Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wzgardzone kochanki i poniżeni mężowie, politycy żądni niecnych uciech i oficerowie w imię honoru wymachujący bronią, kasiarze, pospolite zbiry, panie z półświatka… – oto główni bohaterowie sądowych spektakli dwudziestolecia. Tłumnie stawiała się na nie publiczność, a jej ciekawość podsycały sensacyjne artykuły prasowe. „Skandal, występek, zbrodnia!” – krzyczały tytuły. W gazetach podawano nazwiska podsądnych, a w trakcie postępowania procesowego na światło dzienne wyciągano wiele wstydliwych tajemnic z życia rodzinnego ofiar i oskarżonych. Pikantnych szczegółów nie brakowało także w zeznaniach świadków, czym długo potem żywiła się kawiarniana plotka. O bohaterce jednego z rozdziałów, księżnej Zycie Woronieckiej, która zastrzeliła swojego kochanka przemysłowca pisała cała ówczesna prasa od „Tajnego Detektywa” po „Ilustrowany Kuryer Codzienny”.
Bulwersujące zbrodnie i głośne procesy w aurze skandali obyczajowych II Rzeczypospolitej to temat nowego zbioru reportaży sądowych Heleny Kowalik.
Ta lektura przybliża nam nie tylko kulisy zbrodni i szczegóły sądowych spraw sprzed lat, ukazuje także obraz ówczesnego społeczeństwa, jego kultury i obyczajów – obraz tamtych czasów, malowany z perspektywy kuchennych schodów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 361
Projekt okładki
Tomasz Majewski
Redaktor prowadzący
Urszula Lewandowska
Redakcja merytoryczna
Mariola Hajnus
Redakcja techniczna
Andrzej Sobkowski
Skład wersji elektronicznej
Robert Fritzkowski
Korekta
Renata Kuk
Wybór zdjęć
Urszula Lewandowska
Zdjęcia ze zbiorów: Biblioteki Narodowej, Małopolskiej Biblioteki Cyfrowej, Mazowieckiej Biblioteki Cyfrowej, Narodowego Archiwum Cyfrowego, Wikimedii Commons
Zdjęcie na 1. stronie okładki: Rozprawa sądowa z 1927 roku. Fot. Bettmann/GettyImages
Zdjęcia na wewnętrznej stronie okładki: prostytutki na ul. Marszałkowskiej w Warszawie, rok 1925 (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe) oraz świadek Eugenia Susskind udaje się na rozprawę w Sądzie Okręgowym w Krakowie, rok 1933 (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)
© for the text by Helena Kowalik
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2020
ISBN 978-83-287-1388-8
Sport i Turystyka
Wydanie I
Warszawa 2020
FRAGMENT
Joasi i Pawłowi z podziękowaniem za okazaną mi czułość podczas pisania tej książki w nieprzewidywalnych czasach zarazy
Kartoteki policyjne często są naszą jedyną przepustką do nieśmiertelności
Milan Kundera
Sprawozdawcy sądowi czyhali na zeznania służących. Tam, gdzie do przestępstwa doszło na skutek prawdziwej lub urojonej zdrady, nie było lepszego świadka od zahukanych dziewczyn, które kuchennymi schodami wchodziły do sypialni swych chlebodawców.
Nie zawsze mówiły prawdę. Jeśli aresztowany pan lub pani, zanim założono im kajdanki, zdążyli szepnąć słówko służącym – zeznawały po myśli oskarżonych. Ale wystarczyło, że prokurator postraszył je więzieniem albo sprytny adwokat wziął w krzyżowy ogień pytań, i oświadczały:
– Teraz powiem jak na spowiedzi.
Apolonia Szyjówna, służąca u inżynierostwa Grzeszolskich, twierdziła, że państwo byli dobrym małżeństwem, póki nie weszła między nich ta maturzystka Staciwińska. Wtedy pan odświętnie ubrany wychodził wieczorem na miasto i wracał dopiero rano. Kiedy panna Staciwińska występowała w szkolnym przedstawieniu, kazał służącej kupić największy kosz róż i wręczyć dziewczynie na oczach całej widowni.
Bronisława Łopatkówna, służąca w domu Gierszewskich, zapytana, czy jej pani miała bliższe stosunki z pewnym porucznikiem, kiwnęła przytakująco głową, dodając:
– Pan o tym nie wiedział. Kiedyś zadzwonił z biura, że przyjdzie wcześniej. Pani szybko napisała list do porucznika i kazała mi czatować na kochanka przed kamienicą. Przeczytał list i zawrócił.
A kiedy Gierszewski przyjmował w swym mieszkaniu „chustkowe” (czyli najgorszy sort prostytutek, tych spod latarni), za każdym razem życzył sobie, aby Łopatkówna zaprowadziła mieszkającą z nimi jego matkę do kościoła.
Jędrzejczakowa, służąca w domu oskarżonego o zastrzelenie żony Rokossowskiego, potwierdziła odczytane jej zeznania ze śledztwa (na rozprawie bała się otworzyć usta), że w salonie często zbierało się towarzystwo na całonocną grę w karty. Pani tam nie wpuszczano; nazajutrz żaliła się służącej, że nie ma pieniędzy na obiad; mąż przegrał wszystko, co miała odłożone na życie. Zeznanie zaprzeczało linii obrony przedstawiającej pana domu jako wzorowego ojca i małżonka.
Oskarżeni mogli wprawdzie czasem liczyć na dyskrecję domowej służby, ale pogrążały ich prostytutki wezwane na świadków. Na jednej z rozpraw panie z półświatka wybuchnęły chóralnym śmiechem, słysząc, jak adwokat przekonuje sąd, że oskarżony nie mógł zdradzać żony, bo był impotentem.
Zeznania tej kategorii świadków oskarżenia prokurator z reguły opatrywał komentarzem, chętnie cytowanym później w gazetach. Mówiło się o grzęzawisku moralnym, zakłamaniu i ohydzie tym większej, że dotyczącej środowiska ludzi bogatych. Kiedy u oskarżonej o zastrzelenie brata (chciała zdobyć nienależne jej spadkowe pieniądze) śledczy znaleźli pamiętnik z opisem erotycznych sytuacji, w których rzekomo brała udział, prokurator wyznał, że wywołało to u niego odruch obrzydzenia. Jak można snuć takie fantazje, gdy jest się zwyczajną kurą domową, która na pytanie o zawód, odpowiada: przy mężu. W ogóle porządnej kobiecie nie wypadało mieć libido.
Księżniczka Zyta Woroniecka, oskarżona o zastrzelenie narzeczonego, była przedstawiona przez prokuratora jako seksualna wampirzyca, gdy się wydało, że w nocy odwiedzała przyszłego męża w jego sypialni.
Magazyn kryminalny „Tajny Detektyw”, posiłkując się słowami prokuratora, podał, że księżniczka pewnymi skłonnościami przypomina carową rosyjską Katarzynę Wielką. Adwokatowi udało się jednak udowodnić, że to narzeczony Woronieckiej niestrudzenie szukał przygód miłosnych.
Te i inne wystąpienia oskarżyciela państwowego wyraźnie pokazują, jaka była pozycja społeczna ówczesnych kobiet. Miały już wprawdzie prawa wyborcze, ale nadal mąż był ich panem i władcą. Niepracująca żona Gierszewskiego, jakkolwiek po orzeczonej separacji mieszkali oddzielnie, co rano wysyłała do niego służącą po 5 złotych na kupno chleba i mleka. Jałmużna mogłaby być większa, bo małżonek, jako właściciel pracowni architektonicznej, dobrze zarabiał, ale uważał, że nawet eks-żony trzeba pilnować, aby nie szastała pieniędzmi.
Kobieta z towarzystwa mogła pracować, choć nie wszystkie zawody były wskazane. Porucznik Jezierski – oskarżony o usiłowanie zastrzelenia Różyckiego, rzekomego kochanka żony aktorki – usłyszał od prokuratora życzliwą radę, że nie szuka się materiału na westalkę ogniska domowego w środowisku komediantów. Jak uzasadniał swoje stanowisko oskarżyciel:
– Na tej tablicy życie już wyryło znaki swoim rylcem. Oskarżony wiedział, że żona nie stoi na takim poziomie moralnym, jakiego by sobie życzył. Wiedział, że będzie przebywać w bądź co bądź hedonistycznym środowisku.
Zraniony na froncie Jezierski był niezdolny do współżycia seksualnego, pozwolił więc młodej żonie spotykać się z innymi mężczyznami pod warunkiem, że on zaakceptuje wybór. Na Różyckiego nie wyraził zgody.
Sąd apelacyjny przyjął argumenty prokuratora, że przebywanie żony w środowisku aktorskim naraziło na szwank honor oskarżonego, który chciał uchronić małżonkę przed „zgnilizną moralną”. Niedoszły zabójca został skazany tylko na rok więzienia z zawieszeniem wykonania kary.
Zakłamanie – to określenie często pojawiało się w relacjach prasowych z procesów o charakterze obyczajowym.
Kochanka oskarżonego o śmiertelne otrucie żony i dzieci została zaatakowana na sosnowieckiej ulicy, że rozbiła czyjeś małżeństwo. Na swą obronę przedstawiła w sądzie zaświadczenie od ginekologa, że jest dziewicą. Wywołało to śmiech na sali, bo na mieście głośno było o jej romansie.
Bardzo serio była traktowana mężowska godność.
Piotr Rokossowski, który zastrzelił swą piękną, młodą żonę, z kamienną twarzą wyjaśniał chwilę potem policjantowi, że ważyła się sponiewierać dobre imię jego i wspólnych dzieci. Zero wdzięczności – wszak podniósł ją, szesnastoletnią, z nizin społecznych, była posługaczką w garkuchni. Nie wspomniał, że poza herbowym nazwiskiem wniósł do małżeństwa zaawansowaną kiłę. I że prowadził podwójne życie. W ciągu dnia szanowany, majętny obywatel, w nocy król tajemnych spelunek – jaskiń hazardu.
Zdumiewająco prosto tłumaczono brutalność oskarżonych wobec kobiet. Niejaki Rozwadowski po rozwodzie z żoną (uciekła od niego, bo była bita) chciał zastrzelić jej znajomego, gdyż poszła z nim na bal sylwestrowy.
Częstą przyczyną popełniania przestępstw na tle obyczajowym było lekceważenie godności oficera. Apoteoza armii sięgała chmur.
Przykład pierwszy: Po północy ze znanej warszawskiej restauracji wychodzi rozbawione towarzystwo. Zatrzymana taksówka podjeżdża zbyt blisko krawężnika, niewiele brakuje, by ochlapała długą suknię damy. Towarzyszący kobiecie mężczyzna urządza kierowcy awanturę, ten się broni, w końcu wszyscy lądują w komisariacie. Tam dochodzi do kolejnej wymiany zdań, podczas której mężczyzna zabija z rewolweru taksówkarza.
Morderca jest znanym kapitanem lotnictwa. (W czasie zdarzenia był ubrany po cywilnemu). Przed sądem jego obrońca, walcząc o uniewinnienie oskarżonego, przedstawia go jako bohatera, który imię polskiej armii wzniósł ponad śnieżne Alpy, skrzydłami samolotu zaczepiał o głowy bolszewickie, a front jest jedynym jego żywiołem, polem cierpień i tryumfów. O zastrzelonym szoferze w relacjach sądowych ani słowa. Tytuły artykułów są jednoznaczne: W obronie honoru wojskowego munduru.
Przykład drugi: Wileńskie „Słowo” opisuje w 1936 roku przestępstwo brata Jana Kiepury, który po kilkuletnim pobycie za granicą przyjechał do Lwowa i trafił na próbny alarm lotniczy. Zdezorientowany ogólnym zgiełkiem, nie mogąc znaleźć taksówki, mruknął pod nosem: Łobuzy, nawet taksówek nie mogą dostarczyć, ćwiczeń im się zachciało.
Usłyszał to przechodzień i natychmiast wezwał policjanta. W protokole stwierdzono obrazę armii i narodu. Na procesie donosiciel na Władysława Kiepurę – 23-letni student medycyny – oświadczał, że jako człowiek z Kresów, którego uczono, że Polskę trzeba kochać całym sercem, był wstrząśnięty, gdy usłyszał, z jakim brakiem szacunku nieznajomy wyraża się o wojsku, stojącym na straży polskich granic. Kiepura został ukarany grzywną.
Inna sprawa: W środku nocy, w warszawskiej restauracja „Kaukaska”, major Jerzy Stawiński, tańcząc z żoną, dostrzega, że do stolika, przy którym samotnie siedzi jego kochanka podchodzi młody mężczyzna. Stawiński opuszcza parkiet i biegnie do dziewczyny. Kiedy nieznajomy podaje mu swój bilet wizytowy, major zabija go kilkoma strzałami z pistoletu.
Obrońca oskarżonego twierdzi, że Stawiński został znieważony publicznie i sięgnął po pistolet w obronie najwyższego dobra, jakim jest honor oficera.
Nieczęsto zdarzało się w II RP, aby gazety piętnowały zarozumiałość wojskowych. Choć zmieniały się rządy, pułkownicy – dawni legioniści wciąż byli u władzy. Czasem na krytykę pozwalał sobie niezwiązany z polityką magazyn kryminalny krakowskiego wydawnictwa „IKC”.
„Tajny Detektyw” w kwietniu 1932 roku opublikował reportaż pt. Hipokryci. Na okładce tego numeru znalazł się wymowny obrazek: podpułkownik Feliks Piekucki w mundurze powstańca wielkopolskiego w towarzystwie drobnej dziewczynki w samej koszulce. I podpis: Feliks Piekucki, znany działacz partyjny, główny bohater skandali. Chodziło o produkowanie i rozpowszechnianie pornograficznych zdjęć nieletnich dziewcząt.
Piekucki był zasłużonym komendantem Związku Towarzystw Powstańców Wielkopolskich. Związany ze Stronnictwem Narodowym, zbudował swoją karierę polityczną w II RP na walce z wszelkimi przejawami swobody obyczajowej(!). Zakazywał zatrudniania fordanserek, a nawet turniejów gry w karty.
Publikacja w „Tajnym Detektywie” oburzyła wielkopolskich dziennikarzy. Endecki „Kurier Poznański” nazwał artykuł atakiem na patriotów walczących o wolność Wielkopolski. Konkurujący z nim „Dziennik Poznański” oskarżył natomiast „IKC” o manipulowanie opinią społeczną, bowiem – jak pisał – z bark endecji zrzucono winę na całe społeczeństwo Wielkopolski. A „Ilustrowany Kurier Codzienny” zapowiedział, że nie będzie już powracać do tego tematu, bo to nie jest zadanie szanującej się prasy.
Tak oto w sądowej soczewce wygląda wyjęty z ram obraz Najjaśniejszej, malowany z perspektywy kuchennych schodów. Światło jest skierowane na ławę oskarżonych, gdzie siedzą sprawcy głośnych, bulwersujących wydarzeń. W tle obrazu majaczą pospolici przestępcy – wszelkiego rodzaju oszuści, przebierańcy, naciągacze i hochsztaplerzy. Również ich karalne czyny są nie do powtórzenia w innej epoce.
Procesy oskarżonych o zbrodnie na tle miłosnych uniesień ściągały zazwyczaj do sądu tyle publiczności, że policja musiała tworzyć kordony przed salą rozpraw.
Najwięcej sensacji wzbudzały zabójstwa osób publicznie znanych. Prasa podawała nazwiska podsądnych w pełnym brzmieniu, a sąd rzadko decydował się na utajnienie rozprawy. W trakcie postępowania procesowego wyciągano na światło dzienne wiele wstydliwych tajemnic z życia rodzinnego ofiar i oskarżonych, czym długo potem żywiła się kawiarniana plotka.
Taką sprawą było zabójstwo młodziutkiej, bardzo uzdolnionej tancerki Igi Korczyńskiej. Zastrzelił ją kochanek Zachariasz Drożyński, wdzierając się za kulisy teatrzyku Ananas. Do tragedii doszło 6 sierpnia 1931 roku. Gazety – kilkanaście tytułów – opowiedziały się po stronie ofiary: „pięknego czystego kwiecia”, który wzrósł na „glebie szarej, nieurodzajnej”. Kobieta zginęła, bo nie chciała dłużej utrzymywać kochanka lesera, z wielkim mniemaniem o sobie, jako że on był synem adwokata, a ona dziewczyną z ludu.
Koleżanki kabaretowej tancerki wystawiły na rozprawie oskarżonemu jak najgorsze świadectwo. Zazdrosny, apodyktyczny, przeszkadzał jej w karierze, zabierał wszystkie pieniądze, które przepuszczał w restauracjach i na wyścigach konnych. W teatrze wszyscy wiedzieli, że Iga utrzymuje Zachariasza, który ją bije i maltretuje. Ale takie traktowanie kobiety w tym środowisku nie było czymś nadzwyczajnym.
Również prokurator przedstawił Drożyńskiego jako człowieka bez wszelkich zasad:
Uwodziciel ze sfer inteligenckich, jakich obecnie wielu spotyka się na warszawskim bruku i z najgorszym morale, czerpał zyski z pracy narzeczonej, zmusił do aborcji, gdyż urodzenie dziecka przeszkodziłoby jej w zarabianiu pieniędzy.
Drożyński twierdził, że zabił narzeczoną z zazdrości, gdyż znalazła innego mężczyznę, wysokiego urzędnika, „który uczynił z niej utrzymankę”.
Przez kilka tygodni w gazetach dyskutowano o pracujących w rozrywce dziewczynach, na których żerowali inni. Nie tylko cwani kochankowie, ale i rodziny owych artystek z ogródkowych teatrzyków. Po honoraria Korczyńskiej wyciągał rękę pasożyt Drożyński i jej niepracująca matka, która prosiła nawet dyrektora Ananasa, aby pieniądze zarobione przez córkę od razu trafiały w matczyne ręce.
Pisano o pogardliwym i obłudnym traktowaniu przez ludzi z wyższych sfer tancerek trzeciorzędnych teatrzyków, choć te same osoby korzystały z usług postponowanych w nobliwym towarzystwie dziewczyn. Oskarżony też wyjaśniał w sądzie, że czasem był wobec swej kochanki surowy, ale to tylko dlatego, iż wywodząc się z porządnego domu, chciał ją wychować na damę z towarzystwa.
W chórze zgodnych głosów publicystów oburzonych postępowaniem Drożyńskiego, pewnym dysonansem wyróżniała się opinia publicystki Ireny Krzywickiej, znanej „gorszycielki”, jak się sama nazwała w jednej ze swych książek. Ta prekursorka dzisiejszych feministek twierdziła, iż nie jest wykluczone, że tancerka sama podjęła decyzję o usunięciu ciąży, bo nie chciała zejść na dłuższy czas z estrady. I miała do tego prawo – prowokowała Krzywicka, ściągając na siebie falę oburzenia.
Drożyński został skazany na zaledwie 8 lat więzienia. Sąd uznał, że morderstwo popełnił w afekcie.
Przed sądem poszukującym motywów zbrodni bardzo często stawały w charakterze świadków prostytutki, jeśli tylko w notesie ofiary widniały adresy lokali uciech.
Reporterka dwudziestolecia międzywojennego Wanda Melcer twierdziła w „Wiadomościach Literackich”, że prostytutka sama w sobie nie jest elementem niebezpiecznym, ale stanowi niejako ośrodek, dookoła którego wirują zbrodniarze, złodzieje i handlarze żywym towarem. A gdy latem 1932 roku w bramie warszawskiej kamienicy znaleziono nagą, konającą dziewczynę, „Kurier Codzienny” alarmował: Nierząd ryje jak kret pod ziemią. Obok ofiary leżała butelka po esencji octowej, popularnej wówczas truciźnie. Bezimienna zdołała przed śmiercią wyszeptać lekarzowi: Zwabił na posadę na ulicę Ciepłą, zamknęli, męczyli, bom dobrowolnie nie chciała. Na koniec otruli i podrzucili do bramy. Gutszmid zwabił.
Było to nazwisko znanego w stolicy sutenera. W jego salonie policjanci trafili na ukryte drzwiczki do piwnicy, gdzie więziono i gwałcono dziewczyny, przygotowywane do wystawienia pod latarnię. Jeśli dręczonej ofiary nie można było złamać, wlewano jej do gardła esencję octową, aby upozorować samobójstwo.
W sądowym spektaklu można było zobaczyć kobiety wyzyskiwane, perfidnie dręczone przez mężów na wysokich stanowiskach, ale także oszustki – inteligentne obserwatorki codziennego życia.
Wszystko to układało się w socjologiczny obraz epoki.
Iga Korczyńska podczas występów w teatrzyku Ananas. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Artystki scen warszawskich w drodze na rozprawę przeciwko Zachariaszowi Drożyńskiemu oskarżonemu o zabójstwo Igi Korczyńskiej, rok 1932. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Adwokaci biorący udział w procesie przeciwko Zachariaszowi Drożyńskiemu, rok 1932. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Sport i Turystyka – MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Dział zamówień: +4822 6286360
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz