Przemienić traumę. Droga do nadziei i uzdrowienia - James S. Gordon - ebook

Przemienić traumę. Droga do nadziei i uzdrowienia ebook

James S. Gordon

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Uznany pionier medycyny ciała i umysłu przedstawia program mający na celu odwrócenie szkód psychologicznych i biologicznych spowodowanych traumą.

Pełniąc rolę założyciela i dyrektora wykonawczego Centrum Medycyny Umysłu i Ciała, dr Gordon stworzył i wdrożył prawdopodobnie największy i najskuteczniejszy na świecie program leczenia traumy psychicznej w całej populacji. Jego praca opiera się na dowodach naukowych i ponadczasowej mądrości. Dzięki dziesięcioleciom doświadczenia z pierwszej ręki rozumie, że trauma prędzej czy później dosięgnie każdego z nas – a także że każdy z nas ma zdolność zrozumienia i uzdrowienia siebie.

Poprzez praktyczne ćwiczenia łagodzące stres, niepokój, strach i bezsenność, jak również wnikliwe i fascynujące obserwacje, Przemienić traumę zaprasza w podróż mającą na celu uzdrowienie, byśmy mogli stać się ludźmi, którymi powinniśmy być.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 488

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Przedmowa do polskiego wydania

Pragnie­nie udo­stęp­nie­nia pol­skiemu czy­tel­ni­kowi wypra­co­wa­nych przez dr. Jamesa Gor­dona, ame­ry­kań­skiego psy­chia­trę, twórcę Cen­ter for Mind-Body Medi­cine, tech­nik słu­żą­cych sta­bi­li­za­cji, wzmac­nia­niu nadziei i powro­towi do zdro­wia po prze­by­tej trau­mie wynik­nęła z potrzeby histo­rycz­nej chwili. Wią­zała się ona bez­po­śred­nio z dniem 24 lutego 2022 roku, w któ­rym Rosja zaata­ko­wała Ukra­inę, roz­po­czy­na­jąc długą i pełną okru­cieństw wojnę. Na ten czas przy­pa­dła także moja kaden­cja i zara­zem pol­ski akcent w Zarzą­dzie Świa­to­wego Sto­wa­rzy­sze­nia Psy­cho­te­ra­pii Pozy­tyw­nej i Trans­kul­tu­ro­wej (WAPP) w Wies­ba­den (Niemcy). Byłam więc jed­nym z dyrek­to­rów mię­dzy­na­ro­do­wego sto­wa­rzy­sze­nia zrze­sza­ją­cego kil­ka­dzie­siąt insty­tu­tów psy­cho­te­ra­pii w 42 kra­jach świata, w tym kilka tysięcy spe­cja­li­stów w Ukra­inie, Bia­ło­rusi i Rosji. Z koń­cem lutego 2022 roku setki naszych kole­gów, psy­cho­te­ra­peu­tów, super­wi­zo­rów i tre­ne­rów, zna­la­zło się pod bez­po­śred­nim ostrza­łem wojsk rosyj­skich. I jed­no­cze­śnie, pomimo oso­bi­ście prze­ży­wa­nej wojen­nej traumy, zostali oni posta­wieni w sytu­acji ogrom­nej potrzeby kon­ty­nu­acji psy­cho­te­ra­peu­tycz­nego wspar­cia dla ukra­iń­skiej lud­no­ści, tra­cą­cej każ­dego wojen­nego dnia swoje dzieci, mężów i domy, prze­ży­wa­ją­cej gwałty i tor­tury, będą­cej świad­kami prze­mocy, któ­rej ta część świata nie widziała już od wielu dekad.

Koniecz­nym stało się więc utwo­rze­nie pro­gramu na rzecz wspar­cia osób zaj­mu­ją­cych się zdro­wiem psy­chicz­nym na tere­nach dotknię­tych wojną w jak naj­szyb­szym tem­pie. We współ­pracy z kole­gami z całego świata, w pierw­szych dniach wojny zostało powo­łane Sto­wa­rzy­sze­nie WAPP Sup­port Pro­ject przy Lesz­czyń­skim Cen­trum Psy­cho­te­ra­pii Pozy­tyw­nej. Z racji pia­sto­wa­nego mię­dzy­na­ro­do­wego sta­no­wi­ska i oso­bi­stych trans­ge­ne­ra­cyj­nych moty­wów, przy­ję­łam na sie­bie funk­cję zarząd­czą i wraz z kil­ku­dzie­się­cioma mię­dzy­na­ro­do­wymi tre­ne­rami i psy­cho­te­ra­peu­tami roz­po­czę­łam budo­wa­nie i wdra­ża­nie pro­gramu wspar­cia dla kole­gów i przy­ja­ciół dotknię­tych wojną. W ciągu pierw­szych 6 mie­sięcy zre­ali­zo­wa­li­śmy ponad 35 pro­jek­tów, któ­rymi bez­po­śred­nio obję­tych zostało ponad 1000 psy­cho­te­ra­peu­tów oraz ponad 4000 uchodź­ców. Wszyst­kie te dzia­ła­nia były moż­liwe tylko ze względu na bli­ską, pro­fe­sjo­nalną, mię­dzy­na­ro­dową współ­pracę.

Pomimo przy­go­to­wa­nia zawo­do­wego i doświad­cze­nia, ogrom pracy i inten­syw­ność prze­ży­wa­nych emo­cji posta­wiły nas wszyst­kich bez­po­śred­nio zaan­ga­żo­wa­nych w dzia­ła­nia pomo­cowe na gra­nicy wyczer­pa­nia. To był moment, w któ­rym ze wspar­ciem wkro­czył kolega z Kosowa, prof. Afrim Blyta, psy­chia­tra, psy­cho­te­ra­peuta, tre­ner psy­cho­te­ra­pii pozy­tyw­nej i trans­kul­tu­ro­wej, posia­da­jący oso­bi­ste doświad­cze­nie zawo­dowe sta­bi­li­za­cji lud­no­ści pod­czas i po woj­nie we wła­snym kraju w latach dzie­więć­dzie­sią­tych i pierw­szej deka­dzie obec­nego wieku. Pozo­sta­jąc w prze­ko­na­niu, że traumę wojny można unieść tylko w dużej gru­pie mądrze wspie­ra­ją­cych się osób, dopro­wa­dził do wizyty przed­sta­wi­cieli Cen­ter for Mind-Body Medi­cine (CMBM) w Pol­sce i naszej dal­szej współ­pracy.

Z dr. Jame­sem Gor­do­nem spo­tka­li­śmy się po raz pierw­szy w cen­trum War­szawy w marcu 2022. Przy­je­chał wraz z kole­żanką, ame­ry­kań­ską tera­peutką rów­nież pra­cu­jącą w Cen­trum – Lilitą Mati­son. Był przed­sta­wi­cie­lem pierw­szej mię­dzy­na­ro­do­wej orga­ni­za­cji, która przy­szła nam w Pol­sce z pomocą od momentu roz­po­czę­cia wojny. Nie wiem, jak musia­łam wyglą­dać po mie­siącu pracy 20 godzin na dobę, ale zanim prze­szli­śmy do jakich­kol­wiek zawo­do­wych roz­mów, kole­dzy zadbali, aby­śmy naj­pierw zna­leźli czas na posi­łek, sen, oddech mięk­kim brzu­chem i kilka dodat­ko­wych tech­nik sta­bi­li­za­cyj­nych. Było to zupeł­nie nowe dla mnie doświad­cze­nie pełne uważ­no­ści, tro­ski i ludz­kiego zro­zu­mie­nia.

Z dr. Gor­do­nem spo­ty­ka­li­śmy się jesz­cze wie­lo­krot­nie, zarówno w Lesz­nie, jak i zdal­nie. Prze­pro­wa­dzi­li­śmy wspól­nie kilka waż­nych pro­jek­tów dla psy­cho­te­ra­peu­tów z Ukra­iny i Pol­ski, a także na rzecz uchodź­ców prze­by­wa­ją­cych zarówno w naszym kraju, jak i w Ukra­inie. Wpro­wa­dzane przez nas dzia­ła­nia i metody opie­rały się zarówno na mię­dzy­na­ro­do­wych doświad­cze­niach pracy trans­kul­tu­ro­wych psy­cho­te­ra­peu­tów pozy­tyw­nych, jak i tera­peu­tów CMBM, opi­sa­nych przez dr. Gor­dona w wielu arty­ku­łach i książ­kach. Pomysł wyda­nia ostat­niego jego dzieła w języku pol­skim przy­ję­łam z ogromną życz­li­wo­ścią i wdzięcz­no­ścią.

W książce Prze­mie­nić traumę – droga do nadziei i uzdro­wie­nia autor dzieli się swoim wie­lo­let­nim doświad­cze­niem pracy w obsza­rze sta­bi­li­za­cji zarówno dużych grup spo­łecz­nych, jak i poje­dyn­czych osób, pro­wa­dzo­nej w wielu miej­scach świata dotknię­tych wojną i innymi kata­kli­zmami. W pro­sty i przy­stępny spo­sób odsła­nia przed czy­tel­ni­kiem drogę do przy­wró­ce­nia kon­taktu z sobą, do spo­tka­nia się z wła­snymi zaso­bami oraz zdol­no­ściami samo­re­gu­la­cji i zdro­wie­nia. Warto zwró­cić uwagę, że zapro­po­no­wana w książce nar­ra­cja wywo­dzi się z kul­tury Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Pewne wyzwa­nia ame­ry­kań­skiego świata są mniej obecne w naszej pol­skiej kul­tu­rze. Przy­kła­dowo roz­działy doty­czące diety tracą tro­chę na zna­cze­niu w kraju, w któ­rym wciąż, mam nadzieję, żyw­ność wyso­ko­prze­two­rzona i oparta na dużych ilo­ściach cukru nie jest codzien­no­ścią prze­cięt­nego Polaka. I jed­no­cze­śnie pro­po­no­wane przez dr. Gor­dona tech­niki zwią­zane z ruchem mogą uświa­do­mić nam nasze pol­skie kul­tu­rowe odda­le­nie się od kon­taktu z cia­łem.

Doświad­cze­nie traumy może poja­wić się w życiu każ­dego z nas. Trauma nie jest cho­robą. Jed­nakże potrafi wią­zać się z bar­dzo głę­bo­kim, doj­mu­ją­cym cier­pie­niem. Potrafi nas odciąć od naszych wła­snych zaso­bów, rado­ści życia czy od dawna nada­nego mu sensu i zna­cze­nia. Cza­sami wymaga wspar­cia psy­cho­te­ra­peu­tycz­nego i/lub far­ma­ko­lo­gicz­nego. Ale cza­sami, przy sku­tecz­nej sta­bi­li­za­cji, zda­rza się, że samo­czyn­nie potra­fimy powró­cić do wła­snej sta­bil­no­ści lub nawet roz­po­czy­namy nie­zwy­kłą podróż pro­wa­dzącą w kie­runku post­trau­ma­tycz­nego wzro­stu.

Książka dr. Jamesa Gor­dona może być sku­tecz­nym ku temu prze­wod­ni­kiem. Prze­wod­ni­kiem otwie­ra­ją­cym drzwi do spo­tka­nia róż­nych naszych czę­ści, które cza­sami tracą ze sobą łącz­ność ze względu na prze­byte trau­ma­tyczne doświad­cze­nie. Prze­wod­ni­kiem, który może pomóc nam powró­cić do sie­bie, do wła­snej rów­no­wagi, uważ­no­ści, czu­cia ciała, rado­ści z prze­ży­wa­nych emo­cji i wewnętrz­nego spo­koju.

Pre­zen­to­wana pozy­cja może być przy­datna dla każ­dego, bez względu na poziom wykształ­ce­nia czy doświad­cze­nia zawo­do­wego. W spo­tka­niu z traumą wszy­scy doty­kamy naszej ludz­kiej kru­cho­ści i czę­sto zaska­ku­ją­cych mecha­ni­zmów, które poma­gały prze­trwać naszym przod­kom w minio­nych stu­le­ciach. Czer­pa­nie z opi­sa­nych przez dr. Gor­dona trans­kul­tu­ro­wych wzor­ców pozwala roz­sze­rzyć dostępne już nam moż­li­wo­ści sta­bi­li­za­cyjne i meta­fo­rycz­nie sta­nąć na ramio­nach gigan­tów, któ­rzy byli przed nami – uzdro­wi­cieli, sza­ma­nów, tera­peu­tów z róż­nych cza­sów i miejsc histo­rii ludz­ko­ści.

Lek. Ewa Dobiałapsy­chia­tra, psy­cho­te­ra­peuta i super­wi­zor PTP/WAPPPre­zy­dent Sto­wa­rzy­sze­nia WAPP Sup­port Pro­jectDyrek­tor Lesz­czyń­skiego Cen­trum Psy­cho­te­ra­pii Pozy­tyw­nej

Dla Gabriela Gor­dona-Berar­diego i Jamiego Lorda: jeste­ście dro­dzy memu sercu.

Dla Wil­liama Alfreda, Roberta Colesa, Sha­ron Cur­tin i Shy­ama Sin­ghy: byli­ście źró­dłem świa­tła i cie­pła na dro­dze mojego życia.

Przedmowa

Na pierw­szej stro­nie tej książki, która uka­zała się kilka mie­sięcy przed tym, jak zapo­cząt­ko­wana w chiń­skim mie­ście Wuhan epi­de­mia COVID-19 roz­lała się na całym glo­bie, napi­sa­łem naj­pierw, że trauma – krzywda dla umy­słu, ciała i ducha – wcze­śniej czy póź­niej dotyka każ­dego.

Nie zda­wa­łem sobie wtedy sprawy, że tak szybko i w tak dra­ma­tycz­nych oko­licz­no­ściach wszy­scy prze­ko­namy się o słusz­no­ści tej ponad­cza­so­wej prawdy.

W następ­nych mie­sią­cach pan­de­mia COVID-19 – na prze­mian przy­bie­ra­jąca na sile i gasnąca, by znów ude­rzyć – objęła dzie­siątki milio­nów ludzi, zabiła setki tysięcy, zabu­rzyła porzą­dek spo­łeczny i zachwiała gospo­dar­kami.

Świa­towa reak­cja na pan­de­mię ze zro­zu­mia­łych wzglę­dów kon­cen­tro­wała się na ogra­ni­cza­niu roz­prze­strze­nia­nia się wirusa dzięki uży­ciu mase­czek, zacho­wy­wa­niu dystansu i kwa­ran­tan­nom oraz na lecze­niu cho­rych. Ist­nieje jed­nak trzeci ele­ment podej­ścia tera­peu­tycz­nego, a mia­no­wi­cie pro­gram trosz­cze­nia się o samego sie­bie, który wzmac­nia mecha­ni­zmy orga­ni­zmu chro­niące nas przed wiru­sem, a jeśli już się zara­zimy, pozwala unik­nąć naj­strasz­liw­szych kon­se­kwen­cji.

Wszech­stronny pro­gram tro­ski o sie­bie, który przed­sta­wi­łem w książce Prze­mie­nić traumę. Droga do nadziei i uzdro­wie­nia, powi­nien uspraw­nić twój układ immu­no­lo­giczny i zwięk­szyć odpor­ność. Jest to jed­nak zale­d­wie począ­tek pły­ną­cych zeń korzy­ści.

Reali­zu­jąc ten pro­gram krok po kroku, przy­wra­camy fizyczną i psy­cho­lo­giczną rów­no­wagę i kła­dziemy pod­wa­liny pod przy­szłe zdro­wie oraz dobre samo­po­czu­cie. Ponadto – a być może przede wszyst­kim – zysku­jemy zdol­ność do radze­nia sobie z dawną traumą wydo­bytą na świa­tło dzienne przez pan­de­mię i przy­go­to­wu­jemy się do popan­de­micz­nych wyzwań, z któ­rymi nie­chyb­nie przyj­dzie się nam mie­rzyć.

Prze­ta­cza­jąca się przez świat pan­de­mia ujaw­niła naj­głęb­sze nie­rów­no­ści spo­łeczne i wysta­wiła na próbę nasze indy­wi­du­alne słabe strony. W Sta­nach Zjed­no­czo­nych czar­no­skó­rzy, brą­zo­wo­skó­rzy oraz rdzenni Ame­ry­ka­nie – któ­rych w więk­szym stop­niu dotknęły wcze­śniej­sze traumy wyni­ka­jące z ubó­stwa i dys­kry­mi­na­cji, cho­rób prze­wle­kłych i nie­wy­star­cza­ją­cej opieki medycz­nej – umie­rali dwu­krot­nie czę­ściej niż biali, a osiem­dzie­siąt pro­cent wszyst­kich zgo­nów z powodu COVID-19 doty­czy osób star­szych.

Nisz­cząca siła wirusa, a także strach i chaos, jakie wniósł w życie, nie oszczę­dziły jed­nak nikogo. Mój uko­chany młod­szy brat zmarł nagle w pierw­szych tygo­dniach pan­de­mii. Na pozór twar­dzi leka­rze i zdrowi mło­dzi ludzie prze­cho­dzili cho­robę bar­dzo ciężko. Nie­któ­rzy jej ule­gli.

Wszy­scy zaś zna­leź­li­śmy się w zawi­kła­nym cza­sie i miej­scu traumy – nie­bez­piecz­nym pogra­ni­czu mię­dzy świa­tem, jaki zna­li­śmy, a nie­pewną przy­szło­ścią. Każ­dego dnia sta­jemy w obli­czu nie­po­ko­ją­cych wyzwań dla naszych nawy­ków i odczuć, zało­żeń i ocze­ki­wań oraz dla zwy­cza­jo­wych zacho­wań. Wielu z nas źle sypia, ma trud­no­ści ze sku­pie­niem i podej­mo­wa­niem decy­zji. Sta­li­śmy się bar­dziej draż­liwi niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej, a przy tym zamar­twiamy się – cza­sami obse­syj­nie – przy­szło­ścią. Czę­sto zada­jemy sobie pyta­nia, kim jeste­śmy i jaki sens może mieć życie w nowym, dziw­nym świe­cie, w który wkra­czamy.

Książka Prze­mie­nić traumę poka­zuje, jak dostrze­gać i roz­wią­zy­wać trud­no­ści oraz nie­po­koje, z jakimi przy­szło się nam mie­rzyć. Podą­ża­jąc opi­saną w niej ścieżką zdro­wie­nia, odkry­jemy rów­nież, że spro­sta­nie tym wyzwa­niom otwiera furtkę do nowych, budzą­cych pozy­tywne nasta­wie­nie do życia spo­so­bów myśle­nia, bycia i dzia­ła­nia.

Medy­ta­cje, któ­rych nauczam, nie tylko wyci­szają bie­żący nie­po­kój, uspo­ka­jają sen, popra­wiają kon­cen­tra­cję, odpor­ność i nastrój, lecz także pozwa­lają głę­biej doce­nić każdą chwilę życia.

Dzięki zaan­ga­żo­wa­niu wyobraźni oraz eks­pre­sji przy uży­ciu słów, rysun­ków i ruchu, stwo­rzymy nie­za­chwianą wewnętrzną pew­ność, która może ci pomóc w zma­ga­niach z obec­nymi wyzwa­niami i znaj­do­wa­niu przy­szłego speł­nie­nia.

Ucząc się wycho­dzić poza izo­la­cję i dystans spo­łeczny, aby dzie­lić się tym, co czu­jemy i czego się dowia­du­jemy, pogłę­bimy i wzmoc­nimy tera­peu­tyczne i życio­dajne więzi z rodziną oraz z przy­ja­ciółmi.

Sta­jąc się świa­do­mymi wła­snej kru­cho­ści, będziemy wraż­liwsi na jesz­cze więk­szą kru­chość osób będą­cych w gor­szej sytu­acji, a zara­zem wdzięcz­niejsi za wspólne czło­wie­czeń­stwo.

Czas traumy może być naszym nauczy­cie­lem. Sta­ro­żytni wie­dzieli to, co potwier­dziła współ­cze­sna psy­cho­lo­gia roz­woju poura­zo­wego, a co moim zda­niem dzięki tej książce jest w zasięgu każ­dego z nas: lek­cje udzie­lane przez traumę mogą uczy­nić nas zdrow­szymi i peł­niej­szymi, mądrzej­szymi i sil­niej­szymi niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej, życz­liw­szymi i bar­dziej zaan­ga­żo­wa­nymi w two­rze­nie świata, w któ­rym dbamy o sie­bie i kochamy się nawza­jem.

Wstęp

Na temat traumy psy­cho­lo­gicz­nej poku­tują dwa powszechne i nie­bez­piecz­nie mylne prze­ko­na­nia.

Pierw­sze polega na tym, że trauma (słowo to pocho­dzi z greki i ozna­cza „zra­nie­nie”) dotyka tylko nie­któ­rych: kom­ba­tan­tów albo cywili nazna­czo­nych pięt­nem wojny, ofiary klęsk żywio­ło­wych, gwałtu i kazi­rodz­twa albo dzieci dora­sta­jące w naj­bar­dziej bez­dusz­nych i nik­czem­nych rodzi­nach.

Dru­gim zaś jest prze­świad­cze­nie o trau­mie jako cał­ko­wi­tej kata­stro­fie, powo­du­ją­cej trwałe kalec­two emo­cjo­nalne, wyma­ga­ją­cej nie­koń­czą­cej się tera­pii i poważ­nie ogra­ni­cza­ją­cej zdol­ność do funk­cjo­no­wa­nia tych, któ­rzy jej doznali.

W rze­czy­wi­sto­ści trauma prę­dzej czy póź­niej dotyka każ­dego czło­wieka. W nie­daw­nej ankie­cie rzą­do­wej 60 pro­cent doro­słych Ame­ry­ka­nów zgło­siło, że w dzie­ciń­stwie doświad­czyło znacz­nych nad­użyć i (lub) zanie­dbań. W prze­pro­wa­dzo­nych w latach 90. ubie­głego wieku bada­niach nad tak zwa­nymi nega­tyw­nymi doświad­cze­niami z dzie­ciń­stwa (ACE, adverse chil­dhood expe­rien­ces) stwier­dzono, że ponad jedna czwarta ankie­to­wa­nych Ame­ry­ka­nów nale­żą­cych do klasy śred­niej, dobrze wykształ­co­nych i mają­cych zabez­pie­czony byt finan­sowy, w dzie­ciń­stwie „była bita czę­sto lub bar­dzo czę­sto […] tak mocno, że powsta­wały siniaki lub urazy”.

Trau­ma­tyczne są cho­roby zagra­ża­jące życiu, dłu­go­trwała nie­peł­no­spraw­ność i prze­wle­kły ból. Podob­nie jak opieka nad kimś z tego typu pro­ble­mami.

Trau­ma­tyczne są też ubó­stwo, rasizm i dys­kry­mi­na­cja płciowa.

Głę­boko trau­ma­ty­zu­jąca jest utrata kocha­nej osoby. Podob­nie bywa ze stratą pracy, która nada­wała naszemu życiu cel i sens.

Nadto zaś każdy z nas, jeśli pożyje wystar­cza­jąco długo, będzie musiał się zma­gać z traumą zwią­zaną ze śmier­cią bli­skich, sta­ro­ścią, sła­bo­ścią fizyczną i wła­snym odcho­dze­niem.

Trauma dotyka nas wszyst­kich, nio­sąc nie­kiedy strasz­liwe kon­se­kwen­cje. Taka jest smutna prawda; prawda, któ­rej spoj­rze­li­śmy pro­sto w oczy wraz z nadej­ściem pan­de­mii COVID-19. Na szczę­ście każdy z nas może wyko­rzy­stać narzę­dzia, jakie daje samo­świa­do­mość i dba­łość o wła­sne zdro­wie, by wyle­czyć się z traumy i stać zdrow­szym oraz peł­niej­szym niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej. Jeśli pogo­dzimy się z zada­wa­nym przez traumę bólem, może on – nawet w trak­cie i po zakoń­cze­niu pan­de­mii – otwo­rzyć nasze umy­sły i ciała na uzdra­wia­jące zmiany. Jeżeli oswo­imy się z nie­sio­nym przez nią cha­osem, może wyło­nić się z niego nowy, bar­dziej ela­styczny i sta­bil­niej­szy porzą­dek. Nasze zła­mane serca będą mogły otwo­rzyć się z cie­płą wyro­zu­mia­ło­ścią i nową miło­ścią na innych, a także na nas samych.

Ta ponad­cza­sowa wie­dza pły­nie od sza­ma­nów, naj­star­szych rdzen­nych uzdro­wi­cieli w dzie­jach, a także z wiel­kich tra­dy­cji reli­gij­nych i ducho­wych: cier­pie­nie jest żyzną glebą dla mądro­ści i współ­czu­cia; szkołą życia, po któ­rej ukoń­cze­niu anga­żu­jemy się w uzdra­wia­nie skrzyw­dzo­nych. W nie­daw­nych bada­niach nad roz­wo­jem poura­zo­wym naukowcy doszli do podob­nych wnio­sków.

Tego wła­śnie nauczyło mnie pięć­dzie­siąt lat pracy kli­nicz­nej z ludźmi obcią­żo­nymi traumą oraz wycią­ga­nia wnio­sków z wła­snych zma­gań ze zwy­kłymi pro­ble­mami i bole­snymi stra­tami, jakich doświad­czy­łem w trak­cie dłu­giego życia. Tym wła­śnie chcę się z tobą podzie­lić tu i teraz, w książce Prze­mie­nić traumę.

Pięć­dzie­siąt lat temu jako rezy­dent na izbie przy­jęć w publicz­nym szpi­talu Jacobi w Bronk­sie pozna­łem Dianę i roz­po­czą­łem pracę nad lecze­niem traum.

W szkole medycz­nej nauczy­łem się wni­kać w wewnętrzny świat dzieci z pro­ble­mami wycho­waw­czymi oraz osób star­szych, wal­czą­cych z zagra­ża­jącą życiu cho­robą, a także wsłu­chi­wać się we wła­sne pro­blemy i roz­terki. Zwró­ci­łem się o pomoc do Roberta Colesa, mło­dego psy­chia­try z Harvard Health Servi­ces pra­cu­ją­cego z czar­no­skó­rymi dziećmi, które, pró­bu­jąc odna­leźć się w rze­czy­wi­sto­ści szkół w Nowym Orle­anie, sta­wiały czoło mor­der­czym prze­śla­do­wa­niom. Bob pomógł mi przy­swoić lek­cje, o któ­rych mówił Freud – o tym, jak wcze­sna trauma zwią­zana ze stratą i zapo­mnia­nymi prze­śla­do­wa­niami uczy­niła mnie bar­dziej podat­nym na obecne krzywdy. Dał mi też przy­kład wła­snej bez­bron­no­ści i odważ­nego zaan­ga­żo­wa­nia, dzie­ląc się ze mną swo­imi cier­pie­niami i stratą oraz poka­zu­jąc mi, że mogę doko­ny­wać uzdra­wia­ją­cych zmian zarówno w szer­szym wymia­rze, jak i w przy­padku indy­wi­du­al­nych pacjen­tów. Bob pomógł mi też zacząć pozna­wać samego sie­bie i doce­niać wła­sną toż­sa­mość – budo­wać trwałe poczu­cie sie­bie, które pomo­gło mi przejść przez nie­spo­kojne czasy.

Pra­cu­jąc jako stu­dent na oddzia­łach lekar­skich i psy­chia­trycz­nych, wsłu­chi­wa­łem się też w słowa innych nauczy­cieli, któ­rzy zaczęli się poja­wiać zarówno w czy­ta­nych przeze mnie książ­kach, jak i w życiu.

Jedną z pierw­szych takich lek­tur był Czło­wiek w poszu­ki­wa­niu sensu, nie­wielki pamięt­nik Vik­tora Fran­kla, austriac­kiego psy­chia­try żydow­skiego pocho­dze­nia, który tra­fił do nazi­stow­skich obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych. W Auschwitz, w oto­cze­niu naj­bar­dziej bar­ba­rzyń­skich czy­nów i nie­wy­obra­żal­nego cier­pie­nia, Frankl odna­lazł sens i cel swo­jego życia. „Cier­pie­nie w pew­nym sen­sie prze­staje być cier­pie­niem w chwili, gdy nada mu się sens”1 – napi­sał. Odnaj­dy­wał je w doce­nia­niu, zro­zu­mie­niu i współ­czu­ciu dla innych więź­niów i sie­bie. Uświa­do­mił sobie, że nawet gdy jego żonę ska­zano na śmierć w innym obo­zie, „miłość jest naj­wyż­szym i naj­szla­chet­niej­szym celem, do jakiego może dążyć czło­wiek”. Nauczył się „mimo wszystko mówić życiu tak”. Czy­ta­jąc Fran­kla i podzi­wia­jąc go, uzmy­sło­wi­łem sobie, że chcę postę­po­wać tak samo.

Pomoc Dia­nie w zdro­wie­niu wyma­gała wszyst­kiego, czego nauczy­łem się od Boba, z ksią­żek, w szkole medycz­nej i pod­czas stażu, a także chęci do dal­szej nauki i podej­mo­wa­nia emo­cjo­nal­nych wyzwań, któ­rych począt­kowo sobie nie wyobra­ża­łem.

Diana przy­była w apo­geum zwy­kłego cha­osu, jaki pano­wał w szpi­talu póź­nym wie­czo­rem. Miała elfią twarz, krót­kie brą­zowe włosy i była drob­nej postury. Ubrana w ołów­kową spód­nicę i bluzę z Pio­tru­siem Panem, posłu­gi­wała się mową Bronksu z domieszką fine­zji; ist­nym kon­glo­me­ra­tem wul­gar­nego języka ulicy i wygła­sza­nych bez zasta­no­wie­nia traf­nych spo­strze­żeń psy­cho­lo­gicz­nych. Jej karta medyczna pełna była smut­nych dia­gnoz. Kilku psy­chia­trów stwier­dziło zabu­rze­nia oso­bo­wo­ści typu bor­der­line, inny napi­sał o oso­bo­wo­ści mno­giej, a jesz­cze inny suge­ro­wał schi­zo­fre­nię. Powie­działa mi, że jej obecny tera­peuta koń­czy rezy­den­turę, a ona roz­waża ode­bra­nie sobie życia.

Przez następne dwa lata spo­ty­ka­li­śmy się z Dianą trzy albo cztery razy w tygo­dniu. Ja byłem jej leka­rzem, ona moją nauczy­cielką. Każda sesja była fascy­nu­jąca, zaska­ku­jąca, wcią­ga­jąca. Ni­gdy nie wie­dzia­łem, kto pojawi się w moim gabi­ne­cie: prze­ra­żona ośmio­latka; opry­skliwa, nie­bez­pieczna wer­sja jej matki; hip­sterka po dwu­dzie­stce czy bez­radne, ssące kciuk nie­mowlę.

Rysy twa­rzy Diany zda­wały się dopa­so­wy­wać do jej aktu­al­nej oso­bo­wo­ści. Jej głos to łamał się wśród łkań, to znów potęż­niał krzy­kiem. Cza­sami kuliła się w kącie i patrzyła z dzi­ko­ścią w oczach, jakby widziała ducha swo­jej matki. Ciężka trauma naj­wy­raź­niej dopro­wa­dziła do frag­men­ta­ry­za­cji jej jaźni, roz­bi­cia na różne oso­bo­wo­ści, które nie były świa­dome sie­bie nawza­jem. Sta­no­wiła uoso­bie­nie przy­pad­ków opi­sy­wa­nych przez Freuda.

Stało się dla mnie jasne, że od dia­gnozy Diany znacz­nie waż­niej­sza była wcze­sna, głę­boka i wie­lo­krot­nie powra­ca­jąca trauma, odpo­wie­dzialna za jej udrękę. Z bie­giem czasu zda­łem sobie sprawę z tego, jak nad­uży­cia w dzie­ciń­stwie ukształ­to­wały nie­które z jej naj­bar­dziej nie­po­ko­ją­cych i zdu­mie­wa­ją­cych zacho­wań. „Jestem śmie­ciem. Śmier­dzę” – wark­nęła do mnie pew­nego popo­łu­dnia po roku z górą od roz­po­czę­cia naszej tera­pii, tyleż wście­kła, co zaże­no­wana. „Moja matka – wyznała, szlo­cha­jąc, jakby prze­ży­wała wszystko na nowo – wpy­chała mi głowę do kubła na śmieci. Mówiła, że tam jest moje miej­sce”.

Cza­sami osza­ła­miała mnie wście­kłość Diany, z jaką reago­wała na moją nie­uwagę albo naj­mniej­szy choćby ślad nie­szcze­ro­ści w sło­wach. Bywa­łem wręcz prze­ra­żony jej doświad­cze­niami i moż­li­wo­ścią wyrzą­dze­nia sobie krzywdy. I tak oto tkwiąc mię­dzy roz­ma­itymi oba­wami a wszyst­kimi moimi sta­ra­niami o zro­zu­mie­nie jej oraz tym, czego uczy­łem się od niej o sobie jako tera­peu­cie i czło­wieku, poczu­łem, jak moje serce się otwiera – może bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej – a ramiona chcą objąć i zamknąć w sobie to prze­ra­żone dziecko; całą osobę żyjącą w podzie­lo­nej, przy­tło­czo­nej pro­ble­mami, odważ­nej mło­dej kobie­cie.

Bar­dzo powoli Diana uświa­da­miała sobie, że bie­żące wyzwa­nia – potrzeby jej małych dzieci, gniew i żąda­nia sek­su­alne męża czy nawet moje nad­cho­dzące waka­cje – przy­wo­łują, czy też „wyzwa­lają”, wspo­mnie­nia o nie­za­spo­ko­jo­nych potrze­bach, groź­nych napa­dach furii, wyko­rzy­sta­niu i porzu­ce­niu, które wypa­czyły jej dzie­ciń­stwo.

W miarę jak Diana dzie­liła się ze mną wła­sną traumą z prze­szło­ści, zda­wała się rosnąć, pro­sto­wać. „Czu­łam się przy tobie bez­piecz­nie. Tamto moje »ja« było praw­dziwe – powie­działa mi wiele lat póź­niej. – Tonę­łam, a ty byłeś cie­płą opoką. Czu­łam się akcep­to­wana, peł­niej­sza. Wresz­cie byłam sobą”.

Kiedy Diana poczuła się bez­piecz­niej, stała się życz­liw­sza i tro­skliw­sza wobec swo­ich dzieci. Gdy jej nie­po­kój przy­cichł, „zwa­rio­wane” lęki i napady gniewu zaczęły zani­kać, pozwa­la­jąc roz­pa­lić się świa­tłu jej bystrego umy­słu.

Diana miała przed sobą jesz­cze wiele lat trud­nej pracy psy­cho­lo­gicz­nej do wyko­na­nia, lecz ja już wów­czas czu­łem, jak ele­menty jej istoty zaczy­nają się łączyć. Stop­niowo nabie­ra­łem prze­ko­na­nia, że uzdro­wie­nie jest moż­liwe nawet w przy­padku osób, które prze­żyły strasz­liwą traumę.

Odkrywanie innych możliwości

Moja rezy­den­tura psy­chia­tryczna wyma­gała wysiłku i sku­pie­nia. Dzie­sięć lat pracy badaw­czej w Natio­nal Insti­tute of Men­tal Health (NIMH) stało pod zna­kiem posze­rza­nia hory­zon­tów i odkry­wa­nia. Zaczą­łem od wyko­rzy­sta­nia tego, czego nauczy­łem się od Diany i wśród mło­dych ucie­ki­nie­rów z Bronksu, w kon­tak­tach z bez­dom­nymi dziećmi z ulic Waszyng­tonu i pobli­skiego hrab­stwa Prince Geo­rge’s oraz ich psy­cho­lo­gami, póź­niej zaś, gdy zosta­łem wybrany do opra­co­wa­nia pro­gramu o zasięgu ogól­no­kra­jo­wym – w tera­pii dzieci z pro­ble­mami wycho­waw­czymi i ich rodzin w całej Ame­ryce.

Wie­dzia­łem już, że wszy­scy prze­ży­li­śmy traumę lub kie­dyś jej doświad­czymy – hospi­ta­li­zo­wani senio­rzy, osoby wyraź­nie zabu­rzone, takie jak Diana, mal­tre­to­wani i zagu­bieni bez­domni, dzieci ucie­ka­jące z domów i ich skon­ster­no­wani rodzice, i ja. Docho­dzi­łem też do wnio­sku, że wszy­scy możemy wyle­czyć się z daw­nych krzywd i z odpor­no­ścią, a nawet z wdzię­kiem, zmie­rzyć się z przy­szłymi zagro­że­niami i cio­sami.

Zda­wa­łem sobie jed­nak sprawę z tego, że w moim pro­gra­mie lecze­nia traumy bra­kuje kilku ele­men­tów. Musia­łem zna­leźć spo­soby na lep­sze zro­zu­mie­nie fizycz­nego i ducho­wego, a także umy­sło­wego, spo­łecz­nego oraz emo­cjo­nal­nego wymiaru życia i uczy­nić je czę­ścią mojej tera­pii.

Wielu psy­chia­trów postrze­gało pro­blemy emo­cjo­nalne jako zabu­rze­nia mózgu wyma­ga­jące lecze­nia far­ma­ko­lo­gicz­nego. Ale to pozor­nie racjo­nalne podej­ście bio­lo­giczne wyda­wało mi się nie­pre­cy­zyjne, nie­ade­kwatne, a nawet nie­bez­pieczne. Nie­któ­rzy pacjenci po przy­ję­ciu leków psy­cho­tro­po­wych rze­czy­wi­ście czuli się lepiej. Wielu innych jed­nak uwa­żało, że zaży­wa­nie takich sub­stan­cji defi­niuje ich jako osoby chore; leko­ma­nów nie­zdol­nych do pod­ję­cia dzia­łań na rzecz pomocy sobie. Jesz­cze inni wyra­żali prze­ko­na­nie, że leki przy­tę­piają ich emo­cje i hamują kre­atyw­ność.

Już dostępne wów­czas wyniki badań świad­czyły o tym, że leki prze­ciw­de­pre­syjne i prze­ciw­p­sy­cho­tyczne czę­sto przy­czy­niają się do zabu­rzeń tra­wie­nia oraz tycia, a przyj­mu­jące je osoby skarżą się na bóle głowy i drże­nie rąk. Z mojego wła­snego doświad­cze­nia kli­nicz­nego jasno wyni­kało zaś, że środki te głów­nie uśmie­rzają objawy, tłu­miąc raczej niż lecząc traumę, która przy­czy­niała się do tak wielu pro­ble­mów moich pacjen­tów.

Chcia­łem zna­leźć inne roz­wią­za­nia: bez­pieczne, nie­far­ma­ko­lo­giczne metody sprzy­ja­nia prze­mia­nom bio­lo­gicz­nym, które wpi­sy­wa­łyby się w moją tera­pię psy­cho­lo­giczną i ją ulep­szały.

Nowy kie­ru­nek wska­zały mi lek­tury rezul­ta­tów badań nad stre­sem i wyni­ka­ją­cymi z niego cho­ro­bami. Dowie­dzia­łem się, że na naszą bio­che­mię i fizjo­lo­gię rzu­tują myśli i emo­cje, miej­sce zamiesz­ka­nia oraz osoby, z któ­rymi spę­dzamy czas. Sam mia­łem takie reflek­sje. Gdy doku­czał mi ból ple­ców, mój nastrój gwał­tow­nie się pogar­szał. A kiedy byłem sfru­stro­wany i roz­draż­niony, cier­piały na tym plecy.

Raporty naukowe ujaw­niały, że możemy świa­do­mie wyko­rzy­stać to połą­cze­nie umy­słu i ciała, aby zni­we­lo­wać szkody emo­cjo­nalne i fizyczne. Z badań wyni­kało, że czter­dzie­ści minut dzien­nie cichej medy­ta­cji może obni­żać ciśnie­nie krwi, łago­dzić nie­po­kój, popra­wiać nastrój, uśmie­rzać ból, zwięk­szać odpor­ność i uspraw­niać funk­cjo­no­wa­nie mózgu. Jak każdy lekarz zna­łem słowa Hipo­kra­tesa, ojca zachod­niej medy­cyny, który napo­mi­nał, aby­śmy „przede wszyst­kim nie szko­dzili”. Skoro medy­ta­cja oka­zała się tak sku­teczna i nie miała wad, uzna­łem ją za pierw­szą linię lecze­nia, far­ma­ceu­tyki zaś z ich nisz­czą­cymi skut­kami ubocz­nymi potrak­to­wa­łem jako osta­tecz­ność.

Więk­szym wyzwa­niem oka­zało się posze­rze­nie moich prac nad uzdra­wia­niem traumy o ducho­wość. Dowie­dzia­łem się, że rdzenni uzdro­wi­ciele byli zarówno ducho­wymi nauczy­cie­lami, jak i leka­rzami; tak samo było z mni­chami i mnisz­kami, aż do póź­nego śre­dnio­wie­cza prak­ty­ku­ją­cymi medy­cynę na Zacho­dzie. Ale kwe­stia osta­tecz­nego sensu i celu, pyta­nia o Boga i mistyczne doświad­cze­nia zjed­no­cze­nia z czymś ponad­ludz­kim były we współ­cze­snej prak­tyce medycz­nej igno­ro­wane lub nazy­wane „pato­lo­gią na łonie psy­cho­lo­gii”. Zda­wało mi się to krót­ko­wzroczne. Ogra­ni­czone.

Już znacz­nie wcze­śniej wyczu­wa­łem głę­boką prawdę w biblij­nych tajem­ni­cach: zma­ga­niach Jakuba z anio­łem, nie­sa­mo­wi­tej rela­cji Moj­że­sza z Bogiem czy nace­cho­wa­nych nie­zwy­kłą mądro­ścią, współ­czu­ciem i roz­sąd­kiem przy­po­wie­ściach oraz naka­zach Jezusa – by porzu­cić pychę i mate­rialne dobra i kochać sie­bie nawza­jem, zwłasz­cza zaś tych, któ­rzy nas skrzyw­dzili. Nieco póź­niej przy­cią­gnęła mnie spo­kojna, rozumna akcep­ta­cja życio­wych cier­pień obecna w bud­dy­zmie. Nie­mniej wciąż były to dla mnie jedy­nie histo­rie, ide­ały dające chwile olśnień. Chcia­łem włą­czyć je do codzien­nego życia i mojej prak­tyki psy­chia­trycz­nej.

Potem, w 1973 roku, pozna­łem Shy­ama Sin­ghę, czło­wieka rów­nie bie­gle posłu­gu­ją­cego się natchnioną poezją ducho­wo­ści, co ele­gancką prozą połą­cze­nia kon­cep­cji umysł-ciało ze świa­tami nie­za­chod­niej, „alter­na­tyw­nej” medy­cyny. Pocho­dzący z Kasz­miru Shyam miesz­kał w Lon­dy­nie i był oste­opatą, natu­ro­patą, aku­punk­tu­rzy­stą, zie­la­rzem i mistrzem medy­ta­cji. Zacho­wy­wał się i poru­szał jak duży kot – zręcz­nie, pew­nie, nie­prze­wi­dy­wal­nie – i mówił z bez­ce­re­mo­nialną poufa­ło­ścią o yin i yang; nie­bie, ziemi i czło­wieku oraz pię­ciu ele­men­tach chiń­skiej medy­cyny. Gdy wspól­nie goto­wa­li­śmy, dobie­rał nie­po­wta­rzalne i nie­praw­do­po­dobne kom­bi­na­cje mięs i owo­ców, orze­chów i warzyw, ziół i przy­praw, two­rząc potrawy o nie­skoń­czo­nej róż­no­rod­no­ści, które pie­ściły moje podnie­bienie, dawały ener­gię, relak­so­wały, syciły i intry­go­wały.

Shyam poka­zał mi trans­for­ma­tywną potęgę inten­syw­nych fizycz­nych medy­ta­cji, które niczym potrawa w tygielku z wie­loma przy­pra­wami łączyły tra­dy­cje hin­du­skie, bli­skow­schod­nie sufic­kie, chiń­skie i tybe­tań­skie z zachod­nimi psy­cho­te­ra­piami ukie­run­ko­wa­nymi na ciało – szyb­kie głę­bo­kie oddy­cha­nie, po któ­rym krzy­czało się i ude­rzało; pod­ska­ki­wa­nie i lądo­wa­nie na pię­tach; wiro­wa­nie; potrzą­sa­nie i tań­cze­nie; papla­nie i śmia­nie się z sie­bie w lustrze. Te „medy­ta­cje eks­pre­syjne” obni­żyły mój poziom napię­cia fizycz­nego i emo­cjo­nal­nego, wezwały i uwol­niły długo tłu­mione strach i złość oraz otwo­rzyły drzwi do cud­nego, łatwego kon­taktu z cią­gle zmie­nia­ją­cym się, ożyw­czym świa­tem.

Pod koniec lat sie­dem­dzie­sią­tych w NIMH pomo­głem w opra­co­wa­niu i dostar­cze­niu pod­staw nauko­wych dla nowych dzie­dzin medy­cyny holi­stycz­nej i inte­gra­cyj­nej oraz tera­pii łączą­cej ciało i umysł. Współ­re­da­go­wa­łem dwie książki, sta­no­wiące obszerne opisy tego, co wie­dzie­li­śmy wów­czas o korzy­ściach i ogra­ni­cze­niach podejść takich jak medy­ta­cja, bio­fe­ed­back, odży­wia­nie, zio­ło­lecz­nic­two, home­opa­tia, mani­pu­la­cja mię­śniowo-szkie­le­towa, medy­cyna śro­do­wi­skowa, ajur­weda i medy­cyna chiń­ska. Prze­wod­ni­czy­łem komi­sji spe­cjal­nej w obsza­rze alter­na­tyw­nych podejść psy­cho­lo­gicz­nych przy pre­zy­den­cie Jim­mym Car­te­rze.

Wie­dza, jaką zdo­by­wa­łem pod­czas badań, od Shy­ama oraz jako psy­chia­tra pra­cu­jący z pacjen­tami, wywra­cała kon­wen­cjo­nalne podej­ścia do góry nogami i wska­zy­wała mi inną drogę. Cier­pie­nie fizyczne, emo­cjo­nalne i duchowe były ze sobą nie­ro­ze­rwal­nie sple­cione. Natu­ralne, wolne od skut­ków ubocz­nych podej­ście do przy­czyny – a nie do obja­wów cho­roby – mogło zni­we­lo­wać szkody bio­lo­giczne i psy­cho­lo­giczne, wzmoc­nić i znacz­nie popra­wić stan naszego zdro­wia, pomóc w prze­cho­dze­niu przez życiowe pery­pe­tie i odna­leźć świa­do­mość, akcep­ta­cję, miłość oraz współ­czu­cie, o jakich mówią wszyst­kie tra­dy­cje duchowe.

Sma­ko­wa­łem tego w jedze­niu, czu­łem w swoim ciele, odnaj­dy­wa­łem w nowych bada­niach i udo­wad­nia­łem we wła­snej prak­tyce tera­peu­tycz­nej. Opusz­cza­jąc NIMH w 1982 roku, zasta­na­wia­łem się, jak mogę dalej wdra­żać to podej­ście – u sie­bie i w skali glo­bal­nej.

Troska o siebie jest prawdziwą podstawową opieką zdrowotną

Po dzie­wię­ciu latach pro­wa­dze­nia pry­wat­nej prak­tyki i pisa­nia zna­la­złem roz­wią­za­nie: zało­żyć orga­ni­za­cję non pro­fit. W Cen­ter for Mind-Body Medi­cine (CMBM) żyli­śmy według pra­wi­deł i prak­tyk sztuki, którą nazwa­łem „nową medy­cyną”. Zgod­nie z naszą opty­mi­styczną, nie­skromną misją chcie­li­śmy uczy­nić z tro­ski o sie­bie i umac­nia­ją­cego ją wspar­cia gru­po­wego cen­tralny punkt całej opieki zdro­wot­nej, szko­le­nia wszyst­kich pra­cow­ni­ków ochrony zdro­wia i edu­ka­cji dzieci, by stwo­rzyć „uzdra­wia­jącą spo­łecz­ność i spo­łecz­ność uzdro­wi­cieli”.

Zało­ży­łem CMBM w 1991 roku bez pie­nię­dzy i bez opła­ca­nego per­so­nelu. Swoje umie­jęt­no­ści i entu­zjazm zaofe­ro­wali przy­ja­ciele i współ­pra­cow­nicy, tacy jak Mary Lee Esty, pra­cow­nica opieki spo­łecz­nej i psy­cho­log, która rów­nież uczyła się u Shy­ama.

Mary Lee, ja i inni zaczę­li­śmy two­rzyć model łączący metody i podej­ścia, które zgłę­bia­li­śmy: powolne, głę­bo­kie oddy­cha­nie tech­niką mięk­kiego brzu­cha, ćwi­cze­nia uważ­no­ści, medy­ta­cje eks­pre­syjne, wizu­ali­za­cje kie­ro­wane, bio­fe­ed­back i jogę; eks­pe­ry­menty ze sło­wami, rysun­kami, muzyką, ruchem oraz jedze­niem, a także uzdra­wia­jące rytu­ały zaczerp­nięte z róż­nych tra­dy­cji.

Wspól­nie się uczy­li­śmy, a zdo­bytą wie­dzę w małych, wspie­ra­ją­cych się gro­nach prze­ka­zy­wa­li­śmy tym miesz­kań­com oko­lic sto­łecz­nego Waszyng­tonu, któ­rzy naszym zda­niem potrze­bo­wali jej naj­bar­dziej: czar­no­skó­rym i laty­no­skim mło­dym ludziom ze śród­mie­ścia, zdru­zgo­ta­nym i dys­funk­cyj­nym psy­chicz­nie wsku­tek ubó­stwa, prze­mocy, nad­użyć i zanie­dba­nia; oso­bom z prze­wle­kłymi i zagra­ża­ją­cymi życiu cho­ro­bami, takimi jak rak, HIV, scho­rze­nia serca i depre­sja; spe­cja­li­stom z Waszyng­tonu, któ­rzy – jak zauwa­żył jeden z naszych pacjen­tów, kon­gres­men – „są zbyt zestre­so­wani, żeby radzić sobie z wła­snym stre­sem”; moim stu­den­tom medy­cyny z Geo­r­ge­town, któ­rych obawy zagra­żały dal­szej prak­tyce lekar­skiej i wyzu­ciem ich ze współ­czu­cia; stru­mie­niowi uchodź­ców, któ­rzy doświad­czyli tor­tur lub egze­ku­cji bli­skich, a teraz tło­czyli się przed moim gabi­ne­tem.

W ciągu dwóch lat Mary Lee i ja, wraz z pierw­szymi oso­bami, które uczy­li­śmy, zor­ga­ni­zo­wa­li­śmy ogól­no­kra­jowe szko­le­nie z medy­cyny ciała i umy­słu.

Uczenie tysięcy, jak uzdrawiać miliony

Uwiel­bia­łem nauki sta­no­wiące przed­miot naszej pracy w CMBM oraz two­rzoną przez nas spo­łecz­ność uzdro­wi­cieli. Bar­dzo spodo­bała mi się też dzia­łal­ność na sta­no­wi­sku, na które nie­długo potem mia­no­wał mnie ówcze­sny pre­zy­dent Bill Clin­ton: prze­wod­ni­czą­cego komi­sji dorad­czej dla nowo utwo­rzo­nego Office of Alter­na­tive Medi­cine przy Natio­nal Insti­tu­tes of Health.

Nara­stała we mnie jed­nak jesz­cze inna potrzeba. Chcia­łem się prze­ko­nać, czy nasze holi­styczne podej­ście do umy­słu i ciała, które zaczy­nało owo­co­wać w szpi­ta­lach, kli­ni­kach i pry­wat­nych prak­ty­kach lekar­skich w całych Sta­nach Zjed­no­czo­nych, mogłoby pomóc naj­bar­dziej pokrzyw­dzo­nym i obcią­żo­nym traumą ludziom w naj­mrocz­niej­szych rejo­nach naszej pla­nety.

W 1997 roku pyta­nie to zabra­li­śmy ze sobą wraz z lekarką rodzinną Susan Lord do Bośni, wkrótce po pod­pi­sa­niu układu poko­jo­wego w Day­ton. Trwa­jący cztery lata kon­flikt spu­sto­szył Bośnię i kosz­to­wał życie 200 tysięcy ludzi; kolejne dzie­siątki tysięcy były wię­zione w obo­zach gwałtu. Bośniaccy męż­czyźni i kobiety funk­cjo­no­wali z tru­dem, czę­sto znie­czu­leni alko­ho­lem i spo­wici chmu­rami tyto­nio­wego dymu. Sze­rzyły się depre­sja, bez­sen­ność, alko­ho­lizm i zespół stresu poura­zo­wego (PTSD, post-trau­ma­tic stress disor­der). Lata traumy potro­iły czę­stość wystę­po­wa­nia prze­wle­kłych scho­rzeń fizycz­nych, w tym cho­rób serca, raka, cukrzycy i artre­ty­zmu. Męż­czyźni, któ­rzy ni­gdy wcze­śniej nie pod­nie­śli ręki w gnie­wie, bili swoje żony.

W 1998 roku, gdy roz­po­częła się wojna mię­dzy kosow­skimi rebe­lian­tami a serb­skim rzą­dem, Susan i ja musie­li­śmy zna­leźć się na poste­runku, by roz­po­cząć dzia­ła­nia, zanim okro­pień­stwa kon­fliktu dopro­wa­dzą do podob­nej psy­cho­lo­gicz­nej kata­strofy, jakiej byli­śmy świad­kami w Bośni.

W cza­sie wojny uczy­li­śmy medy­ta­cji żoł­nie­rzy z róż­nych stron świata, któ­rzy zbie­rali ciała zabi­tych, prze­my­ka­jąc bez broni i ze stra­chem w sercu mię­dzy wal­czą­cymi kosow­skimi par­ty­zan­tami a serb­skimi oddzia­łami para­mi­li­tar­nymi. Sły­sze­li­śmy traumę w gło­sach matek i dzieci, wypę­dzo­nych bom­bar­do­wa­niami z wła­snych domów; widzie­li­śmy ją w ich rysun­kach przed­sta­wia­ją­cych pło­nące budynki i mar­twe, poćwiar­to­wane ciała; w oczach zaśle­pio­nych prze­ży­wa­nym na nowo hor­ro­rem. Gdy wraz z nami oddy­chali głę­boko i powoli, dzie­lili się swymi histo­riami i rysun­kami, widzie­li­śmy, jak na ich twa­rze wra­cają emo­cje i jak roz­luź­niają się ich ramiona, a w sło­wach sły­sze­li­śmy wdzięcz­ność. Sta­wało się jasne, że nasz model tro­ski o sie­bie i wspar­cia gru­po­wego zda­wał egza­min pod wzglę­dem łago­dze­nia obja­wów traumy i powrotu do zdro­wia.

Wojna się skoń­czyła, a w ciągu sze­ściu następ­nych lat moi kole­dzy z CMBM i ja wyszko­li­li­śmy sze­ściuset kosow­skich psy­chia­trów, psy­cho­lo­gów, pie­lę­gnia­rek, kon­sul­tan­tów i nauczy­cieli. Medy­cyna umy­słu i ciała ofi­cjal­nie weszła w skład sys­temu zdro­wia psy­chicz­nego nowego narodu.

Inten­syw­nie pra­co­wa­li­śmy w rejo­nie mia­sta Suha­reka, gdzie znisz­czono 80 pro­cent domów, a 20 pro­cent dzieci ze szkoły śred­niej New Life stra­ciło jed­nego lub oboje rodzi­ców. Pięć lat po zakoń­cze­niu wojny pra­wie połowa z tych zupeł­nie zwy­czaj­nie wyglą­da­ją­cych mło­dych ludzi i wielu nauczy­cieli na­dal miała symp­tomy peł­no­obja­wo­wego PTSD: byli nie­spo­kojni i roz­draż­nieni, mieli pro­blemy z kon­cen­tra­cją i snem; dzieci wcho­dziły w kon­flikty z rówie­śni­kami i rodzi­cami. Nocami nawie­dzały ich sny o śmierci i znisz­cze­niu – kule eks­plo­du­jące w gło­wach, ręce wynu­rza­jące się z gro­bów – a dni były nazna­czone nawra­ca­ją­cymi tzw. fla­sh­bac­kami (rodza­jem retro­spek­cji). Czuli się odda­leni od rodziny i przy­ja­ciół, emo­cjo­nal­nie odrę­twiali. Oceny dzieci gwał­tow­nie się pogor­szyły.

Nauczy­ciele ze szkoły New Life, któ­rzy przy­cho­dzili do nas na szko­le­nia, odnaj­dy­wali w nich wyci­sze­nie i ulgę oraz nowe spo­soby wspie­ra­nia swych pod­opiecz­nych. Uczy­li­śmy ich pro­wa­dze­nia tak zwa­nych mind-body skills gro­ups (MBSG) – małych grup roz­wi­ja­nia umie­jęt­no­ści umy­słu i ciała – w któ­rych dzieci czuły się na tyle bez­pieczne i rozu­miane, by po raz pierw­szy wypła­kać żal za zamor­do­wa­nych rodzi­ców, braci i sio­stry, za pobi­cia i gwałty, jakich padły ofiarą. Wycho­wawcy uczyli dzieci wyci­szać nie­po­kój, uwal­niać napię­cie w ciele i wyobra­żać sobie lep­szą przy­szłość dla sie­bie i swo­ich rodzin. Mło­dzi ludzie i nauczy­ciele zro­zu­mieli, że trauma i jej dziwne objawy dotknęły wszyst­kich i że wspól­nie mogą się nauczyć radzić z tym, co ich spo­tkało.

Opu­bli­ko­wa­li­śmy pilo­ta­żowe bada­nie na temat pro­wa­dzo­nych przez nauczy­cieli MBSG, a następ­nie w cenio­nym cza­so­pi­śmie psy­chia­trycz­nym przed­sta­wi­li­śmy wyniki bada­nia kon­tro­lo­wa­nego z ran­do­mi­za­cją (RCT, ran­do­mi­zed con­trol­led trial), będą­cego uzna­nym stan­dar­dem w świe­cie badań medycz­nych. Porów­nano w nim dzieci z PTSD, które zostały losowo przy­dzie­lone do pro­gramu jede­na­stu coty­go­dnio­wych spo­tkań MBSG, z grupą dzieci o podob­nym wieku i roz­kła­dzie płci i zbli­żo­nych dia­gno­zach. Było to pierw­sze opu­bli­ko­wane RCT doty­czące jakiej­kol­wiek inter­wen­cji – far­ma­ceu­tycz­nej, psy­cho­te­ra­peu­tycz­nej itp. – doty­czącej dzieci z powo­jen­nymi trau­mami. Po jede­na­stu tygo­dniach ponad 80 pro­cent nasto­lat­ków, któ­rzy roz­po­czy­nali spo­tka­nia gru­powe z obja­wami PTSD, nie kwa­li­fi­ko­wało się już do tej dia­gnozy. W toku dal­szej trzy­mie­sięcz­nej obser­wa­cji odno­to­wano utrzy­ma­nie się osią­gnię­tych korzy­ści. W ciągu dwóch lat w gru­pach tych wzięli udział wszy­scy ucznio­wie ze wspo­mnia­nej szkoły – łącz­nie tysiąc osób.

Wyniki tych i innych badań, prze­pro­wa­dzo­nych póź­niej w Stre­fie Gazy i w Sta­nach Zjed­no­czo­nych wyka­zały, że nasz model wyka­zuje nie­zwy­kłą sku­tecz­ność pod wzglę­dem łago­dze­nia traum psy­cho­lo­gicz­nych, obni­ża­nia poziomu gniewu, polep­sza­nia nastroju i jako­ści snu oraz budze­nia nadziei. Kosow­skie eks­pe­ry­menty poka­zały też, że inte­li­gentni ludzie dobrej woli – nauczy­ciele z wiej­skich szkół śred­nich – mogą, pod nad­zo­rem doświad­czo­nych kli­ni­cy­stów, sto­so­wać nasze podej­ście rów­nie umie­jęt­nie jak każdy lekarz czy spe­cja­li­sta.

Były to prze­ło­mowe spo­strze­że­nia. Jeśli chcesz pomóc całej dotknię­tej traumą popu­la­cji, musisz mieć opar­cie w wielu ludziach, a nie tylko w gar­stce psy­chia­trów, psy­cho­lo­gów czy pra­cow­ni­ków socjal­nych z doświad­cze­niem kli­nicz­nym. Odkry­cia te sta­no­wią zara­zem bar­dzo dobrą wia­do­mość dla czy­tel­ni­ków tej książki. Każdy z was, podob­nie jak nauczy­ciele i dzieci z Suha­reka, może opa­no­wać nasze podej­ście i z powo­dze­niem je wyko­rzy­sty­wać.

W ciągu dwu­dzie­stu lat od tam­tych wyda­rzeń razem z moimi kole­gami z CMBM pro­wa­dzi­łem szko­le­nia we wszyst­kich rejo­nach Sta­nów Zjed­no­czo­nych i podró­żo­wa­łem do miejsc, w któ­rych pano­wały nie­po­ha­mo­wana prze­moc, spu­sto­sze­nie i bieda. Nasz mię­dzy­na­ro­dowy wydział, któ­rego per­so­nel liczy obec­nie 130 osób, prze­szko­lił ponad sześć tysięcy kli­ni­cy­stów, nauczy­cieli, przy­wód­ców reli­gij­nych i spo­łecz­nych oraz tera­peu­tów. Oni z kolei przed­sta­wili nasz pro­gram set­kom tysięcy dzieci i doro­słych: miesz­kań­com Sta­nów Zjed­no­czo­nych; oca­la­łym z wojen w Bośni, Koso­wie, Mace­do­nii, Izra­elu, Stre­fie Gazy i Suda­nie Połu­dnio­wym; tym, któ­rzy prze­żyli hura­gany w Nowym Orle­anie, Houston i Nowym Jorku, trzę­sie­nie ziemi na Haiti, pożary w Kali­for­nii i strze­la­niny w szko­łach w Sandy Hook (Con­nec­ti­cut), Bro­ward County (Flo­ryda) i Santa Fe (Tek­sas). Prze­szko­li­li­śmy ośmiu­set kli­ni­cy­stów i tera­peu­tów pra­cu­ją­cych z czyn­nymi żoł­nie­rzami armii USA, wete­ra­nami i ich rodzi­nami. Opra­co­wa­li­śmy pro­gramy dla nowo­jor­skich stra­ża­ków i ich rodzin po pamięt­nym 11 wrze­śnia.

W 2015 roku, po latach ochot­ni­czej dzia­łal­no­ści, przy­stą­pi­li­śmy do inten­syw­nych prac w zubo­ża­łym rezer­wa­cie rdzen­nych Ame­ry­ka­nów Pine Ridge w Dako­cie Połu­dnio­wej. W ciągu roku poprze­dza­ją­cego zapro­sze­nie nas do roz­po­czę­cia szko­leń nauczy­cieli, tera­peu­tów i przed­sta­wi­cieli star­szy­zny samo­bój­stwo popeł­niło tam dwa­dzie­ścioro dzieci. Nasi słu­cha­cze połą­czyli otrzy­maną wie­dzę z tra­dy­cyj­nymi meto­dami tera­peu­tycz­nymi Lako­tów; w ciągu następ­nych trzech lat życie ode­brał sobie tam tylko jeden młody czło­wiek.

Ludzie, z któ­rymi pra­cują nasi prak­ty­kanci, wydają się bar­dzo różni, lecz to jedy­nie pozory. Wdowa ze Strefy Gazy w czar­nej, zasła­nia­ją­cej twarz burce i ele­gancka dyrek­torka z Doliny Krze­mo­wej, u któ­rej nie­dawny roz­wód roz­bu­dził wspo­mnie­nia smutku i stra­chu zwią­zane z zanie­dba­niami z dzie­ciń­stwa, są sio­strami w cier­pie­niu. Na podobne spo­soby uży­wają też powol­nego, głę­bo­kiego oddy­cha­nia do wyci­sze­nia nie­po­koju i roz­draż­nie­nia, czują podobne wyzwo­le­nie w żywio­ło­wym potrzą­sa­niu i tań­cze­niu i z rów­nym waha­niem – a potem z rado­ścią – uczą się ufać swej intu­icji i z nadzieją patrzeć w przy­szłość.

Kon­ty­nu­owane przez nas bada­nia, doty­czące dzieci i doro­słych z traumą i depre­sją, zestre­so­wa­nych, czę­sto wypa­lo­nych stu­den­tów medy­cyny i pra­cow­ni­ków ochrony zdro­wia oraz wete­ra­nów z PTSD i prze­wle­kłym bólem, mogą wszyst­kim dostar­czyć cen­nych infor­ma­cji i pokrze­pie­nia. Doświad­cze­nia te, opu­bli­ko­wane w cza­so­pi­smach medycz­nych i psy­cho­lo­gicz­nych, potwier­dzają nasze spo­strze­że­nia wynie­sione z CMBM za pośred­nic­twem nie­pod­wa­żal­nych, widocz­nych i spraw­dzal­nych dowo­dów nauko­wych. To, co robimy, działa.

Podej­ście, na któ­rego zgłę­bia­niu, roz­wi­ja­niu i sto­so­wa­niu spę­dzi­łem pięć­dzie­siąt lat, zna­ko­mi­cie spraw­dza­jące się u wielu róż­nych osób, przed­sta­wi­łem w książce Prze­mie­nić traumę.

Mam nadzieję, że w trak­cie dal­szej lek­tury będziesz czuł moją obec­ność obok sie­bie, bli­ską i nie­za­chwianą, towa­rzy­szącą ci w prze­cho­dze­niu przez ból i odkry­wa­niu moc­nych stron, z któ­rych ist­nie­nia nie zda­wa­łeś sobie sprawy lub o któ­rych zapo­mnia­łeś.

Napi­sa­łem tę książkę, abyś mógł odbyć ową uzdra­wia­jącą podróż we wła­snym zakre­sie, na swój spo­sób i w swoim cza­sie. Zachę­cam cię też do dzie­le­nia się rela­cjami z niej z bli­skimi ci oso­bami i do korzy­sta­nia z pozna­wa­nych narzę­dzi wraz z mał­żon­kiem lub part­ne­rem, przy­ja­ciółmi, rodzi­cami lub dziećmi.

Nie­które spo­śród przed­sta­wio­nych w tej książce oso­bi­stych zwie­rzeń mogą ci być bli­skie pod wzglę­dem prze­ży­tych traum i kon­kret­nych pro­ble­mów, z jakimi bory­kają się ich auto­rzy, a także w odnie­sie­niu do wieku i płci, zawodu oraz pocho­dze­nia etnicz­nego. Inne z kolei będą się pod wie­loma aspek­tami róż­nić. Od wszyst­kich tych osób wiele się nauczy­łem i mogą one być także two­imi nauczy­cie­lami.

Nauka bywa trudna i zapewne taka pozo­sta­nie. Nie­ła­two jest otwie­rać się na długo tłu­miony ból lub radzić sobie z obec­nymi lub prze­wi­dy­wa­nymi zagro­że­niami i nie ma w tym nic przy­jem­nego. Osta­tecz­nie oka­zuje się jed­nak, że zmie­rze­nie się ze stra­tami i lękami przy­nosi ogromną ulgę, a zni­we­lo­wa­nie bio­lo­gicz­nych szkód wyrzą­dzo­nych przez traumę, uwol­nie­nie się od prze­szłego cier­pie­nia i obec­nego stra­chu jest bar­dzo satys­fak­cjo­nu­jące. Oka­zuje się też, że dzie­le­nie się wzbo­ga­ca­ją­cymi nasze życie lek­cjami z ludźmi, któ­rzy ich chcą i potrze­bują, spra­wia wiele rado­ści.

Wie­rzę, że w książce Prze­mie­nić traumę odkry­jesz – podob­nie jak ja sam i ludzie, któ­rych w niej poznasz – ukryte źró­dła fizycz­nej i psy­chicz­nej ener­gii oraz nadziei, a także zdol­ność do wyobra­ża­nia sobie i wyko­rzy­sty­wa­nia per­spek­tyw i roz­wią­zań, które wcze­śniej nie przy­szłyby ci na myśl. Możesz też, zgod­nie z tym, czego od dawno nauczali sza­mani i duchowi prze­wod­nicy, odna­leźć w zglisz­czach traumy skarb życio­wego sensu i celu oraz miłość do innych i sie­bie, która ogrzeje i roz­pro­mieni wszyst­kie chwile two­jego ist­nie­nia.

Ten i inne cytaty z książki V. Fran­kla Czło­wiek w poszu­ki­wa­niu sensu w prze­kła­dzie Alek­san­dry Wol­nic­kiej, Czarna Owca, War­szawa 2019. [wróć]

1

Zaproszenie

Siada­jąc do roz­mowy z kore­spon­den­tem pro­gramu 60 Minu­tes sieci CBS, Scot­tem Pel­leyem, dzie­wię­cio­let­nia Azhaar Jen­dia była poważna i opa­no­wana. Dziś, na wil­got­nym dzie­dzińcu ponu­rej szkoły w Shuja’iyya, dziel­nicy Gazy nie­le­d­wie zrów­na­nej z zie­mią bom­bar­do­wa­niami pod­czas wojny z Izra­elem w 2014 roku, dziew­czynka pła­cze. Sie­dzę w kręgu z Azhaar i sied­mior­giem innych dzieci. Wszy­scy ich ojco­wie zgi­nęli w tej woj­nie sześć mie­sięcy wcze­śniej. Wśród nas jest też Fatma, pale­styń­ska nauczy­cielka, która pro­wa­dziła roz­ło­żony na dzie­więć sesji pro­gram MBSG dla dzieci; jest też Jamil, psy­cho­log będący dyrek­to­rem pro­gramowym Cen­ter for Mind-Body Medi­cine w Stre­fie Gazy.

Ku zdu­mie­niu dzieci (w ich spoj­rze­niach wyczu­wam pyta­nie, co w ogóle skło­niło mnie do przy­by­cia do Gazy) tłu­ma­czę, że jestem ame­ry­kań­skim psy­chia­trą i pra­co­wa­łem w Stre­fie Gazy od 2002 roku, zanim jesz­cze przy­szły na świat. Razem z mię­dzy­na­ro­do­wym zespo­łem CMBM prze­szko­li­li­śmy Jamila i Fatmę oraz sie­dem­set innych osób – leka­rzy, pie­lę­gnia­rek, tera­peu­tów, nauczy­cieli i akty­wi­stek ze Strefy. Oni z kolei popro­wa­dzili małe grupy, w któ­rych te dzieci i dzie­siątki tysięcy innych mło­dych i doro­słych prze­ko­nały się, że ktoś ich sły­szy; komuś na nich zależy, a nadzieja, ulga i uzdro­wie­nie po strasz­li­wej trau­mie są moż­liwe.

Dłu­gie ciemne loki Azhaar oka­lają jej buzię, gdy dziew­czynka pochyla się, by poka­zać sta­ran­nie odwzo­ro­wane kred­kami szcze­góły w dwóch zesta­wach rysun­ków: jeden spo­rzą­dziła na początku pierw­szego spo­tka­nia MBSG, drugi trzy tygo­dnie póź­niej, pod koniec dzie­wią­tej i ostat­niej sesji. W tym cza­sie Azhaar i inne dzieci opa­no­wały korzy­sta­nie z metod trosz­cze­nia się o sie­bie, któ­rych uczymy na spo­tka­niach. Gdy dziew­czynka zaczyna mówić, mały chło­piec, młod­szy brat Azhaar, przy­tula głowę do jej boku.

Azhaar wska­zuje pierw­szy rysu­nek ze star­szego zestawu, który jest w isto­cie kom­bi­na­cją dwóch pierw­szych, jakie zwy­kle wyko­nu­jemy: uczest­nicy mają nary­so­wać „sie­bie” i „sie­bie ze swoim naj­więk­szym pro­ble­mem”. Po lewej stro­nie kartki gruz sypie się ze ściany jej domu, bom­bar­do­wa­nego przez prze­la­tu­jące nad nim izra­el­skie samo­loty. Na ziemi przed domem leży ciało w kałuży czer­wieni. „To mój ojciec” – mówi Azhaar. W pobliżu, obok sie­bie, leżą dwa następne zakrwa­wione ciała – jej wujo­stwo – a nie­opo­dal widać czwarte. „Moja cio­cia”. Groby ojca Azhaar, jej wuj­ków i ciotki znaj­dują się wysoko, w gór­nej czę­ści kartki, nad izra­el­skimi samo­lo­tami, jakby ludzie ci już wstą­pili do nieba; grób kobiety jest sto­sow­nie odda­lony od męż­czyzn. „To męczen­nicy Shuja’iyya” – mówi nam. W pra­wym dol­nym rogu znaj­duje się mała figurka z kre­sek ze smutno spusz­czoną głową. „To ja” – opi­suje Azhaar.

Wszystko jest widoczne jak na dłoni, jak czę­sto bywa w przy­padku rysun­ków doro­słych i dzieci. Potworne krzywdy są jed­no­znaczne. Osoba dźwi­ga­jąca brze­mię traumy jest pomniej­szona, malutka i stoi na ubo­czu, cudem unik­nąw­szy śmierci.

Już pierw­szy rysu­nek jest bole­sny. Jesz­cze strasz­liw­szy jest jed­nak drugi, będący ilu­stra­cją „sie­bie z roz­wią­za­niem swo­jego naj­więk­szego pro­blemu”. Kartkę wypeł­nia sza­rawy pro­sto­kąt. „To ja w gro­bie” – tłu­ma­czy Azhaar. Wygląda jak śre­dnio­wieczny rycerz na sar­ko­fagu. „A to roz­wią­za­nie mojego pro­blemu – oznaj­mia, wspo­mi­na­jąc swoje prze­my­śle­nia z począt­ków naszego pro­gramu. – Zabi­cie przez Izra­el­czy­ków. To by było dobre. Spo­tka­ła­bym się z ojcem, któ­rego kocham. W tym życiu już nic na mnie nie czeka”.

W naszym kręgu zapada przy­tła­cza­jąca cisza. Dobrze wiem, że trauma może pozba­wić czło­wieka nadziei na zmianę i odro­dze­nie. Mimo to strasz­liwa, twarda osta­tecz­ność obrazu i słów Azhaar ciąży mi na sercu niczym kamień.

„A tu są rysunki, które zro­bi­łam w ubie­głym tygo­dniu” – cią­gnie Azhaar, a jej uśmiech nagle roz­ja­śnia popo­łu­dnie. Cho­dziło o te, które wyko­nu­jemy na koniec serii spo­tkań, po opa­no­wa­niu przez dzieci lub doro­słych tech­nik, któ­rych będę cię uczyć – róż­nych rodza­jów medy­ta­cji i ruchu; wizu­ali­za­cji kie­ro­wa­nych i bio­fe­ed­backu; uważ­nego jedze­nia; świa­do­mo­ści ciała i pisa­nia dia­lo­gów; śmie­chu, wdzięcz­no­ści i prze­ba­cza­nia oraz czer­pa­nia wska­zó­wek od ludzi z naszego drzewa gene­alo­gicz­nego.

Drugi zestaw rysun­ków nasi pod­opieczni spo­rzą­dzają wów­czas, gdy już poczują się ze sobą kom­for­towo i zbliżą do sie­bie w bez­piecz­nym kręgu grupy two­rzo­nej przez naszych lide­rów. Mam nadzieję, że podob­nie bez­piecz­nie poczu­jesz się, czy­ta­jąc tę książkę.

Także i w tym przy­padku temat pierw­szego rysunku to: „Ja”. Tym razem kom­po­zy­cja Azhaar jest pro­sta i wywa­żona. Z boku kartki, zamiast drob­nej figurki z kre­sek, wid­nieje więk­sza i peł­niej nary­so­wana dziew­częca postać w jasnej sukience. Uśmiech­niętą twarz, podob­nie jak w rze­czy­wi­sto­ści, ota­czają brą­zowe loki. Z jej piersi wybiega strzałka, która cią­gnie się w poprzek kartki, nad kwia­tami z wyraź­nie zazna­czo­nymi płat­kami, a grot wska­zuje drzewo z bujną koroną jasno­zie­lo­nych liści. Pośrodku strony strzałka prze­bija serce ze sta­ran­nie wyka­li­gra­fo­wa­nym napi­sem w języku angiel­skim, któ­rego Azhaar uczy się w szkole. „Kocham przy­rodę” – głosi napis. „Po tych spo­tka­niach lubię się uśmie­chać – mówi mi Azhaar. – Kocham sie­bie”.

Drugi rysu­nek odpo­wiada na pyta­nie: „Kim lub jaki chcesz być?”. Azhaar jest na nim ubrana w coś, co jak wyja­śnia, sta­nowi biały lekar­ski far­tuch. W uszach ma koń­cówki ste­to­skopu, który okala jej szyję. Okrą­głą, odbie­ra­jącą dźwięki gło­wicę urzą­dze­nia przy­tyka do klatki pier­sio­wej postaci leżą­cej na kon­struk­cji oso­bli­wie przy­po­mi­na­ją­cej grób z pierw­szego zestawu rysun­ków.

„To mój pacjent – oznaj­mia. – Leży na moim stole do badań. Jestem kar­dio­lo­giem” – dodaje z dumą.

„A kim są te osoby?” – pytam, poka­zu­jąc pal­cem pięć postaci sto­ją­cych obok wspo­mnia­nego przez dziew­czynkę stołu.

„To inni moi pacjenci. Cze­kają na wizytę”.

Jestem zdu­miony i zachwy­cony. Rysunki Azhaar mówią mi, że po wzię­ciu udziału w dzie­wię­ciu dwu­go­dzin­nych sesjach w ciągu trzech tygo­dni wyzbyła się samo­bój­czej despe­ra­cji i zaczęła z nadzieją patrzeć w przy­szłość. Wkrótce prze­każe tę samą wia­do­mość pięt­na­stu milio­nom ludzi, któ­rzy obej­rzą odci­nek 60 Minu­tes.

Azhaar wciąż oczy­wi­ście opła­kuje swego ojca. Z cie­płem w gło­sie i łzami w oczach mówi mi, że fio­le­towe skar­petki, które ma tego dnia na sobie, dostała wła­śnie od niego. Ale potworne krzywdy ule­gły prze­mia­nie. Jej serce zostało zła­mane, lecz teraz otwo­rzyło się ze współ­czu­ciem i uka­zało nowe życiowe per­spek­tywy. Zosta­nie kar­dio­lo­giem – ja zaś wyczu­wam, że będzie leka­rzem nie tylko od serca, ale i z ser­cem – i zatrosz­czy się o innych miesz­kań­ców Strefy Gazy, któ­rych serca rów­nież zostały zra­nione.

Trzeci rysu­nek („Jak stąd, gdzie jesteś, dotrzesz tam, dokąd chcesz?”) ma u Azhaar prag­ma­tyczną wymowę. Kocha­jąca przy­rodę dziew­czyna jest teraz w jakimś pomiesz­cze­niu. Przed nią leży otwarta książka, a obok niej stos innych. „Będę się pil­nie uczyć, żeby móc pójść na medy­cynę” – wyja­śnia. Rysu­nek kryje jed­nak nie­spo­dziankę. Patrząc nań uważ­nie, widzę, że grób, który na dru­gim obrazku prze­mie­nił się w stół do badań, teraz stał się biur­kiem. To, co dzie­więć spo­tkań temu ilu­stro­wało osta­tecz­ność zroz­pa­czo­nego dziecka, zaczęło wspie­rać postępy ucznia w kie­runku afir­mu­ją­cej życie przy­szło­ści.

Na kar­tach niniej­szej książki podzielę się z tobą prak­tycz­nymi narzę­dziami i tech­ni­kami dba­nia o sie­bie, które poznała Azhaar i któ­rych nauczam ja oraz moi kole­dzy z CMBM. Wyja­śnię, jak i dla­czego poma­gają one zni­we­lo­wać bio­lo­giczne i psy­cho­lo­giczne szkody wyrzą­dzone przez traumę. Krok po kroku pokażę ci, jak połą­czyć je w kom­plek­sowy pro­gram dosto­so­wany do indy­wi­du­al­nych potrzeb i upodo­bań. Podob­nie jak Azhaar, pod­czas wspól­nej pracy zyskasz oka­zję do odkry­cia w sobie postawy peł­nej nadziei, wewnętrz­nej siły i poten­cjału oraz ducha przy­gód, który pomoże ci osią­gnąć naj­lep­sze, naj­bar­dziej satys­fak­cjo­nu­jące i trwałe rezul­taty.

W następ­nym roz­dziale opi­szę bio­lo­giczne, psy­cho­lo­giczne i spo­łeczne szkody wyrzą­dzane przez traumę. Zapo­zna­nie się z nimi pomoże ci zro­zu­mieć i pora­dzić sobie z tym, co ci się przy­da­rzyło i co być może na­dal na cie­bie wpływa. Zyskasz w ten spo­sób punkt odnie­sie­nia, wzglę­dem któ­rego będziesz mógł oce­niać pozy­tywne zmiany, jakie może wnieść uzdra­wia­jąca recepta zawarta w książce Prze­mie­nić traumę.

W dal­szych roz­dzia­łach podzielę się z tobą wie­loma kon­kret­nymi narzę­dziami i meto­dami trosz­cze­nia się o sie­bie, któ­rymi posłu­guję się od pół­wie­cza. Pokażę ci, jak każde z tych narzę­dzi niwe­luje bio­lo­giczne i psy­cho­lo­giczne szkody spo­wo­do­wane przez traumę, i przed­sta­wię dowody naukowe potwier­dza­jące ich sku­tecz­ność.

Każdy roz­dział ma zachę­cić cię do spoj­rze­nia na sie­bie i swój nie­spo­kojny umysł życz­li­wiej, ser­decz­niej i z więk­szą nadzieją. Ćwi­cząc posłu­gi­wa­nie się opi­sa­nymi narzę­dziami, prze­ko­nasz się, że podob­nie jak Azhaar masz moc sto­so­wa­nia ich w celu wyzby­cia się nega­tyw­nych skut­ków traumy – tych bio­lo­gicz­nych, psy­cho­lo­gicz­nych i tych ducho­wych – oraz wspo­ma­ga­nia samo­le­cze­nia. Prze­ko­nasz się też, że zasłu­gu­jesz na to, aby być zdro­wym i kom­plet­nym.

Nauczysz się też postrze­gać i wyko­rzy­sty­wać traumę jako furtkę do świata mądro­ści; kata­li­za­tor, który zachęci cię – jak stało się to w przy­padku Vik­tora Fran­kla, Diany i Azhaar – do otwar­cia się na nadzieję, miłość, roz­wój i speł­nie­nie.

Dobit­nie poka­zuje to histo­ria Azhaar: dziew­czynka ze zła­ma­nym ser­cem odnaj­duje sens i cel swo­jego życia w otwie­ra­niu serca na innych i poma­ga­niu im w lecze­niu zra­nio­nych serc.

Tego rodzaju prze­miany raz po raz obser­wo­wa­łem u tysięcy moich pod­opiecz­nych, a także u sie­bie. Nauczę cię, jak przy­swoić ten natu­ralny pro­ces, jak go wspie­rać i pie­lę­gno­wać.

Jane, sześć­dzie­się­cio­let­nia żona i matka, Ame­ry­kanka, którą wkrótce poznasz, nie czy­tała Vik­tora Fran­kla, lecz jej słowa brzmiały podob­nie: „Nie życzy­łam sobie zacho­ro­wać na raka. A oka­zało się to naj­waż­niej­szym doświad­cze­niem w moim życiu”. Przez lata sły­sza­łem wiele tego rodzaju stwier­dzeń.

Wszystko to, o czym już wspo­mnia­łem, wpi­suje się w spo­strze­że­nia ludów rdzen­nych. Prze­nika sza­mań­skie rytu­ały uzdra­wia­nia i ini­cja­cji w Azji, Afryce i Ame­ryce Połu­dnio­wej, a także poszu­ki­wa­nia wizji i tańce słońca Indian z pół­noc­no­ame­ry­kań­skich rów­nin. Prze­ży­cia te nada­wały też kształt tra­ge­diom insce­ni­zo­wa­nym pod­czas świąt w sta­ro­żyt­nej Gre­cji.

Histo­rie świa­to­wych przy­wód­ców reli­gij­nych sta­no­wią ilu­stra­cję związku mię­dzy wcze­sną traumą a póź­niej­szym oświe­ce­niem; mię­dzy nie­bez­pie­czeń­stwem i porzu­ce­niem w dzie­ciń­stwie a podej­mo­wa­nymi w doro­sło­ści misjami ulep­sza­nia świata, opar­tymi na współ­czu­ciu, nada­wa­niu sensu i two­rze­niu spo­łecz­no­ści. Matka Sid­dharty Gau­tamy, póź­niej­szego Buddy, zmarła kilka dni po jego przyj­ściu na świat. Abra­ham, hebraj­ski patriar­cha, musiał opu­ścić swą ojczy­znę, a Moj­żesz został porzu­cony przez matkę. Rodzina Jezusa ucie­kła, by uchro­nić go przed rze­zią. Pro­rok Maho­met został osie­ro­cony.

To samo zro­zu­mie­nie ożywa w histo­riach kobiet i męż­czyzn z cza­sów nam bliż­szych; osób, które prze­mie­niły wła­sne cier­pie­nie w życie pełne hero­izmu i współ­czu­cia. Har­riet Tub­man, biczo­wana i poni­żana nie­wol­nica, ucie­kła z Połu­dnia, by wra­cać tam po wie­le­kroć i popro­wa­dzić ku wol­no­ści setki innych, a potem prze­wo­dzić ruchowi na rzecz rów­no­ści ras i płci. Dobrze uro­dzony Fran­klin Roose­velt z nie­ocze­ki­waną odwagą i szla­chet­no­ścią sta­wił czoło para­li­żu­ją­cej cho­ro­bie – polio – i został pre­zy­den­tem o rzadko spo­ty­ka­nych cechach, prze­ja­wia­ją­cych się w jego deter­mi­na­cji i wizji. Oddany spra­wie i gniewny Nel­son Man­dela, w poko­rze pogłę­bia­jący swą mądrość przez dwa­dzie­ścia sie­dem lat cięż­kiego wię­zie­nia, stał się inspi­ru­ją­cym dla całego świata przy­kła­dem dąże­nia do prawdy i pojed­na­nia. Scar­lett Lewis, któ­rej syna Jes­sego zastrze­lono w szkole w Sandy Hook, została orę­dow­niczką roz­woju sys­temu opieki zdro­wia psy­chicz­nego dla dzieci, które tak jak mor­derca jej syna bory­kają się z trud­no­ściami i wła­sną agre­sją.

Roz­ma­wia­jąc o trau­mie, „mówimy o znacz­nej czę­ści rze­czy­wi­sto­ści”, jak powie­działby mój szes­na­sto­letni syn Gabriel. Nie cho­dzi tu jed­nak o psy­cho­pa­to­lo­gię, cho­roby psy­chiczne ani odchy­le­nia od normy. Trauma jest inte­gralną i nie­unik­nioną czę­ścią życia każ­dego czło­wieka.

Na kar­tach tej książki pokażę ci, że ty także – jak każdy z nas – możesz wkro­czyć na ścieżkę samo­po­zna­nia i tro­ski o wła­sny dobro­stan, którą ścieli przed nami trauma. Prze­ko­nasz się, że nie­za­leż­nie od tego, jak typowa i prze­wi­dy­walna czy też jak przy­tła­cza­jąca i wyjąt­kowa była twoja trauma, może się ona stać sygna­łem, który roz­pocz­nie podróż do samo­re­ali­za­cji.

Książka ta, podob­nie jak histo­ria Azhaar, zaczyna się od bólu i zro­zu­mie­nia. Jej ciąg dal­szy opiera się na doświad­cze­niach samo­świa­do­mo­ści, uskrzy­dle­nia i miło­ści, na uzdra­wia­niu i nadziei.

Nie mam tu na myśli fał­szy­wej nadziei pły­ną­cej z myśle­nia życze­nio­wego, lecz tę zasłu­żoną, wyni­ka­jącą z prze­ży­tych doświad­czeń – świa­do­mo­ści, że tech­niki, które pozna­jesz, i eks­pe­ry­menty w odkry­wa­niu oraz wyra­ża­niu sie­bie prze­kła­dają się na rze­czy­wi­ste, odczu­walne i wymierne korzy­ści w twoim życiu.

Wie­rzę, że zain­spi­ruje cię czy­ta­nie opo­wie­ści o ludziach takich jak ty, któ­rzy wyko­rzy­stali opi­sane podej­ście, by spro­stać wyzwa­niom podob­nym do two­ich lub spra­wia­ją­cym wra­że­nie o wiele poważ­niej­szych niż te, przed któ­rymi sta­jesz. Podej­ście to zdało egza­min u na pozór świet­nie funk­cjo­nu­ją­cych, lecz tra­pio­nych pro­ble­mami i zagu­bio­nych spe­cja­li­stów, poli­cjan­tów i stra­ża­ków, biz­nes­me­nów, rol­ni­ków, urzęd­ni­ków i osób zaj­mu­ją­cych się domem. Podob­nie zresztą jak u stu­den­tów i lice­ali­stów, senio­rów z cho­robą Alzhe­imera i trzy­lat­ków w przed­szko­lach.

Prze­ko­nasz się, że dzięki zasto­so­wa­niu metod, któ­rych się nauczysz, osoby mające za sobą doświad­cze­nia śmierci i znisz­czeń wojny – ame­ry­kań­scy żoł­nie­rze i cywile, tacy jak Azhaar – odmie­niły swój los i odzy­skały dusze; że widmo śmier­tel­nych następstw cho­roby nadało nowy sens życiu Jane i wielu innym; że ci, któ­rzy utra­cili cenione posady albo naj­bliż­szych, odna­leźli inne, czę­sto nawet głęb­sze źró­dła satys­fak­cji i intym­no­ści. Ludzie mło­dzi i doro­śli, któ­rych mózgi i ciała doznały krzywd wsku­tek gwałtu i innych dra­stycz­nych nad­użyć, wyko­rzy­stali opi­sy­wany pro­gram do odzy­ska­nia zdro­wia i życia mają­cego sens i cel, prze­peł­nio­nego rado­ścią i bli­sko­ścią. Nie­je­den raz spo­tkasz też osoby bar­dzo podobne do cie­bie, które zasto­so­wały opi­sane w tej książce podej­ście do lecze­nia traumy, aby roz­wią­zać jakże czę­ste kry­zysy mło­do­ści, wieku śred­niego i sta­ro­ści.

Lek­tura Prze­mie­nić traumę może wyma­gać stop­nio­wego docie­ra­nia do warstw dawno zapo­mnia­nych wyda­rzeń z prze­szło­ści i pogrze­ba­nych uczuć. W tym pro­gra­mie cho­dzi o zaak­cep­to­wa­nie i swo­bodne poczu­cie się ze wszyst­kimi eta­pami wła­snej histo­rii. Ofe­ruje on metody, które pozwa­lają spoj­rzeć na prze­szłe wyda­rze­nia z odpo­wied­niej per­spek­tywy i przy­znać się do bólu i gniewu bez odda­wa­nia się tym uczu­ciom w nie­wolę. Cza­sami, jak w przy­padku Azhaar, pro­ces ten prze­biega zdu­mie­wa­jąco szybko. Kiedy indziej – zwłasz­cza gdy do traumy docho­dzi wcze­śnie, jest prze­siąk­nięta zdradą i wie­lo­krot­nie się powta­rza, jak działo się to u Diany – należy nasta­wić się na bieg dłu­go­dy­stan­sowy, a nie sprint. Musimy nauczyć się cier­pli­wo­ści wobec sie­bie i doce­nia­nia wszyst­kich eta­pów podróży – każ­dej odkry­tej war­stwy i wol­no­ści, która się z tym wiąże.

Tak jak wiele osób, z któ­rymi pra­co­wa­łem – i tak jak ja sam – przy­pusz­czal­nie nauczysz się czer­pać satys­fak­cję z każ­dego kroku: z poko­na­nia poran­nego letargu, by zro­bić ener­ge­ty­zu­jącą, eks­pre­syjną medy­ta­cję, lub z uważ­nego przy­go­to­wa­nia i spo­ży­cia smacz­nego posiłku. Raz po raz zdu­mie­wają mnie sze­ro­kie uśmie­chy, jakie poja­wiają się na twa­rzach ludzi kro­czą­cych ścieżką prze­miany; nagła, nie­znana im wcze­śniej chęć do tań­cze­nia lub tule­nia.

Umoc­nisz swoją nadzieję na zmianę, gdy zro­zu­miesz, że tech­niki, któ­rych się uczysz – od powol­nego, głę­bo­kiego oddy­cha­nia, przez pełne wigoru i eks­pre­sji medy­ta­cje, wizu­ali­za­cje, nawią­zy­wa­nie kon­taktu z kra­jo­bra­zami i zwie­rzę­tami oraz otwie­ra­nie się na wdzięcz­ność i prze­ba­cze­nie, aż po uczest­nic­two w uzdra­wia­ją­cym kręgu – są od tysiąc­leci sto­so­wane przez rdzenne ludy i wiel­kie tra­dy­cje duchowe.

Rosnąca liczba dostar­cza­nych przez współ­cze­sną naukę dowo­dów, które przy­to­czę, także będzie dla cie­bie zachętą i pokrze­pie­niem. Świad­czy ona o moż­li­wo­ści wyko­rzy­sta­nia opi­sa­nych narzę­dzi do nie­za­wod­nego osią­gnię­cia zarówno ocze­ki­wa­nych psy­cho­lo­gicz­nych korzy­ści, jak i zmian bio­lo­gicz­nych, które je umoż­li­wiają – te zmiany zaś były i mogą być mie­rzone.

Przede wszyst­kim zaś twoja nadzieja będzie pły­nąć z wła­snych doświad­czeń z opi­sa­nym pro­gra­mem, z rysun­ków – tak jak u Azhaar – oraz z intu­icji i świa­do­mo­ści, że wszystko, czego się uczysz i co robisz, by sobie pomóc, rze­czy­wi­ście działa. Z bie­giem czasu prze­ko­nasz się, że uzdra­wia­nie i prze­miana stają się prost­sze, mniej bole­sne, szyb­sze i pew­niej­sze. Poczu­jesz moc dzia­ła­nia i cie­ka­wość, więk­szą otwar­tość na nowe spo­soby poj­mo­wa­nia, a przy­pusz­czal­nie także satys­fak­cję i chęć bycia życz­li­wym.

Obiet­nica, do któ­rej speł­nie­nia zapra­sza nas trauma, ma w isto­cie cha­rak­ter duchowy i tera­peu­tyczny zara­zem. Pozwala nam ona (nawet w przy­padku agno­sty­ków lub ate­istów) żyć w zgo­dzie z tym, kim jeste­śmy, i odkry­wać łaskę oraz więź łączącą nas z kimś lub czymś więk­szym od nas samych: Bogiem, naturą, innymi ludźmi, celem i sen­sem życia.

Wie­rzę, że się prze­ko­nasz, iż każda tech­nika, jakiej nauczam, każde użyte przez cie­bie narzę­dzie i każdy wyko­nany eks­pe­ry­ment dają moż­li­wość odkry­cia lub potwier­dze­nia tego ducho­wego wymiaru. Może to nastą­pić w każ­dym momen­cie: w bło­gich, wol­nych od myśle­nia chwi­lach powol­nego, głę­bo­kiego oddy­cha­nia; w wizji przed­sta­wia­ją­cej sens i cel, które dotąd nie­ustan­nie ci umy­kały; w rado­snej, dzie­cię­cej wol­no­ści, jaką może roz­bu­dzić prak­tyka potrzą­sa­nia i tań­cze­nia; w dzie­le­niu się daw­nym, głę­bo­kim bólem z nowym przy­ja­cie­lem; w wyzwo­le­niu się spod jarzma urazy pod wpły­wem prze­ba­cze­nia czy też w medy­ta­cyj­nej świa­do­mo­ści każ­dej chwili życia, które wkrótce ma zna­leźć swój kres.

Ucząc się akcep­to­wać i otwie­rać na wyzwa­nia traumy, zamiast od nich ucie­kać lub się na nie znie­czu­lać, jesteś w sta­nie odkryć – tak jak Azhaar, Vik­tor Frankl, Diana, ja i inne osoby, które poznasz na następ­nych stro­nach – że naj­więk­szy ból potrafi nauczyć naj­do­nio­ślej­szych prawd o nas samych: o tym, kim jeste­śmy; o głębi i nie­roz­łącz­no­ści naszych więzi; o spra­wach nada­ją­cych two­jemu życiu sens i cel oraz o tym, jak możesz kie­ro­wać się w życiu więk­szą mądro­ścią, współ­czu­ciem, rado­ścią i miło­ścią.

2

Biologia traumy

Nasze pier­wotne reak­cje na fizyczne zagro­że­nia, nad­uży­cia i stratę są zdrowe i stwo­rzone tak, by nas chro­nić.

Naj­pierw szu­kamy kon­taktu i pocie­sze­nia, podob­nie jak robi­li­śmy to jako nie­mow­lęta i małe dzieci; roz­glą­damy się i wołamy o pomoc. Za reak­cję tę, opi­saną przez współ­cze­snego neu­ro­bio­loga Ste­phena Porgesa, odpo­wiada naj­bar­dziej zaawan­so­wana ewo­lu­cyj­nie część nerwu błęd­nego, będąca cen­tral­nym ele­men­tem przy­współ­czul­nej połowy auto­no­micz­nego układu ner­wo­wego, która jest też odpo­wie­dzialna za stan „odpo­czynku i tra­wie­nia” i relaksu. Dąże­nie do kon­taktu jest wspo­ma­gane i uspraw­niane przez inne nerwy, kon­tro­lu­jące mimikę i mowę.

Jeśli nie możemy liczyć na bez­pie­czeń­stwo lub wspar­cie bądź są one nie­wy­star­cza­jące, a zagro­że­nie wymaga natych­mia­sto­wego dzia­ła­nia, doświad­czamy reak­cji walki lub ucieczki. Reak­cja ta, nazwana tak sto lat temu przez har­wardz­kiego fizjo­loga Wal­tera Can­nona, jest pobu­dzana za pośred­nic­twem pod­wzgó­rza, jed­nego z głów­nych cen­trów ope­ra­cyj­nych mózgu. Pły­nie ona z gałęzi współ­czul­nej auto­no­micz­nego układu ner­wo­wego oraz z ciała mig­da­ło­wa­tego – struk­tury w kształ­cie mig­dała, nale­żą­cej do lim­bicz­nej, czyli emo­cjo­nal­nej czę­ści mózgu. Reak­cja walki lub ucieczki, wystę­pu­jąca u wszyst­kich krę­gow­ców, zwięk­sza wydzie­la­nie pobu­dza­ją­cego neu­ro­prze­kaź­nika, adre­na­liny, przez rdzeń nad­ner­czy – nie­wiel­kich struk­tur przy­po­mi­na­ją­cych cza­peczki, które znaj­dują się w gór­nej czę­ści nerek.

Opi­sy­wana reak­cja umoż­li­wiała naszym przod­kom pod­ję­cie walki lub ucieczkę w obli­czu dra­pież­nika bądź klę­ski żywio­ło­wej. Doświad­czamy jej, gdy jeste­śmy zagro­żeni pod wzglę­dem emo­cjo­nal­nym lub fizycz­nym, znie­wa­żani bądź gdy przy­po­mi­namy sobie – lub prze­wi­du­jemy – jakieś bole­sne prze­ży­cie. Reak­cja walki lub ucieczki, gdy już do niej doj­dzie, domi­nuje nad funk­cjami przy­współ­czul­nego układu ner­wo­wego, zwią­za­nymi z odpo­czyn­kiem lub tra­wie­niem. Każdy z nas wie­lo­krot­nie doświad­czał dzia­ła­nia tego mecha­ni­zmu.

Wsku­tek reak­cji walki lub ucieczki rośnie czę­sto­tli­wość tętna i oddy­cha­nia, pod­nosi się ciśnie­nie, a do dużych mię­śni pom­po­wana jest więk­sza ilość krwi, co pozwala nam sta­wić czoło dra­pież­ni­kowi lub czmych­nąć. Rów­no­cze­śnie pogar­sza się ukrwie­nie dłoni, które mogą stać się zimne i lep­kie. Krew odpływa też z prze­wodu pokar­mo­wego: kiedy nasze życie jest w nie­bez­pie­czeń­stwie, nie­roz­sąd­nie byłoby decy­do­wać się na prze­ką­sze­nie cze­goś.

Sygnały z pod­wzgó­rza docie­rają też do pobli­skiej przy­sadki mózgo­wej, która kon­tro­luje narządy układu hor­mo­nal­nego, a wśród nich tar­czycę, jądra i jaj­niki. Ste­ro­wana przez przy­sadkę reak­cja stre­sowa, którą lekarz Hans Selye odkrył i opi­sał w latach 30. ubie­głego wieku, przy­go­to­wuje nas do spro­sta­nia wyzwa­niom nie­sio­nym przez życie. Reak­cja ta obej­muje uwol­nie­nie hor­monu adre­no­kor­ty­ko­tro­po­wego (ACTH, adre­no­cor­ti­co­tro­pic hor­mone) z przy­sadki mózgo­wej, ten zaś z kolei naka­zuje zewnętrz­nej czę­ści nad­ner­czy (korze) wydzie­la­nie kor­ty­zolu i innych hor­mo­nów stresu. Kor­ty­zol pomaga w zatrzy­ma­niu wody w orga­ni­zmie, pod­nosi ciśnie­nie krwi i uła­twia wyko­rzy­sta­nie zgro­ma­dzo­nej w komór­kach glu­kozy, która pobu­dza nas, dostar­cza ener­gii i sty­mu­luje funk­cje umy­słowe.

Jeśli walka lub ucieczka nie wcho­dzą w rachubę, a reak­cja stre­sowa nie jest w sta­nie pomóc nam w pora­dze­niu sobie z przy­tła­cza­ją­cym i nie­unik­nio­nym zagro­że­niem (jak w przy­padku gwał­co­nej kobiety, którą oprawca trzyma na muszce, żoł­nie­rza uwię­zio­nego w pło­ną­cym humvee czy myszy w pasz­czy kota), kon­trolę przej­muje mecha­nizm ostat­niej szansy – tak zwana reak­cja zamro­że­nia (fre­eze). Pośred­ni­czy w niej naj­star­sza część nerwu błęd­nego, osa­dzona głę­boko w pniu mózgu. Powo­duje ona zapaść fizjo­lo­giczną i uwol­nie­nie znie­czu­la­ją­cych endor­fin. Czło­wiek, u któ­rego docho­dzi do reak­cji zamro­że­nia, może doświad­czyć obron­nego odłą­cze­nia się od bez­rad­nego, potur­bo­wa­nego ciała – mecha­nizm ten nazywa się dyso­cja­cją. Gwał­cona lub bita osoba, która czuje, że „opusz­cza wła­sne ciało”, jest w sta­nie dyso­cja­cji. Diana i inne osoby, które poznasz na kar­tach książki Prze­mie­nić traumę, doświad­czały obu tych zja­wisk.

Reak­cje walki lub ucieczki oraz zamro­że­nia są ważne i nie­zbędne, lecz powstały na potrzeby nagłych, awa­ryj­nych sytu­acji – są stwo­rzone do szyb­kiego włą­cza­nia się i rów­nie pręd­kiego wyłą­cza­nia. Wyobraź sobie scenę z filmu przy­rod­ni­czego: gazela gasi pra­gnie­nie przy wodo­poju na rów­ni­nie Seren­geti w Afryce. Nad­ciąga lew; gazela rzuca się do ucieczki. Sytu­acja może poto­czyć się dwo­jako: albo lew dopada gazelę i histo­ria się koń­czy, albo nie­do­szła ofiara po uda­nej ucieczce poja­wia się w kadrze kilka minut póź­niej, rado­śnie się pasąc. Reak­cja walki lub ucieczki została wyzwo­lona, speł­niła swoje zada­nie i się wyłą­czyła. To samo doty­czy zamro­że­nia. W więk­szo­ści przy­pad­ków kot chęt­nie zamę­czy mysz na śmierć. Cza­sami jed­nak kicia może stra­cić zain­te­re­so­wa­nie odrę­twiałą myszą i ją porzu­cić. Ura­to­wana mysz otrzą­śnie się ze stu­poru, ożywi i czmych­nie.

U ludzi reak­cje walki lub ucieczki i zamro­że­nia, wraz ze wszyst­kimi bio­lo­gicz­nymi zmia­nami, jakie wiążą się ze stre­sem, mogą utrzy­my­wać się bar­dzo długo: przez wojnę, okres dora­sta­nia w prze­mo­co­wej rodzi­nie, destruk­cyjne mał­żeń­stwo czy zma­ga­nia ze zło­wiesz­czą dia­gnozą lekar­ską i tru­dami lecze­nia.

Reak­cje te mogą trwać jesz­cze przez długi czas po zakoń­cze­niu fak­tycz­nej traumy. Pasąca się na rów­ni­nie gazela i mysz cho­wa­jąca się w swej norce zapo­mi­nają o tym, co się stało. My, ludzie, możemy ponieść ze sobą w przy­szłość wspo­mnie­nia ana­lo­giczne do tych o lwie lub domo­wym kocie – o bestial­stwie oprawcy, utra­cie uko­cha­nej osoby, groź­bie śmier­tel­nej cho­roby, gwał­cie i jego potwor­no­ści. Nasz duży, zło­żony mózg może w nie­skoń­czo­ność odtwa­rzać pętlę trau­ma­tycz­nych remi­ni­scen­cji straty i nad­użyć, szkody i bez­rad­no­ści oraz bólu i wstydu, które im towa­rzy­szą. Wspo­mnie­nia te mogą wywie­rać na nas rów­nie głę­boki wpływ jak pier­wotna trauma, a przez to znacz­nie prze­dłu­żyć i spo­tę­go­wać wyrzą­dzane przez nią fizyczne i emo­cjo­nalne szkody. Tak dzieje się u tych z nas, któ­rych na­dal prze­śla­dują wspo­mnie­nia krzywd z prze­szło­ści.

Utrzy­mu­jący się wysoki poziom kor­ty­zolu może nisz­czyć komórki w hipo­kam­pie, będą­cym jed­nym z ele­men­tów emo­cjo­nal­nego mózgu i odgry­wa­ją­cym nie­zwy­kle ważną rolę w pro­ce­sach regu­lo­wa­nia stresu oraz zapa­mię­ty­wa­nia. Może on też osła­biać i zabu­rzać odpo­wiedź immu­no­lo­giczną, zwięk­sza­jąc naszą podat­ność na infek­cje i cho­roby auto­im­mu­no­lo­giczne, takie jak reu­ma­to­idalne zapa­le­nie sta­wów. Z bie­giem czasu nad­ner­cza osób obar­czo­nych prze­wle­kłą traumą mogą zacząć zdra­dzać objawy „wyczer­pa­nia”, rozu­mia­nego jako nie­zdol­ność do zare­ago­wa­nia na nowy stres.

Spada poziom doda­ją­cego ener­gii i popra­wia­ją­cego samo­po­czu­cie neu­ro­prze­kaź­nika dopa­miny, który wzrósł w odpo­wie­dzi na pier­wotne trau­ma­tyczne wyda­rze­nie; maleje też stę­że­nie sero­to­niny – neu­ro­prze­kaź­nika o dzia­ła­niu uspo­ka­ja­ją­cym, któ­rego defi­cyt odczu­wamy w sta­nach przy­gnę­bie­nia. Wiele osób dotknię­tych traumą czuje chro­niczne zmę­cze­nie.

Trauma zabu­rza funk­cjo­no­wa­nie wielu obsza­rów płata czo­ło­wego kory mózgo­wej, a tym samym zdol­ność do trzeź­wego osądu, samo­świa­do­mo­ści i współ­czu­cia. Uszko­dze­niu mogą ulec istotne połą­cze­nia mózgowe. W nie­któ­rych przy­pad­kach zakłó­cona zostaje komu­ni­ka­cja mię­dzy dwiema pół­ku­lami mózgu – dzia­ła­jącą bar­dziej liniowo i racjo­nal­nie pół­kulą lewą oraz emo­cjo­nalną, kre­atywną i odpo­wia­da­jącą za myśle­nie prze­strzenne pół­kulą prawą – co prze­ja­wia się uczu­ciem wewnętrz­nego podzie­le­nia i nie­zdol­no­ścią do spój­nego myśle­nia i odczu­wa­nia. Obrazy traumy, które powstają w korze wzro­ko­wej w tyl­nej czę­ści mózgu, mogą zostać czę­ściowo lub cał­ko­wi­cie odcięte od obszaru eks­pre­sji wer­bal­nej (nazwa­nego na cześć jego odkrywcy ośrod­kiem Broki), który znaj­duje się w pła­cie skro­nio­wym lewej pół­kuli. Wiele osób prze­żywa katu­sze zwią­zane ze wspo­mnie­niami prze­ra­ża­ją­cych scen, lecz nie jest w sta­nie ubrać ich w słowa.

Dłu­go­trwałe utrzy­my­wa­nie się stanu walki lub ucieczki rodzi wewnętrzne roze­dr­ga­nie i wywo­łuje bez­sil­ność. Wpa­damy w złość pod wpły­wem drob­nych bodź­ców lub zgoła bez powodu i nie jeste­śmy w sta­nie tego uza­sad­nić. Nie umiemy się skon­cen­tro­wać ani zre­lak­so­wać pod­czas snu, który mogą wypeł­niać kosz­mary daw­nych cier­pień lub dra­ma­tyczne wizje przy­szło­ści. Nawie­dzają nas bole­sne obrazy minio­nych strat i przy­szłych krzywd, zakłó­ca­jąc spo­kojne chwile. Jeśli trauma dopro­wa­dziła do chro­nicz­nego stanu zamro­że­nia, emo­cjo­nalne odrę­twie­nie może pogłę­bić dystans wzglę­dem osób, z któ­rymi dotąd byli­śmy bli­sko zwią­zani. Dzie­le­nie się z nimi wła­snym bólem nie przy­nosi spo­dzie­wa­nej ulgi.

Nawet jeśli objawy te nie osią­gną wynisz­cza­ją­cego poziomu typo­wego dla PTSD, trauma może zabu­rzyć nasze wyobra­że­nia na temat wła­snej toż­sa­mo­ści i sensu ist­nie­nia. Ból i zagu­bie­nie czę­sto idą w parze z cię­ża­rem odpo­wie­dzial­no­ści za to, co się nam przy­da­rzyło. Umysł kipi od oskar­żeń rodzą­cych poczu­cie winy za wyrzą­dze­nie krzywdy sobie lub innym.

Pod cię­ża­rem traumy czu­jemy się przy­kuci do prze­szło­ści i ska­zani na jej wieczne powta­rza­nie, niczym dusze w pie­kle Dan­tego. Cza­sami, jak w przy­padku Azhaar, śmierć zdaje się jedy­nym wyj­ściem. W chwi­lach roz­pa­czy samo­bój­stwo może się zaś jawić jako osta­teczny dowód naszej despe­ra­cji lub lojal­no­ści wobec utra­co­nych osób. Każ­dego dnia życie odbiera sobie dwu­dzie­stu ame­ry­kań­skich wete­ra­nów.

Trauma Azhaar była strasz­liwa, lecz nie powta­rzała się z dnia na dzień. Dziew­czynka bar­dzo cier­piała i pod­czas pierw­szego gru­po­wego spo­tka­nia odno­siła wra­że­nie, że śmierć będzie naj­wła­ściw­szym roz­wią­za­niem – ale nie została zdra­dzona przez ojca, któ­rego stra­ciła. Bar­dzo wiele ame­ry­kań­skich dzieci, takich jak Diana, jest regu­lar­nie wyko­rzy­sty­wa­nych i zanie­dby­wa­nych przez tych samych ludzi, u któ­rych szu­kają one miło­ści i wspar­cia. Szkody powstałe w ich mózgach i bio­che­mii orga­ni­zmu praw­do­po­dob­nie będą znacz­nie dotkliw­sze, a kon­se­kwen­cje psy­cho­lo­giczne poważ­niej­sze i trwal­sze. Aż 66 pro­cent kobiet i 35 pro­cent męż­czyzn mają­cych za sobą dzie­ciń­stwo pełne trau­ma­tycz­nych zda­rzeń w wieku doro­słym cierpi na prze­wle­kłą depre­sję; w porów­na­niu z oso­bami, które nie miały tak nega­tyw­nych doświad­czeń, praw­do­po­do­bień­stwo tar­gnię­cia się na wła­sne życie jest u nich pięć­dzie­się­cio­krot­nie więk­sze.

W dzie­ciń­stwie jeste­śmy naj­bar­dziej wraż­liwi. Nasze mózgi wciąż się roz­wi­jają, szkody bio­lo­giczne mogą więc być głęb­sze, roz­le­glej­sze i trud­niej­sze do napra­wie­nia. A ponie­waż jako bar­dzo małe dzieci nie potra­fimy zro­zu­mieć tego, co się dzieje, i nie mamy słów, by to wyra­zić, możemy – podob­nie jak Diana – dora­stać w poczu­ciu bez­bron­no­ści, oto­czeni lękami, frag­men­ta­rycz­nymi i prze­ra­ża­ją­cymi obra­zami oraz uczu­ciami, któ­rych nie umiemy pojąć ani wyja­śnić. Nie zda­jąc sobie sprawy z przy­czyn, możemy bać się intym­no­ści lub nabrać wyjąt­ko­wej wraż­li­wo­ści na poczu­cie lub ryzyko straty.

Sytu­ację mogą pogar­szać postawy spo­łeczne. W Sta­nach Zjed­no­czo­nych powstało spo­łe­czeń­stwo zapie­kłych indy­wi­du­ali­stów, u któ­rych wraż­li­wość budzi dys­kom­fort, a nawet jest powo­dem do wstydu. W innych miej­scach, w któ­rych pra­co­wa­łem – mię­dzy innymi w Izra­elu, Stre­fie Gazy, Koso­wie, Bośni, Ser­bii, Mace­do­nii i na Haiti – nacisk na bycie sil­nym miał podobne następ­stwa. Spy­chamy nie­unik­nione cier­pie­nia i śmierć – traumy życia – na pery­fe­rie umy­słów i obrzeża spo­łecznego świata.

Ofiary gwałtu, doro­śli mal­tre­to­wani i zanie­dby­wani w dzie­ciń­stwie, ci z nas, któ­rzy sta­nęli w obli­czu utraty naj­bliż­szych lub śmier­tel­nej cho­roby, ludzie będący celem poni­ża­ją­cej dys­kry­mi­na­cji, a nawet żoł­nie­rze, któ­rych cier­pie­nie jest oczy­wi­ste i oto­czone sza­cun­kiem, mini­ma­li­zują swoje krzywdy i wypie­rają się ich. Te zaś jątrzą się w ukry­ciu. Nie­ujaw­nione, pogłę­biają poczu­cie samot­no­ści i zwie­lo­krot­niają ból, nasi­la­jąc i prze­dłu­ża­jąc bio­lo­giczne i psy­cho­lo­giczne spu­sto­sze­nie. To z kolei czyni nas bar­dziej podat­nymi na przy­szłe traumy, a także na sze­roki wachlarz dole­gli­wo­ści i scho­rzeń, do któ­rych przy­czy­nia się prze­wle­kły stres – w tym cho­roby serca, cukrzycę, zabu­rze­nia odpor­no­ści, nowo­twory i alko­ho­lizm.

Cykl ten prze­dłuża się, stop­niowo osła­bia­jąc i nisz­cząc nas, a nie­kiedy także nasze potom­stwo. Trauma może mieć wpływ o cha­rak­te­rze epi­ge­ne­tycz­nym (przed­ro­stek epi- pocho­dzi z języka grec­kiego i ozna­cza „ponad”), czyli powo­do­wać zmiany w struk­tu­rze chro­mo­so­mów, które wpły­wają na spo­sób funk­cjo­no­wa­nia genów i mogą osła­bić naszą odpor­ność, a tym samym zwięk­szyć podat­ność na szkody. Wspo­mniane zmiany epi­ge­ne­tyczne mogą zostać prze­nie­sione na dzieci i wnuki, które podob­nie jak my staną się mniej zdolne do radze­nia sobie ze stre­sem i zapo­bie­ga­nia cho­ro­bom.

Trauma może też przy­spie­szyć pro­ces nisz­cze­nia telo­me­rów – struk­tur koń­czą­cych chro­mo­somy, które skra­cają się z bie­giem lat. Wsku­tek zmniej­sze­nia dłu­go­ści telo­me­rów trauma i wywo­ły­wany przez nią stres pro­wa­dzą do przed­wcze­snej śmierci.

Kom­plek­sowy pro­gram opi­sany w książce Prze­mie­nić traumę bez­po­śred­nio odnosi się do wywo­ła­nych nią szkód bio­lo­gicz­nych. Opi­sane tech­niki sta­no­wią anti­do­tum na reak­cje walki lub ucieczki, stres i zamro­że­nie. Przy­wra­cają spraw­ność zabu­rzo­nym mecha­ni­zmom i funk­cjom: pamięci, kon­cen­tra­cji, samo­świa­do­mo­ści, zdro­wemu osą­dowi, inte­li­gen­cji emo­cjo­nal­nej i współ­czu­ciu. Wkrótce prze­ko­nasz się, że wiele z tych tech­nik sty­mu­luje wzrost nowych tka­nek, w tym komó­rek mózgo­wych w korze czo­ło­wej i hipo­kam­pie.

Tech­niki te, połą­czone w spójny pro­gram tera­peu­tyczny, pozwa­lają odbu­do­wać prze­rwane połą­cze­nia mózgowe i sprzy­jają zdro­wej inte­gra­cji myśli i uczuć, łączą dra­ma­tyczne obrazy traumy ze sło­wami, które niosą ulgę i uwal­niają od rumi­na­cji – upo­rczy­wie się powta­rza­ją­cych, pod­szy­tych bez­na­dzieją, auto­de­struk­cyj­nych myśli, które wiążą cię z traumą.

W dłu­giej per­spek­ty­wie pro­gram ten przy­nosi zna­czące korzy­ści, które prze­łożą się na poprawę jako­ści życia. Może on pomóc w zapo­bie­ga­niu prze­wle­kłym cho­ro­bom, dla któ­rych trauma sta­nowi żyzny grunt. Może też sprzy­jać ponow­nemu odna­le­zie­niu intu­icyj­nej mądro­ści, kie­ru­ją­cej cię ku roz­wią­za­niom pro­ble­mów, które dotąd wyda­wały się nie do prze­sko­cze­nia. Przy­pusz­czal­nie uła­twi ci też prze­by­wa­nie wśród ludzi, kocha­nie ich i bycie przez nich kocha­nym. Może też stać się potężną siłą, która prze­dłuży ci życie i pozwoli unik­nąć prze­ka­za­nia nie­ko­rzyst­nych epi­ge­ne­tycz­nych pre­dys­po­zy­cji następ­nym poko­le­niom.

Jelita pod presją

Eks­perci oma­wia­jący bio­lo­giczne szkody wyrzą­dzane przez traumę sku­piają się nie­mal wyłącz­nie na bio­che­mii, fizjo­lo­gii oraz struk­tu­rze mózgu. Lek­ce­wa­że­nie wpływu traumy na układ pokar­mowy jest jed­nak prze­ja­wem krót­ko­wzrocz­no­ści i nie daje peł­nego obrazu sytu­acji. Trauma zabu­rza tra­wie­nie rów­nie prze­wi­dy­wal­nie i szko­dli­wie, jak rzu­tuje na spo­sób myśle­nia i odczu­wa­nia. Pro­cesy zacho­dzące wów­czas w jeli­tach przy­czy­niają się z kolei do dal­szych szkód w mózgu, te zaś z cza­sem prze­kła­dają się na pogłę­bie­nie pro­ble­mów doty­czą­cych jelit i umy­słu.

W pozo­sta­łej czę­ści tego roz­działu zapo­znasz się z bio­lo­gią wspo­mnia­nego błęd­nego koła, które potę­guje szkody. Opi­szę ją dość szcze­gó­łowo, ponie­waż infor­ma­cje te są nie­zwy­kle ważne i więk­szość z nich jest nowa, a ponadto raczej nie znaj­dziesz ich w innych książ­kach na temat traumy. Póź­niej, w roz­dziale „Tera­peu­tyczna dieta” pokażę ci, jak za pomocą odpo­wied­niej diety i suple­men­tów prze­rwać ten cykl, zni­we­lo­wać uszko­dze­nia jelit i mózgu oraz zwięk­szyć bio­lo­giczną i psy­cho­lo­giczną odpor­ność.

Zakłó­ce­nia pro­ce­sów pokar­mo­wych zaczy­nają się nie­jako z góry – od fazy tra­wie­nia, którą naukowcy nazy­wają cefa­liczną (jest to słowo pocho­dze­nia grec­kiego, ozna­cza­jące głowę) lub men­talną: cho­dzi o to, jak myślimy o jedze­niu, jakich wybo­rów żywie­nio­wych doko­nu­jemy i jak podcho­dzimy do samej kon­sump­cji.

Cza­sami, zwłasz­cza w obli­czu przy­tła­cza­ją­cej traumy, która wymyka się spod kon­troli, cał­ko­wi­cie tra­cimy ape­tyt. Nie sma­kuje nam nic. Jeśli już jemy, odno­simy wra­że­nie prze­żu­wa­nia kredy. Zja­wi­sko to jest czę­ste w przy­padku reak­cji zamro­że­nia, lecz może też towa­rzy­szyć sta­nom lęko­wym i pobu­dze­niu zwią­za­nemu z prze­dłu­ża­jącą się fazą walki lub ucieczki.

Czę­ściej jed­nak trauma skła­nia do kom­pul­syw­nego i szyb­kiego jedze­nia. W trak­cie pospiesz­nej kon­sump­cji enzymy tra­wienne w jamie ust­nej nie mają czasu na wywią­za­nie się ze swego zada­nia, na czym cierpi dal­sza część układu pokar­mo­wego, która musi pra­co­wać cię­żej. Poły­kamy powie­trze, które przy­czy­nia się do wzdęć.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki