Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Uznany pionier medycyny ciała i umysłu przedstawia program mający na celu odwrócenie szkód psychologicznych i biologicznych spowodowanych traumą.
Pełniąc rolę założyciela i dyrektora wykonawczego Centrum Medycyny Umysłu i Ciała, dr Gordon stworzył i wdrożył prawdopodobnie największy i najskuteczniejszy na świecie program leczenia traumy psychicznej w całej populacji. Jego praca opiera się na dowodach naukowych i ponadczasowej mądrości. Dzięki dziesięcioleciom doświadczenia z pierwszej ręki rozumie, że trauma prędzej czy później dosięgnie każdego z nas – a także że każdy z nas ma zdolność zrozumienia i uzdrowienia siebie.
Poprzez praktyczne ćwiczenia łagodzące stres, niepokój, strach i bezsenność, jak również wnikliwe i fascynujące obserwacje, Przemienić traumę zaprasza w podróż mającą na celu uzdrowienie, byśmy mogli stać się ludźmi, którymi powinniśmy być.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 488
Pragnienie udostępnienia polskiemu czytelnikowi wypracowanych przez dr. Jamesa Gordona, amerykańskiego psychiatrę, twórcę Center for Mind-Body Medicine, technik służących stabilizacji, wzmacnianiu nadziei i powrotowi do zdrowia po przebytej traumie wyniknęła z potrzeby historycznej chwili. Wiązała się ona bezpośrednio z dniem 24 lutego 2022 roku, w którym Rosja zaatakowała Ukrainę, rozpoczynając długą i pełną okrucieństw wojnę. Na ten czas przypadła także moja kadencja i zarazem polski akcent w Zarządzie Światowego Stowarzyszenia Psychoterapii Pozytywnej i Transkulturowej (WAPP) w Wiesbaden (Niemcy). Byłam więc jednym z dyrektorów międzynarodowego stowarzyszenia zrzeszającego kilkadziesiąt instytutów psychoterapii w 42 krajach świata, w tym kilka tysięcy specjalistów w Ukrainie, Białorusi i Rosji. Z końcem lutego 2022 roku setki naszych kolegów, psychoterapeutów, superwizorów i trenerów, znalazło się pod bezpośrednim ostrzałem wojsk rosyjskich. I jednocześnie, pomimo osobiście przeżywanej wojennej traumy, zostali oni postawieni w sytuacji ogromnej potrzeby kontynuacji psychoterapeutycznego wsparcia dla ukraińskiej ludności, tracącej każdego wojennego dnia swoje dzieci, mężów i domy, przeżywającej gwałty i tortury, będącej świadkami przemocy, której ta część świata nie widziała już od wielu dekad.
Koniecznym stało się więc utworzenie programu na rzecz wsparcia osób zajmujących się zdrowiem psychicznym na terenach dotkniętych wojną w jak najszybszym tempie. We współpracy z kolegami z całego świata, w pierwszych dniach wojny zostało powołane Stowarzyszenie WAPP Support Project przy Leszczyńskim Centrum Psychoterapii Pozytywnej. Z racji piastowanego międzynarodowego stanowiska i osobistych transgeneracyjnych motywów, przyjęłam na siebie funkcję zarządczą i wraz z kilkudziesięcioma międzynarodowymi trenerami i psychoterapeutami rozpoczęłam budowanie i wdrażanie programu wsparcia dla kolegów i przyjaciół dotkniętych wojną. W ciągu pierwszych 6 miesięcy zrealizowaliśmy ponad 35 projektów, którymi bezpośrednio objętych zostało ponad 1000 psychoterapeutów oraz ponad 4000 uchodźców. Wszystkie te działania były możliwe tylko ze względu na bliską, profesjonalną, międzynarodową współpracę.
Pomimo przygotowania zawodowego i doświadczenia, ogrom pracy i intensywność przeżywanych emocji postawiły nas wszystkich bezpośrednio zaangażowanych w działania pomocowe na granicy wyczerpania. To był moment, w którym ze wsparciem wkroczył kolega z Kosowa, prof. Afrim Blyta, psychiatra, psychoterapeuta, trener psychoterapii pozytywnej i transkulturowej, posiadający osobiste doświadczenie zawodowe stabilizacji ludności podczas i po wojnie we własnym kraju w latach dziewięćdziesiątych i pierwszej dekadzie obecnego wieku. Pozostając w przekonaniu, że traumę wojny można unieść tylko w dużej grupie mądrze wspierających się osób, doprowadził do wizyty przedstawicieli Center for Mind-Body Medicine (CMBM) w Polsce i naszej dalszej współpracy.
Z dr. Jamesem Gordonem spotkaliśmy się po raz pierwszy w centrum Warszawy w marcu 2022. Przyjechał wraz z koleżanką, amerykańską terapeutką również pracującą w Centrum – Lilitą Matison. Był przedstawicielem pierwszej międzynarodowej organizacji, która przyszła nam w Polsce z pomocą od momentu rozpoczęcia wojny. Nie wiem, jak musiałam wyglądać po miesiącu pracy 20 godzin na dobę, ale zanim przeszliśmy do jakichkolwiek zawodowych rozmów, koledzy zadbali, abyśmy najpierw znaleźli czas na posiłek, sen, oddech miękkim brzuchem i kilka dodatkowych technik stabilizacyjnych. Było to zupełnie nowe dla mnie doświadczenie pełne uważności, troski i ludzkiego zrozumienia.
Z dr. Gordonem spotykaliśmy się jeszcze wielokrotnie, zarówno w Lesznie, jak i zdalnie. Przeprowadziliśmy wspólnie kilka ważnych projektów dla psychoterapeutów z Ukrainy i Polski, a także na rzecz uchodźców przebywających zarówno w naszym kraju, jak i w Ukrainie. Wprowadzane przez nas działania i metody opierały się zarówno na międzynarodowych doświadczeniach pracy transkulturowych psychoterapeutów pozytywnych, jak i terapeutów CMBM, opisanych przez dr. Gordona w wielu artykułach i książkach. Pomysł wydania ostatniego jego dzieła w języku polskim przyjęłam z ogromną życzliwością i wdzięcznością.
W książce Przemienić traumę – droga do nadziei i uzdrowienia autor dzieli się swoim wieloletnim doświadczeniem pracy w obszarze stabilizacji zarówno dużych grup społecznych, jak i pojedynczych osób, prowadzonej w wielu miejscach świata dotkniętych wojną i innymi kataklizmami. W prosty i przystępny sposób odsłania przed czytelnikiem drogę do przywrócenia kontaktu z sobą, do spotkania się z własnymi zasobami oraz zdolnościami samoregulacji i zdrowienia. Warto zwrócić uwagę, że zaproponowana w książce narracja wywodzi się z kultury Stanów Zjednoczonych. Pewne wyzwania amerykańskiego świata są mniej obecne w naszej polskiej kulturze. Przykładowo rozdziały dotyczące diety tracą trochę na znaczeniu w kraju, w którym wciąż, mam nadzieję, żywność wysokoprzetworzona i oparta na dużych ilościach cukru nie jest codziennością przeciętnego Polaka. I jednocześnie proponowane przez dr. Gordona techniki związane z ruchem mogą uświadomić nam nasze polskie kulturowe oddalenie się od kontaktu z ciałem.
Doświadczenie traumy może pojawić się w życiu każdego z nas. Trauma nie jest chorobą. Jednakże potrafi wiązać się z bardzo głębokim, dojmującym cierpieniem. Potrafi nas odciąć od naszych własnych zasobów, radości życia czy od dawna nadanego mu sensu i znaczenia. Czasami wymaga wsparcia psychoterapeutycznego i/lub farmakologicznego. Ale czasami, przy skutecznej stabilizacji, zdarza się, że samoczynnie potrafimy powrócić do własnej stabilności lub nawet rozpoczynamy niezwykłą podróż prowadzącą w kierunku posttraumatycznego wzrostu.
Książka dr. Jamesa Gordona może być skutecznym ku temu przewodnikiem. Przewodnikiem otwierającym drzwi do spotkania różnych naszych części, które czasami tracą ze sobą łączność ze względu na przebyte traumatyczne doświadczenie. Przewodnikiem, który może pomóc nam powrócić do siebie, do własnej równowagi, uważności, czucia ciała, radości z przeżywanych emocji i wewnętrznego spokoju.
Prezentowana pozycja może być przydatna dla każdego, bez względu na poziom wykształcenia czy doświadczenia zawodowego. W spotkaniu z traumą wszyscy dotykamy naszej ludzkiej kruchości i często zaskakujących mechanizmów, które pomagały przetrwać naszym przodkom w minionych stuleciach. Czerpanie z opisanych przez dr. Gordona transkulturowych wzorców pozwala rozszerzyć dostępne już nam możliwości stabilizacyjne i metaforycznie stanąć na ramionach gigantów, którzy byli przed nami – uzdrowicieli, szamanów, terapeutów z różnych czasów i miejsc historii ludzkości.
Lek. Ewa Dobiałapsychiatra, psychoterapeuta i superwizor PTP/WAPPPrezydent Stowarzyszenia WAPP Support ProjectDyrektor Leszczyńskiego Centrum Psychoterapii Pozytywnej
Dla Gabriela Gordona-Berardiego i Jamiego Lorda: jesteście drodzy memu sercu.
Dla Williama Alfreda, Roberta Colesa, Sharon Curtin i Shyama Singhy: byliście źródłem światła i ciepła na drodze mojego życia.
Na pierwszej stronie tej książki, która ukazała się kilka miesięcy przed tym, jak zapoczątkowana w chińskim mieście Wuhan epidemia COVID-19 rozlała się na całym globie, napisałem najpierw, że trauma – krzywda dla umysłu, ciała i ducha – wcześniej czy później dotyka każdego.
Nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że tak szybko i w tak dramatycznych okolicznościach wszyscy przekonamy się o słuszności tej ponadczasowej prawdy.
W następnych miesiącach pandemia COVID-19 – na przemian przybierająca na sile i gasnąca, by znów uderzyć – objęła dziesiątki milionów ludzi, zabiła setki tysięcy, zaburzyła porządek społeczny i zachwiała gospodarkami.
Światowa reakcja na pandemię ze zrozumiałych względów koncentrowała się na ograniczaniu rozprzestrzeniania się wirusa dzięki użyciu maseczek, zachowywaniu dystansu i kwarantannom oraz na leczeniu chorych. Istnieje jednak trzeci element podejścia terapeutycznego, a mianowicie program troszczenia się o samego siebie, który wzmacnia mechanizmy organizmu chroniące nas przed wirusem, a jeśli już się zarazimy, pozwala uniknąć najstraszliwszych konsekwencji.
Wszechstronny program troski o siebie, który przedstawiłem w książce Przemienić traumę. Droga do nadziei i uzdrowienia, powinien usprawnić twój układ immunologiczny i zwiększyć odporność. Jest to jednak zaledwie początek płynących zeń korzyści.
Realizując ten program krok po kroku, przywracamy fizyczną i psychologiczną równowagę i kładziemy podwaliny pod przyszłe zdrowie oraz dobre samopoczucie. Ponadto – a być może przede wszystkim – zyskujemy zdolność do radzenia sobie z dawną traumą wydobytą na światło dzienne przez pandemię i przygotowujemy się do popandemicznych wyzwań, z którymi niechybnie przyjdzie się nam mierzyć.
Przetaczająca się przez świat pandemia ujawniła najgłębsze nierówności społeczne i wystawiła na próbę nasze indywidualne słabe strony. W Stanach Zjednoczonych czarnoskórzy, brązowoskórzy oraz rdzenni Amerykanie – których w większym stopniu dotknęły wcześniejsze traumy wynikające z ubóstwa i dyskryminacji, chorób przewlekłych i niewystarczającej opieki medycznej – umierali dwukrotnie częściej niż biali, a osiemdziesiąt procent wszystkich zgonów z powodu COVID-19 dotyczy osób starszych.
Niszcząca siła wirusa, a także strach i chaos, jakie wniósł w życie, nie oszczędziły jednak nikogo. Mój ukochany młodszy brat zmarł nagle w pierwszych tygodniach pandemii. Na pozór twardzi lekarze i zdrowi młodzi ludzie przechodzili chorobę bardzo ciężko. Niektórzy jej ulegli.
Wszyscy zaś znaleźliśmy się w zawikłanym czasie i miejscu traumy – niebezpiecznym pograniczu między światem, jaki znaliśmy, a niepewną przyszłością. Każdego dnia stajemy w obliczu niepokojących wyzwań dla naszych nawyków i odczuć, założeń i oczekiwań oraz dla zwyczajowych zachowań. Wielu z nas źle sypia, ma trudności ze skupieniem i podejmowaniem decyzji. Staliśmy się bardziej drażliwi niż kiedykolwiek wcześniej, a przy tym zamartwiamy się – czasami obsesyjnie – przyszłością. Często zadajemy sobie pytania, kim jesteśmy i jaki sens może mieć życie w nowym, dziwnym świecie, w który wkraczamy.
Książka Przemienić traumę pokazuje, jak dostrzegać i rozwiązywać trudności oraz niepokoje, z jakimi przyszło się nam mierzyć. Podążając opisaną w niej ścieżką zdrowienia, odkryjemy również, że sprostanie tym wyzwaniom otwiera furtkę do nowych, budzących pozytywne nastawienie do życia sposobów myślenia, bycia i działania.
Medytacje, których nauczam, nie tylko wyciszają bieżący niepokój, uspokajają sen, poprawiają koncentrację, odporność i nastrój, lecz także pozwalają głębiej docenić każdą chwilę życia.
Dzięki zaangażowaniu wyobraźni oraz ekspresji przy użyciu słów, rysunków i ruchu, stworzymy niezachwianą wewnętrzną pewność, która może ci pomóc w zmaganiach z obecnymi wyzwaniami i znajdowaniu przyszłego spełnienia.
Ucząc się wychodzić poza izolację i dystans społeczny, aby dzielić się tym, co czujemy i czego się dowiadujemy, pogłębimy i wzmocnimy terapeutyczne i życiodajne więzi z rodziną oraz z przyjaciółmi.
Stając się świadomymi własnej kruchości, będziemy wrażliwsi na jeszcze większą kruchość osób będących w gorszej sytuacji, a zarazem wdzięczniejsi za wspólne człowieczeństwo.
Czas traumy może być naszym nauczycielem. Starożytni wiedzieli to, co potwierdziła współczesna psychologia rozwoju pourazowego, a co moim zdaniem dzięki tej książce jest w zasięgu każdego z nas: lekcje udzielane przez traumę mogą uczynić nas zdrowszymi i pełniejszymi, mądrzejszymi i silniejszymi niż kiedykolwiek wcześniej, życzliwszymi i bardziej zaangażowanymi w tworzenie świata, w którym dbamy o siebie i kochamy się nawzajem.
Na temat traumy psychologicznej pokutują dwa powszechne i niebezpiecznie mylne przekonania.
Pierwsze polega na tym, że trauma (słowo to pochodzi z greki i oznacza „zranienie”) dotyka tylko niektórych: kombatantów albo cywili naznaczonych piętnem wojny, ofiary klęsk żywiołowych, gwałtu i kazirodztwa albo dzieci dorastające w najbardziej bezdusznych i nikczemnych rodzinach.
Drugim zaś jest przeświadczenie o traumie jako całkowitej katastrofie, powodującej trwałe kalectwo emocjonalne, wymagającej niekończącej się terapii i poważnie ograniczającej zdolność do funkcjonowania tych, którzy jej doznali.
W rzeczywistości trauma prędzej czy później dotyka każdego człowieka. W niedawnej ankiecie rządowej 60 procent dorosłych Amerykanów zgłosiło, że w dzieciństwie doświadczyło znacznych nadużyć i (lub) zaniedbań. W przeprowadzonych w latach 90. ubiegłego wieku badaniach nad tak zwanymi negatywnymi doświadczeniami z dzieciństwa (ACE, adverse childhood experiences) stwierdzono, że ponad jedna czwarta ankietowanych Amerykanów należących do klasy średniej, dobrze wykształconych i mających zabezpieczony byt finansowy, w dzieciństwie „była bita często lub bardzo często […] tak mocno, że powstawały siniaki lub urazy”.
Traumatyczne są choroby zagrażające życiu, długotrwała niepełnosprawność i przewlekły ból. Podobnie jak opieka nad kimś z tego typu problemami.
Traumatyczne są też ubóstwo, rasizm i dyskryminacja płciowa.
Głęboko traumatyzująca jest utrata kochanej osoby. Podobnie bywa ze stratą pracy, która nadawała naszemu życiu cel i sens.
Nadto zaś każdy z nas, jeśli pożyje wystarczająco długo, będzie musiał się zmagać z traumą związaną ze śmiercią bliskich, starością, słabością fizyczną i własnym odchodzeniem.
Trauma dotyka nas wszystkich, niosąc niekiedy straszliwe konsekwencje. Taka jest smutna prawda; prawda, której spojrzeliśmy prosto w oczy wraz z nadejściem pandemii COVID-19. Na szczęście każdy z nas może wykorzystać narzędzia, jakie daje samoświadomość i dbałość o własne zdrowie, by wyleczyć się z traumy i stać zdrowszym oraz pełniejszym niż kiedykolwiek wcześniej. Jeśli pogodzimy się z zadawanym przez traumę bólem, może on – nawet w trakcie i po zakończeniu pandemii – otworzyć nasze umysły i ciała na uzdrawiające zmiany. Jeżeli oswoimy się z niesionym przez nią chaosem, może wyłonić się z niego nowy, bardziej elastyczny i stabilniejszy porządek. Nasze złamane serca będą mogły otworzyć się z ciepłą wyrozumiałością i nową miłością na innych, a także na nas samych.
Ta ponadczasowa wiedza płynie od szamanów, najstarszych rdzennych uzdrowicieli w dziejach, a także z wielkich tradycji religijnych i duchowych: cierpienie jest żyzną glebą dla mądrości i współczucia; szkołą życia, po której ukończeniu angażujemy się w uzdrawianie skrzywdzonych. W niedawnych badaniach nad rozwojem pourazowym naukowcy doszli do podobnych wniosków.
Tego właśnie nauczyło mnie pięćdziesiąt lat pracy klinicznej z ludźmi obciążonymi traumą oraz wyciągania wniosków z własnych zmagań ze zwykłymi problemami i bolesnymi stratami, jakich doświadczyłem w trakcie długiego życia. Tym właśnie chcę się z tobą podzielić tu i teraz, w książce Przemienić traumę.
Pięćdziesiąt lat temu jako rezydent na izbie przyjęć w publicznym szpitalu Jacobi w Bronksie poznałem Dianę i rozpocząłem pracę nad leczeniem traum.
W szkole medycznej nauczyłem się wnikać w wewnętrzny świat dzieci z problemami wychowawczymi oraz osób starszych, walczących z zagrażającą życiu chorobą, a także wsłuchiwać się we własne problemy i rozterki. Zwróciłem się o pomoc do Roberta Colesa, młodego psychiatry z Harvard Health Services pracującego z czarnoskórymi dziećmi, które, próbując odnaleźć się w rzeczywistości szkół w Nowym Orleanie, stawiały czoło morderczym prześladowaniom. Bob pomógł mi przyswoić lekcje, o których mówił Freud – o tym, jak wczesna trauma związana ze stratą i zapomnianymi prześladowaniami uczyniła mnie bardziej podatnym na obecne krzywdy. Dał mi też przykład własnej bezbronności i odważnego zaangażowania, dzieląc się ze mną swoimi cierpieniami i stratą oraz pokazując mi, że mogę dokonywać uzdrawiających zmian zarówno w szerszym wymiarze, jak i w przypadku indywidualnych pacjentów. Bob pomógł mi też zacząć poznawać samego siebie i doceniać własną tożsamość – budować trwałe poczucie siebie, które pomogło mi przejść przez niespokojne czasy.
Pracując jako student na oddziałach lekarskich i psychiatrycznych, wsłuchiwałem się też w słowa innych nauczycieli, którzy zaczęli się pojawiać zarówno w czytanych przeze mnie książkach, jak i w życiu.
Jedną z pierwszych takich lektur był Człowiek w poszukiwaniu sensu, niewielki pamiętnik Viktora Frankla, austriackiego psychiatry żydowskiego pochodzenia, który trafił do nazistowskich obozów koncentracyjnych. W Auschwitz, w otoczeniu najbardziej barbarzyńskich czynów i niewyobrażalnego cierpienia, Frankl odnalazł sens i cel swojego życia. „Cierpienie w pewnym sensie przestaje być cierpieniem w chwili, gdy nada mu się sens”1 – napisał. Odnajdywał je w docenianiu, zrozumieniu i współczuciu dla innych więźniów i siebie. Uświadomił sobie, że nawet gdy jego żonę skazano na śmierć w innym obozie, „miłość jest najwyższym i najszlachetniejszym celem, do jakiego może dążyć człowiek”. Nauczył się „mimo wszystko mówić życiu tak”. Czytając Frankla i podziwiając go, uzmysłowiłem sobie, że chcę postępować tak samo.
Pomoc Dianie w zdrowieniu wymagała wszystkiego, czego nauczyłem się od Boba, z książek, w szkole medycznej i podczas stażu, a także chęci do dalszej nauki i podejmowania emocjonalnych wyzwań, których początkowo sobie nie wyobrażałem.
Diana przybyła w apogeum zwykłego chaosu, jaki panował w szpitalu późnym wieczorem. Miała elfią twarz, krótkie brązowe włosy i była drobnej postury. Ubrana w ołówkową spódnicę i bluzę z Piotrusiem Panem, posługiwała się mową Bronksu z domieszką finezji; istnym konglomeratem wulgarnego języka ulicy i wygłaszanych bez zastanowienia trafnych spostrzeżeń psychologicznych. Jej karta medyczna pełna była smutnych diagnoz. Kilku psychiatrów stwierdziło zaburzenia osobowości typu borderline, inny napisał o osobowości mnogiej, a jeszcze inny sugerował schizofrenię. Powiedziała mi, że jej obecny terapeuta kończy rezydenturę, a ona rozważa odebranie sobie życia.
Przez następne dwa lata spotykaliśmy się z Dianą trzy albo cztery razy w tygodniu. Ja byłem jej lekarzem, ona moją nauczycielką. Każda sesja była fascynująca, zaskakująca, wciągająca. Nigdy nie wiedziałem, kto pojawi się w moim gabinecie: przerażona ośmiolatka; opryskliwa, niebezpieczna wersja jej matki; hipsterka po dwudziestce czy bezradne, ssące kciuk niemowlę.
Rysy twarzy Diany zdawały się dopasowywać do jej aktualnej osobowości. Jej głos to łamał się wśród łkań, to znów potężniał krzykiem. Czasami kuliła się w kącie i patrzyła z dzikością w oczach, jakby widziała ducha swojej matki. Ciężka trauma najwyraźniej doprowadziła do fragmentaryzacji jej jaźni, rozbicia na różne osobowości, które nie były świadome siebie nawzajem. Stanowiła uosobienie przypadków opisywanych przez Freuda.
Stało się dla mnie jasne, że od diagnozy Diany znacznie ważniejsza była wczesna, głęboka i wielokrotnie powracająca trauma, odpowiedzialna za jej udrękę. Z biegiem czasu zdałem sobie sprawę z tego, jak nadużycia w dzieciństwie ukształtowały niektóre z jej najbardziej niepokojących i zdumiewających zachowań. „Jestem śmieciem. Śmierdzę” – warknęła do mnie pewnego popołudnia po roku z górą od rozpoczęcia naszej terapii, tyleż wściekła, co zażenowana. „Moja matka – wyznała, szlochając, jakby przeżywała wszystko na nowo – wpychała mi głowę do kubła na śmieci. Mówiła, że tam jest moje miejsce”.
Czasami oszałamiała mnie wściekłość Diany, z jaką reagowała na moją nieuwagę albo najmniejszy choćby ślad nieszczerości w słowach. Bywałem wręcz przerażony jej doświadczeniami i możliwością wyrządzenia sobie krzywdy. I tak oto tkwiąc między rozmaitymi obawami a wszystkimi moimi staraniami o zrozumienie jej oraz tym, czego uczyłem się od niej o sobie jako terapeucie i człowieku, poczułem, jak moje serce się otwiera – może bardziej niż kiedykolwiek wcześniej – a ramiona chcą objąć i zamknąć w sobie to przerażone dziecko; całą osobę żyjącą w podzielonej, przytłoczonej problemami, odważnej młodej kobiecie.
Bardzo powoli Diana uświadamiała sobie, że bieżące wyzwania – potrzeby jej małych dzieci, gniew i żądania seksualne męża czy nawet moje nadchodzące wakacje – przywołują, czy też „wyzwalają”, wspomnienia o niezaspokojonych potrzebach, groźnych napadach furii, wykorzystaniu i porzuceniu, które wypaczyły jej dzieciństwo.
W miarę jak Diana dzieliła się ze mną własną traumą z przeszłości, zdawała się rosnąć, prostować. „Czułam się przy tobie bezpiecznie. Tamto moje »ja« było prawdziwe – powiedziała mi wiele lat później. – Tonęłam, a ty byłeś ciepłą opoką. Czułam się akceptowana, pełniejsza. Wreszcie byłam sobą”.
Kiedy Diana poczuła się bezpieczniej, stała się życzliwsza i troskliwsza wobec swoich dzieci. Gdy jej niepokój przycichł, „zwariowane” lęki i napady gniewu zaczęły zanikać, pozwalając rozpalić się światłu jej bystrego umysłu.
Diana miała przed sobą jeszcze wiele lat trudnej pracy psychologicznej do wykonania, lecz ja już wówczas czułem, jak elementy jej istoty zaczynają się łączyć. Stopniowo nabierałem przekonania, że uzdrowienie jest możliwe nawet w przypadku osób, które przeżyły straszliwą traumę.
Moja rezydentura psychiatryczna wymagała wysiłku i skupienia. Dziesięć lat pracy badawczej w National Institute of Mental Health (NIMH) stało pod znakiem poszerzania horyzontów i odkrywania. Zacząłem od wykorzystania tego, czego nauczyłem się od Diany i wśród młodych uciekinierów z Bronksu, w kontaktach z bezdomnymi dziećmi z ulic Waszyngtonu i pobliskiego hrabstwa Prince George’s oraz ich psychologami, później zaś, gdy zostałem wybrany do opracowania programu o zasięgu ogólnokrajowym – w terapii dzieci z problemami wychowawczymi i ich rodzin w całej Ameryce.
Wiedziałem już, że wszyscy przeżyliśmy traumę lub kiedyś jej doświadczymy – hospitalizowani seniorzy, osoby wyraźnie zaburzone, takie jak Diana, maltretowani i zagubieni bezdomni, dzieci uciekające z domów i ich skonsternowani rodzice, i ja. Dochodziłem też do wniosku, że wszyscy możemy wyleczyć się z dawnych krzywd i z odpornością, a nawet z wdziękiem, zmierzyć się z przyszłymi zagrożeniami i ciosami.
Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że w moim programie leczenia traumy brakuje kilku elementów. Musiałem znaleźć sposoby na lepsze zrozumienie fizycznego i duchowego, a także umysłowego, społecznego oraz emocjonalnego wymiaru życia i uczynić je częścią mojej terapii.
Wielu psychiatrów postrzegało problemy emocjonalne jako zaburzenia mózgu wymagające leczenia farmakologicznego. Ale to pozornie racjonalne podejście biologiczne wydawało mi się nieprecyzyjne, nieadekwatne, a nawet niebezpieczne. Niektórzy pacjenci po przyjęciu leków psychotropowych rzeczywiście czuli się lepiej. Wielu innych jednak uważało, że zażywanie takich substancji definiuje ich jako osoby chore; lekomanów niezdolnych do podjęcia działań na rzecz pomocy sobie. Jeszcze inni wyrażali przekonanie, że leki przytępiają ich emocje i hamują kreatywność.
Już dostępne wówczas wyniki badań świadczyły o tym, że leki przeciwdepresyjne i przeciwpsychotyczne często przyczyniają się do zaburzeń trawienia oraz tycia, a przyjmujące je osoby skarżą się na bóle głowy i drżenie rąk. Z mojego własnego doświadczenia klinicznego jasno wynikało zaś, że środki te głównie uśmierzają objawy, tłumiąc raczej niż lecząc traumę, która przyczyniała się do tak wielu problemów moich pacjentów.
Chciałem znaleźć inne rozwiązania: bezpieczne, niefarmakologiczne metody sprzyjania przemianom biologicznym, które wpisywałyby się w moją terapię psychologiczną i ją ulepszały.
Nowy kierunek wskazały mi lektury rezultatów badań nad stresem i wynikającymi z niego chorobami. Dowiedziałem się, że na naszą biochemię i fizjologię rzutują myśli i emocje, miejsce zamieszkania oraz osoby, z którymi spędzamy czas. Sam miałem takie refleksje. Gdy dokuczał mi ból pleców, mój nastrój gwałtownie się pogarszał. A kiedy byłem sfrustrowany i rozdrażniony, cierpiały na tym plecy.
Raporty naukowe ujawniały, że możemy świadomie wykorzystać to połączenie umysłu i ciała, aby zniwelować szkody emocjonalne i fizyczne. Z badań wynikało, że czterdzieści minut dziennie cichej medytacji może obniżać ciśnienie krwi, łagodzić niepokój, poprawiać nastrój, uśmierzać ból, zwiększać odporność i usprawniać funkcjonowanie mózgu. Jak każdy lekarz znałem słowa Hipokratesa, ojca zachodniej medycyny, który napominał, abyśmy „przede wszystkim nie szkodzili”. Skoro medytacja okazała się tak skuteczna i nie miała wad, uznałem ją za pierwszą linię leczenia, farmaceutyki zaś z ich niszczącymi skutkami ubocznymi potraktowałem jako ostateczność.
Większym wyzwaniem okazało się poszerzenie moich prac nad uzdrawianiem traumy o duchowość. Dowiedziałem się, że rdzenni uzdrowiciele byli zarówno duchowymi nauczycielami, jak i lekarzami; tak samo było z mnichami i mniszkami, aż do późnego średniowiecza praktykującymi medycynę na Zachodzie. Ale kwestia ostatecznego sensu i celu, pytania o Boga i mistyczne doświadczenia zjednoczenia z czymś ponadludzkim były we współczesnej praktyce medycznej ignorowane lub nazywane „patologią na łonie psychologii”. Zdawało mi się to krótkowzroczne. Ograniczone.
Już znacznie wcześniej wyczuwałem głęboką prawdę w biblijnych tajemnicach: zmaganiach Jakuba z aniołem, niesamowitej relacji Mojżesza z Bogiem czy nacechowanych niezwykłą mądrością, współczuciem i rozsądkiem przypowieściach oraz nakazach Jezusa – by porzucić pychę i materialne dobra i kochać siebie nawzajem, zwłaszcza zaś tych, którzy nas skrzywdzili. Nieco później przyciągnęła mnie spokojna, rozumna akceptacja życiowych cierpień obecna w buddyzmie. Niemniej wciąż były to dla mnie jedynie historie, ideały dające chwile olśnień. Chciałem włączyć je do codziennego życia i mojej praktyki psychiatrycznej.
Potem, w 1973 roku, poznałem Shyama Singhę, człowieka równie biegle posługującego się natchnioną poezją duchowości, co elegancką prozą połączenia koncepcji umysł-ciało ze światami niezachodniej, „alternatywnej” medycyny. Pochodzący z Kaszmiru Shyam mieszkał w Londynie i był osteopatą, naturopatą, akupunkturzystą, zielarzem i mistrzem medytacji. Zachowywał się i poruszał jak duży kot – zręcznie, pewnie, nieprzewidywalnie – i mówił z bezceremonialną poufałością o yin i yang; niebie, ziemi i człowieku oraz pięciu elementach chińskiej medycyny. Gdy wspólnie gotowaliśmy, dobierał niepowtarzalne i nieprawdopodobne kombinacje mięs i owoców, orzechów i warzyw, ziół i przypraw, tworząc potrawy o nieskończonej różnorodności, które pieściły moje podniebienie, dawały energię, relaksowały, syciły i intrygowały.
Shyam pokazał mi transformatywną potęgę intensywnych fizycznych medytacji, które niczym potrawa w tygielku z wieloma przyprawami łączyły tradycje hinduskie, bliskowschodnie sufickie, chińskie i tybetańskie z zachodnimi psychoterapiami ukierunkowanymi na ciało – szybkie głębokie oddychanie, po którym krzyczało się i uderzało; podskakiwanie i lądowanie na piętach; wirowanie; potrząsanie i tańczenie; paplanie i śmianie się z siebie w lustrze. Te „medytacje ekspresyjne” obniżyły mój poziom napięcia fizycznego i emocjonalnego, wezwały i uwolniły długo tłumione strach i złość oraz otworzyły drzwi do cudnego, łatwego kontaktu z ciągle zmieniającym się, ożywczym światem.
Pod koniec lat siedemdziesiątych w NIMH pomogłem w opracowaniu i dostarczeniu podstaw naukowych dla nowych dziedzin medycyny holistycznej i integracyjnej oraz terapii łączącej ciało i umysł. Współredagowałem dwie książki, stanowiące obszerne opisy tego, co wiedzieliśmy wówczas o korzyściach i ograniczeniach podejść takich jak medytacja, biofeedback, odżywianie, ziołolecznictwo, homeopatia, manipulacja mięśniowo-szkieletowa, medycyna środowiskowa, ajurweda i medycyna chińska. Przewodniczyłem komisji specjalnej w obszarze alternatywnych podejść psychologicznych przy prezydencie Jimmym Carterze.
Wiedza, jaką zdobywałem podczas badań, od Shyama oraz jako psychiatra pracujący z pacjentami, wywracała konwencjonalne podejścia do góry nogami i wskazywała mi inną drogę. Cierpienie fizyczne, emocjonalne i duchowe były ze sobą nierozerwalnie splecione. Naturalne, wolne od skutków ubocznych podejście do przyczyny – a nie do objawów choroby – mogło zniwelować szkody biologiczne i psychologiczne, wzmocnić i znacznie poprawić stan naszego zdrowia, pomóc w przechodzeniu przez życiowe perypetie i odnaleźć świadomość, akceptację, miłość oraz współczucie, o jakich mówią wszystkie tradycje duchowe.
Smakowałem tego w jedzeniu, czułem w swoim ciele, odnajdywałem w nowych badaniach i udowadniałem we własnej praktyce terapeutycznej. Opuszczając NIMH w 1982 roku, zastanawiałem się, jak mogę dalej wdrażać to podejście – u siebie i w skali globalnej.
Po dziewięciu latach prowadzenia prywatnej praktyki i pisania znalazłem rozwiązanie: założyć organizację non profit. W Center for Mind-Body Medicine (CMBM) żyliśmy według prawideł i praktyk sztuki, którą nazwałem „nową medycyną”. Zgodnie z naszą optymistyczną, nieskromną misją chcieliśmy uczynić z troski o siebie i umacniającego ją wsparcia grupowego centralny punkt całej opieki zdrowotnej, szkolenia wszystkich pracowników ochrony zdrowia i edukacji dzieci, by stworzyć „uzdrawiającą społeczność i społeczność uzdrowicieli”.
Założyłem CMBM w 1991 roku bez pieniędzy i bez opłacanego personelu. Swoje umiejętności i entuzjazm zaoferowali przyjaciele i współpracownicy, tacy jak Mary Lee Esty, pracownica opieki społecznej i psycholog, która również uczyła się u Shyama.
Mary Lee, ja i inni zaczęliśmy tworzyć model łączący metody i podejścia, które zgłębialiśmy: powolne, głębokie oddychanie techniką miękkiego brzucha, ćwiczenia uważności, medytacje ekspresyjne, wizualizacje kierowane, biofeedback i jogę; eksperymenty ze słowami, rysunkami, muzyką, ruchem oraz jedzeniem, a także uzdrawiające rytuały zaczerpnięte z różnych tradycji.
Wspólnie się uczyliśmy, a zdobytą wiedzę w małych, wspierających się gronach przekazywaliśmy tym mieszkańcom okolic stołecznego Waszyngtonu, którzy naszym zdaniem potrzebowali jej najbardziej: czarnoskórym i latynoskim młodym ludziom ze śródmieścia, zdruzgotanym i dysfunkcyjnym psychicznie wskutek ubóstwa, przemocy, nadużyć i zaniedbania; osobom z przewlekłymi i zagrażającymi życiu chorobami, takimi jak rak, HIV, schorzenia serca i depresja; specjalistom z Waszyngtonu, którzy – jak zauważył jeden z naszych pacjentów, kongresmen – „są zbyt zestresowani, żeby radzić sobie z własnym stresem”; moim studentom medycyny z Georgetown, których obawy zagrażały dalszej praktyce lekarskiej i wyzuciem ich ze współczucia; strumieniowi uchodźców, którzy doświadczyli tortur lub egzekucji bliskich, a teraz tłoczyli się przed moim gabinetem.
W ciągu dwóch lat Mary Lee i ja, wraz z pierwszymi osobami, które uczyliśmy, zorganizowaliśmy ogólnokrajowe szkolenie z medycyny ciała i umysłu.
Uwielbiałem nauki stanowiące przedmiot naszej pracy w CMBM oraz tworzoną przez nas społeczność uzdrowicieli. Bardzo spodobała mi się też działalność na stanowisku, na które niedługo potem mianował mnie ówczesny prezydent Bill Clinton: przewodniczącego komisji doradczej dla nowo utworzonego Office of Alternative Medicine przy National Institutes of Health.
Narastała we mnie jednak jeszcze inna potrzeba. Chciałem się przekonać, czy nasze holistyczne podejście do umysłu i ciała, które zaczynało owocować w szpitalach, klinikach i prywatnych praktykach lekarskich w całych Stanach Zjednoczonych, mogłoby pomóc najbardziej pokrzywdzonym i obciążonym traumą ludziom w najmroczniejszych rejonach naszej planety.
W 1997 roku pytanie to zabraliśmy ze sobą wraz z lekarką rodzinną Susan Lord do Bośni, wkrótce po podpisaniu układu pokojowego w Dayton. Trwający cztery lata konflikt spustoszył Bośnię i kosztował życie 200 tysięcy ludzi; kolejne dziesiątki tysięcy były więzione w obozach gwałtu. Bośniaccy mężczyźni i kobiety funkcjonowali z trudem, często znieczuleni alkoholem i spowici chmurami tytoniowego dymu. Szerzyły się depresja, bezsenność, alkoholizm i zespół stresu pourazowego (PTSD, post-traumatic stress disorder). Lata traumy potroiły częstość występowania przewlekłych schorzeń fizycznych, w tym chorób serca, raka, cukrzycy i artretyzmu. Mężczyźni, którzy nigdy wcześniej nie podnieśli ręki w gniewie, bili swoje żony.
W 1998 roku, gdy rozpoczęła się wojna między kosowskimi rebeliantami a serbskim rządem, Susan i ja musieliśmy znaleźć się na posterunku, by rozpocząć działania, zanim okropieństwa konfliktu doprowadzą do podobnej psychologicznej katastrofy, jakiej byliśmy świadkami w Bośni.
W czasie wojny uczyliśmy medytacji żołnierzy z różnych stron świata, którzy zbierali ciała zabitych, przemykając bez broni i ze strachem w sercu między walczącymi kosowskimi partyzantami a serbskimi oddziałami paramilitarnymi. Słyszeliśmy traumę w głosach matek i dzieci, wypędzonych bombardowaniami z własnych domów; widzieliśmy ją w ich rysunkach przedstawiających płonące budynki i martwe, poćwiartowane ciała; w oczach zaślepionych przeżywanym na nowo horrorem. Gdy wraz z nami oddychali głęboko i powoli, dzielili się swymi historiami i rysunkami, widzieliśmy, jak na ich twarze wracają emocje i jak rozluźniają się ich ramiona, a w słowach słyszeliśmy wdzięczność. Stawało się jasne, że nasz model troski o siebie i wsparcia grupowego zdawał egzamin pod względem łagodzenia objawów traumy i powrotu do zdrowia.
Wojna się skończyła, a w ciągu sześciu następnych lat moi koledzy z CMBM i ja wyszkoliliśmy sześciuset kosowskich psychiatrów, psychologów, pielęgniarek, konsultantów i nauczycieli. Medycyna umysłu i ciała oficjalnie weszła w skład systemu zdrowia psychicznego nowego narodu.
Intensywnie pracowaliśmy w rejonie miasta Suhareka, gdzie zniszczono 80 procent domów, a 20 procent dzieci ze szkoły średniej New Life straciło jednego lub oboje rodziców. Pięć lat po zakończeniu wojny prawie połowa z tych zupełnie zwyczajnie wyglądających młodych ludzi i wielu nauczycieli nadal miała symptomy pełnoobjawowego PTSD: byli niespokojni i rozdrażnieni, mieli problemy z koncentracją i snem; dzieci wchodziły w konflikty z rówieśnikami i rodzicami. Nocami nawiedzały ich sny o śmierci i zniszczeniu – kule eksplodujące w głowach, ręce wynurzające się z grobów – a dni były naznaczone nawracającymi tzw. flashbackami (rodzajem retrospekcji). Czuli się oddaleni od rodziny i przyjaciół, emocjonalnie odrętwiali. Oceny dzieci gwałtownie się pogorszyły.
Nauczyciele ze szkoły New Life, którzy przychodzili do nas na szkolenia, odnajdywali w nich wyciszenie i ulgę oraz nowe sposoby wspierania swych podopiecznych. Uczyliśmy ich prowadzenia tak zwanych mind-body skills groups (MBSG) – małych grup rozwijania umiejętności umysłu i ciała – w których dzieci czuły się na tyle bezpieczne i rozumiane, by po raz pierwszy wypłakać żal za zamordowanych rodziców, braci i siostry, za pobicia i gwałty, jakich padły ofiarą. Wychowawcy uczyli dzieci wyciszać niepokój, uwalniać napięcie w ciele i wyobrażać sobie lepszą przyszłość dla siebie i swoich rodzin. Młodzi ludzie i nauczyciele zrozumieli, że trauma i jej dziwne objawy dotknęły wszystkich i że wspólnie mogą się nauczyć radzić z tym, co ich spotkało.
Opublikowaliśmy pilotażowe badanie na temat prowadzonych przez nauczycieli MBSG, a następnie w cenionym czasopiśmie psychiatrycznym przedstawiliśmy wyniki badania kontrolowanego z randomizacją (RCT, randomized controlled trial), będącego uznanym standardem w świecie badań medycznych. Porównano w nim dzieci z PTSD, które zostały losowo przydzielone do programu jedenastu cotygodniowych spotkań MBSG, z grupą dzieci o podobnym wieku i rozkładzie płci i zbliżonych diagnozach. Było to pierwsze opublikowane RCT dotyczące jakiejkolwiek interwencji – farmaceutycznej, psychoterapeutycznej itp. – dotyczącej dzieci z powojennymi traumami. Po jedenastu tygodniach ponad 80 procent nastolatków, którzy rozpoczynali spotkania grupowe z objawami PTSD, nie kwalifikowało się już do tej diagnozy. W toku dalszej trzymiesięcznej obserwacji odnotowano utrzymanie się osiągniętych korzyści. W ciągu dwóch lat w grupach tych wzięli udział wszyscy uczniowie ze wspomnianej szkoły – łącznie tysiąc osób.
Wyniki tych i innych badań, przeprowadzonych później w Strefie Gazy i w Stanach Zjednoczonych wykazały, że nasz model wykazuje niezwykłą skuteczność pod względem łagodzenia traum psychologicznych, obniżania poziomu gniewu, polepszania nastroju i jakości snu oraz budzenia nadziei. Kosowskie eksperymenty pokazały też, że inteligentni ludzie dobrej woli – nauczyciele z wiejskich szkół średnich – mogą, pod nadzorem doświadczonych klinicystów, stosować nasze podejście równie umiejętnie jak każdy lekarz czy specjalista.
Były to przełomowe spostrzeżenia. Jeśli chcesz pomóc całej dotkniętej traumą populacji, musisz mieć oparcie w wielu ludziach, a nie tylko w garstce psychiatrów, psychologów czy pracowników socjalnych z doświadczeniem klinicznym. Odkrycia te stanowią zarazem bardzo dobrą wiadomość dla czytelników tej książki. Każdy z was, podobnie jak nauczyciele i dzieci z Suhareka, może opanować nasze podejście i z powodzeniem je wykorzystywać.
W ciągu dwudziestu lat od tamtych wydarzeń razem z moimi kolegami z CMBM prowadziłem szkolenia we wszystkich rejonach Stanów Zjednoczonych i podróżowałem do miejsc, w których panowały niepohamowana przemoc, spustoszenie i bieda. Nasz międzynarodowy wydział, którego personel liczy obecnie 130 osób, przeszkolił ponad sześć tysięcy klinicystów, nauczycieli, przywódców religijnych i społecznych oraz terapeutów. Oni z kolei przedstawili nasz program setkom tysięcy dzieci i dorosłych: mieszkańcom Stanów Zjednoczonych; ocalałym z wojen w Bośni, Kosowie, Macedonii, Izraelu, Strefie Gazy i Sudanie Południowym; tym, którzy przeżyli huragany w Nowym Orleanie, Houston i Nowym Jorku, trzęsienie ziemi na Haiti, pożary w Kalifornii i strzelaniny w szkołach w Sandy Hook (Connecticut), Broward County (Floryda) i Santa Fe (Teksas). Przeszkoliliśmy ośmiuset klinicystów i terapeutów pracujących z czynnymi żołnierzami armii USA, weteranami i ich rodzinami. Opracowaliśmy programy dla nowojorskich strażaków i ich rodzin po pamiętnym 11 września.
W 2015 roku, po latach ochotniczej działalności, przystąpiliśmy do intensywnych prac w zubożałym rezerwacie rdzennych Amerykanów Pine Ridge w Dakocie Południowej. W ciągu roku poprzedzającego zaproszenie nas do rozpoczęcia szkoleń nauczycieli, terapeutów i przedstawicieli starszyzny samobójstwo popełniło tam dwadzieścioro dzieci. Nasi słuchacze połączyli otrzymaną wiedzę z tradycyjnymi metodami terapeutycznymi Lakotów; w ciągu następnych trzech lat życie odebrał sobie tam tylko jeden młody człowiek.
Ludzie, z którymi pracują nasi praktykanci, wydają się bardzo różni, lecz to jedynie pozory. Wdowa ze Strefy Gazy w czarnej, zasłaniającej twarz burce i elegancka dyrektorka z Doliny Krzemowej, u której niedawny rozwód rozbudził wspomnienia smutku i strachu związane z zaniedbaniami z dzieciństwa, są siostrami w cierpieniu. Na podobne sposoby używają też powolnego, głębokiego oddychania do wyciszenia niepokoju i rozdrażnienia, czują podobne wyzwolenie w żywiołowym potrząsaniu i tańczeniu i z równym wahaniem – a potem z radością – uczą się ufać swej intuicji i z nadzieją patrzeć w przyszłość.
Kontynuowane przez nas badania, dotyczące dzieci i dorosłych z traumą i depresją, zestresowanych, często wypalonych studentów medycyny i pracowników ochrony zdrowia oraz weteranów z PTSD i przewlekłym bólem, mogą wszystkim dostarczyć cennych informacji i pokrzepienia. Doświadczenia te, opublikowane w czasopismach medycznych i psychologicznych, potwierdzają nasze spostrzeżenia wyniesione z CMBM za pośrednictwem niepodważalnych, widocznych i sprawdzalnych dowodów naukowych. To, co robimy, działa.
Podejście, na którego zgłębianiu, rozwijaniu i stosowaniu spędziłem pięćdziesiąt lat, znakomicie sprawdzające się u wielu różnych osób, przedstawiłem w książce Przemienić traumę.
Mam nadzieję, że w trakcie dalszej lektury będziesz czuł moją obecność obok siebie, bliską i niezachwianą, towarzyszącą ci w przechodzeniu przez ból i odkrywaniu mocnych stron, z których istnienia nie zdawałeś sobie sprawy lub o których zapomniałeś.
Napisałem tę książkę, abyś mógł odbyć ową uzdrawiającą podróż we własnym zakresie, na swój sposób i w swoim czasie. Zachęcam cię też do dzielenia się relacjami z niej z bliskimi ci osobami i do korzystania z poznawanych narzędzi wraz z małżonkiem lub partnerem, przyjaciółmi, rodzicami lub dziećmi.
Niektóre spośród przedstawionych w tej książce osobistych zwierzeń mogą ci być bliskie pod względem przeżytych traum i konkretnych problemów, z jakimi borykają się ich autorzy, a także w odniesieniu do wieku i płci, zawodu oraz pochodzenia etnicznego. Inne z kolei będą się pod wieloma aspektami różnić. Od wszystkich tych osób wiele się nauczyłem i mogą one być także twoimi nauczycielami.
Nauka bywa trudna i zapewne taka pozostanie. Niełatwo jest otwierać się na długo tłumiony ból lub radzić sobie z obecnymi lub przewidywanymi zagrożeniami i nie ma w tym nic przyjemnego. Ostatecznie okazuje się jednak, że zmierzenie się ze stratami i lękami przynosi ogromną ulgę, a zniwelowanie biologicznych szkód wyrządzonych przez traumę, uwolnienie się od przeszłego cierpienia i obecnego strachu jest bardzo satysfakcjonujące. Okazuje się też, że dzielenie się wzbogacającymi nasze życie lekcjami z ludźmi, którzy ich chcą i potrzebują, sprawia wiele radości.
Wierzę, że w książce Przemienić traumę odkryjesz – podobnie jak ja sam i ludzie, których w niej poznasz – ukryte źródła fizycznej i psychicznej energii oraz nadziei, a także zdolność do wyobrażania sobie i wykorzystywania perspektyw i rozwiązań, które wcześniej nie przyszłyby ci na myśl. Możesz też, zgodnie z tym, czego od dawno nauczali szamani i duchowi przewodnicy, odnaleźć w zgliszczach traumy skarb życiowego sensu i celu oraz miłość do innych i siebie, która ogrzeje i rozpromieni wszystkie chwile twojego istnienia.
Ten i inne cytaty z książki V. Frankla Człowiek w poszukiwaniu sensu w przekładzie Aleksandry Wolnickiej, Czarna Owca, Warszawa 2019. [wróć]
1
Siadając do rozmowy z korespondentem programu 60 Minutes sieci CBS, Scottem Pelleyem, dziewięcioletnia Azhaar Jendia była poważna i opanowana. Dziś, na wilgotnym dziedzińcu ponurej szkoły w Shuja’iyya, dzielnicy Gazy nieledwie zrównanej z ziemią bombardowaniami podczas wojny z Izraelem w 2014 roku, dziewczynka płacze. Siedzę w kręgu z Azhaar i siedmiorgiem innych dzieci. Wszyscy ich ojcowie zginęli w tej wojnie sześć miesięcy wcześniej. Wśród nas jest też Fatma, palestyńska nauczycielka, która prowadziła rozłożony na dziewięć sesji program MBSG dla dzieci; jest też Jamil, psycholog będący dyrektorem programowym Center for Mind-Body Medicine w Strefie Gazy.
Ku zdumieniu dzieci (w ich spojrzeniach wyczuwam pytanie, co w ogóle skłoniło mnie do przybycia do Gazy) tłumaczę, że jestem amerykańskim psychiatrą i pracowałem w Strefie Gazy od 2002 roku, zanim jeszcze przyszły na świat. Razem z międzynarodowym zespołem CMBM przeszkoliliśmy Jamila i Fatmę oraz siedemset innych osób – lekarzy, pielęgniarek, terapeutów, nauczycieli i aktywistek ze Strefy. Oni z kolei poprowadzili małe grupy, w których te dzieci i dziesiątki tysięcy innych młodych i dorosłych przekonały się, że ktoś ich słyszy; komuś na nich zależy, a nadzieja, ulga i uzdrowienie po straszliwej traumie są możliwe.
Długie ciemne loki Azhaar okalają jej buzię, gdy dziewczynka pochyla się, by pokazać starannie odwzorowane kredkami szczegóły w dwóch zestawach rysunków: jeden sporządziła na początku pierwszego spotkania MBSG, drugi trzy tygodnie później, pod koniec dziewiątej i ostatniej sesji. W tym czasie Azhaar i inne dzieci opanowały korzystanie z metod troszczenia się o siebie, których uczymy na spotkaniach. Gdy dziewczynka zaczyna mówić, mały chłopiec, młodszy brat Azhaar, przytula głowę do jej boku.
Azhaar wskazuje pierwszy rysunek ze starszego zestawu, który jest w istocie kombinacją dwóch pierwszych, jakie zwykle wykonujemy: uczestnicy mają narysować „siebie” i „siebie ze swoim największym problemem”. Po lewej stronie kartki gruz sypie się ze ściany jej domu, bombardowanego przez przelatujące nad nim izraelskie samoloty. Na ziemi przed domem leży ciało w kałuży czerwieni. „To mój ojciec” – mówi Azhaar. W pobliżu, obok siebie, leżą dwa następne zakrwawione ciała – jej wujostwo – a nieopodal widać czwarte. „Moja ciocia”. Groby ojca Azhaar, jej wujków i ciotki znajdują się wysoko, w górnej części kartki, nad izraelskimi samolotami, jakby ludzie ci już wstąpili do nieba; grób kobiety jest stosownie oddalony od mężczyzn. „To męczennicy Shuja’iyya” – mówi nam. W prawym dolnym rogu znajduje się mała figurka z kresek ze smutno spuszczoną głową. „To ja” – opisuje Azhaar.
Wszystko jest widoczne jak na dłoni, jak często bywa w przypadku rysunków dorosłych i dzieci. Potworne krzywdy są jednoznaczne. Osoba dźwigająca brzemię traumy jest pomniejszona, malutka i stoi na uboczu, cudem uniknąwszy śmierci.
Już pierwszy rysunek jest bolesny. Jeszcze straszliwszy jest jednak drugi, będący ilustracją „siebie z rozwiązaniem swojego największego problemu”. Kartkę wypełnia szarawy prostokąt. „To ja w grobie” – tłumaczy Azhaar. Wygląda jak średniowieczny rycerz na sarkofagu. „A to rozwiązanie mojego problemu – oznajmia, wspominając swoje przemyślenia z początków naszego programu. – Zabicie przez Izraelczyków. To by było dobre. Spotkałabym się z ojcem, którego kocham. W tym życiu już nic na mnie nie czeka”.
W naszym kręgu zapada przytłaczająca cisza. Dobrze wiem, że trauma może pozbawić człowieka nadziei na zmianę i odrodzenie. Mimo to straszliwa, twarda ostateczność obrazu i słów Azhaar ciąży mi na sercu niczym kamień.
„A tu są rysunki, które zrobiłam w ubiegłym tygodniu” – ciągnie Azhaar, a jej uśmiech nagle rozjaśnia popołudnie. Chodziło o te, które wykonujemy na koniec serii spotkań, po opanowaniu przez dzieci lub dorosłych technik, których będę cię uczyć – różnych rodzajów medytacji i ruchu; wizualizacji kierowanych i biofeedbacku; uważnego jedzenia; świadomości ciała i pisania dialogów; śmiechu, wdzięczności i przebaczania oraz czerpania wskazówek od ludzi z naszego drzewa genealogicznego.
Drugi zestaw rysunków nasi podopieczni sporządzają wówczas, gdy już poczują się ze sobą komfortowo i zbliżą do siebie w bezpiecznym kręgu grupy tworzonej przez naszych liderów. Mam nadzieję, że podobnie bezpiecznie poczujesz się, czytając tę książkę.
Także i w tym przypadku temat pierwszego rysunku to: „Ja”. Tym razem kompozycja Azhaar jest prosta i wyważona. Z boku kartki, zamiast drobnej figurki z kresek, widnieje większa i pełniej narysowana dziewczęca postać w jasnej sukience. Uśmiechniętą twarz, podobnie jak w rzeczywistości, otaczają brązowe loki. Z jej piersi wybiega strzałka, która ciągnie się w poprzek kartki, nad kwiatami z wyraźnie zaznaczonymi płatkami, a grot wskazuje drzewo z bujną koroną jasnozielonych liści. Pośrodku strony strzałka przebija serce ze starannie wykaligrafowanym napisem w języku angielskim, którego Azhaar uczy się w szkole. „Kocham przyrodę” – głosi napis. „Po tych spotkaniach lubię się uśmiechać – mówi mi Azhaar. – Kocham siebie”.
Drugi rysunek odpowiada na pytanie: „Kim lub jaki chcesz być?”. Azhaar jest na nim ubrana w coś, co jak wyjaśnia, stanowi biały lekarski fartuch. W uszach ma końcówki stetoskopu, który okala jej szyję. Okrągłą, odbierającą dźwięki głowicę urządzenia przytyka do klatki piersiowej postaci leżącej na konstrukcji osobliwie przypominającej grób z pierwszego zestawu rysunków.
„To mój pacjent – oznajmia. – Leży na moim stole do badań. Jestem kardiologiem” – dodaje z dumą.
„A kim są te osoby?” – pytam, pokazując palcem pięć postaci stojących obok wspomnianego przez dziewczynkę stołu.
„To inni moi pacjenci. Czekają na wizytę”.
Jestem zdumiony i zachwycony. Rysunki Azhaar mówią mi, że po wzięciu udziału w dziewięciu dwugodzinnych sesjach w ciągu trzech tygodni wyzbyła się samobójczej desperacji i zaczęła z nadzieją patrzeć w przyszłość. Wkrótce przekaże tę samą wiadomość piętnastu milionom ludzi, którzy obejrzą odcinek 60 Minutes.
Azhaar wciąż oczywiście opłakuje swego ojca. Z ciepłem w głosie i łzami w oczach mówi mi, że fioletowe skarpetki, które ma tego dnia na sobie, dostała właśnie od niego. Ale potworne krzywdy uległy przemianie. Jej serce zostało złamane, lecz teraz otworzyło się ze współczuciem i ukazało nowe życiowe perspektywy. Zostanie kardiologiem – ja zaś wyczuwam, że będzie lekarzem nie tylko od serca, ale i z sercem – i zatroszczy się o innych mieszkańców Strefy Gazy, których serca również zostały zranione.
Trzeci rysunek („Jak stąd, gdzie jesteś, dotrzesz tam, dokąd chcesz?”) ma u Azhaar pragmatyczną wymowę. Kochająca przyrodę dziewczyna jest teraz w jakimś pomieszczeniu. Przed nią leży otwarta książka, a obok niej stos innych. „Będę się pilnie uczyć, żeby móc pójść na medycynę” – wyjaśnia. Rysunek kryje jednak niespodziankę. Patrząc nań uważnie, widzę, że grób, który na drugim obrazku przemienił się w stół do badań, teraz stał się biurkiem. To, co dziewięć spotkań temu ilustrowało ostateczność zrozpaczonego dziecka, zaczęło wspierać postępy ucznia w kierunku afirmującej życie przyszłości.
Na kartach niniejszej książki podzielę się z tobą praktycznymi narzędziami i technikami dbania o siebie, które poznała Azhaar i których nauczam ja oraz moi koledzy z CMBM. Wyjaśnię, jak i dlaczego pomagają one zniwelować biologiczne i psychologiczne szkody wyrządzone przez traumę. Krok po kroku pokażę ci, jak połączyć je w kompleksowy program dostosowany do indywidualnych potrzeb i upodobań. Podobnie jak Azhaar, podczas wspólnej pracy zyskasz okazję do odkrycia w sobie postawy pełnej nadziei, wewnętrznej siły i potencjału oraz ducha przygód, który pomoże ci osiągnąć najlepsze, najbardziej satysfakcjonujące i trwałe rezultaty.
W następnym rozdziale opiszę biologiczne, psychologiczne i społeczne szkody wyrządzane przez traumę. Zapoznanie się z nimi pomoże ci zrozumieć i poradzić sobie z tym, co ci się przydarzyło i co być może nadal na ciebie wpływa. Zyskasz w ten sposób punkt odniesienia, względem którego będziesz mógł oceniać pozytywne zmiany, jakie może wnieść uzdrawiająca recepta zawarta w książce Przemienić traumę.
W dalszych rozdziałach podzielę się z tobą wieloma konkretnymi narzędziami i metodami troszczenia się o siebie, którymi posługuję się od półwiecza. Pokażę ci, jak każde z tych narzędzi niweluje biologiczne i psychologiczne szkody spowodowane przez traumę, i przedstawię dowody naukowe potwierdzające ich skuteczność.
Każdy rozdział ma zachęcić cię do spojrzenia na siebie i swój niespokojny umysł życzliwiej, serdeczniej i z większą nadzieją. Ćwicząc posługiwanie się opisanymi narzędziami, przekonasz się, że podobnie jak Azhaar masz moc stosowania ich w celu wyzbycia się negatywnych skutków traumy – tych biologicznych, psychologicznych i tych duchowych – oraz wspomagania samoleczenia. Przekonasz się też, że zasługujesz na to, aby być zdrowym i kompletnym.
Nauczysz się też postrzegać i wykorzystywać traumę jako furtkę do świata mądrości; katalizator, który zachęci cię – jak stało się to w przypadku Viktora Frankla, Diany i Azhaar – do otwarcia się na nadzieję, miłość, rozwój i spełnienie.
Dobitnie pokazuje to historia Azhaar: dziewczynka ze złamanym sercem odnajduje sens i cel swojego życia w otwieraniu serca na innych i pomaganiu im w leczeniu zranionych serc.
Tego rodzaju przemiany raz po raz obserwowałem u tysięcy moich podopiecznych, a także u siebie. Nauczę cię, jak przyswoić ten naturalny proces, jak go wspierać i pielęgnować.
Jane, sześćdziesięcioletnia żona i matka, Amerykanka, którą wkrótce poznasz, nie czytała Viktora Frankla, lecz jej słowa brzmiały podobnie: „Nie życzyłam sobie zachorować na raka. A okazało się to najważniejszym doświadczeniem w moim życiu”. Przez lata słyszałem wiele tego rodzaju stwierdzeń.
Wszystko to, o czym już wspomniałem, wpisuje się w spostrzeżenia ludów rdzennych. Przenika szamańskie rytuały uzdrawiania i inicjacji w Azji, Afryce i Ameryce Południowej, a także poszukiwania wizji i tańce słońca Indian z północnoamerykańskich równin. Przeżycia te nadawały też kształt tragediom inscenizowanym podczas świąt w starożytnej Grecji.
Historie światowych przywódców religijnych stanowią ilustrację związku między wczesną traumą a późniejszym oświeceniem; między niebezpieczeństwem i porzuceniem w dzieciństwie a podejmowanymi w dorosłości misjami ulepszania świata, opartymi na współczuciu, nadawaniu sensu i tworzeniu społeczności. Matka Siddharty Gautamy, późniejszego Buddy, zmarła kilka dni po jego przyjściu na świat. Abraham, hebrajski patriarcha, musiał opuścić swą ojczyznę, a Mojżesz został porzucony przez matkę. Rodzina Jezusa uciekła, by uchronić go przed rzezią. Prorok Mahomet został osierocony.
To samo zrozumienie ożywa w historiach kobiet i mężczyzn z czasów nam bliższych; osób, które przemieniły własne cierpienie w życie pełne heroizmu i współczucia. Harriet Tubman, biczowana i poniżana niewolnica, uciekła z Południa, by wracać tam po wielekroć i poprowadzić ku wolności setki innych, a potem przewodzić ruchowi na rzecz równości ras i płci. Dobrze urodzony Franklin Roosevelt z nieoczekiwaną odwagą i szlachetnością stawił czoło paraliżującej chorobie – polio – i został prezydentem o rzadko spotykanych cechach, przejawiających się w jego determinacji i wizji. Oddany sprawie i gniewny Nelson Mandela, w pokorze pogłębiający swą mądrość przez dwadzieścia siedem lat ciężkiego więzienia, stał się inspirującym dla całego świata przykładem dążenia do prawdy i pojednania. Scarlett Lewis, której syna Jessego zastrzelono w szkole w Sandy Hook, została orędowniczką rozwoju systemu opieki zdrowia psychicznego dla dzieci, które tak jak morderca jej syna borykają się z trudnościami i własną agresją.
Rozmawiając o traumie, „mówimy o znacznej części rzeczywistości”, jak powiedziałby mój szesnastoletni syn Gabriel. Nie chodzi tu jednak o psychopatologię, choroby psychiczne ani odchylenia od normy. Trauma jest integralną i nieuniknioną częścią życia każdego człowieka.
Na kartach tej książki pokażę ci, że ty także – jak każdy z nas – możesz wkroczyć na ścieżkę samopoznania i troski o własny dobrostan, którą ścieli przed nami trauma. Przekonasz się, że niezależnie od tego, jak typowa i przewidywalna czy też jak przytłaczająca i wyjątkowa była twoja trauma, może się ona stać sygnałem, który rozpocznie podróż do samorealizacji.
Książka ta, podobnie jak historia Azhaar, zaczyna się od bólu i zrozumienia. Jej ciąg dalszy opiera się na doświadczeniach samoświadomości, uskrzydlenia i miłości, na uzdrawianiu i nadziei.
Nie mam tu na myśli fałszywej nadziei płynącej z myślenia życzeniowego, lecz tę zasłużoną, wynikającą z przeżytych doświadczeń – świadomości, że techniki, które poznajesz, i eksperymenty w odkrywaniu oraz wyrażaniu siebie przekładają się na rzeczywiste, odczuwalne i wymierne korzyści w twoim życiu.
Wierzę, że zainspiruje cię czytanie opowieści o ludziach takich jak ty, którzy wykorzystali opisane podejście, by sprostać wyzwaniom podobnym do twoich lub sprawiającym wrażenie o wiele poważniejszych niż te, przed którymi stajesz. Podejście to zdało egzamin u na pozór świetnie funkcjonujących, lecz trapionych problemami i zagubionych specjalistów, policjantów i strażaków, biznesmenów, rolników, urzędników i osób zajmujących się domem. Podobnie zresztą jak u studentów i licealistów, seniorów z chorobą Alzheimera i trzylatków w przedszkolach.
Przekonasz się, że dzięki zastosowaniu metod, których się nauczysz, osoby mające za sobą doświadczenia śmierci i zniszczeń wojny – amerykańscy żołnierze i cywile, tacy jak Azhaar – odmieniły swój los i odzyskały dusze; że widmo śmiertelnych następstw choroby nadało nowy sens życiu Jane i wielu innym; że ci, którzy utracili cenione posady albo najbliższych, odnaleźli inne, często nawet głębsze źródła satysfakcji i intymności. Ludzie młodzi i dorośli, których mózgi i ciała doznały krzywd wskutek gwałtu i innych drastycznych nadużyć, wykorzystali opisywany program do odzyskania zdrowia i życia mającego sens i cel, przepełnionego radością i bliskością. Niejeden raz spotkasz też osoby bardzo podobne do ciebie, które zastosowały opisane w tej książce podejście do leczenia traumy, aby rozwiązać jakże częste kryzysy młodości, wieku średniego i starości.
Lektura Przemienić traumę może wymagać stopniowego docierania do warstw dawno zapomnianych wydarzeń z przeszłości i pogrzebanych uczuć. W tym programie chodzi o zaakceptowanie i swobodne poczucie się ze wszystkimi etapami własnej historii. Oferuje on metody, które pozwalają spojrzeć na przeszłe wydarzenia z odpowiedniej perspektywy i przyznać się do bólu i gniewu bez oddawania się tym uczuciom w niewolę. Czasami, jak w przypadku Azhaar, proces ten przebiega zdumiewająco szybko. Kiedy indziej – zwłaszcza gdy do traumy dochodzi wcześnie, jest przesiąknięta zdradą i wielokrotnie się powtarza, jak działo się to u Diany – należy nastawić się na bieg długodystansowy, a nie sprint. Musimy nauczyć się cierpliwości wobec siebie i doceniania wszystkich etapów podróży – każdej odkrytej warstwy i wolności, która się z tym wiąże.
Tak jak wiele osób, z którymi pracowałem – i tak jak ja sam – przypuszczalnie nauczysz się czerpać satysfakcję z każdego kroku: z pokonania porannego letargu, by zrobić energetyzującą, ekspresyjną medytację, lub z uważnego przygotowania i spożycia smacznego posiłku. Raz po raz zdumiewają mnie szerokie uśmiechy, jakie pojawiają się na twarzach ludzi kroczących ścieżką przemiany; nagła, nieznana im wcześniej chęć do tańczenia lub tulenia.
Umocnisz swoją nadzieję na zmianę, gdy zrozumiesz, że techniki, których się uczysz – od powolnego, głębokiego oddychania, przez pełne wigoru i ekspresji medytacje, wizualizacje, nawiązywanie kontaktu z krajobrazami i zwierzętami oraz otwieranie się na wdzięczność i przebaczenie, aż po uczestnictwo w uzdrawiającym kręgu – są od tysiącleci stosowane przez rdzenne ludy i wielkie tradycje duchowe.
Rosnąca liczba dostarczanych przez współczesną naukę dowodów, które przytoczę, także będzie dla ciebie zachętą i pokrzepieniem. Świadczy ona o możliwości wykorzystania opisanych narzędzi do niezawodnego osiągnięcia zarówno oczekiwanych psychologicznych korzyści, jak i zmian biologicznych, które je umożliwiają – te zmiany zaś były i mogą być mierzone.
Przede wszystkim zaś twoja nadzieja będzie płynąć z własnych doświadczeń z opisanym programem, z rysunków – tak jak u Azhaar – oraz z intuicji i świadomości, że wszystko, czego się uczysz i co robisz, by sobie pomóc, rzeczywiście działa. Z biegiem czasu przekonasz się, że uzdrawianie i przemiana stają się prostsze, mniej bolesne, szybsze i pewniejsze. Poczujesz moc działania i ciekawość, większą otwartość na nowe sposoby pojmowania, a przypuszczalnie także satysfakcję i chęć bycia życzliwym.
Obietnica, do której spełnienia zaprasza nas trauma, ma w istocie charakter duchowy i terapeutyczny zarazem. Pozwala nam ona (nawet w przypadku agnostyków lub ateistów) żyć w zgodzie z tym, kim jesteśmy, i odkrywać łaskę oraz więź łączącą nas z kimś lub czymś większym od nas samych: Bogiem, naturą, innymi ludźmi, celem i sensem życia.
Wierzę, że się przekonasz, iż każda technika, jakiej nauczam, każde użyte przez ciebie narzędzie i każdy wykonany eksperyment dają możliwość odkrycia lub potwierdzenia tego duchowego wymiaru. Może to nastąpić w każdym momencie: w błogich, wolnych od myślenia chwilach powolnego, głębokiego oddychania; w wizji przedstawiającej sens i cel, które dotąd nieustannie ci umykały; w radosnej, dziecięcej wolności, jaką może rozbudzić praktyka potrząsania i tańczenia; w dzieleniu się dawnym, głębokim bólem z nowym przyjacielem; w wyzwoleniu się spod jarzma urazy pod wpływem przebaczenia czy też w medytacyjnej świadomości każdej chwili życia, które wkrótce ma znaleźć swój kres.
Ucząc się akceptować i otwierać na wyzwania traumy, zamiast od nich uciekać lub się na nie znieczulać, jesteś w stanie odkryć – tak jak Azhaar, Viktor Frankl, Diana, ja i inne osoby, które poznasz na następnych stronach – że największy ból potrafi nauczyć najdonioślejszych prawd o nas samych: o tym, kim jesteśmy; o głębi i nierozłączności naszych więzi; o sprawach nadających twojemu życiu sens i cel oraz o tym, jak możesz kierować się w życiu większą mądrością, współczuciem, radością i miłością.
2
Nasze pierwotne reakcje na fizyczne zagrożenia, nadużycia i stratę są zdrowe i stworzone tak, by nas chronić.
Najpierw szukamy kontaktu i pocieszenia, podobnie jak robiliśmy to jako niemowlęta i małe dzieci; rozglądamy się i wołamy o pomoc. Za reakcję tę, opisaną przez współczesnego neurobiologa Stephena Porgesa, odpowiada najbardziej zaawansowana ewolucyjnie część nerwu błędnego, będąca centralnym elementem przywspółczulnej połowy autonomicznego układu nerwowego, która jest też odpowiedzialna za stan „odpoczynku i trawienia” i relaksu. Dążenie do kontaktu jest wspomagane i usprawniane przez inne nerwy, kontrolujące mimikę i mowę.
Jeśli nie możemy liczyć na bezpieczeństwo lub wsparcie bądź są one niewystarczające, a zagrożenie wymaga natychmiastowego działania, doświadczamy reakcji walki lub ucieczki. Reakcja ta, nazwana tak sto lat temu przez harwardzkiego fizjologa Waltera Cannona, jest pobudzana za pośrednictwem podwzgórza, jednego z głównych centrów operacyjnych mózgu. Płynie ona z gałęzi współczulnej autonomicznego układu nerwowego oraz z ciała migdałowatego – struktury w kształcie migdała, należącej do limbicznej, czyli emocjonalnej części mózgu. Reakcja walki lub ucieczki, występująca u wszystkich kręgowców, zwiększa wydzielanie pobudzającego neuroprzekaźnika, adrenaliny, przez rdzeń nadnerczy – niewielkich struktur przypominających czapeczki, które znajdują się w górnej części nerek.
Opisywana reakcja umożliwiała naszym przodkom podjęcie walki lub ucieczkę w obliczu drapieżnika bądź klęski żywiołowej. Doświadczamy jej, gdy jesteśmy zagrożeni pod względem emocjonalnym lub fizycznym, znieważani bądź gdy przypominamy sobie – lub przewidujemy – jakieś bolesne przeżycie. Reakcja walki lub ucieczki, gdy już do niej dojdzie, dominuje nad funkcjami przywspółczulnego układu nerwowego, związanymi z odpoczynkiem lub trawieniem. Każdy z nas wielokrotnie doświadczał działania tego mechanizmu.
Wskutek reakcji walki lub ucieczki rośnie częstotliwość tętna i oddychania, podnosi się ciśnienie, a do dużych mięśni pompowana jest większa ilość krwi, co pozwala nam stawić czoło drapieżnikowi lub czmychnąć. Równocześnie pogarsza się ukrwienie dłoni, które mogą stać się zimne i lepkie. Krew odpływa też z przewodu pokarmowego: kiedy nasze życie jest w niebezpieczeństwie, nierozsądnie byłoby decydować się na przekąszenie czegoś.
Sygnały z podwzgórza docierają też do pobliskiej przysadki mózgowej, która kontroluje narządy układu hormonalnego, a wśród nich tarczycę, jądra i jajniki. Sterowana przez przysadkę reakcja stresowa, którą lekarz Hans Selye odkrył i opisał w latach 30. ubiegłego wieku, przygotowuje nas do sprostania wyzwaniom niesionym przez życie. Reakcja ta obejmuje uwolnienie hormonu adrenokortykotropowego (ACTH, adrenocorticotropic hormone) z przysadki mózgowej, ten zaś z kolei nakazuje zewnętrznej części nadnerczy (korze) wydzielanie kortyzolu i innych hormonów stresu. Kortyzol pomaga w zatrzymaniu wody w organizmie, podnosi ciśnienie krwi i ułatwia wykorzystanie zgromadzonej w komórkach glukozy, która pobudza nas, dostarcza energii i stymuluje funkcje umysłowe.
Jeśli walka lub ucieczka nie wchodzą w rachubę, a reakcja stresowa nie jest w stanie pomóc nam w poradzeniu sobie z przytłaczającym i nieuniknionym zagrożeniem (jak w przypadku gwałconej kobiety, którą oprawca trzyma na muszce, żołnierza uwięzionego w płonącym humvee czy myszy w paszczy kota), kontrolę przejmuje mechanizm ostatniej szansy – tak zwana reakcja zamrożenia (freeze). Pośredniczy w niej najstarsza część nerwu błędnego, osadzona głęboko w pniu mózgu. Powoduje ona zapaść fizjologiczną i uwolnienie znieczulających endorfin. Człowiek, u którego dochodzi do reakcji zamrożenia, może doświadczyć obronnego odłączenia się od bezradnego, poturbowanego ciała – mechanizm ten nazywa się dysocjacją. Gwałcona lub bita osoba, która czuje, że „opuszcza własne ciało”, jest w stanie dysocjacji. Diana i inne osoby, które poznasz na kartach książki Przemienić traumę, doświadczały obu tych zjawisk.
Reakcje walki lub ucieczki oraz zamrożenia są ważne i niezbędne, lecz powstały na potrzeby nagłych, awaryjnych sytuacji – są stworzone do szybkiego włączania się i równie prędkiego wyłączania. Wyobraź sobie scenę z filmu przyrodniczego: gazela gasi pragnienie przy wodopoju na równinie Serengeti w Afryce. Nadciąga lew; gazela rzuca się do ucieczki. Sytuacja może potoczyć się dwojako: albo lew dopada gazelę i historia się kończy, albo niedoszła ofiara po udanej ucieczce pojawia się w kadrze kilka minut później, radośnie się pasąc. Reakcja walki lub ucieczki została wyzwolona, spełniła swoje zadanie i się wyłączyła. To samo dotyczy zamrożenia. W większości przypadków kot chętnie zamęczy mysz na śmierć. Czasami jednak kicia może stracić zainteresowanie odrętwiałą myszą i ją porzucić. Uratowana mysz otrząśnie się ze stuporu, ożywi i czmychnie.
U ludzi reakcje walki lub ucieczki i zamrożenia, wraz ze wszystkimi biologicznymi zmianami, jakie wiążą się ze stresem, mogą utrzymywać się bardzo długo: przez wojnę, okres dorastania w przemocowej rodzinie, destrukcyjne małżeństwo czy zmagania ze złowieszczą diagnozą lekarską i trudami leczenia.
Reakcje te mogą trwać jeszcze przez długi czas po zakończeniu faktycznej traumy. Pasąca się na równinie gazela i mysz chowająca się w swej norce zapominają o tym, co się stało. My, ludzie, możemy ponieść ze sobą w przyszłość wspomnienia analogiczne do tych o lwie lub domowym kocie – o bestialstwie oprawcy, utracie ukochanej osoby, groźbie śmiertelnej choroby, gwałcie i jego potworności. Nasz duży, złożony mózg może w nieskończoność odtwarzać pętlę traumatycznych reminiscencji straty i nadużyć, szkody i bezradności oraz bólu i wstydu, które im towarzyszą. Wspomnienia te mogą wywierać na nas równie głęboki wpływ jak pierwotna trauma, a przez to znacznie przedłużyć i spotęgować wyrządzane przez nią fizyczne i emocjonalne szkody. Tak dzieje się u tych z nas, których nadal prześladują wspomnienia krzywd z przeszłości.
Utrzymujący się wysoki poziom kortyzolu może niszczyć komórki w hipokampie, będącym jednym z elementów emocjonalnego mózgu i odgrywającym niezwykle ważną rolę w procesach regulowania stresu oraz zapamiętywania. Może on też osłabiać i zaburzać odpowiedź immunologiczną, zwiększając naszą podatność na infekcje i choroby autoimmunologiczne, takie jak reumatoidalne zapalenie stawów. Z biegiem czasu nadnercza osób obarczonych przewlekłą traumą mogą zacząć zdradzać objawy „wyczerpania”, rozumianego jako niezdolność do zareagowania na nowy stres.
Spada poziom dodającego energii i poprawiającego samopoczucie neuroprzekaźnika dopaminy, który wzrósł w odpowiedzi na pierwotne traumatyczne wydarzenie; maleje też stężenie serotoniny – neuroprzekaźnika o działaniu uspokajającym, którego deficyt odczuwamy w stanach przygnębienia. Wiele osób dotkniętych traumą czuje chroniczne zmęczenie.
Trauma zaburza funkcjonowanie wielu obszarów płata czołowego kory mózgowej, a tym samym zdolność do trzeźwego osądu, samoświadomości i współczucia. Uszkodzeniu mogą ulec istotne połączenia mózgowe. W niektórych przypadkach zakłócona zostaje komunikacja między dwiema półkulami mózgu – działającą bardziej liniowo i racjonalnie półkulą lewą oraz emocjonalną, kreatywną i odpowiadającą za myślenie przestrzenne półkulą prawą – co przejawia się uczuciem wewnętrznego podzielenia i niezdolnością do spójnego myślenia i odczuwania. Obrazy traumy, które powstają w korze wzrokowej w tylnej części mózgu, mogą zostać częściowo lub całkowicie odcięte od obszaru ekspresji werbalnej (nazwanego na cześć jego odkrywcy ośrodkiem Broki), który znajduje się w płacie skroniowym lewej półkuli. Wiele osób przeżywa katusze związane ze wspomnieniami przerażających scen, lecz nie jest w stanie ubrać ich w słowa.
Długotrwałe utrzymywanie się stanu walki lub ucieczki rodzi wewnętrzne rozedrganie i wywołuje bezsilność. Wpadamy w złość pod wpływem drobnych bodźców lub zgoła bez powodu i nie jesteśmy w stanie tego uzasadnić. Nie umiemy się skoncentrować ani zrelaksować podczas snu, który mogą wypełniać koszmary dawnych cierpień lub dramatyczne wizje przyszłości. Nawiedzają nas bolesne obrazy minionych strat i przyszłych krzywd, zakłócając spokojne chwile. Jeśli trauma doprowadziła do chronicznego stanu zamrożenia, emocjonalne odrętwienie może pogłębić dystans względem osób, z którymi dotąd byliśmy blisko związani. Dzielenie się z nimi własnym bólem nie przynosi spodziewanej ulgi.
Nawet jeśli objawy te nie osiągną wyniszczającego poziomu typowego dla PTSD, trauma może zaburzyć nasze wyobrażenia na temat własnej tożsamości i sensu istnienia. Ból i zagubienie często idą w parze z ciężarem odpowiedzialności za to, co się nam przydarzyło. Umysł kipi od oskarżeń rodzących poczucie winy za wyrządzenie krzywdy sobie lub innym.
Pod ciężarem traumy czujemy się przykuci do przeszłości i skazani na jej wieczne powtarzanie, niczym dusze w piekle Dantego. Czasami, jak w przypadku Azhaar, śmierć zdaje się jedynym wyjściem. W chwilach rozpaczy samobójstwo może się zaś jawić jako ostateczny dowód naszej desperacji lub lojalności wobec utraconych osób. Każdego dnia życie odbiera sobie dwudziestu amerykańskich weteranów.
Trauma Azhaar była straszliwa, lecz nie powtarzała się z dnia na dzień. Dziewczynka bardzo cierpiała i podczas pierwszego grupowego spotkania odnosiła wrażenie, że śmierć będzie najwłaściwszym rozwiązaniem – ale nie została zdradzona przez ojca, którego straciła. Bardzo wiele amerykańskich dzieci, takich jak Diana, jest regularnie wykorzystywanych i zaniedbywanych przez tych samych ludzi, u których szukają one miłości i wsparcia. Szkody powstałe w ich mózgach i biochemii organizmu prawdopodobnie będą znacznie dotkliwsze, a konsekwencje psychologiczne poważniejsze i trwalsze. Aż 66 procent kobiet i 35 procent mężczyzn mających za sobą dzieciństwo pełne traumatycznych zdarzeń w wieku dorosłym cierpi na przewlekłą depresję; w porównaniu z osobami, które nie miały tak negatywnych doświadczeń, prawdopodobieństwo targnięcia się na własne życie jest u nich pięćdziesięciokrotnie większe.
W dzieciństwie jesteśmy najbardziej wrażliwi. Nasze mózgi wciąż się rozwijają, szkody biologiczne mogą więc być głębsze, rozleglejsze i trudniejsze do naprawienia. A ponieważ jako bardzo małe dzieci nie potrafimy zrozumieć tego, co się dzieje, i nie mamy słów, by to wyrazić, możemy – podobnie jak Diana – dorastać w poczuciu bezbronności, otoczeni lękami, fragmentarycznymi i przerażającymi obrazami oraz uczuciami, których nie umiemy pojąć ani wyjaśnić. Nie zdając sobie sprawy z przyczyn, możemy bać się intymności lub nabrać wyjątkowej wrażliwości na poczucie lub ryzyko straty.
Sytuację mogą pogarszać postawy społeczne. W Stanach Zjednoczonych powstało społeczeństwo zapiekłych indywidualistów, u których wrażliwość budzi dyskomfort, a nawet jest powodem do wstydu. W innych miejscach, w których pracowałem – między innymi w Izraelu, Strefie Gazy, Kosowie, Bośni, Serbii, Macedonii i na Haiti – nacisk na bycie silnym miał podobne następstwa. Spychamy nieuniknione cierpienia i śmierć – traumy życia – na peryferie umysłów i obrzeża społecznego świata.
Ofiary gwałtu, dorośli maltretowani i zaniedbywani w dzieciństwie, ci z nas, którzy stanęli w obliczu utraty najbliższych lub śmiertelnej choroby, ludzie będący celem poniżającej dyskryminacji, a nawet żołnierze, których cierpienie jest oczywiste i otoczone szacunkiem, minimalizują swoje krzywdy i wypierają się ich. Te zaś jątrzą się w ukryciu. Nieujawnione, pogłębiają poczucie samotności i zwielokrotniają ból, nasilając i przedłużając biologiczne i psychologiczne spustoszenie. To z kolei czyni nas bardziej podatnymi na przyszłe traumy, a także na szeroki wachlarz dolegliwości i schorzeń, do których przyczynia się przewlekły stres – w tym choroby serca, cukrzycę, zaburzenia odporności, nowotwory i alkoholizm.
Cykl ten przedłuża się, stopniowo osłabiając i niszcząc nas, a niekiedy także nasze potomstwo. Trauma może mieć wpływ o charakterze epigenetycznym (przedrostek epi- pochodzi z języka greckiego i oznacza „ponad”), czyli powodować zmiany w strukturze chromosomów, które wpływają na sposób funkcjonowania genów i mogą osłabić naszą odporność, a tym samym zwiększyć podatność na szkody. Wspomniane zmiany epigenetyczne mogą zostać przeniesione na dzieci i wnuki, które podobnie jak my staną się mniej zdolne do radzenia sobie ze stresem i zapobiegania chorobom.
Trauma może też przyspieszyć proces niszczenia telomerów – struktur kończących chromosomy, które skracają się z biegiem lat. Wskutek zmniejszenia długości telomerów trauma i wywoływany przez nią stres prowadzą do przedwczesnej śmierci.
Kompleksowy program opisany w książce Przemienić traumę bezpośrednio odnosi się do wywołanych nią szkód biologicznych. Opisane techniki stanowią antidotum na reakcje walki lub ucieczki, stres i zamrożenie. Przywracają sprawność zaburzonym mechanizmom i funkcjom: pamięci, koncentracji, samoświadomości, zdrowemu osądowi, inteligencji emocjonalnej i współczuciu. Wkrótce przekonasz się, że wiele z tych technik stymuluje wzrost nowych tkanek, w tym komórek mózgowych w korze czołowej i hipokampie.
Techniki te, połączone w spójny program terapeutyczny, pozwalają odbudować przerwane połączenia mózgowe i sprzyjają zdrowej integracji myśli i uczuć, łączą dramatyczne obrazy traumy ze słowami, które niosą ulgę i uwalniają od ruminacji – uporczywie się powtarzających, podszytych beznadzieją, autodestrukcyjnych myśli, które wiążą cię z traumą.
W długiej perspektywie program ten przynosi znaczące korzyści, które przełożą się na poprawę jakości życia. Może on pomóc w zapobieganiu przewlekłym chorobom, dla których trauma stanowi żyzny grunt. Może też sprzyjać ponownemu odnalezieniu intuicyjnej mądrości, kierującej cię ku rozwiązaniom problemów, które dotąd wydawały się nie do przeskoczenia. Przypuszczalnie ułatwi ci też przebywanie wśród ludzi, kochanie ich i bycie przez nich kochanym. Może też stać się potężną siłą, która przedłuży ci życie i pozwoli uniknąć przekazania niekorzystnych epigenetycznych predyspozycji następnym pokoleniom.
Eksperci omawiający biologiczne szkody wyrządzane przez traumę skupiają się niemal wyłącznie na biochemii, fizjologii oraz strukturze mózgu. Lekceważenie wpływu traumy na układ pokarmowy jest jednak przejawem krótkowzroczności i nie daje pełnego obrazu sytuacji. Trauma zaburza trawienie równie przewidywalnie i szkodliwie, jak rzutuje na sposób myślenia i odczuwania. Procesy zachodzące wówczas w jelitach przyczyniają się z kolei do dalszych szkód w mózgu, te zaś z czasem przekładają się na pogłębienie problemów dotyczących jelit i umysłu.
W pozostałej części tego rozdziału zapoznasz się z biologią wspomnianego błędnego koła, które potęguje szkody. Opiszę ją dość szczegółowo, ponieważ informacje te są niezwykle ważne i większość z nich jest nowa, a ponadto raczej nie znajdziesz ich w innych książkach na temat traumy. Później, w rozdziale „Terapeutyczna dieta” pokażę ci, jak za pomocą odpowiedniej diety i suplementów przerwać ten cykl, zniwelować uszkodzenia jelit i mózgu oraz zwiększyć biologiczną i psychologiczną odporność.
Zakłócenia procesów pokarmowych zaczynają się niejako z góry – od fazy trawienia, którą naukowcy nazywają cefaliczną (jest to słowo pochodzenia greckiego, oznaczające głowę) lub mentalną: chodzi o to, jak myślimy o jedzeniu, jakich wyborów żywieniowych dokonujemy i jak podchodzimy do samej konsumpcji.
Czasami, zwłaszcza w obliczu przytłaczającej traumy, która wymyka się spod kontroli, całkowicie tracimy apetyt. Nie smakuje nam nic. Jeśli już jemy, odnosimy wrażenie przeżuwania kredy. Zjawisko to jest częste w przypadku reakcji zamrożenia, lecz może też towarzyszyć stanom lękowym i pobudzeniu związanemu z przedłużającą się fazą walki lub ucieczki.
Częściej jednak trauma skłania do kompulsywnego i szybkiego jedzenia. W trakcie pospiesznej konsumpcji enzymy trawienne w jamie ustnej nie mają czasu na wywiązanie się ze swego zadania, na czym cierpi dalsza część układu pokarmowego, która musi pracować ciężej. Połykamy powietrze, które przyczynia się do wzdęć.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki