Polskie Termopile. Walczyli do końca - Tomasz Stańczyk - ebook

Polskie Termopile. Walczyli do końca ebook

Tomasz Stańczyk

3,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

W Hodowie, na dalekich Kresach Rzeczpospolitej, 400 towarzyszy pancernych obwarowanych w małej wiosce, wytrzymało kilkudniowe ataki ponad 40 000 Tatarów. Cała Europa długo pozostawała pod wrażeniem. Współcześni okrzyknęli starcie polskimi Termopilami.

W latach „pedagogiki wstydu" wielkie zmagania Polaków z przeważającymi siłami wroga usuwane były z przestrzeni publicznej. Nieoczekiwanie pamięć o polskich Termopilach przywróciła szwedzka grupa Sabaton. Skandynawska formacja w utworze „40:1" opisała obronę Wizny we wrześniu 1939 roku, w której polscy obrońcy wytrzymali napór czterdziestokrotnie większych sił niemieckich.

Termopile, miejsce boju Spartan, stały się symbolem męstwa, determinacji oraz wypełnionego do końca żołnierskiego obowiązku. Zmagania nazwane później „polskimi Termopilami", boje pod Kostiuchnówką, Zadwórzem, Olszynką Grochowską, obrona Grodan czy Lwowa na zawsze wpisały się do księgi chwały polskiego oręża.

A jeśli nawet walka nie kończyła się zwycięstwem, to - jak pisał Józef Piłsudski - „w najcięższych warunkach żołnierz polski, jeśli nie może wygrać boju, to honoru swego bronić potrafi".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 201

Oceny
3,6 (7 ocen)
2
2
1
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Okładka i fotoedycja

Fahrenheit 451

Zdjęcie na okładce

© Łukasz Dyczkowski, zdjęcie przedstawia uczestnika Stowarzyszenia Historycznego im. 10 Pułku Piechoty z Łowicza

Redakcja i korekta

Ewa Popielarz

Dyrektor projektów wydawniczych

Maciej Marchewicz

Projekt graficzny, układ ilustracji i podpisy, łamanie

TEKST Projekt, Łódź

ISBN 978-83-8079-116-9

Copyright © by Witold Pasek

Copyright © by Tomasz Stańczyk

Copyright © for Fronda PL Sp. z o.o., Warszawa 2016

Wydawca

Fronda PL, Sp. z o.o.

Ul. Łopuszańska 32

02-220 Warszawa

Tel. 22 836 54 44, 877 37 35

Faks 22 877 37 34

e-mail: [email protected]

www.wydawnictwofronda.pl

www.facebook.com/FrondaWydawnictwo

www.twitter.com/Wyd_Fronda

Skład wersji elektronicznej

Tomasz Szymański

konwersja.virtualo.pl

IZBARAŻ,CZYLI TRIUMFWYTRWAŁOŚCI

DUCHA OBRONY ZBARAŻA nie pozwolił zgasić książę Jeremi Wiśniowiecki. Gdyby nie on, wojska koronne poniosłyby zapewne kolejną upokarzającą klęskę w walce z Kozakami i Tatarami.

Kozacka rebelia, która wybuchła w 1648 roku, rozszerzała się niczym ogień po stepie. Ale hetman Mikołaj Potocki był tak pewny siebie, że pisał do króla Władysława IV: „Nie ruszyłem się dla wylania krwi chrześcijańskiej swego czasu bratniej, potrzebnej Rzeczypospolitej, ale aby nie dobywszy broni, strachem samym wojnę skończył i rozumem przysługę WKMci uczynił”. Zapewne ta nieuzasadniona pewność siebie spowodowała, że hetman podzielił swoje siły.

Część wojska pod dowództwem jego syna Stefana została osaczona 29 kwietnia pod Żółtymi Wodami. Broniła się w taborze przez ponad dwa tygodnie. Podczas próby przebicia się do głównych sił, 16 maja, doszło do pogromu. Syn hetmana poległ, a do niewoli dostał się Stefan Czarniecki, przyszły bohater wojny ze Szwecją.

Na kolejną klęskę nie musiał już patrzeć król Władysław IV, który zmarł 20 maja. Spadła na wojska hetmana Mikołaja Potockiego niespełna tydzień późnej pod Korsuniem. Tu także decydujący cios zadali Kozacy – podczas odwrotu sił koronnych, szykując na ich drodze zasadzkę. Hetman Potocki i hetman polny Marcin Kalinowski dostali się do niewoli.

Guillaume Le Vasseur de Beauplan, wojskowy inżynier, pisarz i wybitny kartograf, uczestnik wyprawy hetmana wielkiego koronnego Stanisława Koniecpolskiego przeciwko Kozakom, jest autorem słynnego dzieła o Ukrainie Opisanie Ukrainy, którą tworzą liczne prowincje Królestwa Polskiego leżące pomiędzy granicami Moskwy i Transylwanii. Wraz z wiadomościami o zwyczajach, sposobie życia i prowadzenia wojny jej mieszkańców, z którego chętnie korzystał Henryk Sienkiewicz pisząc Trylogię, a w szczególności Ogniem i mieczem (na ilustracji mapa ziem ukraińskich – dzieło Francuza).

W miejsce hetmanów mianowano regimentarzy. Na ich wybór decydujący wpływ miał kanclerz Jerzy Ossoliński. Teraz dowodzić mieli Mikołaj Ostroróg, Aleksander Koniecpolski i Władysław Dominik Zasławski-Ostrogski. Kozacy nazywali ich złośliwie: łaciną, dzieciną i pierzyną. Pierwszy był wykształcony na zagranicznych uniwersytetach, miał jednak także doświadczenie wojskowe, drugiego nazwano tak z powodu młodego wieku – miał dwadzieścia osiem lat. Trzeci przejawiał zamiłowanie do wygód i nie wyróżniał się inteligencją.

Ossoliński pominął księcia Jeremiego Wiśniowieckiego, właściciela ogromnych dóbr na Zadnieprzu, opanowanych przez rebeliantów, niezwykle popularnego wśród wojska. Kanclerz liczył na porozumienie się z Chmielnickim. Książę zaś był temu przeciwny. Uważał, że trzeba zgnieść bezwzględnie bunt – i sam to robił. Okrucieństwami odpowiadał na okrucieństwa Kozaków. Ukraińska powstańcza armia Chmielnickiego paliła, rżnęła i gwałciła. Kronikarz żydowski Hannower pisał:

Z jednych zdarto skórę, a ciało rzucano psom na żer, innym obcięto ręce i nogi, a tułów rzucono na drogę (…) Dzieci zarzynano w łonach matek; wiele dzieci pocięto w kawały jak ryby. (…) I wieszali niemowlęta na piersiach matek, inne dzieci nabijano na rożen i tak pieczono na ogniu i przynoszono matkom, aby jadły ich mięso (…) Wszytko to czynili, gdziekolwiek dotarli, nie inaczej postępowali z Polakami, a szczególnie z księżmi.

W Pohrebyszczach, gdzie Maksym Krzywonos dokonał rzezi Polaków i Żydów, w odwecie wójt, rajcowie i popi, choćby w najmniejszym stopniu sprzyjający rebeliantom, zostali wbici na pal.

Ossoliński, pomijając Wiśniowieckiego, miał też na myśli zbliżającą się elekcję. Nie był mu potrzebny popularny regimentarz mogący zamieszać przy wyborze króla. A być może sam marzący o koronie.

20 września rozpoczęła się trzydniowa bitwa pod Piławcami. Dał się we znaki brak spójnego, sprężystego dowodzenia. Tylko co do jednego regimentarze byli zgodni: trzeba się wycofać. W nocy rozeszła się wśród wojska pogłoska, że dowódcy uciekli, a pod Piławce nadciągają Tatarzy. Wybuchła panika i zaczęła się bezładna, pospieszna ucieczka. „Uciekali, choć nikt ich nie gonił” – zanotował w swym diariuszu zgorszony Albrycht Radziwiłł, dodając, że wojska „ani miłość ojczyzny, ani honor, ani infamia zebrać do kupy nie mogła”. Jednym z nielicznych, którzy usiłowali przeciwstawić się panice, był Wiśniowiecki. On i jego żołnierze bili się dobrze.

W cieniu haniebnej klęski odbywała się elekcja. O tron rywalizowali bracia: Jan Kazimierz Waza i biskup Karol Ferdynand. Pierwszy skłaniał się ku pokojowemu rozwiązaniu konfliktu, drugi – ku siłowemu. Nie doszło jednak do konfrontacji na polu elekcyjnym. Karol Ferdynand zaniechał ubiegania się o koronę.

Tłem dla tej rezygnacji było jasno wyrażone stanowisko Chmielnickiego. Dał wprost do zrozumienia, że opowiada się za wyborem Jana Kazimierza. Ta elekcja dawała więc szansę na uspokojenie sytuacji i pokojowe rozmowy. Ale w międzyczasie pod naciskiem polskiego wojska naczelne dowództwo zostało przekazane księciu Wiśniowieckiemu. Nie było to jednak po myśli króla-elekta. Wiedział, że ta nominacja rozdrażni Chmielnickiego.

Jeremi Michał Korybut Wiśniowiecki zwany Jaremą lub Młotem na Kozaków – postać nietuzinkowa i kontrowersyjna. Dla dziewiętnastowiecznych historyków żydowskich bohater, bowiem podczas wojen kozackich uratował wielu zaporoskich Żydów. Dla szlachty wzór do naśladowania, patriota, znakomity wódz i obrońca tradycji. Henryk Sienkiewicz niemalże usakralizował księcia na kartach Ogniem i mieczem. Przez niektórych polskich historyków oskarżany o wręcz sadystyczne metody sprawowania władzy. Jedno nie pozostawia wątpliwości – dzięki jego postawie oblężenie Zbaraża skończyło się niepowodzeniem.

Bohdan Zenobi Chmielnicki – hetman zaporoski, postać barwna, niejednoznaczna, narodowy bohater Ukrainy. Mógł pochwalić się pokonaniem wojsk koronnych w bitwach nad Żółtymi Wodami, pod Korsuniem, Piławcami i Batohem, ale z powodu swej chwiejnej polityki, lawirowania między Rzeczypospolitą, Rosją i Turcją, nigdy nie zrealizował swego marzenia – utworzenia na ziemiach Ukrainy niezależnego bytu państwowego. Bez wątpienia powstanie kozackie w latach 1648–1654, którego był przywódcą, znacznie osłabiło potancjał militarny i polityczny Rzeczypospolitej i w dalszej perspektywie przyczyniło się do upadku państwa polskiego.

Gdy wysłannicy Rzeczypospolitej, na czele z senatorem Adamem Kisielem, zwolennikiem ugody z Kozakami, przyjechali do Perejasławia, by wręczyć Chmielnickiemu buławę wojska zaporoskiego, przywódca rebelii i jego pułkownicy, pewni swojej siły po odniesionych zwycięstwach, przyjęli delegację butnie, wręcz obelżywie. Wznowienie działań wojennych było więc tylko kwestią czasu. Po wielkich klęskach roku poprzedniego nastroje w wojsku koronnym były dramatycznie złe. Pogorszyła je decyzja Jana Kazimierza, który pozbawił Wiśniowieckiego dowodzenia armią koronną. Miał mu powiedzieć: „Nie chciałeś, żebym był królem, to teraz ja nie chcę, żebyś był hetmanem”.

Niedługo potem Jan Kazimierz mianował trzech regimentarzy. Nie cieszyli się zaufaniem żołnierzy. Historyk Ludwik Kubala pisał o Andrzeju Firleju, że wprawdzie był doświadczonym dowódcą, ale już mocno schorowanym, a poza tym jako kalwin był w wojsku nielubiany. Stanisław Lanckoroński to wprawdzie dobry żołnierz, ale zły przywódca. Wreszcie Mikołaj Ostroróg: „Nie znał się na wojskowości i zdumiewał żołnierzy, ile razy co dobrego zdziałał”.

Z takimi wodzami cofała się w czerwcu 1649 roku, topniejąca z powodu dezercji, armia koronna spod Konstantynowa ku Zbarażowi, na wieść o pochodzie wielokrotnie liczniejszych wojsk kozackich i tatarskich. Nieprzyjmowanie w tej sytuacji bitwy w polu było rozsądne. W Zbarażu znajdował się nie tak dawno wybudowany zamek, otoczony fosą, będący nowoczesnym dziełem fortyfikacyjnym. Nie mógł jednak pomieścić nadciągającego wojska, liczącego około 15–18 tysięcy ludzi. Połowę z nich stanowili żołnierze (w zdecydowanej większości była to jazda), pozostali to czeladź. Dlatego też, po przybyciu 30 czerwca wojska do Zbaraża, na przedpolu zamku i miasta powstał obóz. Zaczęto go otaczać wałami i poprzedzającymi je rowami. Pomyślany był tak, żeby zmieściły się w nim spodziewane posiłki. Wkrótce miało się okazać, że na żadne wzmocnienie sił nie można liczyć, a długa linia obrony będzie sprawiać same kłopoty.

Nastroje wojska były złe. W tej trudnej sytuacji regimentarzowi Andrzejowi Firlejowi nie zabrakło rozsądku. Wezwał do Zbaraża Jeremiego Wiśniowieckiego. Lanckoroński ofiarowywał mu nawet swoją buławę, ale książę miał odpowiedzieć: „Nie ja WPanom dawałem buławę i odbierać jej też nie będę”. Jednak odtąd wszyscy uważali go za naczelnego wodza.

Wiśniowiecki, choć nie odnosił wcześniej wielkich zwycięstw – trudno zresztą o to było, bo nie został przecież hetmanem, miał tylko swoje prywatne wojsko – cieszył się sławą dobrego wojownika, odważnego i walecznego. Do Zbaraża przybył 7 lipca. Dwa dni później nadciągnęło całe jego wojsko, około 2, może 3 tysięcy żołnierzy.

A wtem pod siedmiobarwną bramą zamajaczyło coś i majaczyło coraz wyraźniej, i wynurzało się z dali i zbliżało coraz bardziej, i widniało coraz dokładniej – aż w końcu ukazały się chorągwie, proporce, buńczuki – później las proporczyków – oczy nie dały dłużej wątpić: było to wojsko. Wówczas jeden olbrzymi okrzyk wyrwał się ze wszystkich piersi, okrzyk niepojętej radości:

– Jeremi! Jeremi! Jeremi!

Najstarszych żołnierzy ogarnął po prostu szał. Jedni rzucili się z wałów, przebrnęli fosę i biegli piechotą przez zalaną wodą równinę ku zbliżającym się pułkom; drudzy lecieli do koni; inni śmieli się; inni płakali, składając ręce lub wyciągali je ku niebu, wołając: „Idzie nasz ojciec, nasz zbawca, nasz wódz!”.

Tak wyglądało powitanie Wiśniowieckiego w opisie Henryka Sienkiewicza w Ogniem i mieczem. Obraz ten jest wprawdzie tworem wyobraźni pisarza, odpowiada jednak ściśle nastrojowi, jaki podawały ówczesne źródła

Przybycie księcia wzmocniło morale żołnierzy. Zobaczyli w nim wodza i „biada temu, kto by się śmiał sprzeciwić” – jak pisał Kubala. Pod dowództwem Wiśniowieckiego gotowi byli walczyć bez pieniędzy nawet pół roku.

W kilka dni późnej nadciągnął Chmielnicki z Tatarami. Według różnych wyliczeń siły kozackie mogły liczyć do 150 tysięcy ludzi, ale tylko połowę stanowili pełnowartościowi żołnierze. Reszta była to „czerń” – chłopi z siekierami, widłami i cepami. Siły tatarskie liczyły 20–40 tysięcy. W obozie zbaraskim znajdowało się zaś 9 tysięcy żołnierzy polskich (6,4 tysiąca jazdy, 2,6 tysiąca piechoty) i 11 tysięcy czeladzi obozowej.

Przy ogromnej przewadze wroga Zbaraż nie mógł się bronić długo. „Trzeba było ginąć powoli, rachować każdy dzień zyskany jako korzyść i zbawienie dla kraju, a śmierć i zbawienie dla siebie” – tak przedstawiał rozumowanie obrońców Kubala.

Masy oblegających nie mogły nie zrobić silnego wrażenie na załodze obozu.

Po wszystkich stronach, jak daleko okiem zasięgnąć, paliło się ogni tysiące i tysiące, które malejąc i niknąc, gubiły się w oddali. Zdawało się, że gwiazdy gromadami z nieba spadły i na ziemi płonęły. Głuchy szmer kilku set tysięcy głosów dochodził z oddali.

To nie opis Sienkiewicza, lecz Kubali. Autor Ogniem i mieczem najwyraźniej inspirował się nie tylko informacjami, lecz także stylem historyka.

Właśnie najprawdopodobniej tamtego dnia Wiśniowiecki wydał ucztę na zamku, chcąc pokrzepić serca, niektóre być może wciąż struchlałe. „Zbliża się król, spieszy cała ojczyzna na ratunek, byleśmy małą chwilę wytrzymali” – apelował książę. Nie było to prawdą. Przecież Jan Kazimierz nie mógł jeszcze wtedy wiedzieć o tym, że pod wałami i murami Zbaraża stoi Chmielnicki z Tatarami. Ale z pewnością to właśnie chcieli usłyszeć oblężeni. Wiśniowiecki zagrzewał do twardego oporu: „Albo Polacy tylko na koniach żołnierze? To koniowi, nie sobie przypisywać heroiczne dzieła?”. Czy książę rzeczywiście wypowiedział akurat takie słowa, nie wiadomo. Takie jednak zanotował Wespazjan Kochowski, ówczesny dziejopis.

Książę przypominał, że dzielnie broniono się w Moskwie na Kremlu w latach 1611–1612. Ten przykład odwoływał się do heroizmu, ale też nie był najbardziej trafny. W końcu polska załoga Kremla musiała podjąć decyzję o kapitulacji. Wiśniowiecki apelował jednak do żołnierskiego obowiązku walki po kres możliwości. Usiłował też zawstydzać zebranych: jak spojrzy załoga Zbaraża w oczy królowi, gdy ulegnie?

Pierwszy, rekonesansowy atak na obóz nastąpił 11 lipca. W odpowiedzi zza wałów wypadła jazda i zaczęła przeganiać Kozaków. Przyszli im na pomoc Tatarzy i Polacy musieli schronić się do obozu. Żołnierze zaczęli „desperować”, dopiero procesja z Najświętszym Sakramentem serca im dodała, jak pisał Albrycht Stanisław Radziwiłł.

Generalny szturm, trwający cały dzień, nastąpił dwa dni później. 13 lipca Kozacy pędzili przed sobą jeńców z worami piasku, którymi chcieli zasypać fosę. Wdarli się na wały i poza nie na odcinku bronionym przez żołnierzy Firleja. Z obozu wypadło kilka chorągwi. W tym kontrataku brał udział Marek Sobieski, brat Jana, przyszłego króla. Atakujący zostali wpędzeni do stawu, gdzie się topili, pozostali uciekali do okopów kozackich. Jak pisał anonimowy autor Pamiętników o wojnach kozackich za Chmielnickiego, oblężeni „puścili chrząszcza po nosie” Kozakom.

Na innym odcinku początkowe powodzenie odnieśli żołnierze pułkownika Burłaja, wsławionego wyprawami na Turków na Morzu Czarnym. Piechota zaczęła uciekać. I wtedy Krzysztof Przyjemski opanował, w sposób dość drastyczny, sytuację. Zabił lub zranił, a może tylko przestraszył szablą, uciekającego chorążego, odebrał mu sztandar i tym czynem powstrzymał pierzchającą piechotę.

Obóz okazał się za duży do obrony, zmniejszono go więc. Ale były propozycje dalej idące: wycofania się na zamek. Wiśniowiecki sprzeciwił się. Taki rozkaz mógłby wywołać panikę. Poza tym obrońcy nie zmieściliby się na zamku. Wiśniowiecki pytał: a co się stanie z czeladzią, chłopami, którzy schronili się w Zbarażu, oraz jego mieszkańcami? Dowodził też, że lepiej walczyć w polu, niż żeby Kozacy i Tatarzy mieli obrońców Zbaraża wyciągać za nogi z zamku i ucinać im głowy.

Niewątpliwie do zaciętego oporu skłaniało właśnie to, że oblężeni wiedzieli, iż jeśli nie pójdą w jasyr, to zostaną wymordowani. Z pewnością śmierć groziła Danielowi Czaplińskiemu, na którym Chmielnicki chciał wywrzeć zemstę za doznane od niego krzywdy, a także Koniecpolskiemu, który ochraniał Czaplińskiego. Los księcia Wiśniowieckiego także byłby przesądzony. Chmielnicki proponował zresztą oblężonym, że jeśli wydadzą Wiśniowieckiego i Koniecpolskiego, puści ich wolno.

Padł pomysł, by pozostawić w obozie piechotę, natomiast jazda miała się próbować przebić przez oblężenie. Wobec ogromnej przewagi liczebnej nieprzyjaciela wyrwanie się ze Zbaraża było jednak skazane na porażkę. „Chyba że skrzydła koniom i sobie przyprawimy” – ironizował książę. Poza tym pytał: a co z tymi, którzy już stracili konie?

Ogromną zasługą Wiśniowieckiego było to, że budził podupadającego czasami ducha oporu.

Siłą swego charakteru magnetycznym wpływem na żołnierzy utrzymywał w chorągwiach męstwo i wytrwałość posuniętą do najwyższych możliwości i wytrzymałości nerwów ludzkich

– stwierdzał Ludwik Frąś, autor książki o obronie Zbaraża.

Wiśniowiecki już 13 lipca zakazał atakować Tatarów. Była to psychologiczna zagrywka. Żołnierze uwierzyli, że są prowadzone rozmowy z chanem Islamem III Girejem, co podniosło ich na duchu. Rzeczywiście, myślano o tym. A i chan mógł odebrać niezaczepianie Tatarów jako zaproszenie do ugody. Do rozmów faktycznie doszło. W ich trakcie Polacy prowokacyjnie pytali chana, dlaczego służy chłopstwu, ale ostatecznie pertraktacje nie przyniosły rezultatu. Chan natomiast radził się poddać, bo inaczej oblężonych czeka „kęsim”, czyli ucinanie głów. Żądał spotkania z Wiśniowieckim. Zapewne był to podstęp, by księcia skrycie zabić lub porwać.

17 lipca żołnierze pułkownika Fedoreńki byli bliscy sukcesu i o mało nie zdobyli miasta, lecz wyparł ich pułkownik Korff na czele rajtarów. A żołnierze Wiśniowieckiego zsiedli z koni i kontratakowali. Wyszli za wały i podpalili hulajgrody – zbudowane z grubych bierwion machiny oblężnicze na kołach.

18 i 19 lipca żołnierze, mieszczanie i chłopi gorączkowo sypali nowe wały ponownie zmniejszanego obozu. Kolejny raz ograniczono linię obronną 30 lipca. Kozacy, przybliżając się do stanowisk oblężonych, także wznosili wały. Niektóre z nich były wyższe niż polskie, dzięki czemu mieli wgląd w polski obóz i mogli prowadzić celny ostrzał. Skutkowało to wieloma ofiarami. Rewanżował się im ksiądz Muchowiecki, jezuita, który ze swojej guldynki miał położyć trupem aż dwustu dwunastu napastników.

Na zdjęciach współcześnie zachowane pozostałości fortyfikacji zamku w Zbarażu. Podczas powstania Chmielnickiego siły kozacko-tatarsko-ruskie w liczbie ponad 100 tys. pod przywództwem chana krymskiego Islama III Gireja i Bohdana Chmielnickiego bezskutecznie próbowały zdobyć miasto i zamek przez 43 dni, którego broniło 14 tys. Polaków pod wodzą Jeremiego Wiśniowieckiego. Zbaraż został ostatecznie zdobyty przez Kozaków w 1651 roku, w późniejszych latach miasto i zamek były niszczone na przykład przez Turków w 1675 roku, a także w wyniku wojny północnej (1707).