczyłam się i planowałam ślub jak z bajki.
Na wieczorze panieńskim dowiedziałam się, że narzeczony od dawna mnie zdradza. Mój świat rozpadł się na kawałki. Od tego momentu przestałam wierzyć w dobre zakończenia.
Znalazłam ukojenie w pracy. Szef powierzył mi odpowiedzialne zadanie. Miałam pojechać na targi mody do Londynu z… Dylanem. Uznałam to za mało zabawny żart losu. W najskrytszych marzeniach nie przypuszczałam, do czego dojdzie podczas pobytu w tym mieście.
Gorący romans to dopiero początek. Wydarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 256
Autorka: Kinga Litkowiec
Redakcja: Mariusz Kulan
Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak
Projekt graficzny okładki: Joanna Lisowska
eBook Atelier Du Châteaux
Zdjęcia na okładce: Shutterstock/Vasileios Karafillidis, SayHope; Dreamstime/Elena Nazarova, Kovac Mario; z archiwum Autorki (skrzydełko)
Redaktor prowadząca: Justyna Tomas
Kierownik redakcji: Agnieszka Górecka
© Copyright by Kinga Litkowiec
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal
Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2024
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
[email protected], www.pascal.pl
ISBN 978-83-8317-324-5
Naprawdę nie lubię poniedziałków. Od kiedy zamieszkałam z Paulem, najchętniej nie wychodziłabym z domu. Właśnie w poniedziałki jest najgorzej. W zasadzie tylko w weekendy jesteśmy razem. Wówczas mogę mieć go dla siebie, w tygodniu pracuje jako lekarz. Czym są jednak dwa krótkie dni, skoro pięć pozostałych spędzamy osobno? Widzimy się wieczorem, ale to wciąż za mało. Chyba wariuję. Wypuszczam głośno powietrze i zwlekam się z łóżka, obiecując sobie, że przestanę zachowywać się jak zakochana małolata. Być może brak poważnych związków skrzywił mnie psychicznie?
Biorę szybki prysznic i przechodzę do kuchni. Robię śniadanie i zaparzam kawę – zapach budzi mojego narzeczonego. Paul z szerokim uśmiechem zbliża się do mnie i obejmuje mocno w pasie.
– Dzień dobry – mruczy do mojego ucha.
– Dzień dobry. Usiądź, tosty już są gotowe.
Kiedy zajmuje miejsce, stawiam przed nim talerz i kubek, po czym siadam naprzeciwko. Najpierw upijam łyk gorącej kawy, która pobudza mnie za każdym razem.
– Zapomniałem ci powiedzieć. Dziś będę później, poproszono mnie o asystowanie przy skomplikowanej operacji – informuje mnie mężczyzna.
– Operacji? – pytam zaskoczona. – Przecież nie pracujesz w szpitalu. Jesteś endokrynologiem, przyjmujesz pacjentów w swoim gabinecie.
Nie wiem, po co mu to mówię, bo przecież doskonale wie, jaką ma specjalizację. To chyba przez zaskoczenie, bo po raz pierwszy słyszę o jakiekolwiek pomocy w szpitalu.
– Kiedyś chciałem pomagać ludziom na oddziale intensywnej terapii. Co prawda, nie wyszło, ale mimo to wiele się nauczyłem. Mój przyjaciel ma przeprowadzić bardzo ważną operację, potrzebuje zaufanej asysty. Poprosił mnie o pomoc, a ja nie mogłem odmówić.
– I co tam będziesz robił? – pytam z zainteresowaniem.
Paul uśmiecha się w odpowiedzi, jakbym powiedziała coś głupiego.
– Przecież nie będę ci tego tłumaczył. To skomplikowane terminy, których nie potrafię przełożyć na mowę zwykłych ludzi.
Czasami mnie drażni. To jeden z tych momentów. Choć rzeczywiście, kiedy posłuchałam, jak rozmawia z kolegą anestezjologiem o pracy, odniosłam wrażenie, że znalazłam się w zupełnie innym kraju, którego języka w ogóle nie znam.
– W takim razie nie będę czekać z kolacją.
– A ty? Masz dziś ciekawe zajęcia?
Wydaje mi się, że mówi to tylko dlatego, by nie było mi przykro. Po zadaniu pytania dotyczącego mojej pracy wygląda tak, jakby się wyłączał.
– James zwołał ważne zebranie, a Raven nie chce zdradzić, czego będzie dotyczyć, może być ciekawie – streszczam wszystko, by zdążył cokolwiek wyłapać, nim zacznę go nudzić.
– Może szykują się zwolnienia?
– Nie, to niemożliwe. Firma się rozwija, wciąż przyjmujemy nowych pracowników.
– Z takimi jak Collins nigdy nic nie wiadomo.
– Z takimi jak Collins? Co chcesz przez to powiedzieć? Myślałam, że go lubisz.
– Prywatnie wydaje się w porządku, ale to biznesmen, skarbie. Śpi na forsie i myśli tylko o tym, jak ją pomnożyć. Inni ludzie się dla niego nie liczą.
– Wierz mi, James nie jest taki. Znam go już na tyle, by być tego pewna. Zresztą prędzej czy później ty też się przekonasz.
– Może – rzuca lekceważąco, kończąc dyskusję.
Dojadam tost i popijam go kawą, po czym szybko przechodzę do łazienki, by zrobić makijaż. Wkładam przygotowaną wczoraj czarną sukienkę i gotowa do wyjścia żegnam się z narzeczonym. Jeszcze nie przywykłam do tego domu. Moja kawalerka była wielkości naszej sypialni, a o jakiejkolwiek wolnej przestrzeni mogłam pomarzyć. Teraz jest zupełnie inaczej i chyba trochę mnie to przytłacza. Nie twierdzę, że to źle, bo jest wspaniale, ale wszystko działo się tak szybko, że nie zdążyłam się przyzwyczaić.
Wsiadam do samochodu, kładę torebkę na fotel pasażera i odpalam silnik. To też nowość, do której muszę przywyknąć. Własne auto. Co prawda, kupiłam je za swoje pieniądze, gdy postanowiłam sprzedać kawalerkę i przestać oszczędzać na coś większego, ale wcześniej nigdy nie marzyłam, że kiedykolwiek dorobię się takiego samochodu. Z uśmiechem na twarzy pokonuję ulice w drodze do pracy i myślę o tym, że nareszcie jestem szczęśliwa. Wszystko zaczyna się układać. Oczywiście nie jest kolorowo, bo to nie bajka, ale uważam się za naprawdę szczęśliwą kobietę. Nareszcie.
Wysiadam na podziemnym parkingu „New York News” i od razu dostrzegam Dylana. Siedzi w swoim samochodzie naprzeciwko mnie. Rozmawia z kimś przez telefon i nie wygląda to na miłą pogawędkę. Gdy wysiada z auta, wykrzykuje jeszcze kilka słów i kończy połączenie, a wtedy dostrzega mnie.
– Hazel – rzuca jakby zakłopotany. – Cześć.
– Cześć – odpowiadam z uśmiechem. – Kłopoty?
– Można tak powiedzieć. Coraz więcej pracy, coraz mniej kompetentnych osób.
Wspólnie ruszamy w stronę windy znajdującej się na końcu parkingu.
– Mogę jakoś pomóc?
– Gdybym nie wiedział, ile sama masz na głowie, pewnie przyjąłbym twoją propozycję. James pracował cały weekend – mówi znacząco, a ja już wiem, co mnie czeka.
– Powiedz mi… odnajdę swoje biurko pod stosem papierów?
– Obawiam się, że nawet fotel będzie nimi zawalony – rzuca żartobliwie.
Wchodzimy do windy, a gdy drzwi zamykają się za nami, unoszę głowę, by spojrzeć na mężczyznę.
– Ostatnio zatrudniliście wielu ludzi. Jak to możliwe, że pracy wcale nie ubywa?
– Jest jej za dużo. Trudno o odpowiednią pomoc. I nie zapominajmy o stacji telewizyjnej, której teraz James poświęca większość swojego czasu.
– Cieszę się, że w końcu się zdecydował, by ją założyć, ale martwi mnie to, jak bardzo brakuje go w innych miejscach.
Kiedy Raven i Dylan przekonali Jamesa do skoku na głęboką wodę, nikt chyba nie spodziewał się, że będzie to dla nas takie trudne. Collins tworzy swoje imperium, ma ludzi, którzy pomagają mu we wszystkim, ale nikt nie jest robotem, on także.
– Za kilka tygodni wszystko się uspokoi.
Winda zatrzymuje się na piętrze Dylana. Mężczyzna posyła mi uśmiech na pożegnanie i wychodzi, a ja ruszam dalej. Boję się tego, co zobaczę za kilka sekund. Te mijają błyskawicznie i już po chwili widzę zawalone dokumentami biurko, które w piątek zostawiłam puste. Wzdycham i podchodzę do niego. Przyglądam się wszystkiemu w głębokim zamyśleniu, nie wiem nawet, od czego powinnam zacząć. Biorę jedną kartkę, później drugą i odkładam obie. Mam ochotę uciec. Na szczęście wbrew temu, co mówił Dylan, na moim fotelu jest pusto. Siadam wygodnie i próbuję wziąć się w garść. Jakoś to ogarnę.
– Cześć! – Zza stosu dokumentów wyłania się Emily.
– Cześć – odpowiadam na bezdechu. – Ale mnie przestraszyłaś. Muszę pozbyć się tych papierów, bo nie widzę nawet, kiedy ktoś wchodzi. Jeszcze zacznę przeklinać Jamesa, kiedy będzie obok.
– Bez obaw, nie będzie go dzisiaj. Pojechał z Raven podpisywać jakieś ważne dokumenty. Później mają kolację w interesach.
– A więc przyszłaś do mnie? Jak widzisz, nie będę miała nawet przerwy na lunch.
– Przyszłam, żeby ci pomóc.
– Poczekaj. Miesiąc temu odeszłaś z pracy.
– Tak, ale mogę ci pomóc. Raven wspominała, że James nadrobił pracę w weekend. Widzę, że nie kłamała, mówiąc, że jesteś zawalona.
– Tak – wzdycham. – Ale taka praca. Podobno niedługo ma być lepiej.
– Pójdę tylko po jakieś krzesło i biorę się do roboty.
– Emily, naprawdę nie musisz.
– Ale chcę. Muszę czymś zająć myśli. Zac wariuje, odkąd policja trafiła na trop jego ojca, próbuje go odnaleźć na własną rękę, a mnie trzyma od wszystkiego z daleka.
Po tych słowach odchodzi, a ja przestaję narzekać na swój los. To tylko praca, w końcu wyjdę z tych zaległości. Emily natomiast żyje w strachu od kilku miesięcy. Hugo pozostaje nieuchwytny, choć wszystko miało pójść sprawnie. Policja już niemal go złapała, ale on wciąż jest o krok przed nią. Nawet nie chcę myśleć, jak czuje się Zac, wiedząc, że jego psychicznie chory ojciec w każdej chwili może zaatakować. Jest także matka Emily, która nadal stoi murem za swoim narzeczonym, choć ten nawet się z nią nie skontaktował. Oskarża wszystkich, ale nie ukochanego, którego wina jest przecież ewidentna. Naprawdę dziwię się Zacowi, że nie kazał tej kobiecie opuścić hotelu, którego stał się właścicielem. Zresztą teraz wszystko, co niegdyś należało do Huga, jest jego. To tak, jakby jego ojciec zginął, a przecież on uciekł i pewnie czai się, czekając na idealny moment do ataku. Na samą myśl przechodzą mnie zimne dreszcze. Na szczęście wraca Emily i odrywam się od przerażających rozmyślań.
– To od czego zaczynamy? – pyta z entuzjazmem, którego jej zazdroszczę.
– Od ustalenia tego, od czego powinnyśmy zacząć – odpieram ponuro. – Zwykle James zostawia mi jasne wytyczne, ale tym razem o tym zapomniał. Chyba że listę najważniejszych spraw schował gdzieś pod spodem.
– Dobrze, zacznijmy więc od posegregowania papierów na różne kategorie. Zawsze robię tak w klubie. Szczególnie gdy nie ma Zaca i wszystko muszę załatwić sama.
W odpowiedzi kiwam głową i od razu zabieram się do pracy. Kategorii jest wiele, aż ciężko uwierzyć, że James zrobił to wszystko w jeden weekend. Podpisane przez niego dokumenty i zatwierdzone projekty lądują na pierwszym stosie. To najłatwiejsze zadanie, muszę jedynie powkładać je do odpowiednich segregatorów i przekazać konkretnym działom. Reszta jednak jest znacznie trudniejsza, panujący w dokumentach chaos nie polepsza i tak już złej sytuacji. Pomoc Emily okazuje się cenniejsza, niż mogłam się spodziewać.
– Zabiorę te projekty – proponuje dziewczyna, sięgając po przygotowaną przeze mnie teczkę. – Załatwię to w pół godziny.
– Jasne. Przekaż, proszę, działowi mody, że artykuł o wiosennych kolorach do nowego numeru musimy mieć jeszcze dzisiaj.
– Dobrze. A w drodze powrotnej załatwię nam dwa ogromne kubki kawy – odpowiada z uśmiechem i rusza w stronę windy.
Emily jest niezawodna. Jestem jej wdzięczna za pomoc, bo sama siedziałabym z tym przynajmniej do północy. Nie lubię dzielić pracy na dwa dni, więc nie odpuściłabym, dopóki ostatni papierek z mojego biurka nie trafiłby na swoje miejsce.
Na szczęście stopniowo ze wszystkim sobie radzimy, a godzinę przed zakończeniem pracy jestem naprawdę dumna z tego, co udało nam się zrobić. Zostały już tylko finanse, z których muszę przygotować sprawozdanie i zanieść je prosto na biurko Dylana. Wykończona Emily siada naprzeciwko mnie i posyła mi skupione spojrzenie. Odkładam papiery, bo wiem, że zaraz coś powie lub o coś zapyta. Po jej minie wnioskuję, że długo się do tego zbierała.
– Nie sądzisz, że ten ślub jest za szybko?
– Ja…
– Nie zrozum mnie źle. Twój narzeczony jest chyba fajny. Mówię chyba, bo rozmawiałam z nim może pięć razy i to nie były rozmowy, podczas których mogłabym go poznać. Ty wydajesz się szczęśliwa, choć mimo wszystko martwi mnie to, że wszystko idzie tak błyskawicznie.
– Wiesz…
– Raven i James znają się dłużej, ale nie planują jeszcze ślubu, dlatego się martwię. Nie bądź zła, ja tylko…
– Emily! – podnoszę głos, bo tylko tak jestem w stanie ją uciszyć. – Masz rację, wszystko dzieje się szybko, ale w ogóle mi to nie przeszkadza. – Wzruszam ramionami, posyłając jej szczery uśmiech. – Paul jest rewelacyjnym mężczyzną. Dzięki niemu zapomniałam o kimś, z kim nie mogłam nigdy być, i czuję się dużo lepiej. Nie znacie się, ale to dlatego, że dużo pracuje i zwykle nie ma czasu. Postaram się to zmienić. Może uda nam się wyskoczyć gdzieś na cały weekend? Jakaś potrójna randka czy coś w tym stylu?
– Brzmi dobrze – odpowiada nieco niepewnie, po czym marszczy czoło. – A więc miłość do Dylana wygasła?
– Wygasła – odpowiadam na bezdechu.
– Jesteś pewna?
Bywają momenty, w których mam ochotę ją udusić. To właśnie jeden z nich.
– Nawet jeśli nie, co to zmienia? Mam umrzeć samotnie? Wzdychając do mężczyzny, który ledwo mnie zauważa? Tak właśnie powinnam skończyć?
– Nie. Przepraszam. Pójdę już. Muszę przygotować wieczór panieński. – Puszcza do mnie oczko, dając mi tym samym do zrozumienia, że będę tego żałować.
Żegnam się z nią, po czym wracam do pracy. Na szczęście sprawozdanie zajmuje mi mniej czasu, niż zakładałam. Wrzucam wszystko do teczki, łapię torebkę i ruszam w stronę windy. Nie zamierzam tu dziś wracać. Odniosę tylko dokumenty i jadę prosto do domu.
Pukam do gabinetu Dylana i wchodzę, gdy tylko słyszę zaproszenie. Siedzi przed swoim biurkiem i nie wygląda najlepiej.
– Przyniosłam sprawozdanie finansowe. Jest też budżet na kolejny miesiąc.
– Dzięki – odpowiada zmęczonym głosem.
Podchodzę do biurka, kładę teczkę i przyglądam się strapionemu mężczyźnie.
– Może jednak potrzebujesz pomocy?
– Sama masz co robić.
– Właściwie nie. Skończyłam.
– Skończyłaś? – Unosi brew. – Wszystko? Jesteś niesamowita.
– Pomogła mi Emily. A więc ja chętnie pomogę tobie. Powiedz tylko, co mam robić.
– Nie chcę cię zatrzymywać, ale gdybyś mogła po drodze do domu wstąpić do banku, byłbym ci cholernie wdzięczny. Zaraz zamykają, a ja ugrzęzłem w dokumentach.
Bierze z biurka zieloną teczkę i wręcza mi ją.
– Jasne. Prosto do kierownika?
– Tak.
– Załatwione.
– Dziękuję. Jestem ci zobowiązany.
– To nic takiego. Musisz odpocząć albo znaleźć kogoś do pomocy. Zanim sytuacja się unormuje, wykończysz się.
Wychodzę z gabinetu, wracam do windy i zjeżdżam prosto na parking podziemny. Bank jest kilka przecznic dalej, mijam go w drodze do domu, więc szybko to załatwię. Jadąc, próbuję dodzwonić się do Paula, ale pewnie ma pacjenta, bo nie odbiera. Ten tydzień zaczął się naprawdę źle. Pocieszające jest to, że nie może być już gorzej.
Po zaniesieniu dokumentów do banku przechodzę na drugą stronę ulicy. Mieści się tam restauracja, która słynie z ekspresowego przygotowywania dań. Zamawiam obiad na wynos i już po piętnastu minutach wychodzę z torbą gorącego jedzenia.
W domu jem, a po posiłku biorę szybki prysznic i kładę się do łóżka. Wystarczy kilka minut, bym zasnęła.
■
Kolejny dzień niewiele różni się od poprzedniego. Jestem jednak zbyt zajęta myśleniem o tysiącach spraw, by zastanowić się nad własnym życiem. To dobrze. Teraz czas skupić się na pracy. Punktualnie siadam przy swoim biurku i zaczynam przeglądać dokumenty, które zostawił mi James. Sądząc po krzykach dobiegających z jego gabinetu, jest już tu od dawna i chyba nie wszystko idzie zgodnie z planem. Słyszę dźwięk windy, a chwilę później zauważam Raven niosącą dwie duże kawy. Nie wygląda najlepiej. Uśmiecha się i staje naprzeciwko mojego biurka.
– Ciężka noc? – pytam, odkładając dokumenty.
– Nawet nie pytaj. W pewnym momencie zaczęłam żałować, że namówiłam Jamesa na tę stację.
Nagle słyszymy wiązankę soczystych przekleństw, wykrzyczaną przez mężczyznę. Ściana i drzwi nie są w stanie zablokować żadnego słowa.
– On chyba też – rzucam pod nosem.
– Chodzi o stronę internetową. Szykują się duże zmiany.
– Jak to?
– Chcemy stworzyć jedną firmę, co nie podoba się byłemu właścicielowi Gossip. Jamesowi udało się go trochę uspokoić, ale pojawili się inni, którzy mają z tym ogromny problem. Głównie reklamodawcy, ale także pracownicy. James przyszedł tu o świcie, by wypisać trzy wypowiedzenia pracy.
– Naprawdę? – pytam z szeroko otwartymi oczami. – Tak bardzo zaszli mu za skórę czy jest po prostu zmęczony i rozdrażniony?
– Gdyby chodziło o to drugie, z pewnością bym go powstrzymała. Niestety, niektórzy potraktowali zmianę nazwy witryny jak coś osobistego. Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo im to przeszkadza.
– Czy James nie zapewnił przypadkiem byłego właściciela Gossip, że nikogo nie zwolni?
– Zapewnił i mamy tego efekty.
Drzwi gabinetu otwierają się gwałtownie, o mały włos nie uderzając w ramię Raven. Zabrakło dosłownie kilku centymetrów. Collins staje w progu z miną, która mrozi mi krew w żyłach. Uspokaja się nieco, gdy widzi zaniepokojoną twarz Raven.
– Idę do Dylana – rzuca chłodno, biorąc kubek kawy od kobiety.
– Wszystko w porządku?
– Tak, kochanie. Wszystko w porządku.
Po tych słowach wychodzi, a ja patrzę na Raven, która nie wygląda na uspokojoną.
– Zachowuje się jak wariat – szepczę. – Mówię to z troski. Wiesz, zawsze miał humory i bywał nieobliczalny, ale teraz… Jeszcze nigdy nie widziałam go takiego.
– Nie śpi, prawie nie je. Nie jest w stanie po prostu odpocząć. Próbuje, ale telefony się urywają, a on nie może pozwolić sobie na to, by nie odebrać.
– Dylan wspominał, że niedługo wszystko się uspokoi.
– Mam nadzieję, że się nie myli, bo przysięgam, że oszaleję. – Upija łyk kawy, po czym pochyla się w moją stronę. – Wczoraj wieczorem dzwoniła do mnie Emily. Chodzi o twój wieczór panieński.
– Nie. Proszę – mówię przerażona. – Kocham Emily, ale boję się jej pomysłów.
– Spokojnie. Będzie w miarę grzecznie.
– W miarę? – Unoszę brew.
– Wybiłam jej z głowy wszystkie niebezpieczne pomysły. Zaufaj mi.
– Zdradzisz cokolwiek? Nie chcę chyba znać wszystkich szczegółów dla własnego zdrowia psychicznego, ale dobrze byłoby wiedzieć, na co mam być przygotowana.
– Zac udostępni nam swój klub. Obecnie myślimy nad listą gości, a później…
– Mogę mieć prośbę?
– Jasne.
– Chciałabym, żebyśmy były tylko we trzy. I wcale nie musimy wynajmować do tego klubu. Może być tylko stolik. Nie chcę świętować z nikim innym. Poza tym… – Biorę wdech i patrzę jej prosto w oczy. – Stres i alkohol mogą sprawić, że powiem za dużo, więc tym bardziej wolałabym być tylko z wami.
Wygląda na to, że Raven doskonale wie, o czym mówię. Oczywiście, że boję się powiedzieć za dużo na temat Dylana. Nie ufam większości dziewczyn pracujących tutaj. A nawet jeśli ufam, nie chcę, żeby wiedziały zbyt wiele.
– Przekażę to Emily.
– Dziękuję – mówię z ogromną wdzięcznością i ulgą.
– To jej pierwszy wieczór panieński. Chce wszystko zorganizować sama i może ją trochę ponieść, ale spokojnie. Panuję nad nią.
– Wiem. Może trochę przesadzam, ale im bliżej ślubu, tym bardziej wariuję.
– To zrozumiałe. – Uśmiecha się, po czym łapie za klamkę do gabinetu. – Pójdę już. Mam sporo do załatwienia. W chwili przerwy chyba się pomodlę, by to wszystko jak najszybciej się skończyło. Odnoszę wrażenie, że ta nerwowa atmosfera wpływa na wszystkich.
– To niestety prawda, ale spokojnie, wierzę, że niedługo będzie jak kiedyś.
Gdy Raven znika, opadam na oparcie fotela, rozmyślając o sytuacji w firmie. James wiele zaryzykował, za co go podziwiam, jednak obawiam się, że to wszystko pochłonie wiele ofiar.
Wracam do pracy i czas zaczyna płynąć szybciej. Pochłonięta obowiązkami, nie zauważam nawet, że nadeszła pora lunchu. Kiedy się orientuję, jest już za późno, by gdziekolwiek wyjść. Zostało tylko dziesięć minut do końca przerwy. Trudno. Najwyżej będę zwężać sukienkę. Czuję jednak coraz większy głód. By odciągnąć myśli, sięgam po telefon i wybieram numer narzeczonego. Wiem, że teraz ma okienko między pacjentami. Odbiera dopiero po pięciu sygnałach.
– Tak, skarbie?
– Czy ty dyszysz? – pytam zaskoczona.
– Tak. Wbiegłem na czwarte piętro.
– Windy nie działają?
– Działają, ale uznałem, że tak będę szybciej. To był błąd. Muszę chyba popracować nad kondycją przed nocą poślubną.
Czuję, że się rumienię.
– Pytanie tylko, czy znajdziesz na to czas.
– Jakoś dam radę. W końcu mam zaplanowany urlop. Jeszcze tylko tydzień pracy.
– Nie wierzę, że nasz ślub jest coraz bliżej.
– A więc uwierz, bo za chwilę będziesz moją żoną. Kochanie, dzwonisz z jakiegoś powodu?
– Nie. Pomyślałam tylko, że masz teraz wolne.
– Tak, ale za chwilę muszę wyjść. Mam ważną rozmowę z dyrektorem szpitala. Zapomniałem ci o tym powiedzieć.
– Ważną rozmowę? Coś się stało?
– Nie. Na pewno nic złego. Chyba chce zaoferować mi pracę.
– Ale przecież masz już pracę. Jeśli zaczniesz pracować jeszcze w szpitalu, nie będziemy się w ogóle widzieć.
– To raczej kilka godzin tygodniowo. Na razie o tym nie myślę. Sam nie wiem, co zamierza mi zaproponować. Nie przejmuj się. Kiedy skończę, dam ci znać. A teraz muszę już iść. Kocham cię.
– Ja ciebie… – Nie zdążyłam skończyć, bo rozłączył się, nie zaczekawszy na moją odpowiedź. – Przynajmniej straciłam apetyt – szepczę pod nosem.
Kiedy się poznaliśmy i zaczęliśmy się spotykać, miał znacznie więcej czasu. A teraz? Odnoszę wrażenie, że z tygodnia na tydzień lista jego zajęć się wydłuża. Jeszcze trochę, a będziemy się widywać jedynie w weekendy. Chyba że oferta dyrektora sprawi, że nawet tych dwóch dni nie będzie miał wolnych.
W złym humorze wracam do swoich zajęć. Wyjątkowo szybko sobie z nimi radzę. Nie ryzykuję pukania do Jamesa. Wolę posiedzieć na swoim miejscu i poczekać, niż pytać, czy mogę wyjść wcześniej. Korzystając z wolnej chwili, przeglądam Internet. Ostatnio często to robię. Wchodzę na strony ze ślubnymi inspiracjami, aby ułatwić sobie wybór motywu wesela. W zasadzie już o tym zdecydowałam, ale nawyk pozostał.
– Skończyłaś?
Prostuję się na dźwięk głosu Collinsa. Niemal rzucam smartfon i patrzę na stojącego przede mną mężczyznę. Wciąż jest tak bardzo spięty, że nie mam pojęcia, jak z nim rozmawiać, aby czymś go nie rozwścieczyć.
– Tak, już jakiś czas temu – odpowiadam szybko lekko drżącym głosem.
– Idź do domu. Na dziś już nic dla ciebie nie mam.
Po tych słowach odwraca się na pięcie i rusza w stronę windy. Gdy przed nią staje, zerka w moją stronę. Udaję, że zbieram swoje rzeczy, choć oprócz telefonu nie mam tu niczego, co mogłabym spakować do torebki. Robię wszystko, byle tylko nie musieć zjeżdżać z nim na dół. Na szczęście szybko znika. Z jego gabinetu wychodzi teraz Raven.
– Jak sytuacja na froncie? – pytam lekko rozbawiona.
– Daj spokój – wzdycha. – Wszystko stoi na głowie. Zadzwoniłam do Emily z prośbą o pomoc. Będzie tu przez kilka dni.
– Szkoda, że zrezygnowała z pracy u ciebie.
– Rozumiem ją. Zac jest tak bardzo zajęty sprawą ojca, że wszystkie formalności związane z klubem spadają na nią. Ale może, kiedy to wszystko się skończy, zmieni zdanie.
– Bardzo możliwe, lubi to miejsce.
– Też tak myślę. W końcu trochę tu przeżyła.
Biorę torebkę i idę za nią do windy.
– Nie wracasz z Jamesem?
– Nie. Pojechał załatwić kilka spraw, a ja wracam do domu. Potrzebuję długiej gorącej kąpieli.
Kilka minut później wyjeżdżam z parkingu i kieruję się prosto do domu. Boję się najbliższych dni w pracy. A najgorsze jest to, że wzięłam dwa tygodnie urlopu przed ślubem i dwa tygodnie po nim. Mam nadzieję, że James da sobie radę beze mnie. Choć nie uważam się za kogoś, kogo nie można zastąpić, wiem, że moja obecność w pracy jest ważna. Dbam, aby wszystko było na czas. Tym bardziej teraz, kiedy NYN się rozrasta. Może Emily zgodzi się mnie zastąpić? Jeśli nie będzie miała zbyt wiele pracy w klubie, może uda jej się pomóc także u nas.
W domu biorę szybki prysznic i przygotowuję kolację. Paul przychodzi nieco później, ale ostatnio to norma. Wita się ze mną, sięga po butelkę wina, rozlewa je do kieliszków, po czym siada do stołu.
– Ciężki dzień? – pytam, widząc zmęczenie na twarzy ukochanego.
– Bywało lepiej, ale nie narzekam.
– A co z rozmową z dyrektorem?
W pierwszej chwili patrzy na mnie tak, jakby nie wiedział, o czym mówię, ale po sekundzie jego wyraz twarzy się zmienia.
– Zaproponował mi kilka godzin pracy w szpitalu. Nie rozmawialiśmy jeszcze o szczegółach, ale wynagrodzenie, jakie mi zaoferował, wydaje się uczciwe.
– Powiedz mi, czy to konieczne? Przecież dużo zarabiasz. Ja zresztą też nie mogę narzekać, bo Collins płaci naprawdę dobrze. Nie potrzebujesz chyba dodatkowej gotówki?
– Hazel… Nie chciałem ci o tym mówić, bo to tylko takie marzenia, ale ostatnio stały się jednak realne. Marzę o założeniu własnej kliniki. Jeśliby mi się udało, mógłbym pracować mniej, a pieniądze same by się mnożyły.
Opieram się na krześle i przyglądam w milczeniu mężczyźnie. Nie spodziewałam się, że Paul ma tak wielkie ambicje. Nie mogę przecież mu powiedzieć, że mi się to nie podoba. Nawet jeżeli wizja jego braku obok mnie jest dla mnie cholernie bolesna, muszę go wspierać.
– Dlaczego nigdy wcześniej mi o tym nie mówiłeś?
– Nie wiem. – Wzrusza ramionami i bierze łyk wina. – Chyba nigdy nie wierzyłem, że to może się udać. Oszczędności zawsze były zbyt małe, by tak naprawdę o tym pomyśleć. W ostatnim czasie zacząłem jednak zarabiać znacznie więcej. Dodatkowe godziny w renomowanym szpitalu to kolejny krok do sukcesu.
– A więc dobrze. Ale chciałabym widywać cię częściej niż przez kilka godzin w tygodniu.
Kładzie dłoń na mojej i posyła mi ten swój czarujący uśmiech.
– Dziś kilka godzin próbowałem ustalić grafik, który pomoże mi się zorganizować. Ja również nie chcę, by moja praca odbijała się na naszym związku. Zrobię wszystko, byś była zadowolona.
Wierzę mu. Rozwiał wszystkie moje wątpliwości i nieco się uspokoiłam. Pozostaje mi już tylko mieć nadzieję, że uda mu się pogodzić tyle obowiązków.
■
Dni mijały, a w firmie robiło się coraz spokojniej. James mógł w końcu skupić się na pracy bez niepotrzebnych konfliktów, co bardzo mnie cieszyło. W końcu wszystko wraca do normy, choć nie wiem, jakie są szanse na to, żeby było tak samo jak jeszcze nie tak dawno temu. Nie martwię się tym jednak. Jestem w pracy ostatni dzień przed urlopem i czuję się z tym trochę nieswojo. Nigdy nie brałam wolnego na więcej niż trzy dni, a teraz ma mnie nie być przez cały miesiąc. Urlop nigdy nie zapowiadał się tak pracowicie…
Na szczęście Emily zgodziła się mnie zastąpić. Ale dziś wyjątkowo ciężko się z nią dogadać. Wiem, że ma na głowie wieczór panieński, który ma się odbyć już dziś. Uznała, że skoro nie potrzebujemy całego klubu, nie będziemy dusić się w tłumie w weekend. Nie protestowałam, choć impreza zaraz po pracy nie była spełnieniem moich marzeń.
– To jest jedna z najważniejszych teczek. – Unoszę ją wysoko, by zwrócić uwagę kobiety. – Wszystko, co dotyczy wydatków, ląduje tutaj, a później w księgowości.
Emily w odpowiedzi na mój nieco przesadnie poważny ton przewraca oczami.
– Hazel, pracowałam tu. Pomagałam ci. Wiem, co to za teczka i do czego służy.
– Wybacz. Chyba za bardzo się denerwuję.
– Niepotrzebnie. Gdybym czegoś nie wiedziała, mogę przecież zadzwonić. Przynajmniej dopóki nie wyjedziesz w podróż poślubną. Ale to, co tłumaczysz mi teraz, mam w małym palcu. Wiem, na czym polega prowadzenie „New York News”. Jesteś tu cholernie ważna i nie uda mi się ciebie zastąpić, ale możesz być pewna, że niczego nie spieprzę.
Opadam na krzesło, posyłając kobiecie skruszone spojrzenie.
– To dla mnie nowość.
– Nie zmieniasz całego życia. Bierzesz jedynie ślub.
– A więc trochę zmieniam.
– Zależy, jak na to spojrzeć. Jednego dnia możesz mieć męża, a drugiego już nie. Gdyby cię wkurzył i potrzebowałabyś alibi na czas jego zaginięcia, służę pomocą.
Mój śmiech poniósł się echem po całej przestrzeni.
– Dziękuję, Emily. Dobrze mieć takie wsparcie.
– Nie dziękuj, tylko się zbieraj. Musisz się przygotować na swój wieczór panieński.
– Mam jeszcze trzy godziny pracy.
– Wykorzystasz je na regeneracyjną drzemkę przed imprezą. Raven załatwiła to z Jamesem.
– Jesteście niemożliwe – szepczę pod nosem i zbieram się do wyjścia. – Widzimy się za pięć godzin, tak?
– Zgadza się. Odpocznij, przygotuj się i ruszaj na podbój miasta.
– Zostajemy w klubie. – Unoszę palec.
– Raven mówiła to samo. Dobrze, niech wam będzie. Nie umiecie się bawić! – krzyczy, gdy podchodzę do windy.
– Ty nadrabiasz za nas!
W bardzo dobrym humorze zjeżdżam na parking podziemny. Dzwonię do Paula, by powiedzieć mu, że będę wcześniej w domu, ale nie odbiera. Wysyłam więc SMS-a. Miałam nadzieję, że jemu także uda się wyrwać, choć wiem, że to mało prawdopodobne. Jego urlop zaczyna się dopiero za tydzień. Z trudem go uzyskał, więc mimo wszystko się cieszę, ale fajnie byłoby spędzić jak najwięcej czasu razem, zanim wrócimy do pracy. Jako mąż i żona… Wciąż nie mogę się do tego przyzwyczaić.
Po powrocie do domu robię to, co zaleciła Emily. Kładę się do łóżka, na wszelki wypadek nastawiam budzik, żeby zadzwonił za dwie godziny, i zamykam oczy. Jestem wykończona całym tygodniem w pracy, więc zasypiam zaskakująco szybko.
Budzi mnie znienawidzony dźwięk. Z grymasem na twarzy unoszę się i wyłączam budzik, moje przekleństwo. By dodać sobie energii, robię mocną kawę, po czym wskakuję pod prysznic. Nie wiem, czy potrzebuję na to aż tyle czasu, ale zaczynam przygotowywać się do wyjścia. To idealna okazja, by zrobić sobie mocny makijaż, którego nie wypada mi nosić w pracy. Emily kazała mi kupić białą seksowną sukienkę, więc oczywiście jej posłuchałam – przy okazji się upewniłam, że moja asertywność leży. Obcisła, krótka, z dość dużym dekoltem, ale wciąż nie na tyle krzykliwa, bym czuła się w niej źle. Wydałam na nią sporo gotówki, więc mam nadzieję, że po dzisiejszym wieczorze będzie nadawała się jeszcze do noszenia.
Gotowa wychodzę z domu, przed którym czeka już na mnie taksówka. Podaję kierowcy nazwę klubu, po czym wysyłam wiadomość do dziewczyn, że jestem w drodze. Jeśli nie będzie korków, dojadę nieco przed czasem, dlatego lepiej, żeby o tym wiedziały. Czuję, że niespodzianki mogą się czaić na mnie na każdym kroku. W końcu to Emily wszystkim zarządza. Odkąd odżyła po tym, co ją spotkało, stała się taka jak kiedyś. Kocham jej przebojowy styl życia, ale przyznaję, że czasami mnie przeraża. Ufam jej jednak na tyle, by się nie bać.
Kwadrans później jestem już na miejscu. Nawet dziś jest spora kolejka do wejścia. Ten klub stał się najmodniejszym punktem w Upper East Side, o czym swojego czasu pisano nawet w „New York News”. Mijam wszystkich ludzi, którzy rzucają mi wrogie spojrzenia, i podchodzę do dwóch ochroniarzy. Ci uśmiechają się na mój widok. Dobrze jest mieć za przyjaciół właścicieli klubu nocnego.
– Cześć, Hazel. Wieczór panieński czas zacząć? – zagaduje Derek.
– Cześć, chłopaki. Tak. Mam nadzieję, że go przeżyję.
– Emily pytała, czy nie chcemy zostać striptizerami – śmieje się Tom.
– Boże. – Kładę dłoń na czole. – Istnieje więc prawdopodobieństwo, że nie będzie striptizu. Bo nie zgodziliście się, prawda?
– Nie. I wcale nie dlatego, że nie chcieliśmy. Zac dałby nam nieźle popalić – odpowiada rozbawiony Tom.
Wpuszczają mnie do środka, więc wchodzę do klubu i kieruję się prosto do loży VIP-ów, zarezerwowanej dla Sparksa i jego przyjaciół. Tam czekają już na mnie dziewczyny. Z szerokim uśmiechem na twarzy witają się ze mną i ciągną mnie od razu na kanapę, przed którą stół ugina się od butelek alkoholu.
– Jedno małe pytanie – mówię nieco zaskoczona. – Planujecie coś do jedzenia? Obawiam się, że po kilku kieliszkach zabawa się skończy.
– Spokojnie. Raven o tym pomyślała. Jedzenia nam nie zabraknie. Niedługo dostarczą nasze ulubione burgery, za dwie godziny dojdzie sushi, a na koniec pizza – odpowiada od razu Emily.
– A jeśli to nam nie wystarczy, Zac czuwa – dodaje Raven, wskazując mężczyznę za barem.
– Zac bawi się w przyrządzanie drinków? – Patrzę zaskoczona na Emily.
– Twierdzi, że chce pomóc, bo jedna z barmanek skręciła nogę, ale obstawiam, że chce mieć mnie na oku. Nawet nie miało go tu dzisiaj być.
– Zazdrosny Zac – śmieje się Raven. – Kto by pomyślał, że dożyję takiego widoku.
Początek spotkania jest zaskakująco spokojny. Po dwóch toastach jeden z pracowników Sparksa dostarcza nam hamburgery. Zjadamy je w ekspresowym tempie – chyba nie tylko ja nie miałam czasu na posiłek. Potem wracamy do picia. Barmanka przygotowuje nam drinki i gdy tylko je dostajemy, odzywa się Emily:
– Paul zaczyna urlop za tydzień, tak?
– Tak.
– A więc musimy się umówić, w końcu obiecałaś nam potrójną randkę.
– Postaram się to zorganizować, choć pewnie będzie ciężko. Obawiam się, że dopiero po podróży poślubnej uda nam się spotkać. Te całe przygotowania… – Biorę duży łyk alkoholu. – Nie spodziewałam się, że to będzie tak trudne. Przymiarki sukni, doglądanie sali, wybieranie menu, znów doglądanie sali, rozmowy z milionem ludzi, którzy są ważni w dniu naszego ślubu.
– To panika, przejdzie – uspokaja mnie Raven. – W końcu pierwszy raz wychodzisz za mąż.
– Tak. Przy kolejnych ślubach nerwy będą mniejsze.
– Emily!
Widok podminowanej Raven wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Jestem przekonana, że przed moim przyjściem odbyły poważną rozmowę, o czym można mówić, a co lepiej przemilczeć. Doskonale wiem, że Emily nie jest zachwycona moim wyborem, i nie zamierzam się o to złościć. Wręcz przeciwnie. Cieszę się, że mam kogoś, kto zawsze mówi, co myśli.
– Liczę na to, że to będzie mój ostatni ślub, ale dobrze wiedzieć, że później jest łatwiej – mówię rozbawiona. – Swoją drogą… mam nadzieję, że nie planujecie pokazu striptizerów.
– Nie w moim klubie. – Zac staje za nami. – Wybacz, jeśli czujesz się zawiedziona. – Puszcza do mnie oczko, po czym posyła przenikliwe spojrzenie swojej dziewczynie.
– Skoro zabroniłeś nam tej rozrywki, może sam wykonasz dla nas mały pokaz? – proponuje Emily.
– Błagam, nie! – od razu odzywa się Raven. – Nie chcę na to patrzeć!
Zac się śmieje i wraca za bar. Czekam, aż Emily odprowadzi ukochanego wzrokiem.
– Miłość – komentuję pod nosem.
– Sama nie wiem, jak to się stało. Ale dobrze mi z tym i właśnie za to się napiję.
Z każdym kolejnym drinkiem bawię się coraz lepiej. Gdy wybija północ, jestem przekonana, że niewiele będę pamiętać z tego wieczoru. Mimo jedzenia i ruchu na parkiecie alkohol coraz bardziej uderza mi do głowy. Rezygnuję więc z kolejnego drinka, by nieco otrzeźwieć, choć chyba jest już za późno. Sama nie wiem, czy chcę spać, czy opowiadać dziewczynom o swoich lękach związanych ze ślubem. Na szczęście żywo ze sobą rozmawiają, a to daje mi czas na zrozumienie, że nie powinnam nic mówić. Patrzą na mnie, a po chwili ich wzrok sięga nieco wyżej, tuż nad moim ramieniem. Odruchowo się odwracam i widzę dziwnego mężczyznę. Jest ubrany na czarno, a na głowie ma kaptur. Niewiele światła pada na jego twarz, przez co nie mam pojęcia, czy w ogóle go znam. Kiedy już myślę, że Emily postawiła na swoim i zatrudniła striptizera, nieznajomy wyciąga rękę w moją stronę. W dłoni trzyma podłużne czarne pudełko ze wstążką w tym samym kolorze. Niepewnie po nie sięgam i gdy tylko je chwytam, mężczyzna odchodzi. Patrzę na dziewczyny, które wyglądają na równie zaskoczone, jak ja. W ciągu sekundy siadają przy mnie.
– Otwórz! Może to prezent od twojego narzeczonego! – krzyczy Emily.
Szczerze wątpię. Paul nie wpadłby na coś takiego. Chyba. Tak naprawdę nie znam go na tyle dobrze, by to wiedzieć. Ale w końcu mamy przed sobą całe życie.
Bardzo wolno otwieram wieczko. Na górze jest kartka złożona wpół. Wyciągam ją i dostrzegam czarny materiał. Coś mi jednak mówi, że…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej