Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
[font=verdana,geneva]Ta książka powstała trochę według formuły Alfreda Hitchcocka: „najpierw trzęsienie ziemi, a potem... dalszy wzrost napięcia”. Jeśli bowiem pierwsza część pod tytułem Przemysł pogardy uznana została przez wielu recenzentów za „wstrząsającą” i „porażającą”, to jak określić niniejszy tom drugi, który przynosi jeszcze bardziej drastyczne dowody w sprawie lżenia, znieważania i wyszydzania Lecha Kaczyńskiego, a także jego brata Jarosława?[/font]
[font=verdana,geneva]Kto łudził się, że proceder masowego i zorganizowanego niszczenia wizerunku głowy państwa ustanie po katastrofie smoleńskiej, ten musi być dziś bardzo zawiedziony. Przemysł pogardy nadal bowiem trwa, wzbiera nawet na sile i rozszerza pole rażenia. Uderza mocno [/font][font=verdana,geneva]w nieżyjącego prezydenta, lecz z jeszcze większym impetem w Jarosława Kaczyńskiego, który – jak głoszą szydercy – „jest tylko jeden”.[/font]
[font=verdana,geneva]Ciągle przy tym słychać fałszywe głosy, że to normalna debata, a nie mowa nienawiści odzierająca z czci i godności. Książka Przemysł pogardy 2 dokumentuje i udowadnia, jak jest naprawdę. Bez interpretacji i komentarzy. Samą wymową faktów.[/font]
[font=verdana,geneva]
[/font]
[font=verdana,geneva]SŁAWOMIR KMIECIK – dziennikarz, publicysta, autor książek. Interesuje się polityką i najnowszą historią Polski oraz satyrą i czarną propagandą. Nie widzi w tym sprzeczności, gdyż sfery te wzajemnie się przenikają. Ukuł nawet żartobliwą formułę: Historia to dzieje poważnej polityki, w której mniej poważna propaganda miesza się z całkiem niepoważną szopką. Pisuje artykuły i komentarze, opublikował kilka prac na temat dowcipu politycznego, ale swoją aktywność twórczą dzieli na czas „przed” i „po” ukazaniu się książki Przemysł pogardy. Dlaczego? Bo komentowano ją tak żywo i przyniosła mu tyle uznania za dokumentowanie prawdy, że – jak mówi – w jego dziennikarskiej pracy nic już nie jest takie jak dawniej...[/font]
[font=verdana,geneva]
[/font]
[font=verdana,geneva] * * *[/font]
[font=verdana,geneva]Siła rażenia tego dobrze udokumentowanego szyderstwa jest ogromna, chociaż ostrzał prowadzi tak naprawdę kilka konkretnych osób. Jednak czytając książkę mamy wrażenie, że są tylko aktorami w spektaklu, który ma swoich autorów, reżyserów i producentów. Bezpośrednim celem tej wojny są bracia Kaczyńscy, lecz przecież toczy się ona także o Polskę, jej kształt i przyszłość. Gorąco zachęcam do uważnej lektury książki Sławomira Kmiecika, by samemu sprawdzić, jak skutecznym instrumentem w walce o władzę nad emocjami Polaków są nienawiść i szyderstwo. Pamiętajmy, że mowa nienawiści uderza nie tylko w braci Kaczyńskich, jej ofiarami jesteśmy my wszyscy… [/font]
[font=verdana,geneva]Barbara Fedyszak-Radziejowska[/font]
[font=verdana,geneva]
[/font]
[font=verdana,geneva]Doskonała dokumentacja działania "przemysłu pogardy i nienawiści". Pokazuje, że każda obelga, każde kłamstwo, każdy wulgaryzm był dobry, by niszczyć prezydenta Lecha Kaczyńskiego, by niszczyć Jarosław Kaczyńskiego, by niszczyć polską dumę i godność. [/font]
[font=verdana,geneva]Prof. Zdzisław Krasnodębski, socjolog, filozof społeczny[/font]
[font=verdana,geneva] [/font]
[font=verdana,geneva]10 kwietnia 2010 roku ucichły fabryki przemysłu pogardy. Ucichły tylko na chwilę. Bo Lech Kaczyński po swej tragicznej śmierci okazał się dla ich właścicieli, dyrektorów i majstrów niebezpieczniejszy niż był za życia. Zatem po paru dniach uruchomiono znów maszyny i z całą mocą zabrano się za niszczenie pamięci o Nim. [/font]
[font=verdana,geneva]Ale Przemysł pogardy 2 ukazuje też plugawe działania podejmowane wobec Jarosława Kaczyńskiego. Depozytariusza spuścizny Prezydenta, premiera i przywódcy opozycji. Polityka w ciągu ostatniego ćwierćwiecza najbardziej atakowanego przez establishment, bo najbardziej mu zagrażającego. [/font]
[font=verdana,geneva]Dziękuję Sławomirowi Kmiecikowi za to, że spisał czyny i rozmowy.[/font]
[font=verdana,geneva]Maciej Łopiński, szef Gabinetu Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego[/font]
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 545
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dlaczego napisałem Przemysł pogardy 2? Nieskromnie muszę stwierdzić, że inaczej być nie mogło. Już w pierwszych dniach po ukazaniu się książki Przemysł pogardy. Niszczenie wizerunku prezydenta Lecha Kaczyńskiego w latach 2005-2010 oraz po jego śmierci miałem pewność, że kontynuacja jest wręcz niezbędna. I to z kilku powodów.
Zacznę od tego, że pierwsza część została od razu bardzo życzliwie przyjęta przez tysiące czytelników. Także przez wielu dziennikarzy i recenzentów, ale w tym przypadku wypada zastrzec, że niemal wyłącznie w mediach niezależnych, spoza głównego nurtu, zaliczanych nierzadko – tak jak w czasach PRL – do „drugiego obiegu”. Pomijając bowiem drobne wyjątki, prasa, portale internetowe, radio i telewizja „pierwszego obiegu” usiłowały tę publikację zupełnie zignorować i „zamilczeć”. Dochodziło nawet do sytuacji komicznych – oto w publicystycznym programie TVP jedna ze znanych posłanek uciekła się do fortelu i znienacka wyjęła książkę Przemysł pogardy, pokazując ją na wizji jako dokument znieważania prezydenta Kaczyńskiego. Dziennikarka prowadząca wywiad na tom pokazany do kamery nawet nie spojrzała, a tym bardziej nie podjęła rozmowy na jego temat. Jednak mimo takich i podobnych barier, książka z powodzeniem „zbłądziła pod strzechy”, bo – na szczęście – monopol informacyjny i zmowę milczenia udaje się przełamywać. Ba, w realiach polskiego rynku księgarskiego ta praca stała się wręcz bestsellerem, który siłą rzeczy zachęcał do pracy nad częścią drugą. Ponieważ jednak mówienie w kategoriach komercyjnego sukcesu o książce niosącej tak bolesne treści może wydać się nieco dwuznaczne, wyrażę to inaczej… Książka pod tytułem Przemysł pogardy okazała się po prostu bardzo potrzebna, odpowiedziała na społeczne zapotrzebowanie, spełniła oczekiwania wielu Polaków, którzy chcieli, aby wreszcie powstało opracowanie dokumentujące proceder zmasowanego i rozpisanego na role zwalczania prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Moja książka była w tej mierze pierwsza, lecz wiem, że dla wielu odbiorców pozostaje czymś więcej niż tylko „pionierską” publikacją – stała się także twardym dowodem w sprawie. Dowodem – trzeba dodać – nawet w sensie formalno-prawnym, gdyż działający na co dzień w Niemczech znany adwokat Stefan Hambura złożył w Wojskowej Prokuraturze Okręgowej w Warszawie wniosek o „dopuszczenie i przeprowadzenie dowodu z dokumentu – publikacji Przemysł pogardy w śledztwie dotyczącym katastrofy smoleńskiej. Moja praca wprawdzie nie omawia przyczyn tragedii pod Smoleńskiem, ale bez wątpienia pokazuje, jaki klimat polityczny i medialny był tworzony przed 10 kwietnia 2010 roku i jak utwardzano grunt pod późniejsze stwierdzenia, że „nic się właściwie nie stało”, i że jedynym problemem pozostaje tylko to, że do samolotu nie wsiadł „ten drugi”.
Część pierwsza książki stała się zatem dla czytelników potwierdzeniem, że przemysł pogardy to realne zjawisko, a nie rzekomy wymysł „moherów”. I właśnie ten fakt przesądził o jej powodzeniu, co stwierdzam nie po analizie wyników sprzedaży czy rankingów księgarskich, lecz na podstawie opinii czytelników. Wyrażanych – podkreślę – od razu po pojawieniu się książki w publicznym obiegu, bowiem już 2 grudnia 2012 roku, w dniu jej oficjalnego debiutu na Targach Książki Historycznej w Warszawie, do stoiska Wydawnictwa Prohibita, przy którym miałem zaszczyt podpisywać ciepłe jeszcze egzemplarze, ustawiła się długa kolejka. A potem odbyłem wielomiesięczny cykl spotkań z czytelnikami w całym kraju, podczas których – za co niniejszym raz jeszcze serdecznie dziękuję – usłyszałem wiele pochlebnych opinii i podziękowań, lecz również gorących zachęt, nalegań, czy wręcz żądań, abym napisał Przemysł pogardy 2. Nie mogłem pozostać głuchy na te głosy.
Książka, którą wraz z Wydawnictwem Prohibita oddaję właśnie w ręce czytelników, to kontynuacja i dopełnienie części pierwszej. Co zatem zawiera nowego, czym różni się od tamtego wydania? W poprzednim tomie pokazałem w kilkunastu rozdziałach, jak Lech Kaczyński był zwalczany przez środowiska opiniotwórcze: polityków, ludzi mediów, elity i „autorytety” III RP, artystów i celebrytów. Tym razem relacja z niszczenia wizerunku prezydenta jest jeszcze szersza, gdyż – poza kolejnymi przykładami działań osób publicznych – obejmuje także akcje prowadzone w internecie, na ulicy, wśród zwykłych ludzi. Dzięki temu można sobie uzmysłowić, jak szyderstwa pierwszoplanowych polityków czy publicystów przenosiły się „na dół”, jak oddziaływały na społeczeństwo i jak inspirowały anonimowych internautów, twórców-amatorów, producentów gadżetów, a nawet ulicznych grajków i „zadymiarzy”.
Część pierwsza książki nie wyczerpała całości zagadnienia także w tym sensie, że w toku prac nad nią zebrałem znacznie więcej materiału źródłowego, niż mogło pomieścić jedno wydanie. Tę niewykorzystaną dokumentację włączyłem do niniejszego tomu, aby obraz zjawiska był możliwie najpełniejszy. „Zapasów”, a tym bardziej udokumentowanych nowych wątków nie mogłem odłożyć do archiwum, bo cały problem tkwi w tym, że książka o przemyśle pogardy ciągle „pisze się” niejako sama. Festiwal rechotu i obelg nie tylko bowiem nie ustał po śmierci Lecha Kaczyńskiego, co zaznaczyłem już w pierwszej części, lecz nasila się jeszcze i zatacza coraz szerszy krąg. Uderza nadal w zmarłego prezydenta, lecz jednocześnie w całą formację polityczną, którą reprezentował, w jego rodzinę, a już w szczególności w brata-bliźniaka, który – jako prezes Prawa i Sprawiedliwości – jest głównym wykonawcą politycznego testamentu Lecha Kaczyńskiego. Nie może zatem dziwić fakt, że w przybliżeniu połowa książki Przemysł pogardy 2 dotyczy Jarosława Kaczyńskiego, skoro przeciw niemu skierowana została ta sama broń, którą niegdyś wytoczono przeciw głowie państwa. Atak na prezesa PiS – dodam – nie nastąpił dopiero w czasie kampanii wyborczej w 2010 roku, w której wystartował jako kandydat na prezydenta, chcący zastąpić tragicznie zmarłego brata-bliźniaka. Przy pomocy zniewag, inwektyw i drwin Jarosław Kaczyński był zwalczany znacznie wcześniej – najpierw jako lider PiS, czyli ugrupowania, które w 2005 roku „ośmieliło się” wygrać z PO, potem jako premier i szef partii rządzącej, a następnie – od jesieni 2007 roku – jako przywódca opozycji. W tej ostatniej roli ciągle jest „zabijany śmiechem” tak samo jak wcześniej jego brat, prezydent Polski. A nawet ostrzej i bardziej bezpardonowo, bowiem dziś – co zresztą często podkreślają szydercy – „Kaczyński jest tylko jeden”, więc to na nim koncentrują się działania przemysłu pogardy. Inaczej niż w czasach kiedy żył Lech Kaczyński, bo choć wtedy akcje prześmiewców i polityczno-medialnych niszczycieli wizerunku dotyczyły obu braci, to siłą rzeczy uderzały głównie w prezydenta, który – jako pierwszy obywatel – uosabiał całą formację.
Przemysł pogardy 2 uwzględnia tę nową okoliczność – jest pierwszą na rynku publikacją, która tak szeroko i tak szczegółowo dokumentuje działania przemysłu pogardy wobec prezesa PiS. Daje się nawet uchwycić pewną prawidłowość: ataki na niego są tym agresywniejsze i tym bardziej zmasowane, im wyższe notowania w sondażach zajmuje partia Jarosława Kaczyńskiego. Dla czytelników szczególnie uderzający będzie zapewne fakt, jak bardzo brutalność języka, poziom agresji i skala werbalnych napaści wzrosły po katastrofie smoleńskiej, wyrażając się między innymi w rechotliwych okrzykach tłumu: „Jeszcze jeden!” Na tym właśnie polega bolesna istota zjawiska – przedstawiciele „elity” III RP, a w ślad za nimi zwykli ludzie uznali, że można złamać tabu, które nakazuje nie drwić ze zmarłych i nie zadawać szyderstwami bólu tym, którzy stracili najbliższych.
W ostatnim, piątym rozdziale przedstawiłem przykłady „importowanych” drwin i zniewag wobec Lecha i Jarosława Kaczyńskich, czyli publikowanych w zagranicznej prasie. Tych bowiem także nie brakowało przed Smoleńskiem i nie brakuje nadal, a mechanizm ich „produkcji” i upowszechniania jest bardzo prosty. Najpierw korespondent z obcego kraju dostaje szkalujące informacje od zaprzyjaźnionego polskiego dziennikarza, potem te donosy publikuje w swojej gazecie, następnie polskie media informują, że „nawet za granicą” śmieją się z „Kaczora”, po czym obcokrajowcy donoszą, że w Polsce trwa medialna burza wokół nielubianego polityka. I tak nakręca się spirala przemysłu pogardy, który zdaje się nie znać granic i nie mieć końca…
Niniejszy tom, choć obszerniejszy od poprzedniego, ma mniejszą liczbę rozdziałów, ale za to jeszcze wyraźniej rozgranicza to, co wydarzyło przed katastrofą smoleńską od tego, co działo się po niej. Dzięki temu czytelnik lepiej uchwyci swoistą ewolucję i „rozwój” procederu niszczenia publicznych wizerunków Lecha i Jarosława Kaczyńskich po 10 kwietnia 2010 roku.
Tytuł książki Przemysł pogardy 2 nie budzi – jak sądzę – żadnych wątpliwości, gdyż jednoznacznie nawiązuje do części pierwszej i wyraźnie sygnalizuje, że to kontynuacja. Pytania może natomiast rodzić zastosowana w podtytule fraza „mowa nienawiści”. Przyjęło się bowiem uważać, że spolszczone określenie „hate speech” jest zarezerwowane dla środowisk lewicowo-liberalnych, które tym pojęciem opisują agresję słowną ludzi o poglądach prawicowych i konserwatywnych wobec różnych mniejszości, zwłaszcza seksualnych. Takie zawężenie jest jednak nieporozumieniem – jeśli bowiem mowę nienawiści rozumiemy jako używanie języka w celu znieważania, pomawiania lub rozbudzania nienawiści wobec osoby czy grupy osób, to w tej popularnej definicji mamy zawartą charakterystykę właśnie przemysłu pogardy. Oba zjawiska są tożsame, a różnicowanie ich ze względów politycznych czy ideologicznych jedynie zaciemnia istotę sprawy. Lech i Jarosław Kaczyńscy to ofiary przemysłu pogardy, czyli mowy nienawiści. I właśnie to – jestem przekonany – uzasadnia taki, a nie inny wybór podtytułu.
Mottem dla całej książki uczyniłem słowa dwojga polskich poetów-noblistów: Wisławy Szymborskiej i Czesława Miłosza. Ktoś zapyta z wyrzutem: co to za wybór, skoro oboje kolaborowali z komunizmem, a zatem osobiście napędzali niegdyś machinę nienawiści i pogardy? Odpowiem: właśnie z tych względów sięgnąłem trochę przewrotnie po ich utwory, bo w obecnym kontekście politycznym i społecznym niosą one zaskakująco aktualne i wyraziste przesłanie. Wiersz Szymborskiej Nienawiść w 1992 roku „Gazeta Wyborcza” umieściła na swej pierwszej stronie jako głos sprzeciwu wobec lustracji w wykonaniu Antoniego Macierewicza, przedstawianej jako „polowanie na czarownice” i „niszczenie ludzi”. Paradoks historii sprawił, że ten sam utwór można obecnie odczytywać jako oskarżenie przeciwko tym wszystkim, którzy mieli go na sztandarach, a dziś sami nie liczą się z wrażliwością, godnością i dobrami osobistymi innych. Z kolei wiersz pod tytułem Który skrzywdziłeś Miłosz napisał w 1950 roku w Waszyngtonie, kiedy w pełni rozumiał już tragiczne skutki funkcjonowania systemu totalitarnego. Poeta obnażył istotę despotycznej władzy, która nie dość, że krzywdzi ludzi, to jeszcze z nich drwi. Utwór ten nabiera dziś szczególnej wymowy, jeśli pod pojęcie „władcy” wstawimy potężny polityczno-medialny system zwany przemysłem pogardy, a za „człowieka prostego” uznamy ofiary tego procederu.
Poezja jako motto jest dostatecznie sugestywna, a co z wymową zasadniczej treści książki? Jaki klucz stosowałem sięgając po „wytwory” przemysłu pogardy i przykłady mowy nienawiści? Przyjąłem zasadę, że opisywane przypadki muszą pochodzić z powszechnego obiegu i ogólnie dostępnych mediów, a nie publikacji i wydawnictw niszowych lub uznawanych za skrajne. Przy takim założeniu wątpliwości może budzić to, że w książce umieściłem kilka cytatów z kierowanego przez Jerzego Urbana tygodnika „NIE”. Uznałem jednak, że bez tych paru przykładów proceder zwalczania braci Kaczyńskich i medialnego niszczenia ich wizerunków nie byłby pełen. Drugą żelazną zasadą było dla mnie to, aby omawiane w tej pracy publikacje i wypowiedzi mogły być w każdej chwili zweryfikowane, potwierdzone, odszukane w źródłach – na stronach internetowych, w rocznikach gazet, archiwach nagrań czy bibliotekach. Ta książka jest bowiem dokumentem, a nie klasyczną publicystyką. Niektórzy czytelnicy wyrażali zdziwienie, że w pierwszym tomie prawie w ogóle nie zastosowałem odautorskich komentarzy, poprzestając na kronikarskich relacjach oraz przytaczaniu cytatów. Zapytam jednak, czy wymowa podanych przeze mnie słów, faktów i kontekstów nie była wystarczająca? Czy wymagały specjalnego komentowania wypowiedzi, w których Lech Kaczyński był nazywany „durniem”, „łajniakiem”, „małym człowiekiem” i „s…synem” (Lech Wałęsa), „alkoholikiem”, „bachorem”, „chamem”, „durnym bliźniakiem”, „kurduplem”, „psychopatyczną postacią” i „wariatem” (Janusz Palikot), „charakteropatycznym bliźniakiem”, „ciasnym człowiekiem”, „nędznym agitatorem” i „zacietrzewionym prezydentem” (Stefan Niesiołowski)? A poprzestałem tutaj na wybranych przykładach obelg miotanych przez kilku zaledwie znanych polityków, pomijając wypowiedzi ich kolegów, a także słowa dziennikarzy i celebrytów, takich jak choćby Michał Figurski, który głowę swojego państwa raczył nazwać „małym, głupim, niedorozwiniętym człowiekiem zwanym prezydentem Polski”.
Od razu dodam, że w pracy Przemysł pogardy 2 przytaczam wiele równie bulwersujących, a nawet bardziej porażających zniewag i inwektyw, trzymając się tej samej zasady: czysta prawda faktów zamiast „łopatologicznych” komentarzy. Jestem bowiem przekonany o przenikliwości czytelników – wiem, że potrafią oni wyciągać trafne wnioski i odróżniać dobro od zła na podstawie obiektywnych danych, bez nachalnej interpretacji.
Do kogo adresuję Przemysł pogardy 2? Ufam, że po tę książkę sięgną ci wszyscy, którzy przeczytali część pierwszą, gdyż – jak już wspomniałem – obie wzajemnie się dopełniają i dopiero razem dają pełny obraz zjawiska. Ale wierzę też, że ta nowa pozycja okaże się interesującą propozycją czytelniczą także dla tych, którzy nie mieli w rękach mojej poprzedniej książki i nie przekonali się, jak zmasowany i destrukcyjny był – i nadal jest – przemysł pogardy. Ludzie w Polsce często powtarzają, że – w imię sprawiedliwości i prawdy – sprawców podłych czynów należy wskazywać palcem i nazywać ich po imieniu. To właśnie czynię w niniejszej książce, dokumentując, kto, kiedy, gdzie i w jaki sposób znieważał głowę państwa oraz szefa dużej partii, premiera, a następnie lidera opozycji. Podaję strona po stronie całą masę ściśle udokumentowanych „czynów i rozmów”, niezbite fakty i twarde dowody: nazwiska, funkcje, wypowiedzi, daty, źródła, okoliczności… Można je – zgodnie z logiką przemysłu pogardy – próbować zamilczeć albo zagłuszyć drwiną i śmiechem, ale na pewno nie da się im zaprzeczyć.
Książka Przemysł pogardy 2 to kolejny, mocny dowód w sprawie. Tym ważniejszy, że mamy do czynienia z coraz bezczelniejszymi próbami negowania zjawiska, odrzucania, a nawet wyszydzania zarzutów, przekonywania, że Lecha i Jarosława Kaczyńskich nikt nigdy nie zwalczał tendencyjnie, niesprawiedliwie i bez umiaru. Doprawdy nie było i nie ma przemysłu pogardy? Nie działa(ł) zorganizowany system odzierania tych dwóch polityków z czci i godności? Nie kierowano przeciwko nim ani wcześniej, ani teraz odrażającej mowy nienawiści? Skoro tak, to zapraszam do lektury drugiej już książki o zjawisku, które podobno nigdy nie istniało…
Sławomir Kmiecik
Mowa nienawiści przeciw prezydentowi RP w latach 2005-2010 oraz po jego śmierci
„To dzięki «poważnym» mediom, a nie «Super Expressowi» czy «Faktowi», tygodniami dyskutowaliśmy o stosowności bądź niestosowności wnoszenia na pokład samolotu przez żonę prezydenta kanapek w reklamówce. Tego nie było w roku 2005 za skądinąd ekscentrycznego w zachowaniu premiera Marka Belki. I to upowszechniło się nagle, nieomal z dnia na dzień za premierostwa Kazimierza Marcinkiewicza (potem Jarosława Kaczyńskiego) i za prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Czy to proces naturalny czy fatalny? Moim zdaniem między postrzeganiem prezydenta jako nietykalnego monarchy a traktowaniem go jako śmiesznego facecika nadającego się tylko do obrzucania tortami jest wiele stadiów pośrednich. My niebezpiecznie zbliżyliśmy się do tego drugiego ekstremum”.
Piotr Zaremba, publicysta
(z artykułu na stronie rp.pl – 27 lutego 2011)
„Teraz się wszyscy oburzają, niesmaczą, a zapomnieli jak w dobrym tonie było rzucić żarcik o Kaczyńskim, zadrwić z niego, z PiS-u. Można było nawet okrasić to jakimś wulgarnym wyrazem i nikomu to nie przeszkadzało, bo panowała moda na lżenie Kaczyńskiego. Urągano mu, kpiono…”.
Robert Frycz, twórca strony antykomor.pl
(w rozmowie z publicystą Robertem Mazurkiem, „Rzeczpospolita” – 22-23 września 2012)
„Jeszcze żył Lech Kaczyński, więc i był Irasiad, i Borubar, i – wspomniana już wyżej – sraczka, i kartofle, i guziki, i sznurówki. I Palikot poił meneli alkoholem. I agenci z CBA łapali Bogu ducha winnych lekarzy, i kabarety kwitły i gwiazdy tańczyły. Aż trudno uwierzyć, że to tak niedawno. Czemu nagle zrobiło się tak okropnie cicho?”.
Krzysztof Osiejuk, dziennikarz, bloger
(„Warszawska Gazeta” – 25 stycznia 2013)
„Ośmieszanie i ataki na prezydenta miały służyć przedstawieniu Kaczyńskiego jako głównej przeszkody dla jedności, która musi być usunięta dla dobra ogółu. (…) Głównym celem było przedstawić go jako tego, który cały czas przeszkadza: zamiast łączyć Polaków tylko jątrzy”.
Krzysztof Zielke, publicysta
(„Gazeta Polska” – 3 kwietnia 2013)
„Prezydent był patronem procesu rozwiązania Wojskowych Służb Informacyjnych strzegących interesów imperium. Był wtedy osaczany i kontrolowany. Cyniczni po 1989 r. wdrapali się na górę i wciągnęli za sobą drabiny. Kiedy poczuli się zagrożeni, spuścili na Lecha Kaczyńskiego swoje medialne bulteriery, lisy
i buldogi”.
Robert Tekieli, publicysta
(„Gazeta Polska Codziennie” – 4 kwietnia 2013)
„Z każdym rokiem prezydentury Lecha Kaczyńskiego poziom nieskrywanej niechęci i agresji ze strony rządowej skierowanej przeciwko Pałacowi Prezydenckiemu rósł w zuchwałym tempie. Lech Kaczyński został wrogiem wewnętrznym, z którego można było szydzić, któremu można było utrudniać sprawowanie obowiązków, przed którym ukrywano informacje i raporty”.
Tomasz Rakowski, bloger, przedsiębiorca
(z artykułu na portalu wpolityce.pl – 10 kwietnia 2013)
„Świat się wali… Były esbek Janusz Molka opowiedział – cytuję za «Faktem» – «sensacyjną historię» (…). Lecha Kaczyńskiego zapamiętał jako «dobrotliwego misia» i bardzo pracowitego działacza… Cóż za zmiana! Wczoraj «jadowity karzeł» i «kartofel», dziś «dobrotliwy i pracowity miś», może z jedną tylko wadą: łatwowierności, ponieważ błędnie sądził, jakoby esbecja nie miała bladego pojęcia, że kierował Regionem Gdańskim. No, popatrzcie państwo! Już nie ospały, wiecznie wczorajszy, nieprzytomny facet, który gdy nie spał, to pił, a gdy pił, to bredził i kompromitował ojczyznę w oczach świata, lecz zaangażowany patriota, wpływowy i odpowiedzialny”.
Piotr Cywiński, publicysta
(z artykułu na portalu wpolityce.pl – 24 maja 2013)
„Paweł, student z Kielc na okrągło opowiada żarty o braciach Kaczyńskich, bo wyniki wyborów prezydenckich bardzo go rozczarowały. – Ja głosowałem na Tuska i byłem pewien, że to on wygra, a tu taki kaczy czad… Patrzeć nie mogę na Kaczyńskich w telewizji, to chociaż sobie pożartuję, no nie? Przecież demokracja jest, kto mi zabroni? – pyta młody kielczanin”.
Magdalena Brzezińska, dziennikarka
(„Słowo” – 17 listopada 2005)
„Niektórzy jednak wolą nie czekać na rządy braci Kaczyńskich i już teraz zbierają środki na wyjazd z kraju. Na Allegro pojawiła się ostatnio oferta sprzedaży cegiełek na ten cel. Aukcja długo nie trwała – z powodów regulaminowych usunęli ją pracownicy Allegro”.
Sylwia Miszczak, Marek Grabski, dziennikarze
(z artykułu na portalu Wirtualna Polska – 21 listopada 2005)
„Ależ ta bransoletka wali po oczach. Nie mogę oderwać wzroku. Jaś odwija mankiet i podsuwa mi dłoń pod nos. «Spieprzaj dziadu!» – czytamy czarny napis zdobiący bransoletkę. (…) Jaś bardzo ciężko przeżył wybory. Gdy usłyszał, że Lech Kaczyński został prezydentem, zaniemówił, a potem zaczął przeklinać”.
Tomasz Kwaśniewski, dziennikarz
(„Gazeta Wyborcza”, magazyn „Duży Format” – 28 listopada 2005)
„Ostatnie wybory [w 2005 roku – przyp. SK] zaowocowały wysypem internetowej twórczości satyrycznej oraz zalewem kaczych gadżetów w przystępnych cenach (…). Młodzi Polacy nie tylko kpią z Kaczyńskiego, ale o swojej ojczyźnie znów, jak w latach 80., mówią «ten kraj», znów aktualny stał się podział na «My» – społeczeństwo – oraz «Onych» – władzę. Internauci Polskę nazywają Kaczystanem lub kwaczyzną, proponują, by «sformować klucz i odlecieć jak najdalej stąd»”.
Aldona Krajewska, publicystka
(„Przekrój” – 8 grudnia 2005)
„Okazuje się, że nie można np. wyśmiewać prezydenta Kaczyńskiego. Kolejną reprymendę Radio TOK FM dostało od przewodniczącej Kruk właśnie za złośliwy wierszyk o Lechu Kaczyńskim. Uznała to za naruszenie majestatu Głowy Państwa. Ta szczególna ochrona należy się chyba wyłącznie tej Głowie, bo majestat poprzedniej Głowy był z upodobaniem słownie naruszany przez układ, który wykreował obecną Krajową Radę”.
Ewa Siedlecka, publicystka
(„Gazeta Wyborcza” – 24 marca 2006)
„Zaroiło się od dowcipów o braciach Kaczyńskich. Ludzie śmieją się z ich wzrostu, dykcji, zachowań, a przede wszystkim z tego, że są bliźniakami i mają charakterystyczne nazwisko. No i z tego, że w dzieciństwie grali w filmie «O dwóch takich, co ukradli księżyc»”.
Maciej Myga, dziennikarz
(„Dziennik Wschodni” – 18 maja 2006)
„Koszulki i gadżety o treściach stricte politycznych stały się popularne po ostatnich wyborach parlamentarnych i prezydenckich. Wygrana braci Kaczyńskich zaktywizowała Polaków na niespotykaną po 1989 roku skalę. Zaczęły wyrastać antypisowskie, a potem antykoalicyjne strony www, z których z czasem wypączkowały sklepiki internetowe”.
Magdalena Rychter, dziennikarka
(„Wprost” – 3 czerwca 2007)
„Dobra znajoma prezydenta: «Leszek to jest dobry człowiek. Nie potrafi opanować tego towarzystwa wokół siebie i jest nieszczęśliwy, bo on nie lubi być prezydentem. Co to znaczy, że jest dobry? Przejmuje się krzywdą zwykłych ludzi»”.
Michał Majewski, Paweł Reszka, publicyści
(„Dziennik” – 17-18 maja 2008)
„Chyba chodziło o to, że najważniejsza osoba w państwie w nowym roku będzie opowiadała narodowi jeszcze więcej bajek. Panie prezydencie, to świetny pomysł! Czekamy zwłaszcza na Pańską interpretację sławnej kwestii: «Lustereczko, powiedz przecie, kto jest najlepszym prezydentem na świecie? ». No i oczywiście duże dzieci z przyjemnością wysłuchają nowych wersji Ali Baby i 40 rozbójników, Czerwonego Kapturka i Brzydkiego kaczątka”.
Jacek Lutomski, publicysta
(„Rzeczpospolita” – 20-21 grudnia 2008)
„Lech Kaczyński jest wdzięcznym obiektem plotek i bohaterem anegdot. (…) Rok temu, w dwulecie prezydentury, Piotr Zaremba napisał, że Kaczyński to najlepszy prezydent po 1989. Było to wtedy zdanie pod prąd, bo większość uważała inaczej. Kilka dni temu to samo co Zaremba powiedział Jan Rokita. Też w sytuacji, gdy większość jest innego zdania”.
Piotr Gursztyn, publicysta
(„Dziennik” – 23 grudnia 2008)
„Prezydent Kaczyński w warstwie niektórych zapowiedzi przykuwa uwagę mówieniem o Polsce solidarnej, o obronie najsłabszych, ale w praktyce wędruje od gafy do gafy. Część z nich pamiętamy, o części zapomnieliśmy, bo przywykliśmy”.
Ewa Rosolak, publicystka
(„Trybuna” – 24-26 grudnia 2008)
„Mieliśmy różne, długie i bezsensowne konflikty tworzone przez polityków, a to o samolot dla prezydenta, a to o zapłatę za karetkę pogotowia, która czuwała w Juracie, gdy prezydent spędzał tam wakacje. To wszystko nierealne konflikty polityczne wywoływane po to, by odciągnąć uwagę od tego co jest istotą rzeczy. To co się dzieje, to jest dalszy ciąg takich działań tylko trochę ostrzejszy”.
Paweł Śpiewak, profesor, socjolog, były poseł PO
(w rozmowie z dziennikarką Bernadetą Waszkielewicz, „Rzeczpospolita” – 14 stycznia 2009)
„Lech Kaczyński chce zmienić niekorzystny obraz, który do niego przylgnął. (…) Według działaczy PiS jedną z głównych przyczyn nie najlepszych notowań prezydenta jest przyprawiona mu przez przeciwników gęba polityka kłótliwego, któremu nic nie wychodzi”.
Karol Manys, publicysta
(„Rzeczpospolita” – 6 lutego 2009)
„Nie zdziwiłbym się, gdyby popularność Okrągłego Stołu niebawem drastycznie spadła. Ujawniono bowiem, że był tam Lech Kaczyński. A jak gdzieś pojawiał się Kaczyński, to świadczy to
o tym miejscu jak najgorzej”.
Zdzisław Krasnodębski, profesor, socjolog, filozof społeczny
(„Rzeczpospolita” – 13 lutego 2009)
„Ludzie, patrząc na Lecha Kaczyńskiego, nie widzą jego, tylko jego wizerunek medialny. A że ten jest niekorzystny i krzywdzący prezydenta, to i jego oceny w społeczeństwie są gorsze, niż na to zasługuje”.
Piotr Kownacki, szef Kancelarii Prezydenta RP
(w rozmowie z publicystą Robertem Mazurkiem, „Dziennik” – 18 lipca 2009)
„Badania pokazują, że opinia publiczna widzi w Lechu Kaczyńskim przywiązanego do tradycji patriotę. Ale – obok osobistej uczciwości – jest to jedyna pozytywna cecha przypisywana obecnemu prezydentowi. W jego społecznym wizerunku przeważają wady: mało dynamiczny, niesamodzielny, kieruje się interesem partyjnym, nie dba o interesy zwykłych ludzi”.
Jacek Kucharczyk, socjolog, prezes Instytutu Spraw Publicznych
(„Rzeczpospolita” – 8 kwietnia 2010)
„Opluwany, krytykowany i wyszydzany w czasie swojej prezydentury, dopiero po tragicznej śmierci został doceniony. Taki był prezydent Lech Kaczyński. Odszedł człowiek, którego społeczeństwo nie znało. Szkoda, że prawdę o człowieku poznajemy dopiero po jego śmierci”.
Michał Magrowski, dziennikarz, bloger
(z artykułu na stronie mojeopinie.pl – 12 kwietnia 2010)
„Niepojęte, że przez wszystkie lata sprawowania władzy [przez Lecha Kaczyńskiego – przyp. SK] przebijały się prawie wyłącznie słowa podłe i złe. Zarzuty o sianiu nienawiści, o ksenofobii i zaściankowości. Tak przecież komentowano prezydenckie poszanowanie historii i tradycji, odwołania do moralnych prawd, narodowej dumy czy polskich interesów. Kto i czego bał się w postawie prezydenta, że musiał on być aż tak wyszydzany?”
Anna Wolańska, publicystka
(„Echo Katolickie” – 15 kwietnia 2010)
„Trudno w tych dniach to wytłumaczyć, ale za życia Lech Kaczyński był przez media zaszczuty. Zmasowana manipulacja w przekazach medialnych ostatnich lat niepokoi i każe się zastanawiać nad dojrzałością wolności słowa w Polsce”.
Ewa Stankiewicz, reżyser, scenarzysta filmowy
(„Rzeczpospolita” – 17-18 kwietnia 2010)
„Te wypowiedzi [ośmieszające prezydenta – przyp. SK], wzmacniane komentarzami rozmaitych programów satyrycznych, wchodziły do publicznego obiegu i zaczęły być coraz powszechniej uważane za dopuszczalne. To był dominujący ton opowieści o Lechu Kaczyńskim”.
Igor Janke, publicysta
(„Rzeczpospolita” – 17-18 kwietnia 2010)
„Dla części Polaków ten wizerunek Lecha Kaczyńskiego, jaki teraz otrzymują w mediach, jest czymś nowym i zaskakującym. Okazuje się bowiem, że był nie tylko wielkim patriotą, dbającym o pamięć historyczną, ale prawdziwym mężem stanu, cenionym i szanowanym na świecie przez przywódców innych krajów. (…) Wcześniej cyniczni gracze polityczni, powiązani z różnymi grupami interesu, dla których niewygodni są ci, którym leży na sercu dobro Polski, inicjowali poprzez media akcje dyskredytowania swych przeciwników. Wszystkich stających im na drodze – w tym także prezydenta Lecha Kaczyńskiego”.
Jerzy Żyżyński, profesor, ekonomista
(„Nasz Dziennik” – 17-18 kwietnia 2010)
„To ludzie [na Krakowskim Przedmieściu – przyp. SK], którzy nie uwierzyli w wykreowany wizerunek prezydenta, niezależnie od posiadanych poglądów politycznych. Część z nich stanowią zwolennicy Lecha Kaczyńskiego, których chciano zepchnąć do niszy. Śmierć prezydenta i atmosfera żałoby sprawiły, że mogli wyjść z flagami i powiedzieć: «Jesteśmy. I zamierzamy być» (…) Niektórzy publicyści – jak Ireneusz Krzemiński – chcieli ich uznać za mniejszość bezpowrotnie odchodzącą w przeszłość”.
Barbara Fedyszak-Radziejowska, socjolog
(w rozmowie z dziennikarką Barbarą Stefańską, „Polska” –23 kwietnia 2010)
„Lech Kaczyński był prezydentem Rzeczpospolitej przez ponad 4 lata. Wyborcy nie będą już mieli, niestety, okazji, aby osądzić tę prezydenturę wedle demokratycznej procedury, jaką są zawsze powszechne wybory. Ich werdykt pozostanie nieznany, nawet jeśli dziś, w atmosferze powszechnej żałoby, wydaje się, że oto wielu przejrzało na oczy i zobaczyło wielkość, której wcześniej nie dostrzegali. Czy przez 4 lata mieli zaburzenia wzroku, słuchu i rozumu?”.
Jerzy Baczyński, Janina Paradowska, publicyści
(„Polityka” – 24 kwietnia 2010)
„Patrzyłam z przerażeniem na wizerunek prezydenta Polski w publikatorach. Byliśmy długie lata za granicą, są sympatie i antypatie, ale to, jak Polacy to robili, było dla nas niesłychane. Tym bardziej, że prezydenta znamy i wiemy, jaki to był człowiek. To było tak krzywe zwierciadło, że mnie po prostu serce bolało”.
Inka Forycka, wieloletnia znajoma Lecha Kaczyńskiego
(„Wprost”– 25 kwietnia 2010)
„Ludzie tak wykpiwani jak Lech i Maria Kaczyńscy, z tak kiepskimi notowaniami, nagle mają rekordowo wysokie oceny. Dlaczego? Bo ludzie zdali sobie sprawę, że w rzeczywistości byli inni, i zaczęli ich oceniać samodzielnie”.
Joanna Kluzik-Rostkowska, posłanka PiS
(w rozmowie z publicystą Robertem Mazurkiem, „Rzeczpospolita” – 30 kwietnia-3 maja 2010)
„Pies Irasiad, piłkarze Borubar i Pereiro, małpa w czerwonym itp. – prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, jak każdemu, zdarzały się mniejsze lub większe wpadki. Miał fatalną u polityka skłonność do przekręcania nazwisk. Ale wyśmiewano nie tylko jego lapsusy, lecz także niski wzrost, a małpki z alkoholem kupione przez jego kancelarię stały się tematem tygodnia”.
Mariusz Cieślik, publicysta
(„Newsweek Polska” – 23 maja 2010)
„Krótko po katastrofie Machałę [Tomasza, reportera Polsatu – przyp. SK] przed Pałacem Prezydenckim napadł człowiek krzyczący: « I co, panie Machała, zadowolony pan!». Zanim odciągnęła go żona, wygarnął dziennikarzowi, że media zaszczuły Lecha Kaczyńskiego”.
Elżbieta Rutkowska, dziennikarka
(„Press” – maj 2010)
„Jeden z odbiorców największej ilości niewybrednych epitetów – Prezydent Lech Kaczyński już nie żyje. Szkoda, że dopiero po Jego śmierci można było usłyszeć o jego patriotyzmie, inteligencji, świetnej pamięci, pięknej miłości małżeńskiej”.
Zbigniew Kaliszuk, bloger, były lider Akademickiego Stowarzyszenia Katolickiego Soli Deo
(z artykułu na stronie www.fronda.pl – 2 lipca 2010)
„Proszę zwrócić uwagę na to, że jedyną «kompromitującą» rzeczą, jaką dziennikarze znaleźli na Lecha było wspomnienie przez niego jakiejś myśli Lenina w pracy doktorskiej (przy okazji starano się w ten sposób podważyć jego «antykomunizm»). Nie miał epizodu w PZPR, nie był TW, nikomu nawet nie przyszłoby do głowy oskarżyć go o coś takiego”.
Mariquita, blogerka
(z artykułu na portalu salon24.pl – 5 lutego 2011)
„Celem było odebranie L. Kaczyńskiemu wszelkiego prestiżu, aby umniejszyć jego osobę i zminimalizować do takiej pozycji, żeby w odczuciu tłumu uchodził za pariasa, jednostkę, której nie warto słuchać i z którą nie warto się liczyć. Przy poparciu środków tłumotwórczych (TVN, «GW», etc.) zabieg był bardzo prosty i skuteczny”.
Marek Zambrzycki, politolog, działacz społeczny
(„Pieniądze i Więź” nr 52 – jesień 2011)
„Lech Kaczyński odbierający w najdziwniejszych sytuacjach swoją wielką komórkę, bo uważał – wbrew stereotypowi – że od dziennikarzy trzeba odbierać. Lech Kaczyński nad kieliszkiem koniaku, snujący arcyciekawe i arcyważne opowieści o «Solidarności»(…) Był głęboko ludzki w swoich fascynacjach, rozterkach, także pretensjach do świata. Szedł wbrew modom i poprawnościom, lewicowo-liberalnym, ale i prawicowym. Człowiek osobny, nie do podrobienia, nie do zastąpienia”.
Piotr Zaremba, publicysta
(„Sieci” – 25 marca 2013)
„Antypisowskie wzmożenie nie osłabło nawet po upadku rządu i wygraniu wyborów przez Platformę Obywatelską. Mimo, że PiS znalazł się w opozycji, chciano go politycznie anihilować. Dość dobrze ilustrują to wiecowe zawołania Radosława Sikorskiego o «dorzynaniu watah» i «byłym prezydencie Kaczyńskim», gdy Lech Kaczyński jeszcze żył i sprawował najwyższy urząd w państwie. Na efekty takiej nagonki nie trzeba było długo czekać. «Pisowskie watahy», z urzędującym prezydentem na czele, zostały co najmniej symbolicznie dorżnięte w Smoleńsku”.
Czarek Czerwiński, dziennikarz, bloger
(z artykułu na portalu blogpress.pl – 1 czerwca 2013)
„Gdy o Aleksandrze Kwaśniewskim powiedziano kiedyś, że był urżnięty na grobach pomordowanych oficerów polskich – a był – to od razu podniosły się głosy oburzonych elit, że tak nie można mówić o prezydencie. O Lechu Kaczyńskim przez cztery lata mówiono nieprawdopodobne obrzydlistwa. Gdzie była elita? Protestowała? Nie. Dlaczego? Bo jej się to podobało. Za doprowadzenie kraju do takiej degrengolady PO powinna być obłożona infamią”.
Ryszard Legutko, profesor, filozof, europoseł PiS
(w rozmowie z dziennikarką Elizą Olczyk, „Rzeczpospolita” – 1-2 czerwca 2013)
ROK 2005
Władza Lecha Kaczyńskiego i jego brata to kaczyzm – polska odmiana totalitaryzmu > 5 maja 2005
Kilka miesięcy przed zwycięstwem PiS w wyborach parlamentarnych i Lecha Kaczyńskiego w prezydenckich – podczas debaty w sprawie skrócenia kadencji Sejmu – Joanna Senyszyn z SLD jako pierwszy polityk użyła pejoratywnego terminu „kaczyzm”. Posłanka postkomunistycznej lewicy z pomocą tego neologizmu zarzuciła Lechowi i Jarosławowi Kaczyńskim ciągoty autorytarne. Tym tropem poszedł internauta o nicku Vega, gość forum na stronie pclab.pl, który przed wyborami prezydenckimi (4 października 2005) wieszczył: „Jeśli kaczy scenariusz się sprawdzi, to będziemy świadkami nowego rodzaju totalitaryzmu zwanego kaczyzmem”. Kiedy „stało się” i bracia Kaczyńscy wygrali parlamentarne i prezydenckie wybory, Senyszyn słowo „kaczyzm” zaczęła odnosić do sposobu sprawowania władzy przez prezydenta i jego brata. W internecie można znaleźć wiele wypowiedzi, w których posłanka lewicy nawiązywała do „kaczyzmu”. Parafrazowała na przykład pierwsze zdanie Manifestu Komunistycznego słowami: „Widmo krąży po Polsce – widmo kaczyzmu”, ostrzegała z trybuny sejmowej: „W systemie kaczystowskim będzie Ziobro tolerancji dla lewicy” albo straszyła: „Nadchodzi kaczyzm. Czy znajdzie się dość odważnych posłów, żeby powstrzymać totalitaryzm?”. Pytana o definicję kaczyzmu, tak odpowiedziała (8 grudnia 2005) na łamach „NIE”: „To polska odmiana totalitaryzmu XXI wieku. Czerpie z totalitaryzmów europejskich i południowoamerykańskich. Bierze z nich różne elementy. To wszystko w tym kaczyzmie się miesza. Ograniczanie demokracji, swoisty zamordyzm, cenzura. (…) W miarę umacniania się rządów braci Kaczyńskich kaczyzm będzie rozkwitał. Zacznie się otwarte ograniczanie wszelkich działań, które zostaną uznane za nieprawomyślne i niezgodne z doktryną wyznawaną przez bliźniaków. (…) Kaczyzm jest groźny dla demokracji. Jest jej przeciwieństwem”.
Psychologia kłótliwych bliźniaków Kaczyńskich jest sprawą wagi państwowej > 28 maja 2005
Jeszcze przed wyborami Bianka Mikołajewska opublikowała w tygodniku „Polityka” artykuł pod tytułem „Bracia spod znaku Bliźniąt”, który był publicystyczną analizą charakterów i postaw życiowych Lecha i Jarosława Kaczyńskich, napisaną ze sporą dozą ironii. Autorka podkreśliła, że obaj bracia szykują się do przejęcia władzy w Polsce, gdyż „Lech jest dziś najpoważniejszym kandydatem na prezydenta, a Jarosław może nawet na premiera, a co najmniej na wicepremiera czy marszałka Sejmu”. A w tej sytuacji – przekonywała dziennikarka – „psychologia bliźniaków staje się kwestią wagi państwowej”. Dalej, poddając drobiazgowej analizie osobowości obu braci, zauważyła, że są bliźniętami nie tylko w sensie biologicznym, lecz również zodiakalnym, gdyż urodzili się 18 czerwca. Mikołajewska przypomniała, że obaj Kaczyńscy od wielu lat mają opinię politycznych awanturników, i że już w 1993 roku w rankingu „największych oszołomów wśród polityków”, przeprowadzonym przez agencję SMG/KRC na zlecenie „Gazety Wyborczej”, pierwsze miejsce zajął Jarosław, a drugie – Lech. Autorka artykułu zastanawiała się, dlaczego bracia nawet w 2005 roku, u szczytu powodzenia, mają największy spośród wszystkich polityków elektorat negatywny i jakie ich cechy o tym mogą decydować. Anonimowy specjalista od opracowywania portretów psychologicznych wyjaśnił, że gdy jeden bliźniak wchodzi w konflikt, to drugi także staje się stroną. „Jak w dzieciństwie: gdy jednego biją, drugi podbiega i daje przeciwnikowi kopa w kostkę” – wytłumaczył obrazowo ekspert, wyrażając przy tym takie oto przypuszczenie: „Prawdopodobnie koledzy dokuczali bliźniakom. Być może wtedy doszli oni do wniosku, że cały świat jest przeciwko nim – pełen nieżyczliwych sił”. Dziennikarka „Polityki” przypomniała przy tej okazji, że bracia Kaczyńscy sami w wywiadach przyznawali, że jako dzieci musieli się często bić, ale nie dała jednoznacznej odpowiedzi, kto prowokował bójki: „zawistni koledzy czy niesforne bliźniaki”. Stwierdziła natomiast, że Lech i Jarosław są podejrzliwi, nieufni i „nie wybaczają tym, którzy zdradzili (a za zdradę mogą uznać nawet odmienne zdanie na jakiś temat)”.
Lech Kaczyński ma małego fiutka. Jak bardzo, zademonstruj to na własnej piersi > czerwiec 2005
Na znak protestu przeciwko zakazowi parady równości, który Lech Kaczyński wydał jeszcze jako prezydent Warszawy – grafik Grzegorz Laszuk opracował projekt koszulki z napisem: „Kaczyński ma małego fiutka.org”. Był to biały T-shirt z umieszczonym na wysokości piersi, prostokątnym czarno-białym zdjęciem dłoni, która palcami (kciukiem i wskazującym) wykonywała gest:
„o, taki mały”. W lewym dolnym rogu fotografii widniał czarny prostokąt, a w nim (białe wersaliki) – wspomniane hasło: „Kaczyński ma małego fiutka.org”. Koszulki można było kupić w internetowym sklepie Magazynu Sztuki. Według relacji mediów, przed wyborami prezydenckimi w 2005 roku sprzedawały się jak ciepłe bułeczki, ale i po zwycięstwie Lecha Kaczyńskiego miały spore wzięcie. Projekt Laszuka został pokazany na pierwszej wystawie koalicji Polskiej Sztuki Politycznej, która na przełomie września i października 2005 roku odbyła się w Kolonii Artystów PGR-Art w Gdańsku, a krótko potem był również eksponowany w Składnicy Sztuki w Olsztynie. Twórca koszulki z motywem „fiutka Kaczyńskiego”, zawodowo zajmujący się grafiką użytkową, przedstawiał się jako „były anarchista”. W ramach politycznej aktywności wykonywał grafiki, między innymi kartki kampanijne, dla partii Zieloni 2004. Należy do współtwórców teatru Komuna Otwock, który później zmienił nazwę na Komuna Warszawa.
Lech Kaczyński tak chce wygrać, że nieuczciwie wykorzystuje stronę internetową > październik 2005
Posłanka Renata Beger z Samoobrony w czasie kampanii prezydenckiej pozwała w trybie wyborczym Lecha Kaczyńskiego, bo była oburzona tym, że strona www.beger.pl po kilku sekundach przekierowuje internautów na witrynę kandydata PiS na prezydenta. Sztab pozwanego zapewnił, że nie ma z tym nic wspólnego. Współpracownicy Lecha Kaczyńskiego tłumaczyli w mediach, że sytuacja jest wręcz z pogranicza komedii, gdyż nikt przecież nie mógłby uwierzyć, że Renata Beger z rozmysłem reklamuje kandydata PiS. Sąd podzielił ten pogląd i oddalił pozew, uznając sprawę za dowcip. Stwierdził też, że stworzenie technicznej możliwości przekierowania strony internetowej nie jest rozpowszechnianiem informacji, a dane na obu witrynach są prawdziwe i nie przysparzają zwolenników żadnej z przeciwnych stron. Działaczka Samoobrony odwołała się do sądu apelacyjnego, ale ten podtrzymał postanowienie sądu niższej instancji.
Kaczyński prezydentem Polski? Jedyne wyjście to jak najszybciej uciec z kraju! > od 23 października 2005
Już pół godziny po ogłoszeniu wyniku wyborów prezydenckich 18-letni wówczas maturzysta z Kołobrzegu, Michał, wraz ze znajomymi stworzył w internecie stronę www.wyprowadzamsie.go.pl. Autorzy opublikowali w sieci odezwę: „Kaczyńskiej Polsce mówimy nie. Wpisuj się na listę, jeśli chcesz uciec z kaczorlandii razem z nami”. W ciągu zaledwie kilku dni pojawiło się niemal dwa tysiące wpisów z całej Polski. Przeważały deklaracje od osób bardzo młodych, w wieku od 14 do 22 lat. „Gazeta Wyborcza” (magazyn „Duży Format” – 28 listopada 2005) zapytała inicjatora akcji, czym kierował się tworząc stronę dla potencjalnych uciekinierów z kraju. Internauta odpowiedział w ten sposób: „Czułem się zawiedziony i zdenerwowany. Nie kląłem, nie rzucałem przedmiotami, tylko postanowiłem to odreagować. Ta strona to miał być żart”. Kołobrzeski maturzysta dodał też, że nosi się z zamiarem wstąpienia do młodzieżówki Platformy Obywatelskiej. Na fali niezadowolenia z wyborczego zwycięstwa Lecha Kaczyńskiego powstawały również podobne strony, zachęcające do opuszczenia Polski, na przykład uciekaj.org. Nawiązaniem do tego hasła były liczne żarty internetowe, między innymi przerobiona reklama producenta sprzętu kajakowego, na której umieszczono zdjęcie nowego prezydenta i hasło: „ON już wygrał wybory… masz 250 mil do Szwecji”. Ten motyw wykorzystał 22-letni student, który stronę www.uciekaj.glt.pl – z rysunkiem kajaków i zachętą, by uciekać przez Bałtyk – założył w wyborczą noc po zwycięstwie Lecha Kaczyńskiego. Autor przyznał w mediach, że od czasu zamieszczenia materiału z kajakami odnotował ogromny ruch na swej stronie i zaczęły do niego pisać setki osób.
Kto przeciw Lechowi Kaczyńskiemu – w górę kartki z napisem: „Spieprzaj, dziadu!” > 25 października 2005
Dwa dni po drugiej turze wyborów prezydenckich, w których Lech Kaczyński wygrał z Donaldem Tuskiem, na placu Zamkowym w Warszawie odbył się happening, podczas którego kilkudziesięciu młodych ludzi chodziło przez kilka minut wokół kolumny Zygmunta w koszulkach z napisem „Spieprzaj, dziadu!” (sformułowania tego użył w 2002 roku Lech Kaczyński wobec natrętnego przechodnia). Była to akcja typu flash mob, wtedy w Polsce mało jeszcze upowszechniona. Przedsięwzięcia tego typu polegają na tworzeniu w miejscu publicznym sztucznego tłumu przez ludzi, którzy gromadzą się niespodziewanie i przeprowadzają krótkotrwałe działania, będące zaskoczeniem dla przechodniów. W takiej akcji uczestniczą nieznane sobie osoby, zwołujące się w konkretnym miejscu i czasie za pośrednictwem internetu lub SMS-ów.
Uczestnicy warszawskiego flash moba przeciwko wynikowi wyborów prezydenckich wyróżniali się nie tylko koszulkami z hasłem „Spieprzaj, dziadu!”, ale także tym, że ułożyli to wyrażenie, trzymając przed sobą kartki z poszczególnymi literami. Podobna akcja została zorganizowana w Warszawie przy stacji metra Centrum. Młodzi ludzie rozdawali zainteresowanym kartki formatu A3, na których było wydrukowane wielkimi literami hasło „Spieprzaj, dziadu!”. Punktualnie o godzinie 20 inicjator flash moba, 37-letni Krzysztof, socjolog z Politechniki Warszawskiej, dmuchnął w gwizdek i na ten sygnał kilkadziesiąt osób podniosło w górę kartki. Towarzyszyły temu, krzyki, gwizdy, piski i śmiechy, a przypadkowi przechodnie z zaskoczeniem patrzyli na las rąk ze znaną wypowiedzią Lecha Kaczyńskiego na kartkach. Po pięciu minutach wszyscy schowali hasła. Inicjator akcji, Krzysztof, tak objaśnił swoją motywację „Gazecie Wyborczej” (magazyn „Duży Format”, 28 listopada 2005): „Przez cytat z wypowiedzi prezydenta elekta, który trzymam w ręku, wyrażam smutek, żal, frustrację, ale też to, że się nie zgadzam i się nie poddaję”.
Lech i Jarosław chcą leniuchować – tak jak Jacek i Placek z filmu, w którym zagrali > październik 2005
Niemal natychmiast po podwójnym sukcesie wyborczym PiS i Lecha Kaczyńskiego, w internecie pojawiły się fragmenty nieco zapomnianego film Jana Batorego „O dwóch takich, co ukradli księżyc” z 1962 roku, w którym – jako 12-letni chłopcy – zagrali bracia Lech i Jarosław Kaczyńscy. Film, zrealizowany na podstawie baśni Kornela Makuszyńskiego, to opowieść o dwóch psotnikach z biednej wsi Zapiecek, którzy nie chcą uczciwie pracować, wolą ukraść i spieniężyć księżyc. Internautom szczególnie spodobała się ta część filmu, w której bliźniacy toczą taką oto rozmowę: „– Ty, jakby nam się udało, ale bylibyśmy bogaci. – No, i nie musielibyśmy nic robić. – I tak nic nie robimy. – No tak, ale wtedy w ogóle nic byśmy nie robili”. Fragment filmu „O dwóch takich, co ukradli księżyc” z tym właśnie dialogiem stał się przebojem w internecie. Jako satyryczne odniesienie do polskiej polityki był masowo oglądany w sieci, a także rozsyłany między znajomymi za pośrednictwem poczty elektronicznej.
Jeszcze Lech Kaczyński nie zaczął urzędować, a już naraża Polaków na wydatki > 18 listopada 2005
Krytyce za… nadużywanie władzy Lech Kaczyński został poddany zanim zaczął urzędowanie w Pałacu Prezydenckim. Pierwszy pretekst pojawił się, gdy po wygranych wyborach prezydent-elekt wybrał się z żoną na krótki urlop do Włoch na pokładzie samolotu Tu-154 z wojskowego specpułku. Informując o tym, Radio RMF FM komentowało, że nowy prezydent szybko polubił smak władzy. Padły wyliczenia, że triumfator wyborów prezydenckich dostał najpierw pałacyk i ochronę, a rządowy samolot to kolejny przywilej polityka, który jeszcze nie objął urzędu. Przypomniano, że tupolew zabiera na pokład do 174 pasażerów, a z państwem Kaczyńskimi poleciało jedynie kilka osób. Pytano, dlaczego na kilkudniowe wakacje na Sycylię prezydent Kaczyński udał się Tu-154, a nie samolotem rejsowym. Współpracownicy prezydenta-elekta tłumaczyli, że takie są wymogi bezpieczeństwa, ale rozgłośnia dowodziła, że z punktu widzenia prawa Lech Kaczyński pozostawał nadal osobą prywatną. Korzystając z pomocy eksperta lotniczego Tomasza Hypkiego, stacja oszacowała, że w sumie „sycylijskie podróże prezydenta-elekta pochłonęły dobrych kilkadziesiąt tysięcy złotych”. Następnego dnia także „Trybuna” narzekała, że Lech Kaczyński poleciał na wakacje za pieniądze podatników. W sekretariacie nowego prezydenta dziennikarze uzyskali informację, że wszystkie sprawy dotyczące organizacji transportu, kosztów, działań Biura Ochrony Rządu, były po stronie kancelarii ustępującego prezydenta. Innymi słowy, gest wobec swego następcy wykonał Aleksander Kwaśniewski.
„Spieprzaj, dziadu!” na koszulkach, czyli pokaż, że nie lubisz Lecha Kaczyńskiego > od jesieni 2005
Po zwycięstwie Lecha Kaczyńskiego w drugiej turze wyborów prezydenckich na ulicach pojawiły się osoby noszące bawełniane koszulki z napisem „Spieprzaj dziadu!”, nawiązującym do słynnej wypowiedzi Lecha Kaczyńskiego z kampanii samorządowej w 2002 roku. Jedną z pierwszych osób, które samodzielnie zaprojektowały i zamówiły u wytwórcy T-shirty z tym hasłem był – przedstawiony w reportażu „Gazety Wyborczej” (magazyn „Duży Format”, 28 listopada 2005) – 23-letni Michał, student informatyki i pracownik firmy informatycznej. Autor tekstu, Tomasz Kwaśniewski, tak opisał „polityczną” odzież tego młodego mieszkańca Warszawy: „Pierwsza maksymalistyczna: żółta kaczka wpisana w koło i przekreślona. Obok napis «Spieprzaj dziadu!». Druga minimalistyczna: na brązowo-kremowej koszulce, na wysokości klatki piersiowej, idzie biały pasek, który delikatnie przechodzi w kaczkę i napis «Spieprzaj dziadu!»”. Koszt jednej takiej koszulki wynosił niemało – 49 złotych, ale student za darmo oferował dziennikarzowi projekty.
Bawełniane koszulki z napisem „Spieprzaj dziadu!” w skali masowej i w znacznie niższej cenie rozprowadzał serwis internetowy spieprzajdziadu.com, utworzony zaraz po wyborczym zwycięstwie Lecha Kaczyńskiego. Można je było tam kupić w cenie 30 złotych za sztukę. Ten sposób dystrybucji sprawiał, że „antykaczyńskie” koszulki stały się dość popularnym gadżetem, przez co realizowały pierwotną ideę T-shirtów z nadrukiem mającym wyrażać osobiste przekonania polityczne czy światopoglądowe ich „nosicieli”. Trzeba bowiem przypomnieć, że moda na takie „zaangażowane” koszulki upowszechniała się w Stanach Zjednoczonych już na przełomie lat 60. i 70. Wówczas młodzi ludzie, zwłaszcza hipisi, zaczęli nosić odzież z hasłami pacyfistycznymi, wyrażającymi sprzeciw wobec wojny w Wietnamie i krytykującymi politykę prezydenta Richarda Nixona. Koszulki z napisami i emblematami skierowanymi przeciwko „Kaczorowi” były kolejnym wcieleniem tej ogólnoświatowej mody.
Prezydentowi Kaczyńskiemu mówimy Fuck the Duck, nosząc stosowną garderobę > od jesieni 2005
W sklepach internetowych, na bazarach, targowiskach, ulicznych stoiskach, czy na deptakach w kurortach były do kupienia także inne koszulki „antykaczyńskie”, na przykład z karykaturami braci Kaczyńskich i napisem „Atak klonów”. Najbardziej upowszechniły się jednak T-shirty, których głównym motywem były kaczki. Dużą popularność zyskała koszulka w żółtym, czyli „kaczym” kolorze, z nadrukowaną głową kaczki w koronie oraz bijącym po oczach, dużym, czarnym i niecenzuralnym (tyle, że angielskim) napisem „Fuck the Duck”. Inna wersja przedstawiała to samo hasło na białym tle, ale z mocniej wybitym słowem „fuck”, a także dopiskiem „Zakaz kwakania” oraz symbolem kaczki w przekreślonym czerwonym kole. Były też koszulki z nadrukiem dwóch pływających kaczek i umieszczonym nad nimi hasłem „Teraz k*** my”, ze zmodyfikowanym godłem Polski przedstawiającym białego orła na czerwonym tle, który miał kaczą głowę i kacze łapy, a także z prostym, dużym napisem: „Kaczory PiSiory”.
Noszę na sobie to, co chcę powiedzieć: Lech Kaczyński nie jest moim prezydentem! > od jesieni 2005
Bardzo dosłowne w przekazie były białe koszulki ze zdjęciowym wizerunkiem Lecha Kaczyńskiego oraz rzucającym się w oczy, czerwonym napisem: „Nie mój prezydent”. To narodowo-patriotyczne zestawienie kolorów występowało najczęściej, ale garderoba informująca, że noszące ją osoby nie uważają Lecha Kaczyńskiego za swego prezydenta występowała w różnych barwach i wariantach graficznych. Ich wspólną cechą było tylko jedno: mocne wybicie głównego hasła. Twórcy T-shirtów nie pozostawiali wątpliwości, co do ideowego przesłania drukowanego na oferowanej klientom odzieży. Reklama takich koszulek w internecie głosiła, że są one „z całkowicie politycznymi motywami, które pozwalają wyrazić w jakiś sposób żal, trwogę, rozpacz i niezadowolenie z wyników ostatnich wyborów w III RP”.
Reporter chce prawdy o Lechu Kaczyńskim. I pyta, czy prezydent wrzeszczy na ludzi > 23 grudnia 2005
Jak Lech Kaczyński traktuje ludzi? Czy jest na przykład porywczy? Może wrzeszczy? – takie pytania w dniu uroczystego zaprzysiężenia nowego prezydenta RP dziennikarz TVP Mikołaj Kunica zadawał przez telefon publicystce Teresie Bochwic. Zdarzenie to opisała potem w książce Lech Kaczyński. Portret. Był dzień przed Wigilią Bożego Narodzenia, w telewizji zaczynała się transmisja z uroczystości w Sejmie, za chwilę na salę miał wejść prezydent-elekt, a tymczasem reporter naciskał, że do wieczornych „Wiadomości” potrzebuje 40 sekund opinii o Lechu Kaczyńskim. Publicystka tłumaczyła, że na początku lat 90. w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego w kancelarii Lecha Wałęsy pracowała z Jarosławem Kaczyńskim i to z nim przeprowadziła wywiad-rzekę, ale Kunica nie dawał za wygraną: „No, ale Lech Kaczyński też tam był”. Po czym w chwili, kiedy prezydent przed Zgromadzeniem Narodowym wypowiadał akurat formułę zaprzysiężenia, dziennikarz chciał koniecznie usłyszeć, w jaki sposób Lech Kaczyński odnosi się do współpracowników i czy nie robi czegoś dziwnego. Kiedy padło pytanie, czy prezydent „wrzeszczy” na ludzi, zniecierpliwiona Teresa Bochwic odpowiedziała: „Nie. A taka wiadomość pana zdaniem byłaby dziś obywatelom najpotrzebniejsza? Panie Kunica, niech chociaż dzisiaj da mu pan spokój. Przecież to jego wielki dzień, nasz wielki dzień” – dodała, kończąc rozmowę.
ROK 2006
Z jaj zapłodnionych w tajnej akcji wyklują się bliźniaki, które zbudują w Polsce IV RP > styczeń 2006
Lewicowy portal alternatywa.com upowszechniał w internecie krótkometrażowy film „Gramy hejnał”, który – jak wyjaśniono – powstał pod wpływem inspiracji sztukami Sławomira Mrożka oraz karierą prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego brata bliźniaka Jarosława. Obraz ten stanowił surrealistyczną wizję z gatunku political-fiction, z silnie zaznaczonym akcentem komediowym, a ściślej – groteskowym. Akcję umiejscowiono w PRL, były nawiązania do seriali „Czterej pancerni i pies” i „Stawka większa niż życie”, a bohaterowie prowadzili ściśle tajną operację zapłodnienia dwóch jaj, z których w przyszłości miały się wykluć bliźniaki. Bracia ci zostali przeznaczeni do objęcia najważniejszych funkcji w państwie, po to, by następnie mogli przeprowadzić misję stworzenia w Polsce IV RP. Film, zrealizowany latem i jesienią 2005 roku, był dostępny na stronie alternatywa.com w formacie DivX, a także upowszechniany w niezależnym obiegu na płycie DVD.
Lech Kaczyński na okładce pierwszego numeru TKM – Tygodnika Każdego Mohera > styczeń 2006
Na satyrycznych portalach internetowych pojawiła się, w formie rzekomej promocyjnej zapowiedzi wydawniczej, okładka fikcyjnego czasopisma „TKM – Tygodnik Każdego Mohera”, z autentycznym zdjęciem Lecha Kaczyńskiego siedzącego za biurkiem. Tytuł był wieloznaczny: nawiązywał do magazynu z erotyką „CKM”, a jednocześnie do określenia „Teraz k… my”, którego w 1997 roku użył ironicznie Jarosław Kaczyński, opisując nieformalną „partię” na polskiej prawicy (w AWS), którą miała cechować chęć zajmowania stanowisk rządowych zamiast dokonywania naprawy państwa. W przypadku rzekomo „nowego czasopisma” rozwinięcie skrótu TKM jako „Tygodnik Każdego Mohera” odnosiło się do tzw. moherów, czyli starszych pań noszących moherowe berety, a przynależących do konserwatywno-narodowego nurtu polskiego katolicyzmu skupionego wokół Radia Maryja. Głównym materiałem w „TKM” był artykuł śledczy: „Co było pierwsze… Jajko czy Kaczka? Ujawniamy nagą prawdę”. „Redakcja” zajawiała także wykaz „99 nowych przykazań”, poradnik „Jak rozpalić stos, zlustrować się, napisać donos” oraz artykuł Donalda Tuska pod tytułem „O dwóch takich, co okradliby i księżyc…”. Cenę fikcyjnego pisma, którego twarzą został Lech Kaczyński, ustalono na „co łaska”, ale „nie mniej niż 15 zł”.
Prezydenta Kaczyńskiego można obrażać tak jak bezdomny Hubert H., czyli po lufie > 3 lutego 2006
„Dziad, który nie spieprza” – tak gazeta „Nowy Dzień” zatytułowała artykuł na temat „pierwszego procesu o znieważenie prezydenta Kaczyńskiego”, czyli w sprawie obelg miotanych przez bezdomnego Huberta H. Dziennik wydawany przez spółkę Agora wyjaśnił czytelnikom, że mężczyzna ten „za złorzeczenie «kaczkom» został jako pierwszy w Polsce oskarżony o znieważenie prezydenta Lecha Kaczyńskiego”. Na podstawie lektury artykułu można było odnieść wrażenie, że to głowa państwa lub jego urzędnicy zabiegają o ukaranie kloszarda. Taki ton pobrzmiewał także w innych mediach, które sugerowały, że ściganie „menela” to przejaw przewrażliwienia głowy państwa na punkcie swej godności. A jak było naprawdę? Siedem dni po zaprzysiężeniu prezydenta (30 grudnia 2005) pijany Hubert H. krzyknął „Wy kmioty Kaczyńskiego!” do policjantów, którzy wylegitymowali go na Dworcu Centralnym w Warszawie. Potem puścił wiązankę przekleństw i złorzeczeń odnoszących się do „kaczek” i prezydenta. Wrzeszczał między innymi, że on „pierdoli taki kraj, złodziei Kaczyńskich”. Z urzędu wszczęte zostało prokuratorskie śledztwo – Lech Kaczyński nie miał wtedy nawet pojęcia, że został znieważony przez nietrzeźwego włóczykija. Ten tymczasem stał się gwiazdą mediów, a do dyskusji o „wrogu publicznym IV RP” włączyli się satyrycy, publicyści, prawnicy i politycy. Były minister w kancelarii prezydenta Lecha Wałęsy, Mieczysław Wachowski, kpił, że sprawa przypomina los oberżysty z Przygód dobrego wojaka Szwejka, który trafił do aresztu za stwierdzenie „Muchy obsrały Najjaśniejszego Pana”. Po wielomiesięcznym śledztwie i serii medialnych kpin sąd ostatecznie (12 grudnia 2006) umorzył postępowanie, uznając, że wprawdzie doszło do zniewagi, lecz społeczna szkodliwość czynu była znikoma. W uzasadnieniu wyroku sędzia Anna Ptaszek podkreśliła, że „nietrzeźwa osoba nie mogła realnie i dotkliwie naruszyć powagi i godności urzędu Prezydenta RP w taki sposób, aby jej postępek należało uznać za czyn społecznie niebezpieczny – nawet jeśli posłużyła się ostrym i wulgarnym słownictwem”. Następnego dnia „Trybuna” donosiła „wesoło”, że „Kaczyńskiego można obrażać, ale po lufie”.
Nowe wybory? To tylko kaczy blef, czyli pic partyjnego prezydenta i jego brata > 14 lutego 2006
„Kaczka polityczna” – tak „Gazeta Wyborcza” zatytułowała na pierwszej stronie czołówkowy artykuł o niedoszłym rozwiązaniu Sejmu przez Lecha Kaczyńskiego. Była to czytelna gra słów, wykorzystująca nazwisko prezydenta oraz sformułowanie „kaczka dziennikarska”, oznaczające informację nieprawdziwą, zmyśloną w celu „podkręcenia” emocji. W interpretacji nagłówka pomagał jeszcze duży rysunek Jacka Gawłowskiego: karta do gry z literą K, na której zamiast wizerunku króla była karykatura Lecha Kaczyńskiego. Czego dotyczył główny tekst? Wojciech Szacki opisał finał pełnego napięcia kryzysu sejmowego wokół nie uchwalonej na czas ustawy budżetowej. Sprawa mogła skończyć się rozwiązaniem parlamentu, ale prezydent (13 lutego 2006) w wieczornym orędziu o godzinie 21.13 ogłosił, że jednak nie skróci kadencji Sejmu i Senatu, czym wygasił ogromne emocje polityków. Wcześniej jednak (o godzinie 15.15) PAP nadała depeszę, że „prezydent jest bliski podjęcia decyzji o rozwiązaniu parlamentu”. Według mediów, PiS z pomocą głowy państwa celowo rozhuśtało nastroje i – blefując – zagroziło rozwiązaniem Sejmu, aby zastraszyć i zmusić do lojalności LPR i Samoobronę. „Gazeta Wyborcza” ostrze krytyki skierowała przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu i jego bratu. Marek Beylin w komentarzu narzekał, że urząd prezydencki oraz władze PiS mogły łatwo zdementować plotki o planowanym rozwiązaniu Sejmu, a tymczasem „rozgrzały atmosferę fałszywymi pogłoskami” w celu „przeczołgania” partii Romana Giertycha i Andrzeja Leppera. Publicysta nazwał to „kuglarstwem” i „grą niszczycielską”. Jeszcze więcej emocji w felietonie pod tytułem „Wielki pic” ujawnił były polityk Unii Wolności, Waldemar Kuczyński, który orzekł, iż zobaczyliśmy największą od 1989 roku „zmyłkę autorstwa lidera PiS z wykorzystaniem brata, czyli partyjnego prezydenta” i pytał, czy naród zasługuje na to, by rządzono nim „od jednego kantu do drugiego”. Następnego dnia „Gazeta Wyborcza” podtrzymała „kaczy” motyw i relację z dnia, w którym ważyły się losy parlamentu zatytułowała: „Krótka, acz burzliwa historia politycznej kaczki”.
Lech Kaczyński sam skraca sobie smycz, a sprawy kończy, gdy już są skończone > 8 kwietnia 2006
Publicyści tygodnika „Polityka”, Mariusz Janicki i Wiesław Władyka, w artykule pod tytułem „W cieniu wielkiego brata” podsumowali pierwsze sto dni prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Nazwali ten czas „dziwnym” i ocenili, że prezydent spełnił jedną obietnicę: mianowicie nie obiecywał, że będzie prowadził politykę niezależną od PiS „i tu dotrzymuje słowa”. Stwierdzili także, że Lech Kaczyński „jest w wyraźnej defensywie, nie inicjuje działań, ale je kończy, i to wówczas, kiedy i tak wszystko jest już skończone”. Jako przykład podali kryzys w sprawie rozwiązania Sejmu i przedterminowych wyborów. Kontynuując ten wątek autorzy zauważali, że „kiedy do rzeczy przystępował prezydent, sprawa była już wyziębiona, żeby nie powiedzieć martwa”. I dodali: „To typowa prezydencka procedura: tajfun mija, a Lech Kaczyński ogląda zgliszcza i komentuje krajobraz po bitwie”. Janicki i Władyka ocenili, że prezydent Kaczyński „sam skraca sobie smycz”, gdyż w swoich działaniach jest zależny od brata i „chce być bardziej lojalny, bardziej wierny PiS, niż się tego od niego wymaga”. Artykuł został zilustrowany zdjęciem, na którym prezes PiS kroczył przed głową państwa. „Kolejność nieprzypadkowa” – podkreślili publicyści „Polityki”.
Rozwaliłem parę kaczek – chwali się dziennikarz. Testuje, czy to obraza prezydenta > 28 kwietnia 2006
Publicysta „Trybuny” Piotr Skura ogłosił w swojej gazecie: „Rozwaliłem parę kaczek”. Dalej w artykule zilustrowanym trzema „śmiesznymi” zdjęciami Lecha Kaczyńskiego (prezydent w dziwnych pozach) wyjawił, że strzelał do kaczek za pomocą gry komputerowej kupionej na hipermarketowej wyprzedaży, a „kaczy trup padał gęsto”. Donosił także, że podczas trafień wydawał z siebie okrzyki, które „można potraktować jako ciężką zniewagę Wiadomo Kogo”. Przyznał się także do noszenia koszulki z hasłem „Spieprzaj, dziadu” i do opowiadania dowcipów z Al-Kaidą, benzyną i prezydentem IV RP. Prześmiewczy i umyślnie prowokujący tekst dziennikarza „Trybuny” nie wzbudził zainteresowania organów ścigania. Skura tymczasem najwyraźniej chciał, aby jego dom został przeszukany, a on przesłuchany. Wyjaśnił zresztą, że postanowił donieść sam na siebie po to, aby przekonać się, jak zadziała prokuratura mająca obowiązek sprawdzać sygnały o przestępstwach opisanych w prasie. Czynił tym aluzję do policyjnej rewizji w mieszkaniu rencisty z Elbląga, któremu zarzucano znieważenie prezydenta RP poprzez rozsyłanie maili ośmieszających Lecha Kaczyńskiego. Chodziło o zdjęcie dwóch nurkujących kaczek opatrzone podpisem: „A teraz kochani wyborcy… pocałujcie nas w kupry!”. Elblążanin, stawszy się bohaterem mediów, prorokował, że za swoje poczucie humoru zostanie pierwszym więźniem politycznym IV RP. Prasa pisała, że Donald Tusk wysłał do prezydenta list w obronie 50-letniego internauty i zaoferował dowcipnisiowi wszelką pomoc prawną i finansową. Ta jednak okazała się zbędna, gdyż po niespełna trzech tygodniach elbląska prokuratura umorzyła śledztwo, uznając, że rencista nie znieważył głowy państwa, bowiem jego czyn „nie zawierał znamion przestępstwa”. Kancelaria Prezydenta RP nawet nie komentowała tej sprawy.
„Antykaczyńskie” koszulki z dwiema kaczkami – nagroda w konkursach > maj 2006
W czasie juwenaliów w Bydgoszczy, które odbywały się w dniach 16-20 maja 2006 roku, toczyły się rozmaite konkursy i zwariowane zawody, a wśród wielu nagród dla zwycięzców były także białe koszulki z rysunkiem dwóch kaczek. Studenci przygotowali je jako „politycznie aluzyjny” gadżet na imprezę pod nazwą Mega KUPA 2006 (Krótkie Upojne Potyczki Akademickie). Na T-shirtach nie było wprawdzie wzmianki o braciach Kaczyńskich (umieszczono napis „Juwenalia 2006”), ale uczestnicy zabawy doskonale wiedzieli, że dwie kaczki mają symbolizować prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego brata Jarosława, prezesa PiS. Ta sprawa nabrała rozgłosu, kiedy jedna z bydgoskich studentek zadzwoniła do programu „Szkło kontaktowe” z informacją, że do jej akademika weszli jacyś ludzie i zabrali koszulki z kaczuszkami. Dziewczyna twierdziła, że byli to policjanci w cywilnych ubraniach. „Afera” nie miała dalszego ciągu, ale w Polskę poszedł przekaz, że organy ścigania z powodów politycznych tropią twórców niewinnych „kaczych” koszulek i psują dobrą zabawę studentom.
Dla prezydenta obraza jego rodziny to sprawa ważniejsza niż Polska. Bójcie się! > 10 lipca 2006
„Żarty na bok. Bliźniacy u władzy” – tak felieton w „Gazecie Wyborczej” zatytułował Andrzej Morozowski z TVN, komentując fakt, że po objęciu funkcji premiera przez Jarosława Kaczyńskiego „teraz dwa najważniejsze stanowiska w państwie piastować będą bracia bliźniacy”. Wbrew deklaracji, że „nie chce z tego żartować”, dziennikarz puszczał oko do czytelnika, sugerując, że przezabawna będzie scena, gdy Lech wręczy Jarosławowi nominację na szefa rządu. „Toż dla niejednego fotografa będzie to zdjęcie życia” – dowcipkował. Zaraz jednak dodał, że nie jest mu do śmiechu, gdyż „naprawdę zaczyna się bać rządów rodziny Kaczyńskich”. Czego najbardziej? Działań Lecha Kaczyńskiego – dał do zrozumienia. „Prezydent pokazał już, że urażona cześć jego rodziny jest dla niego sprawą wagi międzynarodowej. Jest ważniejsza niż pilnowanie polskich interesów w świecie” – orzekł Morozowski. I na koniec wyraził taką oto przestrogę: „Teraz, gdy ktoś urazi członka rodziny Kaczyńskich, do walki stanie nie tylko prezydent, ale i premier. Drżyjcie, prześmiewcy”.
Lech i Jarosław rządzą Polską. To źle, bo bracia u władzy mordują się regularnie > 14 lipca 2006
W tekście „Brat łata brata” „Gazeta Wyborcza” wyraziła rozczarowanie faktem, że „prasa rządowa już od jakiegoś czasu rozpaczliwie szuka historycznych precedensów braci u władzy”, a tymczasem znajduje jedynie założycieli Rzymu, „z których nie tylko jeden zabił drugiego, ale na dodatek w ogóle nie istnieli”. Szukając innych równie „kompromitujących” analogii z rządzącymi Polską Lechem i Jarosławem Kaczyńskimi, gazeta sięgnęła po przykłady przywołujące najgorsze skojarzenia. „Zresztą od czasów Kaina i Abla bracia zabijali się regularnie, a Bolesław Krzywousty to nawet brata wygnał z kraju do Niemiec. No, ale z Lechem Kaczyńskim nie da się tego zrobić nawet siłą” – ni to z żalem, ni to z ulgą stwierdzał niepodpisany autor tekstu. Po czym ciągnął dalej historyczno-polityczne porównania: „Na szczęście są jeszcze bracia Castro na Kubie. (…) Tu z kolei mamy przykład wyjątkowej braterskiej miłości: Fidel Castro wygnał już z wyspy większość Kubańczyków, ale brata zostawił”. Nawiązanie do sytuacji na Kubie, gdzie od 1959 roku rządził komunistyczny dyktator Fidel Castro, zastąpiony w 2008 roku przez młodszego o pięć lat brata Raula, można było odebrać jako aluzję, że rządy oddanych sobie bliźniaków Kaczyńskich też mają coś wspólnego z autorytaryzmem. Tymczasem historycy i politolodzy wykazywali w mediach, że bracia Kaczyńscy u władzy to nie precedens. W okresie międzywojennym głośni byli bowiem bracia Jędrzejewiczowie, z których Janusz pełnił urząd premiera II RP, a Wacław ministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego. Wcześniej rządzili bracia Grabscy w podobnej konfiguracji: Władysław był szefem rządu, a Stanisław ministrem do spraw wyznań. A w Stanach Zjednoczonych w latach 60. John F. Kennedy pełnił urząd prezydenta, a jego brat Robert był ministrem sprawiedliwości mianowanym przez prezydenta.
Kaczyński to najgorszy prezydent: mniej uczciwy i patriotyczny od Kwaśniewskiego > 14 lipca 2006
Po pierwszych sześciu miesiącach urzędowania prezydenta „Gazeta Wyborcza” omówiła wyniki przeprowadzonego na jej zlecenie przez firmę PBS DGA (7 lipca 2006) sondażu na temat Lecha Kaczyńskiego i jego poprzedników: Lecha Wałęsy (5-letnia kadencja) i Aleksandra Kwaśniewskiego (dwie 5-letnie kadencje). Gazeta podkreśliła, że wyniki okazały się druzgocące dla Lecha Kaczyńskiego – wypadł najgorzej w sześciu z siedmiu kategorii. Maciej Kochanowicz, analizując to badanie, stwierdził na wstępie: „Miał być prezydentem aktywnym, wielkim patriotą i dokonać przełomu w polityce międzynarodowej. Po pół roku Polacy widzą go inaczej”. Na pytanie o to, który z polskich prezydentów „był najbardziej sympatyczny”, 73 procent respondentów odpowiedziało, że Aleksander Kwaśniewski, 11 procent wskazało Lecha Wałęsę, a Lecha Kaczyńskiego – 7 procent. Przy pytaniu o to, który prezydent najlepiej reprezentował Polskę za granicą Kwaśniewski zebrał 79 procent głosów, Wałęsa – 11 procent, a Kaczyński – 5 procent. Kto z tej trójki najlepiej współpracował z politykami o odmiennych poglądach? – znowu pierwszy był Kwaśniewski (65 procent), potem Wałęsa (11 procent), a na końcu Kaczyński (8 procent). A który z prezydentów najsprawniej podejmował decyzje? Kwaśniewski (66 procent), Wałęsa (12 procent) i Kaczyński (9 procent). W kwestii tego, kto najbardziej przejmował się potrzebami zwykłych ludzi najlepiej wypadł Wałęsa (37 procent), drugi był Kwaśniewski (21 procent), a Kaczyński trzeci (14 procent). Wałęsa został uznany przez badanych za najbardziej patriotycznego prezydenta RP (47 procent), za nim był Kwaśniewski (24 procent), a potem Kaczyński (16 procent). Jedyną kategorią, w której ostatniego miejsca nie zajął Kaczyński była kwestia największej uczciwości – wygrał Kwaśniewski (23 procent), a Kaczyński – otrzymując 21 procent wskazań – wyprzedził Wałęsę, który dostał ich 19 procent. We wszystkich siedmiu kategoriach pozostałe odpowiedzi (równające do 100 procent) brzmiały: „nie umiem ocenić”. Sondaż dla „Gazety Wyborczej” został przeprowadzony na 800-osobowej próbie dorosłych Polaków.
Lecha Kaczyńskiego i jego brata trzyma Matka Boska z twarzą Hitlera (lub Michnika) > 26 sierpnia 2006
W dniu, w którym polski Kościół katolicki obchodzi święto Matki Boskiej Częstochowskiej na jednym ze skrzyżowań w Poznaniu pojawił się plakat przedstawiający Czarną Madonnę z twarzą Adolfa Hitlera, trzymającą na rękach dwa „dzieciątka”: Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Afisz w tonacji czarno-białej, nawiązujący stylistyką do obrazów religijnych, zajmował ponad połowę dużego billboardu. Okazało się, że była to wspólna prowokacja poznańskich anarchistów ze skłotu Rozbrat, grupy Manufaktura oraz Radykalnej Akcji Twórczej RAT. Ówczesny szef poznańskiego PiS, Jan Filip Libicki, ocenił, że doszło do obrazy uczuć religijnych, a także znieważenia głowy państwa. Uznał, że sprawą należy zainteresować prokuraturę nawet wówczas, gdyby okazało się że twarz przypisywana Hitlerowi jest wyobrażeniem innej osoby, prawdopodobnie – jak sugerowali niektórzy – Adama Michnika z dorobionym wąsikiem. W lokalnych mediach rozgorzała dyskusja, czy w święty dla katolików wizerunek Matki Boskiej anarchiści rzeczywiście wstawili zdjęcie zbrodniarza, wodza III Rzeszy. Socjolog Krzysztof Podemski tłumaczył w lokalnym wydaniu „Gazety Wyborczej” (29 sierpnia 2006): „Przeciwnicy Kaczyńskich, podejrzewając ich o autorytaryzm i widząc zestawioną z nimi twarz zbliżoną do Hitlera, automatycznie przypisują ją dawnemu kanclerzowi Rzeszy. Nawet jeśli różnica między stylem sprawowania władzy między tymi panami jest ogromna, bo w końcu Kaczyńscy nie mają krwi na rękach”. Twórcy prowokującego „dzieła” w specjalnym oświadczeniu narzekali, że neoliberalne media „nawet w twarzy Adama Michnika widzą Adolfa Hitlera”. Tymczasem na forach internetowych przybywało interpretacji plakatu. Sugerowano na przykład, że wyraża on ubolewanie nad postaciami trzymanymi przez Matkę Boską, czyli nad prezydentem i jego bratem. Pracą anarchistów zajęła się poznańska policja – funkcjonariusze po publikacjach prasy zostali wysłani z zadaniem obejrzenia plakatu i odnalezienia jego twórców. Wisiał on jednak tylko przez weekend, a w poniedziałek rano zniknął.
Prezydent Kaczyński jest wampirem – żywi się krwią przelaną przez powstańców > 26 października 2006
Piotr Gadzinowski na swoim blogu już w tytule ogłosił bezceremonialnie: „Prezydent Kaczyński jest wampirem”. Takie stwierdzenie publicysty znanego z wielu skandalizujących publikacji specjalnie nie zaskakiwało. Więcej trudności mogło natomiast nastręczyć czytelnikom podążanie za „logiką wywodu” Gadzinowskiego oraz „wczucie się” w jego argumentację. Oto obszerny cytat z tego „krwawego” artykułu, który komentuje się sam przez się: „Lech Aleksander prezydent Kaczyński żywi się krwią. Nie jako człowiek, choć prywatnie uwielbia «pomidorówkę», czyli zupę czerwoną. Jako byt polityczny wyrósł na krwi. Polskiej, choć nie tylko. Nieświeżej, bo przelanej w przeszłości. Swą karierę polityczną, fotel prezydencki, Lech Aleksander Kaczyński osiągnął dzięki krwi. Przelanej przez powstańców warszawskich. Stację takiego krwiodawstwa zbudował w czasie prezydentowania miastu stołecznemu Warszawie – Muzeum Powstania Warszawskiego. Tam zwiedzający wędrują po miejscach, gdzie Powstańcy utaczali swoją krew. W imię politycznych i militarnych celów z góry skazanych na przegraną. Krew Powstańców sprytnie została zassana przez polityka Lecha Aleksandra Kaczyńskiego, wzmocniła go jako politycznego wampira. Wykreowała na popularnego polityka. Dodatkowo pomogła mu inna krew. Jeszcze nie przelana. Kaczyński obiecywał, że rozprawi się krwawo z panującą w Warszawie korupcją. Co prawda krwi tutaj z korupcyjnych ciał nie utoczył, ale szczycił się, żadnych afer korupcyjnych za jego prezydentury nie było. Być nie mogło, skoro zamroził wszystkie miejskie inwestycje. W ciągu jego prezydentury niczego, poza stacją krwiodawstwa politycznego, zwanej oficjalnie Muzeum Powstania Warszawskiego, nie zbudowano. Żadnego mostu, obwodnicy, większej kładki nawet”.
Po guzikach ich poznacie – Lech Kaczyński zapina marynarkę inaczej niż brat > 2 listopada 2006
Serwis spieprzajdziadu.com przedstawił galerię zdjęć, które miały ułatwić rozpoznawanie braci Kaczyńskich. W artykule „Po guzikach ich poznacie” autorzy tłumaczyli: „Jak rozróżnić Jarka i Lecha? Wiele jest sposobów, ale my mamy jeszcze jeden. Wystarczy popatrzeć, jak próbują zapinać marynarki. Nie wierzycie? To sprawdźcie pod tym linkiem”.
Po kliknięciu we wskazane miejsce użytkownik przenoszony był na stronę z tekstem „Po guzikach…” zawierającą 18 fotografii Lecha i Jarosława Kaczyńskich podczas różnych spotkań i wystąpień publicznych. Zdjęcia łączył fakt, że na każdym bliźniacy występowali w garniturach, ale różniło je to, że niemal na każdym mieli inaczej zapięte marynarki. Portal dla rozeznania prezentował przykładowe fotografie ze słownym instruktażem: „Jeśli widzicie brata, który z trzech guzików zapiął tylko środkowy, to na pewno patrzycie na Jarka. (6 zdjęć) Jeśli brat z dwóch guzików do zapięcia wybrał dolny, to zapewne jest to Lech.
(1 zdjęcie) Jeśli fantazyjnie postanowił odpiąć środkowy z trzech, to także Lech! (1 zdjęcie) Jeśli zapięte są dwa z dwóch, to może to być Jarek… (1 zdjęcie) lub Lech. (4 zdjęcia) Marynarka rozpięta oznacza Jarosława. (3 zdjęcia) Cały kawał polega na tym, że obaj potrafią zapiąć marynarkę prawidłowo. Zarówno Jarek… (1 zdjęcie) jak i Lech. (1 zdjęcie) Pozostaje tylko pytanie, czemu tak rzadko to robią…”
Na koniec autorzy serwisu zaapelowali do internautów: „Jeśli zauważycie inne warianty guzikowe niż przedstawione powyżej, prosimy o maila (…) w celu uzupełnienia instrukcji”.
Prezydent Kaczyński po pijanemu wygłosił telewizyjne orędzie do narodu > listopad 2006
Lech Kaczyński pijany? – z taką adnotacją w internecie pojawił się filmik sugerujący, że prezydent Kaczyński wygłosił telewizyjne przemówienie będąc pod wpływem alkoholu. Autorzy tego materiału wykorzystali oryginalne nagranie orędzia, które Lech Kaczyński wygłosił 10 maja 2006 roku w TVP1. Obraz był autentyczny, natomiast dźwięk został komputerowo przetworzony. Przemówienie głowy państwa po obróbce przypominało mowę pijanego, który wypowiada słowa z przesadną powolnością, aby w ten sposób zachować poprawną dykcję. Prezydent w prawdziwym wystąpieniu normalnym głosem zapewniał, że nowa koalicja rządowa PiS-Samoobrona-LPR to szansa wprowadzenia w Polsce „zasadniczych zmian” i „otwarta brama do Polski lepszej niż dziś” – nieobciążonej korupcją, uczciwszej, sprawiedliwszej, szybko się rozwijającej i dobrze wykorzystującej możliwości, jakie daje przynależność do UE. Z całego orędzia autorzy filmiku wykorzystali tylko krótki fragment ze słowami: „Szanowni Państwo, Obywatele Rzeczypospolitej. Chciałem Państwa zapewnić, że jako prezydent RP, czyli strażnik jej konstytucji, strażnik prawidłowego funkcjonowania wszystkich organów państwa, będę strzegł polskiej polityki zagranicznej, jako polityki proatlantyckiej i prounijnej. Będę strzegł odpowiedzialnej polityki gospodarczej i odpowiedzialnej polityki społecznej. Jestem optymistą, Szanowni Państwo. Wy także, Polki i Polacy, powinniście być optymistami. Dziękuję bardzo”. Przetworzony materiał z bełkotliwą wypowiedzią, trwający półtorej minuty, został udostępniony w popularnym serwisie YouTube, służącym do umieszczania i oglądania filmów wideo. Filmik z „pijanym” Lechem Kaczyńskim zaczął potem krążyć po sieci i można go było oglądać między innymi w serwisie patrz.pl, który reklamował się jako pierwsza w Polsce strona udostępniająca bezpłatną usługę dzielenia się plikami audio i wideo oraz zdjęciami i animacjami. Nagranie miało tysiące odsłon, a większość internautów wyrażała w komentarzach rozbawienie. Nie brakowało jednak oburzonych osób, które sądziły, że prezydent naprawdę wystąpił w TVP pod wpływem alkoholu. Tylko niektórzy podkreślali z rozczarowaniem, że efekt pijackiego bełkotu można osiągnąć w bardzo prosty sposób przy użyciu programu Nero Media Player, czyli popularnej aplikacji do odtwarzania plików audio i wideo. Wystarczy spowolnić oryginalny dźwięk o 50 procent i normalna wypowiedź staje się niewyraźna jak u osoby zamroczonej alkoholem.
Lech Kaczyński dziwi się bardzo, że „dutch” po angielsku znaczy „holenderski” > 15 grudnia 2006
Portal gazeta.pl doniósł, że Lech Kaczyński miał w Brukseli „problemy natury językowej”. Miały się one ujawnić podczas konferencji prasowej głowy państwa, którą zorganizowano bezpośrednio po wieczornym spotkaniu przywódców Unii Europejskiej. W jej trakcie padły szeroko komentowane słowa prezydenta o „małpie w czerwonym”, ale serwis gazeta.pl – opisując ten epizod – podchwycił jeszcze wątek (nie)znajomości języka angielskiego przez Lecha Kaczyńskiego. Autor notatki przedstawił taką oto scenkę: „Gdy tłumaczka słowo «holenderski» przetłumaczyła jako «dutch», prezydent bardzo się zdziwił. – A nie «Netherland»? – dopytywał. – Netherlands to Holandia, a dutch to holenderski – przyszła prezydentowi w sukurs szefowa naszej dyplomacji Anna Fotyga”. Informacja miała formę poważnego „newsa” politycznego, ale czytelnicy raczej nie mieli wątpliwości, że chodzi o kpiny z głowy państwa.
Mówimy: Kaczyński, myślimy: kaczyzm. I oglądamy śmieszne zdjęcia Kaczora > od 2006