Piękna i niebezpieczna (Powieść Historyczna) - Nicola Cornick - ebook

Piękna i niebezpieczna (Powieść Historyczna) ebook

Nicola Cornick

3,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Major Nick Falconer jest człowiekiem z zasadami. Bardzo poważnie traktuje swoje obowiązki i uważa, że prawa należy przestrzegać ponad wszystko. W pracy śledczej jest konsekwentny i nieustępliwy. Między innymi dlatego odnosi sukcesy i cieszy się zaufaniem przełożonych.

Nowe zadanie nie wydaje się trudniejsze od pozostałych. Zostaje wysłany do hrabstwa Yorkshire, aby rozbić żeński gang napadający na bogatych i dobrze urodzonych podróżnych. Sprawa szybko okazuje się bardziej skomplikowana, niż początkowo przypuszczał. Wszystko wskazuje na to, że gang jest zamieszany w niedawne morderstwo earla Rashleigh, kuzyna Falconera, a pierwsze ślady prowadzą do pięknej i tajemniczej Mari Osborne…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 357

Oceny
3,9 (59 ocen)
24
14
14
7
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Natalia-87

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja. Już dawno nie czytałam tak dobrej książki. Trzyma w napięciu aż do końca. Warto przeczytać
00

Popularność




Nicola Cornick

Piękna i niebezpieczna

Tłumaczenie:Anna Pietraszewska

PROLOG

Londyn, kwiecień 1805 r.

Narcyz – niegodziwość i fałsz

– Eh… – westchnął teatralnie major Nicholas Falconer, spoglądając na swoje odbicie w lustrze. – Czegóż to się nie robi dla ojczyzny.

Wspomniane lustro zdobiło ścianę holu miejskiej rezydencji markiza Kinlossa, który na szczęście przebywał poza domem. Stryjeczny dziadek Nicka, człowiek chorobliwie wyniosły, słynął bowiem z bufonady oraz nadmiernego przywiązania do konwenansów. Skandaliczny strój bratanka i zarazem spadkobiercy mocno by go rozjątrzył, kto wie, może nawet przyprawił o atak apopleksji.

Odwrócił się, żeby zerknąć na przystojnego młodzieńca, który przyglądał się majorowi z nieskrywanym rozbawieniem.

– I co? Jak się prezentuję?

– Hm… osobliwie, sir – odparł Dexter Anstruther. – Rzekłbym, że nietuzinkowo i cokolwiek zaskakująco. Zapewne niektórzy poczują się wstrząśnięci. A już ta wstążka to strzał dziesiątkę, robi piorunujące wrażenie. Perfumy i pieprzyk zresztą też.

– A surdut? Nie zapominaj o surducie, mój drogi. Nie powstydziłby się go największy dandys w mieście.

– Och, dandys to mało powiedziane – stwierdził Anstruther. – Bez urazy, ale wygląda pan jak pomieszanie wymoczka i zwyrodnialca o nad wyraz perwersyjnych upodobaniach, jeśli wie pan, co mam na myśli. Odszczepieniec jakich mało, jak powiedziałby mój papa.

– Cóż, staram się, jak mogę. – Nicholas sięgnął po kapelusz z szerokim rondem i zalotnym, jaskrawopomarańczowym piórem. – Ponoć ostatni krzyk mody.

– Ów przybytek, do którego pan się wybiera… – zaczął niepewnie jego kompan.

– Kurka i Sęp. Swoją drogą, ciekawa nazwa dla karczmy, prawda?

– Nie da się ukryć… – Dexter wyglądał, jakby chciał o coś zapytać, lecz nie bardzo wiedział, jak się do tego zabrać. – To prawda, co o nim powiadają? – wydusił w końcu. – Że trudno się tam zorientować, kto jest kim? To znaczy że nie wiadomo, czy dana osoba jest, no wie pan… Że są mężczyźni i kobiety, ale nie sposób rozstrzygnąć, że tak powiem…

– Ach, pojmuję – ulitował się Nick. – Zapewne ci chodzi o ich słynne przebieranki. Tak, istotnie, kobiety wyglądają tam nierzadko jak mężczyźni, a mężczyźni wdziewają damskie fatałaszki i paradują w nich w najlepsze, pusząc się jak pawie. Takie obrazki są na porządku dziennym. Ale to widok nie dla twoich niewinnych młodzieńczych oczu. Szok mógłby ci zaszkodzić i naznaczyć na całe życie.

– Mężczyźni w strojach kobiet, powiada pan… – wymamrotał Anstruther. – Coś o tym słyszałem, ale nie wierzyłem. Nie pojmuję, jak można z własnej woli odwiedzać taki lokal. Toż to żadna atrakcja, coś takiego powinno budzić niesmak.

– Zdziwiłbyś się, w czym ludzie potrafią gustować, w każdym razie niektórzy. W Kurce i Sępie nic nie jest takie, jakim się wydaje, i na tym polega urok tego miejsca. Niejednoznaczność, mój chłopcze, niejednoznaczność, oto cały i sekret. Często przychodzą tam najsłynniejsze londyńskie kurtyzany, i wyobraź sobie, że odróżnienie ich od mężczyzn przebranych za kobiety to nie lada wyzwanie. Są tacy, którzy zrobili z tego swoiste zawody, obstawiają zakłady i tym podobne.

– Boże przenajświętszy… – jęknął Dexter. – Ale przecież to takie… takie… mało brytyjskie!

Falconer poklepał go krzepiąco po plecach.

– Tym bardziej powinieneś się cieszyć, że nie musisz tam ze mną iść.

Popatrzył z uwagą na młodego podwładnego, który w ciemnym wieczorowym stroju wyglądał niezwykle dystyngowanie i nad wiek poważnie. Dextera Anstruthera przydzielił mu do pomocy sam minister spraw wewnętrznych. Trudno o lepszą rekomendację. Wprawdzie Dexter ukończył Oksford zaledwie rok temu i brakowało mu doświadczenia, lecz był wyjątkowo pojętny i pracowity, a w dodatku zrównoważony i zaradny. Idealnie nadawałby się na dyplomatę, a ponieważ kolejna misja wymagała rozwagi oraz dyskrecji, mógł się okazać niezastąpiony. Mieli za zadanie ukrócić haniebne wybryki pewnego arystokraty, z którym Nicholasa łączyły więzy krwi. Był nim hrabia Rashleigh. Niestety Nick musiał rozpracowywać własnego kuzyna. Po cichu i skutecznie, ma się rozumieć.

– A ty? – spytał półkpiąco. – Co byś na siebie włożył, gdyby kazano ci iść do Kurki i Sępa?

– Poszedłbym tak, jak stoję – odparł Dexter. – W stroju angielskiego dżentelmena, a nie jak, za przeproszeniem, zniewieściały i wyfiokowany fircyk. Bez urazy, sir. – Wyprostował się jak struna i wcisnął ręce do kieszeni. – Pomyślał pan o nieprzewidzianych konsekwencjach swoich działań? Jeśli pański stryj się dowie, wpadnie w szał. Wyobraża pan sobie? Dziedzic markiza Kinlossa bywalcem lokalu o szemranej reputacji? Toż to nie do pomyślenia! Biedaczysko nie otrząśnie się do końca życia…

– Spokojna głowa – zbagatelizował Nick. – Idę o zakład, że spotkam tam niejednego utytułowanego przedstawiciela naszych elit. Rozpoznam ich bez trudu, nawet w przebraniu, a oni rozpoznają mnie, tyle że nikt nikogo nie wyda, bo takie są niepisane zasady. Jeśli sam nie chcesz, by wokół twojej osoby powstawały skandaliczne plotki, to musisz milczeć jak grób. Rozumiesz, w czym rzecz, prawda?

– Owszem, choć wyznam, że niełatwo to pojąć. – Anstruther skrzywił się y niesmakiem. – A jeszcze trudniej uwierzyć, że słynie pan z bezwzględności. W tych łaszkach nie wygląda pan groźnie.

Falconer poprawił strojny koronkowy kołnierz.

– Wielkie dzięki, chłopcze! – skwitował. – Cieszy mnie, że zawsze mogę liczyć na twoje wsparcie. Zapomniałeś tylko dodać, że na swoje nieszczęście mam też wątpliwą przyjemność być spokrewniony z hrabią, którym mamy się zająć. Tak, tak, Robert Rashleigh to mój kuzyn.

– Ale za to jest pan znakomitym pięściarzem – stwierdził z podziwem Dex. – I najlepszym strzelcem w kraju. A pańskie pokrewieństwo z obiektem naszego śledztwa to z pewnością tylko niefortunny zbieg okoliczności. Nie ma się czym przejmować.

– Przeciwnie. Hawkesbury celowo wybrał mnie, bo dzięki temu może liczyć na dyskrecję. Owszem, nie cierpię Roberta, ale ponieważ to dla mnie sprawa rodzinna, więc zadbam, by nie doszło do skandalu. – Major przechylił głowę i poklepał przyklejony do policzka sztuczny pieprzyk. – Jak myślisz, przesadziłem?

– Hm… Wygląda pan jak, nie przymierzając, burdelmama.

– Znakomicie. Właśnie o to chodziło.

Dexter przestąpił z nogi na nogę, jakby przebywanie w jednym pomieszczeniu z przebierańcem napawało go irracjonalnym niepokojem.

– Lord Hawkesbury twierdzi, że sprawa jest nad wyraz delikatna. I może być, że zacytuję: „Brzemienna w skutki”.

– O tak, bez wątpienia – z sarkazmem skwitował Nicholas. – Słyszałeś zapewne, że mój kuzyn idiota zapożyczył się po uszy u rozlicznych arystokratów. W dodatku w przypływie geniuszu obrał sobie wyjątkowo łatwy cel, to jest skupił wysiłki wyłącznie na młokosach pozostających na utrzymaniu bogatych tatusiów. Tatusiów, którzy owszem, regularnie wypłacają swoim synkom hojne pensje, tyle że są zbyt leniwi albo zbyt bezmyślni, żeby sprawować pieczę nad ich wydatkami. Teraz, kiedy wyczyny hrabiego wyszły na jaw, rozsierdzeni ojcowie polują na niego jak Anglia długa i szeroka, od Aberdeen aż po Anglesey, i domagają się jego głowy na srebrnej tacy. Z kolei Hawkesbury zamierza ukręcić sprawie łeb. Będzie wniebowzięty, jeśli zdołamy po cichutku wmieść wszystko pod dywan. Dlatego kazał nam ostrzec mojego kuzyna i nakazać mu, by niezwłocznie spłacił należności, zanim któryś z wierzycieli znajdzie go i ukatrupi.

– Wiedziałem, że hrabia Rashleigh jest łajdakiem – podsumował Dexter. – Ale nie sądziłem, że aż takim. Wybaczy pan, nie da się tego ująć oględniej.

– Nie przejmuj się, też nie mam o nim dobrego zdania. Prawdę mówiąc, nigdy go nie lubiłem. Jest czarną owcą w rodzinie. Nie jedyną niestety. Braci mojej matki trudno nazwać wzorem wszelkich cnót i nie dziwota, że napłodzili podobnych sobie.

– Szkoda tylko, że musi pan go szukać w tym siedlisku zgorszenia. Nie prościej byłoby spróbować w domu?

– Wierz mi, próbowałem, szkopuł w tym, że posłał mnie do diabła. Nie rozmawialiśmy ze sobą od kilku lat, a kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, nawyzywał mnie od najgorszych, bo nie chciałem mu udzielić pożyczki.

– To prawdziwy pech, że upodobał sobie Kurkę i Sępa. Gdyby bywał w lepszych miejscach, to co innego. Przynajmniej mógłby pan liczyć na przyjemny wieczór.

– White’s[1] już dawno się go pozbył, pan hrabia dostał wilczy bilet, od wieków nie ma tam wstępu. W innych szacownych klubach też nie jest mile widziany.

– Jakoś mnie to nie dziwi. Wyjątkowo nieciekawy typ. – Anstruther znów przestąpił z nogi na nogę. – Lord Hawkesbury powiedział, że jakiś czas temu jedna z kochanek ograbiła go niemal do ostatniego pensa. Ponoć plotkowano o tym przez kilka miesięcy.

– Tak, to prawda – przyznał z niesmakiem Nick. – Dziewczyna była Rosjanką. Rodzina Roberta ze strony ojca miała w Rosji kilka majątków ziemskich. Robert odziedziczył je po babce. Pochwalił mi się, że sprzedał swoich chłopów pańszczyźnianych pierwszemu lepszemu, który zapłacił najwięcej. – Ręce zacisnęły mu się w pięści z bezsilnej złości. – Nigdy go nie lubiłem, ale wtedy poczułem do niego odrazę i znienawidziłem do reszty.

Anstruther wpatrywał się w niego wyczekująco, ale Nicholas nie rozwinął wątku. Nie lubił rozwodzić się nad występkami wyrodnego krewnego. Niemal całe dorosłe życie spędził w wojsku, walcząc w imię wolności, honoru i zasad, które wpajano mu od dziecka. Stawał w obronie słabszych i uciskanych, bo wierzył, że wobec Boga i bliźnich wszyscy ludzie są równi. Umocnił się w swoich przekonaniach po śmierci żony, która przed trzema laty w tragiczny sposób odeszła z tego świata. W przeciwieństwie do niego, Robert Rashleigh traktował ludzkie życie jak towar, którym można kupczyć. Gardził wszystkimi, którzy urodzili się biedni albo byli od niego niżsi pozycją i bez wahania miażdżył ich swoim wypolerowanym na połysk arystokratycznym butem. Wyśmiewał reformy i szydził ze zwolenników zmian. Popierał wyzysk i niewolnictwo, a abolicjonistów uważał za pozbawionych wyobraźni durniów.

Falconer naturalnie nie podzielał takich poglądów, dlatego kuzyn ostatecznie stracił jego szacunek i stał się niewartą wzmianki kanalią.

Przekrzywiwszy zawadiako kapelusz, spojrzał na Anstruthera i oznajmił:

– Dość mizdrzenia się do lustra. Komu w drogę, temu czas.

– Powodzenia, sir. Na pewno nie chce pan, żebym z panem poszedł?

– To bardzo wielkodusznie z twojej strony, mój drogi, ale w tym stroju pasowałbyś do reszty towarzystwa jak kwiatek do kożucha. Ani chybi wzięliby cię za niebezpiecznego odmieńca. – Poklepał go po plecach. – Zobaczymy się później. Miejmy nadzieję, że przyniosę dobre wieści i jutro z samego rana będziesz mógł zameldować się z raportem u Hawkesbury’ego. Tymczasem bywaj zdrów.

Na dziedzińcu przywitał go rześki kwietniowy wieczór. Nicholas wsiadł do wynajętego powozu i zadygotał z zimna. Za sprawą nieszczelnych drzwiczek wewnątrz panował niesamowity przeciąg. Nie miał najmniejszej ochoty na tę idiotyczną akcję, a jeszcze bardziej nie w smak mu była przeprawa z Robertem. Jednak dla rodziny, której dobre imię leżało mu na sercu, postanowił wznieść się ponad podziały i spełnić prośbę ministra.

Gdy powóz podskakiwał na kocich łbach, rozmyślał o nikczemnym kuzynie, który niemal od dnia swych narodzin przysparzał krewnym samych zgryzot. Dexter miał rację. Robert Rashleigh był łajdakiem jakich mało.

Dotarłszy do celu, Falconer wyskoczył na trotuar. Wiatr prawie strącił mu z głowy kapelusz, więc nacisnął go mocniej na czoło. Czuł się trochę nieswojo, bo dziwne przebranie w niczym nie przypominało munduru, do którego przywykł przez lata służby.

Z zewnątrz budynek Kurki i Sępa wyglądał dość niepozornie, jak każda inna gospoda w okolicy Brick Hill. Za zamkniętymi okiennicami migotało wątłe światło świec, a w powietrzu unosiła się stęchła woń dymu oraz piwa. Odgłosy rozmów oraz nieskrępowanego śmiechu dały się słyszeć co najmniej na milę. Nick wyprostował ramiona i zaczerpnął tchu. W czasie jego długiej kariery w siódmym pułku dragonów powierzano mu najprzeróżniejsze zadania i wysyłano w rozmaite, nierzadko przedziwne miejsca, ale jak dotąd nie kazano mu odwiedzić przybytku takiego jak ten.

Raz kozie śmierć, pomyślał, otwierając drzwi. W środku panowały niemal dantejskie ciemności i przez chwilę mrugał uporczywie, żeby przyzwyczaić oczy do mroku. Wolał pozostać niezauważony, więc po omacku przesunął się w kąt wypełnionej po brzegi izby i usiadł na drewnianej ławce przy stole umazanym jakąś cieczą. Wbrew powszechnie panującej niechlubnej opinii o lokalu, doliczył się zaledwie kilku skandalicznie odzianych gości. Jeden z nich miał na sobie wyszywany gorset i obszerny złoty płaszcz z satynowymi rękawami. Nosił też mocno upudrowaną perukę i wiszące kolczyki, a na policzku miał sztuczny pieprzyk, taki sam, jaki przykleił sobie Nicholas.

Posługacz, chudy jak tyczka osobnik, który równie dobrze mógł się okazać posługaczką, postawił przed Nickiem kufel i posłał mu zalotny uśmiech. Falconer nie pozostał dłużny, a na koniec wręczył mu monetę. Rozejrzawszy się dookoła, stwierdził, że kuzyna jeszcze nie ma. Upił łyk piwa, lecz natychmiast tego pożałował, bo smakowało jak pomyje. Z braku lepszego zajęcia jeszcze raz powiódł wzrokiem po sali i wpadła mu w oko uderzająco urodziwa kobieta w masce i karmazynowej sukni. Tak jak on, siedziała w rogu zupełnie sama. Sprawiała wrażenie osoby, która na kogoś czeka. Kiedy na niego popatrzyła, natychmiast poczuł, że coś ich ze sobą łączy, jakby znali się od dawna i rozumieli bez słów. A przecież nigdy wcześniej jej nie spotkał. Ona najwyraźniej poczuła to samo. Mimo że w idiotycznym kostiumie z pewnością nie wzbudzał zaufania, ba, nie mogła nawet być pewna, czy gustuje w kobietach, to jednak podeszła do niego i przycupnęła obok.

– Dobry wieczór, złociutki – odezwała się ciepłym, kokieteryjnym głosem.

Hm… uznała go za potencjalnego klienta. Zwykle nie interesowały go sprzedajne dziewki, zwłaszcza te, które kupczyły wdziękami w takich miejscach jak to. Doszedł jednak do wniosku, że nie zaszkodzi, jeśli chwilę poudaje. Z tak ładną dziewczyną przyjdzie mu to bez trudu. Co więcej, dzięki temu nie będzie ściągał na siebie uwagi.

Przez ostatnie trzy lata, czyli od śmierci żony, nie spojrzał na żadną inną kobietę. Anna była jego przyjaciółką i ukochaną z dzieciństwa. Obie rodziny traktowały ich małżeństwo jak oczywiste zwieńczenie długiej i zażyłej znajomości. Pobrali się, gdy Nicholas miał zaledwie dwadzieścia jeden lat i z typowo młodzieńczą pewnością siebie zakładał, że czeka ich świetlana przyszłość. Mieli żyć długo i szczęśliwie. Niestety rzeczywistość bardzo odbiegała od jego naiwnych wyobrażeń o szczęśliwym małżeńskim stadle. Jako żołnierz mnóstwo czasu spędzał na kontynencie, a jego młoda i delikatna żona nie mogła i nie chciała wieść tułaczego życia i maszerować za regimentem męża, nigdzie na dłużej nie zagrzewając miejsca. Potrzebowała prawdziwego domu i stabilizacji.

Choć nieczęsto bywali razem, Nick wmawiał sobie, że ich związek jest udany i zgodny, a w każdym razie szczęśliwszy od wielu innych małżeństw. Wprawdzie w głębi duszy wiedział, że czegoś im brakuje, ale niczego z tym nie robił, bo łatwiej było oszukiwać samego siebie. Trwałoby to zapewne jeszcze długo, gdyby nie przypadkowy napad, który wydarzył się na ulicach Londynu i na zawsze odebrał mu żonę. Rozpacz, wyrzuty sumienia i poczucie klęski dręczyły go po dziś dzień. Nie potrafił pogodzić się ze stratą ukochanej osoby, a także z tym, że ich przyszłość mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, gdyby na samym początku ich małżeństwa postawił Annę na pierwszym miejscu i przedkładał jej potrzeby ponad własne. Kiedy w końcu wrócił do domu, mógł już tylko złożyć kwiaty na jej grobie, a jego serce zamieniło się w bryłę lodu.

Od tamtej pory przestał interesować się płcią przeciwną. Aż do teraz, kiedy na widok pięknej nieznajomej poczuł silny pociąg. Tak silny, że trudno mu było nad nim zapanować, co skonstatował z niejakim zakłopotaniem. Siedziała tak blisko, że wyczuwał jej ciepło i delikatną kwiatową woń perfum, jakże odmienną od duszącej mieszanki potu oraz słodkich oparów, które unosiły się w powietrzu. Już nie pamiętał, kiedy ostatni raz zapach kobiety namącił mu w głowie i obudził żądze. Zrobiło mu się gorąco, a zarazem dopadły go wyrzuty sumienia. Poczuł się tak, jakby zdradzał Annę i pamięć o niej. Odepchnąwszy niewygodne myśli i emocje, posłał pięknej dziewczynie leniwy uśmiech, tłumacząc sobie, że robi to dla dobra sprawy.

– Dobry wieczór, moja śliczna. Mogę coś dla ciebie zrobić?

Spojrzała mu prosto w oczy i odparła:

– Owszem, znalazłoby się to i owo…

A zatem nie należała do tych nieśmiałych, nie próbowała się krygować ani udawać zawstydzonej. Nie przeszkadzało mu to, tylko wręcz przeciwnie, bo nie cierpiał sztuczności i udawania. Jako człowiek praktyczny i bezpośredni cenił podobne walory u innych. Uważał bezceremonialność za zaletę. Czymkolwiek kierowała się ta kobieta, przynajmniej była szczera.

Uznał, że warto dobrze jej się przyjrzeć. Miała jasne kręcone włosy i szeroko osadzone oczy. Nie widział ich dokładnie pod maską, ale wydawały mu się bardzo ciemne, niemal czarne. Dopiero po chwili spostrzegł wokół źrenic zielone i złote plamki. Jej twarz pokrywała gruba warstwa makijażu, zupełnie niepotrzebna kobiecie w jej wieku i o jej urodzie, ale uszminkowane na karminowo usta wyglądały kusząco i przyciągały uwagę. Gdy z rozmysłem powoli przesunęła opuszkami palców po krawędzi głębokiego dekoltu, jego wzrok powędrował do mlecznobiałych piersi, a ciało zareagowało dreszczem pożądania.

– Jak ci na imię? – zapytał chropowatym tonem.

– Molly – odparła, posyłając mu kuszący, zapraszający uśmiech.

Znakomity wybór, pomyślał rozbawiony, a już zwłaszcza w takim miejscu. Ciekawe, jak nazywa się naprawdę.

Otarła się o niego udem spowitym w satynę.

A niech to! Zawsze uważał się za człowieka o żelaznej woli i niezłomnej samodyscyplinie, ale wystarczyło kilka minut w jej towarzystwie i kilka prowokacyjnych gestów, a miał ochotę się na nią rzucić i zedrzeć z niej ubranie.

– Nie przedstawisz mi się? – szepnęła mu do ucha.

– John. Do usług – odparł.

– Co taki przystojny dżentelmen robi w Kurce i Sępie?

– Szuka dobrego towarzystwa, to chyba oczywiste. – Upił łyk wodnistego piwa i zerknął na nią znad kufla. – A ciebie co tu sprowadza?

Gdy wzruszyła ramionami, zauważył, że są usiane drobnymi piegami. Tuż nad obojczykiem miała niewielki pieprzyk, który doprowadzał go szaleństwa. Z trudem powstrzymał się, żeby nie przycisnąć do niego ust.

– Tak się składa, że ja też kogoś szukam – oznajmiła w końcu.

– Kogoś konkretnego? A może po prostu kogoś, kto wpadnie ci w oko?

Przez moment wydawało mu się, że dostrzegł w jej źrenicach przebłysk emocji, ale zamaskowała ją kolejnym uśmiechem.

– Kogoś wyjątkowego. Takiego jak ty.

Jej pokryte szkarłatem usta uwodziły niczym syreni śpiew. Nick nie zdołał się opanować i pochylił głowę. Nikomu przecież nie zaszkodzi, jeśli ją pocałuje, prawda? Zwłaszcza że ma na to tak wielką ochotę. Tylko raz, nie więcej…

– Hola, hola, złociutki – zaprotestowała, robiąc unik. – Nie tak prędko. Będzie cię to trochę kosztowało.

No tak, naturalnie. Nic za darmo. Wszystko ma swoją cenę, szczególnie kiedy dobija się targu z przedstawicielką najstarszego zawodu świata.

– Każesz sobie płacić nawet za pocałunki? – spytał, unosząc brew.

– Każę sobie płacić za wszystko, mój drogi.

Kiedy powiódł palcem po jej ramieniu, miał wrażenie, że zadrżała. Cóż, pomyślał nie bez podziwu, najbardziej rozchwytywane dziwki to takie, które świetnie udają cnotliwe niewiniątka.

– A gdybym chciał wziąć coś na kredyt? Rachunek wystawisz mi później.

– Nic z tego. To wbrew zasadom. – Położyła mu rękę na udzie. – Lepiej spróbuję cię przekonać, żebyś wyjął sakiewkę.

Chwycił ją za podbródek i zwrócił twarzą ku sobie.

– Nie, to ja spróbuję cię namówić, żebyś zapomniała o zasadach.

Zastygła pod jego palcami jak spłoszone zwierzę, które nieruchomieje w obliczu niebezpieczeństwa. Na ułamek sekundy w jej oczach pojawiło się przerażenie, więc Nicholas się odsunął. Nie zamierzał zmuszać do niczego kobiety, która nie życzy sobie jego umizgów. Zbyt wiele dziewcząt każdego dnia odgrywa znienawidzone role tylko dlatego, że to jedyny sposób, by mogły zarobić na życie.

Nagle Molly przyciągnęła go do siebie i przycisnęła usta do jego ust. Był tak zaskoczony, że przez chwilę nie zareagował. Zaraz jednak poddał się władzy zmysłów, rozkoszował się jej dotykiem i zapachem. Zawahała się, a potem nieśmiało przesunęła językiem po jego dolnej wardze. Całe szczęście, że siedzę, pomyślał mgliście. Gdyby stał, ugięłyby się pod nim kolana. Gwałtowny przypływ pożądania zaparł mu dech w piersiach. Miał wrażenie, że cofnął się w czasie i jako rozochocony młokos po raz pierwszy zaznał smaku zapalczywej namiętności. Nigdy nie czuł się tak przy żadnej kobiecie, a już na pewno nie przy Annie. Przemożne pragnienie odebrało mu resztki zdrowego rozsądku. Zapomniał o skrupułach, a nawet o tym, że przyszedł tu w konkretnym celu. Przecież miał wykonać zlecone mu zadanie. Po prostu przygarnął Molly do siebie i całował aż do utraty tchu. Kiedy w końcu wyrwała się z jego objęcia, oboje dyszeli jak po długim biegu.

Zatracił się do tego stopnia, że przez dobrą minutę był kompletnie zdezorientowany, jakby stracił kontakt z rzeczywistością. Gdy pierwsze oszołomienie minęło, zauważył, że Molly przesunęła się na drugi koniec ławki i odwróciła twarz, przyciskając rękę do ust. Drżała przy tym jak osika. Wyglądała krucho i delikatnie, jakby miała się rozpłakać. Nie wiedzieć czemu rozeźlił się na samego siebie. Zapragnął ją przytulić i uchronić przed całym złem tego świata. Jej bliskość i bezbronność przywołały wspomnienia o Annie – wspomnienia duszy nękanej poczuciem winy. Nie było go przy żonie, gdy potrzebowała go najbardziej. Zawiódł ją, bo nie zdołał jej obronić.

Przycisnął ręce do skroni, usiłując otrząsnąć się z odrętwienia. Nie pora na daremne żale. Nic nie wróci życia jego żonie, a on ma coś do załatwienia. Nie powinien zbliżać się do tej kobiety.

Gdy się wyprostował, spostrzegł, że Molly spogląda w głąb izby. Podążywszy za jej wzrokiem, zobaczył w drzwiach kuzyna, który wkroczył do środka, pusząc się jak paw. Hrabia Rashleigh w białej peruce, świecącym srebrzystym surducie, złotych bryczesach oraz jaskrawych czerwonych butach z miejsca ściągał na siebie powszechną uwagę.

Rozmowy umilkły, lecz tylko na moment, i znów w gospodzie zapanował gwar. Panowie wrócili do picia, a panie do uwodzenia, choć z jednym wyjątkiem. Molly stężała w nerwowym napięciu, jakby szykowała się do skoku.

Co dziwniejsze, wpatrywała się intensywnie w hrabiego.

– Wybacz, ale muszę się pożegnać – wymamrotała, po czym podniosła się z miejsca, podeszła do Roberta i położyła mu rękę na ramieniu.

Nicholas przyglądał się poufałej wymianie zdań między dziwką a swoim krewnym. Czuł się przy tym jak ostatni dureń. Najwyraźniej zbyt długo nie był z kobietą. To dlatego Molly tak łatwo obudziła jego zmysły. Za to sama już o nim zapominała i zbierała się do wyjścia z Robertem u boku. Zapewne zamierzali pójść do budynku obok, w którym wynajmowano pokoje. Nie sprawiała już wrażenia wystraszonej i z pewnością wiedziała, co robi. Widać uznała hrabiego za lepszą inwestycję, a jej nieśmiałość i bezbronność tylko mu się przywidziały. Zacisnął szczękę, gdy zobaczył, że tak samo uśmiecha się do Roberta, jak przed chwilą uśmiechała się do niego. I nagle wyszła z karczmy.

Najwyższa pora wkroczyć do akcji, uznał Nicholas, przeciskając się ku drzwiom, a w tym samym momencie Rashleigh spojrzał w jego stronę. Wyraźnie zaskoczony przypatrywał mu się przez chwilę, po czym w pośpiechu wybiegł na dziedziniec. Drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem, zdmuchując co najmniej połowę świec. Zapanowała ciemność, a ludzie zaczęli przewracać naczynia i przeklinać.

Nick podbiegł po omacku do wyjścia. Nie pozwoli mu tak łatwo uciec. Na zewnątrz panowały jeszcze większe ciemności niż w środku. Zamrugał kilka razy, nim ruszył dalej. Nie miał pojęcia, w którą stronę pobiegł Robert, ale nie zamierzał odpuścić.

Nagle coś błysnęło mu przed oczami w alejce, która wiodła do głównej drogi. Wiedziony złym przeczuciem wpadł do karczmy i przywołał posługacza.

– Dajcie jakąś lampę albo świecę! Prędko! Potrzebne mi światło!

Po chwili dołączył do niego właściciel gospody i z kagankami w dłoniach ruszyli w kierunku uliczki, w której major zauważył na ziemi niepokojący cień.

Instynkt go nie mylił. W rynsztoku połyskiwał srebrny surdut jego kuzyna. Rashleigh miał przekrzywioną perukę, rozmazany makijaż i wyciągniętą przed siebie rękę, jakby próbował coś chwycić. W jego piersi tkwił zanurzony po rękojeść sztylet. Obok ciała leżały czarna maska i jasna damska peruka.

Nicholas pomyślał o zmarłej żonie. Ona także leżała bez ducha i nadziei na ratunek. Wyobraził sobie moment, w którym z jej błękitnych oczu uszło życie. Ból i wyrzuty sumienia znów go nawiedziły, jednak zebrał się w sobie i spojrzał na zamordowanego krewnego. Śmierć nie była dlań łaskawa. Całkowicie odarła go z godności i sprawiła, że wyglądał żałośnie, niemal śmiesznie. W niczym nie przypominał zadufanego w sobie hrabiego, jakim był jeszcze przed kwadransem. Nick na próżno próbował wykrzesać z siebie choć odrobinę żalu. Prawdę mówiąc, nie było mu nawet przykro. Bez takich typów jak hrabia Rashleigh świat stawał się lepszy.

Nagle spostrzegł skrawek papieru, który tkwił między palcami zmarłego, i go podniósł. Dziwne, ale była to wizytówka z wizerunkiem złotego pawia. Widział już kiedyś coś takiego. Rysunek przypominał herb księcia Cole’a, przyjaciela Nicka z czasów szkolnych. Na odwrocie wykaligrafowano napis „Peacock Oak”, a tak nazywała się rodzinna posiadłość Charlesa. Ciekawe…

Za plecami Falconera zebrał się tłum gapiów, głównie gości Kurki i Sępa. Na czele grupy tkwił pobladły z emocji młody posługacz. Major podszedł do niego i spytał:

– Kiedy lord Rashleigh rozmawiał z dziewczyną, stałeś obok niego. Słyszałeś, co mówili?

– Jest pan przedstawicielem prawa?

– Tak, oczywiście.

– No więc jego lordowska mość zapytał, czy jest tu jakieś ustronne miejsce, gdzie mogliby się spotkać, a ona kazała mu odczekać kilka minut, a potem pójść za sobą na drugą stronę ulicy. To tyle, sir.

Nicholas pokazał mu wizytówkę.

– Spotkałeś się wcześniej z czymś takim?

Posługacz uniósł ją do światła i aż się zachłysnął.

– To karta wizytowa Glorii – oznajmił szeptem, wcisnął kartonik w dłoń majora i rozejrzał się lękliwie, jakby spodziewał się zobaczyć ducha. – Nic pan nie słyszał? – zdziwił się. – Rozpisują się o niej wszystkie gazety. Ten bilecik to jej podpis. Zostawia go, kiedy kogoś rabuje.

Tłumnie zgromadzeni bywalcy gospody syknęli z przestrachem i zaczęli oglądać się przez ramię. Nikomu nie trzeba było tłumaczyć, kim jest Gloria, najsłynniejszy rozbójnik w spódnicy jak Anglia długa i szeroka. Wszyscy doskonale znali ją z opowieści.

– A niech mnie… – Falconer pomyślał o nieznajomej, której wdzięki zrobiły na nim tak wielkie wrażenie.

Nie mógł otrząsnąć się ze zdumienia. Wyglądała i całowała jak anioł, niemożliwe, żeby była członkiem przestępczej bandy ani tym bardziej morderczynią. Choć dowody wskazywały na nią, intuicja podpowiadała mu, że Molly – czy jak tak tam się nazywała – nie mogła zasztyletować Roberta.

Z drugiej jednak strony gwałtownie zareagowała, kiedy Rashleigh pojawił się w karczmie. Rozpoznała go, być może znała hrabiego nie tylko z wyglądu, ale również osobiście. Mówiła, że kogoś szuka, więc zapewne czekała właśnie na niego. Działała z premedytacją. Zwabiła ofiarę na zewnątrz i zamordowała ją z zimną krwią.

– Każe pan wezwać straże, sir? – spytał wytrącony z równowagi karczmarz. – Żeby coś takiego… Ta jatka jak nic odstraszy klientów… Straszna tragedia, sir – dodał, gdy dostrzegł minę majora. – Zmarły to pański przyjaciel?

– Nie, nie byliśmy przyjaciółmi – odparł Nick. – Ale to mój kuzyn.

Oberżysta spojrzał na niego z zaciekawieniem i kazał służącemu powiadomić władze.

Nicholas wiedział, że powinien jak najrychlej zrelacjonować przebieg wypadków lordowi Hawkesbury’emu, jednak został wśród tłumu chwilę dłużej, omiatając wzrokiem ciemne uliczki wokół gospody. Wydawało mu się, że wciąż czuje w powietrzu kwiatowy zapach perfum nieznajomej i słyszy na bruku stukot jej obcasów. Westchnął, uzmysłowiwszy sobie, że nigdy jej nie znajdzie, a nawet jeśli, to raczej jej nie rozpozna. Nie widział przecież jej twarzy.

Wieść o morderstwie rozeszła się lotem błyskawicy. Ciekawscy przeciskali się przez ciżbę, żeby zobaczyć okrytego złą sławą hrabiego. Niektórych widok jego martwych szczątków spoczywających w rynsztoku wyraźnie ucieszył.

– To na pewno Gloria – szeptali między sobą gapie. – To ona go zabiła.

Hawkesbury nie był zachwycony. Gdy Nicholas i Dexter przestąpili próg jego gabinetu, wyglądał, jakby miał eksplodować.

– To katastrofa, Falconer! – warknął, krzywiąc się niemiłosiernie. – Kompletne fiasko! Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę. Bóg raczy wiedzieć, ile wody upłynie w Tamizie, nim zdołamy posprzątać ten bajzel. Mord i podżeganie do buntu na ulicach Londynu! Tego jeszcze nie było. A wszystko przez tę przeklętą babę, która panoszy się bezkarnie po kraju i zabawia w opryszka. Huczą o niej w całej stolicy, tfu, żeby ją zaraza wzięła! Tylko patrzeć, jak obwieszczą ją następczynią Robin Hooda. Już teraz ludzie mają ją za bohaterkę, bo jej banda oczyszcza społeczeństwo z typów spod ciemnej gwiazdy, takich jak ten twój nieszczęsny hrabia Rashleigh. Posłałem cię do tej gospody, żebyś przegnał go na wieś, a ty co? Gawędziłeś przez pół godziny z Glorią, a potem pozwoliłeś jej się wymknąć i zaszlachtować twojego kuzyna!

– Nie da się ukryć, milordzie. – Tym razem to Nick wykrzywił usta, jakby najadł się dziegciu. Widział, że blade zazwyczaj policzki zwierzchnika pokryły się niezdrową purpurą. – Pozwolę sobie jednak zauważyć, że Robert nie cieszył się szczególną estymą. Śmiem twierdzić, że co najmniej jedna czwarta miasta miała ochotę wyprawić go na tamten świat, trudno więc było wskazać jednoznacznie, że słynna rozbójniczka też na niego poluje.

– Słynna! Dobre sobie… – Hawkesbury rzucił mu w twarz stertę papierów, która zawierała jego raport z ubiegłej nocy. – Siedziała z tobą przy jednym stole i zaglądała ci w oczy, a ty i tak jej nie rozpoznałeś. Tak, wiem, że tym razem przebrała się za dziwkę, nie za opryszka, więc niby jesteś usprawiedliwiony. Ale ile ty masz lat, Falconer? Trzydzieści dwa czy dwanaście? Może jednak dwanaście, boś naiwny jak nowo narodzone dziecię! Do stu tysięcy diabłów, kiedyś dostanę przez was apopleksji!

Anstruther zerknął ze współczuciem na Nicka, po czym oznajmił z przekonaniem:

– To na pewno jej wizytówka. – Ujął w palce kartonik z wizerunkiem pawia. – Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. Regularnie czytuję tanie brukowce, bo są cennym źródłem informacji. Zdziwiliby się panowie, ile można w nich znaleźć ciekawych rzeczy. Piszą, że Gloria zostawia ten bilecik każdemu, kto wpadnie w jej sidła. To jej znak rozpoznawczy.

– Nigdy wcześniej nie zapuszczała się do stolicy – wtrącił major. – O ile nam wiadomo, jej szajka działa tylko na północy kraju.

– Do tej pory sądziłem, że to niegroźna podfruwajka – mruknął jakby do siebie Hawkesbury. – Rozbisurmaniona pannica, która rabuje po traktach niestrzeżone powozy i miesza w głowach pospólstwu. Ale teraz wygląda mi na to, że dopuściła się także zdrady stanu i że – wymierzył pulchny paluch w Nicholasa – twój nieboszczyk kuzyn również był zamieszany w spisek.

– Niemożliwe – oznajmił zapalczywie Dexter. – Gloria to prawdziwa bohaterka, jak sam był pan łaskaw zauważyć. Okrada bogatych i rozdaje biednym.

– Naturalnie – zadrwił Hawkesbury. – Kolejny Robin Hood. O tym też już wspomniałem. Bajek się naczytałeś, Anstruther, ot co. Ta pannica to pospolity rzezimieszek, nic więcej. A że obrosła w legendę, to zasługa durnej gawiedzi i takich jak ty, którzy próbują ją gloryfikować. – Prychnął ze złością i utkwił wzrok w majorze. – Falconer, jeśli chcesz się zrehabilitować, sugeruję, żebyś wziął u dowódcy długoterminową przepustkę, udał się do Yorkshire i odnalazł tę całą Glorię. O ile wiem, książę Cole to twój stary znajomy, prawda?

– Owszem, uczyliśmy się razem w Eaton.

– Znakomicie się składa. Wiem skądinąd, że Cole organizuje przyjęcie w swoim majątku na wsi. Czuj się zaproszony. Skoro na wizytówce naszej nieuchwytnej damy widnieje jego adres, to z całą pewnością coś ich łączy.

Nick skinął głową. „Sugestia” Hawkesbury’ego w istocie była rozkazem, więc nie mógł odmówić. Poza tym długa gościna u słynącego z hojności arystokraty miała swoje uroki, choć dla Nicka nie był to wymarzony urlop.

– Sugeruje pan, że Cole może maczać palce w przestępczym procederze? – zapytał na wszelki wypadek.

– Boże uchowaj! – oburzył się szef. – To uczciwy i zacny człowiek. Zawsze głosuje na torysów, więc można na nim polegać. Ta przeklęta baba próbuje wywieść nas w pole. Drwiny sobie z nas robi, ot co. Już my sobie z niej zadrwimy! Obyś dopadł ją jak najprędzej, Falconer. I pamiętaj, od razu daj mi znać, a ona wyśpiewa wszystko jak na spowiedzi. Na koniec powiesimy ją dla przykładu, żeby nikomu nie przyszło do głowy pójść w jej ślady.

– Ależ milordzie, należy jej się przecież uczciwy proces i…

– Otóż nie, mój drogi, nic jej się nie należy. Nie zapominaj, że jesteśmy w stanie wojny, a to znaczy, że możemy na pewne sprawy przymykać oko, także na przepisy. Rzecz jasna tylko w razie wyższej konieczności, a tak właśnie jest w tym przypadku. Nie możemy sobie pozwolić, żeby w tak trudnych czasach po królestwie grasowała zuchwała złodziejka, która w dodatku podburza hołotę do buntu. Akurat wam chyba nie muszę tłumaczyć, czym to grozi. Wystarczy sobie przypomnieć, jak to skończyło się u żabojadów. Tu idzie o dobro kraju! – Łypnął na Dextera. – Bohaterka od siedmiu boleści, też mi coś. Radzę ci doprowadzić sprawę do pożądanego finału, Falconer. Możesz zabrać ze sobą Anstruthera, oczywiście jeśli przejrzy na oczy i obieca, że Robin Hood w spódnicy nie zawróci mu w głowie. Młokos gotów się jeszcze zakochać.

– I co my teraz zrobimy? – zapytał Dexter, kiedy ruszyli zamglonymi ulicami Londynu. – Mamy jakiś plan?

– Słyszałeś przecież szanownego pana ministra – kpiąco skwitował major. – Pojedziemy do Yorkshire, skorzystamy z gościny mojego przyjaciela, a przy okazji pojmiemy Glorię. Potem oddamy ją w ręce Hawkesbury’ego, który z kolei wymusi na niej zeznania i pośle na stryczek.

– No tak… – Anstruther westchnął ciężko. – Poznał ją pan osobiście. Jakie zrobiła na panu wrażenie?

Ogromne, stwierdził w duchu Nicholas. Mimo niezaprzeczalnych dowodów na to, że miał do czynienia z wyrachowaną morderczynią, nadal nie potrafił wybić jej sobie z głowy. Do tego stopnia, że śniła mu się po nocach. I nie były to niewinne sny.

– Myślę, że to najperfidniejsza oszustka i krętaczka w całej Anglii – oznajmił. – Co gorsza, zrobiła ze mnie ostatniego durnia. Nawet nie wiesz, z jaką radością na nią zapoluję. I po raz drugi nie pozwolę wystrychnąć się na dudka.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Yorkshire, czerwiec 1805 r.

Mordownik – zwiastun niebezpieczeństwa

Złe sny nawiedzały ją zwykle nocami w kompletnych ciemnościach. Budziła się zlana zimnym potem i roztrzęsiona po omacku sięgała po świecę. Czasami koszmary nękały ją o brzasku, gdy pierwsze promienie słońca przeciskały się przez kotary do sypialni.

Były bardzo podobne do siebie. Nie mogła oddychać, czuła, że jest o krok od śmierci. Dokuczały jej rany na nadgarstkach, które spętane sznurem przywiązano do furmanki. Wlokła się za nią na mdlejących nogach, które po wielogodzinnym marszu drętwiały z bólu. Wciąż rozbrzmiewał jej w uszach stukot kół obracających się na bruku i polnych drogach. Resztki postrzępionych spódnic odsłaniały poranione i obolałe uda. Rashleigh wychylał się co chwila z powozu, żeby ją poganiać albo smagać batem. Zaśmiewał się, gdy wyczerpana niezdarnie brodziła w błocie. Obiecał, że ją ukarze, i dotrzymał słowa.

Przez całą drogę z Rosji męczyła ją choroba morska, więc nie mógł sobie na niej poużywać, a przecież zamierzał spędzić rejs na igraszkach w łóżku, stąd ta kara. Była zima, a on kazał jej iść boso. Stopy zsiniały od mrozu, a ręce krwawiły od pęt. Za to serce wciąż rwało się do życia przepełnione żądzą mordu. Gdyby coś odwróciło uwagę hrabiego, zabiłaby go bez wahania. Niestety nie dopisało jej szczęście i taka sposobność nigdy się nie nadarzyła.

W nocnych marach bez końca znosiła trudny do opisania ból, a jej duszą targały niemoc i gniew. Bezsilność odbierała jej chęć do życia. Bo cóż to było za życie? Jako niewolnica stała się przedmiotem, którym można pomiatać, zabawką, którą, kiedy już się znudzi, za bezcen oddaje się kolejnemu zwyrodnialcowi. Niczym schwytany w klatkę ptak nie miała nadziei na to, że kiedykolwiek zdoła się uwolnić i wzbić swobodnie w przestworza.

Obudziła się i przetarła powieki. Nic jej nie groziło. Leżała w wygodnym łożu w swoim domu w Peacock Oak. Za oknem było już widno, a piętro niżej krzątała się służba. Jane za chwilę zapuka do drzwi i przyniesie herbatę. Odsłoni zasłony i wychwalając pogodę, wpuści do pokoju poranne słońce.

Po chwili niezawodna służąca stanęła w progu.

– Dzień dobry – przywitała się radośnie, stawiając na stole tacę. – Zapowiada się piękny poranek. Mam nadzieję, że dobrze pani spała?

Gosposia wyróżniała się niezwykłą pogodą ducha. Nigdy nie gościł w niej smutek i zawsze miała dla wszystkich dobre słowo. Nie zrażały jej nawet czarne chmury, mróz, zaspy za oknami ani wiatr świszczący w kominach. Mari nie mogła się temu nadziwić. Jane miała do pomocy jedną posługaczkę, która wykonywała najrozmaitsze prace, oraz Franka złotą rączkę. Był jej kuzynem i dbał przede wszystkim o ogród. W przeciwieństwie do gadatliwej krewnej, prawie w ogóle się nie odzywał.

– Wspaniała pogoda, prawda? Idealna na przyjęcie w ogrodzie księżnej i na wieczorny bal.

– Tak, Jane. Jak zwykle masz rację. – Mari wstała, sięgnęła po peniuar i ujęła porcelanową filiżankę.

Herbata była esencjonalna i aromatyczna, czyli taka, jaką lubiła. Nauczyła się pić wyjątkowo mocny, niemal smoliście czarny napar jeszcze w Rosji, gdzie było to na porządku dziennym.

Obok tacy na stole leżał list oraz najnowsze wydanie Timesa. Najnowsze, czyli sprzed trzech dni. Wieści docierały do Peacock Oak z niejakim opóźnieniem, ale jej to nie przeszkadzało. Życie w Yorkshire płynęło leniwym rytmem, odporne na pośpiech, ciągłe zmiany i wyzwania wielkich metropolii. Tutaj czas jakby stał w miejscu. I na tym właśnie polegał sielankowy urok wiejskiej egzystencji.

– Wieczorem zanosiło się na burzę – zagadnęła. – Bałam się, że ulewa zniszczy kwiaty i cała praca pójdzie na marne.

– Na szczęście obyło się bez deszczu – odparła służąca. – Nie spadła ani kropelka. Pani dzieło zaprezentuje się w całej okazałości. Księżna będzie zachwycona. Pan Osborne też byłby z pani dumny. – Zerknęła na portret wiszący nad łóżkiem.

– Tak, z pewnością by się ucieszył. – Mari przeciągnęła się i posłała jej leniwy uśmiech. – Drogi, kochany pan Osborne… świeć, Panie, nad jego duszą. – Czasem zapominała, że pan Osborne jest tylko wytworem jej wyobraźni, tak bardzo się do niego przywiązała. O wiele starszy, siwiejący i dobroduszny jegomość o łagodnej twarzy i miłym usposobieniu. W dodatku zacny i bogaty. Innymi słowy, idealny materiał na męża.

Innymi słowy, wcale nie była wdową, ale samotna kobieta mieszkająca w małej wiosce nie może być osobą znikąd. Musi legitymować się godnym szacunku pochodzeniem, a ponieważ jej prawdziwy rodowód i skandaliczny życiorys wzbudziłyby powszechne zgorszenie, nie mówiąc już o innych zagrożeniach, trzymała to w tajemnicy.

Za to nieodżałowanej pamięci pan Osborne cieszył się nieposzlakowaną opinią. Był synem szanowanego duchownego z Kornwalii i właścicielem niewielkiego, lecz doskonale prosperującego przedsiębiorstwa, które zajmowało się importem egzotycznych roślin oraz ogrodnictwem. Choć miał głowę do interesów, w domu zdawał się na mądrość żony, której we wszystkim słuchał i niczego jej nie odmawiał. Nie nadużywał alkoholu, palił cygara tylko przy szczególnych okazjach. Podsumowując, nie miał żadnych wad. Wręcz przeciwnie, nie dość, że hołubił o wiele młodszą małżonkę, to jeszcze niewiele od niej nie wymagał. Nie nalegał nawet, żeby dzieliła z nim łoże. Tak to sobie wyimaginowała, bo nie wyobrażała sobie, by jeszcze kiedykolwiek miała ochotę obcować z mężczyzną. Nie po tym, co przeszła.

Rashleigh… Wzdrygnęła się. Nie, postanowiła stanowczo, nie będzie myśleć ani o nim, ani o bolesnej przeszłości. Jej prześladowca dwa miesiące temu skończył marnie w londyńskim rynsztoku i raczej nikt po nim nie zapłakał.

Marina do dziś drżała na wspomnienie owego wieczora. Nie miała pojęcia, jakim cudem Rashleigh odnalazł ją w Yorkshire siedem lat po tym, jak od niego uciekła. I naiwnie uwierzyła, że na dobre uwolniła się od hrabiego. A kiedy przeczytała list, w którym groził jej szantażem, doznała szoku i długo nie mogła się otrząsnąć. Wiedziała, że nie ma wyboru. Prędzej czy później będzie musiała stawić mu czoła choćby przez wzgląd na przyjaciół, których bezpieczeństwo zamierzał narazić na szwank. Znał wszystkie jej sekrety, mógł wydać ją władzom i zaprowadzić na stryczek. Wiedział, że jest zbiegłą niewolnicą i złodziejką. Ale najgorsze było to, że jakimś sposobem odkrył prawdziwą tożsamość Glorii oraz pozostałych członkiń rozbójniczej szajki. Oznajmił, że jeżeli się z nim nie spotka, zdemaskuje je wszystkie.

Pragnęła ratować przyjaciółki, więc przystała na jego żądania. Pojechała do Londynu i zaaranżowała spotkanie w gospodzie pod Kurką i Sępem. Wynajęła pokój w pobliskiej kamienicy i kazała mu chwilę poczekać, zanim do niej dołączy. Nie zjawił się, a kilka minut później na ulicy podniosły się wrzaski. Powiedziano jej, że Rashleigh został zamordowany w ciemnej alejce obok karczmy.

Nie zabawiła w mieście ani chwili dłużej. Nie chciała, by w jakikolwiek sposób łączono ją z jego osobą. Gdyby wyszło na jaw, że ją szantażował i że kiedyś była jego kochanką, z miejsca uznano by ją za winną. Nie byłaby w stanie się obronić, nie dano by jej nawet takiej szansy. W końcu Rashleigh był arystokratą, a ona pospolitą przestępczynią. Jej pilnie strzeżone tajemnice ujrzałyby światło dzienne, a ludzie, na których jej zależało, zostaliby zrujnowani. Miała więcej niż wystarczający motyw, żeby posłać hrabiego na tamten świat, więc nikt by nie uwierzył w jej niewinność. Sama pewnie by sobie nie uwierzyła. Dlatego kolejny raz od niego uciekła.

Wreszcie czuła się w miarę bezpieczna. Ukrywała się w miejscu, w którym nikt nie mógł jej znaleźć. Była tego niemal pewna. Wiele lat temu przyjęła nową tożsamość, zaszyła się w Yorkshire i zatarła za sobą wszelkie ślady. Niepokoiło ją tylko to, że jednak Rashleigh jakimś sposobem ją namierzył. Ale był już martwy, a nikt oprócz niego nie wiedział o jej istnieniu.

Jej wyimaginowany małżonek był naturalnie całkowitym przeciwieństwem dawnego oprawcy. Pan Osborne nigdy by jej nie skrzywdził. Uśmiechnęła się, spoglądając na jego portret.

– Mój nieodżałowany mąż był wyjątkowy – oznajmiła na użytek służącej.

– Lady Hester zje dziś śniadanie we własnym pokoju – poinformowała Jane. Miała na myśli przyjaciółkę Mari, która towarzyszyła jej jak cień od blisko pięciu lat. – Powiada, że jest przemęczona, ale obiecała, że o dziesiątej spotka się z panią na tarasie, zanim udacie się na przyjęcie.

– Znakomicie – odparła Marina, choć powinna kolejny raz załamać ręce. Doskonale wiedziała, co dolega lady Hester Berry. Rozpieszczona kuzynka księcia Cole’a po prostu cierpiała na nudę. Może nie byłoby w tym nic złego, gdyby z owych nudów nie odwiedzała za często karczm i nie spędzała czasu w fatalnym towarzystwie. W jej przypadku przemęczenie było zwykłym kacem. Także moralnym.

– Frank mówi, że wczoraj w nocy znów kogoś napadły – trajkotała gosposia, która uwielbiała plotkować o poranku. – Gloria i jej gang znaczy się…

Mari uniosła brwi i sięgnąwszy po gazetę, rozłożyła ją powoli, żeby zyskać na czasie.

– Wiadomo, kogo obrabowały?

– Bankiera pana Arkwrighta, gdy wracał z banku z pieniędzmi pryncypała. Zabrały mu ponoć całą sumę.

– Wszystko? Co do pensa?

– Właściwie to tylko dziesięć procent z miesięcznego dochodu. Czyli tyle, ile Arkwright obiecał swoim tkaczom, a kiedy skończyli robotę, i tak im nie zapłacił. Ponoć dziewczyny oddały pieniądze oszukanym robotnikom. To prawdziwe bohaterki, nie sądzi pani?

– Bohaterki? – zaprotestowała Mari. – Raczej kryminalistki. Nie zapominaj, że łamią prawo.

Służącej zrzedła mina. Romantyczne opowieści o szlachetnych złodziejkach bardziej do niej przemawiały niż przyziemna rzeczywistość i kodeks karny.

– Oczywiście, ma pani rację – przyznała niechętnie. – Ale kryminalistki czy nie, dla mnie i tak pozostaną bohaterkami. – Jej głos rozpierała duma. – Jest pani zbyt uczciwa, żeby popierać rozboje, tyle że nasze dziewczyny napadają na ciemiężców, którzy krzywdzą innych, w dodatku słabszych od siebie.

– Owszem, szajka Glorii uczyniła wiele dobrego. Nikt tego nie neguje. Rzecz w tym, że ich działalność jest nielegalna, a prawo przewiduje za nią najwyższy wymiar kary. Kiedy przyjdzie co do czego, nikogo nie będą interesowały ich szlachetne pobudki. Poślą je na stryczek i basta.

– Tak, naturalnie, pani Osborne. Życzy pani sobie, żebym wróciła za jakiś czas i pomogła się pani ubrać?

– Tak, dziękuję, Jane. Zerknę do gazety, będę gotowa za jakieś dwadzieścia minut.

Gdy gospodyni zostawiła ją samą, Marina nawet nie spojrzała na gazetę, tylko sięgnęła po kopertę, która wciąż leżała na stole. Hester nie mogła się nadziwić, jak jej się udaje godzinami ignorować nową korespondencję. Cóż, w przeciwieństwie do impulsywnej przyjaciółki, zawsze była ostrożna.

A teraz przeczytała bez szczególnego zdumienia:

Wiem o tobie wszystko. Wiem, co zrobiłaś.

Tyko jedna linijka tekstu wykaligrafowana drukowanymi literami i niepodpisana. Innymi słowy, jawna groźba.

Nie zareagowała w taki sposób, w jaki zareagowałaby większość ludzi na jej miejscu. Nie zbladła, nie krzyknęła z przestrachem ani tym bardziej nie zemdlała. Zmarszczyła brwi i złożyła z powrotem kartkę.

Sęk w tym, że zrobiła w życiu zbyt wiele rzeczy, które mogły jej zaszkodzić, gdyby prawda ujrzała światło dzienne. Rashleigh… Od niego zaczęło się całe zło. Aż wreszcie okradła go i uciekła, a potem stworzyła sobie fikcyjną tożsamość i rozpoczęła nowe życie. Była też obecna na miejscu zbrodni, kiedy hrabia został zamordowany. W dodatku należała do przestępczej bandy, która łupiła bogatych i rozdawała biednym. Czyli niełatwo się domyślić, o którą z jej licznych przewin chodzi w anonimowym liście.

Otworzyła okno i wyjrzała na zewnątrz. Uśmiechnęła się, czując na twarzy słońce i lekki powiew wiatru. Jane miała rację, zapowiadał się piękny dzień idealny na przyjęcie w plenerze. Jej serdeczna przyjaciółka Laura, księżna Cole, wiedziała, jak zabawiać gości. Była w tym niekwestionowaną mistrzynią. O dzisiejszym wieczorze będzie mówić całe hrabstwo.

Miała doskonały widok na cieplarnie, w których hodowała egzotyczne rośliny. Frank uwijał się w pocie czoła, podlewając grządki sadzonek. Niewielki mur oddzielał ziemię Mariny od Cole Court, posesji księżnej i księcia Cole. Pośrodku umieszczono w nim pomalowaną na biało furtkę, z której korzystała, gdy odwiedzała Laurę. W oddali, pod rozłożystymi dębami, pasły się owce, jeszcze dalej w stronę wioski majaczyła wąska nitka rzeki.

Spokojny sielankowy krajobraz, pomyślała Mari, lecz nagle poczuła dziwny niepokój. Instynkt ostrzegał ją o nadciągającym zagrożeniu, jakby ktoś czaił się i obserwował ją z ukrycia, by w stosownej chwili zaatakować.

To list wytrącił ją z równowagi. Nie mogło być inaczej, to naturalna reakcja. Tylko dlaczego, na Boga, dostała go akurat teraz? Od śmierci hrabiego upłynęły dwa miesiące… Doszła do wniosku, że hrabia musiał komuś o niej powiedzieć, wyjawił też jej adres. Zatem koszmar się nie skończył. Być może nigdy się nie skończy. Powinna pamiętać, że w jej przypadku już nic nigdy nie będzie proste, a zbiegli niewolnicy zwykle uciekają do końca życia.

Łatwo przewidzieć dalszy rozwój wypadków. Niebawem ktoś znów zażąda od niej pieniędzy w zamian za milczenie, a ona jeszcze nie wiedziała, co zrobi. Nienawidziła szantażystów, tych tchórzliwych krwiopijców. Nie chciała im ulegać, to oczywiste, ale być może nie będzie miała wyboru. Dla dobra dziewcząt. Nie wolno jej myśleć wyłącznie o sobie.

Na próżno próbowała otrząsnąć się z odrętwienia, choć napady melancholii nie były w jej stylu. Nie miała ochoty zaprzyjaźniać się z gośćmi księżnej. Nie przepadała za wielkimi przyjęciami z całym skomplikowanym ceremoniałem. Zaniepokoiła ją także rozmowa z Jane, która otwarcie zachwycała się wyczynami Glorii i członkiń jej gangu. Nie sądziła, by władze zdołały ustalić ich tożsamość, niemniej należało zachować rozwagę i nie ściągać na siebie zbędnego zainteresowania. Im mniej będą o nich mówić, tym lepiej, może nawet na pewien czas zawieszą ryzykowną działalność. A co do listu… cóż, poradzi się Hester. Ona z pewnością znajdzie jakieś rozsądne rozwiązanie. Zawsze sobie pomagały. Hester i Laura były jedynymi osobami, które znały jej sekrety.

Zebrała się w sobie i zadzwoniła po Jane. Wszystko będzie dobrze, powtarzała w duchu, czekając na służącą. Przyjęcie okaże się sukcesem, goście będą się zachwycać jej niezwykłymi roślinami, a wygodne i spokojne życie w Peacock Oak wróci do normy. Tylko dlaczego wciąż ją dręczą złe przeczucia? Czuła przez skórę, że zbliża się ktoś, kto nie spocznie, póki jej nie zdemaskuje. Czy starczy jej sił, żeby się z nim zmierzyć?

[1] White's – najstarszy klub dla mężczyzn w Londynie. Założony w 1693 roku, do dziś uważany jest za najbardziej ekskluzywny prywatny klub nie tylko w Wielkiej Brytanii, lecz także na całym świecie. Jego członkami są obecnie między innymi książę Karol oraz książę William. Do klubu nadal nie mają wstępu kobiety. (Przyp. tłum.).

Tytuł oryginału: Unmasked

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd, 2008

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Anna Górka

© 2008 by Nicola Cornick

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2019

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Powieść Historyczna są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harpercollins.pl

ISBN 9788327643742

Konwersja do formatu EPUB: Legimi S.A.