Raija ze śnieżnej krainy. Czarownica. Tom 8 - Bente Pedersen - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Raija ze śnieżnej krainy. Czarownica. Tom 8 ebook i audiobook

Bente Pedersen

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Po długiej mrocznej zimie, którą Raija spędziła z dziećmi w ziemiance na bezludnym pustkowiu, wiosną nadchodzi czas odmiany. Raija użycza gościny czterem fińskim rybakom i postanawia wraz z nimi ruszyć na wybrzeże. Sprawy się jednak komplikują. Dwóch spośród przybyszy dostrzega w swej gospodyni piękną, godną miłości kobietę, ale nie to jest najgroźniejsze. Oto na horyzoncie złowrogo majaczy twierdza Vardohus, gdzie wciąż skazuje się na śmierć czarownice...

„Czarownica” to ósmy tom sagi „Raija ze śnieżnej krainy” opowiadającej o potężnym uczuciu, które pokonuje przeciwności losu. Akcja rozgrywa się w urzekającej surowym pięknem północnej Skandynawii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 251

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 49 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Monika Piasecka

Oceny
3,8 (6 ocen)
2
1
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Master89wt

Całkiem niezła

Fajna seria dla miłośników opowieści rodem ze Skandynawii. Wiele lat temu cała seria była wydana jako dodatek do jakiejś gazety i wtedy w całości ją przeczytałam :) To bardzo interesujące czytadełko na zimowe wieczory.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Trol­l­kvinne

Prze­kład z ję­zyka nor­we­skiego: Mag­da­lena Stan­kie­wicz

Co­py­ri­ght © Bente Pe­der­sen, 2024

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2024

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Anna Slo­torsz

Re­dak­cja: Elż­bieta Skrzyń­ska

Ko­rekta: Anna No­wak

ISBN 978-91-8076-479-7

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Roz­dział 1

– Nikt tu nie mieszka – ode­zwał się nieco zre­zy­gno­wany głos. – To samo serce naj­dzik­szego pust­ko­wia. Na­wet par­dwa nie za­ło­ży­łaby tu gniazda. Je­steś na pła­sko­wyżu, oj­cze Pe­tri.

Po tych sło­wach roz­legł się śmiech na kilka gło­sów.

Przy­ja­zny, lecz de­ner­wu­jący.

Ktoś inny od­po­wie­dział po­woli, nie­mal do­stoj­nie:

– Śmiej­cie się, śmiej­cie, ale to gdzieś tu­taj wi­dzia­łem dym. Je­stem pe­wien, że po­cho­dził z zie­mianki.

W naj­bar­dziej na pół­noc wy­su­nię­tej czę­ści kraju noce znowu stały się ja­sne. Ra­ija z tru­dem prze­trwała z dziećmi długą zimę. Od nowa na­uczyła się żyć po­dob­nie, jak żyła dawno temu, kiedy jesz­cze była dziec­kiem. Przy­dały się do­świad­cze­nia z lat, które spę­dziła z La­poń­czy­kami.

Wtedy sta­no­wiła część wspól­noty. Ma­leńką cząstkę wiel­kiej ro­dziny. Te­raz wszystko za­le­żało od niej sa­mej. Rzecz ja­sna, obecne po­ło­że­nie róż­niło się od po­przed­niego, ale na­tura wy­da­wała się nie­zmienna. Ra­ija wie­działa, czego się może po niej spo­dzie­wać, znała za­równo jej do­bre, jak i złe strony. Oczy­wi­ście wiele jej i dzie­ciom bra­ko­wało. Czę­sto kła­dli się spać głodni.

Silny ucisk w żo­łądku stał się czymś wię­cej niż tylko przy­krym wspo­mnie­niem z lat dzie­ciń­stwa.

Jed­nak mróz im zbyt­nio nie do­ku­czał. I byli ra­zem. Ra­ija pro­sto­wała plecy, kiedy o tym my­ślała. Jej sy­tu­acja nie wy­da­wała się za­tem cał­kiem bez­na­dziejna.

Su­mie­nie wiele razy to­czyło twardą walkę z roz­sąd­kiem w ciągu mie­sięcy, które upły­nęły od czasu, kiedy ze­szła z dziećmi na ląd ze statku „Sankt Ni­ko­łaj” z Ar­chan­giel­ska.

Ży­cie mo­głoby się uło­żyć zu­peł­nie ina­czej, gdyby się od­wa­żyła udać na wschód, choć Alek­siej już na nią nie cze­kał, go­tów po­dać silne i pewne ra­mię. W naj­trud­niej­szych chwi­lach wy­rzu­cała so­bie, że tu zo­stała. Na­zy­wała sie­bie nie­od­po­wie­dzialną matką i pła­kała nad wła­sną głu­potą. W Ro­sji dzieci mia­łyby przy­naj­mniej co wło­żyć do ust. Kiedy jed­nak za­sy­piały spo­kojne i za­do­wo­lone, Ra­iję rów­nież wy­peł­niało wiel­kie, bło­gie cie­pło.

Wtedy wie­działa, że Ro­sja to kraj nie dla niej. że to tu­taj, po­śród tego ja­ło­wego i pod­szy­tego wia­trem kra­jo­brazu, musi wyjść na spo­tka­nie swemu lo­sowi.

Nie mo­gła od tego uciec.

Zie­mianka znaj­do­wała się na zu­peł­nym pust­ko­wiu. Na po­czątku Ra­ija mar­twiła się z tego po­wodu. By­wały dni, kiedy wszystko w niej wo­łało o roz­mowę z kimś do­ro­słym. Choć bar­dzo ko­chała swoje ma­lu­chy, mę­czyło ją, że ska­zana jest wy­łącz­nie na ich to­wa­rzy­stwo.

Wszyst­kie my­śli za­cho­wy­wała dla sie­bie. Zmar­twie­nia. Ma­rze­nia. Tę­sk­noty. Nie miała ni­kogo, z kim mo­głaby się nimi po­dzie­lić. Ni­kogo, kto by po­tra­fił zro­zu­mieć.

Nie­stety, wy­ro­sła już z roz­mów z nie­ist­nie­ją­cymi po­sta­ciami. Wy­my­ślony wierny przy­ja­ciel, który za­wsze znaj­do­wał się w po­bliżu, w dzie­ciń­stwie sta­no­wił jakby klucz do za­my­ka­nia się przed sa­mot­no­ścią.

Taki Mik­kal w my­ślach.

Ra­ija skoń­czyła dwa­dzie­ścia je­den lat. Na­dal snuła wiele ma­rzeń, lecz one już nie były tak czy­ste jak w dzie­ciń­stwie. I ni­gdy się ta­kie nie staną.

Zbyt wiele w ży­ciu wi­działa, zbyt wiele czuła, zbyt wiele wie­działa. Mik­kal ist­niał na­prawdę. Mik­kal, któ­rego chyba na­wet do­brze nie znała, lecz któ­rego da­rzyła tak go­rą­cym uczu­ciem.

Nie mógł w wy­obraźni stać się kimś in­nym.

Re­ijo znik­nął. Na­wet Re­ijo, który bar­dziej niż kto­kol­wiek inny wy­da­wał się jej nie­wzru­szoną opoką, wy­mknął się z jej ży­cia. Na­wet on nie mógł uskrzy­dlić ma­rzeń, które po­zwo­li­łyby jej prze­trwać. Tę­sk­nota sta­wała się nie do znie­sie­nia.

Głód zbi­jał się w małą grudkę. Tę­sk­nota na­to­miast roz­cho­dziła się po ca­łym ciele, wy­my­ka­jąc się ukrad­kiem spod serca. Nie spo­sób było jej za­mknąć w ja­kimś ogra­ni­czo­nym ob­sza­rze – wże­rała się we wszystko.

Mimo to Ra­ija do­strze­gała rów­nież do­bre strony swego po­bytu na od­lu­dziu.

Sa­motna ko­bieta nie­wiele by mo­gła zdzia­łać, gdyby na jej dro­dze po­ja­wili się źli lu­dzie.

Tu­taj przy­naj­mniej czuła się bez­pieczna.

Wraz z wy­dłu­ża­ją­cymi się dniami i co­raz ja­śniej­szymi no­cami za­czął ją jed­nak na­wie­dzać strach.

Nie mo­gła prze­cież prze­wi­dzieć, kto na­stęp­nego dnia przej­dzie obok jej zie­mianki. Nie mo­gła wie­dzieć, czy bę­dzie miał do­bre, czy złe za­miary. Mu­siała się li­czyć z tym, że nie zdoła obro­nić sie­bie i dzieci, gdyby ktoś chciał ich skrzyw­dzić.

Miała nóż. Nie była jed­nak pewna, czy po­tra­fi­łaby go użyć. Za­wsze drżała jej dłoń, gdy tylko do­ty­kała trzonka. Na­wet wtedy, kiedy miała się po­słu­żyć no­żem w cał­kiem zwy­czaj­nym, bez­kr­wa­wym celu.

Nóż bu­dził w niej wstręt.

Pa­nu­jącą wo­kół ci­szę za­kłó­ciły czy­jeś głosy. Ra­ija zo­rien­to­wała się, że co­raz bar­dziej się na­si­lają. Po­twier­dziły to, z czego od pew­nej chwili zda­wała so­bie sprawę: wkrótce ktoś przej­dzie obok. Ktoś za­uważy zie­miankę. Z ja­kie­goś po­wodu nie na­pa­wało jej to jed­nak lę­kiem.

Do­piero po pew­nym cza­sie zro­zu­miała, dla­czego przede wszyst­kim bu­dziło jej cie­ka­wość.

Zbli­ża­jący się lu­dzie roz­ma­wiali po fiń­sku. Po ple­cach Ra­iji prze­biegł dreszcz ra­do­ści. Prze­cze­sała pal­cami włosy i po­czuła, że po­liczki na­brały ży­cia.

Jej oj­czy­sta mowa. Jej ro­dacy. Mi­nęło nie­skoń­cze­nie wiele czasu, od­kąd roz­ma­wiała w swoim ro­dzi­mym ję­zyku. Nie po­my­ślała na­wet o tym, że rów­nież Fi­no­wie dzielą się na do­brych i złych. Uznała, że skoro po­cho­dzą z jej ro­dzin­nych stron, to mu­szą być do­brymi ludźmi. Było ich czte­rech. Kiedy z wa­ha­niem we­szli do zie­mianki, wy­da­wało się, jakby wy­peł­nili sobą po brzegi całe wnę­trze.

Silny, wy­soki męż­czy­zna, od­chrząk­nąw­szy, rzu­cił nie­pew­nie po nor­we­sku:

– Dzień do­bry. – Po czym za­raz, na tym sa­mym od­de­chu, wy­krzyk­nął po fiń­sku: – Na Boga, chło­paki, prze­cież to ko­bieta!

Ra­ija mo­głaby pła­kać z ra­do­ści, tak bar­dzo ją ucie­szył ich wi­dok. Po­czuła się jesz­cze le­piej, kiedy mo­gła się ode­zwać w ich mo­wie.

– Dzień do­bry. Sia­daj­cie, pro­szę. Moja ko­bie­cość nic chyba na tym nie straci! – po­wie­działa z uśmie­chem.

– Do li­cha, nie je­steś Nor­weżką – stwier­dził ja­sno­włosy chło­pak.

Usiadł tak, żeby pło­mień pa­le­ni­ska nie prze­sła­niał mu wi­doku dziew­czyny. Ra­ija za­uwa­żyła to i po­czuła, jak bar­dzo ją to cie­szy. Była ogrom­nie spra­gniona czy­je­goś za­in­te­re­so­wa­nia. Na­wet taki dro­biazg spra­wił jej wielką przy­jem­ność.

– Co, u dia­bła, robi ko­bieta na ta­kim pust­ko­wiu? – zdzi­wił się silny, ciem­no­włosy męż­czy­zna. Rów­nież on usiadł, lecz za­jął miej­sce na wprost Ra­iji, tak że pa­trzyli na sie­bie po­przez zło­ci­sty blask pło­mieni. – Chyba nie miesz­kasz tu sama? – py­tał da­lej, za­nim Ra­ija zdą­żyła od­po­wie­dzieć.

– Dzieci. – Ra­ija wska­zała ręką na ma­lu­chy.

Dwoje naj­młod­szych spało. Maja i Elise obu­dziły się na dźwięk gło­sów i wy­glą­dało na to, że nie ma ta­kiej siły, która zmu­si­łaby je do po­now­nego za­śnię­cia. Chło­nęły wszystko, co się wo­kół działo, skoro wresz­cie coś się działo.

– Ucie­kasz przed czymś? – spy­tał męż­czy­zna po­dejrz­li­wie, a na jego czole po­ja­wiła się sieć zmarsz­czek.

W gło­sie przy­by­sza Ra­ija wy­czuła oj­cow­ski ton i to ją roz­zło­ściło.

– A je­żeli tak? – spy­tała ostro. – Co cię to ob­cho­dzi? A co ty tu ro­bisz? Tak da­leko od domu?

Młod­szy męż­czy­zna o ru­do­blond wło­sach ro­ze­śmiał się. Jego śmiech był we­soły i za­raź­liwy. Po krót­kiej chwili wszy­scy mu­sieli się uśmiech­nąć.

– Pe­tri znowu ude­rza – za­żar­to­wał pod ad­re­sem ciem­no­wło­sego to­wa­rzy­sza.

Ra­iji spodo­bało się to imię. Pa­so­wało do niego. Uśmiech na twa­rzy mło­dzieńca po­zo­stał rów­nie sze­roki, kiedy ten wstał i wy­cią­gnął ku Ra­iji nie­zbyt czy­stą dłoń.

– Alek­san­teri Kilpi. Dwa­dzie­ścia trzy lata. Wolny i z ni­kim nie zwią­zany. Na ra­zie nie­zbyt bo­gaty, ale to nie ma żad­nego zna­cze­nia, do­póki je­stem rów­nie ubogi w tro­ski. Nie z wła­snej woli po­dró­żu­jący po tej ka­mie­ni­stej kra­inie.

Na­leżę do za­łogi tego nie­okrze­sa­nego starca...

Po­łowy.

Ra­ija po­winna była się tego do­my­ślić. To wła­śnie o tej po­rze roku męż­czyźni przy­go­to­wy­wali się do po­ło­wów w Fin­n­marku. Tak jak w Lyn­gen Fi­no­wie zmie­rzali na wy­brzeże, by póź­niej po skoń­czo­nych po­ło­wach, wró­cić do swych do­mów.

Móc znowu do­tknąć do­ro­słego czło­wieka... Dłoń mło­dzieńca nie była duża, ale silna. Cie­pła. Szorstka i stward­niała, ale cie­pła. Ra­ija szybko ją uści­snęła.

– Ra­ija – po­wie­działa. – Ra­ija Ala­talo... Ke­säniemi.

Dla­czego wy­mie­niła na­zwi­sko Re­ijo? To nie było ko­nieczne. Re­ijo prze­cież od­szedł. W ten spo­sób dał jej do zro­zu­mie­nia, że jest wolna. Po­sia­dała wpraw­dzie świ­stek pa­pieru stwier­dza­jący, że na­zywa się Ke­säniemi, ale w sercu była i po­zo­stała Ra­iją Ala­talo.

Alek­san­teri nie pusz­czał jej ręki. Jego przy­mru­żone oczy wy­glą­dały jak dwa pół­księ­życe.

– Co się z nim stało? Z Ke­sänie­mim?

Ra­ija uwa­żała, że to nie ma zna­cze­nia. Mo­gła rów­nie do­brze po­wie­dzieć, że Re­ijo nie żyje.

– Wy­je­chał.

Wą­skie szczęki za­ci­snęły się nie­znacz­nie. Alek­san­teri uści­snął mocno rękę dziew­czyny i cof­nął dłoń. Na jego twa­rzy wid­niał uśmiech, lecz Ra­ija do­strze­gła, że ja­sne oczy po­ciem­niały. W tym mło­dym, roz­mow­nym męż­czyź­nie zy­skała przy­ja­ciela.

Dwaj po­zo­stali, do­tąd tylko ciemne syl­wetki za­ry­so­wane w cie­niu, zwró­cili na sie­bie uwagę, rów­nież wy­su­wa­jąc dło­nie.

Ra­ija stwier­dziła, że to jesz­cze chłopcy, młodsi od niej. Przed­sta­wili się jako bra­cia Ta­pio i Markku Ko­ski. Także oni wska­zali na męż­czy­znę, któ­rego nie mo­gła wy­raź­nie zo­ba­czyć zza pło­mieni.

– Ło­wimy ra­zem z wuj­kiem Pe­trim.

Wresz­cie wstał. Ra­ija po­wstrzy­mała wes­tchnie­nie. Od­no­siła wra­że­nie, że wszy­scy przy­by­sze wy­peł­niali sobą zie­miankę, lecz ten czło­wiek z po­wo­dze­niem sam by so­bie z tym po­ra­dził. Pod­czas gdy tamci trzej byli sto­sun­kowo ni­skiego wzro­stu, ten wy­da­wał się tak wy­soki, że Ra­ija po­my­ślała, iż zła­ma­łaby so­bie kark, pró­bu­jąc spoj­rzeć mu w oczy. Jego ru­chy były po­wolne. Spra­wiał wra­że­nie jed­nego wiel­kiego spo­koju. Drobna dłoń Ra­iji uto­nęła w jego sil­nej dłoni. Po ca­łym ra­mie­niu ro­ze­szło się cie­pło.

– Pe­tri Aalto – rzekł. Jego głos brzmiał na­prawdę przy­jem­nie. Głę­boko jak pieśń. – Nie chcia­łem być nie­uprzejmy. Zdzi­wiło mnie tylko, że na tym pust­ko­wiu spo­ty­kam ko­bietę. My­śla­łem, że je­dy­nie te... nie­zu­peł­nie po­rządne de­cy­dują się na ży­cie w ta­kich wa­run­kach...

Ra­ija uśmiech­nęła się.

Trudno się roz­ma­wiało z tym czło­wie­kiem, ale poza tym na­prawdę miał w so­bie coś szcze­gól­nego.

Był star­szy niż jego trzej to­wa­rzy­sze. O ile star­szy, trudno te­raz zgad­nąć. Okaże się w świe­tle dnia. Ra­ija do­strze­gła de­li­katne zmarszczki wo­kół jego oczu. Wi­dać dużo się uśmie­chał. Miał zde­cy­do­waną twarz, mocne szczęki. Ciemne oczy pod pro­stymi, czar­nymi brwiami. Gę­ste, czarne włosy opa­dały nad lewą brwią. Ra­ija oparła się po­ku­sie, by mu je od­gar­nąć z czoła.

Do­strze­gła pod kurtką sze­ro­kie ra­miona i cho­ciaż ta sama kurtka skry­wała do­brze ciało ob­cego, Ra­ija mo­głaby się za­ło­żyć, że Pe­tri ma dłu­gie nogi i wą­skie bio­dra.

Kiedy wy­pu­ściła jego dłoń, na­dal czuła ten uścisk. Pe­tri wy­da­wał się bar­dzo mę­ski.

To nie­spra­wie­dliwe, że po tylu mie­sią­cach sa­mot­no­ści spo­tyka wła­śnie ta­kiego czło­wieka.

– Idzie­cie w stronę wy­brzeża? – spy­tała.

– Na­sza łódź stoi nie­da­leko Vardø – wy­ja­śnił Pe­tri z wła­ści­wym so­bie spo­ko­jem. – Mu­simy tam do­trzeć, za­nim wy­ło­wią nam wszyst­kie ryby.

– Pe­tri za­wsze wi­dzi świat w nie­zwy­kle ja­snych bar­wach – za­uwa­żył we­soło Alek­san­teri.

Roz­ma­wiali zni­żo­nymi gło­sami, po­nie­waż wbrew wszel­kim ocze­ki­wa­niom Maja i Elise za­snęły. Nie­spo­dzie­wana wi­zyta nie wy­da­wała się już zbyt pa­sjo­nu­jąca, bo wszy­scy mó­wili po fiń­sku – w tym głu­pim ję­zyku, z któ­rego tak nie­wiele ro­zu­miały!

– Od jak dawna tu miesz­kasz?

Ra­ija spoj­rzała na Pe­triego.

– Od po­czątku zimy.

Męż­czy­zna uniósł brwi. Ra­ija po­my­ślała, że chyba jej nie wie­rzy.

– Z czwor­giem ma­łych dzieci?

– Elise nie jest już taka mała – za­pro­te­sto­wała Ra­ija. – Wkrótce skoń­czy osiem lat. Maja bę­dzie miała pięć. Knut trzy. Ida ma rok. Ja­koś udało się prze­trwać. Mnie na­prawdę trudno zła­mać.

– Osiem lat? – zdzi­wił się Alek­san­teri, mru­żąc oczy.

Spra­wiał wra­że­nie ab­so­lut­nie nie­skrę­po­wa­nego. Pew­nego sie­bie.

– To nie­moż­liwe, że­byś była matką ośmio­latki! Nie je­steś aż tak stara! – za­pro­te­sto­wał.

– Elise jest moją przy­braną córką – uśmiech­nęła się Ra­ija. I aby roz­draż­nić Alek­san­te­riego, do­dała fi­lu­ter­nie: – Rze­czy­wi­ście, nie je­stem aż tak stara, żeby być matką ośmio­latki, masz cał­ko­witą ra­cję.

Zro­zu­miał, że się z nim dro­czy. Jego po­dłużna, szczu­pła twarz roz­ja­śniła się w chło­pię­cym uśmie­chu.

– Za­cho­wa­łem się chyba rów­nie de­li­kat­nie jak ten gbur, z któ­rym ra­zem wio­słuję – uspra­wie­dli­wił się. – Ale na­prawdę nie je­stem taki naj­gor­szy, je­śli tylko tro­chę po­ćwi­czę. Długo już wę­dru­jemy, więc nieco wy­pa­dłem z wprawy. Ro­zu­miesz, na na­szej dro­dze trudno o praw­dziwe damy...

Ra­ija nie mo­gła się nie ro­ze­śmiać. Wy­raź­nie z nią flir­to­wał, to dzia­łało od­świe­ża­jąco. Po­pra­wiało nieco jej sa­mo­po­czu­cie. I wy­da­wało się dość nie­winne.

Za­sta­na­wiała się, czy Alek­san­teri po­trafi za­cho­wy­wać się po­waż­nie, czy też trak­tuje ży­cie jak żart.

– Skąd je­ste­ście? – spy­tała.

– Znad Za­toki Bot­nic­kiej, pra­wie z sa­mego jej po­łu­dnio­wego krańca. Można so­bie ze­drzeć pięty. W do­datku padł nam koń. To do­piero po­dróż, prawda? Ale kiedy za­ro­bimy na ry­bach, spra­wimy so­bie no­wego. I nie bę­dzie to ja­kaś stara, cho­ro­wita cha­beta!

Alek­san­teri miał wy­raź­nie spre­cy­zo­wane plany. Mó­wił tak chęt­nie i tak szybko, że nie do­pusz­czał in­nych do głosu.

– Ja po­cho­dzę z Tor­ne­da­len. To tro­chę bar­dziej na pół­noc – ode­zwała się smutno Ra­ija. – Ale opu­ści­łam dom tak dawno temu. Całe ży­cie.

– Trudne lata? – spy­tał Pe­tri. Ra­ija skrzy­wiła się.

– Po pierw­szej je­sieni, która nie dała plo­nów.

– Po niej na­stą­piła jesz­cze jedna – za­uwa­żył Pe­tri. – Twoi ro­dzice mą­drze zro­bili, że wy­je­chali.

Ucisk w gło­wie stał się nie do znie­sie­nia. W uszach za­szu­miało.

– Oni nie wy­je­chali – wy­krztu­siła. – Wy­słali mnie samą.

– A więc to prawda! – wy­buch­nął Alek­san­teri. – My­śla­łem, że to tylko plotki, że ro­dzice sprze­da­wali wtedy swoje dzieci...

Za­milkł na­gle, a jego po­liczki ob­lały się ru­mień­cem. Spu­ścił wzrok.

– Nie po­wi­nie­nem tego mó­wić.

Ra­ija wzru­szyła ra­mio­nami. To już nie bo­lało. Na­uczyła się z tym żyć – po­tra­fiła zro­zu­mieć.

Oczy­wi­ście, że ją sprze­dali, ale zro­bili to z mi­ło­ści. Mo­głaby przy­siąc z ręką na sercu, że oj­ciec uczy­nił to w prze­ko­na­niu, że dziecku bę­dzie tu­taj le­piej.

Oj­ciec nie był złym czło­wie­kiem.

– Nie­któ­rzy mó­wią zbyt wiele, chłop­cze San­teri – rzekł ci­cho Pe­tri. Cień po­dej­rze­nia, jaki ży­wił wzglę­dem Ra­iji, znik­nął te­raz zu­peł­nie. – Być może mimo wszystko jest ci tu le­piej – stwier­dził. – W Tor­ne­da­len by­wały raz lep­sze, raz gor­sze lata, moja droga.

– W moim ży­ciu rów­nież na­stały te­raz gor­sze lata – uśmiech­nęła się gorzko Ra­ija.

Oczy męż­czyzn roz­bły­sły.

– Nie mo­żesz tu­taj zo­stać – rzu­cił Alek­san­teri zde­cy­do­wa­nie. – To nie jest ży­cie dla cie­bie.

– Nie­wiele po­tra­fię. – Ra­ija wes­tchnęła. – Ale to prawda, nie mogę też tu zo­stać. Chyba jed­nak skoń­czy się na tym, że wy­ru­szę na wy­brzeże.

Pe­tri po­trzą­snął głową. żył dłu­żej niż po­zo­stali. Do­strzegł wy­raź­nie to, o czym Ra­ija już od ja­kie­goś czasu wie­działa. że nie miała spe­cjal­nego wy­boru. Ale ten po­mysł ab­so­lut­nie mu się nie po­do­bał.

Sa­motna ko­bieta nie mo­gła li­czyć na wiele. Oczy­wi­ście mo­głaby wyjść za mąż, lecz kto się z nią ożeni i przy­gar­nie czwórkę dzieci? Do­dat­kowe cztery gęby do wy­kar­mie­nia?

– Gdzie przed­tem miesz­ka­łaś? – spy­tał. – Nie mo­żesz tam wró­cić?

Ra­ija po­trzą­snęła głową.

– Nie mam do czego wra­cać. Poza tym, dla­czego mia­ła­bym się ce­nić bar­dziej niż inne? To też jest ja­kieś ży­cie, prawda?

Alek­san­teri za­czy­nał poj­mo­wać.

– My­ślisz o tym, żeby krą­żyć mię­dzy ba­ra­kami? – spy­tał z nie­do­wie­rza­niem i od­razą w gło­sie. – Chcesz się ści­skać z byle kim? Roz­cho­ro­wać się i szybko ze­sta­rzeć? Pić, żeby to wy­trzy­mać? To wy­klu­czone! Nie mo­żesz! To nie jest ży­cie, ro­zu­miesz? To naj­gor­szy spo­sób, by się sto­czyć.

– Nie po­tra­fię nic ro­bić.

Przy­glą­dał się jej uważ­nie. Jego oczy zwę­ziły się. Spoj­rzał jej pro­sto w twarz. Ra­ija nie od­wró­ciła wzroku.

Ła­twiej było wy­trzy­mać jego spoj­rze­nie niż spoj­rze­nie Pe­triego. W oczach tam­tego było coś szcze­gól­nego...

Alek­san­teri na­brał po­wie­trza.

– Nasz ba­rak jest duży. W tym roku nie bę­dzie nas aż tylu, co zwy­kle. Pe­tri go­tuje, że po­żal się Boże. Za to Markku i Ta­pio nie po­tra­fią ro­bić nic in­nego, jak tylko jeść. Ja w kuchni je­stem rów­nie do­bry jak Pe­tri...

Pe­tri nie ode­zwał się ani sło­wem. Po­zo­stali rów­nież nie za­re­ago­wali.

– Za­trud­nimy cię jako ku­charkę. Za­pew­nimy to­bie i dzie­ciom wy­ży­wie­nie i dach nad głową. Chyba bę­dziesz też mo­gła zo­stać w ba­raku, kiedy my wy­je­dziemy. Co ty na to, Pe­tri?

Ra­ija i Alek­san­teri spoj­rzeli na Pe­triego. Ra­ija naj­chęt­niej nie oka­za­łaby tego, lecz czuła, że całą sobą za­kli­nała tego czło­wieka po dru­giej stro­nie pa­le­ni­ska, żeby się zgo­dził.

– Czy po­tra­fisz go­to­wać? – spy­tał głę­bo­kim gło­sem. Ra­ija przy­tak­nęła ener­gicz­nie.

– Przy­pusz­czam, że bę­dziesz mo­gła z nami zo­stać – stwier­dził Pe­tri. – A to ozna­cza, że bę­dziemy mu­sieli tu prze­no­co­wać. Mo­żemy się prze­spać na dwo­rze, je­śli chcesz.

Ra­ija po­trzą­snęła głową.

– Ja­koś so­bie po­ra­dzimy – mruk­nęła. – Oczy­wi­ście mo­że­cie się po­ło­żyć w cha­cie. Star­czy miej­sca dla wszyst­kich. Poza tym – do­dała cierpko – nie je­stem już nie­win­nym kwia­tem.

Za­pro­po­no­wała go­ściom po­si­łek – je­żeli za­do­wolą się par­dwami, to zła­pała ich sporo. Po­tra­fiła za­sta­wiać si­dła.

Przy­by­sze sko­rzy­stali z pro­po­zy­cji, za­raz też wy­jęli z sa­kwy ra­zowy chleb i ma­sło.

Ra­iji wprost po­cie­kła ślinka do ust.

Skosz­to­wała, lecz się za­wsty­dziła. To nie w po­rządku, że sama spo­koj­nie je, kiedy dzieci nic nie do­stały.

– Jest tego wię­cej – uspo­koił ją Pe­tri. – Po­winno star­czyć dla nas wszyst­kich do czasu, aż do­trzemy do wy­brzeża. Po­tem wszystko bę­dzie za­le­żało od two­ich zdol­no­ści ku­li­nar­nych.

– To w każ­dym ra­zie mi sma­ko­wało – ode­zwał się Ta­pio, star­szy z braci Ko­ski.

Nikt z po­zo­sta­łych rów­nież nie zgła­szał za­strze­żeń.

Po ko­la­cji wszy­scy udali się na spo­czy­nek. Dla go­ści za­bra­kło skór, sku­pili się więc bli­sko sie­bie, żeby nie zmar­z­nąć.

Noce na­dal były chłodne i ta­kie roz­wią­za­nie wy­da­wało się lep­sze niż noc­leg pod go­łym nie­bem.

Ra­ija nie mo­gła za­snąć i na­słu­chi­wała. To nie­zwy­kłe, jak na­gle może się wszystko zmie­nić. Przez wiele mie­sięcy żyła tu sama z dziećmi. Nie sły­szała in­nych gło­sów.

Te­raz pod jed­nym da­chem z nią spało czte­rech męż­czyzn. Ich równe od­de­chy brzmiały w jej uszach jak mu­zyka. Je­den z nich chra­pał, nie za gło­śno, ale to wy­star­czyło, by nie mo­gła za­snąć.

Może zresztą nie dla­tego – Ra­ija czuła się tak pod­eks­cy­to­wana, że nie po­tra­fiła się cał­ko­wi­cie od­prę­żyć.

Przy­pa­dek włą­czył tych lu­dzi do jej ży­cia. Prze­rwał jed­no­staj­ność dnia.

Te­raz stała się jedną z nich.

Czy po­stą­piła źle? Nie do­pusz­czała ta­kiej my­śli. Uwa­żała, że do­brze zna się na lu­dziach.

Przy­by­sze wy­glą­dali na god­nych za­ufa­nia.

Tak, mo­głaby zna­leźć inne słowa, które bar­dziej by pa­so­wały do nich wszyst­kich albo do jed­nego lub dwóch z nich, ale nie chciała. Wy­star­czyło, że można na nich po­le­gać.

Re­ijo, co ty byś o mnie po­my­ślał? Czy po­wie­dział­byś, że mie­szam ma­rze­nia z rze­czy­wi­sto­ścią?

Nieme wo­ła­nie Ra­iji pro­wa­dziło do­ni­kąd. Chciała wie­rzyć, że Re­ijo gdzieś tam jest i ją sły­szy, ale ni­gdy nie miała z nim tak sil­nego kon­taktu.

Jej my­śli nie spla­tały się z jego my­ślami w ten spo­sób.

Py­ta­nie o to samo dru­giego z przy­ja­ciół wy­da­wało się nie­do­rzeczne.

Do niego mo­gła do­trzeć my­ślami. Nie wie­działa tylko, kiedy to się zda­rzy. Nie po­tra­fiła nad tym pa­no­wać. Zresztą ta zdol­ność bu­dziła w niej lęk.

Mik­kala nie mu­siała py­tać.

Do­brze wie­działa, co by o tym są­dził. Mo­gła wręcz zo­ba­czyć, jak ściąga brwi, jak jego oczy ci­skają bły­ska­wice, ciem­nieją niby pod­czas mrocz­nego za­chodu słońca spo­wi­tego mgłą.

Mik­kal nie był wolny.

Sama zaś czuła się na tyle wolna, by tak po­stą­pić. Re­ijo dał jej jed­nak tego ro­dzaju wol­ność, że nie mo­gła żyć jak po­rządny czło­wiek, że zo­stała na­pięt­no­wana jako ko­bieta dru­giej ka­te­go­rii.

Ale rów­nież lu­dzie dru­giej ka­te­go­rii po­tra­fią prze­żyć. Rów­nież lu­dzie dru­giej ka­te­go­rii mogą po­zwo­lić so­bie na odro­binę bli­sko­ści.

Ra­ija oba­wiała się tro­chę tego, co ją czeka, nie po­tra­fiła so­bie wy­obra­zić swo­jej naj­bliż­szej przy­szło­ści.

Ni­gdy nie wi­działa ba­ra­ków. Nie do­świad­czyła ta­kiego na­tłoku męż­czyzn przy­by­wa­ją­cych ze wszyst­kich re­gio­nów kraju na czas se­zo­no­wych po­ło­wów. To świat męż­czyzn, do któ­rego ni­gdy przed­tem nie wstę­po­wała. Mo­gła czuć lęk, ale była szczę­śliwa.

Nie­za­leż­nie od tego, czego od niej ocze­ki­wali, była szczę­śliwa. Po­tra­fiła so­bie wy­obra­zić wła­sne upodle­nie, gdyby rze­czy­wi­ście mu­siała w ba­ra­kach wy­sta­wiać na sprze­daż swe ciało wszyst­kim bę­dą­cym w sta­nie za­pła­cić. No­wym zna­jo­mym za­wdzię­czała wiele, nie­za­leż­nie od tego, co się zda­rzy. Mik­kal nie miał po­wodu, by czy­nić jej wy­rzuty. Re­ijo wy­je­chał z wła­snej woli. Ra­ija nic nie mo­gła na to po­ra­dzić, lecz ży­wiła dziwne prze­świad­cze­nie, że Re­ijo by zro­zu­miał.

Ogień już le­d­wie się tlił w pa­le­ni­sku.

Ra­ija unio­sła się na łok­ciu, ob­ser­wo­wała śpią­cych. Na­wet tacy silni męż­czyźni wy­glą­dali jak chłopcy, kiedy spali. Wy­raz twa­rzy w cza­sie snu mógł po­wie­dzieć o czło­wieku nie­skoń­cze­nie wiele.

Czy Pe­tri zda­wał so­bie sprawę, że sen uka­zy­wał go jako ma­łego chłopca, który utra­cił wszystko, co miało dla niego ja­kieś zna­cze­nie?

Ra­ija mo­gła do­strzec za­równo roz­cza­ro­wa­nie, jak i cień stra­chu w tym ob­li­czu, które nie­dawno spra­wiało wra­że­nie tak sil­nego.

Czy Alek­san­teri po­dej­rze­wał, że we śnie wcale się nie uśmie­chał? Jego we­soła twarz była po­ważna jak twarz pa­stora. Na­wet bła­zen się zmie­niał.

Ra­ija za­sta­na­wiała się, co inni mo­gli wy­czy­tać w ta­kiej chwili z jej twa­rzy.

Nie wi­działa jed­nak po­wodu, by o to spy­tać. Sen cią­gle nie nad­cho­dził.

Ci­cho – bar­dzo ci­cho – wy­śli­znęła się spod skóry. Szybko zna­la­zła szal i prze­wią­zała go na piersi. Sta­nik sukni nie był nie­przy­zwo­icie skromny, a i ko­szula za­sła­niała wiele, lecz szal zna­czył coś wię­cej niż część ubra­nia. Stał się w pew­nym sen­sie przy­ja­cie­lem.

Po­dą­żyła wzdłuż krzy­wi­zny ściany ku wyj­ściu. Bez­sze­lest­nie.

Raz omal nie na­dep­nęła na jed­nego z męż­czyzn, ale ja­koś udało jej się go omi­nąć.

Noc wy­da­wała się iskrząco ja­sna. Ni­gdy chyba przy­roda nie była tak piękna, jak ta­kiej póź­no­wio­sen­nej nocy tuż przed na­sta­niem po­ranka. Barwy sta­wały się wtedy naj­bar­dziej in­ten­sywne. Po­wie­trze było tak zimne, jak to tylko moż­liwe o tej po­rze roku. Pła­sko­wyż ki­piał zie­le­nią. Niebo zda­wało się zim­no­nie­bie­skie jak w mroźną zimę. A na wscho­dzie ośle­pia­jąca czer­wień wprost za­pie­rała dech w pier­siach. Ra­ija znała już ten wi­dok.

W mil­cze­niu od­da­lała się od zie­mianki. Stą­pała po tej ziemi, którą stop­niowo po­zna­wała co­raz le­piej. Wie­działa, że ją opu­ści – lecz wcale nie bę­dzie tę­sk­nić. Za­drżała.

Na na­gich przed­ra­mio­nach po­ja­wiła się gę­sia skórka. Ra­ija ob­jęła się w obro­nie przed chłod­nym po­ca­łun­kiem po­ranka.

Z tyłu le­d­wie sły­szal­nie za­chrzę­ściła ga­łązka wrzosu. Ra­ija za­trzy­mała się, ale nie obej­rzała za sie­bie.

Wie­działa. Wie­działa, że je­den z przy­by­szów nie spał.

Wie­działa, że je­den z nich po­dąży za nią.

Chciała tego.

To ją prze­ra­żało. Na­gle po­znała pra­gnie­nia, któ­rych wcze­śniej nie sta­rała się zgłę­bić. Wie­działa, że nie musi się oglą­dać, żeby się prze­ko­nać, kto to.

Mógł nim być tylko je­den z męż­czyzn.

– Nie po­win­naś tak tu mar­z­nąć.

Cie­płą kurtką okrył jej ra­miona. Ra­ija po­zwo­liła, by tak się stało. Po­zwo­liła, by po­ło­żył ręce na jej ta­lii i od­wró­cił ją ku so­bie. W rze­czy­wi­sto­ści nie był tak po­wierz­chowny, jak się wcze­śniej wy­da­wało. Po­tra­fił rów­nież za­cho­wać po­wagę. Ra­ija od­ga­dła to z jego twa­rzy, cho­ciaż tylko uda­wał, że śpi.

– Wie­dzia­łaś, że przyjdę, prawda?

Ra­ija ski­nęła głową. Po­ło­żyła dło­nie na jego piersi. Zna­la­zła się bli­sko niego. A jed­no­cze­śnie za­cho­wała dy­stans.

Czuła, że jest bar­dzo wą­tły. Gdy się na niego pa­trzyło, wy­da­wał się szczu­pły. Te­raz prze­ko­nała się, że jest po pro­stu chudy. Nie był też wiele wyż­szy od niej.

– Pe­triemu drgnęła po­wieka, kiedy wy­cho­dzi­łem – uśmiech­nął się. – My­ślę, że przej­rzał moje za­miary.

Ra­ija uśmiech­nęła się:

– A czy to ma ja­kieś zna­cze­nie?

– Wła­ści­wie nie. Je­stem już du­żym chłop­cem. – W oczach Alek­san­te­riego po­ja­wił się dia­bel­ski błysk. Ra­ija za­uwa­żyła, że są szare. – Moż­liwe, że mi za­zdro­ści. Wi­dzisz, on jest taki po­wolny. Pe­tri jest taki do­kładny. Taki roz­ważny.

Uśmiech­nął się. Dwu­znacz­nie.

Za­nim Ra­ija zdą­żyła za­re­ago­wać, mu­snął ustami jej wargi. Jak ła­godny wiatr.

– Ro­bię to, co chcę – wy­ja­śnił. – Co mi się po­doba.

Dziew­czyna do­sko­nale to ro­zu­miała. Czuła ła­sko­ta­nie na war­gach.

– Wiesz, dla­czego za tobą wy­sze­dłem? – spy­tał po­waż­nie. – Drę­czyło mnie to pra­gnie­nie od mo­mentu, kiedy cię uj­rza­łem. Wiesz o tym rów­nie do­brze jak ja.

– Nie prze­sa­dzaj – po­pro­siła ci­cho, choć w głębi du­szy zda­wała so­bie sprawę, co miał na my­śli.

To wi­siało w po­wie­trzu. Dziwne na­pię­cie. Po­ja­wiło się w chwili, kiedy usiadł obok niej.

Nie uczy­niła nic, żeby go po­wstrzy­mać.

– Ty rów­nież o tym wie­dzia­łaś – rzekł z prze­ko­na­niem.

Od szczu­płych rąk pro­mie­nio­wało tyle cie­pła. Ni­gdy by go o to nie po­dej­rze­wała. Już nie było jej zimno.

– Czu­łam to – szep­nęła. – Ale pa­mię­taj, że nie będę na­le­żeć do cie­bie.

– Ni­gdy nie chcia­łem ni­czego po­sia­dać na wła­sność.

Ujął po­liczki dziew­czyny i po­ca­ło­wał ją. Mocno i długo.

Ra­ija nie za­sta­na­wiała się, co by po­wie­dzieli Mik­kal i Re­ijo.

Za­sta­na­wiała się, co po­wie Pe­tri.

Roz­dział 2

Pe­tri nie po­wie­dział nic szcze­gól­nego. Lecz Ra­ija wiele razy czuła na so­bie jego spoj­rze­nia. Jego dłu­gie spoj­rze­nia. Kiedy się od­wra­cała w jego stronę, przez kilka se­kund pa­trzył jej w oczy, po czym od­wra­cał wzrok.

Miała wra­że­nie, że ją po­tę­pia. Czuła się ża­ło­śnie.

A prze­cież nie miał jej za co wi­nić.

Alek­san­teri otwo­rzył przed nią ra­miona. Wi­dział, że Ra­ija pra­gnie, by ją ktoś ob­jął. Wi­dział, że pra­gnie przy­tu­lić do ko­goś swój po­li­czek.

Była zmar­z­nięta, tak bar­dzo zmar­z­nięta, a on wy­szedł spod cie­płego okry­cia i de­li­kat­nie jej do­tknął.

Jego spra­gnione usta spra­wiły po­ca­łun­kiem, że krew z po­wro­tem na­pły­nęła do jej warg. Po­ka­zał Ra­iji, że tę­sk­nota nie musi być krzy­kiem bez od­po­wie­dzi.

Prze­su­wał piesz­czo­tli­wie war­gami wzdłuż jej szyi, lecz za­trzy­mał się w miej­scu, gdzie za­czyna się ra­mię. Zde­cy­do­wa­nymi ru­chami szczel­nie otu­lił ją sza­lem.

– Na ra­zie wy­star­czy!

Uśmiech­nął się, ścią­ga­jąc w dół ką­ciki ust. Prze­su­nął na jej czoło ko­smyk wło­sów, zwi­nął go tak, że lekko się za­krę­cił, i za­do­wo­lony ob­ser­wo­wał swoje dzieło.

– Nie mo­żemy się na­sy­cić za pierw­szym ra­zem, prawda, Ra­ija?

Jakże był pewny sie­bie. Jak spo­kojny o wła­sne po­wo­dze­nie. Czyżby przy­wykł do tego, że za­wsze do­staje to, czego chce?

Ra­ija nie wie­działa.

Na­le­żał do tego typu męż­czyzn, któ­rym uda­wało się zła­pać dwie sroki za ogon. Któ­rzy wła­ści­wie ni­gdy się nie wy­si­lali, ale mieli ja­kąś wro­dzoną ła­twość zdo­by­wa­nia, któ­rym ko­biety ule­gały, choć wie­działy, że same się pro­szą o zła­ma­nie serca.

Alek­san­teri ob­jął ra­mie­niem Ra­iję, ona zaś uło­żyła rękę wo­kół jego szczu­płej ta­lii i tak przy­tu­leni ru­szyli z po­wro­tem do zie­mianki po po­ły­sku­ją­cej po­ran­nej ro­sie.

Wy­mie­nili tylko uśmie­chy, kiedy wśli­znęli się do środka, lecz Ra­ija zda­wała so­bie sprawę, że Pe­tri wie.

Wtedy nie od­wa­żyła się na niego spoj­rzeć. Coś ją po­wstrzy­my­wało, lecz była pewna, że nie spał.

Jego spoj­rze­nia w ciągu dnia prze­ko­nały ją o tym.

Tak ła­two przy­szło ze­rwać ze wszyst­kim. Tak mało było do za­bra­nia. Znowu tro­chę za sobą zo­sta­wiła. Wy­ru­szyła w drogę nie­mal bez za­sta­no­wie­nia, tak samo, jak tu przy­była.

Obecny marsz był ła­twiej­szy niż ten, który od­była ze­szłej je­sieni, kiedy nio­sła dzieci po ko­lei, czu­jąc każ­dego wie­czoru, że chyba zła­mie się pod ich cię­ża­rem.

Idę nio­sła sama. Alek­san­teri, nie py­ta­jąc ni­kogo o zda­nie, wsa­dził so­bie Knuta na plecy. Maja z równą oczy­wi­sto­ścią ob­rała Pe­triego na swą pod­porę.

Ra­iję tro­chę to prze­ra­żało – Maja prze­ja­wiała dziwną skłon­ność zwra­ca­nia się ku oso­bom, które naj­bar­dziej przy­po­mi­nały Re­ijo.

W Pe­trim było coś z Re­ijo. Coś nie­wzru­sze­nie pew­nego i god­nego za­ufa­nia. Z uśmie­chem na ustach, co mu się rzadko zda­rzało, wy­cią­gnął ręce do Mai.

Elise szła sama, lecz nie mu­siała ni­czego dźwi­gać. Za­dbali o to dwaj bra­cia.

Dzieci bez sprze­ciwu za­ak­cep­to­wały nowe twa­rze. Ra­ija przy­jęła to z ulgą, lecz jed­no­cze­śnie nie mo­gła się po­zbyć lek­kiego kłu­cia w piersi.

Ma­lu­chy prze­szły już tak wiele, że zmiany prze­stały je dzi­wić. To nie taki dom za­mie­rzała im stwo­rzyć.

Szli. Na wschód.

Ra­ija snuła ma­rze­nia o tym, że na­gle uj­rzy jurty nad płytką za­toką. Wi­działa sie­bie, jak lekko bie­gnie – nie­mal uno­sząc się nad wrzo­so­wi­skiem. Wi­działa, jak on bie­gnie ku niej...

Na­gle ma­rze­nie pry­sło.

Roz­są­dek mó­wił jej, że tak się nie sta­nie. Szu­kała prze­cież, lecz nie zna­la­zła zna­jo­mych po­staci.

Poza tym – czego mo­gła od niego ocze­ki­wać?

Nie miał prawa jej nic ofia­ro­wać. Ona nie miała prawa go o co­kol­wiek pro­sić.

Jej ży­cie było tu­taj. Po­le­gało na tym, by sta­wiać jedną nogę przed drugą i iść.

Na noc roz­bili obóz na te­re­nie osło­nię­tym przez kilka ogrom­nych gła­zów, po­kry­tych mchem i po­ro­stami. Na­tura wo­kół nie była szczo­dra. Nie mieli się gdzie skryć, lecz za to wi­dok był roz­le­gły i wspa­niały. Tu i ów­dzie le­żały ogromne ka­mienne bloki, jak gdyby ręka ol­brzyma kie­dyś, dawno, dawno temu, roz­rzu­ciła je po ziemi.

Wy­so­kie do ko­lan krzaczki, o li­ściach przy­po­mi­na­ją­cych my­sie uszy, po­słu­żyły do roz­pa­le­nia ognia.

Nie zna­leźli tu nic in­nego.

Ra­ija ko­chała to. To był jej świat, droż­szy po­nad wszystko. Być może ja­łowy i ubogi, lecz wła­śnie ku tej ziemi kie­ro­wały się jej ma­rze­nia zwią­zane z przy­szło­ścią. Miej­sce, które wy­brali na noc­leg, ota­czały pół­ko­lem ka­mienne ko­losy. W naj­bar­dziej za­cisz­nym za­kątku Ra­ija roz­po­starła skóry, żeby uło­żyć dzieci. Miały za sobą długi dzień, nie­mal za­snęły nad ko­la­cją. Cho­ciaż spały pod go­łym nie­bem, to przy­naj­mniej naja­dły się do syta. Ra­ija czuła ogromne zmę­cze­nie w ca­łym ciele, lecz mimo to nie chciało jej się spać. Wie­czór zda­wał się taki ja­sny. Nic nie za­chę­cało do od­po­czynku. Sku­pili się jak naj­bli­żej ogni­ska. Roz­ma­wiali. Ra­ija uświa­do­miła so­bie, że opo­wie­działa no­wym zna­jo­mym o rze­czach, o któ­rych wła­ści­wie wo­la­łaby za­po­mnieć.

O pię­ciu la­tach spę­dzo­nych wśród La­poń­czy­ków. O wszyst­kim – z wy­jąt­kiem tego, ile dla niej zna­czył Mik­kal. O ży­ciu w Lyn­gen. Tylko nie o Mik­kalu. O wę­drówce na pół­noc. O bez­na­dziej­nych cza­sach w Al­cie. O skle­pie. Opo­wie­działa na­wet o zło­cie Kal­lego. O Alek­sieju. O Re­ijo – pró­bo­wała wy­ja­śnić, dla­czego od­szedł, tłu­ma­czyła, że nie chcieli wią­zać się na­wza­jem. Lecz Fi­no­wie nie po­tra­fili na to spoj­rzeć tak jak ona.

Opo­wie­działa o ro­syj­skim statku i po­dróży wzdłuż wy­brzeża – i o zi­mie spę­dzo­nej w zie­miance.

O ca­łym ży­ciu.

O wszyst­kim z wy­jąt­kiem naj­waż­niej­szego. Nie mo­gła im opo­wie­dzieć o Mik­kalu.

W my­ślach mógł na­le­żeć tylko do niej.

Kiedy wspo­mniała o zło­cie, bra­ciom Ko­ski przy­szło chyba do głowy, że być może ist­nieją także inne ta­kie miej­sca. Z mło­dzień­czym za­pa­łem wy­ru­szyli na po­szu­ki­wa­nie cen­nego kruszcu wo­kół obo­zo­wi­ska.

Słu­cha­jąc opo­wie­ści Ra­iji, Alek­san­teri wy­glą­dał na za­tro­ska­nego. Ra­ija wi­dy­wała już po­dobną tro­skę na twa­rzach męż­czyzn, dla któ­rych, jak im się zda­wało, coś zna­czyła.

– Ja nie­wiele mogę o so­bie po­wie­dzieć. Je­stem tylko nędz­nym ro­bot­ni­kiem se­zo­no­wym bez da­chu nad głową. – Alek­san­teri po­trzą­snął zło­ci­sto­rudą czu­pryną.

Jego włosy dawno nie wi­działy no­ży­czek, lecz dłu­gie loki do­da­wały mu ła­god­no­ści i urody w spo­sób, któ­rego Ra­ija do końca nie po­tra­fiła wy­tłu­ma­czyć. Wy­da­wał się jakby nie­groźny.

– Ja wła­ści­wie też nie mam da­chu nad głową – ode­zwała się ci­cho.

Nie dla­tego opo­wie­działa im swoją hi­sto­rię, by wy­dać się kimś lep­szym od nich, aby wy­dać się kimś in­nym. Alek­san­teri nie mógł jej chyba źle zro­zu­mieć!

– Lecz mimo wszystko je­steś młod­sza ode mnie! – wy­buch­nął, cią­gle jesz­cze po­ra­żony jej opo­wie­ścią. – Na pewno! – do­dał szybko. – Ile masz lat? Dzie­więt­na­ście?

Ra­ija mu­siała przy­znać sama przed sobą, że jego przy­pusz­cze­nie spra­wiło jej przy­jem­ność.

Była jak głodny kot, przed któ­rym po­sta­wiono mi­skę śmie­tanki.

– Dwa­dzie­ścia je­den – od­parła.

Pe­tri mil­czał. Stał się jakby bar­dziej nie­przy­stępny.

Tego dnia Ra­ija prze­ko­nała się, że nie był męż­czy­zną uży­wa­ją­cym wielu słów, lecz te­raz jego mil­cze­nie wy­da­wało się za­sta­na­wia­jące.

– Przy two­jej hi­sto­rii wszystko, co prze­ży­łem, wy­daje się jakby szare i mało zna­czące – ode­zwał się Alek­san­teri, po­trzą­sa­jąc głową. Pod­niósł wzrok na Ra­iję. Grze­bał bez­wied­nie ga­łązką w ogni­sku. – Nie­ustan­nie po­dró­żuję, ale ni­gdy nie do­tar­łem tak da­leko. Przez kilka se­zo­nów bra­łem udział w po­ło­wach. Ni­gdy jed­nak nie zda­rzyło mi się nic szcze­gól­nego. Mia­łem na­wet dziew­czynę, którą za­bie­ra­łem ze sobą na ko­lejne dzier­ża­wione go­spo­dar­stwa, ale i o tym nie warto mó­wić. – Wzru­szył ra­mio­nami. – Pe­tri ma przy­naj­mniej wła­sny dom – za­koń­czył smutno.

– Na cu­dzej ziemi – do­dał Pe­tri z go­ry­czą. – I upra­wiam nie swoją rolę.

– Co roku ru­sza na pół­noc na ryby – mó­wił da­lej Alek­san­teri. Ła­twiej mu chyba przy­cho­dziło mó­wić o kimś in­nym. – Nie wy­daje na sie­bie ani gro­sza. Ha­ruje i oszczę­dza. – Ro­ze­śmiał się: – A mimo to my­ślę, że chce ło­wić. Za każ­dym ra­zem. – Alek­san­teri mru­gnął po­ro­zu­mie­waw­czo. – Do­brze na tro­chę uciec od baby, ro­zu­miesz.

Ra­ija na­tych­miast spoj­rzała na Pe­triego. Po­winna była zgad­nąć, że jest żo­naty. Oj­ciec ro­dziny.

– Masz dzieci? – spy­tała. Jej głos nie za­brzmiał tak na­tu­ral­nie, jak by tego chciała.

– Cztery córki. I syna.

Czarne oczy przy­kuły jej spoj­rze­nie. Ich nie­prze­nik­niona głę­bia po­cią­gała Ra­iję, lecz sta­rała się nie ulec uro­kowi i spoj­rzała w in­nym kie­runku.

Nie po­wi­nien pa­trzeć na nią w ten spo­sób! Szybko zwró­ciła się w stronę Alek­san­te­riego.

– A ty? – spy­tała z sze­ro­kim uśmie­chem: – Ile ich masz?

Jego oczy zmie­niły się w dwa cien­kie łuki, gdy ro­ze­śmiał się ser­decz­nie.

– Mam na­dzieję, że ani jed­nego.

– O ile ci wia­domo – do­po­wie­dział su­cho Pe­tri, nie spusz­cza­jąc wzroku z Ra­iji. – Ten utra­cjusz woli nie­ustan­nie prze­no­sić się z miej­sca na miej­sce, żeby pod­bić jak naj­wię­cej nie­wie­ścich serc, za­miast się ustat­ko­wać i żyć jak po­rządny czło­wiek.

Wy­da­wało się, że Alek­san­teri nie po­trak­to­wał tych słów zbyt po­waż­nie. Uśmie­chał się bez­tro­sko, jak gdyby ży­cie było jed­nym wiel­kim żar­tem.

– Wi­dzę tu przy­naj­mniej jed­nego po­rząd­nego czło­wieka, któ­remu rów­nież nie udało się ustat­ko­wać – od­gryzł się. – żona Pe­triego sta­rała się, jak umiała, go wy­cho­wać. Choć wła­ści­wie nie je­stem prze­ko­nany, czy jej się udało. Nie wiem zresztą, czy sam Pe­tri jest tego pe­wien.

– Ani słowa o Eiji! – ostrzegł Pe­tri.

Alek­san­teri za­milkł.

Ra­ija do­my­śliła się, że Pe­tri chciał ją ostrzec przed swoim młod­szym kom­pa­nem. Uczy­nił swego ro­dzaju oj­cow­ski gest, za który po­winna mu być wdzięczna. Znał tego lek­ko­du­cha o wiele le­piej niż ona. Lecz wszystko, co miało po­smak opie­kuń­czo­ści, za­czy­nało Ra­iji stop­niowo co­raz mniej od­po­wia­dać.

Wi­działa wy­raź­nie, jaki jest Alek­san­teri. Miała prze­cież oczy. Prze­żyła już co nieco. Ni­gdy zresztą nie była zbyt na­iwna.

Je­żeli Pe­tri uwa­żał ją za ja­kieś głu­piut­kie dziew­czątko, po­trze­bu­jące jego oj­cow­skiej opieki, to grubo się my­lił.

Ra­ija Ala­talo mocno stała na wła­snych no­gach!

Wy­cią­gnęła ręce ku ogni­sku, tak jakby chciała je ogrzać. Niby przy­pad­kiem do­tknęła dłoni Alek­san­te­riego. Od­po­wie­działa na jego cie­pły uśmiech ser­decz­niej, niż to było ko­nieczne.

Gdyby się te­raz obej­rzała, by spraw­dzić, czy Pe­tri zwró­cił na to uwagę, wszystko by znisz­czyła. Miała jed­nak na­dzieję, że ich wi­dział. Miała na­dzieję, że po­my­ślał o tym, o czym chciała, żeby po­my­ślał.

Ostrożne na­tar­cie nie le­żało w na­tu­rze mło­dego Kilpi. Nie­ocze­ki­wane do­tknię­cie po­dzia­łało jak wy­zwa­nie. Było kon­ty­nu­acją tego, co za­szło o brza­sku.

Po­twier­dze­niem, że ro­zu­miała mu­zykę, którą grał. że chęt­nie za­gra­łaby ra­zem z nim.

Alek­san­teri wy­tarł rękę w spodnie i ob­jął nią Ra­iję. Dziew­czyna na­wet nie mru­gnęła.

Po­zwo­liła, by to zro­bił. Do­piero po ja­kimś cza­sie rzu­ciła krót­kie spoj­rze­nie w stronę Pe­triego. żuł ta­bakę, jakby nie­obecny my­ślami. Jej do­cie­kliwe, tro­chę py­ta­jące spoj­rze­nie zmu­siło go, by uniósł je­den z ką­ci­ków ust. Odro­binę. Z sar­ka­zmem.

Ra­ija po­su­nęła się jesz­cze da­lej. Wie­działa, że to dzie­cinne, ale Pe­tri wy­zwa­lał w niej naj­gor­sze ce­chy. Zbyt wy­raź­nie oka­zy­wał, że nie po­doba mu się jej za­cho­wa­nie wo­bec Alek­san­te­riego, i tym sa­mym zmu­szał ją, by po­su­nęła się da­lej, niż za­mie­rzała.

Prze­kor­nie unio­sła głowę i po­ło­żyła rękę na udzie chło­paka.

Pe­tri pod­niósł całą swą ogromną po­stać. Ra­ija mo­głaby po­tem przy­siąc, że przy tym wes­tchnął.

– Chyba pójdę uzu­peł­nić za­pas wody na ju­tro.

Za­nim po­szedł, rzu­cił im jesz­cze jedno spoj­rze­nie. Ra­ija nie mo­gła się po­wstrzy­mać, by nie po­dą­żyć za nim wzro­kiem. Mimo że był taki wy­soki, nie­zwy­kle lekko się po­ru­szał. Jego ru­chy spra­wiały wra­że­nie mięk­kich i płyn­nych, jak gdyby jego stopy znały każdą nie­rów­ność ziemi, po któ­rej stą­pał. Ubrana na brą­zowo po­stać sto­piła się w jedno z oto­cze­niem. Przez dłuż­szą chwilę Ra­ija mo­gła ob­ser­wo­wać tylko jego czarną czu­prynę, za­nim znik­nął zu­peł­nie za ja­kimś ogrom­nym gła­zem. Miała ochotę wstać, żeby móc go da­lej śle­dzić, lecz się opa­no­wała.

– Pe­tri usi­łuje grać rolę taty, za­uwa­ży­łaś? – Alek­san­teri po­tarł brodą jej ra­mię i za­śmiał się ci­cho.

Ra­ija skrzy­wiła się.

– Wo­bec cie­bie czy wo­bec mnie?

Chło­pak moc­niej przy­tu­lił Ra­iję. Po­ła­sko­tał ją, tak że mu­siała się ro­ze­śmiać ra­zem z nim, a po­tem prze­wró­cił na zie­mię. Trzy­mał w swych dło­niach jej nad­garstki. Miał dużo siły, cho­ciaż wy­da­wał się wą­tły. Przy­su­nął twarz tak bli­sko, że ich od­de­chy się spo­tkały. Nosy do­tknęły je­den dru­giego.

Z szel­mow­skim uśmie­chem po­tarł swoim no­sem nos Ra­iji. Jego oczy błysz­czały. W jed­nej chwili stały się bar­dziej zie­lone niż szare. Zmie­niały ko­lor wraz ze zmianą jego na­stroju.

Ra­ija czuła na swym po­liczku do­tyk szorst­kiego za­ro­stu. Już tak dawno nie za­znała cze­goś po­dob­nego. Tak dawno, że tkwiło w tym coś pod­nie­ca­ją­cego.

– Co inni mó­wią o two­ich ustach? – spy­tał na­gle wła­śnie w chwili, kiedy Ra­ija spo­dzie­wała się po­ca­łunku.

– A co cię to ob­cho­dzi? – syk­nęła.

Alek­san­teri cmok­nął parę razy.

– Aj, aj, ona gry­zie! – Uło­żył usta jak do po­ca­łunku, lecz nie do­tknął jej warg. – Ja nie opo­wia­dam ta­kich rze­czy – wy­ja­śnił. – O kwia­tach, sło­dy­czy i ta­kich tam. My­ślę, że brzmi to dość głu­pio. Dla mnie usta to po pro­stu usta. Chciał­bym zaj­rzeć do umy­słu ko­goś, kto twier­dzi, że usta dziew­częce są jak czer­wone kwiaty, lub wy­gła­sza po­dobne bzdury.

Ra­ija nie mo­gła się nie ro­ze­śmiać.

– Nie mu­sisz nic mó­wić o mo­ich ustach, Alek­san­teri. Nie mu­sisz uży­wać pięk­nych słów. Po pro­stu mnie po­ca­łuj!

– Tak już le­piej – mruk­nął z uzna­niem.

Po­woli po­chy­lił się nad nią. Uśmie­chał się całą twa­rzą. Je­den z ką­ci­ków ust nie­znacz­nie drgał.

Ra­ija uwol­niła jedną rękę. Na­wet nie pró­bo­wał jej prze­szko­dzić.

Za­to­piła ją w jego dłu­gich wło­sach na karku. Wsu­nęła pod skó­rzaną ka­mi­zelkę, pod ko­szulę, do­tknęła cie­płej skóry. Wpra­wiła palce w ruch, roz­ko­szo­wała się bli­skim kon­tak­tem z dru­gim czło­wie­kiem, z czło­wie­kiem od­mien­nej płci.

Przy­cią­gnęła go ku so­bie. Zmniej­szyła od­stęp mię­dzy nimi szyb­ciej, niż za­mie­rzał. Nie wy­trzy­mała od­wle­ka­nia w cza­sie. Nie była w sta­nie cze­kać.

Uło­żył ręce wo­kół niej – jedną pod głową, a drugą ob­jął jej ra­mię. Na wpół le­żał po­nad nią. Czuła, jak jed­nym ko­la­nem wci­ska się mię­dzy jej nogi. Pod­cią­gnął nim brzeg spód­nicy.

Żeby tylko Pe­tri te­raz nie wró­cił! – prze­mknęło Ra­iji przez głowę. Ani ża­den z braci. Nie można tego za­trzy­mać! Nie można tego za­trzy­mać w tej chwili!

Alek­san­teri od­na­lazł ustami jej usta. Drżały roz­go­rącz­ko­wane tuż przy jej na wpół otwar­tych war­gach. Ję­zyk wśli­znął się mię­dzy jej zęby. Ostroż­nie się po­ru­szał.

Wtedy chło­pak stał się bar­dziej zde­cy­do­wany. Ra­ija wy­szła mu na spo­tka­nie z równą żar­li­wo­ścią.

Jego ręce miały naj­wy­raź­niej już wcze­śniej do czy­nie­nia z ubra­niem dziew­cząt, bo nie błą­dził wiele, by do­stać się pod kurtkę i suk­nię.

Za­trzy­mały go na chwilę wią­za­nia po we­wnętrz­nej stro­nie sta­nika sukni, lecz nie było ta­kiej prze­szkody, która zdo­ła­łaby go znie­chę­cić.

Zręczne palce wśli­znęły się pod jej ubra­nie. Tak lekko prze­su­wały się po skó­rze, że Ra­iji wy­da­wało się, iż mo­głaby od tego umrzeć.

Pie­ścił ręką ro­wek mię­dzy pier­siami, prze­su­nął ją pod jedną z nich, ob­jął całą dło­nią, gła­dził czule, po­tem opusz­kiem palca prze­su­wał wo­kół bro­dawki, tak lekko, że wy­da­wało się to jak mu­śnię­cia skrzy­dłem mo­tyla.

Prze­rwał po­ca­łu­nek i spoj­rzał na Ra­iję py­ta­jąco. Py­ta­jąco i we­soło jed­no­cze­śnie.

– Do­brze? – spy­tał, lecz nie spo­dzie­wał się od­po­wie­dzi.

Ra­ija chwy­ciła go obiema rę­kami za włosy i przy­cią­gnęła mocno ku so­bie. Ca­ło­wała jego usta, ca­ło­wała chude po­liczki, wy­so­kie czoło pod grzywką, któ­rej ni­gdy nie za­cze­sy­wał do tyłu, ca­ło­wała ko­niuszki uszu, szyję...

Jego ciało było słone, pach­niało po­tem, skó­rami i dy­mem. Lecz to nie miało żad­nego zna­cze­nia.

Po­bu­dził ją z po­wro­tem do ży­cia. Spra­wił, że znowu za­częła czuć. Tę­sk­nota, która tkwiła w każ­dym za­ka­marku, za­częła po­woli mi­jać.

Roz­piął jej bluzkę. Roz­chy­lił. Ob­na­żył skórę.

Ra­ija wstrzy­mała od­dech, kiedy do­tknął ustami jej piersi. Pra­wie za­po­mniała, jak to jest. Jej oczy za­mgliły się, choć tego nie chciała. Po­pły­nęły łzy.

Pra­wie za­po­mniała, ja­kie to cu­downe uczu­cie! Alek­san­teri za­uwa­żył, że pła­cze, i się od­su­nął. Zdzi­wiony uniósł lekko wy­gięte brwi, otwo­rzył sze­roko oczy.

– Boli? – spy­tał.

Po­trzą­snęła prze­cząco głową. Miała ochotę się cał­kiem roz­pła­kać, kiedy de­li­kat­nymi pal­cami ocie­rał jej po­liczki.

– Je­stem taka głu­pia – szlo­chała Ra­ija. – Ale nie za­mie­rzam ci wy­ja­śniać, dla­czego.

Alek­san­teri nie na­le­gał. Spoj­rzał przez ra­mię i na­gle za­częło mu być bar­dzo pilno z za­pi­na­niem tego, co roz­piął. – Dzięki ci za to, że je­steś głu­pia, ma­leńka! – ro­ze­śmiał się ci­cho i pu­ścił do niej oczko. – Oba­wiam się, że nie­wiele bra­ko­wało, a da­li­by­śmy na­szym mło­dym przy­ja­cio­łom nie­złą lek­cję w tym i owym, gdy­byś nie za­częła pła­kać.

Ra­ija zer­k­nęła po­nad jego ra­mie­niem i zo­ba­czyła sio­strzeń­ców Pe­triego zbli­ża­ją­cych się ku ogni­sku.

Po­de­rwała się z miej­sca i po­śpiesz­nie prze­cze­sała pal­cami włosy. Otrze­pała się z ga­łą­zek i go­rącz­kowo za­częła po­pra­wiać ubra­nie.

– To nie­po­trzebne, Ra­ija – za­uwa­żył Alek­san­teri, który sam pra­wie się nie ru­szył. – Nie ma ta­kich oczu na świe­cie, które by nie po­znały po to­bie, że wła­śnie przed chwilą ca­ło­wa­łaś męż­czy­znę, któ­rego pra­gniesz.

Ra­ija za­czer­wie­niła się, a on za­chi­cho­tał.

– Poza tym mo­żesz być pewna, że ob­ser­wo­wali nas do­kład­nie, a te­raz są źli na sa­mych sie­bie, że tak się za­pa­lili i po­de­szli bli­żej. Chcieli le­piej wi­dzieć.

Po­liczki Ra­iji na­dal pul­so­wały. Ten mło­kos był de­ner­wu­jący. Bar­dziej do­sadny niż Ra­ija w chwi­lach naj­więk­szej zło­ści. Wcze­śniej nie spo­tkała ni­kogo ta­kiego jak on. Wy­da­wał się taki inny, lecz dzia­łał dziw­nie po­bu­dza­jąco.

– Nie za­mie­rza­li­śmy naja­dać się do syta – przy­po­mniała mu.

Alek­san­teri uło­żył spo­koj­nie ręce pod głową. Nie spusz­czał z Ra­iji wzroku.

– Wy­daje mi się, że będę po­twor­nie głodny dzi­siej­szej nocy. Kiedy wszy­scy za­sną. Za­łożę się, że na­kryto już dla nas w miej­scu, gdzie nie­dawno znik­nął Pe­tri...

Ra­ija nie od­po­wie­działa, lecz czuła, że trudno jej bę­dzie nie przy­stać na jego pro­po­zy­cję.

Nie było wąt­pli­wo­ści, że za­równo Pe­tri, jak i bra­cia Ko­ski byli świad­kami czę­ści tego, co za­szło mię­dzy nią i Alek­san­te­rim.

Markku i Ta­pio zna­cząco spo­glą­dali na Ra­iję z ukosa, a spoj­rze­nia Pe­triego świad­czyły tylko o jed­nym: o re­zy­gna­cji.

Alek­san­teri uda­wał, że nic się nie stało. Jego ręka niby przy­pad­kiem po­wę­dro­wała co prawda kilka razy w stronę Ra­iji i rze­czy­wi­ście jego za­cho­wa­nie zdra­dzało pewną in­tym­ność, ale to było wszystko.

Wy­raź­nie jed­nak ba­wił się sy­tu­acją.

I kiedy Ra­ija od­cho­dziła od ogni­ska, aby się tro­chę prze­spać, uśmie­chał się do niej oczami.

Ży­czył jej do­brej nocy, jak po­zo­stali, ale mru­gnął w spo­sób, który mó­wił wy­raź­nie, że za­mie­rza jej jesz­cze kil­ka­krot­nie ży­czyć do­brej nocy przed na­sta­niem świtu. Le­d­wie Ra­ija zdą­żyła się po­ło­żyć, usły­szała głos jed­nego z braci Ko­ski:

– Nie mar­nu­jesz czasu, San­teri!

Nie sły­szała, co od­po­wie­dział Alek­san­teri, ale na­wet z za­mknię­tymi oczami mo­gła go zo­ba­czyć, jak wzru­sza ra­mio­nami i zna­cząco się uśmie­cha.

Wes­tchnęła – i za­snęła.

Są­dziła, że to już ra­nek, kiedy po­czuła na ra­mie­niu czy­jąś dłoń. Otwo­rzyła oczy za­sko­czona, uj­rzała nocne niebo z le­ni­wie pły­ną­cymi ob­ło­kami.

– Idziesz ze mną po przy­godę? – Alek­san­teri przy­kuc­nął tuż obok. – Wszy­scy śpią, a ja strasz­nie zgłod­nia­łem...

Prze­tarła oczy, prze­ga­nia­jąc resztki snu. Po­my­ślała, że chło­pak chyba po­stra­dał zmy­sły, lecz mimo to ogrom­nie go lu­biła.

Po­śpiesz­nie ro­zej­rzała się do­koła.

Tak, pew­nie miał ra­cję. Chyba wszy­scy spali. Dzieci, Pe­tri... Jakże był lek­ko­myślny!

Alek­san­teri pod­niósł się i wy­cią­gnął rękę, by po­móc jej wstać. Mo­gła się po­czuć tak bez­tro­ska i wolna jak on. Przy­naj­mniej przez chwilę. Chwy­ciła dłoń męż­czy­zny i po­zwo­liła, by przy­gar­nął ją do sie­bie. By przy­warł ustami do jej ust.

Gdyby na chwilę się za­po­mniała, mo­głaby oszu­kać samą sie­bie, że ma pięt­na­ście lat.

Że nic na świe­cie nie może jej wią­zać czy po­wstrzy­my­wać. Po­dą­żyła za Alek­san­te­rim. Po­bie­gli, śmie­jąc się, ręka w rękę, ku otwar­tej prze­strzeni. Ra­ija, która ni­gdy nie czuła się młoda w ten spo­sób, od­młod­niała na kilka go­dzin nocy.

Nie znała Alek­san­te­riego. Nie­zbyt do­brze.

Zda­wała so­bie sprawę, że dla niego to tylko za­bawa. Na­wet przez mo­ment nie wie­rzyła, że mo­głaby go zdo­być. Zresztą na­wet nie chciała.

Był stwo­rzony do wol­no­ści. Stwo­rzony do tego, by się ba­wić, ni­czego nie obie­cu­jąc. Dla niej taki in­tymny zwią­zek łą­czył się za­wsze z pew­nego ro­dzaju mi­ło­ścią, za każ­dym ra­zem tak go­rąco to prze­ży­wała.

A przy­naj­mniej z przy­jaź­nią. Tylko w jed­nym przy­padku w prze­szło­ści to nie­na­wiść wy­krze­sała iskrę.

Nie ko­chała Alek­san­te­riego. Nie chciała oszu­ki­wać sa­mej sie­bie, by uwie­rzyć w coś po­dob­nego. Krótki czas spę­dzony ra­zem nie wy­star­czył rów­nież do za­war­cia przy­jaźni.

To bez­tro­ska i brak od­po­wie­dzial­no­ści – lecz mimo wszystko tego pra­gnęła. Pra­gnęła z ca­łej du­szy.

Nie chciała my­śleć o tym, że szli śla­dami Pe­triego, że za­trzy­mali się mniej wię­cej w tym sa­mym miej­scu, skąd przy­niósł wodę. Tuż przy by­strym stru­mie­niu te­ren ła­god­nie się ob­ni­żał, wrzosy przy­go­to­wały dla nich mięk­kie le­go­wi­sko, osło­nięte przez trzy ogromne głazy po­chy­lone po­nad zie­mią.

– Cu­dow­nie! – za­wo­łał Alek­san­teri. – Sam Stwórca nad nami się zli­to­wał.

– Nie mie­szaj do tego Stwórcy – rzu­ciła ostro Ra­ija.

– Nie, wcale nie za­mie­rzam! – zgo­dził się. – To do­ty­czy wy­łącz­nie nas sa­mych.

Zrzu­cił z sie­bie kurtkę i roz­ło­żył, przy­kry­wa­jąc nieco wrzosy. Ra­ija po­dała mu także swoją. Alek­san­teri usiadł, opie­ra­jąc się o głaz, i po­cią­gnął Ra­iję za sobą. Ob­jęli się, tym ra­zem już się nie spie­szyli. Do­my­ślali się, czego się mogą spo­dzie­wać po so­bie na­wza­jem.

Do­my­ślali się, ale nie wie­dzieli.

– Nie są­dzi­łem, że na­prawdę ze­chcesz. – Alek­san­teri spo­waż­niał na chwilę.

– Przez cały czas by­łeś pe­wien! – Ra­ija lekko po­cią­gnęła go za włosy. – Przez cały czas by­łeś tak dia­bel­nie pe­wien!

Alek­san­teri po­trzą­snął głową:

– Mu­sia­łem trzy­mać fa­son, ale drża­łem z nie­pew­no­ści jak dzie­ciak. Nie wie­dzia­łem, że mi się uda.

– Czy za­wsze do­sta­jesz to, czego chcesz? – spy­tała.

Uka­zał zęby w uśmie­chu.

– Tak... Prze­waż­nie. My­śla­łem, że to bę­dzie wy­ją­tek.

Wolno po­krę­ciła głową. Prze­chy­liła się i lekko go po­ca­ło­wała.

Alek­san­teri spoj­rzał na nią zdu­miony.

– Może i tak bę­dzie – mruk­nął.

Po­ło­żył Ra­iję na kurtce i bły­ska­wicz­nie zna­lazł się nad nią.

Szybko od­piął, co było do od­pię­cia.

– Mniej wię­cej w tym miej­scu się ostat­nio za­trzy­ma­li­śmy – szep­nął, tu­ląc wargi do jej na­giego ra­mie­nia.

Ra­ija po­tar­gała mu czu­prynę, lecz on się tylko ro­ze­śmiał. Na jego twa­rzy ma­lo­wała się ra­dość.

– Wie­dzia­łem, że tak to przyj­miesz! – za­wo­łał z trium­fem.

– A co po­wiesz na to? – spy­tała przez zęby. Prze­su­nęła ręce z jego na­gich ple­ców i roz­pięła spinkę pa­ska. Za­nim zdą­żył mru­gnąć, wsu­nęła obie dło­nie pod skó­rzane spodnie.

Ści­snęła. Zde­cy­do­wa­nie.

Od­po­wiedź przy­szła mo­men­tal­nie.

Alek­san­teri bez ce­re­gieli pod­cią­gnął spód­nicę Ra­iji i w do­kład­nie taki sam spo­sób po­trak­to­wał jej po­śladki. Oboje za­śmie­wali się do łez. Prze­tur­lali się spod ka­mieni i zna­leźli pod otwar­tym, ja­snym nie­bem.

Do­piero kiedy ich śmiech ucichł, na­prawdę do­strze­gli sie­bie na­wza­jem. Do­piero wtedy za­uwa­żyli, jak są bli­sko sie­bie. Ra­ija zna­la­zła się nad Alek­san­te­rim, czuła mro­wie­nie wzdłuż krę­go­słupa, kiedy prze­su­wał ręką w dół aż do ko­lan. Jęk­nęła, kiedy po­dą­żył pal­cami z po­wro­tem w górę po we­wnętrz­nej stro­nie ud.

Do­tknął jej łona, jego ręce lekko drżały. Chci­wie przy­warł ustami do jej ust. Sple­tli się ze sobą i wró­cili na miej­sce, które so­bie przy­go­to­wali. Ręce Alek­san­te­riego błą­dziły pod ubra­niem dziew­czyny. Przez głowę ze­rwał z niej bluzkę, żeby już nic nie dzie­liło ich piersi.

Ra­ija prze­su­wała dłońmi wzdłuż jego ciała od brzu­cha ku ra­mio­nom. W rze­czy­wi­sto­ści nie był aż tak bar­dzo chudy. Miał drobną bu­dowę, ale ko­ści nie wy­sta­wały mu spod skóry.

Ca­ło­wał miej­sca, do któ­rych tylko mógł do­trzeć. Szyb­kie spoj­rze­nia, ja­kie rzu­cał za każ­dym ra­zem, kiedy uno­sił usta znad drżą­cego ciała Ra­iji, mó­wiły jej, że uwiel­bia pa­trzeć, jaką jej spra­wia przy­jem­ność.

Po­czuła go na swoim udzie. Wie­działa, że jej pra­gnie, i sama była już rów­nie go­towa jak on.

Alek­san­teri się nie spie­szył. Każdą mi­nutę tego aktu wy­peł­niał ra­do­ścią.

W sa­mym środku na­mięt­no­ści sple­tli palce i wy­mie­nili drobne po­ca­łunki. Lekko po­bu­dzali się na­wza­jem war­gami.

Spód­nica Ra­iji sta­no­wiła je­den bez­ładny zwój wo­kół ta­lii. Spodnie Alek­san­te­riego już od dawna zsu­nęły się nie­przy­zwo­icie, nie bę­dąc w sta­nie ni­czego ukryć. Chło­pak de­li­kat­nie po­gła­dził brzuch Ra­iji.

– To tu­taj się wszystko za­czyna – szep­nął, uśmie­cha­jąc się. Ra­ija od­po­wie­działa uśmie­chem.

Ich uśmie­chy sto­piły się ze sobą.

Ręce po­wę­dro­wały wła­snymi dro­gami. Przed oboj­giem otwie­rał się nie­zba­dany ląd. Oboje przy­się­gliby, że wła­śnie to dru­gie zro­biło pierw­szy krok. Być może uczy­nili to jed­no­cze­śnie. Od­rzu­cili na bok ubra­nia. Od­na­leźli sie­bie z jed­na­kową tę­sk­notą, z jed­na­ko­wym pra­gnie­niem. Ople­tli się na­wza­jem. Po­gnali ku ran­kowi i słońcu.

Do­tarli tam z uśmie­chem na ustach.

Przy­tu­lili się na­wza­jem i po­ca­ło­wali czule. Le­żeli bli­sko sie­bie, aż nocne po­wie­trze ostu­dziło ich ciała i osu­szyło pot.

– Było ina­czej – po­wie­dział, trzy­ma­jąc ją w swych ra­mio­nach. W ciągu kilku se­kund jego oczy spo­waż­niały.

Bar­dzo po­ciem­niały. – Cał­kiem ina­czej. Chciał­bym, że­byś to wie­działa, Ra­iju. Wię­cej nie będę o tym mó­wił.

Po­gła­skała go szybko po czole.

– Dzię­kuję, Alek­san­teri – rze­kła tylko. – Pójdę pierw­sza. Nie chcę wra­cać ra­zem z tobą.

Ski­nął głową. Ro­zu­miał.

Po­śpiesz­nie wspięła się na palce i po­ca­ło­wała go w po­li­czek. Po­tem po­bie­gła w stronę ogni­ska, które już pra­wie zga­sło.

Do­piero kiedy zna­la­zła się bli­sko i zwol­niła kroku, by wy­rów­nać od­dech i przy­pad­kiem nie obu­dzić po­zo­sta­łych, za­uwa­żyła bru­natną syl­wetkę męż­czy­zny sie­dzą­cego przy do­ga­sa­ją­cym ża­rze.

Sku­lił ra­miona. Po­chy­lił plecy, opie­ra­jąc łok­cie na ko­la­nach. Miał na so­bie brą­zową kurtkę i spodnie z gar­bo­wa­nej skóry. Wy­gląda jak La­poń­czyk, prze­mknęło przez głowę Ra­iji. Po­czuła mdło­ści i za­wroty głowy. Do­piero kiedy kilka razy prze­łknęła ślinę, była w sta­nie iść da­lej. Przejść obok niego.

Wy­pro­sto­wał plecy, kiedy sta­nęła tuż przy nim. Silna dłoń za­ci­snęła się wo­kół jej nad­garstka. Za­trzy­mała ją.

Ra­ija mu­siała na niego spoj­rzeć. Za­czer­wie­niła się. Za­sta­na­wiała się, czy czuł ten za­pach rów­nie do­brze jak ona – za­pach mi­ło­ści, który jesz­cze nie ulot­nił się z jej skóry. Ra­ija nie chciała zro­zu­mieć, co kryło się w tych czar­nych oczach. Był biały na twa­rzy. Mocno za­ci­snął szczęki.

– Czy było warto? – spy­tał ostro. Wy­swo­bo­dziła się i od­sko­czyła od niego.

Wzbu­rzona, za­snęła wresz­cie od­wró­cona ple­cami za­równo do Alek­san­te­riego, jak i do Pe­triego.

Uga­siła tę­sk­notę, która tra­wiła ją od zimy. Jed­nak czuła, że ro­dzi się w niej nowa, bar­dziej nie­bez­pieczna. Ra­ija nie była w sta­nie temu prze­szko­dzić.

Roz­dział 3

Warto było, lecz się już nie po­wtó­rzyło w cza­sie wę­drówki na wschód do miej­sca po­ło­wów.

Alek­san­teri czy­nił co prawda pewne sta­ra­nia, lecz szybko zre­zy­gno­wał, kiedy za­uwa­żył, że jego wy­siłki do ni­czego nie pro­wa­dzą.

Z wła­ści­wym so­bie po­czu­ciem hu­moru stwier­dził su­cho, że le­piej cza­sami za­cho­wać wstrze­mięź­li­wość.

Ra­ija nie miała nic prze­ciwko temu. Wła­ści­wie sama nie wie­działa, czego chciała.

Alek­san­teri po­trze­bo­wał tylko jej ciała. Tej Ra­iji, która kryła się pod ze­wnętrzną po­włoką, jaką była w głębi du­szy, nie sta­rał się na­wet po­znać.

Zbie­rał śmie­tankę – i był za­do­wo­lony.

A ona, Ra­ija, rów­nież nie chciała o nim wie­dzieć zbyt wiele. Gdyby od­kryła, że jest w nim wię­cej po­wagi, niż to oka­zuje, mo­głaby coś znisz­czyć.

Li­czył się jego urok. Po co drą­żyć da­lej?

Do­tarli nad Mo­rze Ark­tyczne. Uj­rzeli sku­pi­sko ba­ra­ków zbu­do­wa­nych z drew­nia­nych bali na­nie­sio­nych przez mo­rze – nie było tu la­sów, które da­wa­łyby drewno. Nie­które de­ski skra­dziono Ro­sja­nom. Nie­które uczci­wie ku­piono.

– Kto by tam ku­po­wał – mruk­nął Alek­san­teri przez zęby, kiedy Ra­ija stwier­dziła, że ry­bacy na pewno oszu­kali nie­jed­nego Ro­sja­nina, żeby tylko mieć dach nad głową.

– W na­szych stro­nach jest mnó­stwo drewna, jak tylko okiem się­gnąć – mó­wił da­lej. – Gdyby tylko móc je do­nieść na pół­noc!

Szcze­rze się uśmiali.

Ra­ija po­krę­ciła no­sem na wi­dok swo­jego no­wego domu, wszę­dzie brud po­kryty do­dat­kowo ku­rzem. Pa­le­ni­sko, na któ­rym przy­go­to­wy­wano po­siłki, strasz­li­wie za­śmie­cone i osma­lone – z tego za­pewne po­wodu rów­nież ściany wo­kół były czarne.

Wzdłuż ścian znaj­do­wały się pię­trowe koje. Ra­ija na­li­czyła ich osiem.

– Kie­dyś by­wały lep­sze czasy – wy­ja­śnił Pe­tri, kiedy zwró­ciła na to uwagę. – Mo­żemy prze­gro­dzić po­miesz­cze­nie ja­kąś za­słoną lub pa­ra­wa­nem. Na pewno uda ci się ku­pić coś od­po­wied­niego w Vardø.

Wska­zał na naj­głę­biej po­ło­żoną część ba­raku, naj­da­lej od drzwi. Naj­cie­plej­szą. Poza tym naj­bar­dziej spo­kojną.

– Ja i dzieci nie po­trze­bu­jemy aż czte­rech koi – za­uwa­żyła Ra­ija.

– Nie je­stem taki pe­wien – rzu­cił Pe­tri. – Nam wy­star­czą wła­śnie cztery – do­dał szybko. – Je­śli któ­raś zo­sta­nie wolna, mo­żesz ją wy­ko­rzy­stać jako półkę.

Ra­ija za­częła go w du­chu nie­na­wi­dzić. Wie­działa, co o niej są­dzi. Nie mu­siał tego tak wy­raź­nie da­wać do zro­zu­mie­nia.

Chłopcy rzu­cili swoje rze­czy na pry­cze i na pod­łogę. Zdjęli buty, uwa­ża­jąc wi­docz­nie, że wszystko jest w jak naj­lep­szym po­rządku.

Wtedy ona, Ra­ija Ala­talo, wzięła się pod boki i wy­pro­sto­wała plecy. Po­słała każ­demu z osobna su­rowe spoj­rze­nie.

– Wy­daje się wam, że tak jest do­brze?

Wszy­scy czte­rej spoj­rzeli po so­bie, a na­stęp­nie na nią.

Zu­peł­nie nie ro­zu­mieli, o co cho­dzi.

Ra­ija po­pa­trzyła wy­mow­nie na de­ski ścian. W każdy brudny kąt. Pe­tri za­opo­no­wał:

– To jest na­prawdę je­den z naj­lep­szych ba­ra­ków...

Po­nie­waż nie kto inny, lecz wła­śnie on się ode­zwał, Ra­ija wy­ce­dziła jesz­cze bar­dziej wzbu­rzona:

– Tak, nie wąt­pię w to. Wi­dzia­łam te wa­lące się budy.

Ale to nie zna­czy, że mamy tu za­ro­snąć bru­dem.

Za­częli poj­mo­wać, do czego zmie­rza. Wes­tchnie­niom i ję­kom nie było końca.

– Tę izbę trzeba wy­szo­ro­wać – oznaj­miła sta­now­czo. – Każdy jej skra­wek trzeba wy­szo­ro­wać go­rącą wodą i pia­skiem. Może wtedy uda się do­pro­wa­dzić tę norę do czy­sto­ści.

– Pro­szę bar­dzo – mruk­nął Pe­tri i rzu­cił się na swą koję.

Ru­nęła na niego ni­czym ja­strząb. Zdarła okry­cie, które na sie­bie na­cią­gnął. Skóra spa­dła na pod­łogę.

– A skóry trzeba prze­wie­trzyć i wy­trze­pać, aż znik­nie wszel­kie ro­bac­two – mó­wiła da­lej nie­spo­dzie­wa­nie ła­god­nie, choć za­cho­wy­wała się gwał­tow­nie. Za­raz jed­nak wy­ja­śniło się, czemu przy­brała taki ak­sa­mitny ton. – Nie mam naj­mniej­szego za­miaru ro­bić tego sama! Wy też się tym zaj­mie­cie! Po­sprzą­tamy wszy­scy ra­zem!

Całą czwórką za­pro­te­sto­wali. Alek­san­teri aż zbladł.

– Wy­klu­czone! Ja uwa­żam, że tu jest cał­kiem zno­śnie. Za­wsze tak było. Ni­gdy nie na­rze­ka­łem i te­raz też nie my­ślę. Poza tym... – Wy­cią­gnął swoją kartę atu­tową: – Zo­sta­łaś nie­jako do tego za­trud­niona.

– To bab­ska ro­bota – do­dał Pe­tri. – A my nie je­ste­śmy ba­bami!

Ra­ija uśmiech­nęła się krzywo:

– O, tak, z pew­no­ścią! Gdy­by­ście byli ba­bami, to tak by tu nie wy­glą­dało.

Wiele było pro­te­stów i sprze­ci­wów, ale Ra­ija rzadko prze­gry­wała, kiedy się uparła.

– Je­żeli nie zro­bi­cie tego, co do was na­leży, za­bie­ram swoje rze­czy i od­cho­dzę – za­gro­ziła.

I cho­ciaż za­pe­rzyli się i za­pew­nili Ra­iję, że ma przed sobą wolną drogę i może iść, kiedy jej się tylko spodoba, wy­daje się, że wła­śnie owa groźba skło­niła ich do za­bra­nia się do pracy.

W domu po­ru­szali się bar­dzo nie­chęt­nie. Na ze­wnątrz – szybko jak bły­ska­wice.

Ba­raki znaj­do­wały się bli­sko je­den obok dru­giego, a nie byli pierw­szymi, któ­rzy przy­byli. Nie­wiele było trzeba, by w tym świe­cie męż­czyzn cał­kiem stra­cić twarz.

Sprzą­ta­nie za­jęło im resztę dnia.

Ale re­zul­tat za­sko­czył na­wet Pe­triego, który sam pra­co­wał przy bu­do­wie tego ba­raku.

– Nie pa­mię­tam, żeby te ściany kie­dy­kol­wiek były ta­kie białe – za­uwa­żył z uzna­niem w gło­sie.

– Ni­gdy wię­cej – za­pew­nił Alek­san­teri z prze­ko­na­niem.

Spoj­rzał na swoje po­marsz­czone od wody ręce, które przy­po­mniały mu dło­nie matki. Gdy o niej my­ślał, nie pa­mię­tał, by kie­dyś dłu­żej miała su­che dło­nie – wiecz­nie coś myła, szo­ro­wała lub prała. Dom. Dzieci. Ubra­nia... Od­go­nił wspo­mnie­nia.

– Ni­gdy wię­cej nie będę sprzą­tał żad­nego domu. Ni­gdy wię­cej nie za­biorę się do bab­skiej ro­boty!

Ra­ija kła­dła spać dwie naj­star­sze córki. Z uśpie­niem młod­szych dzieci nie miała żad­nych kło­po­tów. Po­dróż i świeże po­wie­trze tak je zmę­czyły, że same za­snęły jesz­cze w cza­sie sprzą­ta­nia.

Alek­san­teri i Pe­tri do­stali koje gra­ni­czące z tą czę­ścią ba­raku, którą miała za­jąć Ra­ija. Wie­działa, że Pe­tri nie­przy­pad­kowo tak za­rzą­dził. Za­pewne chciał mieć oko na nią i Alek­san­te­riego. To nie było ko­nieczne.

Alek­san­teri się­gnął głę­boko do sa­kwy i wy­cią­gnął z niej cał­kiem czy­stą ba­weł­nianą ko­szulę i ko­lo­rową chustkę, którą za­wią­zał na szyi. Ra­ija omal nie zwró­ciła mu uwagi, żeby się umył, ale ugry­zła się w ję­zyk.

Nie mo­gła ich prze­cież ter­ro­ry­zo­wać.

Chło­pak ścią­gnął ubra­nie, które no­sił pod­czas po­dróży – wszystko, oprócz spodni – i z dumą oznaj­mił, w jaki spo­sób za­mie­rza za­koń­czyć tę nie­godną ro­botę:

– A te­raz wy­cho­dzę!

Usiadł na brzegu pry­czy z ko­szulą w dło­niach. Ra­ija zda­wała so­bie sprawę, że rzuca w jej stronę ukrad­kowe spoj­rze­nia. Wie­działa, że to jej po­ka­zuje swój nagi tors, lecz ani Alek­san­teri, ani jego ciało nie było w sta­nie jej po­ru­szyć, cho­ciaż nie miała mu nic do za­rzu­ce­nia.

– Idę po­ga­dać z męż­czy­znami. – Ro­ze­śmiał się i wresz­cie wcią­gnął ko­szulę przez głowę. – Wy­pić kie­li­szek wódki. Dwa kie­liszki wódki. Wiele kie­lisz­ków wódki! I zna­leźć ja­kąś chętną ko­bietę!

– Niech ża­den się nie waży przy­pro­wa­dzać tu ko­biet! – rzu­cił ostrym to­nem Pe­tri. – Nie mie­szam się do tego, ile ich ma­cie, ale tu­taj ich nie bę­dzie­cie spro­wa­dzać!

– Nowe za­sady? – spy­tał prze­cią­gle Alek­san­teri. Ta­pio i Markku spoj­rzeli ba­daw­czo na Pe­triego.

– Co spra­wiło, że sta­łeś się taki de­li­katny? – zdu­miał się Alek­san­teri. – Pa­mię­tam, jak w ze­szłym roku pewna osoba sama...

Pe­tri prze­rwał mu:

– W ze­szłym roku to było w ze­szłym roku. Te­raz są z nami dzieci. Nie chciał­bym, żeby były świad­kami nie­przy­zwo­itych scen!

Alek­san­teri wzru­szył ra­mio­nami. Lu­bił de­ner­wo­wać Pe­triego. Cza­sem do­ci­nał rów­nież Ra­iji. Tro­chę go bo­lało, że go od­trą­ciła. Nie wie­rzył, że ja­kaś ko­bieta jest w sta­nie spra­wić, by czuł się przez nią oszu­kany, ba, za­wie­dziony – było prze­cież tyle in­nych.

Lecz od kiedy po­znał Ra­iję, wszystko się zmie­niło.

To bo­lało.

Wiele go kosz­to­wało, by po­ka­zać twarz daw­nego Alek­san­te­riego – tego, który się tylko śmiał i ni­czym nie przej­mo­wał, do­póki nie spo­tkał czar­no­wło­sej, drob­nej ko­biety, ma­ją­cej w so­bie tyle ognia i serce z lodu.

Lecz nikt nie może się o tym do­wie­dzieć. A już na pewno nie ona.

– My, mło­dzi, idziemy ode­tchnąć mor­skim po­wie­trzem – rzekł dziar­sko, pe­wien, że bra­cia Ko­ski po­dążą za nim. – Mnie­mam, że Pe­tri zro­bił się tak po­rządny, że nie weź­mie udziału w ni­czym, co mo­głoby zo­stać uznane za nie­przy­zwo­ite.

Pe­tri tylko wzru­szył ra­mio­nami, nie dał się wy­pro­wa­dzić z rów­no­wagi.

Alek­san­teri po­słał Ra­iji zna­czące spoj­rze­nie.

Do­bry Boże, jakże silny ból ści­skał go w piersi, kiedy tak po pro­stu od niej od­cho­dził! Prze­cież tylko jej pra­gnął!

– Oj­ciec Aalto li­czy pew­nie na to, że nie bę­dzie mu­siał szu­kać ani zbyt długo, ani zbyt da­leko...

– Wy­noś się stąd do dia­bła! – za­grzmiał Pe­tri i ro­zej­rzał się za czymś, czym mógłby rzu­cić w dow­cip­ni­sia. Ni­czego nie zna­lazł i Alek­san­teri zdą­żył czmych­nąć i za­trza­snąć drzwi, za­nim Pe­tri miał na ję­zyku nowe prze­kleń­stwo. – Gów­niarz je­den – mruk­nął tylko.

– Nie mu­sisz się mną przej­mo­wać – ode­zwała się Ra­ija, nie pa­trząc na niego. Nie była w sta­nie spoj­rzeć mu w twarz po tym, co za­su­ge­ro­wał Alek­san­teri.

– Tobą?

Ra­ija czuła jego kar­cący wzrok.

– Dla­czego, u dia­bła, miał­bym się tobą przej­mo­wać? O ile zdą­ży­łem za­uwa­żyć, do tej pory po­tra­fi­łaś sama o sie­bie za­dbać.

Prze­rwa, za­nim za­czął mó­wić da­lej, wy­da­wała się długa.

– Jed­nak nie je­steś sprytna aż tak bar­dzo, jak są­dzi­łem.

– Co chcesz przez to po­wie­dzieć?

Mu­siała spy­tać, mu­siała pod­nieść wzrok. Mu­siała na­po­tkać jego ba­daw­cze, su­rowe spoj­rze­nie.

– Po­win­naś po­zwo­lić, by Alek­san­teri sam zde­cy­do­wał, kiedy to skoń­czyć. Nie przy­wykł, by go po­zba­wiać cze­goś, co ma już w gar­ści. Te­raz za­truje ci ży­cie.

Ra­ija wy­pro­sto­wała się:

– Nie­wiele mnie to ob­cho­dzi – od­parła oschle. – Poza tym nie można skoń­czyć cze­goś, co się ni­gdy nie za­częło.

Pe­tri ła­god­nie po­trzą­snął głową.

– Nie spa­łem tam­tej nocy. żyję już wy­star­cza­jąco długo, by się do­my­ślić, że ktoś taki jak Alek­san­teri, męż­czy­zna, mimo pew­nych cech dziecka, i taka ko­bieta jak ty, nie zry­wają kwiat­ków, kiedy zni­kają na pół nocy.

Ra­ija po­czuła taką złość, że na­wet się nie za­czer­wie­niła.

– A ja żyję już wy­star­cza­jąco długo, by zda­wać so­bie sprawę z tego, co ro­bię, Pe­tri.

Za­uwa­żyła, jak drgnął je­den z jego po­licz­ków, lecz nie miała po­ję­cia dla­czego. Pe­tri od­wró­cił się, tak że nie mo­gła doj­rzeć jego twa­rzy.

– Mam pięt­na­sto­let­nią córkę, Pa­ivi, która mó­wiła tak samo – ode­zwał się w końcu. – O swym związku z Alek­san­te­rim. Omal nie zo­sta­łem dziad­kiem...

Ra­ija prze­łknęła ślinę.

Oczy­wi­ście uwie­rzyła mu. Nie miał żad­nego po­wodu, by ją okła­my­wać.

– Czy on o tym wie?

Pe­tri pod­niósł głowę. Na­po­tkał py­ta­jący wzrok Ra­iji. Ko­biety, która go ro­zu­miała, po­nie­waż sama była matką.

– Nie – wzru­szył ra­mio­nami. – To by­łoby bez sensu. I tak by się wy­parł. No i – do­dał su­cho: – Pa­ivi raz na za­wsze stra­ci­łaby do­brą opi­nię. Gdyby Alek­san­teri się do­wie­dział, że dziew­czyna za­szła w ciążę, lecz ją usu­nęła, opo­wie­działby o tym da­lej.

Ra­ija wie­działa, co zna­czy do­bra opi­nia. Ni­gdy jej nie miała.

– I co się stało? – spy­tała, nie z czy­stej cie­ka­wo­ści, ale po­nie­waż mu współ­czuła.

– Moja córka zna­la­zła ko­bietę, która po­mo­gła jej się tego po­zbyć...

Ra­iję prze­szył dreszcz. Ten ogromny, silny męż­czy­zna po­bladł na twa­rzy.

– Pa­ivi omal nie stra­ciła przy tym ży­cia. Eija wy­rzu­cała mi, że to moja wina. że to ja ścią­gną­łem Alek­san­te­riego do na­szego domu...

– Dla­czego zga­dzasz się, by na­dal z tobą pły­wał?

– Na­leży do ro­dziny. Bar­dzo da­le­kiej. A u nas wszy­scy po­ma­gają so­bie na­wza­jem, nie­za­leż­nie od oko­licz­no­ści. Poza tym, kiedy prze­bywa ze mną, je­stem pewny, że żad­nej z dro­gich mi osób nic z jego strony nie grozi...

Ra­ija skrzy­wiła się. To mało prze­ko­nu­jące wy­tłu­ma­cze­nie.

– Ja na­prawdę po­tra­fię się sama pil­no­wać – rze­kła ci­cho.

Pe­tri spoj­rzał na śpiące dzieci.

– Wy­gląda mi na to, że nie za­wsze. San­teri jest w sta­nie po­bło­go­sła­wić cię jesz­cze jed­nym. Je­żeli mu na to po­zwo­lisz.

Dzięki tej roz­mo­wie Pe­tri wy­dał się Ra­iji bar­dziej przy­stępny. Wresz­cie od­wa­żyła się na niego spoj­rzeć. Wstała i po­de­szła kilka kro­ków bli­żej. Usia­dła na brzegu jego koi. Nie od­ry­wała od niego wzroku.

Był w tym sa­mym co wcze­śniej ubra­niu, ale w od­róż­nie­niu od trzech po­zo­sta­łych, umył się. Ra­ija wy­ko­rzy­stała tę spo­sob­ność, by przyj­rzeć mu się spod przy­mknię­tych po­wiek.

Przy­znała w du­chu, że nie mu­siał się wsty­dzić swego ciała.

Po chwili wa­ha­nia zdo­była się na szcze­rość.

– Dla­czego ro­bisz wszystko, by po­ka­zać mi, że uwa­żasz mnie za szmatę? – spy­tała. Nie krę­po­wała się mó­wić o tym, o czym kie­dyś na­wet nie miała od­wagi po­my­śleć. – Dla­czego chcesz, bym czuła się jak jedna z tych dziew­cząt, któ­rych po­szedł szu­kać Alek­san­teri? Nie je­stem taka, Pe­tri. Mów, co chcesz, ale taka nie je­stem.

Nie od­po­wie­dział. Sta­rał się wy­glą­dać na za­sko­czo­nego. Zdzi­wio­nego. Chciał, by uwie­rzyła, że nie ro­zu­mie, do czego ona zmie­rza. Znowu do­strze­gła, że je­den z jego po­licz­ków drgnął. Wi­działa, jak drży mię­sień przy skroni. Bar­dziej czuła, niż sły­szała, że jego od­dech zmie­nił rytm.

– To nie tylko z po­wodu two­jej córki i Alek­san­te­riego, prawda?

Ra­ija wie­działa, że się nie myli. Była tego tak pewna, że od­wa­żyła się za­py­tać.

– Bo je­steś taki sam, Pe­tri. – Prze­łknęła ciężko. – Pró­bu­jesz mnie upo­ko­rzyć, po­nie­waż nie róż­nisz się wiele od niego. Po­nie­waż by­łeś wtedy w sta­nie zro­bić to samo... – Ra­ija spu­ściła wzrok i za­czerp­nęła po­wie­trza: – Po­nie­waż chcia­łeś być na jego miej­scu tam­tej nocy.

Głos Pe­triego za­skrzy­piał jak pia­sek na brud­nych de­skach:

– Masz o so­bie wy­so­kie mnie­ma­nie.

Ro­ze­śmiał się, ale jego śmiech nie za­brzmiał prze­ko­ny­wa­jąco.

– Dla­czego na mnie nie pa­trzysz? – cią­gnęła da­lej. – Dla­czego nie wy­ma­wiasz mego imie­nia? Czy są­dzisz, że jest w nim ja­kaś ma­gia? Bo­isz się tego? Dla­czego się tego bo­isz, Pe­tri?

– Nie boję się...

Na­dal jed­nak na nią nie pa­trzył.

– Pe­tri...

Wie­działa, że wy­pro­wa­dziła go z rów­no­wagi, wy­ma­wia­jąc jego imię. To dla­tego tak zdra­dziecko drżał mu po­li­czek.

Pra­wie go do­ty­kała, jej ko­lano mo­gło w każ­dej chwili trą­cić jego ko­lana. Gdyby nie­znacz­nie się po­ru­szyła, mo­głaby uczy­nić pierw­szy krok...

– Nie do­ty­kaj mnie!

Czy po­tra­fił rów­nież czy­tać w my­ślach?

Nie prze­su­nął się, trwał upar­cie w tej sa­mej po­zy­cji, jak gdyby za­pu­ścił ko­rze­nie, lecz mimo to prze­pro­wa­dził mię­dzy sobą i Ra­iją wy­raźną gra­nicę. Utwo­rzył prze­paść mię­dzy swoim i jej cia­łem.

– Dla­czego nie?

Ra­ija unio­sła dłoń, chciała ją po­ło­żyć na jego dłoni, lecz Pe­tri gwał­tow­nie wstał.

Ener­gicz­nie prze­szedł mię­dzy ko­jami. Za­to­pił za­ci­śnięte pię­ści w kie­sze­niach. Wy­szarp­nął jedną rękę i od­gar­nął grzywkę z czoła. W na­stęp­nej chwili włosy opa­dły z po­wro­tem – za­wi­sły pew­nie nad brwiami, tak jak zwy­kle.

Pod cien­kim ma­te­ria­łem ko­szuli ry­so­wały się na­pięte mię­śnie. Rę­kawy, pod­wi­nięte do łok­cia, uka­zy­wały jesz­cze wy­raź­niej mocno na­prę­żone ścię­gna.

Wresz­cie uniósł głowę. Od­wró­cił się do Ra­iji. Mo­gło to za­jąć naj­wy­żej kilka se­kund, lecz jej wy­da­wało się całą wiecz­no­ścią.

Wi­działa, jak się pod­daje. Jak prze­staje uda­wać. Ssa­nie, które czuła w żo­łądku, omal jej nie za­biło.