Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wojna, pokój i podboje w świecie rzymskim.
Pax Romana przyniósł niezwykły okres pokoju i stabilności, jaki rzadko zdarzał się wcześniej bądź później. Rzymianie jednak byli przede wszystkim zdobywcami, którzy siłą zajęli rozległe tereny sięgające od Eufratu na wschodzie po wybrzeże Atlantyku na zachodzie. Byli agresywni i bezwzględni, a podczas tworzenia ich imperium miliony straciły życie lub wolność. Czym więc był tak naprawdę ów „pokój rzymski” i co oznaczał dla ludzi, którzy chcąc nie chcąc znaleźli się w zasięgu jego oddziaływania?
Ceniony historyk Adrian Goldsworthy opowiada dzieje tworzenia imperium, wyjaśniając, jak i dlaczego Rzymianom udało się opanować tak znaczną część świata, i rozważając, czy pozytywny obraz pax Romana jest prawdziwy. Ta nowatorska i rzetelna książka zabiera czytelnika w podróż od krwawych podbojów agresywnej republiki, poprzez epokę Cezara i Augusta, do złotego okresu pokoju i dobrobytu pod rządami takich cesarzy, jak Marek Aureliusz, dając wyważony i wielowymiarowy obraz życia w imperium rzymskim.
Pasjonująca i niezmiernie pouczająca analiza metod, jakimi starożytni Rzymianie powiększali i kontrolowali swoje imperium.Lawrence D. Freedman, foreignaffairs.com.
Praca zatytułowana Pax Romana może sugerować, że wybitny historyk wojskowości Rzymu, Adrian Goldsworthy, zmiękł. Nic podobnego. Jest tu wiele na temat wojen i podbojów [...]. Jednak to studium oferuje znacznie więcej niż zwykłą historię wojskowości [...]. Goldsworthy dla zilustrowania swoich tez czerpie obficie ze wszystkiego, od Ewangelii po inskrypcje i inne świadectwa archeologiczne [...]. Świetna, elegancko napisana [książka]. Matthew Leigh, „History Today”
Goldsworthy wnosi do omawianego tematu wspaniałe ożywienie [...]. Przed czytelnikiem odsłania się fascynujący obraz wielce skomplikowanego ustroju, [w którym] autor należycie akcentuje sztukę rządzenia państwem. Gerard DeGroot, „Times”
Książka ta klarownie i wnikliwie ukazuje całą złożoność dziejów imperium rzymskiego. Pax Romana to świetny przykład pisarstwa historycznego, który z pewnością oświeci szerokie grono czytelników. Michael J. Taylor, University of California
To fantastyczna książka — łatwa w odbiorze i wciągająca aż do ostatniej strony. Goldsworthy nakreśla fascynujące powiązania i przybliża dzieje Rzymu w sposób, jaki byłby trudno osiągalny dla bardziej linearnego studium. Dla każdego, kogo intereSuje coś więcej niż chronologiczny opis rzymskich podbojów, jest to lektura obowiązkowa. ancient.eu.
Choć Goldsworthy słusznie wzdraga się przed kreśleniem analogii między światem rzymskim a współczesnym i przestrzega czytelnika przed wyciąganiem bezpośrednich «lekcji» z Pax Romana, jego książka porusza ponadczasowe kwestie [...] i skłania czytelnika do zastanowienia się nad charakterem imperiów oraz wyzwaniami, z jakimi musi się mierzyć każde supermocarstwo. ppłk. Richard S. Faulkner, Army University Press.
Pax Romana wskazuje dwa plusy imperializmu, sławiąc Rzymian za to, że przynieśli regionowi śródziemnomorskiemu pokój i stabilność na skalę i czas nieznane ani przedtem, ani potem [...]. Z książki tej płyną dwie ważne lekcje dla współczesności: Po pierwsze, trudno osiągnąć i utrzymać pokój. Po drugie, największe zagrożenie dla pax Romana stanowili nie obcy, ale wewnętrzne walki o władzę wśród samych Rzymian. Thomas Ricks, „New York Times Book Review”
Goldsworthy zgłębia tę epokę trzeźwym okiem [...]. Pokazuje, jak niegdysiejsi wojownicy i politycy napięli struny, które do dziś wibrują w życiu naszego kraju. Richard Snow, „Wall Street Journal”
Zwięzłe, a jednak bogate w detale studium Goldsworthy’ego to autorytatywne dzieło poświęcone realiom pax Romana. Ta oparta na solidnych naukowych podstawach książka powinna przypaść do gustu czytelnikom zainteresowanym […] rzymskim antykiem, a także historią Żydów i dziejami wczesnego chrześcijaństwa. Kevin Bezner, „Christian Review”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 708
1. Imperium rzymskie w okresie republiki, ok. 60 r. p.n.e.
2. Cezar w Galii
3. Cylicja – prowincja Cycerona
4. Imperium rzymskie w roku 60 n.e.
5. Imperium rzymskie w chwili śmierci Septymiusza Sewera, 211 r. n.e.
6. Plemiona Brytanii oraz powstanie Boudiki, 60 r. n.e.
7. Judea w 66 r. n.e.
8. Egipt i porty nad Morzem Czerwonym
9. Bitynia i Pont – prowincja Pliniusza Młodszego
10. Granica na dolnym Renie
11. Granica na górnym Renie
12. Granica na Dunaju
13. Rzymska Afryka Północna
14. Granica w północnej Brytanii i wał Hadriana
15. Granica na Wschodzie i Partia
Pisanie tego typu książki to długotrwały proces, w którym uczestniczy wiele osób. Jak zawsze chcę podziękować gorąco rodzinie i przyjaciołom, którzy czytali i komentowali kolejne wersje manuskryptu, zwłaszcza Kevinowi Powellowi, Ianowi Hughesowi, Philipowi Matyszakowi, Guy de la Bédoyère’owi i Averil Goldsworthy. Dorothy King cierpliwie wysłuchała i przedyskutowała ze mną wiele z przedstawionych w tej książce koncepcji. Szczególne podziękowania należą się mojej agentce, Georginie Capel, za entuzjazm i za stworzenie sytuacji, która dała mi czas na napisanie tej książki jak należy. Dziękuję także moim wydawcom, Alanowi Samsonowi z Wielkiej Brytanii i Steve’owi Wassermanowi z USA oraz ich zespołom, za opublikowanie tak opasłego tomu.
Pax Romana to jeden z łacińskich zwrotów, co do których dziennikarze i karykaturzyści wciąż zakładają, że czytelnicy zrozumieją je bez konieczności tłumaczenia, podobnie jak wyrażenia w rodzaju mea culpa czy Szekspirowskie „et tu Brute”. Rysownik może przedstawić współczesnego polityka w todze, sandałach i wieńcu laurowym, niczym Juliusza Cezara lub bliżej nieokreślonego rzymskiego cesarza, wiedząc, że odbiorcy pomyślą o przywódcy zdradzonym przez ludzi z najbliższego otoczenia albo opętanym pychą i szaleństwem jak Kaligula bądź Neron. Niewiele szkół naucza łaciny lub greki, ale w telewizji pojawia się mnóstwo programów dokumentalnych na temat Rzymu, a jeszcze więcej filmów fabularnych, prezentujących ostatnio coraz bardziej drastyczne wizje świata zdrady, seksu i przemocy – raczej krew i golizna niż dawny miecz i sandały. Takie przerysowania mniej nam mówią o antycznej przeszłości, a więcej o aktualnych trendach w rozrywce, uderzające jednak jest, że ich twórcy bez wahania osadzają takie historie w rzymskim kontekście, wierzą bowiem, że publiczność rozpozna ten świat.
Rzymianie nie przestają nas fascynować, mimo że od upadku imperium rzymskiego na Zachodzie minęło już przeszło piętnaście stuleci. Ich język, prawa, idee, nazwy miejscowe i architektura wywarły głęboki wpływ na zachodnią kulturę, a znaczna tego część dotarła nawet w regiony zupełnie im nieznane. Wiele państw i wielu przywódców, od Karola Wielkiego począwszy, starało się usankcjonować swą władzę, przywołując ducha Rzymu i jego cesarzy. Rzym często pojawia się w amerykańskich debatach na temat roli Stanów Zjednoczonych w świecie oraz ich przyszłości i nawiązują do niego ludzie o najróżniejszych przekonaniach politycznych. Wykorzystywanie siły militarnej i nacisków dyplomatycznych dla krzewienia w świecie pax Americana jest propagowane przez jednych i przedstawiane jako złowrogi spisek przez innych. Imperia nie są w modzie i zdaniem wielu wszystko, co kojarzy się z imperiami i imperializmem, musi być złe. W takim ujęciu pokój, czy to rzymski, czy zaprowadzony przez współczesne mocarstwo, jest przykrywką dla podboju i dominacji. Nie jest to nowy pogląd. Pod koniec I wieku n.e. rzymski historyk Tacyt przypisał pewnemu kaledońskiemu wodzowi stwierdzenie, że Rzymianie „grabić, mordować i porywać nazywają fałszywym mianem panowania, a skoro pustynię uczynią – pokoju”1.
Słowa te pojawiają się w biografii sławiącej teścia Tacyta, Agrykolę, i poprzedzają dramatyczną relację z bitwy, w której odnosi on zwycięstwo nad kaledońskimi plemionami. Ani w tym, ani w innych dziełach autor nie prezentuje się raczej jako zażarty krytyk rzymskiego imperium, a ogólny ton literatury z okresu rzymskiego to apologia potęgi i sukcesu. Oczywiście nie ma w tym nic dziwnego, gdyż w ludzkiej naturze leży chcieć myśleć o sobie dobrze. Jak większość imperialnych mocarstw, Rzymianie uważali, że ich dominacja jest rzeczą ze wszech miar słuszną, zrządzeniem bogów i dobrodziejstwem dla świata. Cesarze szczycili się, że ich rządy przyniosły pokój prowincjom, z korzyścią dla wszystkich mieszkańców.
Jednak podziwu godny sukces imperium rzymskiego był długotrwały; pax Romana panował na pokaźnych obszarach Europy Zachodniej, Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej przez setki lat. Region ten był stabilny i najwyraźniej dostatni, bez większych śladów spustoszeń. Wydaje się, że pokój rzymski był prawdziwy, gdyż bunty i zamieszki na wielką skalę wybuchały bardzo rzadko. Nawet krytycy imperiów muszą pod tym względem oddać Rzymowi sprawiedliwość. Imperium rzymskie było niezwykłe wedle wszelkich norm, a to – obok fascynacji, jaką wciąż budzi, i roli, jaką odgrywa w obecnych debatach – sprawia, że tym ważniejsze jest zrozumienie, co naprawdę oznaczał pax Romana. Nie bez znaczenia jest, czy był on wytworem wyłącznie brutalnej potęgi militarnej i ucisku czy subtelniejszych, bardziej podstępnych metod przymusu. Równie istotne jest wyrobienie sobie pojęcia o kosztach cesarskich rządów ponoszonych przez podległe ludy i o odczuciach, jakie budziła w nich przynależność do obcego imperium. Pokaźna część populacji żyła w cesarstwie rzymskim i już sam ten fakt jest dobrym powodem, by chcieć zrozumieć, co to oznaczało. Warto zadać sobie pytanie, na ile pełny i bezpieczny był w rzeczywistości pax Romana, jednak na początek zastanówmy się przez chwilę, co oznacza pokój jako taki.
Urodziłem się w czasie pokoju, moi rodzice przeżyli drugą wojnę światową. Matka podczas nalotów na Cardiff była małą dziewczynką i do dziś pamięta wycie syren przeciwlotniczych, strach, jaki czuła, wchodząc do mrocznego, zimnego schronu przeciwlotniczego w ogrodzie, rozmaite odgłosy bomb, min lądowych i dział przeciwlotniczych, stukot spadających szrapneli, smród po nalocie i domy obrócone w gruzy, niekiedy z pogrzebanymi w nich ludźmi. Opowiada też, jak razem z koleżankami urządzały koncerty i zbierały drobniaki, by „kupić spitfire’a”, o wszechobecnych mundurach i o tym, jak nie mogła przejść na drugą stronę ulicy z powodu strumienia ciężarówek wiozących do portu żołnierzy i sprzęt przed desantem w Normandii. Wspomnienia te są wciąż żywe i napływają falą, ilekroć mama rozmawia o tamtych dniach. Mój ojciec był praktykantem we flocie handlowej, przepłynął Atlantyk, a potem służył na Morzu Śródziemnym, wspierając lądowania w Tunezji i we Włoszech. Jego statek znajdował się w Zatoce Neapolitańskiej podczas erupcji Wezuwiusza w 1944 roku, i zapamiętał, że musiał sprzątać popiół z pokładu. Jedynie z rzadka wspomina o nieustannym zagrożeniu ze strony U-Bootów i nieprzyjacielskich samolotów, o eksplodujących okrętach amunicyjnych i o morzu płonącym od rozlanego paliwa, w którym pływali ludzie, szukając ratunku. Odszedł z floty handlowej, a wkrótce potem, już w wieku poborowym, trafił do Brytyjskiego Mandatu Palestyny, między żydowskich i arabskich bojowników, atakowany tak przez jednych, jak i drugich. Jego ojciec walczył w pierwszej wojnie światowej na froncie zachodnim, pod Gallipoli oraz w Egipcie i Palestynie. Żaden z nich nie był zawodowym żołnierzem. Podobnie jak miliony ich rówieśników „zrobili swoje”, po czym z ulgą wrócili do cywilnego życia.
W roku 2015, kiedy pisałem tę książkę, obchodzono siedemdziesiątą rocznicę zwycięstw nad Niemcami i Japonią, obok setnej rocznicy wydarzeń z pierwszej wojny światowej, ale wciąż naturalne wydaje się mówienie o latach 1939–1945 jako o WOJNIE – nawyk ten przejąłem od rodziców i ich rówieśników. Mój brat i ja należymy do ostatniej generacji, dla której naoczne wspomnienie drugiej wojny światowej jest odległe zaledwie o jedno pokolenie. Nie było to niczym niezwykłym w naszej szkole, gdzie rodzice byli nieco starsi niż średnia krajowa i ojcowie wielu uczniów służyli w siłach zbrojnych, a przynajmniej jeden został wysłany jako „chłopiec Bevina”2 do kopalni węgla. Wojna wciąż wydawała się bardzo bliska i większość chłopców w naszym wieku miała mniejszą lub większą obsesję na jej punkcie. Nadawano nowe słuchowiska radiowe, a filmy wojenne kręcone masowo w latach czterdziestych, pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku zestarzały się już na tyle, że pokazywano je regularnie w telewizji. Oglądaliśmy je nałogowo, pochłanialiśmy książki i komiksy o wojnie, sklejaliśmy plastikowe modele myśliwców, bombowców, czołgów i okrętów i uzbrojeni w zabawkowe karabiny toczyliśmy wyimaginowane bitwy, w których jedna strona wcielała się zwykle w Niemców lub Japończyków, naśladując najwierniej, jak potrafiliśmy, odgłosy wystrzałów i eksplozji. Czasami w zabawach przenosiliśmy się też na Dziki Zachód lub w kosmos – dwa dyżurne tematy telewizji z lat siedemdziesiątych XX w. – najczęściej jednak odtwarzaliśmy drugą wojnę światową. Była to dobra wojna przeciwko złym wrogom i „nasi” wygrali ją, dowodzeni przez znanych aktorów na ekranie, przez bohaterów naszych komiksów oraz naszych ojców. W oczach chłopca wydawała się ona znacznie bardziej ekscytująca niż szkoła – a w naszych zabawach nikomu nie działa się krzywda, jeśli nie liczyć sporadycznych siniaków lub zadrapań od przedzierania się przez krzaki jeżyn.
Wojna została wygrana w roku 1945, tak więc urodziłem się i dorastałem w czasach pokoju. Była to epoka zimnej wojny, z groźbą trzeciej wojny światowej czającą się w tle, ale nierealną dla dziecka, i jak pamiętam, dopiero w latach osiemdziesiątych XX w. media zaczęły straszyć perspektywą rychłej zagłady nuklearnej. A potem zimna wojna skończyła się nagle, niespodziewanie, nieomal z dnia na dzień – słyszałem, jak wiele osób pracujących w wywiadzie wojskowym NATO przyznawało, że było to dla nich zaskoczeniem. Politycy mówili o „pokojowej dywidendzie”, co oznaczało redukcję sił zbrojnych i przeznaczenie pieniędzy na rzeczy, które miały pozyskać im głosy wyborców. Jako student w początkach lat dziewięćdziesiątych przechodziłem szkolenie wojskowe na Uniwersytecie Oksfordzkim i w programie były wciąż zajęcia z rozpoznawania pojazdów Układu Warszawskiego, ale już bez poczucia, że może to być wróg w przyszłej wielkiej wojnie. Trudno było wyobrazić sobie kolejną wojnę światową, a ja byłem już wtedy wystarczająco dojrzały, by docenić, jakie mam szczęście, że żyję w tych czasach. Panował pokój, przynajmniej w tym sensie, że nie było żadnych większych wojen, w które uwikłane byłyby państwa Zachodu. Jednak ani wtedy, ani na żadnym etapie mojego życia pokój nie oznaczał całkowitego braku konfliktów zbrojnych z udziałem Wielkiej Brytanii, nie mówiąc już o szerokim świecie.
Kilka miesięcy po moich narodzinach zaognił się konflikt w Irlandii Północnej. Przez kilkadziesiąt lat wiadomości telewizyjne pokazywały zamieszki uliczne i koktajle Mołotowa oraz skutki zamachów bombowych i innych ataków. Jest pewnie kwestią semantyki i zapatrywań politycznych, kiedy kampania terrorystyczna staje się wojną, ale ofiary śmiertelne były faktem. Choć ataki skupiały się głównie na stosunkowo niewielkim obszarze geograficznym, niekiedy zwiększały zasięg, gdy IRA Tymczasowa lub inne republikańskie ugrupowania paramilitarne organizowały zamachy w Anglii, a czasem i w Europie, na cele zarówno wojskowe, jak i cywilne. Przez znaczną część mojego życia na stacjach kolejowych nie było koszy na śmieci, ponieważ uważano, że łatwo można ukryć w nich bomby. W jednostce szkoleniowej wyraźnie zakazano nam noszenia mundurów poza koszarami, jeśli nie braliśmy udziału w ćwiczeniach lub defiladzie, z powodu domniemanego ryzyka, że zostaniemy obrani za cel przez terrorystów. Dopiero stosunkowo niedawno siły zbrojne odeszły od tej zasady.
Od zakończenia drugiej wojny światowej zdarzył się tylko jeden rok, w którym żaden brytyjski żołnierz nie zginął podczas służby czynnej. Oprócz wojny koreańskiej toczyły się liczne konflikty towarzyszące wycofywaniu się z imperium. Za mojego życia były Falklandy, pierwsza wojna w Zatoce Perskiej oraz – po erze „pokojowej dywidendy” – Sierra Leone, Irak i Afganistan, nie mówiąc już o operacjach powietrznych na Bałkanach, w Libii oraz w innych krajach albo o inicjatywach pokojowych tam, gdzie pokój pozostawiał sporo do życzenia. Nawet gdy Wielka Brytania nie jest zaangażowana bezpośrednio, rzadko zdarza się, by prasa czy telewizja nie informowały o jakimś konflikcie gdzieś na świecie. Podobnie jak głód czy trzęsienia ziemi, wojny dają się aż nazbyt łatwo zbagatelizować jako jedna z tych strasznych rzeczy, jakie zdarzają się w odległych krajach, relacje zaś są zwykle pobieżne, wypierane przez kolejne tematy.
Lista konfliktów po roku 1945 byłaby długa i przygnębiająca. Żaden z nich nie spowodował nawet w przybliżeniu tylu zniszczeń co wojny światowe, ale to kiepska pociecha dla ludzi uwikłanych w owe walki, wśród których były zarówno jawne wojny między państwami, jak i długotrwałe kampanie przemocy toczone przez niewielkie społeczności, bojówki lub inne nieregularne wojska. Jednak dla większości mieszkańców Zachodu nawet konflikty, w których uczestniczyły ich własne kraje, były odległymi sprawami, prowadzonymi przez zawodowców, niemającymi bezpośredniego wpływu na życie codzienne. Wielka Brytania nie zaznała groźby inwazji od czasów drugiej wojny światowej, Stany Zjednoczone jeszcze dłużej. Żaden konflikt po roku 1945 nie stanowił poważnego zagrożenia dla istnienia tych krajów ani nie groził odcięciem dostaw żywności lub innych niezbędnych dóbr. Zimna wojna mogła eskalować do takiego poziomu, ale mimo momentów kryzysu tak się nie stało.
Dziś główne zagrożenie dla zachodnich państw stanowi terroryzm. To on dominuje obecnie w mediach, gdyż piszę tę przedmowę w listopadzie 2015 roku, zaledwie parę dni po brutalnych atakach terrorystycznych w Paryżu, w których zginęła ponad setka niewinnych osób, a inne odniosły ciężkie, być może śmiertelne obrażenia. Przy całej swej grozie tego rodzaju potworny czyn nie sprawi, że Paryż przestanie funkcjonować jako miasto, ośrodek handlu, siedziba rządu i dom dla przeszło dwóch milionów ludzi. Życie będzie toczyć się dalej, nawet jeśli jest to bolesne dla tych, którzy stracili swych bliskich, tak jak toczyło się dalej w Nowym Jorku, Waszyngtonie, Londynie, Brukseli, Madrycie i Sydney po terrorystycznych atakach na te miasta. Liczebność terrorystów oraz dostępne dla nich środki i broń ograniczają zakres szkód, jakie mogą wyrządzić. W czasie drugiej wojny światowej potrzeba było długotrwałych nalotów, niosących śmierć, rany i zniszczenia na znacznie większą skalę, by sparaliżować ośrodek miejski.
Głównym celem terrorystów jest zdobycie rozgłosu, szerzenie strachu i budowanie własnej reputacji. Nie mając szans na militarne zwycięstwo, liczą jedynie na wywołanie wstrząsu w krajach, które atakują, zmieniając nastroje publiczne, by osiągnąć taki czy inny polityczny cel. Walka z ruchami terrorystycznymi jest bardzo trudna, prawdopodobnie więc ataki te będą się powtarzać, mniej lub bardziej sporadycznie, przez długi czas. Bez względu na to, jak skutecznie służby bezpieczeństwa ograniczają terrorystom swobodę manewru i utrudniają działalność, należy wątpić, czy kiedykolwiek będą w stanie udaremnić każdy ich plan. Statystycznie ryzyko śmierci w zamachu pozostanie niskie, ponieważ współczesne populacje są bardzo duże, a ludzie się przystosują, być może bardziej nerwowi niż przed pojawieniem się tego zagrożenia, ale wciąż znacznie bardziej zaabsorbowani troskami codziennego życia. Niewykluczone, że takie ataki budzą w społeczeństwie raczej gniew niż lęk. Olbrzymia większość ludzi w krajach Zachodu będzie nadal mieć poczucie, że żyje w czasach pokoju. Wielu z nich będzie traktować stabilność, bezpieczeństwo, wydłużenie życia i dostatek powojennego świata jako rzecz naturalną i normalną, czy wręcz jako należne sobie prawo. Łatwo zapomnieć, że jest tylko kwestią przypadku, że urodziliśmy się właśnie tu i teraz.
Ta książka mówi o rzymskim świecie oraz imperium rzymskim. Poświęciłem tak wiele miejsca na opowieść o swoim życiu i obecnych czasach, by przypomnieć, że pokój nie jest rzeczą absolutną, lecz względną. Ludzie mogą uważać, że żyją w spokojnym świecie, nawet kiedy dokonują się akty zorganizowanej przemocy i trwają poważne operacje wojskowe. Ogromny wpływ na perspektywę ma odległość. Ci, którzy służą w siłach zbrojnych, zwłaszcza na froncie, oraz ich rodziny, będą zapewne mieli bardzo odmienne wyobrażenie o tych dziesięcioleciach. Trzeba o tym pamiętać, kiedy patrzymy na świadectwa z okresu rzymskiego. Nie powinniśmy być zaskoczeni, znajdując dowody walk i wojen toczących się gdzieś w imperium nawet w szczytowym okresie domniemanego pax Romana. Istotne jest rozpoznanie ich skali i częstotliwości oraz próba oceny, jak dalece wpływały one na życie ogółu ludności. Odpowiedź nie będzie prosta, ale w tym właśnie tkwi sedno sprawy. Nawet we współczesnym świecie pokój jest rzeczą rzadką i cenną. Jeśli Rzymianie faktycznie stworzyli warunki, w których większość prowincji żyła przez długi czas w pokoju, to warto się przyjrzeć, jak tego dokonali.
Jestem historykiem i książka ta jest próbą zrozumienia pewnego aspektu przeszłości na jego własnych prawach. Nie ma ona być ani usprawiedliwieniem, ani potępieniem imperium rzymskiego czy imperializmu w ogóle, ale przedstawieniem wydarzeń oraz wyjaśnieniem, dlaczego do nich doszło. Nie zamierzam też przeprowadzać szczegółowego porównania między Rzymem a innymi imperialistycznymi potęgami, czy też doszukiwać się lekcji dla czasów obecnych. Inni mają do tego znacznie większe kwalifikacje – a mnóstwo ludzi niemających zbytniego pojęcia o historii ani o współczesności niewątpliwie będzie twierdzić stanowczo, że rzymskie doświadczenie dowodzi tego czy tamtego. Historia uczy, ale rozsądek nakazuje dobrze zrozumieć daną epokę, nim zacznie się wysnuwać jakiekolwiek wnioski. Ta książka stawia sobie taki właśnie cel.
Im [Rzymianom] w przestrzeni i w czasie żadnej granicy nie kładę: Bezkresne dałem panowanie.
Słowa Jowisza w Eneidzie Wergiliusza, lata dwudzieste I w. p.n.e.3
„Gdyby kto musiał wskazać w historii świata okres, w którym ludzkość cieszyła się największą szczęśliwością i dobrobytem, bez wahania wymieniłby okres od śmierci Domicjana do wstąpienia na tron Kommodusa [tzn. 96–180 n.e.]. Rozległym obszarem Cesarstwa Rzymskiego rządziła wówczas władza nieograniczona pod przewodem cnoty i rozumu”4.
Opinia Edwarda Gibbona na temat imperium rzymskiego u szczytu potęgi była nadzwyczaj przychylna, podkreślając wagę zasadniczego motywu jego dzieła śledzącego schyłek i upadek cesarstwa. Z perspektywy końca XVIII wieku nie był to pogląd zupełnie nieuzasadniony. Europa w czasach Gibbona poszatkowana była na mniejsze i większe państwa, nieustannie rywalizujące o władzę i często toczące między sobą wojny, podczas gdy – słusznie lub nie – Afryka Północna i Azja wydawały się prymitywne. Cały ten obszar zjednoczony pod egidą Rzymu przynależał do wyrafinowanej kultury grecko-rzymskiej. Była to monarchia, ledwo zamaskowana „ideą wolności”, ale przynosząca powszechne dobro, kiedy władca był człowiekiem przyzwoitym i kompetentnym. Pomniki jej świetności – świątynie, drogi, akwedukty, amfiteatry i łuki – przetrwały do czasów Gibbona. Większość istnieje do dziś, a stulecia wykopalisk znacząco pomnożyły ich liczbę i dostarczyły mnóstwa innych zabytków, wielkich i małych. Imperium prosperowało, gdyż panował w nim pokój; wojna została wygnana na granice, których strzegło wojsko. Był to pax Romana, czyli pokój rzymski, który umożliwił rozkwit znacznej części znanego świata.
Nawet dziś wielu ludzi pozostaje pod wrażeniem technicznych umiejętności Rzymian i pozornej nowoczesności ich świata. Ten obraz zaawansowania cywilizacyjnego współistnieje z obrazem dekadencji, ukrytego okrucieństwa masowego niewolnictwa i brutalnych walk gladiatorskich oraz nieobliczalnego i bardzo zindywidualizowanego okrucieństwa szalonych i złych cesarzy. Mimo to powszechne jest odczucie, że świat poza granicami Rzymu był smętny i ponury. Rzym był cywilizowanym światem o granicach wyznaczonych przez bariery takie jak wał Hadriana, kolejny wielki monument, który do dziś wije się przez wzgórza Nortumbrii jako pozostałość nieistniejącego już imperium. W rzeczywistości wał Hadriana był wyjątkiem i takie liniowe granice zdarzały się rzadko. Kiedy Rzym upadł, Europa pogrążyła się w mrokach średniowiecza, umiejętność czytania i pisania oraz wiedza naukowa popadły w zapomnienie, a tam, gdzie niegdyś panował pokój, szalały wojny i wszelkiego rodzaju przemoc.
Pokój jest dziś zjawiskiem niemal równie rzadkim jak dla Gibbona i jego współczesnych i jeśli Rzymianie naprawdę utrzymali go przez długi czas na tak rozległym obszarze, zasługuje to na wyjaśnienie. Starożytni autorzy greccy i rzymscy powszechnie wychwalali pokój, zarazem jednak uważali za rzecz naturalną, że wojny są częste. Słowo pax zaczęło oznaczać coś bardzo zbliżonego do naszego „pokoju” w I wieku p.n.e. Opiewali go poeci, często przedstawiając jako najbardziej pożądany stan. Rzymscy cesarze szczycili się pielęgnowaniem go i niekiedy używali wyrażenia „pokój rzymski”, mówiąc o korzyściach, jakie dawało imperium. Mówili także sporo o chwale zwycięstw. Imperator, słowo, od którego pochodzi angielskie emperor, „cesarz”, oznaczało „zwycięskiego wodza”, a reputacja władcy doznawała uszczerbku, jeśli jego wojska ponosiły poważne klęski, bez względu na to, czy dowodził nimi osobiście.
Wojna odgrywała doniosłą rolę w dziejach Rzymu. Rzymianie toczyli wiele wojen, dzięki którym władali imperium rozciągającym się od Atlantyku po Eufrat i od Sahary po północną Brytanię. Sama jego wielkość pozostaje imponująca nawet dziś – żadne inne państwo nie kontrolowało nigdy wszystkich ziem wokół Morza Śródziemnego – było to zwłaszcza godne uwagi w epoce nieznającej współczesnych środków komunikacji i transportu. Jeszcze bardziej uderzająca jest jego długowieczność. Sycylia, pierwsza z rzymskich prowincji, pozostawała pod władzą Rzymu ponad osiemset lat. Brytania, jeden z ostatnich nabytków, była częścią imperium przez trzy i pół wieku. Cesarstwo wschodnie, które uważało się za rzymskie, przetrwało jeszcze dłużej i niektóre tamtejsze regiony pozostały „rzymskie” przez półtora tysiąclecia. Inne potęgi, na przykład imperia Aleksandra Wielkiego i Czyngis-chana, dokonały ekspansji szybciej niż Rzymianie, a kilka kontrolowało nawet większe terytorium – z grubsza ćwierć kuli ziemskiej w wypadku imperium brytyjskiego. Jednak żadne z nich nie przetrwało tak długo; jest też rzeczą sporną, czy którekolwiek miało tak wielki wpływ na późniejszą historię.
Rzymianie byli wojowniczy i agresywni, ale o tym nie trzeba chyba mówić, gdyż imperium nie da się stworzyć ani utrzymać bez przemocy. Dokładne liczby są nie do ustalenia, możemy jednak śmiało stwierdzić, że na przestrzeni wieków miliony zginęły w toku wojen toczonych przez Rzym, miliony trafiły do niewoli, a jeszcze więcej żyło pod rzymskimi rządami, czy im się to podobało czy nie. Rzymianie byli imperialistami – słowo to, tak samo jak „imperium”, wywodzi się od łacińskiego imperium, choć Rzymianie używali go w nieco odmiennym sensie. Takie stwierdzenie jest oczywiście zwykłym truizmem. Sukcesy Rzymian świadczą o tym, że byli oni biegli w sztuce wojennej i zręczni w podporządkowywaniu sobie innych. Inne imperia robiły w zasadzie to samo, żadne jednak nie dorównało Rzymowi talentem do wchłaniania ościennych ludów. Kiedy cesarstwo w zachodniej części Morza Śródziemnego w końcu upadło, w żadnej z prowincji nie pojawił się choćby ślad ruchów niepodległościowych, co ostro kontrastuje z rozpadem dwudziestowiecznych imperialnych potęg po roku 1945. Gdy wokół nich system walił się w gruzy, mieszkańcy prowincji wciąż chcieli być Rzymianami. Trudno im było wyobrazić sobie świat bez Rzymu i najwyraźniej wizja ta nie wydawała się wcale kusząca.
Potęga Rzymu trwała tak długo, że wspomnienia czasów sprzed rzymskiej dominacji musiały być nikłe. Bunty były zaskakująco rzadkie i niemal zawsze wybuchały pokolenie lub dwa od podboju. W okresie największego rozkwitu imperium lwia część rzymskiej armii stacjonowała na jego obrzeżach, w strefach granicznych, limes – pewien grecki mówca z II wieku n.e. porównał żołnierzy do muru obronnego otaczającego imperium, jak gdyby całe stanowiło jedno miasto. Wojny wciąż trwały, ale toczyły się głównie na tych granicach. Prowincje wewnętrzne mieściły niewielkie garnizony, a wiele obszarów rzadko widywało sformowane oddziały rzymskich żołnierzy. Ogromne połacie imperium pozostawały całkowicie wolne od wojen przez sto albo i więcej lat z rzędu.
Taki przynajmniej jest tradycyjny pogląd, który znajduje odzwierciedlenie w powszechnych wyobrażeniach na temat Rzymu. Opinia naukowa zmienia się znacznie częściej i każdy historyk czy archeolog zajmujący się tym okresem zakwestionowałby w sporej części powyższy zarys, niektórzy zaś odrzuciliby go zupełnie. Na razie powiedzmy po prostu, że prawda jest znacznie bardziej skomplikowana niż to skrótowe ujęcie. Nie ulega jednak wątpliwości, iż znaczne obszary imperium przez długie okresy nie były areną poważnych działań militarnych, a co dopiero otwartej wojny.
Należy pamiętać, jaką rzadkością było to w udokumentowanych dziejach, zwłaszcza na terenach kontrolowanych przez Rzym. W żadnym późniejszym okresie Europa Zachodnia, Afryka Północna czy też Bliski Wschód nie doświadczyły ani jednego stulecia, w którym nie doszłoby do jakiegoś poważnego konfliktu, a zwykle zdarzały się one znacznie częściej. Ci z nas, którzy żyją w świecie zachodnim w ostatnim półwieczu, są nazbyt skłonni traktować pokój jako rzecz oczywistą, uznając go za stan naturalny – jesteśmy zbyt zamożni, zbyt wykształceni, po prostu zbyt cywilizowani, by pozwolić, aby zniszczyła to wojna – a sprawy zagraniczne ogólnie, nie mówiąc już o decyzjach o zaangażowaniu militarnym, nie odgrywają niemal żadnej roli, jeśli chodzi o wyniki wyborów5.
W pewnym sensie być może nie różni się to zanadto od odczuć wielu mieszkańców imperium rzymskiego. Jeśli tak, to z początku było to niemal kwestią przypadku. Rzym nie podbił większej części znanego świata, by zaprowadzić złotą erę pokoju. Ekspansja wynikała z pragnienia korzyści i Rzymianie zupełnie otwarcie mówili o bogactwach i chwale, jakie niosło imperium. Mówili także dużo o pokoju jako najbardziej pożądanym stanie. Na początku I wieku n.e. poeta Owidiusz opisał pomnik pokoju – a konkretnie pokoju będącego dziełem cesarza Augusta. Wyraził nadzieję, że bogini Pax „subtelną obecnością” wypełni „świat cały”, gdzie „choć nie ma wrogów ani przyczyny do triumfu, ty masz wśród wodzów chwałę większą niż wojenna. Niech żołnierz oręż chwyta gwoli swej obrony […]. Niech świat blisko i z dala drży przed Eneadą; gdzie się go bać nie będą, niech tam pokochają”6.
Owidiusz był jednym z najmniej wojowniczych spośród rzymskich poetów, a jednak nawet dla niego pokój jest owocem zwycięstwa, w którym wrogowie zostali albo pokonani, albo skłonieni do zaakceptowania rzymskiej dominacji i „pokochania” Rzymu. Nie jest to pokój między równymi partnerami, szanującymi siebie nawzajem. Nieco wcześniej poeta Wergiliusz mówił swoim rodakom: „Ty, Rzymianinie, pamiętaj: masz władnie rządzić ludami. Te są twoje kunszty: Masz pokojowi nadać prawo, szczędzić poddanych, wojną poskramiać zuchwałych”7. Ten sam rdzeń co pax miało łacińskie słowo pacare, „zaprowadzać spokój, podbić”, używane często na określenie agresywnej wojny przeciwko obcemu ludowi. Pax Romana był rezultatem rzymskich zwycięstw i podbojów. Wojny toczono, ponieważ przynosiły korzyść Rzymowi oraz – tak przynajmniej widzieli to Rzymianie – wymagało tego ich własne bezpieczeństwo, i dopiero później, gdy dominacja stała się faktem, pojawiło się poczucie, że istnieje obowiązek dobrego rządzenia podbitymi, zapewnienia prowincjom pokoju i bezpieczeństwa. Nie kłóciło się to z jawnym pragnieniem czerpania korzyści z dominacji, ale uzupełniało je. Pokój sprzyjał dobrobytowi, co oznaczało, że wyższe mogły być dochody z podatków oraz innych źródeł.
Rzym opanował większą część trzech znanych sobie kontynentów: Europy, Afryki i Azji. Jowisz u Wergiliusza obiecał Rzymianom imperium sine fine – imperium lub władzę bez końca i granic. Podbici otrzymywali „pokój rzymski”, czy im się to podobało czy nie, a dokonywano tego groźbą lub użyciem siły militarnej, którą posługiwano się bezwzględnie i brutalnie – jak ujął to Tacyt, pokojem nazywano pustkowie. Rzymianie byli w pełni świadomi, że inni mogą nie życzyć sobie ich władzy, ale nie oznaczało to, by kiedykolwiek poważnie wątpili w słuszność jej rozszerzania.
Rzymianie byli wojowniczymi, agresywnymi imperialistami, którzy wyciągali ze swych podbojów maksimum korzyści. W dzisiejszych czasach imperia nie budzą powszechnego podziwu, a już na pewno nie wśród zachodnich uczonych. Imperialna przeszłość Wielkiej Brytanii jest przez nią samą w dużej mierze ignorowana (jak zresztą cała jej historia, z wyjątkiem kilku wąskich tematów i okresów) albo postrzegana mocno nieprzychylnym okiem. W Stanach Zjednoczonych próby porównywania ich własnej sytuacji z dawnymi imperiami, czy to brytyjskim, rzymskim czy jakimkolwiek innym, budzą zwykle kontrowersje, odzwierciedlając bardzo zróżnicowane poglądy na to, jaką rolę Ameryka powinna odgrywać w świecie. Sto lat temu większość – choć nie wszyscy – mieszkańców Zachodu żyła w ogólnym przekonaniu, że imperia mogą być, i często są, rzeczą dobrą. Dziś sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Zagraniczne interwencje USA oraz ich sojuszników są z miejsca krytykowane jako imperializm, nie tylko przez państwa będące ich celem, ale przez samych Amerykanów.
Istnieje niebezpieczeństwo, że po prostu zastąpiliśmy jedno nadmierne uproszczenie innym. Niechęć do imperiów skłania często do sceptycyzmu wobec ich dokonań. Wiele powstałych niedawno prac naukowych podaje w wątpliwość sprawność państwa rzymskiego, zarówno w czasach republiki, jak i pod rządami cesarzy. Archeolodzy, którzy dawniej mówili z entuzjazmem o procesie romanizacji prowincji, niemal bez wyjątku odrzucili ten termin i stojącą za nim koncepcję, często z zaskakującą furią. Wpływ i znaczenie rzymskich rządów są kwestionowane, wszelkie oznaki oporu – czy to politycznego, czy kulturalnego – postrzegane jako bardziej istotne, stulecia imperialnych rządów zaś traktowane jako aberracje. Rzymianie przedstawiani są raczej jako brutalni wyzyskiwacze niż krzewiciele cywilizacji, a w ramach tego ogólnego sceptycyzmu pod znakiem zapytania stawia się też realność domniemanego pax Romana. Przechwałki o ogarniającym cały świat pokoju stają się jedynie propagandą mającą usprawiedliwić cesarskie rządy, ukrywając wszechobecny bandytyzm, opór oraz ucisk ze strony władz. Współczesne poglądy na rzymski świat bywają naprawdę ponure. Jeden z nich określa dzieje imperium rzymskiego jako zwykły rozbój. Inny, mniej skrajny, ale krytyczny, mówi:
Rzymskie stwierdzenia, jakoby mieszkańcy prowincji cieszyli się nieprzerwanym pokojem, były przesadą i niektórzy Rzymianie wiedzieli o tym. Pomijając już powszednią przemoc, która cechowała życie we wszystkich starożytnych społeczeństwach, prowincje nękały również bunty i konflikty społeczne o charakterze poważniejszym, niż cesarze byli gotowi oficjalnie przyznać. Prowincje były nie tyle spacyfikowane, ile pacyfikowane wciąż na nowo, i nie panował w nich spokój8.
Coś z pax Romana wciąż tu pozostaje, jednak jego zakres jest poważnie ograniczony, choć – co istotne – rzekoma „powszednia przemoc” nie jest cechą wyłącznie rzymską. Innym podejściem jest przyznanie, że w znacznej części imperium panował powszechny pokój, ale jego cena dla ludności prowincji była o wiele za wysoka: „Pokój rzymski – nawet jeśli dla olbrzymiej większości populacji był to pokój, jakim cieszy się udomowione zwierzę, trzymane wyłącznie ze względu na korzyści, których dostarcza – był trwałą rzeczywistością”9.
Jednak wielkości i długowieczności rzymskiego imperium nie da się zanegować, co oznacza, że takie poglądy zakładają, iż udziałem wielu lub większości prowincji przez znaczną część ich dziejów był albo długotrwały ucisk, albo rozruchy i masowy rozlew krwi, a to z kolei sprawia, że trudno wytłumaczyć ową żywotność. Ta interpretacja implikuje, że Rzymianie byli jeszcze zręczniejsi w sztuce podporządkowywania sobie innych, niżbyśmy oczekiwali, i gdyby była prawdziwa, miałaby głęboki wpływ na nasze zrozumienie tego okresu. Inni uczeni sugerują ostrożnie, że długie istnienie imperium było dziełem przypadku, efektem ogólniejszych czynników, które skłoniły tak znaczną część świata do zjednoczenia się w owym czasie wokół wspólnego śródziemnomorskiego modelu gospodarczego. Jednak tak wielowiekowy sukces nie wskazuje na zwykły zbieg okoliczności, wciąż też wyjaśnienia domaga się kwestia, dlaczego to właśnie Rzymowi, a nie jakiemuś innemu państwu przypadła dominująca rola.
Oznaki dobrobytu na wielkich obszarach imperium są niezaprzeczalne, co nie oznacza, że ów komfort i zamożność były rozłożone równo lub sprawiedliwie pod jakimkolwiek względem. Oznacza to jednak, że prowincje nie były wyzyskiwane do tego stopnia, by to je zrujnowało i wpędziło w nędzę wszystkich ich mieszkańców – przez co nie należy rozumieć, że nie było takich, których to spotkało. Nie ma też wyraźnych dowodów wojen na rozległych połaciach rzymskiego świata w długich przedziałach czasu, a ich obecność trzeba wnioskować z aluzji albo po prostu z założenia, że cesarska propaganda musiała zawierać mnóstwo przekłamań. Twierdzenie, że ludność się buntowała, nie jest łatwe do uzasadnienia w wypadku większości prowincji i okresów. Do tego dochodzi kwestia przemocy na mniejszą skalę i pytanie, czy była ona tolerowana przez Rzym – albo uważana za niemożliwą do wykorzenienia. Wielu uczonych twierdzi, że bandytyzm był w imperium powszechną plagą, ale dowody bynajmniej nie są oczywiste.
Okres rzymskiej dominacji oraz imperium stanowi spory wycinek dziejów ziem, które weszły w jego skład, i jasne jest, że pod wieloma względami znacznie różnił się on od okresów przed i po narzuceniu rzymskiej władzy. Warto jeszcze raz przyjrzeć się pax Romana, próbując zrozumieć, co on naprawdę oznaczał i czy Rzymianie faktycznie władali pokojowym i stabilnym imperium, gdzie wojny były rzadkie i wygnane w większości na obrzeża świata. By odpowiedzieć na te pytania, musimy rozważyć, w jaki sposób imperium powstało i jak było zarządzane. Co najważniejsze, mimo wszystkich problemów, jakie wynikają z tego, że olbrzymia większość świadectw wytworzona została przez imperialną władzę, musimy wziąć pod uwagę doświadczenia nie tylko Rzymian, ale i podbitych ludów.
Nie liczę na to, że uda mi się omówić szczegółowo, jak dalece życie zmieniło się po narzuceniu rzymskiej zwierzchności albo bezpośrednich rządów, temat ten jest bowiem rozległy i skomplikowany. Świadectwa są w dużej mierze archeologiczne, uzależnione od liczby i jakości wykopalisk, badań terenowych oraz innych prac wykonanych w danym regionie. Dla niektórych prowincji mamy znacznie więcej danych niż dla innych; często koncentrują się one na wybranych obszarach, pewnych typach osiedli, rytuałach lub praktykach grzebalnych. Analizowanie tych świadectw, by uzyskać ogólny obraz danej prowincji, a następnie porównać go z okresami poprzedzającymi rzymskie rządy, by wykryć zmiany, nie jest proste. W prowincjach zachodnich datowanie warstw wykopaliskowych staje się znacznie łatwiejsze po przybyciu Rzymian, kiedy to pojawiają się monety oraz szybciej zmieniające się wzory ceramiki i innych dóbr. Tempa zmian w przedrzymskiej epoce żelaza nie da się zmierzyć tak łatwo jak niektórych procesów w okresie rzymskim. Wszystkie dane podlegają interpretacji, a opinie bywają często krańcowo różne, nierzadko obalane przez świeże odkrycia lub nowe metody badawcze. Staram się zachować rzetelność, ale przedstawiam własne poglądy na te sprawy. Inni będą widzieli je inaczej.
Książka ta ma charakter przeglądowy i próbuje dać wyobrażenie o skali różnorodnych doświadczeń, ale nie rości sobie pretensji do wyczerpującego omówienia tematu. Prace przytoczone w przypisach pozwolą zainteresowanemu czytelnikowi zapoznać się dokładniej z licznymi zagadnieniami poruszonymi tu tylko pobieżnie, gdyż każda dostarcza odniesienia do dalszych studiów. Na wzmiankę zasługiwałoby znacznie więcej książek oraz artykułów i, jak zawsze, muszę uznać swój dług wobec pracy tak wielu uczonych. Celem, jaki mi przyświeca, jest zaprezentowanie najbardziej istotnych materiałów i poglądów i przedstawienie w każdym wypadku nie tylko tego, co wiemy, ale i tego, czego nie wiemy. Gdy pisze się o starożytnym świecie, niemal każde stwierdzenie może zostać zakwestionowane. Mam nadzieję, że ukazuję tu czytelnikowi dość świadectw i metod ich zinterpretowania, by mógł on wyrobić sobie własny pogląd.
To samo odnosi się do ogólniejszej kwestii – czy imperium rzymskie było rzeczą dobrą – gdyż nie wydaje mi się, żeby istniała prosta odpowiedź na takie pytanie. Nie ma sensu pytać, co by było, gdyby imperium rzymskie nigdy nie powstało, ale mimo to ważne jest, byśmy pamiętali, że Rzym bynajmniej nie był jedynym agresywnym, imperialistycznym państwem w starożytnym świecie. Nie powinniśmy idealizować mieszkańców prowincji czy też ludów spoza imperium ani trochę bardziej niż Rzymian. Musimy brać pod uwagę częstotliwość wojen w każdym regionie przed przybyciem Rzymian, by osądzić, czy sytuacja się pogorszyła, czy poprawiła. Imperia są niemodne, a wiele aspektów rzymskiego społeczeństwa jest dziwacznych i odpychających dla współczesnych oczu, jednak niechęć do Rzymu nie może się przekładać na automatyczne współczucie dla pozostałych ani też nie powinna skłaniać nas do zaprzeczania, jakoby Rzymianie osiągnęli cokolwiek godnego uwagi. Równie zwodnicza jest tendencja do skupiania się tak mocno na rzymskim imperializmie, rzymskich wojnach albo „wielkiej strategii” Rzymu, że wszyscy inni zostają zredukowani do roli zupełnie biernych ofiar. W owym świecie było mnóstwo innych ludów, państw i przywódców, mających własne cele, ambicje i lęki.
Rzymianie odnieśli większy sukces niż ich rywale i stworzyli rozległe imperium, które utrzymywali przez bardzo długi czas. Jego wpływ był odczuwalny w prowincjach, a także daleko poza granicami. Kwestię tego, w jakim stopniu imperium cieszyło się wewnętrznym pokojem, trzeba zawsze rozważać na tle jego kosztów, warto też zastanowić się bardziej ogólnie, jak z tego powodu zmieniło się życie. Tak więc każda dyskusja na temat pokoju rzymskiego – cokolwiek on naprawdę oznaczał – powinna być osadzona w kontekście rzymskich podbojów oraz zrozumienia, jak funkcjonowało imperium. Administracyjna i wojskowa maszyneria państwa rzymskiego ograniczała potencjalne osiągnięcia, bez względu na aspiracje jego przywódców. To jest książka na temat pokoju, niekiedy na temat obrony, ale z konieczności jest to również książka na temat podboju, agresji, wojny, przemocy i wyzysku, tak więc powinniśmy zacząć od Rzymian jako zdobywców, a nie jako panów imperium.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Tacyt, Agrykola 30.5 [przeł. Seweryn Hammer]. [wróć]
„Chłopcy Bevina” (od nazwiska ministra pracy i służby narodowej Ernesta Bevina) – w latach 1943–1948 brytyjscy poborowi, wytypowani przez losowanie do pracy w kopalniach (przyp. tłum.). [wróć]
Wergiliusz, Eneida 1,278–279 [przeł. Zygmunt Kubiak]. [wróć]
E. Gibbon, Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego [przeł. Stanisław Kryński, t. 1, str. 71]; jak się wydaje, ustęp ten powstał pod wpływem bardzo podobnych uwag wyrażonych kilka lat wcześniej przez Williama Robertsona, zob. R. Porter, Gibbon (1988), str. 135–136. [wróć]
W Wielkiej Brytanii doszło do potężnych protestów przeciwko wojnie z Irakiem, co bynajmniej nie powstrzymało większości uczestniczących w nich ludzi przed oddaniem głosu na tę samą ekipę rządzącą w najbliższych wyborach. Wcześniej tego roku odbyły się wybory powszechne. Żadna z partii praktycznie nie wspomniała o przemocy na Ukrainie, w Iraku i Syrii oraz tylu innych miejscach, skupiając się niemal wyłącznie na sprawach wewnętrznych. Najwyraźniej sondaże opinii publicznej, którymi kierowały się partie, nie sugerowały, by wyborców obchodziły te kwestie. Jednakże biorąc pod uwagę, że sondaże grubo pomyliły się w prognozowaniu wyników, może to być po prostu kolejnym przykładem ich licznych wad. [wróć]
Owidiusz, Fasti 1,710–723 [przeł. Elżbieta Wesołowska]. [wróć]
Wergiliusz, Eneida 6,851–853: tu regere imperio populos, Romane, memento (Hae tibi erunt artes) pacisque imponere morem, parcere subiectis et debellare superbos.[wróć]
G. Woolf, Roman Peace, w: J. Rich i G. Shipley (red.), War and Society in the Roman World (1993), str. 171–194, 189; „rozbój”, zob. N. Faulkner, The Decline and Fall of Roman Britain (wyd. 2, 2004), str. 12. [wróć]
N. Morley, The Roman Empire. Roots of Imperialism (2010), str. 89. [wróć]
Tytuł oryginału: Pax Romana
Copyright © Adrian Goldsworthy 2016
All rights reserved
First published by Weidenfeld & Nicolson, an imprint of the Orion Publishing Group, London
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2017, 2021
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor: Małgorzata Chwałek
Redaktor merytoryczny: dr Anna Tatarkiewicz
Projekt okładki oryginalnej: www.asmithcompany.co.uk
Adaptacja projektu okładki polskiej i opracowanie graficzne: Ewa Skrzypiec
Fotografia na okładce
© DEA / G. Nimatallah / De Agostini / Getty Images Poland
Wydanie II e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Pax Romana, wyd. I, Poznań 2018)
ISBN 978-83-8062-915-8
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel.: 61 867 81 40, 61 867 47 08
fax: 61 867 37 74
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer