Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Samodzielna opowieść łącząca Jasona Bourne’a, epicką fantasy i podróże w czasie, w której jedyną szansą cierpiącego na amnezję czarodzieja na przeżycie w średniowiecznej Anglii jest odzyskanie wspomnień. Mężczyzna trafia do średniowiecznej Anglii. Nie pamięta kim jest, skąd pochodzi ani dlaczego się tu znalazł. Ściga go grupa ludzi z jego własnego czasu, a jego jedyną nadzieją na przetrwanie jest odzyskanie wspomnień, znalezienie sojuszników wśród miejscowych, a może nawet zaufanie ich przesądom. Jego jedyną pomocą z „prawdziwego świata” powinien być przewodnik pod tytułem Oszczędnego czarodzieja poradnik przetrwania w średniowiecznej Anglii, ale jego egzemplarz wybuchł w drodze. Nieliczne ocalałe fragmenty dały mu pewne wskazówki co do jego sytuacji, ale czy uda mu się zrozumieć je wystarczająco szybko, by przeżyć?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 334
Podziękowania
Nie cała magia w tym tomie jest moja. Tak naprawdę mnóstwo ludzi pomogło mi urzeczywistnić tę książkę. W szczególności chciałbym wyróżnić troje. Pierwszym jest niesamowity Steve Argyle – przyjaciel i doskonały artysta. Zasadniczo wręczyłem tę książkę Steve’owi i powiedziałem: „Możesz się nią pobawić – zrób, co zechcesz, żeby wyszła wspaniała”. I, jak rany, nawet przy moich ogromnych oczekiwaniach jego dzieła sprawiły, że prawie padłem z wrażenia. Jeśli słuchacie audiobooka, sugeruję, żebyście zajrzeli na moją stronę i obejrzeli ilustracje Steve’a, bo są niewiarygodne.
Drugą wyjątkową osobą jest dr Michael Livingston. Moi czytelnicy pewnie znają go najlepiej z jego dzieł naukowych na temat Roberta Jordana i Koła czasu (jeśli chcecie przyjrzeć się uważniej temu, co kryje się w opowieści, zajrzyjcie do jego Origins of The Wheel of Time), jednak napisał również swoje własne historie fantasy, z którymi powinniście się zapoznać! Jest mediewistą i profesorem historii, i przeczytał wszystko bardzo uważnie, żeby poprawić niektóre niedociągnięcia tego tomu. Jakby tego było mało, napisał na nowo wszystkie stworzone przeze mnie próbki anglosaskiej poezji, żeby lepiej oddawały styl, a jego poematy są znacznie lepsze. Poświęcił wiele czasu pracy nad tym projektem, za co jestem mu wdzięczny.
Trzecią jest oczywiście moja cudowna żona, która jako pierwsza przeczytała wszystkie „tajne projekty” i dla której je stworzyłem. Dostaliście te książki jedynie dzięki jej zachętom i ekscytacji.
Duża część pozostałych osób pracujących nad tym projektem to pracownicy mojej firmy, Dragonsteel. Kierownikiem artystycznym projektu był I. Stewart, a pomagały mu Rachael Lynn Buchanan i Jennifer Neal, zaś Bill Wearne był ekspertem od druku. Te książki wymagają dużo dodatkowej pracy, by przygotować je do druku, więc doceniam ich pomoc.
Działem wydawniczym kieruje śródlądowy Peter Ahlstrom, a główną redaktorką tego projektu była Kristy S. Gilbert. Przy redakcji pomagały również Karen Ahlstrom i Betsey Ahlstrom, zaś korektą zajęła się Kristy Kugler.
Działem operacyjnym zarządza Matt Hatch, a do jego zespołu należą Emma Tan-Stoker, Jane Horne, Kathleen Dorsey Sanderson, Makena Saluone, Hazel Cummings i Becky Wilson.
Kierownikiem działu reklamy i marketingu jest Adam Horne, a do jego zespołu należą Jeremy Palmer, Taylor D. Hatch i Octavia Escamilla. W dużej mierze to dzięki ich pracy nad Kickstarterem wszystko poszło tak dobrze. Wydaje mi się, że Taylor i Octavia po raz pierwszy pojawiają się w podziękowaniach! Dobra robota.
Działem realizacji zamówień kieruje Kara Stewart. To jej ekipa zajmuje się wysyłaniem wam wszystkim tysięcy egzemplarzy książek, a w tym roku pracowali wyjątkowo ciężko. Ogromnie dziękuję im za ciężką pracę! Do zespołu należą: Christi Jacobsen, Lex Willhite, Kellyn Neumann, Mem Grange, Michael Bateman, Joy Allen, Katy Ives, Richard Rubert, Brett Moore, Ally Reep, Sean VanBuskirk, Isabel Chrisman, Owen Knowlton, Alex Lyon, Jacob Chrisman, Matt Hampton, Camilla Cutler i Quinton Martin.
Na podziękowania zasługują nasi przyjaciele z Kickstartera, Margot Atwell i Oriana Leckert; nasi przyjaciele z BackerKit, Anna Gallagher, Palmer Johnson i Antonio Rosales; i wiecznie czujni przyjaciele z Inventor’s Guide, Matt Alexander i Mike Kannely.
Czytelnikami alfa tej książki (czytali drukowane egzemplarze!) byli: Brad Neumann, Kellyn Neumann, Lex Willhite, Jennifer Neal, Christi Jacobsen, Ally Reep i Tyson Meyer.
Czytelnikami beta byli: Drew McCaffrey, Brian T. Hill, João Menezes Morais, Richard Fife, Joy Allen, Glen Vogelaar, Megan Kanne, Bob Kluttz, Paige Vest, Jayden King, Deana Covel Whitney, Chana Oshira Block, Christina Goodman, Heather Clinger, Zaya Clinger, i Chris Cottingham.
Czytelnikami gamma byli: Brian T. Hill, Joshua Harkey, Tim Challener, Ross Newberry, Rob West, Jessica Ashcraft, Chris McGrath, Evgeni „Argent” Kirilov, Glen Vogelaar, Frankie Jerome, Shannon Nelson, Ted Herman, Drew McCaffrey, Kalyani Poluri, Bob Kluttz, Christina Goodman, Rosemary Williams, Jayden King, Ian McNatt, Anthony, Lyndsey Luther, i Kendra Alexander.
Brandon Sanderson
Odzyskałem przytomność z uniesionymi pięściami, zalany adrenaliną. Obróciłem się na pięcie, lekko, szukając kogoś, kogo mógłbym walnąć, a po twarzy spływał mi pot.
Znajdowałem się na polu.
Na zalanym słońcem polu, w pobliżu lasu.
Co, do cholery?
Co, do jasnej cholery?
Z sercem bijącym w basowym rytmie, próbowałem znaleźć sens we wszystkim. Za moimi plecami rozległ się jakiś dźwięk, a ja odwróciłem się gwałtownie, unosząc ręce do zasłony.
To był zwykły ptak. To było zwykłe pole. Zaorane, z falującymi radlinami. Krąg ziemi wokół mnie wyglądał jak wypalony, wypełniały go zwęglone źdźbła zboża i dymiący popiół. Sięgnąłem do pamięci w poszukiwaniu wskazówek i odkryłem, że jest czysta, jak biały pokój czekający na pomalowanie.
Pusty. Byłem pusty. Poza… niejasną niechęcią do pływania?
W tamtej chwili było to wszystko, co potrafiłem sobie przypomnieć na swój temat. Żadnego imienia. Żadnej historii. Jedynie ukryty strach przed dużymi akwenami.
Uniosłem dłoń do czoła i rozejrzałem się, próbując znaleźć sens w swojej pustce. Rośliny wyrastające wokół spalonej ziemi miały kilka cali wysokości. Fakt, że ich nie rozpoznawałem, sugerował, że najprawdopodobniej nie byłem rolnikiem.
Dziwne wypalenie tworzyło krąg o średnicy około dziesięciu stóp, ze mną w środku. Kiedy przyjrzałem się bliżej, zauważyłem, że rośliny pod moimi stopami nie spłonęły. Obejrzałem się i odkryłem, że ocalony przed wypaleniem fragment ma wyraźny kształt ludzkiej sylwetki. Mój kształt. Szablon osoby.
Może byłem ognioodporny? Może miałem takie wzmocnienia? Wyglądało na to, że jestem mężczyzną, średniego wzrostu i muskularnej budowy ciała. Miałem na sobie parę solidnych sznurowanych butów, długą koszulę, na niej brązową tunikę, a na niej z kolei jaskrawy płaszcz. Czyli najpewniej nie miałem w najbliższym czasie zmarznąć. Pod tuniką…
Niebieskie dżinsy? Z tuniką i płaszczem? To było dziwne.
Do diabła. Byłem cosplayerem? I dlaczego pamiętałem to słowo, a nie własne imię?
Jasne, czyli wyszedłem na pole, żeby porobić zdjęcia miejscowej imprezy rekonstruktorów albo czegoś w tym stylu. Zabrałem materiały pirotechniczne, żeby ujęcie wyglądało fajniej, i przypadkiem się wysadziłem. To brzmiało dość prawdopodobnie.
To gdzie był mój aparat? Telefon? Kluczyki do samochodu?
Kieszenie miałem puste, znalazłem w nich jedynie długopis. Odszedłem od szablonu mojej postaci, wypalone pozostałości roślin chrzęściły mi pod stopami. W powietrzu czułem zapach dymu i siarki.
Szybko rozejrzałem się po okolicy, ale nie znalazłem niczego godnego uwagi. Ziemia, roślinność. Żadnej sterty dobytku – zaczynałem wątpić w teorię sesji zdjęciowej. Może byłem po prostu dziwakiem, który lubił ubierać się w staromodne ciuchy, żeby… iść się wysadzić na polu?
No wiecie, jak zwykle.
W pewnej odległości dostrzegłem bitą drogę prowadzącą do skupiska staromodnych budynków, krytych strzechą i z nielicznymi oknami. Za nimi wznosiła się wyższa budowla. Częściowo zasłaniało je wzgórze, więc nie mogłem powiedzieć o nich dużo więcej. Pokręciłem głową i westchnąłem. Musiałem…
Chwileczkę. Co to było na ziemi?
Podbiegłem i wyjąłem spomiędzy dwóch większych źdźbeł kołyszący się kawałek papieru. Jak to przegapiłem? Kawałek był spalony, a na ocalałym skrawku znajdowało się tylko kilka linijek tekstu.
Oszczędnego czarodzieja poradnik przetrwania w średniowiecznej Anglii Wydanie IV Cecil G. Bagsworth III
Przeczytałem te słowa trzy razy, po czym znów spojrzałem na staromodne budynki. Nie byłem cosplayerem. Odwiedziłem jakiś park rozrywki. Czy to znaczyło, że byłem mniej czy bardziej nerdem?
Teraz, kiedy wiedziałem, czego szukać, dostrzegłem kolejny kawałek papieru w pobliżu lasu. Może będzie na nim mapa – a przynajmniej informacja, gdzie mogę znaleźć najbliższy punkt pierwszej pomocy. Było oczywiste, że uderzyłem się w głowę albo coś w tym rodzaju.
Ta kartka była bardziej uszkodzona przez ogień niż poprzednia. Widziałem dwa kawałki tekstu – po obu stronach.
Może być traumatyczne, ale nie martwcie się! W ramach pakietu zostanie dla was wybrana odpowiednia lokalizacja, w której będziecie mogli odzyskać siły po przybyciu. Ponadto warto, byście wykorzystali podręczną kartkę na notatki na końcu książki do zapisania istotnych informacji na temat waszego życia.
Proces przeniesienia może wywołać zamęt w głowie – kilka faktów na temat własnego życia pomoże wam odzyskać inne szczegóły. Nie przejmujcie się początkową dezorientacją. To częsty efekt uboczny i musicie tylko
Co za koszmarne miejsce, żeby przerwać. Przekręciłem kartkę.
się wydawać, że bardziej kosztowne pakiety, sprzedawane przez tak zwane firmy klasy premium, mogą ułatwić odzyskanie sił. Służący, luksusowa rezydencja i opieka medyczna. Choć możemy uwzględnić takie życzenia, nie martwcie się, jeśli was na nie nie stać! Oszczędny Czarodziej™ nie musi być tak ekstrawagancki. W rzeczy samej, tego rodzaju usługi mogą sprawić, że wszystko stanie się zbyt łatwe! (Patrz: badanie autorstwa Bagsworth et al.).
Tak, Oszczędny Czarodziej™ jest kompetentny i pewien siebie, i nie trzeba go hołubić. Czytaj dalej, żeby poznać wszystkie niezbędne wskazówki i tajemnice
W porządku, czyli kupiłem jakiś wyjazd zorganizowany. Taki, który… dużo wymagał od organizmu, z jakiegoś powodu? Na skraju mojej świadomości pojawiła się myśl.
Wybrałem to. Chciałem tu trafić.
Przez chwilę byłem blisko znalezienia odpowiedzi na ważniejsze pytania. Ale zaraz zniknęła. I wróciłem do gapienia się na biały pokój wewnątrz mojego mózgu.
Tak czy inaczej, nie przybyłem do „odpowiedniej lokalizacji”, żeby odzyskać siły. Obudziłem się pośrodku płonącego pola. Recenzja pisała się właściwie sama. „Cudowne przeżycie, jeśli przypadkiem jesteście krową cierpiącą na piromanię. Jedna gwiazdka”.
Chwileczkę.
Głosy dochodzące z daleka.
Moje ciało poruszyło się, zanim zarejestrowałem dźwięki. Błyskawicznie wślizgnąłem się do lasu i oparłem plecami o pień. Odruchowo sięgnąłem do pasa po…
Do diabła. Sięgałem po spluwę? Nie miałem przy sobie niczego takiego, poczułem się też niezręcznie ze świadomością, jak szybko – i cicho – znalazłem sobie kryjówkę.
To nie musiało jeszcze oznaczać niczego niegodziwego. Może byłem mistrzem zabawy w chowanego. Zabawy w chowanego z paintballem?
Wcześniej myślałem o szukaniu pomocy, więc powinienem się cieszyć, że zostałem zauważony. Jednakże jakiś instynkt kazał mi pozostać w ukryciu za drzewem, oddychać powoli i spokojnie. Kimkolwiek byłem, miałem w tym doświadczenie.
Znajdowałem się na tyle blisko, że kiedy ludzie się zbliżyli, słyszałem ich.
– I co tam, Ealstanie? – odezwał się cicho mężczyzna … mówiący doskonałą, współczesną angielszczyzną, choć z niewyraźnym europejskim akcentem. – Duch ziemi?
– To nie było dzieło ducha – sprzeciwił się drugi mężczyzna. Miał niższy głos niż jego towarzysz.
– Może ogień Logny? – zaproponowała kobieta. – Popatrzcie na zarys tej sylwetki. I te wszystkie inkantacje rozrzucone dookoła…
– Wygląda to tak, jakby ktoś spłonął żywcem – powiedział pierwszy mężczyzna. – Ten grzmot w słoneczny dzień… może pochłonęły go ognie z nieba.
Ten drugi chrząknął. Hamowałem się, by nie wyjrzeć zza drzewa. Jeszcze nie, szeptały moje odruchy.
– Zwołajcie wszystkich. Dziś złożymy ofiary. Hild… tamta scop. Już wyruszyła?
– Wydaje mi się, że jakiś czas temu – odparła kobieta.
– Poślij chłopaka, żeby ją dogonił i błagał o powrót. Możemy potrzebować wiązania. Albo, co gorsza, uwolnienia.
– Będzie tym zachwycona – stwierdziła kobieta.
Kolejne chrząknięcie. Zaszeleściły rośliny, kiedy tamci odchodzili. W końcu wyjrzałem zza drzewa i zobaczyłem troje ludzi idących w stronę odległych budynków. Dwaj mężczyźni i kobieta w archaicznych strojach. Mężczyźni w tunikach i luźnych spodniach – czy oni nie powinni nosić pończoch? Mógłbym przysiąc, że widziałem to w muzeum. Ich ubrania miały stonowany, bury odcień, choć wyższy z mężczyzn nosił pomarańczową pelerynę – w odcieniu tak jaskrawym, że trudno mi było uwierzyć, że jest zgodny z epoką.
Kobieta była ubrana w brązową sukienkę bez rękawów, narzuconą na nieco dłuższą białą sukienkę z długimi rękawami. Pomijając kolorową pelerynę, wyglądali jak staromodni chłopi – a przynajmniej lepiej niż ja w moich dżinsach. Kolejna wskazówka, że to jednak park rozrywki?
Jednakże, czy pracownicy parku rozrywki nie wtrącaliby staromodnych słówek? „Waść”, „asanie”, „dobrodzieju” i inne takie. Tylko czy udawaliby, nawet gdy w okolicy nikogo nie było?
Potrzebowałem więcej informacji. Zauważyłem, że podbiegła do nich inna osoba, która trzymała coś w ręku. Kawałki osmalonego papieru. Większość kart książki musiała polecieć w stronę miasteczka i ktoś je zebrał.
W porządku. Wyzwanie przyjęte.
Potrzebowałem tych kartek.
Właściwie to miałem ochotę wyjść i zażądać odpowiedzi. Grać rolę poirytowanego klienta, zmusić ich do wyjścia z roli.
Jednak… Coś w tym wszystkim…
Czułem, że oni nie byli aktorami. Że – choć to szaleństwo – ta rozmowa była autentyczna i powinienem pozostać w ukryciu.
Cholera. To zabrzmiało absurdalnie, prawda?
Tak czy inaczej, instynkt podpowiadał mi, że jestem osobą, która ufa swojemu instynktowi. Dlatego zostałem na miejscu, przyglądając się ukradkiem z cieni, podczas gdy słońce powoli gasło. Czekałem odrobinę za długo, bo w końcu zrobiło się ciemno.
Ciemno jak w piwnicy z horroru. Gromadzące się chmury zasłoniły gwiazdy – a to była najwyraźniej bezksiężycowa noc. Poza tym nie widziałem żadnego światła w miasteczku. Spodziewałem się pochodni albo ognisk.
Poklepałem drzewo, za którym się ukrywałem.
– Dzięki za osłonę – szepnąłem. – Jesteś dobrym drzewem. Wysokim, grubym i, co najważniejsze, drewnianym. Cztery i pół gwiazdki. Znów bym się za tobą ukrył. Minus pół gwiazdki za brak przekąsek.
Zatrzymałem się.
Po raz drugi zrobiłem coś podobnego i odkryłem, że kusi mnie, by zapisać swoje doświadczenia i przemyślenia w notatniku. Czy to była wskazówka co do tego, kim byłem? Jakimś… recenzentem?
Wyślizgnąłem się zza wysoko ocenionego drzewa i odkryłem, że umiem się doskonale skradać. Poruszałem się wśród częściowo podrośniętych roślin i właściwie nie wydawałem dźwięków, mimo ciemności. Niesamowite. Może byłem ninją?
Za polem natrafiłem na drogę z ubitej ziemi. Skierowałem się do miasteczka, ciesząc się, że chmury rozstąpiły się na tyle, by przepuścić odrobinę blasku gwiazd. Zmieniło to wioskę z „piwnicy z horroru” w „las z horroru”. Może to postęp?
Nie byłem przyzwyczajony do takiej pierwotnej ciemności. Cienie były głębsze, niż te, które kiedykolwiek widziałem, i jakby wzmocnione przez świadomość, że nie mogłem nad nimi zapanować za pomocą przełącznika.
Dotarłem do wioski i przechodziłem między cichymi domami. Budynków było co najwyżej dwadzieścia. Wszystkie o drewnianych ścianach i stromych dachach krytych strzechą. (Dwie gwiazdki. Pewnie mają kiepski zasięg Wi-Fi).
Gdzieś w pobliżu usłyszałem szum wody, a dalej dostrzegłem dużą bryłę ciemności. Po drugiej stronie wioski odnalazłem rzekę – szeroką ale płytką. Ukląkłem i nabrałem w dłoń trochę wody, by ją wypić. Moje medyczne nanoboty zneutralizowałyby wszelkie bakterie, zanim sprawiłyby mi jakieś kłopoty.
Zamarłem z dłonią uniesioną do ust.
Medyczne… nanoboty?
Tak, malutkie maszyny wewnątrz mojego ciała, które na podstawowym poziomie troszczyły się o moje zdrowie. Powstrzymywały toksyny, zapobiegały chorobom i rozkładały to, co jadłem, by zapewnić mi idealne odżywienie i kalorie. W sytuacji awaryjnej mogły przyśpieszyć gojenie ran. Kiedy ostatnio zostałem postrzelony, po godzinie stanąłem na nogi – ale moje nanoboty wyłączyły się na dobre dwa dni.
Cholera jasna! Część układanki. Czy miałem jakieś inne wzmocnienia? Nie pamiętałem, ale wiedziałem, że potrzebowałem więcej jedzenia niż przeciętny człowiek. Dokładniej zaś potrzebowałem wysokokalorycznego jedzenia albo… Węgla? Zasadniczo nadawało się wszystko pochodzenia organicznego. Ale niektóre źródła były lepsze od innych.
Odwróciłem się w stronę miasteczka. Jakieś dziecko zaczęło płakać, a samotne ściany wzbudzały mój niepokój.
Starając się zapanować nad sobą, przekradałem się wzdłuż rzeki, aż dotarłem do drewnianego mostu i przeszedłem po nim. Duża ciemna bryła okazała się umocnieniami z wysokich na jakieś osiem stóp belek, wbitych w ziemię, z zaostrzonymi końcami wznoszącymi się w niebo.
Mur wyglądał dość solidnie, choć spodziewałbym się czegoś wyższego i z kamienia. Przypominającego zamek. Drewniana palisada odrobinę mnie rozczarowała. Powstrzymałem się jednak od zrecenzowania jej. Może była zgodna z epoką.
Tutaj musiałem znaleźć ważniejsze osoby w miasteczku – jak mężczyzna o głębokim, władczym głosie.
Obszedłem całe umocnienia – były tak małe, że w środku mieściło się zaledwie kilka budynków – ale brama była zamknięta, a wokół wykopano głęboki rów. W jednym rogu za murem znajdowało się też drewniane podwyższenie. Strażnica. Nie udałoby mi się dostać do środka bez zwracania na siebie uwagi, gdybym próbował przeskoczyć przez rów i wspiąć się na ogrodzenie.
Dlatego wykorzystałem całe doświadczenie życiowe – jak na razie około pół dnia – żeby opracować plan. Ukryłem się za pobliskim drzewem, skąd widziałem bramę, i czekałem, aż się otworzy.
(Raport na temat drzewa: Trzy gwiazdki. Niewygodny system korzeniowy. Nie dla niedoświadczonego ukrywającego się. Zapoznajcie się z innymi moimi recenzjami drzew w tej okolicy, jeśli szukacie innych opcji).
Rozważałem odjęcie drzewu jeszcze pół gwiazdki, kiedy usłyszałem coś zbliżającego się szybko drogą. Przez chwilę serce biło mi szybciej. Samochód? Nie. Tętent kopyt. Z mroku wyłoniły się dwa konie niosące jeźdźców, oświetlone blaskiem gwiazd i poruszające się znacznie szybciej, niż uznałbym to za bezpieczne w nocy. Jeźdźcy zatrzymali się przed bramą i zawołali do tych w środku. Znajdowałem się zbyt daleko, by usłyszeć wymianę zdań, ale po chwili dwuskrzydłowe wrota otworzyły się powoli.
Nie widziałem zbyt dobrze dwóch zakapturzonych jeźdźców, kiedy przejechali kłusem przez bramę. Nieliczne światła wewnątrz ukazywały dwie większe budowle – jedną kamienną, a drugą drewnianą i krytą strzechą jak domy w wiosce.
Goście najwyraźniej byli kimś niezwykłym, bo większość ludzi wewnątrz – włączając w to strażników – zebrała się wokół nich. Przez co nikt nie pilnował wrót.
Wykorzystałem okazję i prześlizgnąłem się do przodu w ciemności. Moja umiejętność skradania się pozwoliła mi niepostrzeżenie przedostać się przez bramę. To, że odruchowo wykorzystywałem cienie, nie pokazywałem sylwetki i poruszałem się, nie robiąc hałasu, sprawiło, że zacząłem się zastanawiać z niejakim niepokojem, skąd mam te umiejętności. Jak również fakt, że ciągle chciałem położyć dłoń na nieistniejącej spluwie. To nie były zdolności pasujące do praworządnego obywatela, który całe dnie pisał recenzje drzew.
Kucnąłem za paroma beczkami i rozejrzałem się. Pośrodku dziedzińca wznosił się duży czarny kamień z poszarpanym czubkiem, raczej wysoki niż szeroki. Kojarzył mi się z miniaturową wersją pomnika Waszyngtona z odłamanym czubkiem. Po drugiej stronie dziedzińca znajdowała się nieduża stajnia. Dwaj jeźdźcy zsiedli tam z koni i oddali wodze stajennemu.
Jakiś chłopiec pobiegł w stronę kamiennego budynku, który wyglądał o wiele lepiej od pozostałych. Może to był dwór miejscowego pana? A ten drewniany był salą zgromadzeń?
Co ciekawe, przed kamiennym budynkiem ustawiono szereg naczyń z zapalonymi świecami po bokach. Misy owoców, miseczki ze śmietaną i…
I pojedyncza, osmalona kartka papieru.
Chłopiec wkrótce powrócił i gestem wezwał obu jeźdźców, by poszli za nim. Cała trójka weszła do drewnianego budynku, który uznałem za salę zgromadzeń, i wydawało mi się, że kiedy wchodzili, usłyszałem słowo „posiłek”. Może powinienem zainteresować się tymi mężczyznami, ale moja uwaga skupiła się w całości na kartce papieru. Czy pochodziła z mojej książki? Dlaczego zostawili ją w ten sposób przed budynkiem?
To wszystko było takie dziwaczne. Czy uczestniczyłem w jakimś dziwnym eksperymencie społecznym? Telewizyjnym reality show?
Zmusiłem się, żeby odczekać kilka pełnych napięcia minut, aż – jak się tego spodziewałem – z dworu wyszedł mężczyzna w pomarańczowej pelerynie, któremu towarzyszyli dwaj inni, niosący jednoręczne topory o długich drzewcach i okrągłe, drewniane tarcze. Nie dostrzegłem żadnego pancerza. Z wyglądu kojarzyli mi się z wikingami.
– Oswaldzie! – zawołał jeden z nich w stronę drewnianej strażnicy. – Zamknij bramę.
Kiedy pan i jego dwaj ludzie weszli do sali, z wieży zszedł młodszy mężczyzna. Uśmiechnął się szeroko i ukłonił nieco za nisko panu, po czym przeszedł przez dziedziniec i zaczął zamykać wrota.
Czas na moje posunięcie. Jak w tym powiedzeniu. Karp diem. Chwytaj rybę. Wyszedłem zza beczek i ruszyłem pośpiesznie przez dziedziniec, zanim miałem czas się zastanowić. Moje ciało najwyraźniej wiedziało, że choć nie mogłem przegapić okazji, nie powinienem biec. Narobiłbym zbyt wiele hałasu. Czułem się odsłonięty, kiedy szybkim krokiem przeszedłem obok dużego czarnego kamienia, a później misek i świec, aż chwyciłem papier.
Po chwili znalazłem kryjówkę obok sali zgromadzeń. Serce waliło mi w piersiach. Odetchnąłem głęboko kilka razy, żeby się uspokoić, po czym spojrzałem na papier.
Racja. Ciemność. Horror. I takie tam. Cóż, kawałek dalej było okno. Z zamkniętą okiennicą, ale światło wydostawało się na zewnątrz. Podkradłem się i uniosłem kartkę bliżej szpary.
Wypełniały ją drukowane słowa, pasujące do innych znalezionych przeze mnie stron. Ale ta prawie nie była osmalona. Napisano na niej:
twój własny wymiar
Zawiłości podróży między wymiarami nie są ważne i sugerujemy, żebyście się nimi nie przejmowali. Frugal Wizard Inc.® zajęło się tym dla was. Musicie jedynie wybrać pakiet, który was interesuje, a my dostarczymy wam wymiar Ziemia-lite™ w idealnym stanie.
Przerwałem lekturę, słowa rozmywały się na kartce, kiedy przestałem skupiać na nich wzrok. Kolejny malutki kawałek układanki znalazł się na swoim miejscu.
To nie był park rozrywki, dziwny eksperyment społeczny albo gra.
To był inny wymiar.
I należał do mnie.
Zawiłości podróży między wymiarami nie są ważne i sugerujemy, żebyście się nimi nie przejmowali. Frugal Wizard Inc.® zajęło się tym dla was. Musicie jedynie wybrać pakiet, który was interesuje, a my dostarczymy wam wymiar Ziemia-lite™ w idealnym stanie.
Jednakowoż odrobina historii nigdy nikomu nie zaszkodziła. O ile nie zostaniecie zadźgani przez rycerza! (To odrobina międzywymiarowego humoru. Nasze wymiary są idealnie bezpieczne1.)
Choć podróże międzywymiarowe odkryto w roku 2084, ta technologia dopiero niedawno została odtajniona i uwolniona. Pozwala nie tylko odwiedzać wymiary w celach turystycznych, ale też jest życiową szansą! Jako Międzywymiarowi Czarodzieje™ jesteście członkami śmiałej gromady nowych badaczy. Niczym starożytni osadnicy wyruszający po ziemię na zachodzie USA, możecie rościć sobie prawa do wyjątkowego wymiaru!
Frugal Wizard Inc.® uzyskało pasmo w 305 spektrum kategorii drugiej wymiarów pochodnych od średniowiecza. Ten skomplikowany żargon oznacza po prostu, że nasze wymiary są podobne do siebie i są o dwie kategorie oddalone od samej Ziemi. Wszystko będzie znajome, ale nie za bardzo! W końcu chcemy, by pozostało ekscytujące.
Spędzamy całe dnie, przeglądając wymiary, wybierając jedynie te, które nadają się najlepiej do zamieszkania przez czarodziejów. Podejmijcie decyzję teraz, zanim wszystkie dobre wymiary się wyczerpią2!
1. Zastrzeżenie prawne: To zdanie jest przeznaczone wyłącznie do celów rozrywkowych. Osoby podróżujące między wymiarami biorą całą odpowiedzialność za wszelkie zabicia, okaleczenia, obrażenia, rozczłonkowania i nabicia na pal, mogące się im przytrafić w ich wymiarach. W przypadkach spornych wyrażacie zgodę na postępowanie mediacyjne, które zostanie przeprowadzone w wybranym przez nas wymiarze.
2. Zastrzeżenie prawne: To zdanie jest przeznaczone wyłącznie do celów rozrywkowych. Wymiary są, formalnie rzecz biorąc, nieskończone i nie mogą się „wyczerpać”.
Tak, należało do mnie.
Anglia należała do mnie. Ta planeta należała do mnie. Cały ten wszechświat należał do mnie. A przynajmniej na papierze.
Nie byłem pewien wszystkich szczegółów – moja pamięć wciąż działała na poziomie zero gwiazdek na pięć. Ale wiedziałem, że ludzie mogą kupować wymiary. Cóż, formalnie rzecz biorąc, kupowało się dostęp na wyłączność – ograniczony niemożliwym do złamania hasłem kwantowym, które tylko właściciel mógł otworzyć – i prawo robienia w tym wymiarze, na cokolwiek miało się ochotę. To znaczy w niektórych z tych miejsc nie obowiązywały prawa fizyki (w rozumieniu naszego wymiaru). Dlaczego więc miałaby obowiązywać Karta Narodów Zjednoczonych?
Niezależnie od powodów, to miejsce było moim placem zabaw wielkości planety.
Ale… kim w takim razie byłem ja? Turystą? Entuzjastą historii? Potencjalnym cesarzem świata? Z jakiego powodu przybyłem do tego miejsca? I dlaczego obudziłem się na polu, a nie we wcześniej przygotowanej twierdzy albo jakimś… nie wiem… naukowym miejscu?
Cóż, z pewnością nie byłem uczonym. Ale wiedziałem, że coś poszło nie tak.
Kiedy rozważałem implikacje, głosy wewnątrz sali przypomniały mi, że powinienem zwracać większą uwagę na otoczenie. Byłem nieuzbrojony i zdezorientowany. Gdybym miał wejść do środka, wyjaśnić, że formalnie jestem właścicielem tego wszystkiego, i uprzejmie poprosić ich, żeby byli mi posłuszni… podejrzewałem, że podeszliby do mnie, wyjaśnili, że miecza, który wbili mi w brzuch, nie obchodziły moje roszczenia, i uprzejmie poprosili, żebym nie zakrwawił dywanu.
Czy mogłem zaimponować im swoją fantastyczną futurystyczną wiedzą? Czy ją miałem? Łamałem sobie głowę, ale wydawało się, że moja futurystyczna wiedza ograniczała się do garstki cytatów z filmów. Wiedziałem również, że pewnego dnia zaistnieją komputery. Wykorzystywały obwody. I, no, procesory.
Miałem medyczne nanoboty, ale trudno byłoby mi je zaprezentować w imponujący sposób głoszący „popatrzcie, jestem bogiem”. Moją najtrwalszą „supermocą” była zdolność do zachowania zdrowia, nawet kiedy wszyscy wokół na mnie kaszleli. Mogłem wyleczyć dużą ranę, ale w czasie, kiedy nanoboty się odbudowywały, byłbym narażony na cios, gdyby ktoś uznał, że powinienem powtórzyć ten wyczyn. Nic z tego nie wyglądało na dobry mechanizm do poskramiania chłopów.
Może mógłbym dać się ukąsić przez węża albo coś w tym rodzaju i nie umrzeć? Gdzie można było znaleźć węża?
Musiałem znaleźć resztę książki. Może znajdował się tam jakiś kontakt do obsługi klienta.
Ostrożnie obszedłem budynek od tyłu i zbliżyłem się do zamkniętego okna.
– …Z pewnością nie chciałbym obrazić earla – usłyszałem głęboki głos.
Rozpoznałem go. Pan Pomarańczowa-peleryna, miejscowy pan.
– Ale to naprawdę niezwykłe – mówił dalej. – Mamy w mieście scopa. Może ona mogłaby…
Kolejna osoba powiedziała coś ciszej, ale z nutą pogróżki.
– Teraz? – spytał Pomarańczowa-peleryna. – Chcecie zobaczyć miejsce… teraz?
Rozległy się kroki i mężczyźni wyszli z budynku. Cudownie. Przegapiłem całą rozmowę.
Przemknąłem wzdłuż boku budynku, z nadzieją, że usłyszę coś istotnego, kiedy będą wychodzili.
– Jeśli ten mężczyzna, którego szukacie, jest w pobliżu, znajdziemy go – powiedział pan. – Ale muszę was ostrzec… wyglądało to tak, jakby został powalony przez bogów.
Goście nie odpowiedzieli. Razem wyszli przez właśnie otwarte wrota, a pan – wyraźnie poirytowany – podążył za nimi, stawiając długie kroki. Kręcił przy tym głową.
Chwileczkę.
Szukali mnie?
Szukali mnie.
Zalała mnie ulga. Coś poszło nie tak w trakcie przejścia do tego wymiaru, więc ludzie, którzy go utrzymywali, najwyraźniej wysłali ekipę ratunkową. Nie byłem jedynym, który mógł dostać się do tego wymiaru. Może zostawiłem im klucz i pozwolenie, by przyszli mi na pomoc?
Uniosłem dłoń, przygotowując się, żeby ich zawołać, kiedy usłyszałem jakiś dźwięk.
Znów sięgnąłem po nieistniejącą spluwę, obróciłem się i zobaczyłem za sobą dwoje przykucniętych ludzi. Skradali się przez cienie za salą. Osoba z tyłu – kobieta po dwudziestce – wskazała mnie ze spanikowaną miną.
Natychmiast przyjąłem pozycję do walki. Ręce z przodu, nogi gotowe do działania. Hm.
Młody mężczyzna przed kobietą miał nóż, którym natychmiast się zamachnął – a ja odruchowo zasłoniłem się przedramieniem.
I… to nie zabolało.
Dlaczego to nie zabolało?
Młody mężczyzna zadał mi mocny cios ostrzem, a ja przyjąłem go jak prawdziwy twardziel i nie zostałem nawet zadraśnięty. Miałem inne wzmocnienia! Płyty pod skórą? Byłem wojownikiem! Mogłem…
Usłyszałem krzyki w pamięci.
Rozbłyski światła. Z czasu przed.
Czułem ból, głęboki wstyd. Dusił mnie jak czarny pęd owinięty wokół moich płuc.
Uniosłem rękę do głowy, próbując wygnać te widma z moich wspomnień, a jednocześnie pochwycić je jako coś prawdziwego, związanego z tym, kim byłem. Co było ze mną nie tak?
Mężczyzna znów się zamachnął. Zalała mnie fala niemal nieopanowanej paniki i tym razem sparowałem wolniej.
Upadłem… Ja…
Ostrze mężczyzny uderzyło w mój odsłonięty nadgarstek, a jego oczy otworzyły się szerzej, kiedy nóż mnie nie ranił. Cofnął się o krok. Zatoczyłem się przytłoczony fragmentami wspomnień.
Migające światła. Pełne złości głosy. Ja…
Zamrugałem i spojrzałem w bok. Kobieta znalazła gdzieś deskę. Zamachnęła się, a ja tym razem nie zareagowałem. Byłem zbyt wytrącony z równowagi. Ale teoretycznie moje płyty powinny ochronić mnie przed…
Deska uderzyła mnie w twarz i poczułem nagły ból, zanim nanoboty odcięły moje receptory bólu. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, ale przynajmniej straciłem przytomność zanim uderzyłem w ziemię, więc koszmarne wspomnienia przestały mnie atakować.
Czy podróżowałem w czasie?
O: Nie. To się może wydawać sprzeczne z intuicją, bo pewnie w tej chwili mieszkacie we własnym zamku i kierujecie legionami chłopów, jednocześnie przeżywając Przeżycia Lepsze Niż Życie™, takie jak wynalezienie elektryczności, pisanie sztuk Szekspira albo przyśpieszenie podboju Francji.
Choć wasze otoczenie może robić wrażenie średniowiecznego, wasz Osobisty Wymiar Czarodzieja™ przetrwał w przybliżeniu tyle samo stuleci, co nasz. Jednak rozwój technologiczny i społeczny naszych starannie pielęgnowanych wymiarów był wolniejszy. Dlatego też wasze przeżycia są podobne do średniowiecznej Anglii, ale nie podróżowaliście w czasie.
Nadal nie macie jasności? Pomyślcie o Nebrasce. Nebraska to oddalony od oceanów stan pośrodku Stanów Zjednoczonych. Ponieważ ogólnie jest mało ważny – i oddalony od większych ośrodków – pozostaje o kilka lat z tyłu w porównaniu z wybrzeżami w kwestiach takich jak moda, muzyka i dystrybucja gier karcianych.
Kiedy odwiedzacie Nebraskę, możecie mieć wrażenie, że cofnęliście się w czasie, ale starannie zaprojektowane eksperymenty naukowe z użyciem zsynchronizowanego pomiaru czasu udowodniły, że nie mamy do czynienia z dylatacją czasu. (Patrz: Luddow, Sing i Coffman „Nebraska naprawdę taka jest” w Journal of Relativistic Studies, tom 57, czerwiec 2072 r.).
Podobnie jak Nebraska pozostaje kilka lat za wszystkimi pozostałymi, wasz Osobisty Wymiar Czarodzieja™ pozostaje o jakieś pół tysiąclecia za naszym wymiarem. Zasadniczo kupiliście sobie swoją własną, wyjątkową Super-Nebraskę™.
Kiedy się obudziłem, młoda kobieta i mężczyzna stali na suficie.
Albo… chwileczkę, to ja byłem do góry nogami. Tak, to miało więcej sensu.
Czułem delikatne pulsowanie u podstawy czaszki – gdyby nie nanoboty, uderzenie deską wywołałoby ostry ból – a moje ręce i nogi zostały ciasno skrępowane. Czy przywiązano mnie do ściany? Tak, zawiesili mnie na belce, a później związali mi ręce za plecami. Zastanawiałem się, wokół czego owinęli sznur.
To była nowatorska technika przesłuchań, więc przyznałem im punkt za oryginalność, ale… czy krzesło nie byłoby bardziej skuteczne? Nie bez powodu wykorzystywano je przez lata. (Trzy gwiazdki. Obejrzyjcie więcej filmów szpiegowskich i wróćcie).
Kiedy tylko otworzyłem oczy, kobieta podeszła bliżej. Miała jasne loki, które sięgały jej ledwie do ramion, i czarną sukienkę bez rękawów na dłuższej białej sukience z rękawami. Dekolt otaczał ładny bordowy haft, ale biały sznur wokół jej pasa wyglądał na przetarty, przez co robił celowe wrażenie ręcznej roboty.
Kobieta zmrużyła oczy.
Racja. Jak się mam z tego wydostać? Wstyd i strach, które czułem wcześniej, zupełnie zniknęły zastąpione zażenowaniem. Najwyraźniej miałem fizyczne wzmocnienia, ale stałem tam i pozwoliłem, żeby kobieta walnęła mnie deską w twarz. To mało profesjonalne.
– Popełniliście straszliwy błąd – powiedziałem jej.
Nie odpowiedziała, jedynie przechyliła głowę.
– Jestem bardzo potężną istotą – mówiłem dalej. – Rozzłościliście mnie.
Młody mężczyzna ukrył się za nią i ukradkiem spoglądał na mnie. Nie robił większego wrażenia – dość niski gość o podobnych jasnych lokach i szczupłej budowie ciała. Z bliska wyglądał na młodszego, niż zakładałem. Miał piętnaście, może szesnaście lat.
– Sefawynn… – syknął. – Nie sądzę, by odwrócenie pomogło. On wciąż ma swoje moce!
– Zjadł cię już, Wyrmie? – spytała kobieta.
– Nie.
– To odwrócenie działa.
– Nie działa – powiedziałem. – W czasie tej rozmowy zbieram swoje moce. Wypuśćcie mnie teraz albo sprowadzę ogień i zniszczenie na wasz dom.
Kobieta zmrużyła oczy jeszcze bardziej, po czym uniosła dłonie, z palcami wzniesionymi do góry i kciukami zwróconymi jeden do drugiego. A później się odezwała.
Sławię samotne światło
umiłowania utraconego.
Opiekunką jam jest
i ród swój rozumiem.
Kiedy skończyła, oboje nachylili się bliżej, jakby chcieli zobaczyć, jaki to ma na mnie wpływ.
– Poezja? – spytałem. – To miłe.
Młodzik ścisnął ramię kobiety.
– Spróbuj silniejszej przechwałki.
Pokiwała głową i zrobiła dłońmi ten sam gest, zanim znów się odezwała.
Potwora przepędziłam
z Kurhanu Książęcego
Pieśniarką jam jest
i pieśń śpiewam potężnie.
Zmarszczyłem czoło, a wtedy oboje się cofnęli.
– Ani drgnął – szepnął młodzik. – To źle, prawda, Sefawynn?
– Nie wiem. – Założyła ręce na piersi. – Nigdy wcześniej nie uwalniałam aelva. – Postukała palcem wskazującym o rękę. – Sprowadź ojczulka, ale zrób to po cichu, żeby goście cię nie usłyszeli.
Chłopak pokiwał głową, po czym się zawahał.
– Nic mi nie będzie. – Kobieta nawet na niego nie spojrzała. – Odwrócenie uczyniło go bezsilnym.
– Ale on powiedział…
– Pozwól, że spytam ponownie, Wyrmie. Zostałeś zjedzony?
Spojrzał w dół, jakby musiał to sprawdzić.
– Gdyby moce aelva nie zostały związane, nie stalibyśmy tutaj – mówiła dalej kobieta. – Albo by nad nami zapanował, albo bylibyśmy kałużami ludzkiego soku wsiąkającymi w podłogę. Idź po ojczulka. Nic mi nie będzie.
Chłopak skinął głową i wybiegł za drzwi. Uznałem, że jest jeszcze młodszy, niż sądziłem. Może po prostu był duży jak na swój wiek.
– Mogłabyś chociaż odwrócić mnie normalnie? – powiedziałem do kobiety. – Zaczyna mi się kręcić w głowie.
Wpatrzyła się we mnie, ale nie odpowiedziała.
– No tak… Ciągle nazywasz mnie… ilvem? Nie jestem do końca pewien, co to jest. Może byś tak mnie oświeciła?
Żadnej odpowiedzi.
– Ten młody gość to twój brat? A ty jesteś córką pana?
Musieli nimi być – zarówno ona, jak i chłopiec mieli lepsze ubrania niż reszta mieszkańców miasteczka. Ale dlaczego nazwała pana „ojczulkiem”?
A ona nic nie mówiła.
– Widziałaś, jak broń chłopca odbija się od mojej ręki – zauważyłem. – Ostrzegam cię. Jestem potężny i zaczynam się denerwować.
Oczy miała jak stal, a twarz całkowicie pozbawioną wyrazu. Zero gwiazdek. Wolałbym raczej rozmawiać z trupem. Przynajmniej nie piorunowałby mnie przez cały czas wzrokiem. I pewnie uważniej słuchał.
Skupiłem uwagę na swoich wzmocnieniach. Rzecz jasna, miałem ulepszone przedramiona. Nazywano to… płytami. Tak jest. Miałem siatkę z mikrofilamentów pod skórą, wspomaganą przez nanoboty i wzmocnienia kości. Zasadniczo przecięcie mojego ciała wymagałoby lasera mocy przemysłowej albo broni klasy wojskowej – dopóki działały nanoboty. Inna wzmocniona osoba mogłaby po jakimś czasie pozbawić mnie przytomności swoimi ciosami, ale dla bandy średniowiecznych chłopów byłbym nietykalny.
Kiedy o tym myślałem, odruchowo przywołałem nakładkę wizualną. Wyliczała moje wzmocnienia i ich status. Cholera jasna! Miałem płyty od czubków palców aż po barki i na plecach. Kolejny zestaw przykrywał moje nogi, od ud po stopy. Oba zestawy umożliwiały również redystrybucję siły i zapewniały mi pewną przewagę, zwłaszcza jeśli chodziło o chwytanie.
To były niezwykle drogie wzmocnienia. Najczęściej zaczynało się od płyt w kilku częściach ciała, a później przechodziło do kolejnych. Większość ludzi zaczynała od głowy i piersi. To miało najwięcej sensu.
Jednakże mój wyleczony przez nanoboty wstrząs mózgu sugerował, że tego nie zrobiłem. Zmarszczyłem czoło, wpatrując się w menu. Miałem płyty w czaszce i piersi – lecz zostały określone jako „niedziałające”. Co, do diabła?
Miałem niejasne wrażenie, że nie zapłaciłem za wzmocnienia, że utrzymywałem się z pracy własnych rąk i nie miałem tyle pieniędzy. Czyli może… ktokolwiek kupił moje wzmocnienia, nie dokończył instalacji płyt w głowie i piersi? Ale dlaczego płyty w rękach, nogach i na plecach działały?
Pamięć nic mi nie podpowiadała, więc spróbowałem się rozwiązać. Niestety, węzły były porządne, a moje wzmocnione ściskanie na zdało się na nic, jeśli nie mogłem dosięgnąć sznura. Żaden z mięśni mojej klatki piersiowej nie wydawał się wzmocniony, bo kiedy napiąłem je na próbę, nie udało mi się wyrwać ani nic takiego. Ale pewnie wyglądałem śmiesznie.
W końcu drzwi się otworzyły i lampki oliwne na stole zamigotały, kiedy do środka weszły dwie osoby. Jedną był chłopak, którego widziałem wcześniej. Wyrm, tak go nazywała? Drugim Pomarańczowa-peleryna. Umięśniony i wysoki na co najmniej sześć stóp i cztery cale, górował nad kobietą. Brodę miał posiwiałą, podobnie jak włosy, i oceniałem, że może być po czterdziestce. Ale niech to, wyglądał, jakby mógł się wdać w pojedynek bokserski z głazem i wygrać.
Czy ludzie w przeszłości nie byli przypadkiem dużo niżsi niż współcześnie, czy coś?
– Będę szczera, ojczulku – powiedziała młoda kobieta… Jak ona miała na imię? – Nie mam pojęcia, co zrobić z tym tutaj.
– Czym on jest? – Pan wpatrywał się zmrużonymi oczami w moje dżinsy, teraz doskonale widoczne, bo dół tuniki opadł i zebrał się wokół pasa.
– Nie duchem ziemi, bo wszyscy go widzimy – odparła. – Ale popatrz. Jest gładko ogolony jak kobieta, z obciętymi włosami, kobiecymi dłońmi…
– Ej! – wtrąciłem.
– …nieszczególnie muskularnej budowy ciała…
– Wśród moich rodaków jestem uważany za całkiem wysportowanego.
– …a do tego blada skóra i delikatne rysy twarzy – dokończyła. – Zwróć też uwagę na idealne zęby i nieskazitelne paznokcie. Znam opowieści, ojczulku. Ten mężczyzna doskonale pasuje do opisu aelva.
– W takim razie nie jest bogiem. – Pan wyraźnie się rozluźnił.
– Nadal jest niebezpieczny. Może nawet bardziej. Bóg chciałby od nas czegoś naturalnego. Aelv…
– Zabrał jedną z ofiar, ojczulku – wtrącił młodzik. – Inkantację. Nie obchodziły go pożywienie ani napitek.
– Słowo pisane. – Pan podszedł bliżej. – Sprowadziłeś je do naszej krainy, aelvie, czy to jego pojawienie się cię przyciągnęło? Jak możemy cię ułagodzić i uwolnić?
– Odetnijcie mnie i przeproście za to, jak mnie potraktowaliście – powiedziałem najgroźniejszym głosem, na jaki mnie było stać.
Pan się uśmiechnął. Spodziewałem się zobaczyć paskudne, zepsute zęby. I tu również się pomyliłem, bo wydawało się, że ma wszystkie zęby – a choć nie były idealnie białe, nie wyglądały też na zepsute. Nieco powykrzywiane, ale jak na gościa żyjącego w czasach przed dentystami jego uśmiech nie wyglądał najgorzej. (Dwie i pół gwiazdki. Aparat nie wykona nieprawidłowej operacji).
– Odciąć cię? – powtórzył pan. – Myślisz, że nigdy wcześniej nie słyszałem ballady, aelvie?
– Warto było spróbować. No dobrze. Potrzebuję jagody, która nigdy nie widziała słońca, dwóch kamieni wygładzonych przez żabę i liścia psianki. W zamian pozostawię waszą malowniczą wioskę z błogosławieństwem i powrócę do swojego ludu.
Pan posłał spojrzenie kobiecie, która wzruszyła ramionami.
– Ja… zobaczę, co da się zrobić – powiedział mi pan.
– Albo mógłbyś powiedzieć tym dwóm mężczyznom, którzy mnie szukają, że tu jestem? A później oddać mnie w ich ręce…?
– Ha! Jesteś bardzo przebiegły! Ale ponieważ nie jesteś rudowłosy ani nie masz cudzoziemskich rysów, wątpię, żeby szukali ciebie.
Chwileczkę.
Ci ludzie nie szukali mnie?
Pan odwrócił się do kobiety.
– Muszę wrócić do posłańców earla, zanim uznają moją nieobecność za dziwną. Mają w sobie coś osobliwego, podobnie jak cały ten dzień. Zostaniesz tutaj czy dołączysz do mnie?
– Zostanę. Weź mojego brata, przyślij go z wieściami, jeśli wydarzy się jeszcze coś niezwykłego.
Pomarańczowa-peleryna skinął jej głową i wyszedł, a chłopak powlókł się za nim. Zaciekawiła mnie jego interakcja z kobietą. Nie kłaniała się ani nie szurała nogami tak bardzo, jak się spodziewałem. Właściwie ani razu nie usłyszałem słowa „panie”.
Naprawdę powinienem zapomnieć o wszystkim, co wiedziałem o przeszłości – lub tak mi się wydawało.
Kobieta wciąż mnie obserwowała. Cudownie. Czy to miała być kolejna „rozmowa” ze ścianą?
– Posłuchaj… – odezwałem się. – Czy możemy…
– Daj sobie spokój z kłamstwami, nieznajomy – przerwała mi. – Wiem, kim naprawdę jesteś.
Naprawdę? – spytałem.
– To dobra wioska, z silnym i pracowitym thegnem. A jednak nie mają dużo. Dlaczego ze wszystkich ziem wybrałeś właśnie tę jako cel swojego oszustwa?
Oszustwa?
– Oliwa i szablon, żeby stworzyć wypaloną sylwetkę, co, muszę przyznać, jest pomysłowe – mówiła dalej. – Rozrzucone kartki z tekstem to nic nowego, choć jestem wstrząśnięta, że byłeś dość bezczelny, żeby wziąć jedną z ofiary. Ale żądania, jakie postawiłeś thegnowi? Absurdalne.
Ach… myślała, że jestem kanciarzem, który zamierzał oskubać miejscowych. To był trafny opis międzywymiarowego turysty.
– Następnym razem krzyw się, słysząc moje przechwałki – dodała. – To niewiarygodne, że tyle pracy włożyłeś w przygotowanie swojego oszustwa, ale tak mało wiesz. Wyglądasz zupełnie jak aelv, nawet ogoliłeś brodę, ale nie umiałeś odrobinę poudawać? Jak możesz być jednocześnie tak niekompetentny i tak wprawny?
Udawaj, że ma rację, podpowiadał mi instynkt. Możesz to wykorzystać.
– Ten cios w głowę – powiedziałem. – Musiałaś zamachnąć się tak mocno? Kiedy się obudziłem, ledwie pamiętałem, co jadłem na śniadanie, nie wspominając już o moim planie.
Chrząknęła, wciąż z rękami założonymi na piersiach, a jej złote loki kołysały się, kiedy pokręciła głową.
– Nie możesz być sam. Ci posłańcy mówią z twoim akcentem.
– Tak. Powiedzieliby twojemu ojcu, jak sprawić, żebym przestał was nawiedzać. Później ja pojawiłbym się w nocy i go przestraszył, żeby go do tego zachęcić.
– Dlaczego myślisz, że Ealstan jest moim ojcem?
– Nazwałaś go…
– Ojczulek? Thegn? Pan na miejscowych włościach? – Spochmurniała jeszcze bardziej. – Wypowiadasz słowa, ale ich nie rozumiesz. Mój brat i ja jedynie przemierzaliśmy te tereny. Zostaliśmy sprowadzeni z powrotem, bo potrzebowali scopa.
– Och. No… cios w głowę…
Westchnęła.
– Dlaczego Stenford? Wellbury jest niedaleko, a oni mają znacznie więcej zasobów.
– Tam mnie znają. Posłuchaj. Nie potrzebujemy dużo. Odrobinę, byśmy mogli wyruszyć w drogę. Chcieliśmy przestraszyć waszego pana widokiem ilva, żeby zapłacił nam za odejście. – Wzruszyłem ramionami, do góry nogami. – Tak w ogóle moi przyjaciele nie będą szczęśliwi, że zostałem złapany.
Zamknęła oczy i rozmasowała czoło kciukiem i palcem wskazującym.
– Dlaczego opisali cię inaczej?
– Miałem się przebrać. Żeby wyglądać bardziej egzotycznie. Posłuchaj, mamy łatwe wyjście. Wypowiesz jeszcze jedną przechwałkę albo dwie przed obliczem pana. Ja się będę zachowywał, jak mi każesz. Potem oddasz mnie w ręce przyjaciół i niczego nie zażądamy. Wszyscy odejdą zadowoleni.
– Hm.
– Co?
– To nie jest nierozsądna prośba.
– Obiecuję, chciałem tylko zjeść coś ciepłego. Byliśmy w drodze do większych zysków gdzie indziej i skończyły nam się zapasy.
Pokiwała głową, jakby spodziewała się czegoś podobnego.
Do diabła. Ja… ja tworzyłem mało pochlebny obraz tego, kim byłem. Skradanie się. Wzmocnienia bojowe. Praktyka w kantowaniu…
Ale jeśli byłem złodziejem, dlaczego zrobiło mi się niedobrze na samą myśl? Dlaczego moje odruchy tak się sprzeciwiały? Przecież gdybym to był ja, czułbym się dobrze, przyznając się do tego.
Tymczasem część mnie wręcz wrzeszczała. Nie, mówiła. Nie taki jesteś.
– Posłuchaj – powiedziałem. – Jak ty się właściwie nazywasz?
– Sefawynn.
– Racja. Sefawynn, widzę, że nie jesteś typem człowieka, który chciałby, żeby ktoś został powieszony tylko dlatego, że jest głodny. Wybierzmy proste rozwiązanie. Jeśli chcesz, pokażę ci nawet, jak zrobiłem tę sztuczkę z ręką.
– Znam twój typ. Aż za dobrze. Wiem, że zabierzesz, co tylko wpadnie ci w ręce. Że w jednej chwili zwrócisz się przeciwko mnie. Ale nie próbuj, jasne? Rozumiem cię lepiej, niż ci się wydaje.
– Pewnie, w porządku. Po tym wszystkim będę się trzymał z dala od tej wioski i jej mieszkańców… masz moje słowo.
– O ile jest cokolwiek warte.
Znów wzruszyłem ramionami.
– Albo tak zrobisz, albo spróbujesz przekonać ojczulka, że jestem kłamcą… a wtedy ja udam przerażającego ilefa i zobaczymy, kto wygra. Ale w tym scenariuszu ktoś musi przegrać.
– Aelv – powiedziała. – Ae-lv. Przynajmniej wymawiaj to poprawnie.
– Ailev – spróbowałem.
– Bliżej.
Podeszła do mnie i wyciągnęła z kieszeni nóż.
Ej, ona miała kieszeń w sukience. To zabawne, że spotkałem kogoś żyjącego w średniowieczu, kto je miał, podczas gdy Jen ciągle narzekała, że brakuje jej kieszeni w sukienkach.
Chwileczkę. Kim była Jen?
Sefawynn napięła się, kiedy rozcięła sznur na moich rękach, przygotowując się do walki. Powoli uniosłem dłonie przed sobą i rozmasowałem nadgarstki, bardzo się starając, żeby wyglądać przy tym niegroźnie.
– Dzięki – powiedziałem.
– Przygotuj się. – I rozwiązała sznur krępujący moje nogi.
Zaparłem się rękami o ziemię, po czym podciągnąłem nogi, przetoczyłem się i podniosłem, jednocześnie kopniakiem pozbywając się sznurów. Widziałaś to, pomyślałem. Wysportowany. Nie pobiegłem w stronę drzwi. Jeśli miałem się uwolnić, moją największą szansą wciąż było trafienie w ręce tych posłańców.
Tyle tylko że oni nie opisali mnie. Ale kobieta powiedziała, że mamy podobne akcenty? Do diabła, naprawdę potrzebowałem więcej informacji.
– Nie masz przypadkiem gdzieś reszty moich „inkantacji”? – spytałem. – Dość trudno je było zdobyć.
– Nie powinieneś bawić się słowem pisanym. Zwrócisz na siebie uwagę bogów.
– Zaryzykuję.
Pokręciła głową nad moją rzekomą głupotą.
– Szczerze mówiąc, nie byłam pewna, co z nimi zrobić. Spalenie ich z całą pewnością sprowadziłoby gniew Logny, ale samo ich posiadanie rozzłościłoby Wodena. Przyniosę ci je. A ty musisz zabrać wyrd ze sobą i swoją głupią rzycią.
Całe mnóstwo bełkotu, ale pokiwałem z wdzięcznością głową. Dzięki tym papierom miałem szansę dowiedzieć się czegoś o tym miejscu. Jeśli chodziło o moją znajomość średniowiecza, byłem jak dziecko. Jen by mnie wyśmiała…
Och.
Jen nie żyła.
To było dziwne, nagłe poczucie straty i ból z powodu osoby, której twarzy nie umiałem sobie przypomnieć. Ale było tam, jak węzeł – nie, nagle słyszalny wrzask – w moim wnętrzu.
Ból wydawał się świeży i przenikliwy, jak siniec, zanim stał się fioletowy. Straciłem Jen. Jakimś sposobem ją straciłem.
Zatoczyłem się i oparłem jedną ręką o pobliski drewniany słup. Drugą uniosłem do głowy. Jen. Cholera jasna… to było jej marzenie. To miejsce było tym, co po niej zostało.
„Czyż to nie jest niewiarygodne?” – usłyszałem jej głos w umyśle. – „Całe pokolenia ludzi żyły przez tysiące lat, ale wszyscy są tacy sami jak my. Teleportuj kogoś ze starożytnego Egiptu do współczesności, a będzie nieodróżnialny. Takie same namiętności. Taki sam spryt. Takie same uprzedzenia, nawet jeśli dotyczą czegoś innego.
Zobaczysz. Pewnego dnia, kiedy będziemy mogli sobie na to pozwolić, zobaczysz…”.
W tej chwili nie pamiętałem wiele więcej poza tym. Tylko kilka słów, głos. I ból. Zbyt osobisty, by żartować sobie na ten temat. Zbyt prawdziwy, by należał do mnie.
Sefawynn podeszła bliżej i przyglądała mi się podejrzliwie. Jasne, to wyglądało na klasyczny numer z udawaną słabością i pewnie niepokoiła się, że spróbuję sięgnąć po jej nóż. Ja jednak zmusiłem się do bladego uśmiechu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki