Pax Romana. Wojna, pokój i podboje w świecie rzymskim - Adrian Goldsworthy - ebook

Pax Romana. Wojna, pokój i podboje w świecie rzymskim ebook

Adrian Goldsworthy

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Wojna, pokój i podboje w świecie rzymskim.

Pax Romana przyniósł niezwykły okres pokoju i stabilności, jaki rzadko zdarzał się wcześniej bądź później. Rzymianie jednak byli przede wszystkim zdobywcami, którzy siłą zajęli rozległe tereny sięgające od Eufratu na wschodzie po wybrzeże Atlantyku na zachodzie. Byli agresywni i bezwzględni, a podczas tworzenia ich imperium miliony straciły życie lub wolność. Czym więc był tak naprawdę ów „pokój rzymski” i co oznaczał dla ludzi, którzy chcąc nie chcąc znaleźli się w zasięgu jego oddziaływania?

Ceniony historyk Adrian Goldsworthy opowiada dzieje tworzenia imperium, wyjaśniając, jak i dlaczego Rzymianom udało się opanować tak znaczną część świata, i rozważając, czy pozytywny obraz pax Romana jest prawdziwy. Ta nowatorska i rzetelna książka zabiera czytelnika w podróż od krwawych podbojów agresywnej republiki, poprzez epokę Cezara i Augusta, do złotego okresu pokoju i dobrobytu pod rządami takich cesarzy, jak Marek Aureliusz, dając wyważony i wielowymiarowy obraz życia w imperium rzymskim.

Pasjonująca i niezmiernie pouczająca analiza metod, jakimi starożytni Rzymianie powiększali i kontrolowali swoje imperium.Lawrence D. Freedman, foreignaffairs.com.

Praca zatytułowana Pax Romana może sugerować, że wybitny historyk wojskowości Rzymu, Adrian Goldsworthy, zmiękł. Nic podobnego. Jest tu wiele na temat wojen i podbojów [...]. Jednak to studium oferuje znacznie więcej niż zwykłą historię wojskowości [...]. Goldsworthy dla zilustrowania swoich tez czerpie obficie ze wszystkiego, od Ewangelii po inskrypcje i inne świadectwa archeologiczne [...]. Świetna, elegancko napisana [książka]. Matthew Leigh, „History Today”

Goldsworthy wnosi do omawianego tematu wspaniałe ożywienie [...]. Przed czytelnikiem odsłania się fascynujący obraz wielce skomplikowanego ustroju, [w którym] autor należycie akcentuje sztukę rządzenia państwem. Gerard DeGroot, „Times”

Książka ta klarownie i wnikliwie ukazuje całą złożoność dziejów imperium rzymskiego. Pax Romana to świetny przykład pisarstwa historycznego, który z pewnością oświeci szerokie grono czytelników. Michael J. Taylor, University of California

To fantastyczna książka — łatwa w odbiorze i wciągająca aż do ostatniej strony. Goldsworthy nakreśla fascynujące powiązania i przybliża dzieje Rzymu w sposób, jaki byłby trudno osiągalny dla bardziej linearnego studium. Dla każdego, kogo intereSuje coś więcej niż chronologiczny opis rzymskich podbojów, jest to lektura obowiązkowa. ancient.eu.

Choć Goldsworthy słusznie wzdraga się przed kreśleniem analogii między światem rzymskim a współczesnym i przestrzega czytelnika przed wyciąganiem bezpośrednich «lekcji» z Pax Romana, jego książka porusza ponadczasowe kwestie [...] i skłania czytelnika do zastanowienia się nad charakterem imperiów oraz wyzwaniami, z jakimi musi się mierzyć każde supermocarstwo. ppłk. Richard S. Faulkner, Army University Press.

Pax Romana wskazuje dwa plusy imperializmu, sławiąc Rzymian za to, że przynieśli regionowi śródziemnomorskiemu pokój i stabilność na skalę i czas nieznane ani przedtem, ani potem [...]. Z książki tej płyną dwie ważne lekcje dla współczesności: Po pierwsze, trudno osiągnąć i utrzymać pokój. Po drugie, największe zagrożenie dla pax Romana stanowili nie obcy, ale wewnętrzne walki o władzę wśród samych Rzymian. Thomas Ricks, „New York Times Book Review”

Goldsworthy zgłębia tę epokę trzeźwym okiem [...]. Pokazuje, jak niegdysiejsi wojownicy i politycy napięli struny, które do dziś wibrują w życiu naszego kraju. Richard Snow, „Wall Street Journal”

Zwięzłe, a jednak bogate w detale studium Goldsworthy’ego to autorytatywne dzieło poświęcone realiom pax Romana. Ta oparta na solidnych naukowych podstawach książka powinna przypaść do gustu czytelnikom zainteresowanym […] rzymskim antykiem, a także historią Żydów i dziejami wczesnego chrześcijaństwa. Kevin Bezner, „Christian Review”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 708

Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




WYKAZ MAP

1. Impe­rium rzym­skie w okre­sie repu­bliki, ok. 60 r. p.n.e.

2. Cezar w Galii

3. Cyli­cja – pro­win­cja Cyce­rona

4. Impe­rium rzym­skie w roku 60 n.e.

5. Impe­rium rzym­skie w chwili śmierci Sep­ty­miu­sza Sewera, 211 r. n.e.

6. Ple­miona Bry­ta­nii oraz powsta­nie Boudiki, 60 r. n.e.

7. Judea w 66 r. n.e.

8. Egipt i porty nad Morzem Czer­wo­nym

9. Bity­nia i Pont – pro­win­cja Pli­niu­sza Młod­szego

10. Gra­nica na dol­nym Renie

11. Gra­nica na gór­nym Renie

12. Gra­nica na Dunaju

13. Rzym­ska Afryka Pół­nocna

14. Gra­nica w pół­noc­nej Bry­ta­nii i wał Hadriana

15. Gra­nica na Wscho­dzie i Par­tia

PODZIĘKOWANIA

Pisa­nie tego typu książki to dłu­go­trwały pro­ces, w któ­rym uczest­ni­czy wiele osób. Jak zawsze chcę podzię­ko­wać gorąco rodzi­nie i przy­ja­cio­łom, któ­rzy czy­tali i komen­to­wali kolejne wer­sje manu­skryptu, zwłasz­cza Kevi­nowi Powel­lowi, Ianowi Hughe­sowi, Phi­li­powi Maty­sza­kowi, Guy de la Bédoyère’owi i Ave­ril Gold­swor­thy. Doro­thy King cier­pli­wie wysłu­chała i prze­dys­ku­to­wała ze mną wiele z przed­sta­wio­nych w tej książce kon­cep­cji. Szcze­gólne podzię­ko­wa­nia należą się mojej agentce, Geo­r­gi­nie Capel, za entu­zjazm i za stwo­rze­nie sytu­acji, która dała mi czas na napi­sa­nie tej książki jak należy. Dzię­kuję także moim wydaw­com, Ala­nowi Sam­so­nowi z Wiel­kiej Bry­ta­nii i Steve’owi Was­ser­ma­nowi z USA oraz ich zespo­łom, za opu­bli­ko­wa­nie tak opa­słego tomu.

PRZEDMOWA

ŻYCIE W POKOJU

Pax Romana to jeden z łaciń­skich zwro­tów, co do któ­rych dzien­ni­ka­rze i kary­ka­tu­rzy­ści wciąż zakła­dają, że czy­tel­nicy zro­zu­mieją je bez koniecz­no­ści tłu­ma­cze­nia, podob­nie jak wyra­że­nia w rodzaju mea culpa czy Szek­spi­row­skie „et tu Brute”. Rysow­nik może przed­sta­wić współ­cze­snego poli­tyka w todze, san­da­łach i wieńcu lau­ro­wym, niczym Juliu­sza Cezara lub bli­żej nie­okre­ślo­nego rzym­skiego cesa­rza, wie­dząc, że odbiorcy pomy­ślą o przy­wódcy zdra­dzo­nym przez ludzi z naj­bliż­szego oto­cze­nia albo opę­ta­nym pychą i sza­leń­stwem jak Kali­gula bądź Neron. Nie­wiele szkół naucza łaciny lub greki, ale w tele­wi­zji poja­wia się mnó­stwo pro­gra­mów doku­men­tal­nych na temat Rzymu, a jesz­cze wię­cej fil­mów fabu­lar­nych, pre­zen­tu­ją­cych ostat­nio coraz bar­dziej dra­styczne wizje świata zdrady, seksu i prze­mocy – raczej krew i goli­zna niż dawny miecz i san­dały. Takie prze­ry­so­wa­nia mniej nam mówią o antycz­nej prze­szło­ści, a wię­cej o aktu­al­nych tren­dach w roz­rywce, ude­rza­jące jed­nak jest, że ich twórcy bez waha­nia osa­dzają takie histo­rie w rzym­skim kon­tek­ście, wie­rzą bowiem, że publicz­ność roz­po­zna ten świat.

Rzy­mia­nie nie prze­stają nas fascy­no­wać, mimo że od upadku impe­rium rzym­skiego na Zacho­dzie minęło już prze­szło pięt­na­ście stu­leci. Ich język, prawa, idee, nazwy miej­scowe i archi­tek­tura wywarły głę­boki wpływ na zachod­nią kul­turę, a znaczna tego część dotarła nawet w regiony zupeł­nie im nie­znane. Wiele państw i wielu przy­wód­ców, od Karola Wiel­kiego począw­szy, sta­rało się usank­cjo­no­wać swą wła­dzę, przy­wo­łu­jąc ducha Rzymu i jego cesa­rzy. Rzym czę­sto poja­wia się w ame­ry­kań­skich deba­tach na temat roli Sta­nów Zjed­no­czo­nych w świe­cie oraz ich przy­szło­ści i nawią­zują do niego ludzie o naj­róż­niej­szych prze­ko­na­niach poli­tycz­nych. Wyko­rzy­sty­wa­nie siły mili­tar­nej i naci­sków dyplo­ma­tycz­nych dla krze­wie­nia w świe­cie pax Ame­ri­cana jest pro­pa­go­wane przez jed­nych i przed­sta­wiane jako zło­wrogi spi­sek przez innych. Impe­ria nie są w modzie i zda­niem wielu wszystko, co koja­rzy się z impe­riami i impe­ria­li­zmem, musi być złe. W takim uję­ciu pokój, czy to rzym­ski, czy zapro­wa­dzony przez współ­cze­sne mocar­stwo, jest przy­krywką dla pod­boju i domi­na­cji. Nie jest to nowy pogląd. Pod koniec I wieku n.e. rzym­ski histo­ryk Tacyt przy­pi­sał pew­nemu kale­doń­skiemu wodzowi stwier­dze­nie, że Rzy­mia­nie „gra­bić, mor­do­wać i pory­wać nazy­wają fał­szy­wym mia­nem pano­wa­nia, a skoro pusty­nię uczy­nią – pokoju”1.

Słowa te poja­wiają się w bio­gra­fii sła­wią­cej teścia Tacyta, Agry­kolę, i poprze­dzają dra­ma­tyczną rela­cję z bitwy, w któ­rej odnosi on zwy­cię­stwo nad kale­doń­skimi ple­mio­nami. Ani w tym, ani w innych dzie­łach autor nie pre­zen­tuje się raczej jako zażarty kry­tyk rzym­skiego impe­rium, a ogólny ton lite­ra­tury z okresu rzym­skiego to apo­lo­gia potęgi i suk­cesu. Oczy­wi­ście nie ma w tym nic dziw­nego, gdyż w ludz­kiej natu­rze leży chcieć myśleć o sobie dobrze. Jak więk­szość impe­rial­nych mocarstw, Rzy­mia­nie uwa­żali, że ich domi­na­cja jest rze­czą ze wszech miar słuszną, zrzą­dze­niem bogów i dobro­dziej­stwem dla świata. Cesa­rze szczy­cili się, że ich rządy przy­nio­sły pokój pro­win­cjom, z korzy­ścią dla wszyst­kich miesz­kań­ców.

Jed­nak podziwu godny suk­ces impe­rium rzym­skiego był dłu­go­trwały; pax Romana pano­wał na pokaź­nych obsza­rach Europy Zachod­niej, Bli­skiego Wschodu i Afryki Pół­noc­nej przez setki lat. Region ten był sta­bilny i naj­wy­raź­niej dostatni, bez więk­szych śla­dów spu­sto­szeń. Wydaje się, że pokój rzym­ski był praw­dziwy, gdyż bunty i zamieszki na wielką skalę wybu­chały bar­dzo rzadko. Nawet kry­tycy impe­riów muszą pod tym wzglę­dem oddać Rzy­mowi spra­wie­dli­wość. Impe­rium rzym­skie było nie­zwy­kłe wedle wszel­kich norm, a to – obok fascy­na­cji, jaką wciąż budzi, i roli, jaką odgrywa w obec­nych deba­tach – spra­wia, że tym waż­niej­sze jest zro­zu­mie­nie, co naprawdę ozna­czał pax Romana. Nie bez zna­cze­nia jest, czy był on wytwo­rem wyłącz­nie bru­tal­nej potęgi mili­tar­nej i uci­sku czy sub­tel­niej­szych, bar­dziej pod­stęp­nych metod przy­musu. Rów­nie istotne jest wyro­bie­nie sobie poję­cia o kosz­tach cesar­skich rzą­dów pono­szo­nych przez pod­le­głe ludy i o odczu­ciach, jakie budziła w nich przy­na­leż­ność do obcego impe­rium. Pokaźna część popu­la­cji żyła w cesar­stwie rzym­skim i już sam ten fakt jest dobrym powo­dem, by chcieć zro­zu­mieć, co to ozna­czało. Warto zadać sobie pyta­nie, na ile pełny i bez­pieczny był w rze­czy­wi­sto­ści pax Romana, jed­nak na począ­tek zasta­nówmy się przez chwilę, co ozna­cza pokój jako taki.

Uro­dzi­łem się w cza­sie pokoju, moi rodzice prze­żyli drugą wojnę świa­tową. Matka pod­czas nalo­tów na Car­diff była małą dziew­czynką i do dziś pamięta wycie syren prze­ciw­lot­ni­czych, strach, jaki czuła, wcho­dząc do mrocz­nego, zim­nego schronu prze­ciw­lot­ni­czego w ogro­dzie, roz­ma­ite odgłosy bomb, min lądo­wych i dział prze­ciw­lot­ni­czych, stu­kot spa­da­ją­cych szrap­neli, smród po nalo­cie i domy obró­cone w gruzy, nie­kiedy z pogrze­ba­nymi w nich ludźmi. Opo­wiada też, jak razem z kole­żan­kami urzą­dzały kon­certy i zbie­rały drob­niaki, by „kupić spit­fire’a”, o wszech­obec­nych mun­du­rach i o tym, jak nie mogła przejść na drugą stronę ulicy z powodu stru­mie­nia cię­ża­ró­wek wio­zą­cych do portu żoł­nie­rzy i sprzęt przed desan­tem w Nor­man­dii. Wspo­mnie­nia te są wciąż żywe i napły­wają falą, ile­kroć mama roz­ma­wia o tam­tych dniach. Mój ojciec był prak­ty­kan­tem we flo­cie han­dlo­wej, prze­pły­nął Atlan­tyk, a potem słu­żył na Morzu Śród­ziem­nym, wspie­ra­jąc lądo­wa­nia w Tune­zji i we Wło­szech. Jego sta­tek znaj­do­wał się w Zatoce Neapo­li­tań­skiej pod­czas erup­cji Wezu­wiu­sza w 1944 roku, i zapa­mię­tał, że musiał sprzą­tać popiół z pokładu. Jedy­nie z rzadka wspo­mina o nie­ustan­nym zagro­że­niu ze strony U-Bootów i nie­przy­ja­ciel­skich samo­lo­tów, o eks­plo­du­ją­cych okrę­tach amu­ni­cyj­nych i o morzu pło­ną­cym od roz­la­nego paliwa, w któ­rym pły­wali ludzie, szu­ka­jąc ratunku. Odszedł z floty han­dlo­wej, a wkrótce potem, już w wieku pobo­ro­wym, tra­fił do Bry­tyj­skiego Man­datu Pale­styny, mię­dzy żydow­skich i arab­skich bojow­ni­ków, ata­ko­wany tak przez jed­nych, jak i dru­gich. Jego ojciec wal­czył w pierw­szej woj­nie świa­to­wej na fron­cie zachod­nim, pod Gal­li­poli oraz w Egip­cie i Pale­sty­nie. Żaden z nich nie był zawo­do­wym żoł­nie­rzem. Podob­nie jak miliony ich rówie­śni­ków „zro­bili swoje”, po czym z ulgą wró­cili do cywil­nego życia.

W roku 2015, kiedy pisa­łem tę książkę, obcho­dzono sie­dem­dzie­siątą rocz­nicę zwy­cięstw nad Niem­cami i Japo­nią, obok set­nej rocz­nicy wyda­rzeń z pierw­szej wojny świa­to­wej, ale wciąż natu­ralne wydaje się mówie­nie o latach 1939–1945 jako o WOJ­NIE – nawyk ten prze­ją­łem od rodzi­ców i ich rówie­śni­ków. Mój brat i ja nale­żymy do ostat­niej gene­ra­cji, dla któ­rej naoczne wspo­mnie­nie dru­giej wojny świa­to­wej jest odle­głe zale­d­wie o jedno poko­le­nie. Nie było to niczym nie­zwy­kłym w naszej szkole, gdzie rodzice byli nieco starsi niż śred­nia kra­jowa i ojco­wie wielu uczniów słu­żyli w siłach zbroj­nych, a przy­naj­mniej jeden został wysłany jako „chło­piec Bevina”2 do kopalni węgla. Wojna wciąż wyda­wała się bar­dzo bli­ska i więk­szość chłop­ców w naszym wieku miała mniej­szą lub więk­szą obse­sję na jej punk­cie. Nada­wano nowe słu­cho­wi­ska radiowe, a filmy wojenne krę­cone masowo w latach czter­dzie­stych, pięć­dzie­sią­tych i sześć­dzie­sią­tych ubie­głego wieku zesta­rzały się już na tyle, że poka­zy­wano je regu­lar­nie w tele­wi­zji. Oglą­da­li­śmy je nało­gowo, pochła­nia­li­śmy książki i komiksy o woj­nie, skle­ja­li­śmy pla­sti­kowe modele myśliw­ców, bom­bow­ców, czoł­gów i okrę­tów i uzbro­jeni w zabaw­kowe kara­biny toczy­li­śmy wyima­gi­no­wane bitwy, w któ­rych jedna strona wcie­lała się zwy­kle w Niem­ców lub Japoń­czy­ków, naśla­du­jąc naj­wier­niej, jak potra­fi­li­śmy, odgłosy wystrza­łów i eks­plo­zji. Cza­sami w zaba­wach prze­no­si­li­śmy się też na Dziki Zachód lub w kosmos – dwa dyżurne tematy tele­wi­zji z lat sie­dem­dzie­sią­tych XX w. – naj­czę­ściej jed­nak odtwa­rza­li­śmy drugą wojnę świa­tową. Była to dobra wojna prze­ciwko złym wro­gom i „nasi” wygrali ją, dowo­dzeni przez zna­nych akto­rów na ekra­nie, przez boha­te­rów naszych komik­sów oraz naszych ojców. W oczach chłopca wyda­wała się ona znacz­nie bar­dziej eks­cy­tu­jąca niż szkoła – a w naszych zaba­wach nikomu nie działa się krzywda, jeśli nie liczyć spo­ra­dycz­nych sinia­ków lub zadra­pań od prze­dzie­ra­nia się przez krzaki jeżyn.

Wojna została wygrana w roku 1945, tak więc uro­dzi­łem się i dora­sta­łem w cza­sach pokoju. Była to epoka zim­nej wojny, z groźbą trze­ciej wojny świa­to­wej cza­jącą się w tle, ale nie­re­alną dla dziecka, i jak pamię­tam, dopiero w latach osiem­dzie­sią­tych XX w. media zaczęły stra­szyć per­spek­tywą rychłej zagłady nukle­ar­nej. A potem zimna wojna skoń­czyła się nagle, nie­spo­dzie­wa­nie, nie­omal z dnia na dzień – sły­sza­łem, jak wiele osób pra­cu­ją­cych w wywia­dzie woj­sko­wym NATO przy­zna­wało, że było to dla nich zasko­cze­niem. Poli­tycy mówili o „poko­jo­wej dywi­den­dzie”, co ozna­czało reduk­cję sił zbroj­nych i prze­zna­cze­nie pie­nię­dzy na rze­czy, które miały pozy­skać im głosy wybor­ców. Jako stu­dent w począt­kach lat dzie­więć­dzie­sią­tych prze­cho­dzi­łem szko­le­nie woj­skowe na Uni­wer­sy­te­cie Oks­fordz­kim i w pro­gra­mie były wciąż zaję­cia z roz­po­zna­wa­nia pojaz­dów Układu War­szaw­skiego, ale już bez poczu­cia, że może to być wróg w przy­szłej wiel­kiej woj­nie. Trudno było wyobra­zić sobie kolejną wojnę świa­tową, a ja byłem już wtedy wystar­cza­jąco doj­rzały, by doce­nić, jakie mam szczę­ście, że żyję w tych cza­sach. Pano­wał pokój, przy­naj­mniej w tym sen­sie, że nie było żad­nych więk­szych wojen, w które uwi­kłane byłyby pań­stwa Zachodu. Jed­nak ani wtedy, ani na żad­nym eta­pie mojego życia pokój nie ozna­czał cał­ko­wi­tego braku kon­flik­tów zbroj­nych z udzia­łem Wiel­kiej Bry­ta­nii, nie mówiąc już o sze­ro­kim świe­cie.

Kilka mie­sięcy po moich naro­dzi­nach zaognił się kon­flikt w Irlan­dii Pół­noc­nej. Przez kil­ka­dzie­siąt lat wia­do­mo­ści tele­wi­zyjne poka­zy­wały zamieszki uliczne i kok­tajle Moło­towa oraz skutki zama­chów bom­bo­wych i innych ata­ków. Jest pew­nie kwe­stią seman­tyki i zapa­try­wań poli­tycz­nych, kiedy kam­pa­nia ter­ro­ry­styczna staje się wojną, ale ofiary śmier­telne były fak­tem. Choć ataki sku­piały się głów­nie na sto­sun­kowo nie­wiel­kim obsza­rze geo­gra­ficz­nym, nie­kiedy zwięk­szały zasięg, gdy IRA Tym­cza­sowa lub inne repu­bli­kań­skie ugru­po­wa­nia para­mi­li­tarne orga­ni­zo­wały zama­chy w Anglii, a cza­sem i w Euro­pie, na cele zarówno woj­skowe, jak i cywilne. Przez znaczną część mojego życia na sta­cjach kole­jo­wych nie było koszy na śmieci, ponie­waż uwa­żano, że łatwo można ukryć w nich bomby. W jed­no­stce szko­le­nio­wej wyraź­nie zaka­zano nam nosze­nia mun­du­rów poza kosza­rami, jeśli nie bra­li­śmy udziału w ćwi­cze­niach lub defi­la­dzie, z powodu domnie­ma­nego ryzyka, że zosta­niemy obrani za cel przez ter­ro­ry­stów. Dopiero sto­sun­kowo nie­dawno siły zbrojne ode­szły od tej zasady.

Od zakoń­cze­nia dru­giej wojny świa­to­wej zda­rzył się tylko jeden rok, w któ­rym żaden bry­tyj­ski żoł­nierz nie zgi­nął pod­czas służby czyn­nej. Oprócz wojny kore­ań­skiej toczyły się liczne kon­flikty towa­rzy­szące wyco­fy­wa­niu się z impe­rium. Za mojego życia były Fal­klandy, pierw­sza wojna w Zatoce Per­skiej oraz – po erze „poko­jo­wej dywi­dendy” – Sierra Leone, Irak i Afga­ni­stan, nie mówiąc już o ope­ra­cjach powietrz­nych na Bał­ka­nach, w Libii oraz w innych kra­jach albo o ini­cja­ty­wach poko­jo­wych tam, gdzie pokój pozo­sta­wiał sporo do życze­nia. Nawet gdy Wielka Bry­ta­nia nie jest zaan­ga­żo­wana bez­po­śred­nio, rzadko zda­rza się, by prasa czy tele­wi­zja nie infor­mo­wały o jakimś kon­flik­cie gdzieś na świe­cie. Podob­nie jak głód czy trzę­sie­nia ziemi, wojny dają się aż nazbyt łatwo zba­ga­te­li­zo­wać jako jedna z tych strasz­nych rze­czy, jakie zda­rzają się w odle­głych kra­jach, rela­cje zaś są zwy­kle pobieżne, wypie­rane przez kolejne tematy.

Lista kon­flik­tów po roku 1945 byłaby długa i przy­gnę­bia­jąca. Żaden z nich nie spo­wo­do­wał nawet w przy­bli­że­niu tylu znisz­czeń co wojny świa­towe, ale to kiep­ska pocie­cha dla ludzi uwi­kła­nych w owe walki, wśród któ­rych były zarówno jawne wojny mię­dzy pań­stwami, jak i dłu­go­trwałe kam­pa­nie prze­mocy toczone przez nie­wiel­kie spo­łecz­no­ści, bojówki lub inne nie­re­gu­larne woj­ska. Jed­nak dla więk­szo­ści miesz­kań­ców Zachodu nawet kon­flikty, w któ­rych uczest­ni­czyły ich wła­sne kraje, były odle­głymi spra­wami, pro­wa­dzo­nymi przez zawo­dow­ców, nie­ma­ją­cymi bez­po­śred­niego wpływu na życie codzienne. Wielka Bry­ta­nia nie zaznała groźby inwa­zji od cza­sów dru­giej wojny świa­towej, Stany Zjed­no­czone jesz­cze dłu­żej. Żaden kon­flikt po roku 1945 nie sta­no­wił poważ­nego zagro­że­nia dla ist­nie­nia tych kra­jów ani nie gro­ził odcię­ciem dostaw żyw­no­ści lub innych nie­zbęd­nych dóbr. Zimna wojna mogła eska­lo­wać do takiego poziomu, ale mimo momen­tów kry­zysu tak się nie stało.

Dziś główne zagro­że­nie dla zachod­nich państw sta­nowi ter­ro­ryzm. To on domi­nuje obec­nie w mediach, gdyż piszę tę przed­mowę w listo­pa­dzie 2015 roku, zale­d­wie parę dni po bru­tal­nych ata­kach ter­ro­ry­stycz­nych w Paryżu, w któ­rych zgi­nęła ponad setka nie­win­nych osób, a inne odnio­sły cięż­kie, być może śmier­telne obra­że­nia. Przy całej swej gro­zie tego rodzaju potworny czyn nie sprawi, że Paryż prze­sta­nie funk­cjo­no­wać jako mia­sto, ośro­dek han­dlu, sie­dziba rządu i dom dla prze­szło dwóch milio­nów ludzi. Życie będzie toczyć się dalej, nawet jeśli jest to bole­sne dla tych, któ­rzy stra­cili swych bli­skich, tak jak toczyło się dalej w Nowym Jorku, Waszyng­to­nie, Lon­dy­nie, Bruk­seli, Madry­cie i Syd­ney po ter­ro­ry­stycz­nych ata­kach na te mia­sta. Liczeb­ność ter­ro­ry­stów oraz dostępne dla nich środki i broń ogra­ni­czają zakres szkód, jakie mogą wyrzą­dzić. W cza­sie dru­giej wojny świa­to­wej potrzeba było dłu­go­trwa­łych nalo­tów, nio­są­cych śmierć, rany i znisz­cze­nia na znacz­nie więk­szą skalę, by spa­ra­li­żo­wać ośro­dek miej­ski.

Głów­nym celem ter­ro­ry­stów jest zdo­by­cie roz­głosu, sze­rze­nie stra­chu i budo­wa­nie wła­snej repu­ta­cji. Nie mając szans na mili­tarne zwy­cię­stwo, liczą jedy­nie na wywo­ła­nie wstrząsu w kra­jach, które ata­kują, zmie­nia­jąc nastroje publiczne, by osią­gnąć taki czy inny poli­tyczny cel. Walka z ruchami ter­ro­ry­stycz­nymi jest bar­dzo trudna, praw­do­po­dob­nie więc ataki te będą się powta­rzać, mniej lub bar­dziej spo­ra­dycz­nie, przez długi czas. Bez względu na to, jak sku­tecz­nie służby bez­pie­czeń­stwa ogra­ni­czają ter­ro­ry­stom swo­bodę manewru i utrud­niają dzia­łal­ność, należy wąt­pić, czy kie­dy­kol­wiek będą w sta­nie uda­rem­nić każdy ich plan. Sta­ty­stycz­nie ryzyko śmierci w zama­chu pozosta­nie niskie, ponie­waż współ­cze­sne popu­la­cje są bar­dzo duże, a ludzie się przy­sto­sują, być może bar­dziej ner­wowi niż przed poja­wie­niem się tego zagro­że­nia, ale wciąż znacz­nie bar­dziej zaab­sor­bo­wani tro­skami codzien­nego życia. Nie­wy­klu­czone, że takie ataki budzą w spo­łe­czeń­stwie raczej gniew niż lęk. Olbrzy­mia więk­szość ludzi w kra­jach Zachodu będzie na­dal mieć poczu­cie, że żyje w cza­sach pokoju. Wielu z nich będzie trak­to­wać sta­bil­ność, bez­pie­czeń­stwo, wydłu­że­nie życia i dosta­tek powo­jen­nego świata jako rzecz natu­ralną i nor­malną, czy wręcz jako należne sobie prawo. Łatwo zapo­mnieć, że jest tylko kwe­stią przy­padku, że uro­dzi­li­śmy się wła­śnie tu i teraz.

Ta książka mówi o rzym­skim świe­cie oraz impe­rium rzym­skim. Poświę­ci­łem tak wiele miej­sca na opo­wieść o swoim życiu i obec­nych cza­sach, by przy­po­mnieć, że pokój nie jest rze­czą abso­lutną, lecz względną. Ludzie mogą uwa­żać, że żyją w spo­koj­nym świe­cie, nawet kiedy doko­nują się akty zor­ga­ni­zo­wa­nej prze­mocy i trwają poważne ope­ra­cje woj­skowe. Ogromny wpływ na per­spek­tywę ma odle­głość. Ci, któ­rzy służą w siłach zbroj­nych, zwłasz­cza na fron­cie, oraz ich rodziny, będą zapewne mieli bar­dzo odmienne wyobra­że­nie o tych dzie­się­cio­le­ciach. Trzeba o tym pamię­tać, kiedy patrzymy na świa­dec­twa z okresu rzym­skiego. Nie powin­ni­śmy być zasko­czeni, znaj­du­jąc dowody walk i wojen toczą­cych się gdzieś w impe­rium nawet w szczy­to­wym okre­sie domnie­ma­nego pax Romana. Istotne jest roz­po­zna­nie ich skali i czę­sto­tli­wo­ści oraz próba oceny, jak dalece wpły­wały one na życie ogółu lud­no­ści. Odpo­wiedź nie będzie pro­sta, ale w tym wła­śnie tkwi sedno sprawy. Nawet we współ­cze­snym świe­cie pokój jest rze­czą rzadką i cenną. Jeśli Rzy­mia­nie fak­tycz­nie stwo­rzyli warunki, w któ­rych więk­szość pro­win­cji żyła przez długi czas w pokoju, to warto się przyj­rzeć, jak tego doko­nali.

Jestem histo­ry­kiem i książka ta jest próbą zro­zu­mie­nia pew­nego aspektu prze­szło­ści na jego wła­snych pra­wach. Nie ma ona być ani uspra­wie­dli­wie­niem, ani potę­pie­niem impe­rium rzym­skiego czy impe­ria­li­zmu w ogóle, ale przed­sta­wie­niem wyda­rzeń oraz wyja­śnie­niem, dla­czego do nich doszło. Nie zamie­rzam też prze­pro­wa­dzać szcze­gó­ło­wego porów­na­nia mię­dzy Rzy­mem a innymi impe­ria­li­stycz­nymi potę­gami, czy też doszu­ki­wać się lek­cji dla cza­sów obec­nych. Inni mają do tego znacz­nie więk­sze kwa­li­fi­ka­cje – a mnó­stwo ludzi nie­ma­ją­cych zbyt­niego poję­cia o histo­rii ani o współ­cze­sno­ści nie­wąt­pli­wie będzie twier­dzić sta­now­czo, że rzym­skie doświad­cze­nie dowo­dzi tego czy tam­tego. Histo­ria uczy, ale roz­są­dek naka­zuje dobrze zro­zu­mieć daną epokę, nim zacznie się wysnu­wać jakie­kol­wiek wnio­ski. Ta książka sta­wia sobie taki wła­śnie cel.

WSTĘP

CHWAŁA WIĘKSZA NIŻ WOJENNA

Im [Rzy­mia­nom] w prze­strzeni i w cza­sie żad­nej gra­nicy nie kładę: Bez­kre­sne dałem pano­wa­nie.

Słowa Jowi­sza w Ene­idzie Wergi­liu­sza, lata dwu­dzie­ste I w. p.n.e.3

PAX ROMANA

„Gdyby kto musiał wska­zać w histo­rii świata okres, w któ­rym ludz­kość cie­szyła się naj­więk­szą szczę­śli­wo­ścią i dobro­by­tem, bez waha­nia wymie­niłby okres od śmierci Domi­cjana do wstą­pie­nia na tron Kom­mo­dusa [tzn. 96–180 n.e.]. Roz­le­głym obsza­rem Cesar­stwa Rzym­skiego rzą­dziła wów­czas wła­dza nie­ogra­ni­czona pod prze­wo­dem cnoty i rozumu”4.

Opi­nia Edwarda Gib­bona na temat impe­rium rzym­skiego u szczytu potęgi była nad­zwy­czaj przy­chylna, pod­kre­śla­jąc wagę zasad­ni­czego motywu jego dzieła śle­dzą­cego schy­łek i upa­dek cesar­stwa. Z per­spek­tywy końca XVIII wieku nie był to pogląd zupeł­nie nie­uza­sad­niony. Europa w cza­sach Gib­bona poszat­ko­wana była na mniej­sze i więk­sze pań­stwa, nie­ustan­nie rywa­li­zu­jące o wła­dzę i czę­sto toczące mię­dzy sobą wojny, pod­czas gdy – słusz­nie lub nie – Afryka Pół­nocna i Azja wyda­wały się pry­mi­tywne. Cały ten obszar zjed­no­czony pod egidą Rzymu przy­na­le­żał do wyra­fi­no­wa­nej kul­tury grecko-rzym­skiej. Była to monar­chia, ledwo zama­sko­wana „ideą wol­no­ści”, ale przy­no­sząca powszechne dobro, kiedy władca był czło­wie­kiem przy­zwo­itym i kom­pe­tent­nym. Pomniki jej świet­no­ści – świą­ty­nie, drogi, akwe­dukty, amfi­te­atry i łuki – prze­trwały do cza­sów Gib­bona. Więk­szość ist­nieje do dziś, a stu­le­cia wyko­pa­lisk zna­cząco pomno­żyły ich liczbę i dostar­czyły mnó­stwa innych zabyt­ków, wiel­kich i małych. Impe­rium pro­spe­ro­wało, gdyż pano­wał w nim pokój; wojna została wygnana na gra­nice, któ­rych strze­gło woj­sko. Był to pax Romana, czyli pokój rzym­ski, który umoż­li­wił roz­kwit znacz­nej czę­ści zna­nego świata.

Nawet dziś wielu ludzi pozo­staje pod wra­że­niem tech­nicz­nych umie­jęt­no­ści Rzy­mian i pozor­nej nowo­cze­sno­ści ich świata. Ten obraz zaawan­so­wa­nia cywi­li­za­cyj­nego współ­ist­nieje z obra­zem deka­den­cji, ukry­tego okru­cień­stwa maso­wego nie­wol­nic­twa i bru­tal­nych walk gla­dia­tor­skich oraz nie­obli­czal­nego i bar­dzo zin­dy­wi­du­ali­zo­wa­nego okru­cień­stwa sza­lo­nych i złych cesa­rzy. Mimo to powszechne jest odczu­cie, że świat poza gra­ni­cami Rzymu był smętny i ponury. Rzym był cywi­li­zo­wa­nym świa­tem o gra­ni­cach wyzna­czo­nych przez bariery takie jak wał Hadriana, kolejny wielki monu­ment, który do dziś wije się przez wzgó­rza Nor­tum­brii jako pozo­sta­łość nie­ist­nie­ją­cego już impe­rium. W rze­czy­wi­sto­ści wał Hadriana był wyjąt­kiem i takie liniowe gra­nice zda­rzały się rzadko. Kiedy Rzym upadł, Europa pogrą­żyła się w mro­kach śre­dnio­wie­cza, umie­jęt­ność czy­ta­nia i pisa­nia oraz wie­dza naukowa popa­dły w zapo­mnie­nie, a tam, gdzie nie­gdyś pano­wał pokój, sza­lały wojny i wszel­kiego rodzaju prze­moc.

Pokój jest dziś zja­wi­skiem nie­mal rów­nie rzad­kim jak dla Gib­bona i jego współ­cze­snych i jeśli Rzy­mia­nie naprawdę utrzy­mali go przez długi czas na tak roz­le­głym obsza­rze, zasłu­guje to na wyja­śnie­nie. Sta­ro­żytni auto­rzy greccy i rzym­scy powszech­nie wychwa­lali pokój, zara­zem jed­nak uwa­żali za rzecz natu­ralną, że wojny są czę­ste. Słowo pax zaczęło ozna­czać coś bar­dzo zbli­żo­nego do naszego „pokoju” w I wieku p.n.e. Opie­wali go poeci, czę­sto przed­sta­wia­jąc jako naj­bar­dziej pożą­dany stan. Rzym­scy cesa­rze szczy­cili się pie­lę­gno­wa­niem go i nie­kiedy uży­wali wyra­że­nia „pokój rzym­ski”, mówiąc o korzy­ściach, jakie dawało impe­rium. Mówili także sporo o chwale zwy­cięstw. Impe­ra­tor, słowo, od któ­rego pocho­dzi angiel­skie empe­ror, „cesarz”, ozna­czało „zwy­cię­skiego wodza”, a repu­ta­cja władcy dozna­wała uszczerbku, jeśli jego woj­ska pono­siły poważne klę­ski, bez względu na to, czy dowo­dził nimi oso­bi­ście.

Wojna odgry­wała donio­słą rolę w dzie­jach Rzymu. Rzy­mia­nie toczyli wiele wojen, dzięki któ­rym wła­dali impe­rium roz­cią­ga­ją­cym się od Atlan­tyku po Eufrat i od Sahary po pół­nocną Bry­ta­nię. Sama jego wiel­kość pozo­staje impo­nu­jąca nawet dziś – żadne inne pań­stwo nie kon­tro­lo­wało ni­gdy wszyst­kich ziem wokół Morza Śród­ziem­nego – było to zwłasz­cza godne uwagi w epoce nie­zna­ją­cej współ­cze­snych środ­ków komu­ni­ka­cji i trans­portu. Jesz­cze bar­dziej ude­rza­jąca jest jego dłu­go­wiecz­ność. Sycy­lia, pierw­sza z rzym­skich pro­win­cji, pozo­sta­wała pod wła­dzą Rzymu ponad osiem­set lat. Bry­ta­nia, jeden z ostat­nich nabyt­ków, była czę­ścią impe­rium przez trzy i pół wieku. Cesar­stwo wschod­nie, które uwa­żało się za rzym­skie, prze­trwało jesz­cze dłu­żej i nie­które tam­tej­sze regiony pozo­stały „rzym­skie” przez pół­tora tysiąc­le­cia. Inne potęgi, na przy­kład impe­ria Alek­san­dra Wiel­kiego i Czyn­gis-chana, doko­nały eks­pan­sji szyb­ciej niż Rzy­mia­nie, a kilka kon­tro­lo­wało nawet więk­sze tery­to­rium – z grub­sza ćwierć kuli ziem­skiej w wypadku impe­rium bry­tyj­skiego. Jed­nak żadne z nich nie prze­trwało tak długo; jest też rze­czą sporną, czy któ­re­kol­wiek miało tak wielki wpływ na póź­niej­szą histo­rię.

Rzy­mia­nie byli wojow­ni­czy i agre­sywni, ale o tym nie trzeba chyba mówić, gdyż impe­rium nie da się stwo­rzyć ani utrzy­mać bez prze­mocy. Dokładne liczby są nie do usta­le­nia, możemy jed­nak śmiało stwier­dzić, że na prze­strzeni wie­ków miliony zgi­nęły w toku wojen toczo­nych przez Rzym, miliony tra­fiły do nie­woli, a jesz­cze wię­cej żyło pod rzym­skimi rzą­dami, czy im się to podo­bało czy nie. Rzy­mia­nie byli impe­ria­li­stami – słowo to, tak samo jak „impe­rium”, wywo­dzi się od łaciń­skiego impe­rium, choć Rzy­mia­nie uży­wali go w nieco odmien­nym sen­sie. Takie stwier­dze­nie jest oczy­wi­ście zwy­kłym tru­izmem. Suk­cesy Rzy­mian świad­czą o tym, że byli oni bie­gli w sztuce wojen­nej i zręczni w pod­po­rząd­ko­wy­wa­niu sobie innych. Inne impe­ria robiły w zasa­dzie to samo, żadne jed­nak nie dorów­nało Rzy­mowi talen­tem do wchła­nia­nia ościen­nych ludów. Kiedy cesar­stwo w zachod­niej czę­ści Morza Śród­ziem­nego w końcu upa­dło, w żad­nej z pro­win­cji nie poja­wił się choćby ślad ruchów nie­pod­le­gło­ścio­wych, co ostro kon­tra­stuje z roz­pa­dem dwu­dzie­sto­wiecz­nych impe­rialnych potęg po roku 1945. Gdy wokół nich sys­tem walił się w gruzy, miesz­kańcy pro­win­cji wciąż chcieli być Rzy­mianami. Trudno im było wyobra­zić sobie świat bez Rzymu i naj­wy­raź­niej wizja ta nie wyda­wała się wcale kusząca.

Potęga Rzymu trwała tak długo, że wspo­mnie­nia cza­sów sprzed rzym­skiej domi­na­cji musiały być nikłe. Bunty były zaska­ku­jąco rzad­kie i nie­mal zawsze wybu­chały poko­le­nie lub dwa od pod­boju. W okre­sie naj­więk­szego roz­kwitu impe­rium lwia część rzym­skiej armii sta­cjo­no­wała na jego obrze­żach, w stre­fach gra­nicz­nych, limes – pewien grecki mówca z II wieku n.e. porów­nał żoł­nie­rzy do muru obron­nego ota­cza­ją­cego impe­rium, jak gdyby całe sta­no­wiło jedno mia­sto. Wojny wciąż trwały, ale toczyły się głów­nie na tych gra­ni­cach. Pro­win­cje wewnętrzne mie­ściły nie­wiel­kie gar­ni­zony, a wiele obsza­rów rzadko widy­wało sfor­mo­wane oddziały rzym­skich żoł­nie­rzy. Ogromne poła­cie impe­rium pozo­sta­wały cał­ko­wi­cie wolne od wojen przez sto albo i wię­cej lat z rzędu.

Taki przy­naj­mniej jest tra­dy­cyjny pogląd, który znaj­duje odzwier­cie­dle­nie w powszech­nych wyobra­że­niach na temat Rzymu. Opi­nia naukowa zmie­nia się znacz­nie czę­ściej i każdy histo­ryk czy arche­olog zaj­mu­jący się tym okre­sem zakwe­stio­no­wałby w spo­rej czę­ści powyż­szy zarys, nie­któ­rzy zaś odrzu­ci­liby go zupeł­nie. Na razie powiedzmy po pro­stu, że prawda jest znacz­nie bar­dziej skom­pli­ko­wana niż to skró­towe uję­cie. Nie ulega jed­nak wąt­pli­wo­ści, iż znaczne obszary impe­rium przez dłu­gie okresy nie były areną poważ­nych dzia­łań mili­tar­nych, a co dopiero otwar­tej wojny.

Należy pamię­tać, jaką rzad­ko­ścią było to w udo­ku­men­to­wa­nych dzie­jach, zwłasz­cza na tere­nach kon­tro­lo­wa­nych przez Rzym. W żad­nym póź­niej­szym okre­sie Europa Zachod­nia, Afryka Pół­nocna czy też Bli­ski Wschód nie doświad­czyły ani jed­nego stu­le­cia, w któ­rym nie doszłoby do jakie­goś poważ­nego kon­fliktu, a zwy­kle zda­rzały się one znacz­nie czę­ściej. Ci z nas, któ­rzy żyją w świe­cie zachod­nim w ostat­nim pół­wie­czu, są nazbyt skłonni trak­to­wać pokój jako rzecz oczy­wi­stą, uzna­jąc go za stan natu­ralny – jeste­śmy zbyt zamożni, zbyt wykształ­ceni, po pro­stu zbyt cywi­li­zo­wani, by pozwo­lić, aby znisz­czyła to wojna – a sprawy zagra­niczne ogól­nie, nie mówiąc już o decy­zjach o zaan­ga­żo­wa­niu mili­tar­nym, nie odgry­wają nie­mal żad­nej roli, jeśli cho­dzi o wyniki wybo­rów5.

W pew­nym sen­sie być może nie różni się to zanadto od odczuć wielu miesz­kań­ców impe­rium rzym­skiego. Jeśli tak, to z początku było to nie­mal kwe­stią przy­padku. Rzym nie pod­bił więk­szej czę­ści zna­nego świata, by zapro­wa­dzić złotą erę pokoju. Eks­pan­sja wyni­kała z pra­gnie­nia korzy­ści i Rzy­mia­nie zupeł­nie otwar­cie mówili o bogac­twach i chwale, jakie nio­sło impe­rium. Mówili także dużo o pokoju jako naj­bar­dziej pożą­da­nym sta­nie. Na początku I wieku n.e. poeta Owi­diusz opi­sał pomnik pokoju – a kon­kret­nie pokoju będą­cego dzie­łem cesa­rza Augu­sta. Wyra­ził nadzieję, że bogini Pax „sub­telną obec­no­ścią” wypełni „świat cały”, gdzie „choć nie ma wro­gów ani przy­czyny do triumfu, ty masz wśród wodzów chwałę więk­szą niż wojenna. Niech żoł­nierz oręż chwyta gwoli swej obrony […]. Niech świat bli­sko i z dala drży przed Ene­adą; gdzie się go bać nie będą, niech tam poko­chają”6.

Owi­diusz był jed­nym z naj­mniej wojow­ni­czych spo­śród rzym­skich poetów, a jed­nak nawet dla niego pokój jest owo­cem zwy­cię­stwa, w któ­rym wro­go­wie zostali albo poko­nani, albo skło­nieni do zaak­cep­to­wa­nia rzym­skiej domi­na­cji i „poko­cha­nia” Rzymu. Nie jest to pokój mię­dzy rów­nymi part­ne­rami, sza­nu­ją­cymi sie­bie nawza­jem. Nieco wcze­śniej poeta Wergi­liusz mówił swoim roda­kom: „Ty, Rzy­mia­ni­nie, pamię­taj: masz wład­nie rzą­dzić ludami. Te są twoje kunszty: Masz poko­jowi nadać prawo, szczę­dzić pod­da­nych, wojną poskra­miać zuchwa­łych”7. Ten sam rdzeń co pax miało łaciń­skie słowo pacare, „zapro­wa­dzać spo­kój, pod­bić”, uży­wane czę­sto na okre­śle­nie agre­syw­nej wojny prze­ciwko obcemu ludowi. Pax Romana był rezul­ta­tem rzym­skich zwy­cięstw i pod­bo­jów. Wojny toczono, ponie­waż przy­no­siły korzyść Rzy­mowi oraz – tak przy­naj­mniej widzieli to Rzy­mia­nie – wyma­gało tego ich wła­sne bez­pie­czeń­stwo, i dopiero póź­niej, gdy domi­na­cja stała się fak­tem, poja­wiło się poczu­cie, że ist­nieje obo­wią­zek dobrego rzą­dze­nia pod­bi­tymi, zapew­nie­nia pro­win­cjom pokoju i bez­pie­czeń­stwa. Nie kłó­ciło się to z jaw­nym pra­gnie­niem czer­pa­nia korzy­ści z domi­na­cji, ale uzu­peł­niało je. Pokój sprzy­jał dobro­by­towi, co ozna­czało, że wyż­sze mogły być dochody z podat­ków oraz innych źró­deł.

Rzym opa­no­wał więk­szą część trzech zna­nych sobie kon­ty­nen­tów: Europy, Afryki i Azji. Jowisz u Wergi­liu­sza obie­cał Rzy­mia­nom impe­rium sine fine – impe­rium lub wła­dzę bez końca i gra­nic. Pod­bici otrzy­my­wali „pokój rzym­ski”, czy im się to podo­bało czy nie, a doko­ny­wano tego groźbą lub uży­ciem siły mili­tar­nej, którą posłu­gi­wano się bez­względ­nie i bru­tal­nie – jak ujął to Tacyt, poko­jem nazy­wano pust­ko­wie. Rzy­mia­nie byli w pełni świa­domi, że inni mogą nie życzyć sobie ich wła­dzy, ale nie ozna­czało to, by kie­dy­kol­wiek poważ­nie wąt­pili w słusz­ność jej roz­sze­rza­nia.

Rzy­mia­nie byli wojow­ni­czymi, agre­syw­nymi impe­ria­li­stami, któ­rzy wycią­gali ze swych pod­bo­jów mak­si­mum korzy­ści. W dzi­siej­szych cza­sach impe­ria nie budzą powszech­nego podziwu, a już na pewno nie wśród zachod­nich uczo­nych. Impe­rialna prze­szłość Wiel­kiej Bry­ta­nii jest przez nią samą w dużej mie­rze igno­ro­wana (jak zresztą cała jej histo­ria, z wyjąt­kiem kilku wąskich tema­tów i okre­sów) albo postrze­gana mocno nie­przy­chyl­nym okiem. W Sta­nach Zjed­no­czo­nych próby porów­ny­wa­nia ich wła­snej sytu­acji z daw­nymi impe­riami, czy to bry­tyj­skim, rzym­skim czy jakim­kol­wiek innym, budzą zwy­kle kon­tro­wer­sje, odzwier­cie­dla­jąc bar­dzo zróż­ni­co­wane poglądy na to, jaką rolę Ame­ryka powinna odgry­wać w świe­cie. Sto lat temu więk­szość – choć nie wszy­scy – miesz­kań­ców Zachodu żyła w ogól­nym prze­ko­na­niu, że impe­ria mogą być, i czę­sto są, rze­czą dobrą. Dziś sytu­acja wygląda zupeł­nie ina­czej. Zagra­niczne inter­wen­cje USA oraz ich sojusz­ni­ków są z miej­sca kry­ty­ko­wane jako impe­rializm, nie tylko przez pań­stwa będące ich celem, ale przez samych Ame­rykanów.

Ist­nieje nie­bez­pie­czeń­stwo, że po pro­stu zastą­pi­li­śmy jedno nad­mierne uprosz­cze­nie innym. Nie­chęć do impe­riów skła­nia czę­sto do scep­ty­cy­zmu wobec ich doko­nań. Wiele powsta­łych nie­dawno prac nauko­wych podaje w wąt­pli­wość spraw­ność pań­stwa rzym­skiego, zarówno w cza­sach repu­bliki, jak i pod rzą­dami cesa­rzy. Arche­olo­dzy, któ­rzy daw­niej mówili z entu­zja­zmem o pro­ce­sie roma­ni­za­cji pro­win­cji, nie­mal bez wyjątku odrzu­cili ten ter­min i sto­jącą za nim kon­cep­cję, czę­sto z zaska­ku­jącą furią. Wpływ i zna­cze­nie rzym­skich rzą­dów są kwe­stio­no­wane, wszel­kie oznaki oporu – czy to poli­tycz­nego, czy kul­tu­ral­nego – postrze­gane jako bar­dziej istotne, stu­le­cia impe­rial­nych rzą­dów zaś trak­to­wane jako aber­ra­cje. Rzy­mia­nie przed­sta­wiani są raczej jako bru­talni wyzy­ski­wa­cze niż krze­wi­ciele cywi­li­za­cji, a w ramach tego ogól­nego scep­ty­cy­zmu pod zna­kiem zapy­ta­nia sta­wia się też real­ność domnie­ma­nego pax Romana. Prze­chwałki o ogar­nia­ją­cym cały świat pokoju stają się jedy­nie pro­pa­gandą mającą uspra­wie­dli­wić cesar­skie rządy, ukry­wa­jąc wszech­obecny ban­dy­tyzm, opór oraz ucisk ze strony władz. Współ­cze­sne poglądy na rzym­ski świat bywają naprawdę ponure. Jeden z nich okre­śla dzieje impe­rium rzym­skiego jako zwy­kły roz­bój. Inny, mniej skrajny, ale kry­tyczny, mówi:

Rzym­skie stwier­dze­nia, jakoby miesz­kańcy pro­win­cji cie­szyli się nie­prze­rwa­nym poko­jem, były prze­sadą i nie­któ­rzy Rzy­mia­nie wie­dzieli o tym. Pomi­ja­jąc już powsze­dnią prze­moc, która cecho­wała życie we wszyst­kich sta­ro­żyt­nych spo­łe­czeń­stwach, pro­win­cje nękały rów­nież bunty i kon­flikty spo­łeczne o cha­rak­te­rze poważ­niej­szym, niż cesa­rze byli gotowi ofi­cjal­nie przy­znać. Pro­win­cje były nie tyle spa­cy­fi­ko­wane, ile pacy­fi­ko­wane wciąż na nowo, i nie pano­wał w nich spo­kój8.

Coś z pax Romana wciąż tu pozo­staje, jed­nak jego zakres jest poważ­nie ogra­ni­czony, choć – co istotne – rze­koma „powsze­dnia prze­moc” nie jest cechą wyłącz­nie rzym­ską. Innym podej­ściem jest przy­zna­nie, że w znacz­nej czę­ści impe­rium pano­wał powszechny pokój, ale jego cena dla lud­no­ści pro­win­cji była o wiele za wysoka: „Pokój rzym­ski – nawet jeśli dla olbrzy­miej więk­szo­ści popu­la­cji był to pokój, jakim cie­szy się udo­mo­wione zwie­rzę, trzy­mane wyłącz­nie ze względu na korzy­ści, któ­rych dostar­cza – był trwałą rze­czy­wi­sto­ścią”9.

Jed­nak wiel­ko­ści i dłu­go­wiecz­no­ści rzym­skiego impe­rium nie da się zane­go­wać, co ozna­cza, że takie poglądy zakła­dają, iż udzia­łem wielu lub więk­szo­ści pro­win­cji przez znaczną część ich dzie­jów był albo dłu­go­trwały ucisk, albo roz­ru­chy i masowy roz­lew krwi, a to z kolei spra­wia, że trudno wytłu­ma­czyć ową żywot­ność. Ta inter­pre­ta­cja impli­kuje, że Rzy­mia­nie byli jesz­cze zręcz­niejsi w sztuce pod­po­rząd­ko­wy­wa­nia sobie innych, niż­by­śmy ocze­ki­wali, i gdyby była praw­dziwa, mia­łaby głę­boki wpływ na nasze zro­zu­mie­nie tego okresu. Inni uczeni suge­rują ostroż­nie, że dłu­gie ist­nie­nie impe­rium było dzie­łem przy­padku, efek­tem ogól­niej­szych czyn­ni­ków, które skło­niły tak znaczną część świata do zjed­no­cze­nia się w owym cza­sie wokół wspól­nego śród­ziem­no­mor­skiego modelu gospo­dar­czego. Jed­nak tak wie­lo­wie­kowy suk­ces nie wska­zuje na zwy­kły zbieg oko­licz­no­ści, wciąż też wyja­śnie­nia domaga się kwe­stia, dla­czego to wła­śnie Rzy­mowi, a nie jakie­muś innemu pań­stwu przy­pa­dła domi­nu­jąca rola.

Oznaki dobro­bytu na wiel­kich obsza­rach impe­rium są nie­za­prze­czalne, co nie ozna­cza, że ów kom­fort i zamoż­ność były roz­ło­żone równo lub spra­wie­dli­wie pod jakim­kol­wiek wzglę­dem. Ozna­cza to jed­nak, że pro­win­cje nie były wyzy­ski­wane do tego stop­nia, by to je zruj­no­wało i wpę­dziło w nędzę wszyst­kich ich miesz­kań­ców – przez co nie należy rozu­mieć, że nie było takich, któ­rych to spo­tkało. Nie ma też wyraź­nych dowo­dów wojen na roz­le­głych poła­ciach rzym­skiego świata w dłu­gich prze­dzia­łach czasu, a ich obec­ność trzeba wnio­sko­wać z alu­zji albo po pro­stu z zało­że­nia, że cesar­ska pro­pa­ganda musiała zawie­rać mnó­stwo prze­kła­mań. Twier­dze­nie, że lud­ność się bun­to­wała, nie jest łatwe do uza­sad­nie­nia w wypadku więk­szo­ści pro­win­cji i okre­sów. Do tego docho­dzi kwe­stia prze­mocy na mniej­szą skalę i pyta­nie, czy była ona tole­ro­wana przez Rzym – albo uwa­żana za nie­moż­liwą do wyko­rze­nie­nia. Wielu uczo­nych twier­dzi, że ban­dy­tyzm był w impe­rium powszechną plagą, ale dowody by­naj­mniej nie są oczy­wi­ste.

Okres rzym­skiej domi­na­cji oraz impe­rium sta­nowi spory wyci­nek dzie­jów ziem, które weszły w jego skład, i jasne jest, że pod wie­loma wzglę­dami znacz­nie róż­nił się on od okre­sów przed i po narzu­ce­niu rzym­skiej wła­dzy. Warto jesz­cze raz przyj­rzeć się pax Romana, pró­bu­jąc zro­zu­mieć, co on naprawdę ozna­czał i czy Rzy­mia­nie fak­tycz­nie wła­dali poko­jo­wym i sta­bil­nym impe­rium, gdzie wojny były rzad­kie i wygnane w więk­szo­ści na obrzeża świata. By odpo­wie­dzieć na te pyta­nia, musimy roz­wa­żyć, w jaki spo­sób impe­rium powstało i jak było zarzą­dzane. Co naj­waż­niej­sze, mimo wszyst­kich pro­ble­mów, jakie wyni­kają z tego, że olbrzy­mia więk­szość świa­dectw wytwo­rzona została przez impe­rialną wła­dzę, musimy wziąć pod uwagę doświad­cze­nia nie tylko Rzy­mian, ale i pod­bi­tych ludów.

Nie liczę na to, że uda mi się omó­wić szcze­gó­łowo, jak dalece życie zmie­niło się po narzu­ce­niu rzym­skiej zwierzch­no­ści albo bez­po­śred­nich rzą­dów, temat ten jest bowiem roz­le­gły i skom­pli­ko­wany. Świa­dec­twa są w dużej mie­rze arche­olo­giczne, uza­leż­nione od liczby i jako­ści wyko­pa­lisk, badań tere­no­wych oraz innych prac wyko­na­nych w danym regio­nie. Dla nie­któ­rych pro­win­cji mamy znacz­nie wię­cej danych niż dla innych; czę­sto kon­cen­trują się one na wybra­nych obsza­rach, pew­nych typach osie­dli, rytu­ałach lub prak­ty­kach grze­bal­nych. Ana­li­zo­wa­nie tych świa­dectw, by uzy­skać ogólny obraz danej pro­win­cji, a następ­nie porów­nać go z okre­sami poprze­dza­ją­cymi rzym­skie rządy, by wykryć zmiany, nie jest pro­ste. W pro­win­cjach zachod­nich dato­wa­nie warstw wyko­pa­liskowych staje się znacz­nie łatwiej­sze po przy­by­ciu Rzy­mian, kiedy to poja­wiają się monety oraz szyb­ciej zmie­nia­jące się wzory cera­miki i innych dóbr. Tempa zmian w przedrzym­skiej epoce żelaza nie da się zmie­rzyć tak łatwo jak nie­któ­rych pro­ce­sów w okre­sie rzym­skim. Wszyst­kie dane pod­le­gają inter­pre­ta­cji, a opi­nie bywają czę­sto krań­cowo różne, nie­rzadko oba­lane przez świeże odkry­cia lub nowe metody badaw­cze. Sta­ram się zacho­wać rze­tel­ność, ale przed­sta­wiam wła­sne poglądy na te sprawy. Inni będą widzieli je ina­czej.

Książka ta ma cha­rak­ter prze­glą­dowy i pró­buje dać wyobra­że­nie o skali róż­no­rod­nych doświad­czeń, ale nie rości sobie pre­ten­sji do wyczer­pu­ją­cego omó­wie­nia tematu. Prace przy­to­czone w przy­pi­sach pozwolą zain­te­re­so­wa­nemu czy­tel­ni­kowi zapo­znać się dokład­niej z licz­nymi zagad­nie­niami poru­szo­nymi tu tylko pobież­nie, gdyż każda dostar­cza odnie­sie­nia do dal­szych stu­diów. Na wzmiankę zasłu­gi­wa­łoby znacz­nie wię­cej ksią­żek oraz arty­ku­łów i, jak zawsze, muszę uznać swój dług wobec pracy tak wielu uczo­nych. Celem, jaki mi przy­świeca, jest zapre­zen­to­wa­nie naj­bar­dziej istot­nych mate­ria­łów i poglą­dów i przed­sta­wie­nie w każ­dym wypadku nie tylko tego, co wiemy, ale i tego, czego nie wiemy. Gdy pisze się o sta­ro­żyt­nym świe­cie, nie­mal każde stwier­dze­nie może zostać zakwe­stio­no­wane. Mam nadzieję, że uka­zuję tu czy­tel­ni­kowi dość świa­dectw i metod ich zin­ter­pre­to­wa­nia, by mógł on wyro­bić sobie wła­sny pogląd.

To samo odnosi się do ogól­niej­szej kwe­stii – czy impe­rium rzym­skie było rze­czą dobrą – gdyż nie wydaje mi się, żeby ist­niała pro­sta odpo­wiedź na takie pyta­nie. Nie ma sensu pytać, co by było, gdyby impe­rium rzym­skie ni­gdy nie powstało, ale mimo to ważne jest, byśmy pamię­tali, że Rzym by­naj­mniej nie był jedy­nym agre­syw­nym, impe­ria­li­stycz­nym pań­stwem w sta­ro­żyt­nym świe­cie. Nie powin­ni­śmy ide­ali­zo­wać miesz­kań­ców pro­win­cji czy też ludów spoza impe­rium ani tro­chę bar­dziej niż Rzy­mian. Musimy brać pod uwagę czę­sto­tli­wość wojen w każ­dym regio­nie przed przy­by­ciem Rzy­mian, by osą­dzić, czy sytu­acja się pogor­szyła, czy popra­wiła. Impe­ria są nie­modne, a wiele aspek­tów rzym­skiego spo­łe­czeń­stwa jest dzi­wacz­nych i odpy­cha­ją­cych dla współ­cze­snych oczu, jed­nak nie­chęć do Rzymu nie może się prze­kła­dać na auto­ma­tyczne współ­czu­cie dla pozo­sta­łych ani też nie powinna skła­niać nas do zaprze­cza­nia, jakoby Rzy­mianie osią­gnęli cokol­wiek god­nego uwagi. Rów­nie zwod­ni­cza jest ten­den­cja do sku­pia­nia się tak mocno na rzym­skim impe­ria­li­zmie, rzym­skich woj­nach albo „wiel­kiej stra­te­gii” Rzymu, że wszy­scy inni zostają zre­du­ko­wani do roli zupeł­nie bier­nych ofiar. W owym świe­cie było mnó­stwo innych ludów, państw i przy­wód­ców, mają­cych wła­sne cele, ambi­cje i lęki.

Rzy­mia­nie odnie­śli więk­szy suk­ces niż ich rywale i stwo­rzyli roz­le­głe impe­rium, które utrzy­my­wali przez bar­dzo długi czas. Jego wpływ był odczu­walny w pro­win­cjach, a także daleko poza gra­ni­cami. Kwe­stię tego, w jakim stop­niu impe­rium cie­szyło się wewnętrz­nym poko­jem, trzeba zawsze roz­wa­żać na tle jego kosz­tów, warto też zasta­no­wić się bar­dziej ogól­nie, jak z tego powodu zmie­niło się życie. Tak więc każda dys­ku­sja na temat pokoju rzym­skiego – cokol­wiek on naprawdę ozna­czał – powinna być osa­dzona w kon­tek­ście rzym­skich pod­bo­jów oraz zro­zu­mie­nia, jak funk­cjo­no­wało impe­rium. Admi­ni­stra­cyjna i woj­skowa maszy­ne­ria pań­stwa rzym­skiego ogra­ni­czała poten­cjalne osią­gnię­cia, bez względu na aspi­ra­cje jego przy­wód­ców. To jest książka na temat pokoju, nie­kiedy na temat obrony, ale z koniecz­no­ści jest to rów­nież książka na temat pod­boju, agre­sji, wojny, prze­mocy i wyzy­sku, tak więc powin­ni­śmy zacząć od Rzy­mian jako zdo­byw­ców, a nie jako panów impe­rium.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tacyt, Agry­kola 30.5 [przeł. Sewe­ryn Ham­mer]. [wróć]

„Chłopcy Bevina” (od nazwi­ska mini­stra pracy i służby naro­do­wej Erne­sta Bevina) – w latach 1943–1948 bry­tyj­scy pobo­rowi, wyty­po­wani przez loso­wa­nie do pracy w kopal­niach (przyp. tłum.). [wróć]

Wergi­liusz, Ene­ida 1,278–279 [przeł. Zyg­munt Kubiak]. [wróć]

E. Gib­bon, Zmierzch Cesar­stwa Rzym­skiego [przeł. Sta­ni­sław Kryń­ski, t. 1, str. 71]; jak się wydaje, ustęp ten powstał pod wpły­wem bar­dzo podob­nych uwag wyra­żo­nych kilka lat wcze­śniej przez Wil­liama Robert­sona, zob. R. Por­ter, Gib­bon (1988), str. 135–136. [wróć]

W Wiel­kiej Bry­ta­nii doszło do potęż­nych pro­te­stów prze­ciwko woj­nie z Ira­kiem, co by­naj­mniej nie powstrzy­mało więk­szo­ści uczest­ni­czą­cych w nich ludzi przed odda­niem głosu na tę samą ekipę rzą­dzącą w naj­bliż­szych wybo­rach. Wcze­śniej tego roku odbyły się wybory powszechne. Żadna z par­tii prak­tycz­nie nie wspo­mniała o prze­mocy na Ukra­inie, w Iraku i Syrii oraz tylu innych miej­scach, sku­pia­jąc się nie­mal wyłącz­nie na spra­wach wewnętrz­nych. Naj­wy­raź­niej son­daże opi­nii publicz­nej, któ­rymi kie­ro­wały się par­tie, nie suge­ro­wały, by wybor­ców obcho­dziły te kwe­stie. Jed­nakże bio­rąc pod uwagę, że son­daże grubo pomy­liły się w pro­gno­zo­wa­niu wyni­ków, może to być po pro­stu kolej­nym przy­kła­dem ich licz­nych wad. [wróć]

Owi­diusz, Fasti 1,710–723 [przeł. Elż­bieta Weso­łow­ska]. [wróć]

Wergi­liusz, Ene­ida 6,851–853: tu regere impe­rio popu­los, Romane, memento (Hae tibi erunt artes) paci­sque impo­nere morem, par­cere subiec­tis et debel­lare super­bos.[wróć]

G. Woolf, Roman Peace, w: J. Rich i G. Shi­pley (red.), War and Society in the Roman World (1993), str. 171–194, 189; „roz­bój”, zob. N. Faulk­ner, The Dec­line and Fall of Roman Bri­tain (wyd. 2, 2004), str. 12. [wróć]

N. Mor­ley, The Roman Empire. Roots of Impe­ria­lism (2010), str. 89. [wróć]

Tytuł ory­gi­nału: Pax Romana

Copy­ri­ght © Adrian Gold­swor­thy 2016

All rights rese­rved

First publi­shed by Weiden­feld & Nicol­son, an imprint of the Orion Publi­shing Group, Lon­don

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2017, 2021

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Mał­go­rzata Chwa­łek

Redak­tor mery­to­ryczny: dr Anna Tatar­kie­wicz

Pro­jekt okładki ory­gi­nal­nej: www.asmi­th­com­pany.co.uk

Adap­ta­cja pro­jektu okładki pol­skiej i opra­co­wa­nie gra­ficzne: Ewa Skrzy­piec

Foto­gra­fia na okładce

© DEA / G. Nima­tal­lah / De Ago­stini / Getty Ima­ges Poland

Wyda­nie II e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Pax Romana, wyd. I, Poznań 2018)

ISBN 978-83-8062-915-8

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel.: 61 867 81 40, 61 867 47 08

fax: 61 867 37 74

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer