Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
29 osób interesuje się tą książką
Prokurator z Chyłki na tropie seryjnego mordercy, który pozostaje bezkarny dzięki astrologii.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 452
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Remigiusz Mróz, 2023
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2024
Redaktorka prowadząca: Zuzanna Sołtysiak
Marketing i promocja: Greta Sznycer
Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak
Korekta: Aleksandra Deskur, Joanna Pawłowska
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl
Projekt okładki i stron tytułowych: © Tomasz Majewski
Zdjęcie autora: © Olga Majrowska
Fotografie na okładce: © SSPL | Getty Images
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Wszelkie podobieństwa do prawdziwych postaci i zdarzeń
są przypadkowe.
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-67974-94-3
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
Tomkowi Stawiszyńskiemu,
który – skądinąd nolens volens – dał mi asumpt
do napisania tej książki
Nie wierzę w astrologię.
Jestem Strzelcem,
a my jesteśmy sceptyczni.
Arthur C. Clarke
ROK 2024
1
Dorzecze Odry, województwo lubuskie
Wieczór był ciepły, a powietrze drgało od harmonijnego, jednostajnego śpiewu chmary cykad. Na niebie przesuwały się pojedyncze chmury, jak niedbałe pociągnięcia pędzla leniwego malarza. Natura w rozkwicie i piękna pogoda dowodziły, że świata nie obchodził horror, który od trzech dni przeżywała Nina Pokora.
Nie wiedziała, gdzie jest. Nie miała pojęcia, kto zamknął ją w tym pomieszczeniu. Nie była nawet pewna, jak długo jest tutaj więziona.
Podążała tropem Rzeźnika znad Odry, jednego z najbardziej brutalnych seryjnych morderców w najnowszej historii Polski, jeśli nie najbrutalniejszego. Od miesięcy nie mogła trafić na żaden trop, a monstrum, które zostawiało za sobą krwawy ślad pokiereszowanych ludzkich ciał, jawiło się jej jako nieuchwytne.
A jednak musiała w jakiś sposób mu zagrozić. Wniosek wydawał się logiczny, choć po tak długim czasie bez wody umysł formułował je z coraz większym trudem.
Kilka dni temu zjawiła się na Dolnym Śląsku, aby zweryfikować niezbyt obiecującą, ale konieczną do sprawdzenia poszlakę. Rozmawiała z mieszkańcami niewielkiej wioski, potem wracała do samochodu.
Moment, kiedy chwytała za klamkę i dostrzegła na lakierze odbicie jakiejś postaci, był ostatnim, który zarejestrował jej umysł.
Potem ocknęła się tutaj.
W pomieszczeniu kilka na kilka metrów, niemal całkowicie wyłożonym czarną pianką, jak jakieś studio nagraniowe. Masywne drzwi były zamykane na dwa potężne zamki, brakowało jakiegokolwiek oświetlenia, a jedynym jego źródłem za dnia okazało się upiornie małe okno, przez które Nina mogła czasem obserwować świat zewnętrzny.
Zupełnie jakby ten, kto ją tu zamknął, chciał torturować ją widokiem miejsca, do którego Pokora nigdy nie wróci.
Nie odezwał się do niej słowem.
Nie pojawił się.
Nie dał jej wody.
Trzymał ją tutaj, jakby nie chciał od niej niczego poza tym, by umarła.
Jak długo mogła tak pociągnąć? W normalnych okolicznościach limit odwodnienia dla organizmu wynosił trzy dni, ale dzięki ewidentnie grubym, odizolowanym ścianom panowała tutaj dość niska temperatura. Nina mogła liczyć na to, że wydłuży ten okres.
Tyle, jeśli chodzi o teorię. Praktyka z godziny na godzinę udowadniała jej, że było to zbyt optymistyczne założenie.
Nigdy nie przypuszczała, że brak wody może prowadzić do takiej katorgi. Owszem, wiedziała, że organizm składa się z niej w siedemdziesięciu procentach i kiedy jej zabraknie, zaczyna gwałtownie, spazmatycznie się wyłączać. Nie zakładała jednak, że może okazać się to tak dotkliwą torturą.
Dawno przyzwyczaiła się do suchości w ustach, języka klejącego się do spierzchniętych ust, bólów i zawrotów głowy. Ale wszystko to stanowiło jedynie preludium do udręki, która rozpoczęła się tego dnia.
Miała wrażenie, że świadomość na przemian włącza się i wyłącza, język puchnie i wypełnia całą jamę ustną, a drgawki targają jej ciałem, jakby opętał ją demon. Ledwo potrafiła podnieść rękę, o wydobyciu głosu z gardła nawet już nie myślała.
Porywacz zresztą ignorował wszystkie jej groźby i apele. Na dobrą sprawę nie wiedziała nawet, czy ten, kto ją tu zamknął, nadal jest po drugiej stronie.
Dziś jednak sytuacja się zmieniła. Kiedy Pokora spała, przez niewielką, zamykaną klapę w drzwiach ktoś wsunął do środka tekturowy talerzyk, jeden z takich, jakie czasem podaje się na imprezach urodzinowych dla dzieci. Znajdował się na nim liścik.
Nina sięgnęła po niego z trudem, a kiedy go otworzyła, długo nie mogła rozczytać, co się na nim znajdowało. Obraz jej się rozmazywał, powieki same opadały, a jej brakowało sił, by z nimi walczyć.
W końcu udało jej się zmusić zmysły, by choć przez moment nie odmawiały jej posłuszeństwa.
Wiadomość była krótka, napisana czarnym długopisem.
„Rozbierz się,
usiądź z szeroko rozchylonymi udami przed oknem.
Dostaniesz wodę”.
Nina resztkami sił zgniotła liścik.
Podczołgała się, ale nie w stronę okna. Kiedy dotarła do ściany, zwinęła się w kłębek, a zaraz potem zaczęła niekontrolowanie się trząść.
Wykonywanie poleceń nie miało żadnego sensu.
Rzeźnik znad Odry i tak zamierzał ją zabić.
2
ul. Bagatela, Warszawa
Od kilku dni Olgierd Paderborn robił nie tylko za ojca, ale także za matkę. Nie żeby mu to przeszkadzało, wprost przeciwnie. Czuł się dobrze w tej łączonej roli i wydawało mu się, że całkiem nieźle zastępuje czternastoletniemu Ludiemu drugie z rodziców. Może ten zresztą był w wieku, kiedy to Paderowi łatwiej było nawiązać z nim kontakt.
A przynajmniej tak można by wnosić ze zmian, jakie ewidentnie nastąpiły w jego relacjach z Niną. Prawda była jednak taka, że wiek syna nie miał tu przesadnego znaczenia. Problem leżał po stronie matki.
Po tym, co się stało z Langerem, nigdy do końca nie wróciła do siebie. Bywały momenty, że odpływała daleko myślami, nie chcąc konfrontować się z tym, co tu i teraz. Uciekała przed teraźniejszością, pędząc na oślep ku przyszłości wypełnionej jedynym, co dawało jej nieco ukojenia – służbą.
Olgierd nie wiedział dokładnie, czym się zajmuje była żona. Nie rozmawiali wiele, choć utrzymywali kontakty bardziej poprawne niż jeszcze rok wcześniej. Jakiś czas temu powiedziała mu jedynie, że pracuje nad sprawą i przez parę dni będzie poza radarem.
„Poza radarem” było określeniem, które z Ludim doskonale znali. Nina Pokora pozostawała jedną z najlepszych oficerek CBŚP i nieraz pracowała pod przykrywką, która uniemożliwiała kontakty z rodziną. Żadnego z nich nie dziwiło, że od kilku dni milczy. Syn zdawał się przywykły do tego nawet bardziej, uznał w duchu Paderborn.
– Dobra, to ja lecę – rozległo się z korytarza.
– A śniadanie?
– Zjem po drodze.
– Co konkretnie?
– Mam jakiegoś batona.
– Moment – rzucił Olgierd, wstając od stołu w kuchni.
Ludi próbował załatwić sprawę, przemykając niezauważenie korytarzem, ale Paderborn szybko znalazł się przy drzwiach wejściowych. Jedno krótkie spojrzenie wystarczyło, by syn przewrócił oczami, po czym wyciągnął z plecaka baton białkowy Barebells o smaku białej czekolady i migdałów. Jeden z jego zapasów – i najlepszy, gdyby ktoś pytał Olgierda.
– To nie jest pełnowartościowe śniadanie – zauważył Pader.
Wydawało mu się, że używa tonu, który łączy role matki i ojca, ale kiedy usłyszał swoje słowa, skojarzyły mu się bardziej z jakimś dziadersem.
– Nie? – spytał syn. – O ile mnie pamięć nie myli, sam je jesz.
– Tylko jak wybitnie spieszy mi się do pracy – odparł Olgierd.
– Mnie się dzisiaj wybitnie spieszy do szkoły.
– Wstałeś ponad godzinę temu.
– Ale musiałem się przygotować.
Paderborn zerknął na niemal idealnie ułożone włosy syna. Musiał potraktować je jakimś niezbyt ciężkim specyfikiem, może jakąś glinką, a potem oprószyć mocno trzymającym lakierem. Teraz wszyscy w jego wieku zdawali się chodzić do szkoły tak, jakby mieli trafić na wystawę.
W jego czasach było inaczej. Narzucało się na siebie byle co i wychodziło z domu, jeszcze ze zlepionymi snem powiekami.
W jego czasach, Boże. To nie było przecież tak dawno.
Poza tym sam przed momentem modelował przed lustrem mniej lub bardziej udany pompadour. Od kiedy wygolił włosy po bokach i znacznie przyciął na górze, próbował osiągnąć efekt gdzieś między Beckhamem a Bruno Marsem, z różnym skutkiem.
Ludi najwyraźniej miał to po nim.
– Zjem coś konkretniejszego w szkole – rzucił.
– Jasne.
– Przecież nie będę głodował.
– Mimo wszystko…
– To już nie środkowy plejstocen, żeby rodzice musieli zdobywać i zapewniać jedzenie swoim potomkom.
– Tak, ale…
– Zawsze robisz się helikopterowy, kiedy mamy nie ma – uciął Ludwik.
Było w tym oczywiście sporo prawdy, Pader jednak nie zamierzał otwarcie się do tego przyznawać. Sięgnął po dwa kolejne batony, a potem podał je synowi. Ten przyjął je z rezerwą, jakby musiał dbać o linię.
– Najwyżej nie zjesz – rzucił Olgierd.
– To tak nie działa. Jak są, to się zjada.
– No to zjesz – uciął Paderborn i otworzył drzwi. – A teraz do widzenia.
Ledwo syn wyszedł na klatkę, Olgierd uświadomił sobie, jaki jest dzień tygodnia.
– A, czekaj – dodał. – Dzisiaj korepetycje z matematyki.
Nigdy „korki”, zawsze pełna nazwa. Taka zasada obowiązywała w tym domu.
– Niestety.
– Przyjadę po ciebie po szkole.
– Nie trzeba – odparł pod nosem Ludi. – Autobusy zupełnie niespodziewanie dojeżdżają nawet na Bielany.
– Przyjadę – powtórzył Paderborn.
Syn przez moment sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar protestować, ostatecznie jednak odpuścił.
– I zaparkuję pod samą szkołą, tak żeby wszyscy wiedzieli – dodał na koniec Olgierd, po czym z satysfakcją zamknął drzwi.
Spodziewał się usłyszeć jeszcze tylko cichy wyraz dezaprobaty, a potem dźwięk oddalających się kroków. Zamiast tego rozległo się pukanie do drzwi. Uchylił je lekko.
– Tato, daj spokój – mruknął Ludwik.
– Stanę przecież dalej.
– Nie o to chodzi – odparł cicho syn. – Poza tym barracudę słychać z kilometra.
Pader potraktował to jako całkowicie zasłużony komplement dla swojego auta.
– Po prostu jestem później umówiony – dodał Ludi.
– Z kim?
– No wiesz.
– Ze Stanem?
– No.
Olgierd robił wszystko, by nie wydać z siebie typowo rodzicielskiego westchnięcia. Na próżno. Był to drugi chłopak Ludiego, o którym wiedział. Poprzedni, Maciek, był porządnym gościem, ułożonym i spokojnym. Ten wprost przeciwnie.
– Wiem, co chcesz powiedzieć – zauważył Ludi.
– To może powinieneś wziąć sobie to do serca.
– Mhm…
– Jest dwa lata starszy.
– I to tak dużo?
– W tym wieku bardzo dużo.
Może naprawdę był helikopterowy? Właściwie przecież powtarzał słowa, które kiedyś sam usłyszał od swojego ojca. I które zignorował najpełniej, jak tylko potrafił, wiążąc się z pewną starszą dziewczyną.
No dobrze, oczywiście, że przesadzał. Ale jego rola polegała na przesadzaniu.
– Spokojnie – odparł Ludwik. – W ciążę przecież żaden z nas nie zajdzie.
– Ludi…
– Żartuję. Zabezpieczymy się.
Pader błagalnie uniósł wzrok.
– Dobra, dobra – dorzucił szybko syn. – Będziemy się zachowywać.
Zamiast się cofnąć i skierować do windy, trwał w bezruchu, jakby czekał na jakiś komentarz. Na pozwolenie raczej nie musiał – ostatecznie jasne dla niego było, że w przeciwieństwie do Niny Olgierd zgodzi się niemal na wszystko.
– Ale przydałaby mi się porada – odezwał się w końcu.
– O.
– Nie wiesz, kiedy wraca mama?
Cios był mocny i celny, Paderborn jednak nie dał tego po sobie poznać.
– Nie – odparł. – Ale jestem nie mniejszą skarbnicą porad niż ona.
– W sprawie facetów też?
– Cóż…
– To poczekam na nią – uciął Ludi, zanim Pader zdążył znaleźć wyjście z sytuacji. – Pewnie na dniach wróci na radar.
– Pewnie tak – przyznał Olgierd.
Ludwik znów się zawahał, jakby było coś jeszcze, co trzymało go w progu.
– Nie mówiła ci, co robi? – spytał.
– Nie. Wiesz, jak jest, CBŚP nie chwali się swoimi akcjami przed prokuraturą.
– Raczej mama przed tobą.
– To jedno i to samo.
Było w tym więcej prawdy, niżby chciał – i szybko pożałował, że pozwolił tym słowom wydostać się z ust. Niewykluczone, że ich związek rozpadł się właśnie dlatego, że nadto utożsamili się z tymi ludźmi, którymi byli w robocie. Wracając do domu, nie zrzucali ciężaru prokuratora i oficerki CBŚP.
– I nie masz z nią żadnego kontaktu? – upewnił się Ludwik.
– Nie – powtórzył Paderborn. – Jak zwykle jest nieosiągalna.
Syn przestąpił z nogi na nogę.
– A nie mógłbyś pogadać z kimś w biurze? – spytał. – Spróbować się dowiedzieć?
Tym razem to Olgierd zbliżył się nieco do drzwi. Chwycił za ramę i otworzył je nieco szerzej.
– Tak bardzo potrzebujesz z nią pogadać? – odezwał się.
– No… nie. W sumie nie.
– To o co chodzi?
– Sam nie wiem – odparł ciężko Ludi, a potem wymusił uśmiech, jakby chciał zbagatelizować tę nieuzasadnioną troskę. – Nieważne. Po prostu pomyślałem, że…
– Spróbuję się czegoś dowiedzieć – przerwał mu Paderborn.
Widział, że to nie wszystko, na co liczył syn. Potrzebował dodatkowego zapewnienia, zupełnie jakby fakt, że otrzyma je od jednego z rodziców, mógł w jakikolwiek sposób je uprawdopodobnić.
– Wszystko z nią w porządku – dodał Olgierd. – Wiesz, jaka jest. Jeśli ktoś ma z kimś jakiekolwiek problemy, to tylko inni z nią.
Gdyby rzucił takie zdanie do kumpla, oznaczałoby zupełnie co innego. Ludi odebrał je jednak dokładnie tak, jak powinien.
Pożegnali się, po czym Paderborn szybko uporał się z resztą śniadania, wybrał odpowiedni garnitur, koszulę, krawat i poszetkę, zerknął na siebie w lustrze i ruszył na zewnątrz.
Balansował już na granicy spóźnienia, a dziś w prokuraturze okręgowej przy Chocimskiej sądny dzień. Był to moment, w którym Paderborn miał poznać nowego bezpośredniego przełożonego, naczelnika Pierwszego Wydziału Śledczego.
Po prawdzie liczył na to, że to jemu przypadnie ta funkcja – i pewnie tak by się stało, gdyby wzięto pod uwagę liczbę nieumorzonych śledztw i korzystnych wyroków sądowych, które dodatkowo obroniły się w apelacji. Na tym pułapie decydowały jednak często względy polityczne – i niewątpliwie tym razem przeważyły.
Łatwo nie będzie, bo ktokolwiek przyjdzie na miejsce poprzedniego naczelnika, będzie miał świadomość, że to Pader był w kolejce do awansu.
Jego były szef zresztą sam spekulował, że to właśnie Olgierd go zastąpi. Wiedział, że jest na wylocie, oczywiste stało się bowiem, że zostanie obciążony odpowiedzialnością za nieujęcie zabójcy, którego media szumnie nazywały Rzeźnikiem znad Odry.
Jeśli Paderborn miałby wybierać, postawiłby raczej na bardziej opisowy przydomek. Jak Demon, Monstrum czy po prostu Wyjątkowo Chory i Całkowicie Popierdolony Skurwysyn znad Odry. Takich jak on nie było wielu. Nawet Langer zdawał się przy nim umiarkowanie skrzywiony, a to mówiło więcej niż jakakolwiek tytulatura w mediach.
Ścigali go od 2013 roku – bez rezultatu. Mordował na ścianie zachodniej, wzdłuż rzeki, od której wziął swój przydomek. Najgłośniejsze zabójstwa miały miejsce w Szczecinie, Oławie, Krośnie Odrzańskim czy Głogowie, ale podobnych przypadków było więcej.
Schemat zawsze był podobny: anonimowy donos do lokalnej komendy lub komisariatu, ciało powykrzywiane niczym jakaś makabryczna instalacja artystyczna, umieszczona w wodzie lub tuż przy niej.
Zero śladów, zero motywów, zero klucza doboru celów. Byli to kobiety i mężczyźni w różnym wieku, o różnym statusie społecznym i różnych profesjach. Nic ich nie łączyło. Oprócz tego, że stali się ofiarami Rzeźnika znad Odry.
Ktoś na górze najwyraźniej miał dosyć inercji, która ogarnęła prokuraturę odpowiedzialną za ujęcie tego człowieka. Poleciały głowy, a ta, która potoczyła się najgłośniej, należała do naczelnika.
Olgierd nie wątpił, że na jego miejsce pojawi się jakiś aparatczyk z politycznego nadania. Nie przyniesie ze sobą żadnej wiedzy, za to mnóstwo oczekiwań i pomysłów niemających nic wspólnego z tym, jak powinny działać organy ścigania.
Wchodząc do budynku, Pader był gotów na wszystko. Życie po raz kolejny udowodniło mu jednak, jak bardzo się mylił.
– Szef już na ciebie czeka – oznajmiła mu jedna z prokuratorek, mijając go w korytarzu.
– W swoim gabinecie?
– Mhm.
– Jaki jest?
– Sam zobaczysz – odparła, a potem znikła Olgierdowi z pola widzenia.
Stanął przed drzwiami, na których nie przytwierdzono jeszcze tabliczki, a potem krótko nabrał tchu, jakby za moment miał się położyć na ławce i wycisnąć sto kilogramów. Zapukał, po czym ostrożnie wszedł do środka.
– Wreszcie – rozległ się znajomy głos.
Paderborn stał w progu, patrząc nierozumiejącym wzrokiem na osobę, która zajmowała miejsce jeszcze wczoraj należące do poprzedniego szefa. Sprawiała wrażenie, jakby już czuła się jak u siebie. I jakby on zdążył jej podpaść.
– Spóźniłeś się – dodała.
Olgierd trwał w bezruchu.
– I może zamknąłbyś za sobą drzwi?
Zrobił krok naprzód, niepewny, czy aby nie padł ofiarą jakiegoś żartu. Machinalnie obrócił się w kierunku prokuratorki, która przed momentem oznajmiła mu, że nowy szef czeka, ale nie było już po niej śladu.
– No, dawaj, Padre – ponagliła go Karolina Siarkowska. – Nie mamy całego dnia na grę wstępną.
Zamknął drzwi, a potem ostrożnie podszedł do biurka.
– Siarka? – jęknął.
– We własnej osobie.
– Ale…
– Ale co? – przerwała mu Karolina. – Spodziewałeś się starego spoconego dziada prosto z jakiegoś biura poselskiego?
Zatrzymał się przed kobietą, która najwyraźniej była jego nową przełożoną, i spojrzał na nią z góry.
– Właściwie tak – odparł.
– To się pomyliłeś.
– Niewiele.
Posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, a on szybko usiadł po drugiej stronie biurka.
– Co to ma być? – rzucił.
– Dla mnie? Awans. Dla ciebie? Właściwie chyba błogosławieństwo.
– Siarka…
– No?
– Widzieliśmy się, kurwa, przedwczoraj.
– To prawda.
– Dlaczego nic mi…
– Po pierwsze byliśmy zajęci winem i obgadywaniem nowego chłopaka twojego syna – ucięła szybko. – Po drugie nie chciałam robić spoilerów.
Odchylił się lekko, a potem wbił wzrok w sufit gdzieś nad Siarkowską. Oczywiście, czego innego się spodziewał? Czerpała z tej sytuacji nie mniejszą przyjemność, niż miałoby to miejsce, gdyby role się odwróciły. Też nie przygotowałby jej zawczasu na coś takiego.
– Teraz przydałyby się gratulacje – zauważyła.
– Gratuluję.
– I jakiś upominek, żebym dobrze zapamiętała ten dzień.
– Nie mam.
– To kup – poradziła. – Byle nie w godzinach pracy, bo twoja szefowa tylko czeka na dobrą okazję, żeby cię opierdolić.
Zatrzymał spojrzenie na jej oczach, przelotnie myśląc o tym, jak będzie wyglądała ich współpraca. Jeszcze kilka miesięcy temu nie miałby co do tego żadnych wątpliwości – uznałby, że okaże się modelowa i zupełnie nieproblematyczna.
Darzyli się wzajemnym szacunkiem i sympatią, dobrze się dogadywali i potrafili sprawnie współdziałać, nawet w trudnych okolicznościach.
Tak było kilka miesięcy temu. Od tamtej pory jednak zdarzało im się coraz częściej wyskakiwać na obiad, kolację, a nawet naprędce zorganizowany lunch w przerwie pracy. Widywali się przynajmniej raz w tygodniu i Paderbornowi trudno było sobie przypomnieć ostatni raz, kiedy dzień upłynął im bez wymienienia przynajmniej kilku wiadomości, memów czy linków do MLH na Instagramie.
Przegapił moment, w którym znaleźli się tak blisko. Właściwie nie zastanawiał się nad tym aż do teraz, kiedy musiał zmierzyć się ze świadomością tego, że ich relacja wzbogaciła się o wymiar zawodowy. W dodatku sprowadzający się do nadrzędności służbowej Siarki.
Po raz kolejny potwierdzało się, że między ludźmi nie istnieje coś takiego jak bezpieczna inwestycja. Każdy związek obarczony jest ryzykiem, a ten okazał się wyjątkowo.
Olgierd naraz uświadomił sobie, że mimowolnie pozwolił ciszy szczelnie wypełnić pomieszczenie. Szczęśliwie Karolina nie zamierzała w niej tkwić.
– I co się tak gapisz? – rzuciła.
– Analizuję, jak dużego mam pecha.
– Największego – odparła Siarkowska, wsuwając się bardziej za biurko. – Bo od teraz będziesz chodził jak w zegarku.
– Zawsze tak chodzę.
– Zobaczymy.
Paderborn uniósł bezradnie oczy.
– Sprawia ci to przyjemność? – mruknął.
– A jak ci się wydaje?
– Że zaraz umrzesz ze szczęścia.
Przytaknęła krótko, a uśmiech nie schodził z jej twarzy.
– Poczekaj, aż zacznę ci wydawać polecenia służbowe – oznajmiła. – Zasadniczo mogę zacząć nawet teraz.
– Świetnie.
Karolina się podniosła, sięgnęła po żakiet przewieszony przez krzesło, a potem wskazała wzrokiem drzwi.
– Spadamy stąd – oznajmiła.
Olgierd tylko przez krótką chwilę zastanawiał się, czy powinien o cokolwiek pytać. Potem po prostu wstał.
– Nie zapytasz dokąd? – dodała Siarka.
– Nie.
– Takie masz do mnie zaufanie?
– Nie. Po prostu wiem, że jesteś w fazie pastwienia się nade mną i skorzystasz z każdej okazji, żeby dalej to robić.
Podszedł do drzwi, otworzył je, a potem przepuścił w progu Karolinę. Ta obejrzała się przez ramię, jakby samym wzrokiem chciała zarzucić na jego kark sznur, na którym będzie prowadzić go po korytarzu.
– Mamy trupa – powiedziała, ruszając ku wyjściu.
– Mhm – mruknął Pader. – Czyli lepszego startu nie mogłabyś sobie wymarzyć.
– Ano nie.
– Co to za trup?
– Nieżywy.
Spojrzenie Siarkowskiej padło na Olgierda w momencie, kiedy ten wymownie uniósł brwi. Było w nim coś, co sugerowało, że to ostatni akcent, który można by w przypływie dobrej woli uznać za żartobliwy.
Po nim wyraz twarzy Karoliny wyraźnie zmatowiał.
– Kolejna ofiara Rzeźnika – odezwała się, odpowiedziawszy na krótkie skinienie jakiegoś aplikanta.
Paderborn zaklął cicho, choć na dobrą sprawę spodziewał się, że prędzej czy później zabójca znów uderzy. Raczej prędzej. Od dziesięciu lat bowiem mordował przynajmniej raz w roku. A w tym nie pojawiła się jeszcze żadna nowa ofiara.
– Gdzie? – zapytał Olgierd.
– Na Górnym Śląsku. Konkretnie w Raciborzu.
– Ofiara w takim samym stanie, jak pozostałe?
Siarka na moment zamilkła, co w zupełności wystarczało Paderbornowi za odpowiedź.
– Wiadomo, kim była?
– Kobieta, mniej więcej w naszym wieku – odparła ciężko Karolina. – Poza tym żadnych danych. Brak dokumentów i jakichkolwiek rzeczy osobistych. Ciało było całkowicie nagie, nosiło znamiona wykorzystywania seksualnego.
Olgierd przytrzymał drzwi, a potem wyszedł za Siarkowską na zewnątrz.
– Jedziemy moim – rzucił.
3
Plac Unii Lubelskiej, Śródmieście
Karolina doskonale pamiętała, co mówił właściciel barracudy, kiedy przedstawiał ją po raz pierwszy. No, może nie aż tak doskonale. Było coś o cylindrach, chyba ośmiu, roczniku sześćdziesiątym szóstym i pojemności, ale najbardziej zapadły jej w pamięć słowa Padera, że ten samochód ma nieco dłuższą drogę hamowania niż większość aut na ulicach.
Mimo to z jakiegoś powodu zgodziła się, by trzystasześćdziesięciokilometrową trasę zrobili właśnie plymouthem.
Początkowo Siarka spodziewała się, że Olgierd nie włącza radia, bo chce pogadać. Szybko wyprowadził ją z błędu – ono po prostu nie działało.
Nie żeby miało to jakieś gigantyczne znaczenie. Kiedy tylko wyjechali na trasę S8, odgłosy z zewnątrz stały się tak uciążliwe, że i tak z trudem dawało się cokolwiek usłyszeć.
– To nie był dobry pomysł – oznajmiła Karolina.
– Może i racja – przyznał Paderborn. – Właściwie powinna się tym zająć lokalna prokuratura.
– Nie powinna.
– Bo?
– Bo mamy u siebie komórkę do spraw ujęcia Rzeźnika znad Odry.
– Jaką znowu komórkę?
– Powołaną dziś rano przez nową naczelniczkę Pierwszego Wydziału Śledczego – oznajmiła głośno Siarkowska.
Olgierd na moment oderwał wzrok od jezdni i rzucił jej krótkie spojrzenie.
– Niech zgadnę – mruknął. – Komórka jest dwuosobowa.
– Brawo.
Karolina westchnęła bezsilnie, po czym dokręciła korbę od szyby z płonną nadzieją, że to cokolwiek pomoże.
– I nie to miałam na myśli – dodała.
– A co?
– To, że ten grat się zaraz rozleci.
– Uważaj na słowa.
– Zapewniam cię, że dobieram je dokładnie tak, jak powinnam.
Olgierd zacisnął dłoń na kierownicy.
– To nie żaden grat, tylko cudo amerykańskiej…
– Gówno nie zmieni się w miód tylko dlatego, że je tak nazwiesz – ucięła Siarka.
– Że co?
Stuknęła w radio, które przywodziło na myśl sprzęt z czarno-białych filmów.
– Coś tu w ogóle poprawnie działa? – mruknęła.
– Kierunkowskazy.
– Coś jeszcze?
– Klamki.
– To wszystko?
– Wycieraczki chodzą prawie bez zarzutu.
Karolina poprawiła pas bezpieczeństwa, choć nazywanie go w ten sposób było nieco na wyrost. W przeciwieństwie do tych, w które wyposażone były normalne auta, ten opinał wyłącznie brzuch. I trudno było oprzeć się wrażeniu, że gdyby doszło do wypadku, wyrządziłby więcej krzywdy, niż przyniósł pożytku.
– W dodatku ledwo cokolwiek słychać – wytknęła.
– Wiem. O to chodzi.
Posłała mu krótkie, oddające cios spojrzenie, ale postanowił je zignorować, udając, że coś na drodze wymaga obecnie jego całkowitej uwagi. Przed nimi tymczasem nie było ani jednego samochodu.
– Będziesz się teraz mścił? – rzuciła Siarka.
– Co ty. Za co niby?
– Że ci nie powiedziałam.
– Chciałaś zrobić mi niespodziankę, doskonale to rozumiem.
Obróciła się w jego stronę, wciąż walcząc z pasem, który ewidentnie był ustawiony dla kogoś, kto nie jadł obfitego śniadania.
– Wal się, Padre – skwitowała.
– Tak się odzywa szefowa do swojego podwładnego?
– Twoja szefowa dopiero się rozkręca.
– To podchodzi pod mobbing.
– Nie podchodzi – odparła spokojnie. – Dopiero zacznie.
Kąciki ust Olgierda lekko się uniosły, choć Karolina nie miała wątpliwości, że starał się je powstrzymać. Przez moment milczeli, słuchając narastającego niskiego dźwięku starego silnika.
Siarkowskiej przeszło przez myśl, że barracuda nie przyspieszała – ona miarowo parła naprzód jak jakiś ciężki okręt, pochłaniając z wolna asfalt przed sobą. Nie była jednak tak głośna, jak niegdyś wyobrażała to sobie Karolina. Właściwie miała w sobie pewną delikatność.
– Jak to się w ogóle stało? – odezwał się nagle Paderborn.
– W sensie?
– Rzadko ktoś przeskakuje z krajowej do okręgowej. A już szczególnie na naczelnika wydziału śledczego.
Siarka wzruszyła lekko ramionami.
– Padła propozycja stołka, to na nim usiadłam.
– Tak po prostu?
– A po co komplikować proste sprawy?
Olgierd zmrużył oczy w typowo prokuratorski, czujny sposób. Cóż, jego podejrzliwość nie była dla Karoliny żadną niespodzianką. Zakładała, że prędzej czy później będą musieli odbyć rozmowę, na którą właśnie się zanosiło.
– Nikt tak po prostu nie proponuje objęcia wydziału śledczego przypadkowym ludziom z prokuratury krajowej.
– To teraz twoim zdaniem jestem przypadkowa?
– Wiesz, o co mi chodzi – odparł szybko, przesuwając masywną dłonią po cienkiej kierownicy.
– Niespecjalnie.
Obrócił się do niej i przytrzymał jej spojrzenie stanowczo za długo, by czuła się komfortowo.
– Gały przed siebie.
Olgierd wrócił do obserwowania drogi.
– Rzecz w tym, że nie masz doświadczenia – odezwał się.
– A ty najwyraźniej oleju w głowie, bo inaczej ugryzłbyś się w język.
Znów lekko się uśmiechnął.
– Musiałaś aktywnie zabiegać o tę posadę – podjął.
– Raczej nie da się pasywnie zabiegać.
– Taa – mruknął. – I przypuszczam, że nie było łatwo przekonać kogoś na górze, żeby ci ją dali. Mieli świadomość, że w Poznaniu zajmowałaś się głównie sprawami gospodarczymi, a od kiedy trafiłaś do prokuratury krajowej, zasadniczo nie miałaś styczności z realnymi śledztwami.
– Najwyraźniej robię dobre wrażenie.
– To nigdy nie ulegało wątpliwości – odparł nieco ciszej Paderborn. – Podobnie jak twoje motywacje.
Siarka milczała.
– Mój były szef wyleciał, bo dał plamę z Rzeźnikiem – podjął Olgierd. – A więc musiałaś przekonać prokuratora generalnego, że to właśnie ty będziesz w stanie ująć zwyrodnialca. Najpewniej przygotowałaś sporo materiałów, może nawet odkryłaś coś, czego wcześniej nikt nie znalazł. I zrobiłaś z tego główny argument na rzecz swojego awansu.
– Niezła teoria.
– Staje się jeszcze lepsza, kiedy zważymy na jeden dość oczywisty fakt.
– Jaki?
– Że nie zależy ci na żadnych awansach.
Paderborn zjechał na lewy pas i szybko minął ciężarówkę ciągnącą całą naczepę nowych, identycznych aut elektrycznych, stanowiących chyba dokładne przeciwieństwo antyekologicznej barracudy.
– Zrobiłaś to wszystko z jednego prostego powodu.
– Żeby się nad tobą pastwić jako szefowa?
– Nie – odparł od razu Olgierd. – Choć też.
– To była jedna z głównych motywacji, Padre.
Machnął ręką, a potem niedbale przewiesił ją przez górną część kierownicy.
– Chodzi ci o Langera – oznajmił.
– Doprawdy?
– Oczywiście. Doskonale wiesz, co powiedział Ninie na odchodnym.
Paderborn się nie mylił, pamiętała doskonale każde słowo, które Pokora im później zrelacjonowała. Piotr Langer znalazł sposób na bezkarność. Od lat podpinał się pod innych seryjnych zabójców, imitując ich sposób postępowania, właściwie co do joty kopiując modus operandi.
Pozostawał niewykryty, bo wszyscy sądzili, że jego ofiary należy przypisać innym mordercom. I między innymi przez to trudno było mu cokolwiek udowodnić. Bez konkretnych dowodów te przestępstwa sprawiały wrażenie, jakby były po prostu kolejnymi w ciągu danego zwyrodnialca.
– Siarka?
– No?
– Zakładasz, że albo już się podczepił pod Rzeźnika znad Odry, albo zaraz to zrobi?
Karolina nie spieszyła się z odpowiedzią – właściwie z tych samych powodów, dla których zawsze z rezerwą podejmowała rozmowy na temat Langera. Ludzie zarzucali jej niezdrową obsesję śledczą. Argumentowali, że upatruje udziału Piotra w sprawach, z którymi nie miał on nic wspólnego.
Ale Olgierd wiedział, do czego ten człowiek jest zdolny. Doświadczył tego na własnej skórze.
– Tak – odparła w końcu.
– Dlaczego?
– A nie pamiętasz, co mówił Ninie?
– Właściwie to tylko ogólnie dał do zrozumienia, że…
– Nie, wcześniej – ucięła Karolina. – Wtedy, kiedy działała jeszcze pod przykrywką.
Paderborn przesunął rękę niżej, a potem mocno złapał za dół kierownicy. Sprawiała wrażenie, jakby pod jej naporem miała się złamać.
– Langer podziwia tego faceta – oznajmiła. – Zazdrości mu dokonań i na bieżąco je śledzi.
– To jeszcze nie znaczy, że…
– To znaczy wszystko, Padre – ucięła. – Skurwysyn nie przegapiłby takiej okazji. Albo już któraś z ofiar tak naprawdę jest jego, albo dopiero będzie.
– Nawet jeśli, to nic to nie zmienia.
Wiedziała aż za dobrze, do czego pije, ale nie miała zamiaru się z nim zgadzać.
– Langer zrobi to samo, co wcześniej – podjął Olgierd. – Skopiuje wszystko tak dokładnie, że nie będzie widać różnicy. I nie zostawi żadnych śladów.
– Niekoniecznie – odparła od razu Siarka. – Tym razem może być inaczej.
– Niby dlaczego?
– Bo popełnił jeden, kluczowy błąd.
– Jaki?
– Powiedział nam, jak działa.
Wiedziała, że to nieprzesadnie wiele. Ale w przypadku tego człowieka właśnie tyle mogło w zupełności wystarczyć. Jedno jedyne potknięcie z jego strony okazałoby się śmiertelne, bo Karolina tylko czekała, by je wykorzystać.
Było jednak coś jeszcze.
Coś, o czym nikomu nie powiedziała.
Przez moment jechali w milczeniu, a im dłużej trwało, tym bardziej Siarka stawała się niepewna tego, co działo się w głowie Paderborna. W końcu postanowił się tym z nią podzielić.
– Powiedz mi – rzucił – chcesz złapać Langera czy Rzeźnika znad Odry?
– Jednego i drugiego.
– Mimo wszystko powinnaś chyba…
– Poza tym nie wiemy, ile ofiar można przypisać temu pierwszemu, a ile drugiemu.
I prawdopodobnie się nie dowiemy, dopowiedział jej sceptyczny głos z tyłu głowy, który operował tonem Olgierda.
– Prokurator generalny wie? – odezwał się Pader.
– A jak myślisz?
– Więc jest przekonany, że Rzeźnik to twój priorytet.
On i cała reszta ludzi, których Karolina musiała przekonać, by pozwolili jej objąć wydział śledczy. Miała dosyć bezczynności i półśrodków, chciała działać. Jeśli nie teraz, to kiedy? Była tak blisko ujęcia Langera, tak blisko zapobieżenia pojawieniu się kolejnych ofiar. Przy odrobinie szczęścia być może teraz uda się to, czego wcześniej nie osiągnęła.
Nie mogła jednak mówić o tym wprost. Przełożeni nie chcieli słuchać o Piotrze Langerze, który już kilkakrotnie został uniewinniony. Wynik potyczek między nim a prokuraturą był druzgocący dla tej drugiej, straty – niepowetowane. A od kiedy zaczął współpracować, donosząc na innych z przestępczości zorganizowanej, stał się niespodziewaną żyłą złota.
Szczególnie po ostatnim nawet byle zająknięcie się o planach wobec niego okazałoby się dla Karoliny biletem w jedną stronę do pracy w archiwum.
– Tym razem go dorwiemy – odezwała się Siarka.
– Skąd ta pewność?
– Stąd, że ten jeden raz wiemy więcej niż on.
Paderborn sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar na moment wypuścić kierownicę i skrzyżować ręce na piersi w geście wymownego powątpiewania. Zamiast tego jednak rzucił tylko Karolinie krótkie spojrzenie.
– Twoje założenie było całkiem słuszne – odezwała się.
– To znaczy?
– Że wiem na temat Rzeźnika znad Odry coś więcej niż wy. I więcej niż Langer.
– Skąd? I co konkretnie?
– Od pewnej podcasterki.
– Słucham?
Siarkowska płytko zaczerpnęła tchu.
– Dziewczyna z Wrocławia – oznajmiła. – Zajmuje się sprawą prawie od samego początku, cierpi na agorafobię, więc nie wychodzi z domu i czasu ma aż nadto, żeby…
– Bierzesz informacje od jakiejś podcasterki?
– A co w tym złego? – odparowała Karolina. – Słuchałeś kiedyś Justyny Mazur albo Olgi Herring?
– Nie – odparł. – Mam za dużo zbrodni w robocie, żeby zajmować się nimi po godzinach.
Coś w tym było, skwitowała w duchu Siarkowska, choć Pader na dobrą sprawę nie wiedział, co traci. Analiza dokumentacji przez osoby prowadzące podcasty kryminalne częstokroć mogła zawstydzić profesjonalnych śledczych, a nieraz wykraczała poza to, co udało się ustalić w tym czy innym komisariacie. Nikt publicznie tego nie przyznawał, ale zdarzało się, że to właśnie z takiego skrupulatnie przygotowywanego materiału brało się poszlaki, których wcześniej brakowało.
– Mniejsza z tym – ucięła. – W każdym razie dziewczyna prowadzi podcast Sekcja Zbrodni, w którym…
– Zmyślna nazwa.
Karolina pominęła tę uwagę milczeniem.
– Robi materiały o zabójstwach i zaginięciach, ale też niewyjaśnionych sprawach – podjęła.
– Jak bardzo niewyjaśnionych?
– Hm?
– W sensie porwań przez UFO czy…
– Powiedzmy, że czasem zagłębia się w metafizykę.
– Okej.
Było to „okej” z gatunku tych, które mówiły absolutnie wszystko – i pozycjonowały drugą osobę jako kogoś, kto musi bronić swoich racji.
– Wiem, co myślisz – rzuciła Siarka.
– Że musimy zatankować?
Karolina zerknęła na deskę rozdzielczą, na której zamiast tradycyjnego napisu „fuel” lub symbolu dystrybutora widniał gigantyczny napis „GASOLINE”, jakby producent barracudy chciał pokazać, że ta nie tyle spala benzynę, ile ją żre.
– To też – przyznała Siarkowska. – Ale oprócz tego doszedłeś do wniosku, że oszalałam, zwracając się do tej dziewczyny.
– Aż tak daleko bym nie poszedł.
– Ona wie, co robi.
– Mhm…
– I odkryła coś, co my pominęliśmy. I co ma związek z Langerem.
– To znaczy?
Karolina trwała w bezruchu aż do momentu, kiedy Paderborn był zmuszony na nią zerknąć. Wtedy pozwoliła sobie na nieznaczny uśmiech.
– Dowiesz się wszystkiego od niej.
– Tyle że nie jedziemy do Wrocławia.
– Zrobimy sobie przystanek w drodze powrotnej.
– Nie ma mowy – odparł szybko Olgierd.
– To niedaleko.
– Niedaleko? Jakieś dodatkowe dwie godziny drogi.
– Spieszy ci się gdzieś?
– Tak – mruknął. – Do domu.
Siarka położyła dłoń na jego plecach i przechyliła głowę na bok.
– Ludi sobie poradzi – zapewniła. – Może nawet zaprosi Stana na noc, żeby…
– Nie ma mowy.
Karolinie trudno było się nie uśmiechać, kiedy słyszała, jak wiele nieuzasadnionej troski drgało w tonie Paderborna. Jego syn nie był w ciemię bity, nie spotykał się z byle kim. I nie należał do nastolatków, którzy robiliby cokolwiek wbrew swojej woli. Przeciwnie, jeśli już, to szedł pod prąd temu, czego oczekiwali od niego inni.
– To tylko dwie godziny z Raciborza – powiedziała. – Potem z Wrocławia będziemy mieć autostradę do Łodzi i…
– Tam nie ma żadnej autostrady.
– Nie?
– Jest droga ekspresowa.
– Tak czy siak dobry dojazd – zauważyła Siarkowska. – A z Łodzi pomkniemy już A2.
Odpowiedziało jej ciche westchnienie, które wzięła za dobrą monetę. Właściwie nie musiała rozwodzić się nad tym, co dokładnie spowodowało, że chce zatrzymać się we Wrocławiu. Olgierd bowiem zdawał sobie sprawę, że nie naciskałaby bez powodu.
Rozumiał też, że z jakiejś przyczyny wolała, by to dziewczyna prowadząca Sekcję Zbrodni sama powiedziała mu o tym, do czego dotarła.
Nie naciskał więc, być może także dlatego, że niespecjalnie pokładał wiarę w tych ustaleniach. Karolina była jednak przekonana, że kiedy usłyszy, co podcasterka ma do powiedzenia, zmieni zdanie.
Dotarli do przedmieść Raciborza w jakieś trzy i pół godziny i tylko niewielką część tego czasu poświęcili na analizę Rzeźnika znad Odry. Większa przypadła na rozmowy o wszystkim innym – od zupełnych pierdół, przez nowego chłopaka Ludiego, aż po to, co obojgu ciążyło na sumieniu od dawna.
Nie porzucili tematu, nawet kiedy niewielką gruntową drogą dojeżdżali do miejsca odnalezienia zwłok.
– Więc? – rzuciła Siarka. – Jak ona się czuje?
– Nie wiem.
– Jak nie wiesz? To twoja była żona, z którą spędziłeś…
– Od sprawy z Langerem prawie nie mam z nią kontaktu.
Karolina powstrzymała ciche westchnięcie, które chciało wyrwać jej się z ust. Powiedzieć, że czuła się winna, to nie powiedzieć nic. Wciąż nie potrafiła wybaczyć sobie tego, w co wciągnęła Ninę – i jak to wszystko się skończyło.
– Odsunęła się – dodał Pader. – Nie chciała gadać o tym, co było, skupiła się na pracy. Ludi coraz więcej czasu spędzał u mnie, sam zaczął przebąkiwać o tym, że z mamą nie jest dobrze. A kiedy dziecko mówi coś takiego o rodzicu… Sama rozumiesz.
Siarkowska lekko skinęła głową, ale nie odpowiedziała.
Podjechali bliżej koryta Odry i skierowali się w stronę kępy drzew tuż na nadbrzeżu. Widać już było samochody i taśmy policyjne, brakowało jednak przedstawicieli lokalnych mediów. Być może przez te niemal cztery godziny wyciągnęli już ze stróżów prawa wszystko, co było im potrzebne.
– Nie rozmawiałyście? – odezwał się nagle Olgierd.
Karolina nerwowo odchrząknęła.
– Próbowałam, ale…
– Zapewniła cię w typowy dla niej sposób, że wszystko w porządku.
– Mniej więcej.
– Aha. Czyli jeszcze na dokładkę opierdoliła cię, że robisz z niej ofiarę i tak dalej.
Siarka zmuszona była potwierdzić skinieniem głowy.
– Spotkałyśmy się potem jeszcze kilka razy – powiedziała. – Ale jak tylko zaczynałam temat Langera, od razu go ucinała.
I trudno było jej się dziwić, skwitowała w duchu Karolina.
– Wiesz, czym się teraz zajmuje? – dodała.
– Nie. Jakaś sprawa CBŚP, tylko tyle mi powiedziała.
– Ech…
– Nie mogłabyś sprawdzić? – rzucił z wahaniem Olgierd. – Ludi się trochę martwi.
– Popytam.
Paderborn podziękował jej za pomocą samego wzroku, po czym wreszcie zatrzymał kołyszącą się na nierównej drodze barracudę. Oboje wyszli z auta mniej więcej w tym samym czasie, jakby od kilku tygodni ćwiczyli przed mistrzostwami w synchronicznym opuszczaniu pojazdów.
Lokalny stróż prawa w mundurze i śledcza z tutejszej prokuratury rejonowej już na nich czekali. On sprawiał wrażenie, jakby co rusz biegał w maratonach, ona – jakby dzień zaczynała od wyciskania na siłowni. Bynajmniej nie takich przedstawicieli organów ścigania w małym miasteczku spodziewała się Siarka – w dodatku poczuła się w tym wysportowanym towarzystwie nieco nie na miejscu.
Ostatnim razem biegała na studiach. Próbując zdążyć na tramwaj linii 17, który jechał z Ogrodów na Starołękę, spóźniona na zajęcia.
Wymienili się krótkimi uściskami dłoni z policjantem i prokuratorką, po czym pierwszy z nich uniósł taśmę i wprowadził ich na miejsce ujawnienia zwłok.
Znajdowały się na piachu tuż nad rzeką. Pozostawały całkowicie niewidoczne zarówno z ulicy, jak i drogi gruntowej, którą nadjechała barracuda. Na drugim brzegu rzeki również nie było widać żadnego miejsca, z którego można by je dostrzec.
– Kto ją znalazł? – spytał Olgierd.
– Nikt.
Paderborn i Siarka wymienili krótkie spojrzenia.
– Czyli dostaliście wiadomość – powiedziała Karolina.
– Tak.
– Jaką?
Kobieta skinęła na jednego z kucających przy zwłokach techników, który doskonale wiedział, czego potrzeba. Podał Siarkowskiej niewielką kartkę, szczelnie zapakowaną w woreczek na materiał dowodowy.
– Nasz komendant znalazł to rano za wycieraczką samochodu – oznajmił policjant.
Karolina kątem oka odnotowała, że Paderborn stanął obok niej, by zobaczyć, jaką wiadomość tym razem przekazał ten, którego nazywali Rzeźnikiem znad Odry.
Nie różniła się od poprzednich.
Wielkimi, równymi literami zapisano miejsce, w którym śledczy mieli odnaleźć zwłoki. Zabójca nie dodał nic więcej, jakby tylko to się liczyło. W chłodny sposób przekazywał jedyny istotny fakt, nie dodając do tego ani podpisu, ani komentarza, ani choćby słowa wyjaśnienia.
Karolina oddała kartkę technikowi i przeniosła wzrok na ofiarę. Tak jak poprzednie, ta również tkwiła w nienaturalnej pozie.
Ręce i nogi sprawiały wrażenie, jakby zostały złamane, bo trudno było uznać, że stawy w naturalny sposób dałoby się tak wykręcić. Kończyny związano tak, by wyglądały jak najdziwniej – i po raz kolejny Siarka pomyślała o tym, że morderca zdaje się testować, jak bardzo uda mu się powyginać ludzkie ciało.
Ofiara była zwrócona twarzą do rzeki, ale długie włosy i wyraźne wcięcie w talii nie pozostawiały wątpliwości, że mają do czynienia z kobietą.
Siarka zrobiła krok w kierunku nadbrzeża, gotowa spojrzeć na oblicze osoby, która zginęła w ewidentnych męczarniach. Zatrzymała się jednak, dosłyszawszy dźwięk samochodu nadjeżdżającego od strony ulicy.
– Spodziewacie się jeszcze kogoś? – odezwał się Paderborn.
– Komendanta – odparł miejscowy policjant. – Pojechał na kebab do Głodomora. Polecam, jakby co.
Karolina nie sądziła, by mieli skorzystać z jakiejkolwiek propozycji kulinarnej, i obróciła się z powrotem w kierunku rzeki. Tylko na moment, dźwięk silnika bowiem stał się głośniejszy i nie przywodził na myśl żadnego radiowozu, który znała.
Jednocześnie jednak nie był dla niej obcy.
Ledwo się ku niemu odwróciła, uświadomiła sobie dlaczego.
Pod nadbrzeże podjeżdżał czerwony ford mustang z tablicą rejestracyjną „W1 PIOTR”.
ROK 2020
Adnotacje i spostrzeżenia
Niedziela, 15 marca 2020 roku.
Wschód słońca: godzina 5.49.
Zachód słońca: godzina 17.39.
Faza Księżyca: Ostatnia kwadra.
Słońce w znaku Ryb.
Liczba zakażeń COVID-19 ogółem: 4071. Zgonów: 46.
Obiekt: mężczyzna, mieszkaniec Mikolina. Wiek: 35 lat.
Trzymam go od trzech dni bez wody, tak jak każdego wcześniej. I każdą. Płeć nie ma dla mnie znaczenia, nikogo nie dyskryminuję. W moich oczach wszyscy są równi, nikt nie jest lepszy ani gorszy.
Pochodzą z wyżyn i nizin społecznych, zajmują się odmiennymi rzeczami. Nic ich nie łączy. Nic oprócz tego, że wszyscy mieszkają w miastach lub wsiach, które znajdują się przy Odrze.
Nie mieszkają, mieszkali. Nigdy bowiem nie wrócą już do swoich domów.
Ja do swojego także nie. Ale czyż nie jest tak, że wszyscy możemy to powiedzieć w każdej podróży? Wracamy w to samo miejsce, owszem, ale nie czeka przecież na nas w identycznym stanie, w jakim je zostawiliśmy. My bowiem się zmieniamy, a ono razem z nami.
Każdy obiekt jest świadomy, że to koniec jego drogi. A przynajmniej powinien być. Wbrew logice jednak wszystkie te osoby od początku do końca łudzą się, że jakimś cudem się uratują. Szczęśliwie dla mnie. Gdyby było inaczej, jak można by wymusić na nich cokolwiek? Brak nadziei odebrałby mi walutę, którą mogę ich przekupić.
Ten jest już gotowy, by z nim zacząć. Od trzech dni siedzi w pokoju, dostał tylko wiadro, do którego się załatwia. Przez ten czas robił to samo, co wszyscy poprzedni: groził, błagał, apelował.
Zazwyczaj opowiadają rzeczy zgoła absurdalne. Niektórzy starają się odwoływać do mojego człowieczeństwa, jakby miało okazać się ich wybawieniem. Jakby stanowiło jakąś uniwersalną wartość moralną, do której można się odnieść. Zapominają, co od tysięcy lat dzieje się na wojnach. Nie pamiętają o ślepym pędzie naprzód z jednym, tylko jednym celem: by zabić drugiego człowieka.
Zaciera się w ich wspomnieniach tyle rzeczy, które mieszczą się w pojęciu człowieczeństwa. Niehumanitarne, masowe mordowanie zwierząt, zżeranie ich martwych ciał poddanych obróbce cieplnej. Gapienie się na ofiary wypadków drogowych, szukanie krwi na postrzępionych wrakach samochodów. Nienawiść do innych, bo urodzili się gdzie indziej, bo inaczej myślą, bo mają odmienny kolor skóry albo inaczej czują miłość. Gardzenie tymi, którzy są niżej.
Gdyby tylko obiekty pamiętały, czym jest człowieczeństwo, nigdy nie błagałyby, żeby o nim pamiętać.
To irytujące. Ale jeszcze bardziej irytują mnie ci, którzy zapewniają, przysięgają na wszystkie świętości, że nikomu nie powiedzą, jeśli ich wypuszczę.
Czy żałośnie wierzą, że tak się stanie? Jak niewiele trzeba mieć w głowie, by uznawać to za realną możliwość?
Jeszcze inni zalewają się łzami, mówiąc o swoich dzieciach, rodzinie. Czy sądzą, że nie znam ich sytuacji? Że znaleźli się tu przypadkowo?
Zanim wybiorę obiekt, długo mu się przypatruję. Analizuję, oceniam, staram się przesądzić, czy jest właściwy. Nie wybieram nikogo na chybił trafił, byłoby to kompletne szaleństwo.
Może jednak nie należy się dziwić. Ci ludzie żyją w świecie ogarniętym szaleństwem, spodziewają się więc go także po mnie.
Kiedy obiekt z Mikolina śpi, robię to, co zawsze. Wsuwam przez drzwi pierwszą wiadomość, a potem obserwuję.
Zbudziwszy się, od razu ją zauważa. Rzuca się na nią jak na koło ratunkowe, zupełnie nieświadomy, że w istocie okaże się kotwicą, przez którą pójdzie na dno.
Czyta, znów zaczyna ze mną negocjować. Dotarł do momentu, kiedy jest w stanie obiecać mi wszystko. Pieniądze, usługi, cokolwiek. Gotów zabić, byleby uwolnić się z tego piekła.
Sytuacja, w której obecnie się znajduje, nie ma jednak z piekłem nic wspólnego. Dopiero powoli ku niemu zmierza.
Nie odpowiadam, nie nawiązuję kontaktu. To pozbawione sensu. Czy naukowiec przyglądający się zachowaniu myszy stara się do nich mówić?
Czekam, aż obiekt wreszcie zrozumie, że niczego nie ugra. W końcu robi to, czego od niego wymagam.
Pierwsze zadanie zawsze jest łatwe do wykonania. Nie nastręcza żadnych trudności, nie powoduje żadnego bólu. Wiąże się tylko z pewnym dyskomfortem. Nie ma na celu sprawdzenia czegokolwiek poza tym, czy obiekt jest gotów współpracować.
Temu każę się rozebrać, a potem położyć na plecach przed oknem z szeroko rozchylonymi nogami.
Trochę czasu zajmuje mu wykonanie polecenia, ostatecznie jednak to robi. Nie patrzę, nie interesuje mnie zupełnie, jak wygląda.
Stawiam mu tylko jeden warunek: musi tak leżeć aż do momentu, kiedy dostanie wodę. Jeśli się poruszy, nie może na nią liczyć. Jeśli choć drgnie, kiedy otworzę klapę w drzwiach, również.
Większość zachowuje się zgodnie z poleceniami, nieliczni jednak próbują dopaść do klapy w momencie, kiedy przekładam przez nią wodę.
Nie jest to żaden problem. Okienko jest na tyle oddalone, że zawsze zdążę ją zamknąć. A nawet gdyby jakimś cudem udało się obiektowi złapać moją rękę, w drugiej zawsze trzymam nóż, którym mogę ugodzić niepokornego buntownika lub buntowniczkę.
Nigdy jeszcze jednak do tego nie doszło. Owszem, niektórzy próbują w porę dostać się do zamykającej się klapy, ale efekt jest tylko taki, że przez kolejne dwa dni nie dostają wody.
Ci łamią się najszybciej, bo są już na skraju. Pozostali – różnie.
Ten wygląda na takiego, który będzie się mieścił w medianie.
Zachowuje się poprawnie, dostaje wodę. Uczy się, że jeśli będzie wykonywał polecenia, przeżyje.
Nigdy nie daję im wiele płynów, bo zależy mi na tym, by pozostawali nieco odwodnieni. Umysł jest wtedy bardziej skory do współpracy.
Kolejna kartka informuje go, że następną porcję wody otrzyma, jeśli stanie przed oknem, a potem uda mu się doprowadzić samego siebie do orgazmu.
Ponownie nie jest to dla mnie w żaden sposób interesujące. Sprawdzam jedynie, czy obiekty są gotowe postępować wbrew sobie i okolicznościom, w których się znalazły. Wiedzą, że mogę obserwować, jak się załatwiają – ale to łamie ich ducha znacznie bardziej i uświadamia, że nie ma między nami żadnego tabu.
Zależy mi na wykształceniu w nich dogłębnej świadomości poniżenia. I osiągam to za każdym razem. Niektórym zajmuje to więcej czasu, innym mniej. Po fakcie sprawiają wrażenie, jakby to, co właśnie zrobili, było najgorszym, czego można się dopuścić.
Kiedy jednak dostają nieco wody, poczucie winy i wstydu znika. Są gotowi na kolejne zadania, znacznie trudniejsze.
I wreszcie przynoszące mi jakąś satysfakcję.
ROK 2024
1
Miedonia, Racibórz
Dopiero za drugim razem słowa Karoliny dotarły do Paderborna, w dodatku musiały zostać wzmocnione dość wymownym gestem sugerującym, by zachował spokój.
Zrobił to z trudem. Instynkt bowiem kazał mu ruszyć prosto na ostatniego człowieka, który powinien się tu znaleźć.
Piotr Langer wysiadł ze swojego mustanga zadowolony i nonszalancki jak zwykle. Zamiast zamknąć drzwi, oparł się o nie, po czym głęboko wciągnął powietrze nosem. Pokiwał głową, jakby doceniał fakt, że tutaj pachnie ono inaczej niż w Warszawie.
– Trochę się wlekliście – rzucił do Siarki i Olgierda.
Ci byli już przy taśmie policyjnej, lecz jej nie minęli, zupełnie jakby stanowiła jakąś bezpieczną dla obydwu stron granicę.
– Jechałeś za nami? – rzuciła Karolina.
– Momentami – przyznał Langer. – Ale przez większość czasu się toczyłem.
Zerknął w kierunku granatowej barracudy z dwoma białymi pasami biegnącymi wzdłuż maski.
– Piękne auto, ale potrzebuje naprawdę dużo czasu, by nabrać prędkości.
Paderborn obniżył nieco taśmę i przełożył nad nią najpierw jedną, potem drugą nogę. Siarka posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, jakby się obawiała, że zrobi coś nieroztropnego, ostatecznie jednak poszła za nim.
– Rzecz w tym, Langer, że jazda tym samochodem nie polega na nabieraniu prędkości.
– Nie? Więc na czym?
– Na samym doświadczaniu bycia w niespiesznym ruchu – odparł Olgierd, zbliżając się. – Cała filozofia tego typu aut bliższa jest raczej żeglowaniu po bezdrożach niż pędzeniu na złamanie karku po autostradzie.
– Szkoda. Ten bezmyślny pęd ma swój urok.
Paderborn zatrzymał się po drugiej stronie otwartych drzwi mustanga i skrzyżował ręce na piersi, mimowolnie uwydatniając mięśnie dwugłowe i trzygłowe ramion. Langer zdawał się w najmniejszym stopniu tego nie odnotować.
Mierzyli się wzrokiem jak równy z równym, sprawiając wrażenie, jakby za pomocą samego spojrzenia mogli przesądzić, kto okaże się górą w ewentualnym starciu.
Karolina nie miała zamiaru dłużej na to pozwalać.
– Co tu robisz? – rzuciła twardo.
Langer jeszcze przez moment patrzył na Olgierda, jakby chciał pokazać, że nie obawia się tego, do czego może prowadzić ta niewypowiedziana prowokacja.
– Podziwiam przyrodę – odparł.
– Świetnie – mruknęła Siarka. – Rób to, póki możesz, bo…
– O nie – uciął. – Znów pojawią się groźby pozbawienia wolności?
– Od czasu do czasu najwyraźniej trzeba ci przypomnieć, gdzie spędzisz resztę życia.
Piotr zbył tę uwagę lekkim, niewinnym uśmiechem, który kojarzył się raczej z dzieckiem niż z dorosłym facetem. Ale który mimo to – a może właśnie przez to – miał w sobie coś upiornego.
Wciąż stał niedbale podparty o drzwi, teraz koncentrując całą uwagę na Karolinie.
– Przytyłaś – oznajmił.
Siarka nie odpowiedziała.
– Twój kompan za to jeszcze bardziej przypakował. I zmienił fryzurę.
– Brawa za spostrzegawczość – odezwał się Paderborn.
Langer nawet na niego nie spojrzał.
– To chyba nieco problematyczne, prawda? – spytał Karolinę. – Bo nadal chcesz się z nim przespać, o ile się nie mylę.
Jeśli miał nadzieję na jakąś reakcję ze strony któregokolwiek z prokuratorów, to się przeliczył.
– A może już do tego doszło? – spytał, w końcu zerkając na Olgierda, a potem znów na Siarkowską. – Nie, chyba nie. To nierozładowane napięcie seksualne między wami jest wciąż wyczuwalne.
Paderborn zbliżył się jeszcze bardziej i położył ręce na ramie drzwi mustanga.
– Dobra – rzucił.
– Skończmy to pierdolenie? – podsunął Piotr. – Bo jest jednostronne?
Tym razem wyglądał, jakby opowiedział jakiś żart, którego nikt inny nie pojmuje.
– Wybaczcie – dodał nieco zawiedziony. – Parafrazuję tylko naszą wspólną znajomą.
Olgierd zmrużył oczy, chwytając metalowe obramowanie mocniej, jakby miał zamiar zatrzasnąć drzwi i tym samym sprasować Piotra między nimi a resztą auta.
– Zapytam tylko raz – rzucił. – Co tu robisz?
– Właściwie powtarzasz po swojej towarzyszce, więc…
– Więc albo usłyszymy odpowiedź, albo trafisz do jednego z tutejszych radiowozów – ucięła Karolina.
Langer uniósł wzrok.
– Za co? – jęknął.
Żadne z nich nie zamierzało kontynuować tego teatru. Znali Piotra dostatecznie, by wiedzieć, że całą tę rozmowę zapewne rozegrał już na dziesięć różnych sposobów, zanim w ogóle ją rozpoczął. I przynosiło mu dziką radość to, że toczyła się tak, jak sobie to zaplanował.
– Nic złego nie robię – dodał. – Przyjechałem do jednej ze stolic Górnego Śląska, by zwiedzić miejski rynek, tutejszą kotlinę, Arboretum Bramy Morawskiej i przede wszystkim kaplicę zamkową pod wezwaniem Świętego Tomasza Kantuaryjskiego. Nie wiem, czy wiecie, ale nazywana jest perłą gotyku śląskiego.
– Fascynujące – odparł Paderborn. – A teraz stąd wypierdalaj.
Piotr zrobił wielkie oczy.
– Tak po prostu?
– Potrzebujesz, żebym ci to wytłumaczył inaczej?
– Chyba tak, panie prokuratorze – rzucił niekonfrontacyjnym tonem Langer. – Bo nadal nie wiem, co złego robię.
– Oddychasz – wytknęła Siarka.
Piotr położył dłoń na klatce piersiowej, jakby został ugodzony w samo serce. Zaraz potem jednak się otrząsnął i przechylił na bok, chcąc wypatrzeć, co znajduje się za plecami Olgierda. Prokurator równie szybko zrobił krok w tym samym kierunku.
– Niefortunne – ocenił Langer. – Kolejna ofiara Rzeźnika znad Odry.
– Skąd ta pewność? – spytała z przekąsem Karolina.
– Cóż, jesteśmy nad Odrą, a wokół unosi się zapach śmierci.
– Który znasz aż za dobrze.
– Jak każdy – odparł Piotr i bezradnie rozłożył ręce. – Prędzej czy później wszyscy musimy z nim obcować.
– Dosyć tego – rzucił twardo Olgierd. – Albo stąd znikasz, albo odpowiesz za utrudnianie pracy wymiarowi ścigania. Wybieraj.
– Nie chciałem niczego utrudniać. Przeciwnie.
Znów zaczął wodzić wzrokiem od jednego do drugiego, a potem po raz kolejny zerknął w kierunku nadbrzeża.
– Mogę wam pomóc – dodał.
– Pomóż sobie – poradziła Karolina. – I zejdź nam z oczu.
– Wtedy nie dowiecie się jednej ważnej rzeczy.
Nie doczekawszy się odpowiedzi, Langer westchnął teatralnie, a potem się wyprostował. Zanim Paderborn zdążył jakkolwiek zareagować, Piotr zatrzasnął drzwi mustanga.
– Konkretnie takiej, że ten zwyrodnialec niebawem uderzy znów – oznajmił. – Bo ma kolejną ofiarę.
– I niby skąd…
– Tą ofiarą jest twoja była żona, panie prokuratorze – przerwał Piotr. – I zarazem moja przyszła, tak się składa.
Pader i Siarka mimowolnie wymienili krótkie, zdezorientowane spojrzenia.
– Co ty pierdolisz? – rzucił Olgierd.
– Problem tkwi właśnie w tym, że obecnie nic.
Paderborn ruszył ku niemu, nawet sobie tego nie uświadamiając. Zapomniał o nietykalności cielesnej, zapomniał o lokalnych policjantach, którzy przypatrywali się całemu zajściu z oddali.
Dopiero kiedy złapał Langera za poły czarnej koszuli, uzmysłowił sobie, co robi.
Piotr uśmiechnął się lekko, jakby tylko na to czekał.
– Padre… – zaapelowała Karolina.
Olgierd nie miał zamiaru puszczać. Nie chodziło o niemożliwe do przezwyciężenia emocje – te opadły równie szybko, jak się pojawiły. Rzecz w tym, że wypuszczając Langera tak szybko, pokazałby, że popełnił błąd i dał się sprowokować.
Trwanie w tym pacie było jednak równie nieroztropne.
W końcu popchnął Piotra na drzwi samochodu, a potem otrzepał dłonie, jakby się czymś ubrudził.
Langer nagle spoważniał, co zawsze sprawiało, że Olgierd czuł jakiś irracjonalny niepokój. Zaraz potem Piotr odchrząknął, jakby chciał zasygnalizować, iż to koniec żartów z jego strony.
– Nina zaginęła – oznajmił. – Była na tropie Rzeźnika znad Odry.
– Co? – wypaliła Siarkowska.
– Nina Pokora, przed powrotem do panieńskiego nazwiska znana jako Nina Paderborn, zaginęła, to znaczy przepadła, siedemdziesiąt dwie godziny temu. Była na tropie, to znaczy, że ścigała, seryjnego zabójcę, który…
– Daruj to sobie.
– Na pewno? Wyglądacie, jakbyście potrzebowali dodatkowych wyjaśnień.
Olgierd nie miał zamiaru dłużej tego słuchać. Skinął na jednego z funkcjonariuszy, a kiedy ten ruszył w jego stronę, wzrokiem zasugerował, by zabrał ze sobą kolegę.
– Wyrzucenie mnie stąd będzie błędem – odezwał się Langer. – W dodatku takim, którego będziesz żałował latami.
– Nie sądzę.
– Rzeźnik ją porwał – kontynuował Piotr. – Musiała trafić na coś konkretnego, zbliżyć się na niebezpieczną odległość, inaczej…
– Mamy się go pozbyć, panie prokuratorze? – uciął jeden z mundurowych, stając przy aucie.
– Tak.
Natychmiast ruszyli w kierunku Langera, a ten uniósł otwarte dłonie, patrząc prosto w oczy Olgierda.
– Po prostu mnie wysłuchaj.
Widząc, że niczego nie ugra, przeniósł wzrok na Karolinę.
– A jeśli on nie potrafi, to chociaż ty spróbuj.
– Spierdalaj – rzuciła Siarkowska.
Piotr bezsilnie opuścił oczy, a potem zwiesił głowę. Odstawiał typową dla siebie szopkę, na którą Paderborn nie miał najmniejszego zamiaru się nabierać. Ten człowiek nie znał emocji, nie odczuwał ich. Potrafił jedynie je imitować – i kiedy pojawiały się w większych odstępach czasu, a nie zmieniały jak w kalejdoskopie, łatwo było się na to złapać.
– Życie Niny jest zagrożone – dodał.
Olgierd zerknął na policjantów.
– Panowie – odezwał się.
Tyle im wystarczyło. Znalazłszy się przy Langerze, wygłosili standardową formułkę wzywającą do opuszczenia miejsca zdarzenia, po czym złapali go za ramiona.
– Moment…
– Niech pan wsiada – polecił pod nosem jeden z mundurowych.
– Poczekajcie chwilę, pozwólcie mi…
Drugi funkcjonariusz otworzył drzwi, a jego towarzysz niemal synchronicznie złapał Piotra za kark niczym zatrzymywanego podejrzanego, którego trzeba wepchnąć do radiowozu.
– Dajcie mi powiedzieć! – zaapelował dramatycznym tonem Langer.
Olgierd poczuł na sobie spojrzenie Karoliny, ale nie planował na nie odpowiadać. Obserwowali nic innego niż cyrk, który w najlepsze odstawiał ten psychopata. Oczywiście wiedział, że Nina jest poza radarem – z pewnością przyglądał się im nieustannie. Zwyczajnie to wykorzystał, zaspokajając jakąś chorą potrzebę, by napsuć im krwi.
Nagle zaparł się o łuk drzwi mustanga, sprawiając, że w głowie funkcjonariuszy od razu zaświtała myśl o użyciu bardziej zdecydowanych środków przymusu bezpośredniego.
– Rozmawialiście kilka dni temu o Stanie! – rzucił głośno, zgięty wpół.
Karolina znów wbiła wzrok w Paderborna.
– Pokłóciliście się! – dodał Piotr. – Tuż przed jej zaginięciem!
Olgierd trwał w bezruchu, szybko analizując, skąd Langer mógłby czerpać wiedzę o Stanie i o kłótni. Podsłuch? Nie, dbali o to, by w miejscach, gdzie przebywali, żadnego nie było. Sprzęt CBŚP szybko wyłapałby jakiekolwiek urządzenia nagrywające.
– Pader? – spytała cicho Siarka i zawiesiła głos.
– Mówiłeś, że to nie jest chłopak dla Ludiego! – ciągnął Langer, wciąż siłując się z policjantami.
Jeden z nich w końcu wykonał ruch, który nie mógł umknąć nikomu choćby luźno związanemu z organami ścigania. Odpiął kaburę i posłał kontrolne spojrzenie Olgierdowi, jakby to on miał tutaj decydować. Nie było pytające. Miało na celu raczej upewnienie się, że nikt nie zaoponuje.
– W dodatku dwa lata starszy… – dodał bezsilnie Piotr.
Policjant zaczął wyciągać broń, a Paderborn wciąż nie potrafił przesądzić, co to wszystko oznacza.
– Poczekajcie – wyręczyła go w końcu Karolina.
Obaj mundurowi zamarli, jakby przyłapano ich na czymś wstydliwym.
Siarkowska powoli zbliżyła się do auta i lekko pochyliła, by spojrzeć Langerowi w oczy. Ten wciąż stał zgięty i zaparty o mustanga, uniesienie głowy wyraźnie kosztowało go trochę wysiłku.
– Mówię prawdę – zapewnił.
– I skąd niby ją znasz?
– Każ im mnie puścić, to się dowiesz.
Karolina zawahała się, ale tylko na moment. Potem lekko skinęła głową do wyższego stopniem funkcjonariusza, przekonana, że tyle wystarczy. Mężczyzna jednak zamiast puścić Langera, spojrzał na stojącego obok Olgierda.
– Pani prokurator wydała ci polecenie – oznajmił Pader.
Dopiero teraz mundurowi odpuścili, a Siarka pozwoliła sobie westchnąć z irytacją. Pewne rzeczy się nie zmieniały, bez względu na to, czy w Pałacu Prezydenckim siedziała kobieta, czy nie.
– Zostawcie nas – zwróciła się do funkcjonariuszy.
Nieco się ociągając, dwóch lokalnych stróżów prawa odeszło, a ona odczekała na tyle długo, by nie słyszeli rozmowy.
– Więc? – rzuciła.
Piotr potarł kark i skrzywił się, jakby nigdy nie doświadczył tak daleko idącej przemocy ze strony kogokolwiek.
– Au – powiedział.
Na Paderborna całe to przedstawienie działało jak płachta na byka. I nie miał zamiaru dłużej tego znosić.
– Posłuchaj mnie, kurwa, palancie – zaczął. – Albo dasz sobie spokój z tym aktorzeniem, albo odejdziemy kawałek gdzieś, gdzie nikt nas nie zobaczy, i załatwimy to wszystko zupełnie inaczej.
Langer uniósł brwi.
– Jak bardzo niemoralna jest to propozycja? – spytał.
Zanim Olgierd zdążył zareagować, szybko uniósł ręce w przepraszającym geście, a wcześniejszą powagę na jego twarzy na powrót zastąpiło rozbawienie. Atrapy emocji przewijały się przez nią tak szybko, że Piotr nie zdążył nawet mrugnąć.
– Nie mijam się z prawdą – oznajmił. – I dobrze o tym wiecie.
Dwoje prokuratorów milczało.
– Nina zajmowała się sprawą Rzeźnika znad Odry – dodał Langer. – Na nowo analizowała wszystkie tropy, które pojawiły się na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat. Sprawdzała, czy czegoś nie pominięto, i próbowała odnaleźć coś, co po latach rzuciłoby nowe światło na dawne zabójstwa.
Piotr czekał na odpowiedź ze strony Siarki lub Padera, ponownie jednak wyraźnie się rozczarował.
– Nie jesteście dziś zbyt rozmowni.
– Mów, co wiesz – poleciła Karolina.
– Jasne, jasne… – odparł z niezadowoleniem. – Pamiętacie tę ofiarę z Mikolina? Sprzed paru lat? Mężczyzna między trzydziestką a czterdziestką, nogi złamane, stopy przyszyte do głowy, ręce wykręcone do tyłu i skrępowane sznurem, zęby wybite i wsadzone w oczodoły, a dodatkowo…
– Do czego zmierzasz? – ucięła Siarka.
Langer wydawał się zawiedziony, że nie dane mu było dopełnić opisu stanu, w którym odnaleziono ofiarę nieopodal ujścia Nysy Kłodzkiej do Odry, w opolskim Mikolinie.
– Nina ponownie się temu przyjrzała – podjął. – Oczywiste było zarówno dla niej i dla mnie, jak i dla was, że Rzeźnik musi długo przebywać w miejscach, gdzie poluje na ofiary. Poznaje ich zwyczaje, rozkład dnia, wie, kiedy i gdzie zaatakować, tak żeby…
– Do rzeczy, Langer.
Twarz Piotra na moment przybrała naburmuszony wyraz.
– Śledczy, którzy zajmowali się tą sprawą, za każdym razem przepytywali mieszkańców, starając się zidentyfikować kogoś, kto pojawiłby się w danym miejscu stosunkowo niedawno. Kto odstawałby od reszty, opuścił okolicę niebawem po zabójstwie, kto rzuciłby pracę i tak dalej. I za każdym razem nic. Żadnego dobrego kandydata.
– I?
– Nina uznała, że musi wziąć pod lupę najmniejszą miejscowość, w której doszło do zabójstwa. Padło na Mikolin, który zamieszkuje jakieś trzysta, może czterysta osób. Każdy zna tam każdego, nie ma możliwości, żeby ci ludzie przegapili kogoś nowego.
Piotr obszedł auto, a potem przysiadł na masce, oparł się o nią i podsunął dalej. Otrzepał ręce i się rozejrzał.
– Trochę się zakurzył.
– Mów dalej – poleciła Siarka.
– Niestety nie mam już wiele do przekazania – odparł Langer z westchnieniem. – Nie mogłem towarzyszyć Ninie, ale dzwoniła do mnie kilka dni temu z Mikolina. Mówiła, że wpadła na jakiś trop. Okazało się, że wprawdzie we wsi od lat nie zamieszkał nikt nowy, ale jakiś czas przed zabójstwem tamtego człowieka w okolicy regularnie kursował srebrny volkswagen golf z całkowicie przyciemnianymi szybami.
Paderborn starał się ignorować wstawki insynuujące, że jego była żona nie tylko utrzymywała kontakt z tym zwyrodnialcem, ale też nawet w jakiś sposób z nim współpracowała. Przychodziło mu to jednak z coraz większym trudem.
– I? – mruknęła Karolina. – To tyle?
– Pewna kobieta twierdziła, że auto przejeżdżało w te same dni tygodnia, o tej samej porze.
– Znaczy?
– Od poniedziałku do piątku około siedemnastej – oznajmił Langer. – Zakładała, że ktoś po prostu wraca z roboty, ale nie znała nikogo, kto jeździłby z takimi szybami. Zresztą to nielegalne.
Ostatnie słowo zdawało się nie tyle wypowiedziane, ile wyrecytowane.