Pod wspólnym niebem. Zanim zobaczymy Neapol. Pod wspólnym niebem - Magdalena Kołosowska - ebook

Pod wspólnym niebem. Zanim zobaczymy Neapol. Pod wspólnym niebem ebook

Magdalena Kołosowska

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Poczułam się wolna. Po raz pierwszy, odkąd odszedł, pomyślałam o swojej przyszłości bez niego. Jakbym zobaczyła nagle czystą kartkę i już wiedziała, jak ją zapisać.

Danka - kilka lat wcześniej los ciężko ją doświadczył. Zachorowała na nowotwór. Operacje ratujące życie zniszczyły jej urodę, a ona utwierdziła się w przekonaniu, że już nic dobrego jej nie spotka. Wychowuje syna, który jest jej oczkiem w głowie, oraz tkwi w małżeństwie, choć wie, że mąż prowadzi podwójne życie. Jednak kiedy sama traci pracę, a mąż przegrywa w kasynie ich wspólne pieniądze, postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Ale czy nie jest już na to za późno?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 247

Oceny
4,3 (42 oceny)
23
12
3
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
opryszek2020

Nie oderwiesz się od lektury

Dojrzała, wzruszająca, bardzo emocjonalna historia. Życiowa opowieść o kobietach po czterdziestce. Blaski i cienie, jakie niesie życie, ukazuje jak ważne w każdym związku są szczerość i zaufanie
00
sasanka45

Nie oderwiesz się od lektury

swietna ksiazka
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

Książki Magdaleny Kołosowskiej,

które ukazały się w Wydawnictwie Replika:

 

Tęcza nad jeziorem

Kiedyś dogonimy Paryż

Saga LEPSZE JUTRO

Słońce za horyzontem

Pod niebieskim księżycem

Za ostatnią gwiazdą

 

 

 

Copyright © Magdalena Kołosowska

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2021

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

 

Redakcja

Magdalena Kawka

 

Korekta

Maria Ignaszak

 

Projekt okładki

Mikołaj Piotrowicz

 

Skład i łamanie

Maciej Martin

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

Wydanie elektroniczne 2021

 

eISBN 978-83-66989-68-9

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dawno temu obiecałam sobie, że już nigdy w życiu nie

będę przez nikogo płakać. Już nigdy do nikogo się nie

przywiążę, już więcej nie będzie bolało.

Magdalena Witkiewicz, Pierwsza na liście

 

Irmina

 

Wrocław

 

Zawahałam się. Uniosłam rękę i zastygłam w tej pozycji na kilka chwil. W filmach, w takim momencie, aktor się zatrzymuje, opuszcza głowę i wzdycha. Nie byłam aktorką, nie grałam w filmie, a tak się właśnie czułam.

Po drugiej stronie drzwi była Amelia. Zapewne wciąż jeszcze rozemocjonowana po naszej poprzedniej wymianie zdań. Zareagowałam zbyt impulsywnie, co było do mnie zupełnie niepodobne. Znałam przecież swoją córkę i wiedziałam, w jaki sposób z nią rozmawiać, jednak tym razem wszystko poszło nie tak. Obie niemal wykrzyczałyśmy swoje racje i w ponaddwudziestoletniej historii naszej relacji nigdy nie zachowywałyśmy się w ten sposób. Ale i Amelia jeszcze nigdy nie miała takiego pomysłu. I choć chciałam, aby moje dzieci wyrosły na samodzielnych ludzi, teraz się bałam. Musiałam jednak z nią pomówić, już na spokojnie, ale wiedziałam, że to nie będzie łatwa rozmowa.

Zapukałam.

– Chcę być sama!

– Może jednak porozmawiamy? Słuchaj…

– Mamo, naprawdę nie zmienię zdania – powiedziała zza zamkniętych drzwi.

– Mela, mogę wejść? Mimo wszystko chciałabym z tobą porozmawiać…

Usłyszałam tupanie jej bosych stóp po podłodze i po chwili otworzyła szeroko drzwi, zapraszając mnie gestem do środka.

– Jasne! Proszę! Zamierzasz mi wybić pomysł z głowy, tak? Miejmy to obie z głowy, choć lojalnie uprzedzam, że szkoda twojej fatygi.

– Nie. Nie zamierzam.

– Aha. – Założyła ręce na piersi i w tej chwili pożałowałam, że umiem czytać mowę ciała. Chciałam wierzyć, że nie jest do mnie wrogo nastawiona. Niestety zdawałam sobie sprawę, że między nami padło wcześniej zbyt wiele gorzkich słów i moje dziecię nie będzie zbyt chętne do zawierania paktu pokojowego. – To słucham.

Spojrzałam na nią z nieukrywaną dezaprobatą. Nie podobało mi się, że chciała rozmawiać w ten sposób.

Zauważyła to. Westchnęła teatralnie i odsunęła się niezbyt chętnie, jakby robiła mi łaskę.

– Ojej, już dobrze – jęknęła. – Wejdź. – Nie czekając na mnie, odwróciła się i po chwili usiadła po turecku na swoim szerokim łóżku. Zajęłam fotel naprzeciwko.

Patrzyłam na moje dziecko, zastanawiając się jednocześnie, w jaki sposób z nią porozmawiać. Była obrażona i urażona. Milczała, z zaciętym wyrazem twarzy. Nie miałam szans przekonać ją do moich racji, żeby choć trochę przejęła się moimi obawami, wzięła sobie do serca to, co mówię.

– Będziemy tak siedzieć? – doszło mnie nagle pytanie.

– Nie chcę się z tobą kłócić, nie musisz mieć takiego bojowego nastawienia.

– Doprawdy? A kto mnie próbował przekonać, że mój pomysł jest absolutnie nie do przyjęcia?

– Dziecko! Właśnie przyszłam po to…

– A jednak. Będzie kazanie?

– Mela! Posłuchaj… Przepraszam, że się uniosłam – powiedziałam. Kto jak kto, ale ja zawsze uważałam się za opanowaną i rozsądną. Niezwykle trudno było mnie wyprowadzić z równowagi, a już na pewno nie udawało się to moim dzieciom.

A tu klops!

Amelia popatrzyła na mnie, jakby się spodziewała, że lada moment zmienię zdanie.

– Co cię bardziej zdenerwowało? Mój wyjazd czy fakt, że postanowiłam zrobić sobie przerwę na studiach?

Westchnęłam.

– Jedno i drugie. Nie zrozum mnie źle, nie mam nic przeciwko twojemu wolontariatowi, ale zamierzasz wyjechać na pół roku na drugą półkulę całkiem sama…

– Mamo, nie sama. Mówiłam, że wyjeżdżam z Jorge.

– Czy ty to dobrze przemyślałaś? Nie myśl, że mam coś przeciwko Jorge, ale znacie się tak krótko… On jest Portugalczykiem, dla niego Argentyna to prawie drugi dom. A dla ciebie? Obce miejsce, nie znasz tamtejszej kultury, języka… Martwię się, jak sobie poradzisz.

– Będziemy tam razem. Mamo, zaufaj mi. – Przysunęła się do mnie. – Nie jestem już małym dzieckiem, dam sobie radę. Chcę spróbować. Poza tym, zastanów się, czy chcesz mieć w domu szczęśliwą czy też wiecznie sfrustrowaną córkę.

– Obawiam się, że jeśli wybiorę „szczęśliwą”, to będzie raczej oznaczało twoją nieobecność. – Pogładziłam ją po dłoni.

Zaśmiała się.

– Mami, mami. Ty cały czas o mnie drżysz, a ojciec pogratulował mi pomysłu i zapytał jedynie, kiedy wylatuję i skąd.

– Nie muszę ci chyba tłumaczyć, że rozwiodłam się z twoim ojcem wiele lat temu, prawda?

– Zdaję sobie sprawę, ale to takie zabawne, kiedy obserwuję wasze podejście do wychowywania dzieci. Do mnie, do Alexa. Ty, gdybyś tylko mogła, wzięłabyś nas pod swoje skrzydła i dbała, by nic nam się nie przydarzyło, a ojciec… on tylko otwiera szeroko drzwi. Dla niego już od czterech lat jestem dorosła!

– Od czterech lat jesteś pełnoletnia – poprawiłam ją.

Westchnęła teatralnie.

– Dobrze, pełnoletnia. Jak zwał, tak zwał. Nie zmienia to faktu, że według prawa mogę samodzielnie podejmować decyzje. – Spojrzała na mnie z uśmiechem. – Mamo, zachowywałaś się dokładnie w ten sam sposób, kiedy Alex powiedział ci, że chce studiować w Berlinie. Nie możesz nas ograniczać. Chcemy się rozwijać, uczyć, podróżować. Powinnaś się cieszyć i być z nas dumna. To, że idziemy własną drogą, nie oznacza, że cię nie kochamy, ale czasem jesteś taką typową matką-Polką i wydaje ci się, że niańczenie w nieskończoność jest dla nas najlepsze.

– Mela…

Nie lubiłam, kiedy zaczynała mówić w ten sposób. Miałam wówczas wrażenie, że czuje się bardziej Niemką aniżeli Polką. Widziałam, jak utożsamiała się z kulturą swojej drugiej ojczyzny, jak doskonale tam funkcjonowała i jak dobrze rozumiała się z Martinem. Po Aleksie, który od pięciu lat mieszkał w Berlinie, myślałam, że z Amelią będzie inaczej, że zostanie. A ona owszem, wybrała co prawda studia w Polsce, ale ostatnio coraz częściej wspominała, że chciałaby kontynuować naukę w Niemczech.

Dlatego nie zdziwiła mnie przerwa, ale wolontariat już tak. W Argentynie?

Byłam przerażona!

 

Zosia

 

Gidle

 

– Stuknęła dyszka! – poinformowała mnie radośnie Natasza. – Jeszcze jedna rundka?

Spojrzałam na roześmianą towarzyszkę. Wyglądała, jakby w ogóle nie miała w nogach tych dziesięciu kilometrów, tylko zaledwie przed chwilą wyszła z domu. A prawda była taka, że spacerowałyśmy od dobrych dwóch godzin.

Ostatnio robiłyśmy coraz dłuższe wycieczki i dzisiaj po raz pierwszy przekroczyłyśmy magiczną granicę dziesięciu kilometrów.

– Spasuję – przyznałam się. – Powinnam już wracać. Jestem zawalona robotą.

Natasza podeszła i ujęła moją twarz.

– Nie mówiłaś, że masz dużo pracy. – Spojrzała mi w oczy. Dostrzegłam w nich figlarne iskierki. Zdążyłam się już nauczyć, co oznaczały. Uśmiechnęłam się i przymknęłam powieki. Ciepłe i wilgotne usta Nataszy spoczęły na moich. – Inaczej nie zaplanowałabym dalszego ciągu… – Pocałowała mnie po raz kolejny. Nie musiała mówić nic więcej. Dalszy ciąg oznaczał jedno.

Przytuliłam się do niej.

– Dobrze – szepnęłam.

Natasza cmoknęła mnie w czubek nosa.

– Chodź jeszcze do piekarni. Mam ochotę na te ziarniste bułki.

Też miałam. Były najlepsze, jakie kiedykolwiek jadłam.

Skręciłyśmy w lewo i po kilku minutach doszłyśmy do piekarni. Zaburczało mi w brzuchu. Chyba niezbyt rozsądnie zrobiłam, wstępując do sklepu. Na głodnego byłam skłonna kupić więcej, niż potrzebowałam. A przecież byłam sama!

– Dzień dobry – usłyszałam nagle. Uniosłam wzrok. Młody chłopak uśmiechał się do mnie tak dobrze znanym uśmiechem.

Oblał mnie zimny pot.

– Franek?

– Tak. Dzień dobry – powtórzył. – Miło panią widzieć.

– Tak, tak, ciebie również – powiedziałam szybko, szukając wymówki, by odejść. Natasza, widząc, że rozmawiam, weszła do środka.

– Właśnie jadę z kuzynem do dziadków. – Wskazał głową na wychodzącego z piekarni starszego od siebie chłopaka. Dlaczego mi o tym mówił? Nie znałam jego dziadków ani kuzyna. W ogóle nie zdążyłam poznać jego rodziny. – Dlaczego pani nie spotyka się już z ojcem? – zapytał wprost.

– Słucham?

– Tata od jakiegoś czasu nic o pani nie mówi, nie rozmawiacie, nie spotykacie się…

– Przepraszam, ale nie sądzę, aby to była twoja sprawa – przerwałam mu.

– Wie pani…

– Nie chcę być niegrzeczna, ale…

– Jeśli przejęła się pani tym, co mówiła mama… – Spojrzał na mnie. Wyglądał teraz na zdeterminowanego. – Słyszałem, i to nie jest tak… Nie są razem. Tata nie chce. Powiedział mamie o pani i mama się wściekła.

Byłam absolutnie zaskoczona. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

– Franko! – rozległ się donośny głos. Oboje odwróciliśmy głowy w jego kierunku. Kuzyn Franka uruchomił silnik i był gotowy do odjazdu.

– Muszę już iść. Proszę mnie nie wydać! Tata nie wie, że tu jestem.

– Ale przecież mówiłeś…

– Niech pani nic nie mówi, proszę, i da ojcu jeszcze jedną szansę. To naprawdę spoko gość. Do widzenia!

Pomachał mi ręką i wsiadł do samochodu.

 

Otworzyłam raptownie oczy i gwałtownie usiadłam na łóżku. Byłam spocona i ciężko oddychałam, jakbym rzeczywiście przed chwilą odbyła ponaddwugodzinny spacer z kijkami. Albo przebiegła maraton.

Powoli wyrównywałam oddech.

Opuściłam nogi na podłogę, jeszcze chwilę posiedziałam, po czym wstałam i nie zakładając kapci, poszłam do kuchni. W sumie niczego stamtąd nie potrzebowałam, ale musiałam coś ze sobą zrobić. I tak bym teraz nie usnęła. W głowie kłębiły mi się myśli i nie potrafiłam na razie nad nimi zapanować.

Potrzebowałam chwili.

Wzięłam butelkę wody oraz szklankę i poszłam na kanapę. Włączyłam telewizor, ale trudno było oczekiwać, że o trzeciej w nocy trafię na jakiś super interesujący program. Przeleciałam kilkanaście kanałów, by w końcu włączyć Netflixa. Na liście było kilkanaście pozycji, ale żadna nie wzbudziła mojego zainteresowania. Nie miałam ochoty ani na romanse, ani na sensację, o kryminałach nie wspominając.

Ostatnio coraz częściej myślałam o Filipie i dzisiejszy sen z pewnością był tego skutkiem. Chciałam, żeby ta część dotycząca Filipa była prawdziwa, żeby tamte zdarzenia okazały się jednym wielkim nieporozumieniem. Żałowałam, że wówczas byłam zbyt pijana, by z nim porozmawiać, i w efekcie niczego nie byłam pewna. Gdybym pozwoliła mu tylko coś powiedzieć. Może moglibyśmy sobie to wszystko na spokojnie wyjaśnić?

O, jak bardzo chciałam cofnąć czas! Nie mówiłam o tym głośno, dzielnie grając niewzruszoną. Starałam się, aby wszyscy wokół byli przekonani, że się z niego wyleczyłam. I choć udało mi się im wmówić, że Filip to przeszłość, siebie oszukać nie mogłam.

Po prostu go kochałam.

 

 

 

Poniedziałek, 1 października

6.43

 

Danka:

Dziewczyny! Żyję! I to jak! Cóż to była za noc :) Janusz stanął na wysokości zadania! Jeszcze teraz robi mi się gorąco i mokro, wcale nie powiem, gdzie. Zazdraszczajcie mi! Bardzo :) Lecę teraz zrobić twarz i do roboty, bo wieczorem mam randkę z mężem. Uwierzycie?

 

– Danka!

Zatrzymałam się i odwróciłam, słysząc swoje imię. Jola, moja koleżanka pracująca przy sąsiednim biurku, podeszła do mnie najszybciej jak tylko pozwalały jej szpilki na metrowych obcasach. Zawsze się zastanawiałam, jaki jest komfort chodzenia w czymś takim. Przerażała mnie świadomość, że moje życie zależałoby od cieniutkich obcasików. Dlatego, kupując buty na obcasie, zawsze wybierałam te na słupku lub koturnie. A Jola codziennie meldowała się w pracy w szpileczkach, nigdy nie widziałam jej w innym obuwiu, na dodatek poruszała się z takim wdziękiem i gracją, jakby się w nich urodziła albo na co dzień biegała w nich po wybiegu.

– Danuś, słońce, nie wysłałaś zestawienia do szefa. Dzwonił przed chwilą…

– Cholera jasna! Zapomniałam! Zapisałam je w komputerze i nie wysłałam. – Zerknęłam na zegarek. Nie miałam czasu, bo po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna, wychodziłam z Januszem. – Wyślesz? – zapytałam. – Naprawdę muszę już iść. – Rozłożyłam bezradnie ręce.

– Skoro musisz… – Jola uśmiechnęła się do mnie. – Hasło?

– Tam, gdzie zawsze! Dziękuję, Joluś. Lecę już, pa!

– Pa! Baw się dobrze – dogoniły mnie jeszcze jej słowa.

Ucieszyłam się, że nie robiła problemów. Zresztą nie po raz pierwszy prosiłam ją o pomoc, czasem również zrobiłam coś dla niej. Pracowałyśmy ze sobą od zawsze i żartowałyśmy, że tylko emerytura skłoni nas do odejścia. Mimo formalnego zakazu, znałyśmy swoje loginy i hasła do komputera i kiedy sytuacja tego wymagała, logowałyśmy się nawzajem na swoje konta.

Dzisiaj sytuacja zdecydowanie tego wymagała.

Miałam randkę!

Z mężem.

Janusz zaskoczył mnie poprzedniego wieczoru. Dopisywał mu wyjątkowo dobry humor, co ostatnio nie zdarzało się zbyt często. Oglądałam akurat serial na Netflixie, Saba leżała obok z łbem na moich kolanach. Uwielbiała, kiedy drapałam ją za uszami, mogła wówczas leżeć tak godzinami, zapominając o bożym świecie. Ja też lubiłam te nasze chwile i kiedy zasiadałam przed telewizorem, nic dla mnie nie istniało.

Zwłaszcza mąż.

Janusz nie zwrócił uwagi na serial, usiadł obok i mnie objął, czym omal nie doprowadził mnie do zawału. Już zapomniałam, że kiedyś tak robił. Nie odzywał się, więc w końcu doszłam do wniosku, że wciągnęła go akcja i niewątpliwie zauroczył się aktorką grającą główną rolę. Kiedy myślałam, że nic mnie już nie zaskoczy, nagle się nachylił i delikatnie mnie pocałował.

Zesztywniałam, nie wiedząc, czego się spodziewać. Bo przecież nie dalszej czułości. Tymczasem on nie przestawał, jego dłonie coraz pewniej błądziły po moim spiętym ciele. Minęły miesiące od naszego ostatniego razu i nie spodziewałam się, że akurat dzisiaj zbierze mu się na amory. Nie potrafiłam się rozluźnić i zrelaksować. Poddać chwili. Owszem, tęskniłam za seksem, ale teraz byłam zdezorientowana i nie wiedziałam, co robić.

Ale Janusz wiedział.

Delikatnie odsunął Sabę. Zrozumiała. Bez protestu zeskoczyła na podłogę i wyszła z salonu. A zaraz potem i ja się poddałam, wiedząc, że czeka mnie niezapomniana noc.

 

Pędziłam więc teraz do domu ciekawa, co takiego Janusz wymyślił na naszą pierwszą, od bardzo długiego czasu, randkę. Przyzwyczaiłam się już, że nasze małżeństwo wyglądało niczym piękna sinusoida, a ja od dłuższego czasu żyłam od jednego zainteresowania Janusza do drugiego. Wolałam nie myśleć o kobietach, które miał pomiędzy. Bo że były, miałam stuprocentową pewność, ale brakowało mi wiary w siebie, żeby to przerwać. Przyzwyczaiłam się. I byłam wygodna. Kiedy jednak ten czas zbytnio się wydłużał, denerwowałam się i przychodziło mi do głowy, że może powinnam coś w swoim życiu zmienić. Choć nie umiałam wyobrazić sobie, że opuszczam nasze piękne mieszkanie, jestem zdana jedynie na siebie i swoją wypłatę i rezygnuję ze standardu życia, jaki gwarantował mi Janusz.

Przed wejściem na klatkę spojrzałam na zegarek, gadżet, za który mogłabym kupić całkiem niezłe autko. Tissot, szwajcarskie cudo, prezent od męża na dwudziestą rocznicę ślubu. Lubiłam go, ale ilekroć na niego patrzyłam, odnosiłam wrażenie, że odmierza czas do końca naszego małżeństwa. I nijak nie mogłam się pozbyć tego uczucia.

Będąc na półpiętrze, usłyszałam Sabę. Mogłam z niemal stuprocentową pewnością stwierdzić, że w tej chwili stoi przy drzwiach, merdając wesoło ogonem i kręci się w kółko w oczekiwaniu, aż wejdę do mieszkania. Im jednak byłam bliżej drzwi, tym bardziej zdawałam sobie sprawę, że Saba brzmi jakoś inaczej.

Zatrzymałam się na ostatnim schodku, zastanawiając się, co jest nie tak.

I wtedy Saba zaskomlała, a mnie oświeciło. Zupełnie jakby nagle rozbłysły reflektory w mojej głowie.

Ona się bała.

Drżącymi rękami przekręciłam klucz w zamku. Ledwie uchyliłam drzwi, a Saba, niczym kot przybierający różne kształty, przecisnęła się przez szparę i stanęła za mną, dając mi znak, że nie zamierza wracać do środka. Patrząc na jej pysk, coraz bardziej nabierałam pewności, że za jej zachowaniem stoi mój szanowny małżonek. Kilka lat wstecz widziałam już taki smutek w jej oczach; Janusz miał wtedy okres, w którym częściej niż zwykle zaglądał do kieliszka, a mówiąc wprost, miał problemy z zachowaniem trzeźwości.

Nachyliłam się i zanurzyłam palce w biszkoptowej sierści. Saba spojrzała na mnie wzrokiem wypełnionym miłością, a ja przytuliłam się do niej, szepcząc do ucha. Musiałam ją uspokoić i sprawić, by chciała wejść ze mną do mieszkania.

– Janusz? – odezwałam się, gdy trochę się uspokoiła. Zamknęłam drzwi i ściągnęłam buty. Odpowiedziała mi cisza. – Janusz? – powtórzyłam, idąc w głąb mieszkania.

– Danusia? – Mąż wychylił się zza drzwi gabinetu. – Danusia! Już jesteś? – Poprawiał nerwowo ubranie i włosy.

Przyglądałam mu się podejrzliwie, szukając potwierdzenia mojej tezy, że jest pijany.

– Dlaczego cię to dziwi? Umawialiśmy się w końcu na romantyczny wieczór, prawda?

Spojrzał na mnie, jakbym nagle zaczęła mówić po chińsku, na dodatek od tyłu. Zaczynało do mnie docierać, że ta randka, na którą tak się cieszyłam, pewnie w ogóle się nie odbędzie.

– Wybacz. – Mąż po raz kolejny zanurzył palce we włosach. Patrzył w podłogę i nerwowo tupał nogą.

– Zapomniałeś? – zdecydowałam się zapytać.

– Nie, nie zapomniałem. Mam masę roboty, tak, zdecydowanie. Jestem zawalony robotą i muszę do jutra to wszystko ogarnąć.

– Ty piłeś – stwierdziłam w końcu gorzko.

Nawet nie miałam siły złościć się na niego, mimo że byłam rozczarowana i zła. Nie potrafiłam nawet zrobić mu wymówek, choć zasługiwał. Nie sądziłam, że tym razem odtrąci mnie tak szybko. Zwykle w takich sytuacjach przez kilka dni mogłam się cieszyć jego nieustannym zainteresowaniem. Adorował mnie wówczas, robił niespodzianki i kochał się ze mną namiętnie. Zupełnie jak zeszłej nocy. Teraz jego zachowanie mnie zaskoczyło. Coś się musiało wydarzyć pomiędzy rankiem, kiedy przed wyjściem do pracy dostałam namiętnego całusa na pożegnanie i wyszeptaną obietnicę „nie mogę się doczekać”, a moim powrotem.

Czekałam na jego reakcję. Jakieś słowo, skruchę, cokolwiek. Jakby, wbrew logice, jakaś głęboko ukryta cząstka mnie wciąż miała nadzieję, że nie wszystko stracone.

– Absolutnie nie!

Absolutnie nie… Te dwa słowa zabrzmiały jak przyznanie się do winy. Nie musiał mówić już nic więcej. Pił. Może nie na umór i nie tak, że od razu rzucało się to w oczy, ale z całą pewnością nie był trzeźwy. Saba nigdy się nie myliła, a ja nie ignorowałam znaków, jakie mi dawała.

Popatrzyłam na męża. Nie umiałam wyrazić swojego zawodu. I nawet pomimo setek niedotrzymywanych przez niego obietnic, nie potrafiłam poradzić sobie z rozczarowaniem. Wiedziałam jednak, że nie mogę pokazać mu, jak jest mi źle. Zawsze później potrafił to wykorzystać przeciwko mnie.

Westchnęłam, z ulgą.

– Może nawet lepiej, że nie wypaliło nam to dzisiejsze wyjście. Jestem zmęczona – skłamałam. – Pół dnia bolała mnie głowa. Pójdę się położyć.

– To ja… no… idę do gabinetu. Pracować. – Nie patrzył mi w oczy. Jego wzrok błądził po wszystkim, omijając mnie szerokim łukiem.

Spróbowałam się uśmiechnąć.

– Dobrze.

Wchodząc do sypialni, przypomniałam sobie o czymś. Odwróciłam się. Janusz wciąż stał w tym samym miejscu.

– Wychodziłeś z Sabą?

– Nie.

– W takim razie wyjdę z nią.

Janusz skinął głową i zniknął w gabinecie. Zrobił to jednak tak szybko i nerwowo, że zastanowiłam się, czy czasem nie czeka tam na niego jakaś stęskniona kochanka.

Odgoniłam od siebie tę absurdalną myśl i z ulgą wyszłam z mieszkania.

 

Odpięłam Sabie smycz i upewniwszy się, że nie ma w pobliżu ludzi, puściłam ją wolno, a sama usiadłam na ławce. Potrzebowała tego, a ja chciałam choć na chwilę zostać całkiem sama. Zawsze długo spacerowałyśmy, bo obie to lubimy, ale dzisiaj miałam ochotę zapaść się pod ziemię. I pewnie tak by się stało, gdyby nie ona. Tylko ona była warta miłości, nigdy mnie nie zawiodła i nie wyobrażałam sobie bez niej życia.

Otarłam łzę, bo oczy zrobiły mi się podejrzanie mokre. Próbowałam trzymać fason i przekonywać samą siebie, że naprawdę jestem skonana i nie mam ochoty na migdalenie się z małżonkiem. Było to jednak tak dalekie od prawdy, że moja podświadomość odtrącała to tłumaczenie, podsuwając mi wspomnienia ubiegłej nocy. Na myśl o tym robiło mi się coraz bardziej przykro. Po chwili płakałam już, wyrzucając z siebie wszystkie złe, nagromadzone w ciągu dnia emocje, poczynając od rozmowy z Januszem. W najczarniejszych snach nie spodziewałam się, że dzisiaj tak to się skończy. I cały czas zachodziłam w głowę, co właściwie się stało?

– Przepraszam, potrzebuje pani pomocy?

Uniosłam zapłakaną twarz i spojrzałam na stojącego przede mną mężczyznę.

Slash.

Zza kręconych, gdzieniegdzie poprzetykanych siwymi pasemkami, czarnych włosów nie dostrzegłam zbyt wiele. Mężczyzna był wysoki, ale misiowaty. Pod bluzą wyraźnie widać było zaokrąglony brzuszek.

Zaraz, Slash chyba jednak nie miał brzucha.

– Wszystko w porządku? – zapytał jeszcze raz.

Skinęłam głową.

To nie był Slash. Był gruby i mówił po polsku. Na dodatek, kiedy odgarnął z czoła włosy, zauważyłam, że nic a nic nie jest podobny do znanego muzyka. Jakby powiedział Bartek: „To jakiś randomowy gościu, mamo”.

Random nie wydawał się uspokojony, patrzył na mnie dość długo, po czym usiadł obok i podał chusteczkę.

Wzięłam ją bez słowa i wytarłam oczy i nos.

– Dziękuję – powiedziałam cicho. – Choć nie musiał się pan fatygować.

– Z reguły nie zaczepiam nieznajomych kobiet, proszę mi wierzyć, ale pani wyła jak strażacka syrena. Musiałem jakoś zareagować.

Strażacka syrena? Ledwie chlipnęłam dwa razy!

– Przynajmniej jest tego wart?

– Słucham? – zapytałam, by dać mu czas na wyjaśnienie.

Westchnął.

– Jest tu pani sama i specjalnie wybrała takie ustronne miejsce. Gdyby chodziło o dzieci, byłaby pani przy nich albo chodziła niespokojnie po domu, a skoro jest pani tutaj, to znaczy, że chce pani być sama, bo ktoś panią zranił. Dlatego zapytałem, czy jest wart łez.

– Nie jestem sama – zaprotestowałam.

– A tak, chwilowo dotrzymuję pani towarzystwa.

– Nie mówię o panu, tylko o niej.

Saba podbiegła do nas zziajana, z resztkami suchej trawy na biszkoptowej sierści. Była szczęśliwa. Na nieznajomego zareagowała niezwykle przyjaźnie, z miejsca zaczęła się do niego łasić, jakby się znali całe życie.

– To pani suczka?

– Tak.

– Jak się wabi?

– Saba.

– Ach, Saba. Saba, maleńka, jakaś ty towarzyska! Cudowna. – Cmoknął ją w łeb.

Saba odtańczyła taniec radości, kręcąc się przez chwilę w kółko. Z reguły lubiła ludzi, ale po raz pierwszy widziałam, by kogoś obdarzyła względami niemalże z marszu. Ufałam jej, widać że siedzący obok mnie człowiek po prostu nie był zły i nie musiałam być dla niego nieuprzejma.

– Polubiła pana.

Zerknął na mnie.

– Kocham zwierzaki, zwłaszcza psy. Moja córka na hodowlę owczarków. Wiem, w jaki sposób z nimi postępować. A Saba jest wyjątkowo urocza.

W milczeniu przyglądałam się tej dziwnej parze, ale nie przeszkadzałam im. Nie byłam najlepszą kompanią dla Saby, więc pozwalałam jej się wyhasać z obcym.

– Mogę mieć do pani prośbę?

– Zależy jaką.

– Proszę się nie obawiać. Szedłem w kierunku starówki, ale chyba zboczyłem z trasy i trochę się zgubiłem. Pomogłaby mi pani?

– Oczywiście – odparłam, po czym wytłumaczyłam mu, w jaki sposób najszybciej dostać się na starówkę. Na końcu języka miałam propozycję, że mogę go odprowadzić, ale zrezygnowałam w ostatniej chwili. Przemilczałam, że idę w tym samym kierunku.

Nieznajomy pożegnał się, podrapał Sabę za uszami i odszedł niespiesznie. Zdziwiłam się jednak, kiedy kilka metrów dalej wyciągnął telefon, jakby patrzył na trasę wyznaczoną mu przez aplikację.

 

 

 

Wtorek, 2 października

21.28

 

Danka:

Cześć, dziouszki!

Irmina:

Hejo, Danka! Jak tam randeczka z mężusiem? :)

Danka:

Odwołana :(

Zosia:

Dżem doberek! Jak to „odwołana”? Coś się stało?

Danka:

Poza tym, że Janusz urządził sobie popijawkę i wykręcił się pracą, to nic.

Irmina:

Ojej, tak mi przykro :( Jak się czujesz?

Danka:

Wczoraj czułam się fatalnie. Wyszłam z Sabą na spacer i trochę mi przeszło. Jestem mega rozczarowana. Janusz milczy. Wczoraj siedział cały czas w gabinecie. Dzisiaj chyba też, bo nie widziałam go wcale. Nawet nie powiedział „przepraszam”!

Zosia:

Danka! Ściskam Cię mocno! Nie daj się! Wiem, jak Ci zależało na tym wieczorze i zasługujesz na to, aby mieć randki codziennie. A z Janusza to jest …

Danka:

Tak, wiem, nie musisz kończyć, Zosiu! Jestem głupia i naiwna! Powinnam go kopnąć w zadek już dawno, ale wydaje mi się, że sama się w tym wszystkim zapętliłam. Wczoraj, po powrocie ze spaceru z Sabą, zamknęłam się w sypialni i wyłam do rana. Taką miałam randkę, o!

Irmina:

Mogłaś zadzwonić.

Danka:

Wiem. Nie gniewajcie się, ale sama muszę się z tym uporać. Może wezmę przykład z Zośki i poczekam na potknięcie Janusza?

Zosia:

Hej! Ja nie czekałam na potknięcie Cezara, wręcz przeciwnie, nie miałam zamiaru się z nim rozwodzić,ale skoro stało się, co się stało, wykorzystałam moment.

Danka:

O tym mówię, przecież :)

Irmina:

Wynajmij detektywa. Niech powęszy, dostarczy dowody i takie tam…

Danka:

Oooo, na pewno! Znając życie, mężuś w trymiga by się domyślił, że coś knuję.

Irmina:

Zawsze się domyśla?

Danka:

W sumie to nie….

Irmina:

Danka, jestem z Tobą, cokolwiek byś nie postanowiła. Ale nie możesz się cały czas bać. Jeśli chcesz coś zmienić w swoim życiu, musisz zrobić pierwszy krok!

Danka:

O losie! Że też ze wszystkich użytkowników fejsa musiałam trafić na wykwalifikowaną panią psycholog! :)

Zosia:

Hahaha, nie zapominaj, Danka, że z Imki to też wykwalifikowany kołcz :) I prawnik! O!

Irmina:

Okej, okej! Dziewczyny! Nie mówię teraz jako psycholog, tylko kobieta. Przyjaciółka. Chcę, Danusiu, dla Ciebie jak najlepiej, bo sama doskonale wiem, jak trudno jest pokonać strach i wyjść z wykreowanego przez niego świata. Boisz się, ale pamiętaj, rzeczywistość nie jest taka, jak myślisz. Dasz sobie radę!

Danka:

Imciu…

Irmina:

Dziewczyny, posłuchajcie, bo nie powiedziałam Wam wszystkiego o moim małżeństwie. Wiecie, że nam się nie udało, ale tak naprawdę to był koszmar, wierzcie mi. Kochałam Martina i zapewne on mnie też, natomiast w żaden sposób nie mogliśmy stworzyć normalnego związku. Martin był wobec mnie psychopatą. Metodycznie, małymi kroczkami niszczył mnie i moje poczucie wartości. Bywały dni, kiedy leżałam na podłodze i wyłam. Dosłownie. Martin miał wtedy nie lada frajdę, wciąż mi powtarzał, jak bezwartościowa jestem, że nie nadaję się do niczego, że nic nie potrafię porządnie zrobić. I że nawet rozpaczając, robię to beznadziejnie, bo to, że się położyłam na podłodze, niczego nie zmieni. Byłam bezsilna. Nie potrafiłam wstać i żyć. Przede wszystkim żyć. I zapewne zastanawiacie się, jak do tego doszło, że ja, psycholog z wykształcenia, pozwoliłam na to? Ano pozwoliłam… Kiedyś przyszła do Martina jego studentka. Spóźniał się, więc usiadłyśmy i zaczęłyśmy rozmawiać. I wiecie, co? Okazało się, że ta dziewczyna uratowała mi życie. Następnego dnia zadzwoniłam do rodziców, powiedziałam im, jak wygląda sytuacja i zapytałam, czy mogę na nich liczyć. Ojciec od razu oświadczył, że po mnie przyjedzie. Na dodatek przywiózł ze sobą adwokata. Spakowałam się, zabrałam dzieci i wróciłam do Polski.

Zosia:

Łał! Nie wiem, co powiedzieć…

Irmina:

Tu nie trzeba nic mówić, Zosiu. To była bardzo bolesna lekcja, ale odrobiłam pracę domową. Skończyłam prawo, zostałam terapeutką, coachem. Jestem dobra w tym, co robię. Spełniona.

Danka:

Oj, Imka, nie jestem Tobą. Nie mam rodziny, na którą mogę liczyć, poza Bartkiem oczywiście, ale przecież nie będę mu zawracała głowy. A poza tym sama nie wiem, co dalej, więc wszelkie dywagacje pozostają w sferze baśni i legend.

Irmina:

Okej, tylko wiedz, że…

Danka:

Wiem. Nie chcę jednak już o tym mówić i się dodatkowo dołować. Wystarczy mi wrażeń, naprawdę.

Zosia:

Jak Ci to w czymś pomoże, wpadnij do mnie, na urodziny na przykład :)

Danka:

A żebyś wiedziała, że przyjadę! Tylko porozmawiam z Bartkiem i wpadam do Ciebie na chatę.

Zosia:

O, i to jest cudowna nowina :)

Danka:

A u Ciebie, Zocha, że tak zapytam, w dalszym ciągu nic?

Zosia:

W sensie?

Danka:

No z Filipem przecież!

Zosia:

Cisza jak w kościele. A poważnie, to miałam straszny sen.

Irmina:

Co Ci się śniło? Filip?

Zosia:

Nie! Skąd! Franek!

Danka:

Franek?

Zosia:

Śniło mi się, że byłam z Nataszą na kijach i spotkałam Franka, tu, w Gidlach, i on mi powiedział, żebym dała jego ojcu jeszcze jedną szansę, bo z niego spoko gość, że wcale nie jest z Agnieszką i takie tam. Obudziłam się zlana potem i do rana nie spałam. I teraz się boję…

Irmina:

Czego?

Zosia:

Tego, co to mogło znaczyć?

Danka:

Oj, Zocha a jak myślisz?

Zosia:

Właśnie tego się boję…

 

Saba skomlała już od jakiegoś czasu, ale nie reagowałam, chciałam jak najdłużej pozostać w ciepłym łóżku. Byłam pewna, że w ten sposób usiłuje wymusić wcześniejsze wyjście. Otworzyłam jedno oko i od razu zostałam obdarowana liźnięciem. Psina stała przy łóżku, merdając wesoło ogonem, a jej mordka zdawał się mówić: „Mamo, wstawaj już, proszę, chcę na dwór”.

– Sabuniu, wiem, wiem, ale jest sobota i chciałabym odpocząć. Leć do pana. Może wyjdzie z tobą, co?

Psinka zamerdała wesoło ogonem, po czym wyszła z sypialni. Nie minęło dziesięć sekund, a już była z powrotem. Skamlała.

– Co jest? Nie możesz wejść do gabinetu, co? Chodź, pomogę ci. – Wstałam i nie zakładając kapci, udałam się do tymczasowego królestwa Janusza, który od czasu naszej niedoszłej randki miał tam sypialnię.

Kiedy otworzyłam drzwi, moim oczom ukazał się obraz nędzy i rozpaczy. Janusz spał na kanapie w ubraniu, obok niego leżał laptop, wszędzie walały się papierki po batonach, kubki po kawie i puszki po energetykach. W powietrzu unosił się charakterystyczny dla tych napojów zapach. Wyglądało, jakby zupełnie świadomie robił wszystko, by nie zasnąć.

Podeszłam bliżej.

– Janusz?

Nie zareagował, więc go szturchnęłam. Nic. Nie poruszył się, nie chrapnął, jak czasem potrafił, ani się nie przekręcił. Leżał jak kłoda, a o toczącym się niewątpliwie procesie życiowym świadczyła unosząca się lekko klatka piersiowa.

Ciekawiło mnie, co robił przez całą noc?

Ogarnęłam wzrokiem niewielki pokój. Był taki moment w naszym małżeństwie, że lubiliśmy spędzać ze sobą czas, rozmawiać, śmiać się. Nasze pierwsze mieszkanie było klitką podzieloną ścianami; teraz mieliśmy przestrzeń, a i tak szukaliśmy miejsca, gdzie moglibyśmy się schować przed sobą.

To było żałosne.

Przeszło mi przez myśl, czy gdybym była ze Sławkiem, to też tak wyglądałby nasz związek po ćwierć wieku.

Uśmiechnęłam się do wspomnień. Teraz już to potrafiłam, ale przez wiele lat każda myśl o pierwszej miłości powodowała morze łez i kilkudniową depresję. Przez długi, naprawdę długi czas nie mogłam zrozumieć, dlaczego to przytrafiło się właśnie mnie. Tysiące, miliony kobiet wychodzą każdego dnia za mąż albo biorą ślub z trzecim, piątym czy dziesiątym partnerem. I jakoś nikt im nie ucieka sprzed ołtarza. Ja chciałam mieć tylko wymarzony ślub i żyć długo i szczęśliwie. Jeden ślub. Jeden mąż. I akurat musiało paść na mnie.

„Wybacz mi, Danusiu! Nie mogę…” A jakoś kilka godzin wcześniej w urzędzie mógł!

Bardzo długo te słowa prześladowały mnie na jawie i we śnie. Próbowałam dowiedzieć się dlaczego, zrozumieć, ale Sławek nigdy mi tego nie wyjaśnił.

Czy byłabym z nim szczęśliwa?

A on ze mną?

Potargałam psinkę za uszami.

– Chodźmy, Sabciu. Pan śpi. – Delikatnie zamknęłam drzwi, choć Janusza nie obudziłoby teraz nawet bombardowanie.

Nie czekając ani chwili, przebrałam się, wzięłam aparat i wyszłam z Sabą. Nic mnie nie ograniczało, nie miałam żadnych planów, więc mogłam poświęcić jej tyle czasu, ile chciała i potrzebowała.

Nie zamierzałam zbyt szybko wracać do domu, bo czekała mnie tam nieuchronna konfrontacja z Januszem i słuchanie jego tłumaczeń. Byłam już tym wszystkim zmęczona. Marzyłam o normalności, choć nie byłam pewna, czy wiem, jak ona wygląda.

 

Kiedy wróciłam ze spaceru, zastałam Janusza krzątającego się w kuchni. Już od progu czułam, że jest problem. Po wspólnym ćwierćwieczu wiedziałam, że tylko dwie sytuacje mogą zmusić mojego męża do gotowania: albo jestem martwa, a nad nim wisi widmo śmierci głodowej, albo ma coś na sumieniu i chce się zrehabilitować. Zazwyczaj najpierw gotował, a potem znikał na całe dnie, czasem noce. Wiedziałam wówczas, że kogoś ma. W jaki inny sposób mogłam wytłumaczyć jego zachowanie? Bywał wtedy skruszony, potulny, nie dyskutował i przyznawał mi we wszystkim rację.

Patrząc w tej chwili na niego, byłam pewna, że w jego życiu pojawił się ktoś nowy i przez chwilę poczułam złość. Kilka dni wstecz to mnie szeptał, że kocha, że jestem jedyna i że dla mnie jest w stanie zrobić wszystko. Sześć dni. Nie minął nawet tydzień, a już przyznaje się do kolejnej zdrady. Mimo wszystko zabolało.

– O, jak dobrze, że już wróciłyście – odezwał się na nasz widok. – Właśnie skończyłem gotować obiad. Przygotuj się, kochanie, za chwilę zapraszam do stołu.

– Wolałabym najpierw wziąć kąpiel.

Spędziłam z Sabą pół dnia na dworze i byłam spocona, zakurzona i obolała. Marzyłam o kąpieli.

– Jasne. – Zlustrował mnie wzrokiem. – Przepraszam, że nie pomyślałem, przygotuję ci wodę.

– Ale, Janusz…

– To żaden problem, skarbie, naprawdę!

Weszłam za nim do łazienki.

– Prawdę mówiąc, nie sądziłam, że będziesz już na nogach – zaczęłam.

Zauważyłam jego zakłopotanie. Nie patrzył na mnie.

– Miałem masę roboty, przepraszam.

– Słuchaj, jeśli coś jest nie tak, może weźmiesz w końcu urlop albo w ogóle zmienisz pracę? Przecież tak się nie da funkcjonować! Nie jesteśmy coraz młodsi, martwię się o ciebie.

– Danusiu…

– Może na początek kilka dni? Powiedzmy, w przyszłym tygodniu? W sobotę są urodziny Zośki, zaprosiła nas. Pojechalibyśmy, co? Będzie miło.

– A kim jest Zośka?

– No wiesz?! Przecież to matka Oli, narzeczonej Bartka!

– Ach, no tak, rzeczywiście.

– Wypadałoby, abyś ją w końcu poznał.

– Po co? Przecież to nie ja się z nią żenię! Znam Olę i to mi w zupełności wystarczy.

– Janusz!

– Kochanie. – Wstał, podszedł do mnie i położył dłonie na moich ramionach. – Niestety, nawet gdybym chciał, nie dam rady. W przyszłym tygodniu wyjeżdżam do Krakowa. I zapewne nie wrócę na weekend do domu.

– Znowu? Janusz! Byłeś w Krakowie dwa tygodnie temu! Nie może pojechać ktoś inny? Mam wrażenie, że robisz wszystko, byle tu nie być, uciekasz i każda okazja jest dobra.

– Przesadzasz, skarbie. – Pocałował mnie. – Niepotrzebnie się tak nakręcasz. Wyjeżdżam nie po raz pierwszy, wiesz dobrze, że taką mam pracę. Wiedzieliśmy, na czym będzie polegać, gdy dostałem propozycję. Oboje się na to zgodziliśmy. Kotku, weź kąpiel, odpręż się. Porozmawiamy po obiedzie, okej?

Kiedy wyszedł, przekręciłam zamek w drzwiach. Chciałam mieć pewność, że nikt mi nie będzie przeszkadzał.

Ostatnio praca Janusza doprowadzała mnie do furii, a właściwie obowiązki, jakie się z tym wiązały. Obejmując funkcję dyrektora w oddziale dużej międzynarodowej firmy, wiedział, że jako osoba odpowiadająca za rozwój biznesu godzi się jednocześnie na częste wyjazdy. Kiedy podejmował decyzję o przyjęciu oferty, kusiła nas jeszcze perspektywa całkiem sporych zarobków, dwa razy większych niż w poprzedniej pracy.

Ale na bogów! Nie byłam idiotką i nie wierzyłam, że ich biznes nagle zaczął się rozwijać w takim tempie, że co rusz musiał jeździć do Krakowa. Jakby w tym mieście wszyscy marzyli o nawiązaniu z nimi współpracy.

Siedząc w wannie, myślałam o tym, co mi powiedział i doszłam do wniosku, że co jak co, ale nie pozwolę dłużej tak się traktować. Zasługiwałam choć na odrobinę szacunku. Janusz nie może myśleć, że łykam każde jego kłamstwo.

Musiałam się dowiedzieć, kim jest jego nowa kochanka.

 

Przez chwilę, jeden króciutki moment, miałam nadzieję, że Janusz da się namówić na wizytę u Zosi. Wypadałoby. W końcu nasz syn zaręczył się z jej córką, mieliśmy zostać rodziną, i zapewne kiedyś, choć trudno było mi o tym myśleć, mieć wspólne wnuki.

Wnuki!

Absolutnie nie czułam się gotowa, by zostać babcią, mimo że zbliżałam się do pięćdziesiątki. I naprawdę myślałam, że Bartek należy do tych młodych ludzi, którzy o zakładaniu rodziny myślą dopiero po skończeniu trzydziestki. Albo tuż przed czterdziestką.

Niestety Janusz nie podzielał mojego entuzjazmu, szybko zrozumiałam, że w ogóle nie zależy mu na poznaniu przyszłej teściowej naszego syna.

A Bartek naprawdę się zaangażował.

Bardzo długo byłam przekonana, że znam własnego syna i wiem, czego oczkuje od życia. I traktowałam go jak małe dziecko, bo jakoś mi umknęło, że już dawno stał się pełnoletni.

I że się zakochał.

Kiedy dowiedziałam się, że poznał kogoś, kto jest dla niego ważny, panicznie się bałam, by jego związek nie skończył się tak, jak mój ze Sławkiem. Ze wszystkich sił pragnęłam, aby im się ułożyło. I trzymałam za nich kciuki, co było tym łatwiejsze, że kiedy poznałam Olę, okazało się, że to córka Zosi.

Saba, śpiąca obok mojego łóżka, poruszyła się niespokojnie, a gdy po chwili zawibrował telefon, uniosła lekko głowę, jakby była ciekawa, kto dzwoni, po czym opuściła ją, słysząc głos Bartka dochodzący z aparatu.

– Cześć!

– Cześć, synku! Ależ cudownie, że dzwonisz!

– Wiem, zawsze mi to powtarzasz.

– Bo zawsze się z tego cieszę. To jest za każdym razem tak samo cudowne.

– Dzisiaj dzwonię niezupełnie bezinteresownie…

– Oj – jęknęłam, a w głowie rozpoczęła się gonitwa myśli i zgadywanie, co to za sprawa.

– Nie no, spoko, mamo! Chciałem tylko zapytać, czy jedziesz do Zosi na urodziny?

Zosi. Dla mojego dziecka to była Zosia. Mówił jej po imieniu, ja zresztą o to samo poprosiłam Olę, ale zrobiłam to dopiero wówczas, gdy Zośka rzuciła:

„Bartek, darujmy sobie to >> pani<<. Jaka ja pani? Zośka jestem i tyle! I tak mi mów. Bo nie jestem i nie będę żadną twoją mamą. Twoja matka siedzi tu obok”.

I została Zosią.

A ja Danusią, choć nigdy nie lubiłam tego zdrobnienia. Jednak dla Oli byłam właśnie Danusią, nie Danką.

– Oczywiście! Nie mówiłam?

Zaśmiał się.

– Nie. Ale Ola rozmawiała z Zosią i się dowiedziała.

Trochę to było zagmatwane, ale cieszyłam się, że efekt został osiągnięty.

– Rozmawiałam za to z ojcem – powiedziałam zrezygnowana. – Chciałam, aby wreszcie poznał Zosię, ale ma już inne plany na weekend. Jedzie do Krakowa.

– Hmm, w takim razie, jeśli dobrze rozumiem, potrzebujesz dobrej wróżki?

– Koniecznie z dynią!

– Załatwione! Przyjedziemy do ciebie w piątek wieczorem, więc do Zosi dotrzemy w sobotę. Mam nadzieję, że ci taki plan odpowiada?

– Jak najbardziej. Dziękuję!

Popatrzyłam na Sabę. Nie chciałam fundować jej stresu związanego z podróżą, nigdy nie lubiła jeździć samochodem. Zastanowiłam się, kto mógłby przyjąć ją na kilka dni do siebie? W końcu zadrżałam, gdy w mojej głowie pojawiła się myśl…

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej