Raija ze śnieżnej krainy. Dom nad morzem. Tom 5 - Bente Pedersen - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Raija ze śnieżnej krainy. Dom nad morzem. Tom 5 ebook i audiobook

Bente Pedersen

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Raija wraz z najbliższymi dociera na wybrzeże i postanawia osiąść tu na stałe. Za złoto pozostawione przez Kallego kupuje dom, ale choć tęskni za spokojnym życiem, wciąż targają nią sprzeczne uczucia. Uświadamia to sobie z całą ostrością, gdy pewnej jesiennej nocy udzielają z Reijo schronienia rannemu, niezwykle urodziwemu młodemu cudzoziemcowi...

 

„Dom nad morzem” to piąty tom sagi „Raija ze śnieżnej krainy” opowiadającej o potężnym uczuciu, które pokonuje przeciwności losu. Akcja rozgrywa się w urzekającej surowym pięknem północnej Skandynawii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 299

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 1 min

Lektor: Monika Piasecka
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ty­tuł ory­gi­nału: Hu­set ved ha­vet

Prze­kład z ję­zyka nor­we­skiego: Lu­cyna Cho­micz-Dą­brow­ska

Co­py­ri­ght © Bente Pe­der­sen, 2024

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2024

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Anna Slo­torsz

Re­dak­cja: Elż­bieta Skrzyń­ska

Ko­rekta: Anna No­wak

ISBN 978-91-8076-435-3

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Roz­dział 1

Po­sępny kra­jo­braz przej­mo­wał ją lę­kiem.

Jak okiem się­gnąć nic tylko na­gie skały i woda. żad­nego śladu ży­cia. Od­le­gły ho­ry­zont od­dzie­lał niebo od mo­rza. Cienka jak nić gra­nica dwóch ży­wio­łów.

Pod­nisz­czona pe­le­ryna, którą otu­lała się młoda ko­bieta, ło­po­tała na wie­trze, nie chro­niąc przed chło­dem. Zima tu­taj, na wy­brzeżu, nie­po­dobna była do zimy w głębi lądu. Śniegu pa­dało tu mniej, kli­mat jed­nak był bar­dziej su­rowy niż ten, do któ­rego przy­wy­kła.

Nie lu­biła mo­rza i jego szumu, na­wet fiord Lyn­gen wy­wo­ły­wał w niej nie­po­kój. Nie­ustanny ruch prze­wa­la­ją­cych się mas wód na­peł­niał ją trwogą. Nie fa­scy­no­wała jej głę­bia, cią­gle zmie­nia­jąca barwę, a w roz­ko­ły­sa­nych fa­lach nie po­tra­fiła się do­pa­trzyć owej ta­jem­ni­czej ma­gii, która tak urze­kała in­nych. Kiedy ude­rzały o brzeg, za­miast ra­do­ści czuła strach. Zda­wało jej się bo­wiem, że nie­ustę­pliwy mor­ski po­twór usi­łuje ją po­chwy­cić w swe ra­miona. Bała się, że któ­re­goś dnia znaj­dzie się w jego mocy stra­cona na za­wsze.

Nie lu­biła wy­nio­słych szczy­tów, które za­my­kały ją w fior­dzie Lyn­gen. Góry wy­da­wały się po­nure i obce dziecku wy­cho­wa­nemu na nie­zmie­rzo­nych rów­ni­nach Tor­ne­da­len, gdzie fa­lo­wało zło­ci­ste zboże i ro­sły dumne świer­kowe lasy, dziecku, które boso bie­gało po bez­kre­snych pa­stwi­skach. Do tam­tych miejsc na­le­żała. Tam jej serce biło w tym sa­mym ryt­mie, co serce ota­cza­ją­cej ją przy­rody. Bie­gnąc z wia­trem w za­wody z roz­wia­nymi wło­sami, czuła się praw­dzi­wie wolna, śmiała się na całe gar­dło i zda­wało się jej, że żyje peł­nią ży­cia.

Kra­ina, do któ­rej rzu­cił ją te­raz los, otwie­rała się wpraw­dzie roz­le­głą prze­strze­nią, a jed­nak wcale nie wy­dała jej się przy­ja­zna. Na­peł­niała ją taką samą, je­śli nie więk­szą trwogą, co osada w fior­dzie. Dziew­czyna omio­tła spoj­rze­niem to nie­go­ścinne miej­sce i po­czuła prze­ni­ka­jący ją dreszcz.

Mo­rze, uśmie­cha­jąc się bla­do­zie­lono, bry­zgało białą pianą.

W tych stro­nach przyj­dzie im spę­dzić zimę. Po­zo­stało jesz­cze tylko prze­pły­nąć ki­piel, by do­trzeć na nie­wielką ska­li­stą wy­sepkę, która z tej od­le­gło­ści sta­no­wiła le­d­wie wi­doczny na ho­ry­zon­cie, jakby za­wie­szony mię­dzy nie­bem a wodą, punkt.

Kiedy ten Re­ijo wresz­cie wróci?

Ra­ija Ala­talo sta­nęła ple­cami do mo­rza i spo­glą­da­jąc ku wscho­dowi, da­rem­nie usi­ło­wała wy­pa­trzyć zna­jomą syl­wetkę. Zda­wało się jej, że mi­nęła już wiecz­ność od chwili, gdy po­je­chał konno do wio­ski, którą do­strze­gli, gdy stro­mym ska­li­stym zbo­czem kie­ro­wali się w dół ku mo­rzu. Za­równo Ra­iję, jak i dzieci wy­czer­pała tu­łaczka i su­rowe ży­cie, ja­kie zmu­szeni byli wieść, ucie­ka­jąc przed cza­ją­cym się za­gro­że­niem.

Re­ijo Ke­säniemi także był już zmę­czony, choć skrzęt­nie to ukry­wał. Ten dwu­dzie­sto­la­tek z naj­więk­szą po­wagą dźwi­gał zło­żone na jego barki brze­mię od­po­wie­dzial­no­ści i nie chciał go dzie­lić na­wet z Ra­iją, mimo że ich ży­cie splo­tło się nie­ro­ze­rwal­nie, gdy przy­rzekł Kal­lemu za­opie­ko­wać się jego żoną i dziećmi. Gnany stra­chem parł do przodu i choć sta­rał się tego nie oka­zy­wać, Ra­ija do­my­ślała się, że i jemu jest nie­lekko. Zbyt do­brze znała sta­rego przy­ja­ciela, by dać się zwieść jego bez­tro­skiej mi­nie. Ra­ija przy­wo­łała w pa­mięci kan­cia­stą twarz, wy­chu­dzone po­liczki i sil­nie za­zna­czoną brodę. Choć każdy frag­ment tego ob­li­cza zda­wał się być przy­pad­ko­wym ele­men­tem ca­ło­ści, Re­ijo pro­mie­niał we­wnętrz­nym pięk­nem. Ema­nu­jące zeń cie­pło, błysk zie­lo­nych oczu i czuły uśmiech, rzadko zni­ka­jący z ust, czy­niły go wy­jąt­ko­wym męż­czy­zną. Ła­two go było po­ko­chać. Za­słu­gi­wał na ko­bietę, która go­towa by mu była ofia­ro­wać wszystko, on jed­nak pra­gnął tylko jej, Ra­iji. żadna inna nie wzbu­dzała w nim na­mięt­no­ści. Ale choć uczu­cie, ja­kim mo­gła go ob­da­rzyć, było ubo­gie i nic nie zna­czące, ni­gdy nie bła­gał o wię­cej, niż mo­gła mu dać. Cier­piał w mil­cze­niu, za co nie raz Ra­ija nie­na­wi­dziła samą sie­bie.

Nogi zmar­zły jej w prze­mo­czo­nych bu­tach, w któ­rych pa­ra­do­wała jako żona wójta w Al­cie. Wy­glą­dała w nich wy­twor­nie i w ele­ganc­kim domu do­brze jej słu­żyły. Tu, na od­lu­dziu, lep­sze by­łyby ku­magi, po­my­ślała i pod­jęła po­sta­no­wie­nie, że zmieni buty, jak tylko nada­rzy się oka­zja.

– Długo jesz­cze mu­simy cze­kać? – za­py­tała nie­śmiało pię­cio­let­nia Elise o bla­dych po­licz­kach, ubrana jak wszy­scy zbyt lekko. Ra­ija po­darła kilka ele­ganc­kich su­kien i otu­liła dzieci, ale cienka tka­nina nie chro­niła przed chłod­nymi po­dmu­chami zwia­stu­ją­cymi ry­chłe na­dej­ście zimy.

Ra­ija po­śpiesz­nie po­gła­dziła pod­opieczną po po­liczku i uśmiech­nęła się, pra­gnąc do­dać jej otu­chy.

– Re­ijo przyj­dzie – oznaj­miła Maja z nie­za­chwianą pew­no­ścią, jaką może mieć tylko dwu­ipół­let­nie dziecko. Dziew­czynka ubó­stwiała Re­ijo. Był w jej ży­ciu ni­czym opoka i nie po­zwa­lała ni­komu po­wąt­pie­wać w jego mą­drość. Choć była jesz­cze taka mała, bez trudu po­tra­fiła przej­rzeć lu­dzi na wy­lot i do­strze­gała na­wet cień fał­szu.

Ra­ija czę­sto czuła dziwny lęk o to dziecko, któ­rego tak na­prawdę do końca nie ro­zu­miała. Maja, po­częta z wiel­kiej mi­ło­ści, nie­chęt­nie przyj­mo­wała piesz­czoty matki w prze­ci­wień­stwie do naj­młod­szego, Knuta, który ak­cep­to­wał wszyst­kich z równą po­godą. Ta naj­młod­sza la­to­rośl Ra­iji całe swe ży­cie spę­dziła na wę­drówce, po­zba­wiona ko­rzeni tak samo jak matka.

Ra­ija skoń­czyła osiem­na­ście lat i nie na­le­żała do żad­nego miej­sca. Wio­ska w Tor­ne­da­len, gdzie przy­szła na świat, roz­myła się blado we wspo­mnie­niach, któ­rych praw­dzi­wo­ści dawno prze­stała być pewna. Może tam wcale nie było le­piej? Dzie­ciń­stwo za­wsze wspo­mina się z roz­rzew­nie­niem, w pa­mięci po­zo­stają je­dy­nie bez­tro­skie chwile opro­mie­nione swo­istym bla­skiem. Po­tem wie­lo­krot­nie za­czy­nała od nowa w co­raz to in­nym miej­scu i wszystko wska­zy­wało na to, że w naj­bliż­szej przy­szło­ści nie bę­dzie ina­czej. Nie przy­była w te strony, żeby zo­stać na dłu­żej. W jej ży­ciu wszystko było tym­cza­sowe, pro­wi­zo­ryczne. Nie koń­cząca się se­ria przy­pad­ków.

Ra­ija nie od­ry­wała oczu od śla­dów koń­skich ko­pyt od­ci­śnię­tych w mo­krym pia­chu. Spo­dzie­wała się, że Re­ijo przy­bę­dzie tą samą drogą, którą od­je­chał, on tym­cza­sem przy­pły­nął ło­dzią wzdłuż brzegu. Kiedy zo­ba­czyła, jak spie­nione bał­wany ude­rzają o burtę, serce ści­snęła jej trwoga. Łódź wy­dała jej się ma­leńką łu­piną zma­ga­jącą się z groź­nymi si­łami ży­wiołu.

Re­ijo wspo­mi­nał wcze­śniej, że przy­da­łaby im się łódź, ale dziew­czyna są­dziła, że cho­dzi mu o coś so­lid­niej­szego, a nie o ta­kie nędzne czółno, ja­kie wła­śnie wy­cią­gał na brzeg. Sto­jąca przy wo­zie Ra­ija za­drżała i oto­czyła dzieci ra­mio­nami.

– Do­brze tra­fi­li­śmy – za­wo­łał Re­ijo pod­eks­cy­to­wany i pod­biegł do nich, za­cie­ra­jąc ręce, żeby je roz­grzać. – Mó­wią tu, że sły­szeli o mło­dym męż­czyź­nie, któ­rego mo­rze wy­rzu­ciło na ląd, na wy­spę. W wio­sce za­wrzało na nowo, kiedy Kalle znik­nął. – Re­ijo wy­krzy­wił usta w uśmie­chu i wziął na ręce małą Maję, która wy­cią­gała ku niemu ra­miona. Dziew­czynka sku­liła się za­do­wo­lona i za­ci­snęła pulchne rączki na karku męż­czy­zny.

– Po­wie­dzia­łem, że je­stem bra­tem Kal­lego – cią­gnął Re­ijo. – Naj­le­piej je­śli bę­dziemy trzy­mać się tej wer­sji.

A więc do­tar­li­śmy już pra­wie do celu, po­my­ślała Ra­ija i po­ki­wała głową, choć strach ści­skał ją w żo­łądku.

Wła­ści­wie na­sta­wiła się już na prze­prawę ło­dzią, nie­zbyt przy­jemną, jed­nak sto­sun­kowo bez­pieczną. Kiedy jed­nak zo­ba­czyła to czółno, zu­peł­nie nie od­po­wia­da­jące jej wy­obra­że­niom, nie­po­kój, jaki od­czu­wała, przy­brał na sile.

– Sprze­da­łem ko­nia – rzu­cił Re­ijo nie­mal bez­tro­sko. – Udało mi się za to do­stać łódź i ku­pić tro­chę po­trzeb­nych rze­czy. Nie mo­żemy się prze­cież po­ja­wić z pu­stymi rę­kami na wy­spie. By­li­by­śmy im cię­ża­rem.

Ra­ija zro­zu­miała te­raz, dla­czego burty ło­dzi le­dwo wy­stają nad po­wierzch­nię wody, i choć po­dzie­lała zda­nie Re­ijo, z prze­ra­że­niem wy­obra­ziła so­bie, że ta łu­pina za­nu­rzy się po same kra­wę­dzie, gdy wszy­scy w niej usiądą.

– Nie ma sensu od­wle­kać prze­prawy w ocze­ki­wa­niu na do­brą po­godę. O tej po­rze roku nie można się spo­dzie­wać ład­niej­szej. Je­śli już, to zmieni się na gor­sze.

Ra­ija bo­lała nad tym, że ni­gdy nie była dla Karla taką żoną, jaką być po­winna. Kalle za­słu­gi­wał na ko­goś lep­szego. Może Jenny sta­łaby się dla niego do­brą to­wa­rzyszką ży­cia, gdyby nie nie­uchwytny cień Ra­iji, który kładł się na dro­dze do ich szczę­ścia. Obie­cali Kal­lemu, że za­trosz­czą się o Jenny. Ra­ija czuła, że jest to winna zmar­łemu mę­żowi i tej nie­zna­jo­mej, która po­ko­chała Kal­lego tak, jak ona sama nie była w sta­nie: bez­wa­run­kowo i tylko dla niego sa­mego.

– Nic nam nie grozi – rzekł Re­ijo z nie­za­chwianą pew­no­ścią. Ob­da­rzył Ra­iję czu­łym spoj­rze­niem, a jego twarz zła­god­niała w sze­ro­kim uśmie­chu. – Wiem, co mó­wię. Znam mo­rze. Po­goda jest do­bra. Raz-dwa do­pły­niemy do wy­spy. Czy są­dzisz, że brał­bym was ze sobą, gdy­bym uwa­żał, że coś nam grozi?

Ra­ija po­krę­ciła głową. Ufała mu, wie­działa, że z nim są bez­pieczni, a mimo to nie mo­gła opa­no­wać lęku, który nie­mal cał­ko­wi­cie za­głu­szał w niej zdrowy roz­są­dek.

Re­ijo nie tra­cił czasu. Po­sta­wił Maję na ziemi i za­czął prze­no­sić z wozu do ło­dzi to wszystko, co mo­gło się im przy­dać. W du­chu przy­zna­wał Ra­iji ra­cję. Łódź rze­czy­wi­ście nie wy­glą­dała naj­so­lid­niej, nie są­dził jed­nak, by prze­prawa nią sta­no­wiła ja­kieś ry­zyko.

Wie­dział tylko jedno: je­śli będą zwle­kać, po­goda może się zmie­nić, a wów­czas przyj­dzie im cze­kać na­wet kilka ty­go­dni, nim po­myślna aura znów po­zwoli im po­pły­nąć na wy­spę. U miej­sco­wego kupca spo­tkał ry­ba­ków, któ­rzy prze­po­wia­dali ry­chłe na­dej­ście sztormu. Nie wspo­mniał jed­nak o tym Ra­iji, nie chcąc jej jesz­cze bar­dziej de­ner­wo­wać. Bar­dzo mu za­le­żało, żeby zna­leźć ja­kieś schro­nie­nie przed na­sta­niem zimy i po­ło­żyć kres tej wy­czer­pu­ją­cej wy­pra­wie.

Kiedy od­bili od brzegu, Ra­ija po­czuła, że pa­ra­li­żuje ją strach. Tego wła­śnie się naj­bar­dziej oba­wiała! Zda­wało jej się, że za chwilę mo­rze po­chło­nie ich wszyst­kich. Wcią­gnie ich w swe zie­lone od­męty, za­cie­ra­jąc wszel­kie ślady. Dzi­wiła się Re­ijo, który z twa­rzą nie zdra­dza­jącą naj­mniej­szego nie­po­koju kie­ro­wał ich w wi­churę i fale, lek­ce­wa­żąc śmier­telne za­gro­że­nie. A gdy łódź za­częła na­bie­rać wody, Ra­ija wcale nie oka­zała za­sko­cze­nia, wręcz prze­ciw­nie – uznała, że oto po­twier­dzają się jej naj­czar­niej­sze prze­czu­cia.

Elise była nie mniej prze­ra­żona. Sie­działa na wę­zełku z ubra­niami i tu­liła w drob­nych ra­mio­nach ma­łego Knuta. Tak jak Ra­ija nie od­ry­wała za­lęk­nio­nych oczu od wzbu­rzo­nych fal. Na­wet Maja, ucze­piona nogi Re­ijo, nie czuła się cał­kiem bez­pieczna. Ra­ija z tru­dem prze­ły­kała ślinę. Na­gle z ca­łego serca za­pra­gnęła, by znów móc się mo­dlić. Nie­stety, już dawno utra­ciła wiarę w bo­ską opatrz­ność, i te­raz, w tej kosz­mar­nej chwili, ule­ciały jej z pa­mięci na­wet słowa pa­cie­rza od­ma­wia­nego w dzie­ciń­stwie co wie­czór.

– Wy­le­waj wodę! – roz­le­gło się jakby z od­dali wo­ła­nie Re­ijo. – Czer­pak jest za tobą, Ra­iju!

Mu­siał po­wtó­rzyć, nim po­jęła, o co mu cho­dzi. Usły­szała jed­nak po­brzmie­wa­jący w jego gło­sie lęk, ale może to wy­obraź­nia pod­su­wała jej fał­szywe sy­gnały.

Po omacku od­szu­kała za ła­weczką czer­pak i z de­ter­mi­na­cją, jakby wal­czyła o ży­cie swoje i naj­bliż­szych, za­częła wy­le­wać za burtę gro­ma­dzącą się na dnie ło­dzi i pod­sią­ka­jącą co­raz wy­żej zie­lon­kawą wodę. Zda­wało jej się, że wo­juje z za­cza­jo­nym w ukry­ciu wro­giem, i go­towa była na wszystko, byle tylko mu prze­szko­dzić. Na­gle zro­biło jej się słabo. Oba­wiała się, że nie zdoła dłu­żej za­pa­no­wać nad ogar­nia­ją­cymi ją mdło­ściami. Prze­mo­gła się jed­nak i skon­cen­tro­wała na wy­bie­ra­niu wody z ło­dzi. Prze­mo­czona do ły­dek, nie czuła chłodu. Nie sły­szała nic prócz mo­no­ton­nego szumu mo­rza. Cał­kiem za­po­mniała o stra­chu i pa­nice, które do­piero co trzy­mały ją w mor­der­czym uści­sku.

Wy­le­wała wodę w rów­nym ryt­mie, raz i dwa, raz i dwa. Re­ijo nic nie mó­wił, choć wie­dział, że dziew­czyna mę­czy się nie­po­trzeb­nie, bo woda, która przy­kryła dno ło­dzi, gdy drewno tro­chę na­sią­kło wil­go­cią, nie sta­no­wiła dla nich żad­nego za­gro­że­nia. Do­strzegł jed­nak, że na Ra­iję za­ję­cie to ma zba­wienny wpływ, od­su­wało bo­wiem pa­ra­li­żu­jący ją strach, a wy­zwa­lało gniew. Zde­cy­do­wa­nie wo­lał za­gnie­waną niż śmier­tel­nie prze­ra­żoną Ra­iję Ala­talo.

Ra­ija wła­ści­wie nie znała mo­rza i nie bar­dzo wie­działa, czego się po nim spo­dzie­wać. Męż­czyźni ni­gdy nie opo­wia­dali jej ze szcze­gó­łami o po­ło­wach. Zwy­kle sama mu­siała do­my­ślać się tego, czego oni ni­gdy nie ubie­rali w słowa. Na przy­kład wy­obra­żała so­bie, że osady ry­bac­kie są po­dobne do osady w fior­dzie Lyn­gen. Nie miała zie­lo­nego po­ję­cia, że wiele wio­sek ry­bac­kich to stło­czone na wą­skim pa­sku lądu po­nure chaty, gdzie pa­nuje nę­dza i cia­snota. Tyle się na­słu­chała o tym, że mo­rze po­trafi wy­ży­wić wszyst­kich i że w tej wiel­kiej spi­żarni ni­gdy się nie koń­czą za­pasy. Dla­tego też trwała w prze­ko­na­niu, że na wy­brzeżu pa­nuje względny do­bro­byt, a nie bieda i nie­pew­ność.

Tym­cza­sem ry­bacy nie byli wolni od kło­po­tów, z ja­kimi bo­ry­kała się lud­ność osia­dła w roz­ga­łę­zie­niach fior­dów i miesz­kańcy wio­sek w głębi lądu. Także oni mieli długi. Lo­kalni kupcy na­rzu­cali ceny na to­wary, na które było w osa­dach za­po­trze­bo­wa­nie. Oni także de­cy­do­wali, ile za­pła­cić ry­ba­kom za zło­wione ryby. Mało który ry­bak był w sta­nie sam sprze­dać ryby w Ber­gen. Dola miesz­kań­ców wy­brzeża za­le­żała od kup­ców, któ­rzy, choć nie pra­co­wali tak ciężko, za­gar­niali więk­szą część zy­sku ze sprze­daży ryb. Ry­bacy nie byli w sta­nie zmie­nić swej sy­tu­acji. Byli i po­zo­sta­wali ubo­gimi wy­rob­ni­kami. Pra­co­wali jed­nak w tru­dzie i znoju, nie żą­da­jąc wię­cej.

– Do­syć, Ra­iju! – Uśmiech­nął się Re­ijo i odło­żył na chwilę wio­sła.

Dziew­czyna, otarł­szy pot z czoła, wy­pu­ściła z rąk czer­pak i wy­pro­sto­wała obo­lałe ra­miona. Z wy­ra­zem ogrom­nej ulgi po­pa­trzyła uważ­niej na nie­wielką osadę, do któ­rej pod­pły­wali. Na usy­pa­nej z ka­mieni kei stali dwaj ro­śli męż­czyźni i z rę­kami w kie­sze­niach bacz­nie ich ob­ser­wo­wali. Przy­by­cie ob­cych nie mo­gło po­zo­stać na wy­spie nie­zau­wa­żone. Ry­bacy po­mo­gli Re­ijo wcią­gnąć łódź na brzeg, ale coś w ich po­sta­wie ka­zało się Ra­iji do­my­ślić, że nie są tu mile wi­dziani. Nie my­liła się.

– Źle tra­fi­li­ście – oznaj­mił je­den z męż­czyzn z prze­ko­na­niem.

Obaj ob­rzu­cili przy­by­łych ba­daw­czym spoj­rze­niem, nie zdra­dza­jąc jed­nakże, co o nich my­ślą.

– Nie są­dzę – za­śmiał się Re­ijo, ale jego wro­dzona uprzej­mość nie po­dzia­łała na miej­sco­wych.

– Tu nikt nie przy­jeż­dża – do­rzu­cił ten sam ry­bak, który rów­nie do­brze mógł mieć trzy­dzie­ści, jak i pięć­dzie­siąt lat. Pa­trząc na nich z wro­go­ścią, do­dał po chwili: – Do­brze nam z tym. Nie po­trze­bu­jemy tu ob­cych. Tylko z nimi kło­poty...

Za­brzmiało to jak ostrze­że­nie. Za­równo Ra­ija, jak i Re­ijo od­nie­śli wra­że­nie, że ry­bak bez wa­ha­nia wrzuci ich do mo­rza, je­śli go nie po­słu­chają. Ale to tylko po­twier­dzało ich przy­pusz­cze­nia, że tra­fili we wła­ściwe miej­sce. Wy­mie­nili po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia, po czym Re­ijo, nie zwa­ża­jąc na nie­przy­chyl­ność ry­baka, za­gad­nął z fiń­skim ak­cen­tem, jak za­wsze, gdy był zde­ner­wo­wany:

– Ura­to­wa­li­ście męż­czy­znę, wy­rzu­co­nego przez mo­rze na brzeg... – Jego słowa za­brzmiały bar­dziej jak stwier­dze­nie niż jak py­ta­nie.

Miej­scowi po­pa­trzyli na ob­cych jesz­cze mniej przy­chyl­nie. Te­raz przy­by­sze nie mieli wąt­pli­wo­ści, że się nie mylą.

– I co z tego?

Z tonu, ja­kim zo­stały wy­po­wie­dziane te słowa, wy­czuli, że zna­jo­mość z roz­bit­kiem nie wyj­dzie im na do­bre w tych stro­nach.

– Miał tu dziew­czynę – cią­gnął Re­ijo.

Męż­czyźni po­de­szli o krok bli­żej, nie kry­jąc już dłu­żej, ja­kie kie­rują nimi za­miary.

– Cho­dzi o Jenny... – wtrą­ciła Ra­ija i przy­su­nęła się do Re­ijo, prze­ko­nana, że wo­bec niej męż­czyźni nie po­suną się do rę­ko­czy­nów.

– Naj­le­piej wra­caj­cie, skąd przy­by­li­ście – ode­zwał się mil­czący do tej pory ry­bak, ak­cen­tu­jąc nie­mal każde słowo. Na znak, że nie żar­tują, obaj za­ci­snęli pię­ści.

Ra­ija do­piero te­raz do­strze­gła łą­czące ich po­do­bień­stwo i na­gle ją olśniło, że może to być oj­ciec i syn.

Na pewno nie mieszka tu zbyt wiele ro­dzin, przy­szło jej do głowy i za­py­tała:

– Czy Jenny to twoja córka?

– Niech on tylko spró­buje tu wró­cić! Nie po­żyje długo – syk­nął przez za­ci­śnięte zęby star­szy męż­czy­zna.

Re­ijo za­sta­na­wiał się, jak Ra­ija od­ga­dła to, czego on sam ni­gdy by się nie do­my­ślił.

– Nie po­żył długo – od­parła lo­do­wa­tym to­nem, a jej wzrok był rów­nie zimny jak nie­zna­jo­mych. – Umarł.

Re­ijo prze­stra­szył się, że w zło­ści Ra­ija po­wie za dużo, więc po­śpiesz­nie do­rzu­cił, tak jak się wcze­śniej umó­wili:

– To mój brat.

– Wy­no­ście się stąd! – po­wtó­rzył oj­ciec Jenny. – Chcemy o nim za­po­mnieć. Skoro umarł, nie warto roz­dra­py­wać sta­rych ran. Nic do­brego nie wy­szło tu z jego obec­no­ści. Od­płyń­cie w swoją stronę!

– Nie mogę! – po­wie­dział Re­ijo i zde­cy­do­wa­nym ru­chem po­krę­cił głową. – Przy­rze­kłem mu przed śmier­cią, że od­szu­kam Jenny. Mu­szę do­trzy­mać słowa.

Ry­bak ob­rzu­cił ba­daw­czym spoj­rze­niem Ra­iję i dzieci. W jego oczach cza­iły się wąt­pli­wo­ści, ale był zbyt dumny, by za­py­tać.

– Na­zy­wam się Re­ijo Ke­säniemi. – Męż­czy­zna ob­jął Ra­iję ra­mie­niem. – To moja żona i dzieci – wy­cią­gnął rękę w stronę trójki ma­leństw, po czym, mru­gnąw­szy po­ro­zu­mie­waw­czo, do­dał: – Za­czę­li­śmy wcze­śnie.

Dwaj miesz­kańcy wy­spy przy­glą­dali się im w mil­cze­niu. Wresz­cie zła­god­nieli i z ocią­ga­niem ru­szyli przo­dem w stronę jed­nej z nędz­nych cha­łup sto­ją­cych tuż za na­nie­sio­nymi przez mo­rze ka­mie­niami.

Go­ścin­ność go­spo­da­rzy ogra­ni­czyła się do tego, że wpu­ścili ich do cia­snej izby, czy­stej i uprząt­nię­tej, ale nie­wiele więk­szej od tej w cha­cie nad fior­dem, którą po­bu­do­wał Kalle.

– Żona umarła – ode­zwał się oj­ciec Jenny, który nie przed­sta­wił się, a Re­ijo i Ra­ija nie mieli śmia­ło­ści go o to za­py­tać.

Otwo­rzył drzwi do, jak przy­pusz­czała Ra­ija, al­kie­rza i to­nem nie zno­szą­cym sprze­ciwu na­ka­zał córce wyjść.

Ciem­no­oka Jenny z lę­kiem spoj­rzała na ojca. Na wi­dok tego upo­ko­rzo­nego dziew­czę­cia, wła­ści­wie już nie dziecka, a jesz­cze nie ko­biety, Ra­ija po­czuła ucisk w sercu.

Biedna Jenny, po­my­ślała. Na całe ży­cie na­pięt­no­wana przez spo­łecz­ność tej od­izo­lo­wa­nej osady. A wszystko przez Kal­lego.

Re­ijo także ogar­nęło współ­czu­cie dla tej drob­nej dziew­czyny. Pod spód­nicą wy­raź­nie od­zna­czał się już brzuch. Ciemne loki oka­lały jej uro­dziwą twarz i de­li­kat­nie za­okrą­glone po­liczki.

Ładna, po­my­ślał, ale to prze­cież jesz­cze dziecko. Jak Kalle mógł za­po­mnieć o Ra­iji?

Ro­zu­miał gniew ojca i brata Jenny. Za­opie­ko­wali się Kal­lem naj­le­piej jak po­tra­fili, dziew­czyna od­dała mu serce, on tym­cza­sem znik­nął, zo­sta­wia­jąc ją samą z kło­po­tem. Trudno się dzi­wić, że po tym, co zro­bił, uznali go za tchó­rza.

Wzrok Jenny z lę­kiem prze­su­wał się po twa­rzach przy­by­łych. Nie ro­zu­miała, czego ci obcy od niej chcą.

– To jest brat tego two­jego pięk­ni­sia – wark­nął oj­ciec. Nie za­mie­rzał się jed­nak wtrą­cać i po­cią­gnął syna na dwór. – Mo­że­cie z nią chwilę po­roz­ma­wiać – rzu­cił. – Za­raz wra­cam.

– Czy Kal­lemu coś się stało? Gdzie on jest?

Głos i oczy dziew­czyny że­brały o do­bre wie­ści. Pa­trzyła bła­gal­nie to na Ra­iję, to na Re­ijo.

– Kalle nie żyje – wy­znała Ra­ija i sia­da­jąc obok dziew­czyny, oto­czyła ją ra­mie­niem.

Jenny za­re­ago­wała gwał­tow­nym szlo­chem, ale za­raz opa­no­wała roz­pacz. Wargi jej drżały, a w ką­ci­kach ust po­ja­wił się gry­mas, gdy ła­mią­cym się gło­sem po­pro­siła, by opo­wie­dzieli jej, co się stało.

Ra­ija, nie chcąc zra­nić Jenny, upięk­szyła nieco prawdę. Zgod­nie z jej wer­sją Kalle od­zy­skał pa­mięć, od­na­lazł brata i ro­dzinę. Ukryła, że tak na­prawdę spo­tkał się z nią. Z prze­ję­ciem opo­wia­dała o jego cho­ro­bie i o tym, jak bar­dzo się mar­twił o nią, o Jenny, a także o dziecko, któ­rego ocze­ki­wała.

– Wiesz, Jenny – mó­wiła ci­chym gło­sem Ra­ija – Kalle już od chło­pię­cych lat ma­rzył o lep­szym ży­ciu. Nie chciał być bied­nym ry­ba­kiem znad fiordu. Wie­dział, że samą pracą nie uwolni się z nę­dzy. Dla niego ist­niała więc tylko jedna droga, żeby stać się bo­ga­tym: zna­leźć złoto. I do­ko­nał tego! Kiedy się spo­tka­li­śmy, miał tro­chę złota przy so­bie. Za­le­żało mu, żeby ci je ofia­ro­wać, Jenny. To­bie i dziecku.

Re­ijo po­grze­bał w skó­rza­nym worku i wy­do­był za­bru­dzoną grudkę. Prawdę po­wie­dziaw­szy, opo­wieść Ra­iji wzbu­dziła w nim nie­smak, bo za­wsze brzy­dził się kłam­stwem, ale bez słowa po­dał bryłkę dziew­czy­nie, która się­gnęła po nią za­sko­czona. Zo­ba­czył, że na jej twa­rzy od­ma­lo­wało się zdu­mie­nie, że bryłka jest taka ciężka, i przy­po­mniał so­bie, iż za­re­ago­wał po­dob­nie, kiedy po raz pierw­szy trzy­mał w dłoni ten cenny kru­szec.

– A wy nic nie weź­mie­cie? Wam Kalle ni­czego nie zo­sta­wił?

– Nie martw się – po­wie­działa Ra­ija sta­now­czo. – Kalle za­trosz­czył się i o nas.

Co prawda od­da­wali Jenny naj­więk­szą bryłę złota, ale prze­cież bez trudu mo­gli mieć wię­cej.

– Nie mogę tego przy­jąć – wy­ją­kała dziew­czyna, od­kła­da­jąc cenny kru­szec na ławę, jakby ją pa­rzył. Przy­tło­czyła ją już sama myśl o osza­ła­mia­ją­cym bo­gac­twie, dzięki któ­remu nie mu­sia­łaby się już ni­gdy mar­twić o swoją przy­szłość. Była biedną dziew­czyną, ni­gdy ni­czego nie po­sia­dała i tak po praw­dzie nie tę­sk­niła za tym. Kalle sta­no­wił je­dyną war­tość w jej ży­ciu. Cóż zna­czy na­wet złoto, je­śli on nie żyje...

Z za­my­śle­nia wy­rwał ją głos Ra­iji:

– Po­trze­bu­jemy je­dy­nie da­chu nad głową, że­by­śmy mo­gli prze­cze­kać zimę, bo ciężko wę­dro­wać o tej po­rze z ma­łymi dziećmi. Knut, mój naj­młod­szy, nie ma jesz­cze roku. Li­czy­li­śmy na to, że po­zwo­li­cie nam się tu za­trzy­mać, ale twój oj­ciec naj­wy­raź­niej jest temu prze­ciwny.

– Weź złoto, Jenny – po­parł ko­bietę Re­ijo. – Kalle ży­czył so­bie, żeby tra­fiło do cie­bie.

Jenny po­pa­trzyła na niego przy­jaź­nie. Po­lu­biła go od razu. Miał w so­bie tyle cie­pła i wy­ro­zu­mia­ło­ści. Wzru­szyło ją, że z taką czu­ło­ścią wo­dzi wzro­kiem za swoją żoną. A jak tro­skli­wie opie­ko­wał się dziećmi!

Po­dob­nie jak Kalle miał ja­sne włosy, choć o tro­chę in­nym od­cie­niu, ale ko­lor oczu zde­cy­do­wa­nie inny. Był też zu­peł­nie ina­czej zbu­do­wany, niż­szy i bar­dziej krępy. że też bra­cia mogą być tacy różni!

– Opo­wiedz­cie mi tro­chę o nim – po­pro­siła. – Przy­kro mi, że wła­ści­wie nic nie wiem. Chyba by­łoby mi lżej, gdy­bym znała wię­cej szcze­gó­łów z jego ży­cia.

Re­ijo chrząk­nął, by usu­nąć chrypkę z gar­dła. Maja za­snęła, oparta na jego ra­mie­niu, a Knut, któ­rego trzy­mał na rę­kach, przez cały czas słodko spał. Re­ijo przy­tu­lił moc­niej ma­leń­stwo, synka Kal­lego. Za­wład­nęło nim ty­siące wspo­mnień, ob­razy ze wspól­nie spę­dzo­nego dzie­ciń­stwa, ta­jem­nice, ja­kie so­bie po­wie­rzali, za­bawy, praca, sprzeczki i bójki, te na żarty i te na se­rio. I ta jedna, na śmierć i na ży­cie, gdy na ich dro­dze sta­nęła Ra­ija. Ja­kich uży­wali for­teli, by zwró­cić jej uwagę, cier­pieli ka­tu­sze, a ona draż­niła się z nimi, bo przez cały czas jej serce na­le­żało do ko­goś in­nego.

Ży­cie Kal­lego i jego ży­cie splo­tło się ni­czym po­wróz, który, choć skrę­cony z wielu cień­szych li­nek, sta­no­wił nie­ro­ze­rwalną ca­łość. Po­tem z ich lo­sem splótł się jesz­cze los Ra­iji.

Jenny cze­kała cier­pli­wie.

Re­ijo prze­łknął ślinę, bo ze wzru­sze­nia ści­snęło go w gar­dle. Przed oczami sta­nął mu Karl.

– Kalle był moim naj­lep­szym przy­ja­cie­lem – za­czął. – By­li­śmy nie­roz­łączni, póki w na­szym ży­ciu nie po­ja­wiła się Ra­ija. Mie­li­śmy wów­czas po pięt­na­ście lat...

Re­ijo wła­ści­wie nie tyle opo­wia­dał, co na nowo prze­ży­wał wcze­sną mło­dość. Jed­nak hi­sto­ria, jaką przed­sta­wił, od­bie­gała od rze­czy­wi­sto­ści; wy­ra­żała ra­czej jego skryte, ni­gdy nie speł­nione ma­rze­nia.

Skła­mał, że po­ślu­bił Ra­iję, bo Karl prze­grał bójkę o nią. Za­brzmiało to dość wia­ry­god­nie. Po­wie­dział też, że Knut, który uro­dził się już po za­gi­nię­ciu Kal­lego na mo­rzu, otrzy­mał na dru­gie imię po wujku.

Ra­ija sie­działa po­grą­żona w mil­cze­niu i być może to wła­śnie wzbu­dziło po­dejrz­li­wość Jenny. Nie­wy­klu­czone też, że dziew­czyna po pro­stu zwró­ciła uwagę na drobne prze­ję­zy­cze­nia Re­ijo, który, wspo­mi­na­jąc Karla, mó­wił o nim „przy­ja­ciel, to­wa­rzysz”, ni­gdy „brat”. Wy­rwało mu się też, że byli ró­wie­śni­kami, ale za­raz do­dał „pra­wie”. Ku­ter, na któ­rym wy­pły­wali na po­łowy, na­le­żał w pierw­szej wer­sji do ojca Karla i do­piero po chwili Re­ijo się po­pra­wił. Wiele ta­kich dro­bia­zgów. Dro­bia­zgów, które może uszłyby uwagi Jenny, gdyby nie wi­dok śpią­cego dziecka. Prze­stała wsłu­chi­wać się w pły­nącą z ust Re­ijo opo­wieść i za­pa­trzyła się w ma­leń­stwo na­zwane na cześć wujka. Czy to nie dziwne? Pier­wo­rod­nemu sy­nowi na­daje się zwy­kle imię po dziadku, choć oczy­wi­ście można upa­mięt­nić w ten spo­sób zmar­łego tra­gicz­nie brata i przy­ja­ciela. Pa­trząc na chłop­czyka, Jenny nie mo­gła się oprzeć wra­że­niu, że po­dob­nie mógł wy­glą­dać w dzie­ciń­stwie jej Kalle. Dziecko miało iden­tyczne czoło i ko­ści po­licz­kowe, brwi na­to­miast, wy­gięte łu­ko­wato ni­czym skrzy­dła mewy w lo­cie, były wierną ko­pią brwi tej ko­biety, matki dziecka. Ale nos... nos miał to cha­rak­te­ry­styczne za­okrą­gle­nie, po któ­rym tak lu­biła wo­dzić opusz­kami pal­ców. Poza tym usta, tak samo de­li­katne, mięk­kie, wy­krzy­wione le­ciutko jakby w gry­ma­sie nie­za­do­wo­le­nia, warga dolna nieco wy­su­nięta, peł­niej­sza niż górna. Pod­bró­dek – ma­leńki, ale na pewno z upły­wem lat na­bie­rze wy­razu zde­cy­do­wa­nia. I włosy... ja­sne, ale nie o sre­brzy­stym od­cie­niu jak włosy Re­ijo, który twier­dził, że jest oj­cem chłop­czyka. Nie, włosy ma­łego miały cie­pły po­łysk, który tak do­sko­nale pa­mię­tała.

Być może wma­wiam so­bie to wszystko, może je­stem prze­wraż­li­wiona, my­ślała w pa­nice, a jed­nak z każdą chwilą na­bie­rała co­raz więk­szej pew­no­ści, że się nie myli.

Prze­stała cał­kiem słu­chać Re­ijo, ale nie spusz­czała z niego oczu. Im dłu­żej się mu przy­glą­dała, tym mniej miała wąt­pli­wo­ści. Re­ijo miał sze­ro­kie czoło i bar­dziej kan­cia­stą, bar­dziej zde­cy­do­waną i mę­ską twarz niż Kalle. Nos pro­sty, usta o cał­kiem in­nym za­ry­sie, wargi równe. Poza tym Re­ijo miał ciem­niej­szą cerę i zu­peł­nie inną syl­wetkę niż Kalle. Czy bra­cia mogą być tacy różni? Być może, ale czy dziecko może być wierną ko­pią swo­jego wujka, w ni­czym nie przy­po­mi­na­jąc wy­glą­dem ojca?

– Za­trzy­mam... złoto – ode­zwała się Jenny znie­nacka.

Re­ijo urwał w pół słowa, uświa­da­mia­jąc so­bie, że dziew­czyna i tak go nie słu­cha. Bie­daczka, po­my­ślał i z uśmie­chem ski­nął głową. Czuł się jak ostatni kłamca. Ale prze­cież cho­dziło mu o to, żeby jej nie zra­nić, za nic w świe­cie nie chciał skrzyw­dzić tej dziew­czyny.

– Kalle ży­czył so­bie tego, prawda? – za­py­tała Jenny nie­pewna i zde­ner­wo­wana. – Nie kie­ruje wami li­tość?

– Kalle wiele nam o to­bie opo­wia­dał – ode­zwała się wresz­cie Ra­ija i chciała ob­jąć spło­szoną dziew­czynę ra­mie­niem, ale Jenny cof­nęła się gwał­tow­nie. Ra­iji zro­biło się przy­kro. Tak bar­dzo chciała po­cie­szyć tę bie­daczkę, lecz jej na to nie po­zwo­liła. Naj­wy­raź­niej nie zdo­łała zdo­być jej za­ufa­nia. –Pro­sił, że­by­śmy za­trosz­czyli się o cie­bie i dziecko – mó­wiła jed­nak da­lej. – Kalle nie uciekł od od­po­wie­dzial­no­ści, wiesz naj­le­piej. Wiele my­ślał o was, o to­bie. Ob­da­rzy­łaś go mi­ło­ścią. Złoto na­leży do cie­bie. Dbaj o dziecko Kal­lego.

Jenny po­ki­wała głową i ukrad­kiem otarła zdra­dziec­kie łzy. Dziew­czyna cier­piała. Naj­chęt­niej nie pa­trzy­łaby na tę ko­bietę, nie­wiele od niej star­szą, ale wie­działa, że jej twarz i tak prze­śla­do­wać ją bę­dzie do końca ży­cia. Na­resz­cie zro­zu­miała, kto był tym cie­niem, który kładł się po­mię­dzy nią a Kal­lem. Przez cały czas czuł jej obec­ność, mimo że nie po­tra­fił wy­wo­łać z pa­mięci jej ob­razu. Nie można nie­na­wi­dzić ko­goś, kto pró­buje oka­zać przy­ja­zne uczu­cia! Nie wolno od­trą­cać ko­goś, od kogo spo­tkało nas do­bro! Jenny do­brze o tym wie­działa, a jed­nak wszystko w niej pro­te­sto­wało na myśl, że ci lu­dzie mo­gliby tu zo­stać na zimę.

Oj­ciec Jenny uznał, że dał ob­cym dość czasu, i bez ce­re­gieli wtar­gnął do izby, na­ka­zu­jąc nie­pro­szo­nym go­ściom wra­cać, skąd przy­byli.

– Dość już wy­lała łez przez tego wa­szego pięk­ni­sia! Nie chcemy, żeby się to po­wtó­rzyło! Jenny bę­dzie wy­star­cza­jąco ciężko i bez was. Nie do­kła­daj­cie nam zmar­twień. Po pro­stu wy­jedź­cie i ni­gdy wię­cej tu nie wra­caj­cie!

Jenny nie ode­zwała się. O nic już nie za­py­tała. Nie chciała na­wet wie­dzieć, gdzie Kalle zo­stał po­cho­wany. Wy­star­czyło jej to, co od nich usły­szała. Zo­ba­czyła też wy­star­cza­jąco dużo. Uni­kała wzro­kiem ob­cej ko­biety, lę­ka­jąc się tego, co mo­głoby jesz­cze zdra­dzić spoj­rze­nie jej ciem­nych oczu. Bała się, że zo­ba­czy w nich li­tość. A ona prze­cież nie po­trze­bo­wała li­to­ści, nie chciała, by kto­kol­wiek jej współ­czuł, a już naj­mniej ta ko­bieta.

Pa­trzyła za nimi, gdy od­cho­dzili na brzeg i sa­do­wili się w nie­wiel­kiej łódce, tylko odro­binę więk­szej niż ta, którą od­pły­nął Kalle.

Chyba za bar­dzo ob­cią­żyli czółno, po­my­ślała. Za­uwa­żyła też, że Ra­ija się boi.

Jenny od­wró­ciła się i od­da­liła się od chaty, za­ci­ska­jąc ręce na piersi. Jej oko­lona gę­stymi ciem­nymi wło­sami twarz była zu­peł­nie blada. Czuła zmę­cze­nie, zda­wało się jej, że zo­stała ogra­biona ze wszyst­kiego, choć dzięki bryłce złota otrzy­ma­nej zgod­nie z ostat­nią wolą Kal­lego była bo­gata jak ni­gdy do­tąd. Mo­głaby ku­pić wszystko, czego za­pra­gnie. Za­trosz­czyć się o ojca i brata, no i oczy­wi­ście o sie­bie i dziecko.

Bo­gata i ogra­biona. Odarta ze wszyst­kiego. Współ­czu­cie tych lu­dzi na­dal kłuło ją ni­czym ostre igły. Przy­po­mi­nała so­bie spoj­rze­nia, ja­kie ci obcy wy­mie­niali ukrad­kiem. Te uła­dzone kłam­stwa z li­to­ści.

Jenny za­śmiała się ku mo­rzu, któ­rego się ni­gdy nie lę­kała, od mo­rza ni­gdy nie spo­tkało jej nic złego. Kar­miło ją, od kiedy pa­mię­tała, uśmie­chało się do niej w po­godne dni, bu­rzyło i pie­niło pod­czas sztor­mów. Przy­nio­sło jej na­wet Kal­lego. Ofia­ro­wało czło­wieka, któ­rego po­ko­chała. Cał­kiem wy­płu­kało go ze wspo­mnień, na nowo czy­niąc dziec­kiem, kimś, kto mógł za­cząć wszystko od nowa. Nie ono było winne śmierci Kal­lego. Ja­kiż więc mia­łaby po­wód, by się go oba­wiać?

Zbie­rało jej się na płacz już od pierw­szej chwili, kiedy ci lu­dzie ob­rzu­cili ją peł­nymi li­to­ści spoj­rze­niami. Od chwili, w któ­rej zro­zu­miała, że stało się coś złego. Wszystko przez tę pew­ność, przez wzbie­ra­jącą w niej nie­na­wiść, któ­rej nie po­winna czuć. Kalle pa­mię­tał o niej, nie wy­da­wało się jej, by tamci kła­mali. Kalle nie uciekł od od­po­wie­dzial­no­ści. To także nie było kłam­stwo. Męż­czy­zna o zie­lo­nych oczach ro­zu­miał ją, ale da­rzył uczu­ciem tę drugą. Spo­sób, w jaki ją obej­mo­wał, czułe spoj­rze­nia, ja­kie jej po­sy­łał... Te ge­sty nie były uda­wane, tylko ję­zyki tych lu­dzi opo­wia­dały pół­prawdy. On nie był mę­żem Ra­iji, naj­pięk­niej­szej ko­biety, jaką Jenny kie­dy­kol­wiek wi­działa. To jej twarz stała mię­dzy Kal­lem a nią. Jenny nie była głu­pia, ro­zu­miała, dla­czego nie po­tra­fił usu­nąć z pa­mięci tej ostat­niej nici łą­czą­cej go z prze­szło­ścią... Ktoś, kto kie­dyś ko­chał tę ko­bietę, nie był w sta­nie jej za­po­mnieć.

To był jego syn, syn Kal­lego, jego dziecko, troje dzieci... I ta ko­bieta.

Jenny ukryła twarz w dło­niach. Tak go­rąco wie­rzyła, że Kalle do niej po­wróci. Wy­obra­żała so­bie ich wspólne ży­cie. W my­ślach już urzą­dzała izbę... By­liby ra­zem szczę­śliwi. I choć mi­jał czas, Jenny ani przez mo­ment nie tra­ciła wiary, że Kalle znów zjawi się na wy­spie.

Wia­do­mość o jego śmierci po­zba­wiła ją wszel­kich złu­dzeń. Gdyby żył, mo­głaby na­dal mieć na­dzieję, mo­głaby na­dal ma­rzyć o dniu, w któ­rym się spo­tkają, choć pew­nie ni­gdy by to nie na­stą­piło. Z ta­kiej ko­biety jak Ra­ija nikt nie re­zy­gnuje. Nie­zwy­kłe imię i nie­zwy­kła uroda. Przy niej Jenny po­czuła się zu­peł­nie nic nie warta. Kłam­stwa, któ­rymi przy­by­sze chcieli ją ochro­nić, osta­tecz­nie po­gnę­biły ją i ode­brały ostat­nie okru­chy ma­rzeń. Stra­ciła wszystko, na­wet to, co łą­czyło ją kie­dyś z Kal­lem. Chyba by­łoby dla niej le­piej, gdyby ni­gdy nie do­wie­działa się prawdy. Nie­pew­ność była mi­ło­sierna, na­to­miast prawda bru­talna i twarda jak skała.

Ośle­piona łzami po­stą­piła krok w kie­runku wody. Fale zło­żyły na jej łyd­kach chłodne po­ca­łunki. Zmo­czona spód­nica cią­żyła.

Kie­dyś mo­rze wy­rzu­ciło jej na brzeg uko­cha­nego. Pew­nie tkwił w tym ja­kiś głę­boki sens. Jenny prze­stał do­ku­czać chłód, wła­ści­wie od­czu­wała te­raz na­wet przy­jem­ność, cie­pło. Woda, ła­godna woda, nie kar­miła jej kłam­stwami. Jenny nie chciała, by się nad nią li­to­wano, pra­gnęła je­dy­nie mieć ko­goś bli­skiego. Ko­goś, kto znów po­ko­chałby ją ca­łym ser­cem. Ale to nie było moż­liwe. Za ży­cia Kalle ni­gdy nie na­le­żał do niej, ale po śmierci...

Jenny uśmiech­nęła się nie­pew­nie, czu­jąc, jak dno osuwa jej się pod sto­pami. Na­siąk­nięte wodą ubra­nie cią­gnęło w bez­denną ot­chłań drę­twe, nie­ru­chome ciało. Jenny nie wal­czyła. Z jej twa­rzy nie zni­kał uśmiech. Zro­zu­miała, że wła­śnie tego pra­gnie. Może w tej ot­chłani otrzyma to, czego za ży­cia ni­gdy by nie do­stała.

Nie­ba­wem znów uj­rzy przed sobą uko­chaną twarz i już ża­den cień ich nie roz­dzieli.

Ani lęku, ani kłamstw, ani roz­te­rek. Jak cu­dow­nie! Jak wspa­niale! Jenny otwo­rzyła ra­miona.

Na po­wierzchni wody nie po­zo­stał ża­den ślad.

Roz­dział 2

Ni­czym su­che li­ście mio­tane przez wiatr to tu, to tam, tak i oni ni­g­dzie nie mo­gli za­grzać miej­sca.

Dom stał na od­lu­dziu, tuż nad brze­giem mo­rza, wy­sta­wiony na sztormy i bu­rze. Był świet­nie utrzy­many. Ra­iji wy­star­czyło jedno spoj­rze­nie, by pod­jąć de­cy­zję o jego kup­nie. Co prawda po­sępny kra­jo­braz i bli­skość ży­wio­łów wy­wo­ły­wała w niej trwogę. Nie miała wąt­pli­wo­ści, że szybko znie­na­wi­dzi to miej­sce, ale zmę­cze­nie i ry­chłe na­dej­ście zimy, która już wy­sta­wiała swe ostre szpony, prze­są­dziły o po­zo­sta­niu. Poza tym czy mo­gli mieć pew­ność, że ży­cie nie szy­kuje im gor­szych nie­spo­dzia­nek, je­śli zde­cy­dują się ru­szyć w dal­szą drogę?

Kiedy Re­ijo za­pła­cił zło­tem, ku­piec cmok­nął zna­cząco i zmie­rzył go od stóp do głów. Ale Re­ijo nie­ła­two było przej­rzeć na wy­lot, po­tra­fił ukryć swe my­śli.

– Ten dom był mi wła­ści­wie ka­mie­niem u szyi – za­gad­nął ku­piec. Są­dząc po mo­wie, nie po­cho­dził z kra­iny po­lar­nych nocy roz­świe­tlo­nych zo­rzą. Wy­ma­wia­jąc „r” z cha­rak­te­ry­stycz­nym ber­geń­skim ak­cen­tem, zni­żył głos: – Nie mo­głem go sprze­dać. Na­le­żał wcze­śniej do pew­nej ko­biety o nie naj­lep­szej re­pu­ta­cji, do­my­ślasz się pew­nie, o co mi cho­dzi. Przy­była gdzieś z da­leka, nie była Nor­weżką... Na­zbyt zmy­słowa... – cmok­nął. – Nie­od­po­wied­nie to­wa­rzy­stwo dla po­rząd­nych lu­dzi. Od­stę­puję ci ten dom za nie­wy­gó­ro­waną cenę. Poza tym mam na­dzieję, że ubi­jemy jesz­cze nie­je­den in­te­res. Co ty na to? Gdy­byś po­trze­bo­wał wy­po­sa­że­nia, sprzętu ry­bac­kiego, co­kol­wiek... – Zer­k­nął na skó­rzany mie­szek, który wrę­czył mu nowo przy­były.

Re­ijo uśmiech­nął się. Nie miał złu­dzeń, że gdyby nie złoto, naj­lep­sza, jak się oka­zuje, re­ko­men­da­cja, spo­tkałby się z cał­kiem in­nym przy­ję­ciem. Ski­nął lekko głową, nie od­po­wia­da­jąc ani tak, ani nie. Uznał, że nie­roz­trop­nie by­łoby wcho­dzić w kon­flikt z kup­cem, który w tej ma­łej spo­łecz­no­ści był zna­czącą oso­bi­sto­ścią. Skoro już mają tu za­miesz­kać... Ra­ija wy­brała to miej­sce, kie­ru­jąc się wzglę­dami, któ­rych nie poj­mo­wał. Spo­tka­nie z Jenny zu­peł­nie wy­trą­ciło ją z rów­no­wagi. Kiedy wra­cali z wy­spy na ląd, nie ode­zwała się ani sło­wem. Z po­ciem­nia­łymi ze stra­chu oczami wal­czyła z mor­ską cho­robą. Prze­no­co­wali w za­gro­dzie, gdzie wcze­śniej Re­ijo sprze­dał ko­nia. Tam do­wie­dzieli się, że nie­da­leko jest osada.

– Zo­sta­jemy tu­taj – za­de­cy­do­wała Ra­ija, kiedy do­tarli do ry­bac­kiej wio­ski po­ło­żo­nej na skrawku lądu wrzy­na­ją­cym się w mo­rze.

Ale osta­tecz­nie o de­cy­zji prze­są­dził pu­sty dom, który jakby zrzą­dze­niem losu zna­lazł się na ich dro­dze. Re­ijo nie na­le­żał do tych, któ­rzy wie­rzą w prze­zna­cze­nie, więc uznał to po pro­stu za szczę­śliwy traf.

– Kupmy ten dom – za­pa­liła się Ra­ija. – Chyba nas na to stać?

Wła­śnie z tego po­wodu Re­ijo przy­był do kupca. Odziany w spodnie no­szące ślady za­cie­ków od sło­nej wody, z bru­dem za pa­znok­ciami, sie­dział w sa­lo­nie czło­wieka, który nie za­da­wał się z byle kim.

– A pro­pos – chrząk­nął ku­piec odro­binę za­kło­po­tany, w każ­dym ra­zie za­le­żało mu, żeby Re­ijo od­niósł ta­kie wra­że­nie. – Po­ja­wiają się tu lu­dzie naj­róż­niej­szego au­to­ra­mentu. Nie­któ­rzy dość wąt­pli­wego, je­śli ro­zu­miesz, co mam na my­śli... – Za­śmiał się ci­cho, ale twarz Re­ijo na­wet nie drgnęła. – Przy­jaź­nię się za­równo z pa­sto­rem, jak i z ludźmi wy­soko uro­dzo­nymi. Czuję się więc w obo­wiązku dbać o to, by w oko­licy pa­no­wał po­rzą­dek. Nie je­stem mo­ra­li­stą, cho­dzi jed­nak o za­sady. Pro­szę, nie bierz mi za złe, że ośmie­lam się py­tać... do­brze wiem, że je­steś czło­wie­kiem ho­noru. Czuł­bym się jed­nak nieco spo­koj­niej­szy, gdy­bym w ra­zie czego mógł huk­nąć pię­ścią w stół i za­świad­czyć, że mam na to do­wód... Lu­bię wie­dzieć, z kim ro­bię in­te­resy. Ta­kie męty się tu cza­sem po­ja­wiają... – wes­tchnął. – Je­ste­ście mał­żeń­stwem?

Re­ijo wy­krzy­wił usta w uśmie­chu. Roz­ba­wił go spo­sób, w jaki ten czło­wiek krą­żył wo­kół te­matu. Cie­kawe, jak by się za­cho­wał, gdyby do­wie­dział się prawdy. Co li­czy­łoby się bar­dziej: za­sady czy in­te­resy z czło­wie­kiem, który ma czym pła­cić? Nie za­mie­rzał tego spraw­dzać. Z wdzięcz­no­ścią wspo­mniał sę­dziego z Alty, który, jak się oka­zało, do­brze znał ży­cie. Otrzy­many od niego w ta­jem­nicy do­ku­ment te­raz miał się przy­dać. Re­ijo wy­cią­gnął go z worka i wrę­czył kup­cowi, który wy­raź­nie uspo­ko­jony uśmiech­nął się sze­roko.

– Do­brze, do­brze – po­wta­rzał, rzu­ciw­szy okiem na pa­pier. – Od razu po­zna­łem, że je­steś po­rząd­nym czło­wie­kiem, ale ostroż­no­ści ni­gdy za wiele.

Re­ijo bez ko­men­ta­rza, bo nie zwykł nad­uży­wać słów, przy­jął tłu­ma­cze­nia kupca. Opu­ścił jego sa­lon jako wła­ści­ciel oka­za­łego domu po­ma­lo­wa­nego na żółto oraz, przy­naj­mniej na pa­pie­rze, oj­ciec trojga dzieci i mąż Ra­iji, o czym za­in­te­re­so­wana nie miała po­ję­cia.

Ra­ija już wcze­śniej po­sma­ko­wała wy­gód. Miesz­kała w pięk­nym domu w Al­cie u boku wójta, który zaj­mo­wał miej­sce na szczy­tach spo­łecz­nej dra­biny, i ob­ra­cała się wśród miej­sco­wej śmie­tanki. Re­ijo nie miał ta­kich wspo­mnień. Pa­mię­tał na­to­miast wznie­sioną z bali chatę na przy­lądku w ro­dzin­nym fior­dzie, chatę Ra­iji nad rzeką, i uwa­żał, że żyło im się tam nie naj­go­rzej.

Ten dom, który ku­pili dzięki złotu, ja­kie Kalle zo­sta­wił Ra­iji, był zu­peł­nie inny. Re­ijo czuł, że nie ma prawa ko­rzy­stać z bo­gac­twa, do któ­rego się w ża­den spo­sób nie przy­czy­nił.

– Zo­stało jesz­cze tro­chę złota? – za­py­tała Ra­ija wie­czo­rem, gdy sie­dzieli we dwoje przy za­pa­lo­nej lam­pie. Pod­eks­cy­to­wani wy­da­rze­niami mi­nio­nego dnia, nie mo­gli za­snąć.

– Tro­chę zo­stało. Wy­star­czy na jesz­cze ja­kąś cha­łupę, gdyby się oka­zało, że masz mnie dość – za­żar­to­wał, ale Ra­ija wy­czuła ukrytą w jego sło­wach po­wagę. Do­brze znała Re­ijo, który po­dob­nie jak ona był dumny i uparty. Świa­do­mość, że nie on za­pew­nił jej dach nad głową, ra­niła jego mę­ską dumę.

– To wszystko jest tak samo twoje, jak i moje.

– Do­brze wiesz, że to nie­prawda, Ra­iju – od­parł, za­ci­ska­jąc wy­mow­nie zęby. – Ale za­mie­rzam być przy to­bie i po­móc ci od­na­leźć resztę złota, które za­pewni przy­szłość to­bie i dzie­ciom. Je­śli tego nie zro­bię, go­towa je­steś pod­jąć to sza­leń­stwo na wła­sną rękę, a wów­czas sta­niesz się zbyt ła­twym łu­pem dla po­szu­ki­wa­czy szczę­ścia wszel­kiej ma­ści. Zbyt wielu kusi i mami blask tego me­talu...

Słowa wy­po­wie­dziane przez Re­ijo przy­wo­łały w pa­mięci Ra­iji wiele wspo­mnień. Jej ciemne oczy na­brały oso­bli­wego bla­sku. Przy­mknęła po­wieki i nie­mal po­czuła za­pach do­ga­sa­ją­cego pa­le­ni­ska i re­ni­fe­ro­wych skór wy­ście­ła­ją­cych la­poń­ską jurtę. W jej uszach za­dźwię­czały wy­po­wie­dziane z na­masz­cze­niem chra­pliwe słowa sta­ruszki: „Wi­dzę zimny blask, Ra­iju. Wi­dzę, jak po­świę­casz dziecko...”

Dziew­czyna chyba bez­wied­nie po­wtó­rzyła to na głos, bo Re­ijo po­pa­trzył na nią zdzi­wiony. Uśmiech­nęła się, za­kło­po­tana, i od­gar­nąw­szy ko­smyk wło­sów z czoła, wy­ja­śniła:

– Przy­po­mniała mi się ciotka Mik­kala, Elle... po­wró­żyła mi kie­dyś. Mimo że było to tak dawno, cią­gle pa­mię­tam, co mi wtedy po­wie­działa. Mogę po­wtó­rzyć wszystko słowo w słowo. Mia­łam tak nie­wiele lat i zro­biło to na mnie ogromne wra­że­nie...

Ra­ija po­mi­nęła mil­cze­niem, że prze­po­wied­nia kil­ka­krot­nie spraw­dziła się w jej ży­ciu z za­ska­ku­jącą do­kład­no­ścią. Na wła­snej skó­rze się prze­ko­nała, że Elle nie była sza­lona, a je­dy­nie wie­działa wię­cej niż inni. Taki dar także może stać się dla czło­wieka prze­kleń­stwem.

– Co da­lej? – za­py­tała Ra­ija drżą­cym gło­sem, do­sko­nale wie­dząc, że Re­ijo tak jak i ona nie zna od­po­wie­dzi. Jak do tej pory ich lo­sem kie­ro­wał przy­pa­dek, całe ich ży­cie było splo­tem przy­pad­ków. Można by na­zwać to ład­niej prze­zna­cze­niem, ale to w ni­czym nie zmie­niało stanu rze­czy.

– Mogę ku­pić ku­ter – za­pro­po­no­wał. – Ło­wie­nie ryb to je­dyne, co po­tra­fię. Gdy­bym sam po­pły­nął na po­łu­dnie, żeby je sprze­dać, unik­nął­bym za­dłu­ża­nia się u tu­tej­szego kupca...

– A kto ma te­raz prawo do han­dlu? – za­py­tała Ra­ija. – Ole wspo­mi­nał coś, że kupcy z Ber­gen za­mie­rzają po­zba­wić Duń­czy­ków prawa han­dlu tu na pół­nocy.

– Kupcy z Ko­pen­hagi zo­stali wy­parci, ale czy to ważne? Dla ko­goś, kto tkwi po uszy w dłu­gach, to bez zna­cze­nia.

Przez kilka lat kupcy z Ber­gen i Tron­dheim dzie­lili się mo­no­po­lem na pro­wa­dze­nie han­dlu na pół­nocy.

Wcze­śniej to prawo przy­słu­gi­wało kup­com z Ko­pen­hagi oraz sa­memu kró­lowi. Ale jak su­cho za­uwa­żył Re­ijo, dla miesz­kań­ców tych stron ta­kie zmiany nie miały prak­tycz­nie żad­nego zna­cze­nia. Ten, kto miał mo­no­pol na han­del, usta­lał cenę ryb, oczy­wi­ście na moż­li­wie naj­niż­szym po­zio­mie, rów­no­cze­śnie kupcy usta­lali wy­so­kie ceny na wszyst­kie sprze­da­wane miej­sco­wej lud­no­ści ar­ty­kuły. Dla­tego też mało który ry­bak nie był za­dłu­żony u kupca. Długi ry­ba­ków nie ma­lały, lecz ro­sły. I cho­ciaż hi­sto­ria wy­da­wała się to­czyć gdzieś da­leko od Fin­n­marku, to jed­nak kry­zysy w Eu­ro­pie od­bi­jały się echem także w tych stro­nach. Ozna­czały być albo nie być dla wielu spo­łecz­no­ści za­miesz­ku­ją­cych pół­nocne wy­brzeża. Ry­nek zbytu znaj­do­wał się bo­wiem nie na pół­nocy, ale w Eu­ro­pie. Kry­zysy, o któ­rych le­dwo co do­cho­dziły tu wie­ści, spra­wiały, że spa­dało za­po­trze­bo­wa­nie na ryby, a za­tem i ich cena. Wielka po­li­tyka i go­spo­darka, po­ważne słowa, któ­rych ci zwy­kli lu­dzie na­wet nie znali, miały wpływ na ży­cie lu­dzi także na pół­noc­nych krań­cach kró­le­stwa duń­sko-nor­we­skiego.

Miej­scowy ku­piec, który uda­wał taką głę­boką tro­skę o lo­kalną spo­łecz­ność, pod­le­gał ce­chowi kup­ców w Ber­gen. Usta­lane wspól­nie ceny kupcy czę­sto pod­no­sili, żeby zwięk­szyć wła­sne zy­ski. Czasy na­stały nie­pewne i trudno było prze­wi­dzieć, kto i jak długo jesz­cze utrzyma się w tym in­trat­nym in­te­re­sie. Wielu więc wy­ko­rzy­sty­wało sy­tu­ację, by za­gar­nąć jak naj­wię­cej dla sie­bie.

– Ja po­win­nam zaj­mo­wać się han­dlem – uśmiech­nęła się Ra­ija. – Na pewno nie bo­ga­ci­ła­bym się na krzyw­dzie bied­nych lu­dzi. Tak prze­cież nie można.

– Wła­śnie z tego po­wodu lu­dzie two­jego i mo­jego po­kroju nie są kup­cami – od­rzekł jej Re­ijo. – Bra­kuje im nie­zbęd­nego w tej dzie­dzi­nie wy­ra­cho­wa­nia, moja droga... że nie wspo­mnę o ego­izmie. Ale wra­ca­jąc do te­matu, chciał­bym spra­wić so­bie ku­ter. Po­tra­fię zro­bić z niego uży­tek. Za­miast u kupca, za­dłużę się u cie­bie...

W jego oczach bły­snęły we­sołe ogniki, ale usta się nie uśmiech­nęły.

– Po­da­ruję ci ten ku­ter.

Re­ijo po­krę­cił głową.

Ra­ija roz­zło­ściła się, że jest taki cho­ro­bli­wie am­bitny.

Czy nie poj­mo­wał, ile mu za­wdzię­cza? Da­ru­jąc mu ku­ter, mo­głaby choć w czę­ści spła­cić dług wdzięcz­no­ści.

Ale Re­ijo po­zo­stał nie­wzru­szony.

– Nie, Ra­iju, to bę­dzie po­życzka. I nie pró­buj mi nic na­rzu­cać, bo albo sta­nie na moim, albo za­po­mnijmy o tej roz­mo­wie. Nie je­stem że­bra­kiem. Chcę ku­pić łódź, bo ło­wię ryby od dziecka i znam się na tym. A wolę mieć dług u cie­bie niż u bez­li­to­snego li­chwia­rza.

– Czy ktoś ci już mó­wił, że je­steś okrop­nie uparty? – za­py­tała zre­zy­gno­wana.

Uznała, że le­piej bę­dzie uda­wać, iż przy­stała na jego wa­runki. Miała na­dzieję, że za ja­kiś czas Re­ijo zmą­drzeje i ła­twiej bę­dzie prze­mó­wić mu do roz­sądku. Na tyle go znała.

– Po­ży­czę ci, oczy­wi­ście, ile ze­chcesz. A ja może na­uczę się tkać... – do­dała, za­trzy­mu­jąc wzrok na sto­ją­cych w izbie kro­snach. – Cho­ciaż ni­gdy nie mia­łam zręcz­nych dłoni i nie cier­pię, wręcz nie­na­wi­dzę, tego za­ję­cia – wy­rze­kła z we­wnętrz­nym ża­rem. Wy­krzy­wia­jąc twarz w gry­ma­sie, do­dała: – Po­sta­ram się jed­nak od­gry­wać rolę cno­tli­wej żony. Póki bę­dzie trzeba...

– Mo­gła­byś na­prawdę zo­stać cno­tliwą żoną.

Na długą chwilę za­pa­dła mię­dzy nimi głu­cha ci­sza.

Wresz­cie Re­ijo roz­ło­żył ręce w ge­ście re­zy­gna­cji.

– O nic nie będę py­tał, tak jak ci kie­dyś przy­rze­kłem. Sama mi po­wiesz, gdyby coś się zmie­niło. Chcę tylko, że­byś wie­działa, że moja pro­po­zy­cja po­zo­staje ak­tu­alna. – Ro­ze­śmiał się i po­trzą­snął po chło­pię­cemu głową. – Zdaje się, że oj­ciec już kie­dyś oświad­czył się w moim imie­niu, ale Kri­stina ode­słała go z kwit­kiem. Twoja opie­kunka nie prze­pa­dała za Kwe­nami. Zresztą już wtedy pew­nie upa­trzyła so­bie Kal­lego na męża dla cie­bie.

– Sam wiesz, że to i tak ni­czego by nie zmie­niło – rze­kła ła­god­nie i po­ło­żyła dłoń na jego dłoni.

Krótki mo­ment wspól­noty.

Re­ijo ni­gdy nie po­tra­fił ukryć swo­ich uczuć wo­bec Ra­iji. W jej obec­no­ści czę­sto tra­cił głowę i mó­wił ta­kie rze­czy, które po­wi­nien był prze­mil­czeć. Te­raz także za­po­mniał się i wy­pa­lił:

– Ku­piec za­py­tał mnie, czy je­ste­śmy mał­żeń­stwem... – W tej sa­mej se­kun­dzie po­ża­ło­wał swych słów. Wie­dział, że Ra­iji nie spodoba się, że zro­bił coś za jej ple­cami.

– Po­wie­dzia­łem, że tak – cią­gnął, klnąc w du­chu wła­sną głu­potę.

– Prze­cież to nie­prawda! – Twarz Ra­iji po­ciem­niała w nie­ukry­wa­nej roz­pa­czy. – Spraw­dzą to i wy­pę­dzą nas stąd. Za­biorą mi dzieci. Wiem, jak to jest. W Al­cie miało miej­sce po­dobne zda­rze­nie. Męż­czy­zna tra­fił do wię­zie­nia, dziecko za­brali, a ko­bietę wy­pę­dzono. Nie po­win­ni­śmy ku­po­wać tego domu, lep­sza dla nas by­łaby chata gdzieś na od­lu­dziu. Re­ijo, zrób coś!

– Ku­piec uwie­rzył mi, bo po­ka­za­łem mu do­ku­ment – wy­do­był z sie­bie wresz­cie Re­ijo. – Twój przy­ja­ciel sę­dzia uznał, że bę­dzie naj­le­piej, je­śli za­świad­czy wła­snym pod­pi­sem, że je­ste­śmy mał­żeń­stwem. Na­zy­wasz się więc te­raz Ke­säniemi, obo­jęt­nie, czy chcesz czy nie.

– Dla­czego nic mi o tym nie po­wie­dzia­łeś, Re­ijo? To ja się za­mar­twiam... – Po­pa­trzyła na niego z wy­rzu­tem, a w jej gło­sie za­dźwię­czała go­rycz.

– Dla­tego, że do­my­śla­łem się two­jej re­ak­cji – od­parł chłodno. – Wie­dzia­łem, że ci się to nie spodoba i że w zło­ści po­drzesz do­ku­ment na drobne ka­wałki.

– A że­byś wie­dział – wy­sy­czała mu groź­nie wprost do ucha.

– I marny byłby wtedy nasz los – do­koń­czył Re­ijo. – Prze­cież i tak mu­sie­li­by­śmy wma­wiać lu­dziom, że je­ste­śmy mał­żeń­stwem, a tak przy­naj­mniej mamy to czarno na bia­łym. Po­win­naś się z tego cie­szyć. Ja w każ­dym ra­zie je­stem rad, że mia­łem pod ręką ten pa­pier i mo­głem go po­ka­zać, gdy było trzeba. A je­śli cho­dzi o nas... – Re­ijo wzru­szył ra­mio­nami. – Nic się nie zmieni. Nie za­mie­rzam do­cho­dzić mał­żeń­skich praw, o ile mnie nie bę­dziesz chciała. Prze­cież i tak za­wsze ty de­cy­do­wa­łaś o wszyst­kim mię­dzy nami. U li­cha, Ra­iju, prze­cież do­brze o tym wiesz! Co mia­łem we­dług cie­bie po­wie­dzieć kup­cowi? „Nie, to nie moja żona, choć zda­rza się, że ra­zem śpimy. Nie, nie za­mie­rzamy się po­brać, ona mnie nie chce, choć ja od­dał­bym wszystko, by móc ją znowu trzy­mać w ra­mio­nach!” Do dia­bła, chcesz chyba jesz­cze żyć!

Wy­słu­chaw­szy ta­kiej ty­rady, Ra­ija Ala­talo ro­ze­śmiała się, zresztą cóż in­nego jej po­zo­stało?

Wie­działa, że Re­ijo ni­gdy nie płasz­czyłby się przed ni­kim, na­wet przed kimś, kto ma wła­dzę.

– Prze­pra­szam, za­cho­waj ten do­ku­ment. Może przy oka­zji so­bie go obej­rzę? Przy­znaję, że po spo­tka­niu z Jenny długo nie mo­głam się uspo­koić. Cią­gle my­ślę, co się z nią sta­nie?

Re­ijo pod­niósł się ciężko i ob­jął Ra­iję, tu­ląc brodę do jej czoła.

– Nie roz­my­ślaj za wiele. To nie ma sensu! I tak nie mo­żemy nic wię­cej zro­bić. Nie po­zwo­lili nam jej po­móc. Zresztą, kiedy by­łaś w jej wieku, po­tra­fi­łaś już za­dbać o sie­bie. Nie było ci ani tro­chę lżej. Ta dziew­czyna jest do­ro­sła.

– Nie ży­czę ni­komu, by prze­ży­wał to co ja – wy­szep­tała Ra­ija, a w każ­dym sło­wie czaił się głę­boki smu­tek. Uświa­do­miła so­bie, że tak na­prawdę ni­gdy nie była młoda i ra­do­sna.

– Choć odro­binę po­myśl o so­bie – po­pro­sił Re­ijo. – Za­słu­gu­jesz na to. Po­zwól mi za­trosz­czyć się o cie­bie.

W tym bła­ga­niu tkwiło coś wię­cej ani­żeli tylko go­to­wość opieki i nie­sie­nia po­mocy, choć Re­ijo nie miał złu­dzeń, że ich zwią­zek kie­dy­kol­wiek prze­ro­dzi się w coś sta­łego. Po­trwa może dzień, może kilka go­dzin albo chwil, które po­zo­sta­wią po so­bie strasz­liwą pustkę. Któ­rymi przyj­dzie mu długo kar­mić nie­uga­szoną tę­sk­notę. Wie­dział, że sam sie­bie kie­dyś znie­na­wi­dzi za to, że za­do­wala się na­miastką. Przy­rze­kał so­bie, że ni­gdy nie upad­nie tak ni­sko, by że­brać o okru­chy. „Wszystko albo nic”, zwykł ma­wiać. Wy­da­wało mu się, że cała wiecz­ność upły­nęła od cza­sów, gdy kar­mił się ta­kimi ide­ałami. Z wie­kiem prze­ko­nał się, że je­śli czło­wiek może do­stać tylko okru­chy, za­do­woli się i nimi. żeby prze­trwać, wy­star­czy mu na­sy­cić się od czasu do czasu, uci­szyć zmy­sły i żyć tymi chwi­lami wciąż na nowo, póki znów nie trafi się ko­lejna oka­zja.

Taki wła­śnie był jego zwią­zek z Ra­iją. Przyj­mo­wał wszystko, co mógł otrzy­mać. Nie mi­łość, a je­dy­nie roz­pacz­li­wie głodne uści­ski. Po­cie­chę, przy­jaźń, ni­gdy jed­nak peł­nię szczę­ścia. Ale tak na­prawdę, ilu lu­dzi nie­ustan­nie prze­żywa szczę­ście? Nie okra­dał ni­kogo. Ra­ija przy­cho­dziła do niego z wła­snej woli. Ona wie­działa o nim wszystko, także i to, że go­tów jest trwać w tym dziw­nym związku. Bo­lała nad tym, bo nie le­żało w jej na­tu­rze wy­ko­rzy­sty­wa­nie in­nych. By­wało jed­nak, że po­trze­bo­wała go roz­pacz­li­wie, choć nie tak jak on jej. Re­ijo to ak­cep­to­wał. Nie chciał wy­słu­chi­wać kłamstw z jej ust. Uwa­żał, że pod­stawą ich związku jest wza­jemna szcze­rość. Pod tym wzglę­dem nie miał so­bie nic do za­rzu­ce­nia.

– Nie mam do­kąd uciec, Re­ijo, sama czuję się taka bez­radna...

Na rę­kach prze­niósł ją przez izbę i po­ło­żył w pu­stym łożu. Wy­dała mu się taka drobna i lekka jak dziecko. Nie znali hi­sto­rii tego domu, ale tej nocy za­pra­gnęli roz­grzać jego wnę­trze. Cią­gle jesz­cze po­tra­fili zna­leźć uko­je­nie w swo­ich ra­mio­nach.

Za­do­wo­lony i roz­le­ni­wiony od­po­czy­wał, oparł­szy głowę na jej piersi. Bra­ko­wało mu słów, żeby wy­ra­zić, jak wiele zna­czy dla niego ta chwila wspól­noty. Mi­ło­sny akt ni­gdy nie był taki sam. Nie po­wta­rzały się sy­tu­acje ani spo­soby, na ja­kie wy­ra­żali uczu­cia. W nor­mal­nych związ­kach part­ne­rom grozi cza­sem nuda. Ich to jed­nak nie do­ty­czyło. Ni­gdy jej tego nie po­wie­dział, choć może po­wi­nien, bo wów­czas moż­liwe, że i ona zdra­dzi­łaby mu, o czym my­śli w ta­kich chwi­lach jak ta. Re­ijo jed­nak lę­kał się prawdy. Wo­lał nie wie­dzieć, wo­lał zga­dy­wać.

Nie­śmiałe pu­ka­nie do drzwi chyba by go nie obu­dziło. Usły­szał je tylko dla­tego, że nie spał. Nie poj­mu­jąc, czego ktoś może chcieć od nich w środku nocy, wstał i po­śpiesz­nie za­ło­żył spodnie wprost na na­gie ciało. Ogar­nął czu­łym spoj­rze­niem po­grą­żoną we śnie Ra­iję i wy­kradł się z al­kie­rza.

Za drzwiami do­strzegł ma­ja­czącą w mroku syl­wetkę męż­czy­zny. Gość ści­snął mu rękę na po­wi­ta­nie i po­trzą­sa­jąc nią, przed­sta­wił się imie­niem Nils.

– Da­ruj­cie, że na­cho­dzę was o ta­kiej psiej po­rze – ode­zwał się przy­jaź­nie i zni­ża­jąc po­ufale głos, do­dał: – Ale w za­toce za­cu­mo­wała szkuta.

– Co ta­kiego? – zdzi­wił się Re­ijo, nie ro­zu­mie­jąc, o co cho­dzi.

Męż­czy­zna za­śmiał się i uspra­wie­dli­wił po­śpiesz­nie:

– Prze­pra­szam, cał­kiem za­po­mnia­łem, że je­ste­ście tu obcy. W za­toce stoi ro­syj­ski sta­tek. Na po­kła­dzie mają mąkę. Można ją ku­pić znacz­nie ta­niej niż u kupca.

– To chyba nie­le­galne?

– Ow­szem, jak wszystko, co uła­twia ży­cie ma­lucz­kim. Ale my tu cza­sem usta­lamy wła­sne prawa. A co do władz, cóż, czego oczy nie wi­dzą, tego sercu nie żal. Han­dlu­jemy z Ro­sja­nami, ile­kroć mamy ku temu spo­sob­ność, a te­raz już pew­nie nie zo­ba­czymy ich prę­dzej jak po No­wym Roku. Po­my­śla­łem, że mo­że­cie być za­in­te­re­so­wani. Ku­piec jest temu prze­ciwny, ale cóż to nas ob­cho­dzi. Osta­tecz­nie on też się nami nie przej­muje...

Re­ijo szybko roz­wa­żył sy­tu­ację. Nie chciał wejść w kon­flikt z lo­kalną oso­bi­sto­ścią, ale uznał, że waż­niej­sze są do­bre sto­sunki z miesz­kań­cami osady, z któ­rymi prze­cież przyj­dzie im po są­siedzku żyć. Póki co po­wo­dzi im się nie naj­go­rzej, ale prze­zor­no­ści ni­gdy nie za wiele. Po­trzebna im mąka, a że tra­fia się oka­zja, by ku­pić ją po ni­skiej ce­nie... to jesz­cze le­piej.

– Oczy­wi­ście, że je­stem za­in­te­re­so­wany – od­parł Re­ijo. – Wejdź do środka, mu­szę się cie­plej ubrać i po­wie­dzieć żo­nie.

Nowy zna­jomy, Nils, na oko koło trzy­dziestki, po­pro­wa­dził Re­ijo na miej­sce, gdzie tej nocy ze­brali się ukrad­kiem miesz­kańcy wsi. Omi­nęli za­bu­do­wa­nia i za­częli się wspi­nać na ska­li­ste wznie­sie­nie, za któ­rym znaj­do­wały się nie­wiel­kie za­toczki.

– Po­przed­niemu kup­cowi nie prze­szka­dzało, że han­dlu­jemy z Ro­sja­nami – opo­wia­dał mu Nils po dro­dze. Re­ijo po­ma­gał mu wcią­gać sa­nie po ka­mie­ni­stym pod­łożu, gdzie­nie­gdzie tylko przy­kry­tym śnie­giem. Biały puch nie trzy­mał się przy­brzeż­nych skał wy­sta­wio­nych na silne wia­try od mo­rza.

– To zły czło­wiek – cią­gnął Nils. – Ale bar­dzo usto­sun­ko­wany. Ostat­nio kiedy Ro­sja­nie za­cu­mo­wali u nas, wy­gra­żał, że na­śle na nich od­po­wied­nich lu­dzi i raz na za­wsze stąd prze­pę­dzi. „Jesz­cze po­ża­łu­je­cie”, wy­krzy­ki­wał do nas, „że han­dlo­wa­li­ście z Ro­sja­nami... ”.

– E tam, ga­da­nie – prych­nął po­gar­dli­wie Re­ijo, ale jego sym­pa­tia do kupca wy­raź­nie zma­lała.

Skie­ro­wali się w dół, skąd do­cho­dziły stłu­mione głosy. W ciem­no­ściach Re­ijo za­uwa­żył wielki, nie­kształtny cień.

– Nie wiem, z ta­kimi głup­cami jak on ni­gdy nie wia­domo – cią­gnął Nils. – To dzi­wak! Struga ja­śnie pana, ale gdzie mu tam... Do tego trzeba cze­goś wię­cej niż pie­nię­dzy...

Wśród zgro­ma­dzo­nych na brzegu męż­czyzn pa­no­wał we­soły na­strój, choć wszy­scy się sta­rali mó­wić pół­gło­sem. Nie­wiel­kie ło­dzie kur­so­wały w tę i z po­wro­tem do szkuty, która za­cu­mo­wała na głęb­szej wo­dzie nieco da­lej od brzegu. Worki z mąką przy­wią­zane na wielu sa­niach ozna­czały, że tej zimy w wio­sce nie za­brak­nie chleba. Kilku Ro­sjan z za­łogi statku nie prze­pu­ściło oka­zji, by zejść na ląd. Mło­dzieńcy roz­ma­wiali w ję­zyku, któ­rego Re­ijo zu­peł­nie nie ro­zu­miał, choć wy­da­wało mu się, że brzmi rów­nie śpiew­nie jak ję­zyk jego ro­dzi­ców. Re­ijo wy­si­lał wzrok, by przyj­rzeć się stat­kowi. Jesz­cze ni­gdy ta­kiego nie wi­dział. Wielki i to­porny, przy­po­mi­nał cielną krowę. Nie zdą­żył obej­rzeć go do­kład­niej, bo Nils po­cią­gnął go w stronę ło­dzi, chy­bo­czą­cej się przy ka­mie­ni­stym brzegu. Re­ijo do­my­ślił się, że męż­czy­zna, roz­ma­wia­jący z Nil­sem, jest szy­prem na ku­trze, na któ­rym Nils pły­wał. Szy­per tar­go­wał się o cenę i nad­zo­ro­wał wy­mianę ryb na mąkę. Wła­śnie roz­dzie­lał swo­jej za­ło­dze utkane z brzo­zo­wych wi­tek i kory worki na­peł­nione mąką.

– Mój zna­jomy także chciałby ku­pić – za­gad­nął go Nils. – Mo­żesz to ja­koś za­ła­twić?

Re­ijo po­czuł na so­bie ba­daw­cze spoj­rze­nie.

– Masz czym za­pła­cić, chłop­cze? – za­py­tał szy­per.

– Mam go­tówkę. – Re­ijo wrę­czył szy­prowi mie­szek, oka­zu­jąc mu za­ufa­nie, co ów stary wilk mor­ski po­tra­fił do­ce­nić. Re­ijo dałby głowę, że za­uwa­żył w jego oczach przy­ja­zny błysk. Po raz ko­lejny po­wio­sło­wał ku ro­syj­skiej szku­cie i był już nie­mal przy bur­cie, gdy ra­do­sny na­strój zo­stał bru­tal­nie stłu­miony.

Gdzieś w po­bliżu roz­le­gły się wy­strzały.

Re­ijo nie od razu się zo­rien­to­wał, bo ta­kie od­głosy nie­czę­sto sły­szało się w tych stro­nach, ale han­dlu­jący męż­czyźni wpa­dli w pa­nikę. Za­pa­no­wał straszny chaos. Lu­dzie w po­pło­chu rzu­cili się do ucieczki, sta­ra­jąc się oca­lić ro­syj­ską mąkę, no i ży­cie. Śmiech, który do­piero co roz­brzmie­wał, ucichł gwał­tow­nie. Roz­le­gły się okrzyki nie­do­wie­rza­nia. Ten i ów klął siar­czy­ście, usi­łu­jąc ukryć ści­ska­jący za gar­dło strach. Ry­bacy, któ­rzy byli na wo­dzie, chwy­cili za wio­sła, by jak naj­prę­dzej uciec przed nie­bez­pie­czeń­stwem. Inni umy­kali z po­kładu ro­syj­skiego statku wprost do swych ło­dzi.

Re­ijo miał wra­że­nie, że to ja­kiś kosz­marny sen. Zza skał po­sy­pały się kule. Ry­bacy nie byli uzbro­jeni, zwy­kli lu­dzie nie cho­dzili z bro­nią, nie ule­gało więc naj­mniej­szej wąt­pli­wo­ści, kto się za tym krył. Tylko je­den czło­wiek we wsi sprze­ci­wiał się han­dlowi z Ro­sja­nami. Tylko on był w sta­nie zdo­być broń i opła­cić lu­dzi, któ­rzy wy­ce­lo­wa­liby ją w miesz­kań­ców wio­ski.

– Do dia­bła! On nie żar­to­wał! – wark­nął Nils i za­pa­ko­wał po­śpiesz­nie na sa­nie tę odro­binę cen­nej mąki, jaką udało mu się zdo­być. Nikt nie chciał wpaść w łapy lo­kai kupca. Trudno prze­wi­dzieć, co by się wów­czas stało. Lu­dzie w tych stro­nach nie ufali wła­dzy, zresztą ta­kie zda­rze­nie jak to nie sprzy­jało bu­do­wa­niu za­ufa­nia.

Re­ijo po­czuł w ustach smak krwi. Sam nie miał mąki, ale uznał, że po­wi­nien po­móc Nil­sowi. W ciem­no­ściach nie wi­dział, gdzie sta­wia kroki. Ucieczka nie była ła­twa. –Po­ty­kali się i omal nie utra­cili cen­nego ła­dunku. Na szczę­ście ciem­no­ści spra­wiały kło­pot także strze­la­ją­cym. Le­cące bez­ład­nie po­ci­ski od­bi­jały się ry­ko­sze­tem o skalne pod­łoże. Nie strze­lano jed­nak na po­strach, ce­lo­wano w lu­dzi.

– Naj­wy­raź­niej czują się bez­karni – wy­mam­ro­tał Nils przez za­ci­śnięte zęby. – Sam wi­dzisz, Re­ijo, że uznano nas za prze­stęp­ców. To pie­kło uro­dzić się bie­da­kiem!

Już pra­wie do­tarli do wy­so­kiego skal­nego wału, pod któ­rego osłoną bez­piecz­nie wy­co­fa­liby się w kie­runku wsi, gdy na­gle za­marli. Gdzieś bli­sko roz­legł się prze­raź­liwy okrzyk bólu i to­wa­rzy­szące mu chra­pliwe słowa wy­po­wie­dziane w ob­cym ję­zyku.

– To któ­ryś z Ro­sjan – szep­nął Nils i wcią­gnął sa­nie głę­biej mię­dzy skały, po czym pod­kradł się bli­żej Re­ijo. – Chyba ten młody chło­pak. Co z nim, u li­cha?

Re­ijo zdą­żył się zo­rien­to­wać, skąd do­le­ciał krzyk Ro­sja­nina. Prze­łknął ślinę. Do­my­ślał się, co po­sta­no­wił Nils. Wy­glą­dało na to, że poza nim ni­komu nie star­czy od­wagi. W za­toce za­le­gła zło­wroga ci­sza. Wszy­scy do­sko­nale ro­zu­mieli, co się stało. Choć ry­bacy ce­nili so­bie han­del z Ro­sja­nami, zwłasz­cza gdy bieda za­glą­dała im w oczy, jed­nak prze­cież nie byli im nic winni. Ro­sja­nie przy­pły­wali tu z wła­snej woli i na wła­sne ry­zyko. Oczy­wi­ście, miesz­kań­com osady było przy­kro, że je­den z przy­by­szy zo­stał po­strze­lony przez któ­re­goś z lu­dzi cier­pią­cego na ma­nię wiel­ko­ści kupca, ale cóż mo­gli na to po­ra­dzić? Miesz­kali tu, mieli żony i dzieci na utrzy­ma­niu i bar­dziej byli za­leżni od kupca, u któ­rego za­dłu­żyli się po uszy, niż od Ro­sja­nina. Każdy musi pil­no­wać swo­ich spraw.

Tym­cza­sem gdzieś wśród na­nie­sio­nych przez fale przy­pływu ka­mieni le­żał z kulą w ciele czło­wiek z ob­cych stron.

– Do­my­ślam się, gdzie on może być – szep­nął Re­ijo.

Strzały uci­chły, zdaje się, że tamci się wy­co­fali.

– Za­ry­zy­kujmy! – za­de­cy­do­wał, nie zwle­ka­jąc, Nils. – Nie mo­żemy po­zwo­lić, by się wy­krwa­wił na śmierć. Albo, co gor­sza, żeby tra­fił w łapy tych zbi­rów.

Ru­szyli w dół, sta­ra­jąc się ro­bić jak naj­mniej ha­łasu. Zda­wało im się jed­nak, że każdy ich krok od­bija się grom­kim echem po oko­licy. Re­ijo miał do­brze roz­wi­nięty zmysł orien­ta­cji. Przy­po­mi­nał so­bie, gdzie stał młody Ro­sja­nin, nim roz­le­gły się strzały, wie­dział, skąd do­le­ciał krzyk, i na tej pod­sta­wie okre­ślił miej­sce, gdzie mógł być ranny. Poza tym je­dy­nym okrzy­kiem nie usły­szeli nic wię­cej. Mógł to być zły znak, ale może po pro­stu do­wód na to, że Ro­sja­nin nie jest w cie­mię bity.

Omal się nie po­tknęli o le­żące ciało. Ro­sja­nin prze­tur­lał się i schro­nił za gła­zem wśród wo­do­ro­stów. Choć mu­siał bar­dzo cier­pieć, za­ci­snął zęby i na­wet ci­chy jęk nie wy­do­był się z jego ust.

Nils i Re­ijo na­słu­chi­wali przez chwilę, ale nie do­sły­szeli żad­nych od­gło­sów, które świad­czy­łyby o tym, że ktoś jesz­cze jest w po­bliżu.

– Mu­simy to zro­bić szybko – wy­szep­tał Nils. Ge­stem dał Ro­sja­ni­nowi do zro­zu­mie­nia, że chcą mu po­móc.

Obcy kiw­nął głową, że poj­muje. Ra­mię i pierś mu krwa­wiły. Re­ijo do­tknął go nie­chcący w oko­lice rany, ale Ro­sja­nin ani pi­snął. Usły­szeli je­dy­nie zgrzyt zę­bów. W du­chu czuli co­raz więk­szy po­dziw dla tego mło­dzieńca.

Nie­ła­two było się do­stać na skalny wał z ta­kim cię­ża­rem, ale roz­pacz i złość cza­sem do­daje lu­dziom sił. Re­ijo i Nils ukryli ob­cego wśród ka­mieni. Przy brzegu ni­kogo nie do­strze­gli. Na wzgó­rzu, skąd pa­dły strzały, także uci­chło.

– Miejmy na­dzieję, że zre­zy­gno­wali – ode­zwał się Nils. – Pew­nie my­ślą, że ten bie­dak za­mar­z­nie na śmierć, albo są prze­ko­nani, że już wy­zio­nął du­cha.

Ci­sza, jaka ich ota­czała, wy­da­wała im się zu­peł­nie nie­rze­czy­wi­sta. Prze­cież pół go­dziny wcze­śniej pa­no­wało tu ta­kie za­mie­sza­nie.

Ro­sja­nin jęk­nął. Z obu ran try­skała krew. Re­ijo oba­wiał się, że ranny cał­kiem się wy­krwawi, je­śli na­tych­miast nie znajdą dla niego ja­kie­goś schro­nie­nia i nie udzielą mu po­mocy. Nie zwa­ża­jąc na chłód, zdjął swe­ter i ko­szulę. Nie po­darł ko­szuli na pasy, oba­wia­jąc się, że od­głos dar­tej tka­niny ich zdra­dzi, ale owi­nął do­kład­nie krwa­wiące ra­mię. Nic wię­cej nie mógł te­raz uczy­nić. Szczę­ka­jąc z zimna zę­bami, za­ło­żył swe­ter wprost na gołe ciało. Nie dbał o to, że może się prze­zię­bić, gra to­czyła się o ży­cie.

– Ci łaj­dacy są prze­ko­nani, że od­nie­śli zwy­cię­stwo. I to jest na­sza szansa – orzekł Nils. – Do­sta­niemy się do wio­ski okrężną drogą. Py­ta­nie tylko, czy dla tego bie­daka nie okaże się ona za da­leka...

– Mamy prze­cież sa­nie – pod­po­wie­dział Re­ijo.

Tro­skli­wie uło­żyli ran­nego obok wor­ków z mąką. Sam nie był w sta­nie iść, a oni także nie da­liby rady nieść go taki ka­wał drogi.

– Je­śli nas zła­pią, źle z nami – rzu­cił Nils po­nuro. – Na szczę­ście nie mam żony.

– Jesz­cze go­rzej bę­dzie z tym bie­da­kiem, je­śli go stąd nie wy­do­sta­niemy.

Re­ijo zda­wał so­bie sprawę z gro­żą­cego im nie­bez­pie­czeń­stwa, ale wie­dział, że mu­szą pod­jąć ry­zyko, żeby ura­to­wać ran­nego przed śmier­cią albo przed ludźmi, któ­rzy nie mieli wo­bec niego przy­ja­znych za­mia­rów.

– Wio­ska jest mała – rzekł Re­ijo, gdy za­trzy­mali się na chwilę, by od­po­cząć. Na­słu­chi­wali przez chwilę, ale wo­kół pa­no­wała ci­sza, jakby wraz z nimi cała przy­roda wstrzy­mała od­dech. – Ktoś nas może za­uwa­żyć – cią­gnął. – Może na­wet cze­kają, że tacy głupcy jak my wpadną im wprost w łapy.

– Masz stra­cha?

Re­ijo po­trzą­snął głową.

– Nie, ale my­ślę, że bę­dzie le­piej, je­śli za­nie­siemy go do mnie. Dom jest duży i stoi na ubo­czu. Poza tym wy­daje mi się, że ku­piec mi ufa. Za­pła­ci­łem mu go­tówką – do­dał z uśmie­chem, tro­chę zły na sie­bie, że ta­kiemu kom­pa­nowi jak Nils musi opo­wia­dać pół­prawdy. Nie mógł jed­nak trą­bić na prawo i lewo o zło­cie.

– Ale chyba nie trzy­masz jego strony?

– Czy wy­glą­dam na ta­kiego? – obu­rzył się Re­ijo.

Nie­prze­wi­dziany ob­rót zda­rzeń wy­trą­cił ich z rów­no­wagi. Obu tro­chę pu­ściły nerwy. Te­raz ro­ze­śmieli się ci­cho.

– A więc do cie­bie – Nils uznał w końcu, że to roz­sądny po­mysł. – Tylko co po­wie na to twoja żona?

– Tego się nie oba­wiam – za­pew­nił Re­ijo. – Ra­ija ni­gdy nie od­mó­wiła po­mocy po­trze­bu­ją­cym. Ma do­bre serce.

Szli stro­mym po­dej­ściem, od­czu­wa­jąc na­pię­cie w każ­dym skrawku ciała. Re­ijo za­sta­na­wiał się, dla­czego za­wsze pa­kuje się w ta­kie ta­ra­paty. Le­d­wie przy­byli do no­wego miej­sca, a już wplą­tał się w kło­poty, które mogą prze­wró­cić do góry no­gami ich nową eg­zy­sten­cję. Mieli prze­cież za­miar osiąść tu i wresz­cie za­cząć spo­kojne ży­cie. W każ­dym ra­zie Ra­ija tego pra­gnęła i wła­śnie dla­tego ku­pili ten dom.

Dło­nie miał już ob­tarte od sznura, bo­lały go ra­miona i nogi. Ale nie na­rze­kał, bo prze­cież czło­wiek, któ­rego wieźli, cier­piał jesz­cze bar­dziej. Ze wznie­sie­nia spoj­rzeli w dół ku wio­sce, mi­go­czące świa­tełka do­wo­dziły, że coś się tam dzieje. Z oświe­tlo­nego rzę­si­ście naj­więk­szego bu­dynku we wsi wy­cho­dzili lu­dzie z lam­pami. Na wodę zo­stały spusz­czone ło­dzie.

– Zdaje się, że roz­pę­tało się pie­kło – wy­sy­czał Nils przez za­ci­śnięte zęby. – Na szczę­ście nie kie­rują się w na­szą stronę.

Ru­szyli da­lej, a gdy po­ko­nali naj­trud­niej­szy od­ci­nek, ode­zwał się już tro­chę bar­dziej spo­kojny:

– Tu bli­sko stoi moja let­nia za­groda. Zo­sta­wię tam mąkę. Sa­nie też tam zo­sta­wimy. Da­lej po­nie­siemy tego bie­daka. Le­piej nie zo­sta­wiać śla­dów płóz. Do­brze, że nie ma jesz­cze dużo śniegu, bo nie uda­łoby się nam za­trzeć plam krwi.

Chwy­cili Ro­sja­nina pod boki. Bie­dak nie po­ru­szył się na­wet i przez chwilę Re­ijo prze­ra­ził się, że cały ich wy­si­łek po­szedł na marne. Na szczę­ście usły­szał, że ranny od­dy­cha. Do­bre i to.

Upew­niw­szy się, że mocno go trzy­mają, za­ci­snęli zęby i wy­szli na otwarty te­ren. Noc była ciemna. Zza gę­stej po­włoki chmur nie wy­glą­dała na­wet jedna gwiazda. Księ­życ skrył się także, sta­jąc się ich ci­chym sprzy­mie­rzeń­cem. Przy po­god­nym nie­bie syl­wetki idą­cych bez trudu da­łoby się do­strzec z da­leka.

Ro­sja­nin z każ­dym me­trem cią­żył im co­raz bar­dziej. Tra­cili siły i co­raz trud­niej było im dźwi­gać bez­władne ciało nie­przy­tom­nego. Świt po­woli roz­ja­śniał mrok nocy. Na szczę­ście byli już bli­sko. Po­czuli się pra­wie bez­pieczni i na nowo na­brali wiary w po­wo­dze­nie swego przed­się­wzię­cia. Na­gle tuż przed nimi wy­ło­niła się ja­kaś po­stać. Re­ijo za­marł, zda­wało mu się, że serce prze­stało mu bić, a żo­łą­dek skur­czył się bo­le­śnie. Za­cho­wał jed­nak spo­kój i my­ślał chłodno.

– Re­ijo? – Roz­legł się zna­jomy głos.

Ogromna ulga.

– Za­bra­łaś mi dzie­sięć lat ży­cia – wes­tchnął, za­trzy­mu­jąc się.

Byli już tak zmę­czeni, że każdy przy­sta­nek wy­wo­ły­wał w nich prze­możną po­kusę re­zy­gna­cji.

– Co tu ro­bisz? – za­py­tał. – Nie po­win­naś wy­cho­dzić, to nie­bez­pieczne.

– Ktoś pu­kał do drzwi – wy­ja­śniła Ra­ija z go­ry­czą. – Po­wie­dzia­łam, że śpimy. Zdaje się, że mi uwie­rzyli. Wspo­mnieli tylko, że uciekł groźny prze­stępca. Czy to jego nie­sie­cie?

– Prze­stępca? – Nils uśmiech­nął się szy­der­czo. – Tamci mają za sobą lu­dzi wy­soko po­sta­wio­nych, ukryjmy więc prze­stępcę.

Wnie­śli Ro­sja­nina do środka i po­ło­żyli w izbie w głębi domu. Ra­ija przy­sło­niła okna gru­bymi ma­ka­tami i do­piero wów­czas od­wa­żyła się za­pa­lić lampę. Uznała, że le­piej nie przy­cią­gać nie­po­trzeb­nie uwagi.

– W co ty się znowu wpa­ko­wa­łeś? – za­py­tała z re­zy­gna­cją w gło­sie. – Kto to jest?

– To wszystko przeze mnie... – Nils roz­ło­żył ręce w prze­pra­sza­ją­cym ge­ście. Pa­trzył te­raz na naj­pięk­niej­szą ko­bietę, jaką spo­tkał w ży­ciu, i jesz­cze do­tkli­wiej od­czuł to, że Bóg nie ob­da­rzył go urodą. – Za­sze­dłem do was, żeby po­wia­do­mić, że w za­toce Ro­sja­nie sprze­dają mąkę. Nie­któ­rym nie na rękę, że ry­bacy han­dlują z Ro­sja­nami. Za­częli do nas strze­lać i tra­fili tego chło­paka. Nie mo­gli­śmy go tak zo­sta­wić.

– Strze­lać? – Ra­ija oczami roz­sze­rzo­nymi ze zdu­mie­nia pa­trzyła to na nich, to na le­żą­cego na łóżku ran­nego. – Prze­cież nikt nie strzela bez po­wodu do lu­dzi!

– Ci nie mieli żad­nych skru­pu­łów. Za­pewne ro­bili to na po­le­ce­nie lu­dzi wpły­wo­wych, nie ta­kich jak my bie­da­ków. Bo to wła­śnie ci wpły­wowi tracą na tym, że my, bie­dacy, han­dlu­jemy z Ro­sja­nami.

– Jest taki młody – wy­mam­ro­tała Ra­ija, wpa­tru­jąc się w wy­ła­nia­jącą się spod ja­sno­brą­zo­wej grzywki twarz nie­zwy­kłej urody. – Kto to jest? Czy jego ro­dzina nie nie­po­koi się o niego?

– To Ro­sja­nin.

– Mu­szę ukryć mąkę. – Nils po­pa­trzył nie­pew­nie na Re­ijo. – Czy mogę tu wró­cić nieco póź­niej? Zo­ba­czę, czy można mu ja­koś po­móc.

Re­ijo po­ki­wał głową.

– Czy ktoś we wsi zna się na sztuce le­cze­nia?

Nils uśmiech­nął się krzywo i rzekł z sar­ka­zmem:

– Nie. A na­wet gdyby, i tak nie można by było mu za­ufać. Ja­koś bę­dziemy mu­sieli so­bie sami po­ra­dzić. Ścią­gaj te za­krwa­wione ła­chy i czym prę­dzej wy­płucz je w wo­dzie. Mu­simy mieć się na bacz­no­ści.

Re­ijo prze­brał się. Czuł się okrop­nie. Tak się na­mę­czyli, by prze­nieść tego bie­daka pod dach w bez­pieczne miej­sce, a wszystko wska­zy­wało na to, że wy­si­łek był da­remny.

– Mam w swo­ich rze­czach jesz­cze tro­chę ziół – po­wie­działa po chwili Ra­ija i roz­wi­nęła znisz­czony żółty szal, który za­bie­rała za­wsze ze sobą. – A ty za­go­tuj wodę, Re­ijo. Co prawda ni­gdy jesz­cze nie przy­kła­da­łam ich na ta­kie rany, ale nie są­dzę, by miały za­szko­dzić.

Ra­vna za­wsze tłu­ma­czyła swej przy­bra­nej córce, jak ważne są zioła. Ra­ija wiele się wów­czas na­uczyła, mimo że spe­cjal­nie nie przy­wią­zy­wała wagi do ob­ja­śnień Ra­vny. Póź­niej już z przy­zwy­cza­je­nia zbie­rała zna­jome ro­ślinki i su­szyła je, żeby za­wsze mieć ich za­pas. Na wszelki wy­pa­dek. Miała zioła uśmie­rza­jące ból, go­jące rany... Nie­wiele, ale spraw­dzone. Po­da­wała je dzie­ciom, so­bie, le­czyła ko­nia... może więc i temu bie­da­kowi przy­niosą ulgę.

Po­śpiesz­nie roz­wią­zała pro­wi­zo­ryczny opa­tru­nek z ko­szuli Re­ijo. Ranny bar­dzo się wy­krwa­wił, ko­szula była czer­wona i sztywna od krwi.

Zer­k­nęła ką­tem oka na Re­ijo, który wszedł do izby. Rzu­ciła mu za­krwa­wioną ko­szulę i zdjęte ran­nemu przez głowę ubra­nie i na­ka­zała krótko, by je na­mo­czył. Re­ijo wy­peł­nił jej po­le­ce­nie.

Dziew­czyna roz­pła­kała się. Nie­czę­sto po­zwa­lała so­bie na płacz, tym ra­zem jed­nak nie zdo­łała po­wstrzy­mać łez. Ranny był piękny jak młody bóg, tak bar­dzo się lę­kała, że umrze. Jak mu po­móc? za­sta­na­wiała się.

Miał ranę w boku, ale tu kula prze­szła na wy­lot. Nie wia­domo, czy zioła po­mogą na we­wnętrzne ob­ra­że­nia. Rana w ra­mie­niu była roz­le­gła, o po­szar­pa­nych kra­wę­dziach. W sa­mym jej środku tkwiła wi­doczna go­łym okiem kula.

Co ro­bić?

On umrze, sam w ob­cym kraju. Ci, któ­rzy go znali i ko­chali, ni­gdy się o tym nie do­wie­dzą. Jego znik­nię­cie po­zo­sta­nie bo­le­sną nie­roz­wi­kłaną za­gadką. Nikt nie za­trosz­czy się, by po­ło­żyć kwiaty na jego gro­bie, na krzyżu za­brak­nie imie­nia. Nie ozna­czony grób, mo­giła ob­cego Ro­sja­nina.