Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Już od wielu miesięcy Raija czeka na męża, którego zwolniła na rok z małżeńskiej przysięgi. Reijo nie wie nawet, że w tym czasie urodziła mu się córka. Zatrzymany przez dramatyczne wydarzenia, opóźnia swój powrót do domu. Raija powoli zaczyna tracić do niego zaufanie.
„Statek ze wschodu” to siódmy tom sagi „Raija ze śnieżnej krainy” opowiadającej o potężnym uczuciu, które pokonuje przeciwności losu. Akcja rozgrywa się w urzekającej surowym pięknem północnej Skandynawii.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 212
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Skipet fra øst
Przekład z języka norweskiego: Izabela Krepsztul
Copyright © Bente Pedersen, 2024
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2024
Projekt graficzny okładki: Anna Slotorsz
Redakcja: Elżbieta Skrzyńska
Korekta: Anna Nowak
ISBN 978-91-8076-178-9
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Rozdział 1
Dziesięć miesięcy.
Już dziesięć miesięcy kręcił się po Finnmarku, nie odnajdując nawet śladu przygody. Przez cały czas usiłował nie zastanawiać się nad tym, co Raija może myśleć o jego obecnym życiu. Na próżno. Dziesięć miesięcy bezsensownej pustki. Reijo często słyszał, jak ludzie powtarzali, że czas leczy wszelkie rany.
Nie wiedział tylko, jak długi miał być ten czas. Jego rany na pewno się nie zabliźniały, a już przecież minął rok, od kiedy poznał, co to znaczy kochać. I minął rok, od kiedy jego bezimienna kochanka została utopiona jako czarownica. Możliwe, że uda mu się zatrzeć te wspomnienia. Prawdopodobnie jednak będzie musiał z nimi żyć. Wymazanie ukochanej z pamięci było ponad jego siły. Tylko zdolność do panowania nad sobą być może umożliwi mu prowadzenie normalnego życia. Bez niej.
Nie widział przed sobą żadnego wyboru. Nie było dla niego nadziei na przyszłe szczęście. Śmierć nie oddaje z powrotem tego, na kim położy swą zimną dłoń.
Marzenia o umarłej nie mogły ogrzać jego serca.
Musiał dalej żyć. Tyle wiedział. Za mocno stąpał po ziemi, aby wierzyć w spotkanie ukochanej na tamtym świecie.
Na nic się nie zdało szukanie przygód. Oczywiście, że wróci.
Przypuszczał, że Raija wiedziała o tym, gdy namawiała go do wyjazdu.
Ona rozumiała.
Na pewno też zrozumie, kiedy już wróci. Raija pojmowała więcej od niego.
A Reijo najbardziej na świecie potrzebował teraz rozmowy z kimś, kto jest w tym podobny do Raiji, a jednak nią nie jest.
Lato osiągnęło pełnię. Weszło w swą najpiękniejszą fazę. W czasie wędrówki otworzyły mu się oczy na piękno natury.
Ludzi unikał. Pozostała mu tylko przyroda. Patrzył na nieśmiałe kwiatki rosnące na ubogiej tundrze, kipiące życiem tam, gdzie mało kto by się go spodziewał. Radością napełnił Reijo widok lisicy i trojga lisiąt igrających przy norze. Wzruszyła go pardwa uciekająca przed nim i udająca zranioną, byle tylko odciągnąć go od drżących piskląt ukrytych we wrzosach.
Widział pasące się stadka reniferów. Obserwował te płochliwe zwierzęta z daleka. Nie był pewien, ale przypuszczał, że nie należą do tego, z kim chciał rozmawiać. Któregoś lata odnalazł go. Był przekonany, że odnajdzie go i teraz.
Raija powiedziała: rok. Miał dość czasu.
Szedł na wschód, świadomy celu.
Prosiła, aby wykorzystał ten rok tak, jak chciał.
Miał tylko pewność, że nie mógł z nią zostać, nie po tym koszmarze w Bergen.
Reijo nie wiedział teraz nic więcej, i to było niepokojące.
Zawsze trzymał się mocno ziemi, przynajmniej tak siebie oceniał. Umiarkowany. Spokojny na wskroś.
Wierny tej jedynej aż do śmierci, tak sądził…
Aż do chwili, gdy stracił głowę i oszalał dla innej. Na próżno.
To był tylko rodzaj wolności. „Rodzaj”…
Słowo to miało nieprzyjemny posmak. Słyszał je już tyle razy wcześniej…
Za każdym razem, gdy Raija nie chciała go zranić, za każdym razem, gdy mimo największych chęci nie udawało jej się uwolnić od głosu serca i płomiennej nadziei, którą zawsze się karmiła, wtedy nazywała swe uczucia „rodzajem miłości”.
Reijo uśmiechnął się krzywo. Jego twarz nadal nosiła piętno bólu, choć starał się to ukryć.
Może uda im się prowadzić „rodzaj wspólnego życia”, gdy wróci. Pasowałoby to do całości.
Pierwszego renifera minął, prawie go nie zauważając.
Martwe zwierzęta nikogo tu nie dziwią.
Najsłabsze zawsze padały, stając się pożywieniem padlinożerców, to wiedział od dzieciństwa.
Okolica zaczęła wydawać mu się znajoma. Wiedział już, że idzie właściwą drogą, dlatego ledwie zareagował na widok drugiego i trzeciego renifera.
Jednak gdy w ciągu tego samego dnia napotkał ciała jeszcze trzech zwierząt, z których jeden, byk, nie wyglądał zupełnie na słabego czy chorego, a przeciwnie, był tłusty, o lśniącej i gładkiej sierści, zaczął się zastanawiać.
Za dużo napotykał tych padłych zwierząt. Wydawały się być zagryzione. Zbadał tego byka. Został ledwo napoczęty.
Odstraszył stadko kruków ucztujących na reniferze. Wydawało się, że są jedynymi zainteresowanymi tym kąskiem.
Reijo dumał, spoglądając z dreszczem niechęci na czujne stadko połyskujących, czarnych, zachrypniętych ptaków. Ich błyszczące oczy uważnie śledziły każdy jego ruch.
Nie widział w nich nic ładnego.
Za nic nie mógł zrozumieć, jak Mikkal mógł ze wzruszeniem nazywać Raiję Małym Krukiem. Nie pojmował, jak ona mogła się na to zgadzać. Patrząc na tych padlinożerców, uważał, że to określenie brzmiało bardziej jak szyderstwo niż jak imię nadane z miłości.
Reijo zamyślił się, coraz bardziej czujny.
Nie sądził, że jest sam na płaskowyżu. Wyobrażał sobie tylko, że zwierzęta przecinające jego szlak są równie nieszkodliwe jak on sam.
Wyglądało na to, że szedł śladami okrutnego i żądnego krwi łowcy.
No, może nie okrutnego… Trudno nazwać zwierzę okrutnym. One nie myślą, a Reijo uważał, że okrucieństwo to cecha zdecydowanie ludzka.
Miał tylko nóż. To mało do obrony przed dzikim zwierzęciem, które wpadło w szał.
Reijo nigdy nie zdołał nauczyć się odczytywać śladów zwierząt. Wiedza tubylców była dla niego niedostępna. Stanowiła zamknięty świat. Miał jednak nadzieję, że to nie jest rosomak. Wspomnienia z tej ciężkiej zimy, gdy przedzierał się na północ z Raiją i dziećmi, nadal zalegały w jego pamięci.
Najmniej ze wszystkiego życzyłby teraz sobie spotkania z tym zwierzęciem.
Zresztą mógł to być ryś, wilk, niedźwiedź… Wolałby tego nie sprawdzać.
Najchętniej uniknąłby spotkania z tym mordercą.
Tym bardziej że wydawało się, iż zwierzę oszalało i zabijało, nie troszcząc się już o zdobycz.
Nadjadało ją tylko, zostawiając resztę dla innych. Reijo gwałtownie zatęsknił za ludźmi.
Łańcuch zabitych zwierząt prowadził go do ludzi. Nie minął tydzień, odkąd natrafił na pierwszego renifera, gdy wreszcie natknął się na kogoś.
Dwie ubrane na brązowo postacie klęczały przy szarobrązowym wzgórku.
Reijo wiedział, kto to, zanim jeszcze do nich dobiegł. Wiedział też, dlaczego nie uśmiechnęli się na jego widok, gdy zdyszany zatrzymał się koło nich.
– Widziałem wiele takich – wskazał na renifera. Był w takim samym stanie jak te, które mijał.
– Ile?
Reijo wzruszył ramionami.
– Sześć? Dziesięć? Tak, koło dziesięciu. Nie liczyłem od początku.
Mikkal westchnął i odwrócił się od martwego zwierzęcia. Wydawało się, że nie zwraca uwagi na roje krążących wokół niego owadów.
Mikkal, syn Pehra, miał bruzdy na twarzy i oczy, w których dawno nie gościł uśmiech. Skończył dwadzieścia sześć lat, a już głębokie zmarszczki biegły od kącików jego ust. Był zmęczony, zobojętniały i bez blasku w oczach.
Reijo zauważył to i zastanawiał się, czy sam Mikkal zdawał sobie z tego sprawę.
Jak długo kochał Raiję, nie mogąc jej dostać? Od kiedy był chłopcem?
– Straciliśmy więcej, niż możemy zliczyć – rzucił Mikkal zmęczonym głosem. Jego spojrzenie błądziło daleko.
– Nie widziałeś nic innego? – spytał Aslak. Wydawał się o dziesięć lat młodszy od Mikkala, choć w rzeczywistości były między nimi dwa lata różnicy.
Reijo potrząsnął głową i spytał:
– Wiecie, co to może być?
– Niestety, tak – odparł Aslak. – To niedźwiedź morderca.
Reijo przełknął ślinę. Nawet nie próbował mówić, jakie to wspaniałe uczucie być razem z nimi.
Dopiero po pewnym czasie do nich dotarło, że nie wiedzą, dlaczego właściwie tu przybył.
– Czy coś się stało… z nią? – Mikkal zawahał się, lecz nie był w stanie wymówić imienia ukochanej w obecności Reijo. – Czy to coś złego? Jest chora?
Reijo potrząsnął głową. Zaśmiał się nerwowo. Czuł, że gdy powie, że od niej odszedł, że ją porzucił, dotknie Mikkala. Tego, który stracił przez nią swoją młodość.
– Wszystko było dobrze, gdy ją widziałem ostatnio – odpowiedział wreszcie. Dokończył z trudem: – Zeszłej jesieni.
– Raija jest sama? – spytał Mikkal z niedowierzaniem.
Reijo przez chwilę nie był pewien, czy Lapończyk nie rzuci mu się do gardła. Skinął głową.
– To niemożliwe! – wykrzyknął Mikkal. – To przecież niemożliwe! Człowieku, jesteś przecież jej mężem!
– Poprosiła, żebym odszedł – odparł Reijo. – Dała mi wolność. Właściwie pewien rodzaj wolności.
– Ale nadal jesteś jej mężem?
Reijo musiał przyznać, że tak jest.
– To nie jest wolność. – Mikkal zerwał się na nogi, zapominając o reniferach i niedźwiedziu. – To nawet nie jest rodzaj wolności.
Odwrócił się do Reijo. Długo patrzył na niego, a Reijo nie czuł się najlepiej pod jego miodowożółtym spojrzeniem.
– Nawet Raija nie nazwałaby tego wolnością. Moja wolność jej nie wystarczyła, mimo że była drogo okupiona. W tę twoją na pewno też nie wierzy!
Zacisnął pięści, odwrócił się gwałtownie i odszedł. Reijo odetchnął.
– Mikkal ostatnio za dużo rozmyśla – wyjaśnił oględnie Aslak, nie chcąc zbyt wiele powiedzieć o przyjacielu. Martwił się o niego. Wyraz twarzy Reijo powiedział mu, że on też. – Spotkał Raiję na targu w zeszłym roku… – Aslak zamilkł i zerknął na towarzysza. Nie wiedział, ile może powiedzieć, żeby nie zdradzić za wiele. W końcu ten Fin był jej mężem.
– Wiem o tym – mruknął Reijo w roztargnieniu. – Raija i ja nie mamy przed sobą tajemnic.
– Myślę, że załamała go wiadomość, że wzięliście ślub.
– Jak tam Sigga?
Reijo nie chciał roztrząsać sprawy swego małżeństwa. Nie z Aslakiem. Oczywiście, był on porządnym człowiekiem, ale nie znali się jednak za dobrze. Reijo nie umiał ujawniać swych uczuć przed całym światem.
– Bez zmian – odpowiedział Aslak. Jego twarz zamknęła się. Teraz on odsunął się od obcego. Sigga była jego siostrą. Kochał ją, lecz czuł, że do końca życia będzie ona dla rodziny ciężarem.
Reijo westchnął.
Mikkal tymczasem zniknął już za wzgórzem. Reijo domyślił się, że tam jest ich obozowisko, gdyż dostrzegł unoszące się smużki dymu.
Mikkal też był związany.
Wobec swoich był wolny, lecz Raiji to nie wystarczało. Na pewno i jego wolność nazwałaby zgryźliwie „rodzajem wolności”.
– Nie będę pytał, dlaczego tu jesteś – odezwał się Aslak, gdy podążyli śladem Mikkala. – Ale założę się o moją czapkę, że to ma związek z Raiją. Nie będę się dopytywał, żeby nie zostać bez czapki. Już mnie nie zdziwi nic, co łączy się z tą kobietą.
Reijo uśmiechnął się półgębkiem.
Mógłby zaskoczyć Aslaka, mówiąc mu prawdę, ale dał spokój. To z Mikkalem miał rozmawiać.
– Wiesz, że Mikkal mnie kiedyś pobił, gdy jako zakochany szczeniak chciałem ją pocałować? – Aslak zaśmiał się głośno. – Myślę, że mógł mnie wtedy zabić. Była jeszcze niedorosłą dziewczynką, a już stwarzała problemy.
– Gdzie znajdę Mikkala?
Aslak wskazał na jedną z jurt.
– Nie jest jednak pewne, że go tam znajdziesz. Jest… humorzasty. No i… – zawahał się, ale postanowił mówić dalej: – Mikkal nie mieszka sam. Ma kobietę. Ona zajmuje się Ailo, jego synem. Kocha Mikkala. Mieszkają w jednym namiocie, ale czy coś jeszcze dzielą, tego nie wiem.
– Rozumiem.
Aslak spojrzał na Reijo.
– Nie wiem, czy naprawdę rozumiesz – rzekł powoli. – Ty też jesteś ślepy, gdy chodzi o Raiję.
– Lubisz ją? Tę kobietę Mikkala?
Aslak zacisnął usta.
– Powiedzmy, że nie życzę jej losu mojej siostry.
Reijo znalazł Mikkala w jego jurcie. Był tam też jego syn, w wieku Mai, jak pamiętał, i kobieta.
Mimo że Aslak przygotował go na to, z trudem udało mu się ukryć zdziwienie.
Wydawało mu się oczywiste, że kobieta Mikkala musi być ładna. Ten, kto nosi w sercu Raiję, nie może żyć z kimś tak się od niej różniącym.
– Nie rozumiem, dlaczego tu przybyłeś – rzucił Mikkal – ale możesz zostać, jak długo chcesz. To jest Inga – skinął głową w kierunku kobiety. – On ma na imię Reijo – powiedział, nie patrząc na nią. – Mąż Raiji – dodał wyjaśniająco.
Reijo zauważył, jak dźwięk tego imienia sprawił, że Inga aż skurczyła się w sobie.
– Więc macie ze sobą coś wspólnego – mruknęła.
Reijo nie był w stanie ocenić spojrzenia, jakie mu posłała. Poczuł się jednak nieswojo.
– Jak było w Bergen? – spytał Mikkal lekkim tonem, wyciągając się na skórach pokrywających ziemię.
Reijo nie odpowiedział. Nie od razu. Usiadł. Ściągnął plecak. Nie odmówił zaproszeniu Ingi na posiłek. Pochłonął to, co dostał. Było ciepłe i dodawało sił, to było najważniejsze. – Przybywam z powodu Bergen – powiedział po zaspokojeniu pierwszego głodu.
Inga usiadła w drugim końcu namiotu. Nie zanosiło się na to, żeby miała wyjść.
Ailo podreptał na dwór, ale ani Mikkal, ani Inga nie przejęli się tym zbytnio. Reijo poczuł tęsknotę ciężko zalegającą na piersi. Chłopiec przypomniał mu o Mai. Byli do siebie niezwykle podobni. To przecież nic dziwnego. Ailo i Maja mieli wspólnego ojca. Urodzili się tego samego lata i u obojga rysy twarzy ojca były bardzo wyraźne. Reijo zatęsknił za Mają. Ona nigdy nie nazwała Mikkala tatą. Reijo zawsze był jej ideałem. A on kochał tę dziewczynkę tak, jakby była jego własną córką.
Reijo zrozumiał, że musi zaakceptować obecność Ingi, gdyż Mikkal nie dał jej żadnego znaku do wyjścia.
– Bergen mnie złamało, Mikkal. Nigdy nie przypuszczałem, że to może się stać, ale Raija przestała być dla mnie najważniejsza.
– I mnie to mówisz? – spytał Mikkal zduszonym głosem.
Reijo zrozumiał, że się pospieszył.
– To nieważne – rzucił szybko. – Mogę zostać tu jakiś czas, prawda?
Mikkal skinął głową.
– Potrzebujemy każdej pary rąk. Zwłaszcza teraz, gdy grasuje ten niedźwiedź. Mamy kopać z Aslakiem pułapkę. Pamiętam, że kiedyś byłeś niezły w kopaniu dołów…
– Pomogę wam!
Rozmowa przeszła na codzienne tematy.
Bezpieczne.
Po chwili już się razem śmiali.
Reijo wydawało się, że śni, i cały czas zadawał sobie pytanie, kiedy się obudzi. I co go wtedy spotka…
To Inga, ta brzydka kobieta, z którą Mikkal dzielił namiot, obudziła go.
Poczekała, aż Mikkal wyjdzie na poszukiwanie syna. Jej jasny wzrok pochwycił Reijo mocniej niż jakakolwiek pułapka.
Grubo ciosana twarz kobiety stała się tak bezbronna, że aż… ładna.
Reijo musiał to przyznać. Tak naprawdę była brzydka, ale coś pochodzącego z jej wnętrza jakby zacierało jej nieco toporne rysy twarzy. To niewytłumaczalne „coś” odciągało uwagę od jej wyglądu.
– Więc jeszcze i ty kochasz Raiję? – rzuciła sarkastycznie. – Jeszcze jeden, któremu płomienne uczucie do niej zniszczyło życie? Powiedz mi, co w niej jest takiego poza urodą?
– Tego nie wiem – odrzekł Reijo szczerze. – Jest po prostu… wyjątkowa.
– Dlaczego tu przybyłeś? Przecież wiesz, co jest pomiędzy nimi?
Wzrok Ingi przeszywał go na wskroś, aż go to speszyło.
– Sądzisz, że oszalałem? – zaśmiał się nerwowo.
Nie przyłączyła się do niego.
– Coś w tym rodzaju. Na twoim miejscu trzymałabym się z dala od Mikkala.
– Mikkal i ja jesteśmy przyjaciółmi – wyjaśnił. – Już od dawna. Sprawa Raiji tego nie zmieniła. Ona rzadko rozdziela przyjaciół. Jej pierwszy mąż był moim najlepszym przyjacielem.
– Mężczyźni są dziwni. – Inga przewróciła oczami. – Ja… – powiedziała, wskazując na siebie – przyjmowałam to wszystko dzielnie, dopóki jej nie zobaczyłam. Dopóki nie zobaczyłam ich razem. Myślałam, że będę w stanie z nią walczyć, że istnieje szansa nawet dla takiej jak ja. Ale zrozumiałam, że to nie leży w ludzkiej mocy. Ona jest na to zbyt doskonała. Dlatego zadowalam się resztkami.
Inga wzruszyła ramionami.
– To jest przykre. Wręcz upokarzające, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że możliwe jest mierzyć się z nią. Chyba że to będzie ślepiec.
Reijo wziął głęboki oddech. Polubił ją. Jego jasnozielone spojrzenie przytrzymało jej bladoniebieskie.
– Przyjechałem tu, aby porozmawiać z Mikkalem. Muszę wiedzieć, jak on żyje, kochając kogoś, kogo nie może dostać, i to od tak dawna. Ja teraz czuję to samo.
Zamrugała oczami, zdezorientowana.
– Przecież jesteś jej mężem…
– To nie jest Raija. Oczywiście, jestem mężem Raiji, ale jej nie kocham. Kocham inną, nie ją. Potrzebuję jego rady. – No tak, na ślepego nie wyglądasz – zaśmiała się Inga wymuszenie. żart niezbyt się jej udał, ale stworzył pomiędzy nimi poczucie wspólnoty.
Zakiełkowała przyjaźń.
Nie mówili już więcej, ale oboje poczuli, że coś się między nimi zmieniło. Już nie byli sobie obcy.
Rozdział 2
Codzienność była wypełniona dźwiękami. To ich brak obudził niepokój Ingi i Reijo.
Cisza na zewnątrz była przejmująca. Taka, jak bywa przed burzą.
Reijo nie chciał uwierzyć w złe przeczucia, lecz nagle rozległ się przenikliwy krzyk.
Mikkal poznał, co to strach, gdy dostrzegł swego synka stojącego kilka kroków od wznoszącego się nad nim czarnobrązowego kolosa.
Ailo odszedł od obozowiska. Bez specjalnego powodu oddalił się od bezpiecznego miejsca i ruszył na otwartą przestrzeń w kierunku niewielkiego pagórka porośniętego brzozowym zagajnikiem, który zawsze go pociągał z powodu swej niedostępności. Przyzwyczajony do obecności zwierząt wokół, nie przestraszył się, gdy w pobliskiej kępie drzew coś zaszeleściło.
Ciekawski czterolatek podszedł bliżej. Jasne oczy wpatrywały się z natężeniem w zieloną gęstwinę, ale nie zdołały dostrzec żadnego renifera. Bo to przecież musiał być jakiś zbłąkany renifer!
Tata opowiadał przecież, że tu nie ma wielu lisów, bo jest za mało myszy i innych zwierząt, które je lis.
Ailo to rozumiał.
To musiał być renifer. Może go złapie i odprowadzi do obozowiska?
Szkoda, że jeszcze nie umie rzucać arkanem. Próbował już wiele razy, ale zawsze mu się plątało i nie mógł nim kręcić tak wspaniale jak tata albo wujek Aslak czy wujek Anders.
Ailo był już w drodze do zagajnika, gdy nagle zastygł w pół ruchu. Tuż przed nim jak skała wyrósł niedźwiedź. Z gardła zwierzęcia dobiegał groźny pomruk. Gdy niedźwiedź stanął na tylnych łapach, Ailo wydawało się, że sięga aż do nieba.
Chłopiec otworzył usta. Nabrał powietrza, ale nie odważył się na wydech.
Krzyk utkwił mu w gardle. Wydawało mu się, że to tylko zły sen, wciągający go coraz głębiej jak bagno.
Ailo zrobił krok do tyłu.
Żadna siła nie zmusiłaby go do oderwania wzroku od niedźwiedzia. Widział go po raz pierwszy w życiu, ale słyszał o nim tyle opowieści, że nie miał wątpliwości, kogo widzi.
Zwierz z zaskakującą łatwością utrzymywał w pozycji pionowej wielkie, nieforemne cielsko. Przednie łapy miał uniesione w górę jak do uderzenia. Pysk rozwarł się do ryku.
Ailo patrzył bezradnie na żółte zęby potwora. Były ostre. Jego mocne pazury na pewno rozerwą go na strzępy.
Gdyby tylko tata tu był!
Tata jest najsilniejszy na całym świecie i na pewno zabije tego głupiego niedźwiedzia!
Ailo zrobił jeszcze jeden krok w tył…
Pomruk ściągnął Mikkala we właściwym kierunku. Stał właśnie przy namiocie Pavvy i zastanawiał się, czy chłopiec może być u dziadka. Czasami tam chadzał, choć starali się trzymać go z dala od Siggi.
Nikt nie był pewien, jak ona zareaguje na widok syna. W końcu sam Ailo tam poszedł i obyło się bez katastrofy.
Sigga po prostu wcale nie zareagowała. Świat Ailo powiększył się.
Ale teraz nikt go tam nie widział.
Gdy do uszu Mikkala doszedł pomruk, wszelkie rozsądne myśli jakby wywiało mu z głowy.
Nawet nie czuł swoich nóg, gdy rzucił się w tamtą stronę. Wiedział, że to jest ten niedźwiedź morderca, który grasował wśród jego reniferów.
A teraz zagrażał Ailo. Jego synkowi!
Nie słyszał, że Pawa, Anders i Aslak pobiegli za nim. Nie poczuł, jak straszna cisza zapadła nad obozowiskiem.
Istniał dla niego tylko ten widok: jego mały Ailo i ogromny niedźwiedź tak blisko, że chłopiec mógłby go dotknąć.
Dłoń wyłuskała nóż z pochwy. Mikkalowi zaschło w gardle, ale, zachowując zimną krew, skradał się w ich kierunku.
Jego rodzony syn i dzikie zwierzę.
Przez myśl mu nie przeszło, że on także nie stanowi godnego przeciwnika dla niedźwiedzia.
Ailo był jego dzieckiem.
Mikkal reagował instynktownie.
Pocieszyło go nieco, że mały miał na tyle rozsądku, żeby próbować się ratować.
Na szczęście nie zaczął uciekać. Byłoby to bezcelowe. Niedźwiedź, z pozoru ciężki i powolny, stawał się zadziwiająco szybki w ataku.
Ailo wpatrywał się przerażony w zwierzę i cofał się małymi kroczkami.
Wszystko wewnątrz Mikkala krzyczało ze strachu. Czyżby to było to dziecko, dla którego nie miał wystarczająco dużo uczuć?
Ten chłopiec, którego niemal nie uznawał za syna? Ailo musi żyć! On, ojciec, musi mu zdążyć powiedzieć, że go kocha. Ailo musi żyć, musi dorosnąć i stać się lepszym człowiekiem niż on sam.
W głowie miał tylko jedną myśl: Ailo musi żyć. Musi…
Mikkal chciał powiedzieć coś, co by mogło uspokoić chłopca, ale się nie odważył. Bał się sprowokować atak zwierzęcia.
Sekundy ciągnęły się w nieskończoność. Bolesną nieskończoność.
Mikkal nie wiedział nawet, czy oddycha. Czas stał w miejscu. Pot spływał mu po rzęsach. Szczypały go oczy, lecz nie odważył się nawet mrugnąć. Nawet na chwilę nie mógł przestać na nich patrzeć.
Może akurat w tym momencie niedźwiedź zdecydowałby się na atak.
Chodziło o życie jego syna.
Zbliżał się do chłopca równie powoli, jak Ailo oddalał się od zwierzęcia.
Muszę wejść pomiędzy nich, myślał gorączkowo.
To było rozwiązanie: wejść pomiędzy Ailo a niedźwiedzia mordercę.
Ailo będzie wtedy bezpieczny. Nie zastanowił się nad tym, że taki manewr narazi jego samego na utratę życia. Jego jedyną myślą było uratowanie syna. I to, że nie ma zbyt wiele czasu. Gdy zwierzę czuje się zagrożone, atakuje. Z jakiegoś powodu zwykły niedźwiedź staje się mordercą. Nieczęsto się to zdarza. Większość trzyma się z dala od ludzi, żywiąc się roślinami.
Rzadko jakiś osobnik się z tego wyłamuje. Czuje chęć na mięso. I atakuje zwierzęta. W ostateczności – ludzi.
Mikkal wszystko to wiedział. Nie pomyślał jednak, że może stracić życie, broniąc syna.
Zwierzę obnażyło zęby. Z pewnością miało wiele reniferów na sumieniu, kto wie, może i ludzi.
Kątem oka Mikkal dostrzegł, że był już prawie obok Ailo. Jeszcze parę kroków… Jeszcze tylko parę kroków… Ostrożnie wyciągnął rękę w kierunku syna. Chciał go uspokoić… Jeszcze tylko kilka kroków… Ailo się potknął.
Głos, który tkwił mu gdzieś w gardle, wreszcie się uwolnił.
Przenikliwy krzyk chłopca rozdarł ciszę:
– Tato! Tato! Pomóż mi! Ratuj!
Zwierzę ruszyło do przodu. Jego małe, blisko osadzone oczy zalśniły złowrogo.
Ailo krzyczał.
Mikkal usłyszał swój własny krzyk. Ścisnął mocniej rękojeść noża.
Wiedział, że teraz musi zareagować. Nie zdążył.
Jakaś postać raptownie pojawiła się znikąd i zasłoniła chłopca własnym ciałem.
Głosem łamiącym się ze wściekłości Sigga przeklinała niedźwiedzia takimi słowami, jakich Mikkal nigdy jeszcze nie słyszał z jej ust.
Mikkal zauważył, że czyjeś ręce wyciągnęły się w stronę chłopca, poderwały go z ziemi i przeniosły w bezpieczne miejsce.
On sam złapał dłoń Siggi, ale wyszarpnęła mu ją z ochrypłym śmiechem.
Sekundę później niedźwiedź był już przy niej. Jedna łapa śmignęła i trafiła w twarz Siggi.
Wykrzykiwała przekleństwa, dopóki jej gardło nie zostało przegryzione.
Mikkal zachwiał się.
Nóż w zaciśniętej dłoni nagle wydał mu się niczym wobec siły tego kolosa. Palce zesztywniały, a dłoń jakby zwiędła.
Upuścił nóż.
Mlaskanie i chrzęst miażdżonych kości tuż obok przyprawiły go o mdłości. Chwiał się, jakby miał zemdleć.
– Mikkal, uciekaj! Już nic nie pomożesz! Mikkal!
Wołanie dobiegało z oddali, jakby go nie dotyczyło.
Słowa brzęczały tylko wokół jego głowy razem z tymi obrzydliwymi dźwiękami, zlewając się w jedno z tym, co działo się koło niego. Nie chciał na to patrzeć.
Gdy zamknął oczy, nie widział nawet, dokąd idzie. Potknął się.
Podniósł się i wyciągnął przed siebie ręce jak ślepiec.
– On idzie prosto na niedźwiedzia. Czy nikt mu nie pomoże? Nikt się nie odważy?
Znał ten głos, choć nie mógł go rozpoznać.
– Tato! Tato! Uważaj, tato!
To było zduszone przez łzy wołanie Ailo. Ktoś krzyknął rozpaczliwie:
– Weźcie stąd chłopca! Weźcie go stąd! Nie może tego oglądać!
– Mikkal! Na miłość boską, uciekaj!
– Niedźwiedź! Mikkal, uważaj!
Zagarniał garściami trawę. Biegł na czworakach, oddalając się od koszmarnych odgłosów, aż poczuł smak krwi w ustach.
Nagły płomień ogarnął mu nogę. Mikkal czołgał się dalej, ale musiał dotknąć źródła bólu. Było ciepłe.
Szumiało mu w uszach. Nawoływania zlały się w jedno. Poczuł czyjeś ręce na ramionach. Słyszał płacz. Oderwane słowa.
Ktoś go ciągnął za sobą. Już nie słyszał zwierzęcia.
Oczy nie chciały się otworzyć. Wydawało mu się, że widzi płomienie, ale nie był pewien.
Wszystko zlało się w czerwieni, aż wreszcie ogarnęła go miłosierna ciemność.
– Rana wygląda brzydko. Będzie mógł chodzić? – musiał spytać Reijo.
Ravna nie podniosła głowy. Obmyła ranę na nodze syna, a teraz zakładała opatrunek, przyłożywszy wcześniej okład z ziół.
– Nie wiem – odrzekła w końcu.
Jednak wiedziała. Tylko słowa nie chciały jej przejść przez gardło. To był jej syn. £zy nigdy nie przychodziły jej łatwo. Teraz też nie płakała.
Miał zerwane ścięgno.
Niedźwiedzia łapa wyrządziła większą szkodę, niż sądzili ogarnięci ulgą, gdy odciągnęli go od żądnego krwi potwora.
Ravna potrafiła zatrzymać krwotok. Potrafiła sprawić, że rana goiła się bez brzydkiej blizny. Jednak na rozszarpane ścięgno nie mogła nic poradzić.
Zwiesiwszy głowę, z wpółprzymkniętymi powiekami, Ravna widziała Mikkala biegającego jako dziecko po tundrze, śmiejącego się i bawiącego. Zewsząd nadpłynęły wspomnienia żwawego chłopca wbijającego serce matki w dumę.
Mikkal już nie będzie biegał. Nie tak, jak kiedyś. Ale będzie żył.
Ravna splotła dłonie i zmówiła prostą modlitwę. Mikkal żył.
I Ailo żył.
Mogło być o wiele gorzej.
Sigga poświęciła za nich swoje życie.
Dziecko, które odsunęła od siebie, gdy cienie ukradły jej zdrowe zmysły, zajmowało na tyle ważne miejsce w głębi jej duszy, że poświęciła wszystko, aby je ratować. Sigga rzuciła się pomiędzy niedźwiedzia a Ailo. Ściągnęła na siebie uwagę zwierzęcia, dzięki czemu uratowała także życie Mikkala.
Reijo i Aslak zdążyli złapać malca, zanim Mikkal ruszył w stronę kolosa.
Reijo rzucił płonącą gałąź, aby odstraszyć zwierzę. Inni poszli za jego przykładem. Gorejące gałęzie fruwały w powietrzu. Niektóre zdołały przypalić futro niedźwiedzia. Wreszcie rzucił się do ucieczki. Długo potem gasili trawy.
Pavva i jego synowie zanieśli Siggę do namiotu. To, co jeszcze niedawno było Siggą. życie jej nie było właściwie życiem po tym, jak doznała pomieszania zmysłów, ale nie takiego końca życzyła jej Ravna.
Inga zajęła się chłopcem. Krzyczał bez przerwy. Wyrzucał z siebie niezrozumiałe słowa – i krzyczał.
Widział, jak matka została rozszarpana, a ojciec prawie pozbawiony nogi.
Wszyscy jakby zastygli, nikt nie zabrał w porę małego. Dzięki niech będą Reijo! Ten chłopak zawsze był rozsądny! Ravnie on wciąż wydawał się chłopcem, mimo że dawno skończył dwadzieścia lat i łowił ryby już niejeden sezon.
Dobrze, że tu jest. Inga nie udźwignęłaby tego wszystkiego sama.
Bardzo chciała dowiedzieć się czegoś o Raiji, ale nie śmiała pytać.
Reijo i Ravna siedzieli przy Mikkalu przez całą noc. Nieduża, siwiejąca kobieta i rudawy mężczyzna o dobrym spojrzeniu. Inga też chciała być z nimi, ale Reijo niemal wypchnął ją do namiotu Ravny.
Ailo nie powinien słyszeć ojca majaczącego w gorączce. Dla Ingi też tak będzie lepiej.
Oboje to pomyśleli, lecz żadne z nich jej nic nie powiedziało.
– Powinnaś iść spać, Ravna – rzekł Reijo cicho po fińsku. Nie po norwesku; Ravna rozumiała ten język, ale nie lubiła go używać.
– Powinnam… – uśmiechnęła się smutno. – Gdy już będziesz miał dzieci, zrozumiesz, że wtedy nie myśli się już tyle o sobie. Mikkal jest nadal moim dzieckiem. Jedynym. Jeszcze kiedyś się wyśpię, Reijo.
– Rozumiem – odpowiedział jej z melancholijnym uśmiechem. – Maja jest córką Mikkala, ale kocham ją tak, jakby była moja. Chyba nigdy nie będę miał dziecka, które byłoby bardziej moje niż ona.
Opowiedział babce Mai o złym człowieku, który uprowadził małą, o tym, jak sam ryzykował życie, aby ją uratować.
I wyjaśnił też, dlaczego tu przybył. Dlaczego czuł aż taką potrzebę porozmawiania z Mikkalem.
Patrzył w rozumiejące wszystko oczy Ravny i nagle pojął, dlaczego Raija tak kochała tę kobietę. Ona była mądra. I miała najgorętsze i największe serce ze wszystkich ludzi, których znał.
– W tej sytuacji – stwierdziła – myślę, że powinieneś przemilczeć pewne sprawy. Niektórych rzeczy Mikkal nie powinien wiedzieć. Potrzebuje spokoju. Przede wszystkim musi zapomnieć o tym, co wydarzyło się wczoraj. Na pewno będzie się obwiniał. Powie, że to jego wina, że Sigga nie żyje. Musi się najpierw z tym uporać.
Ravna spojrzeniem pogładziła twarz syna. Leżał spokojnie i cicho pomiędzy skórami. Wydawał się szary pod opalenizną. Dziwnie było widzieć go tak bez życia. Reijo przyzwyczajony był do Mikkala zawsze pełnego energii.
– Wiesz, Reijo, że niezależnie od tego, jak bardzo kocham Raiję, wiem, że przynosi nieszczęście. Ona tego nie chce, ale to jest nieuniknione. Nieważne, co zrobi, zawsze będą z tego kłopoty. A ja życzę Mikkalowi spokoju. On nie potrzebuje burzliwej namiętności, tylko spokoju.
Reijo oparł czoło o dłonie. Łokcie wsparł o kolana.
– Chcesz powiedzieć – zaczął powoli – że nie chciałabyś widzieć Mikkala razem z Raiją?
– Jesteś mądrym chłopcem.
– Lubisz Ingę, prawda?
Ravna uśmiechnęła się.
– Chyba tak. – I dodała z powagą: – Ona ma dokładnie to, czego Mikkal potrzebuje, ale on jest zbyt ślepy, żeby to dostrzec. Dla niego najważniejsze są marzenia. Nikt poza Raiją dla niego nie istnieje. Niebezpiecznie jest żyć marzeniami, prawda, Reijo?
Wzruszył bezradnie ramionami.
– Nie wiem, Ravno, naprawdę nie wiem. Zacząłem wierzyć, że pozostały mi już tylko marzenia.
Potrząsnęła głową, pełna mądrości i życiowego doświadczenia.
– Rzeczywistość jest zawsze lepsza od marzeń. Życie zawsze lepsze od śmierci. Żyjący obdarzają większym szczęściem niż martwi. Wyobraźnia jest kuszącym, lecz jakże niebezpiecznym towarzyszem…
– Chcesz powiedzieć, że powinienem odejść, zanim dojdzie do siebie?
– A chcesz tego?
Reijo pokręcił głową przecząco. Mikkal był jego przyjacielem. Nie odejdzie teraz, gdy mógłby mu pomóc.
– A więc zostań – rzekła Ravna spokojnie – ale nie mów mu więcej niż to, o co spyta. Nic takiego, co może mu zaszkodzić…
Reijo obiecał.
Nie była to obietnica trudna do dotrzymania.
Ciemność nie była absolutna. Poruszała się. Nadchodziła i znikała wraz z bólem. Pełna była szarych odcieni, z lekkim tonem czerwieni.
Mikkal krzyczał. Udo paliło go żywym ogniem. Z ciemności wyłaniały się postacie.
Widział Siggę. Była młodziutka, uśmiechała się zażenowana. Spuściła oczy, zarumieniona – i zakochana.
Gdy podniosła wzrok, zobaczył w nim tylko pustkę i szaleństwo. I odwagę, tak jak wtedy, gdy rzuciła się pomiędzy Ailo a niedźwiedzia. Mikkal usłyszał jej krzyk…
Sam też krzyczał.
Poczuł coś chłodnego na czole. Słyszał głosy, które dochodziły znikąd.
Próbował podnieść powieki, ale były zbyt ciężkie. Cienie i wciągająca w swoją głębię ciemność zasłoniły wszystko. Znów stał się ich częścią.
Odnalazł go zgarbiony, krzywonogi mężczyzna. Wpatrywał się w niego badawczo. Mikkal poczuł bezgraniczny smutek. Własny? Tego drugiego? Wiedział, że zawiódł ojca. Słowa, które chciał do niego skierować, zamarły mu na ustach. W gardle miał sucho. Język martwy.
– Nigdy nie stałeś się mężczyzną, Mikkal – rzekł z pogardą ten, który był jego ojcem. – Zawiodłeś mnie bardziej niż ktokolwiek. A wszystko przez tę przeklętą dziewkę Erkkiego Alatalo!
Splunął. Na Mikkala. Mężczyzna poczuł obrzydzenie, gdy gęsta ślina spływała mu po policzku.
Poczuł też smutek, bo chciał, żeby ojciec był z niego dumny. Nigdy się tak nie stało.
Coś było nie tak. Ojciec nie mógł na niego pluć, bo nie żył. Mikkal chciał to powiedzieć.
– Ty nie żyjesz – usiłował zaprotestować. – Nie może cię tu być. Nie możesz do mnie mówić. Ty nie żyjesz, ojcze, nie żyjesz!
Jednak postać ojca przesłaniała mu wszystko jak nigdy za życia. Mikkal szybko przerósł niewysokiego Pehra.
– Ona jest twoim przekleństwem, chłopcze – mówił dalej umarły. – To ona przeszkadza ci dorosnąć. Tak długo, jak o niej myślisz, nie staniesz się mężczyzną!
Nikomu nie wolno mówić tak o Raiji! Nie do niego!
– Ja się tym nie przejmuję! – rozległ się łagodny głos, pieszcząc jego ucho niczym wietrzyk.
Ojciec wrócił do cieni.
Ujrzał ją, dumnie wyprostowaną, o silnym, płonącym spojrzeniu.
– Sama daję sobie radę, Mikkal. Nikt nie musi nadstawiać pięści, aby mnie chronić. Nawet ty.
Chciał wziąć ją w ramiona, poczuć ją znów przy sobie. Wiedzieć, że istnieje dla niego. Ona jednak wysunęła przed siebie ręce jak tarczę.
– Tylko tak, nie bliżej.
Nic nie zdołałoby złamać jej uporu.
– Teraz jest inaczej – wyszeptał zachrypnięty. Usta miał spękane. Bolały go, ale musiał jej to powiedzieć. To było najważniejsze ze wszystkiego. Jedyne, co się liczyło. – Jest już inaczej, Raija. Nigdy jeszcze tak nie było, mój Mały Kruku. Kiedyś byłem związany. Teraz jestem wolny. Wolny!
Jej oczy były niczym czarne studnie bez dna. Mikkal wiedział, że można w nich zatonąć. Tak, jak on.
Wreszcie przerwała ciszę.
Wiedział, co powie, zanim jeszcze zaczęła.
Jej twarz znikła w mroku. Ból stał się nie do wytrzymania.
– Ty jesteś wolny, Mikkal. Ale ja nie…
Ciało Mikkala zwinęło się z bólu pod nożami, które je cięły.
Pogryzł wargi do krwi. Wydał z siebie tylko jęk… Ravna wycisnęła szmatkę zmoczoną w lodowatej wodzie i położyła ją na czole syna.
Spływał potem. Walczył z tym, co szalało w jego ciele.
Ravna i Reijo wiedzieli, że nie była to tylko rana na nodze.
– Mój biedny chłopiec – wyszeptała Ravna.
Nie słyszał jej. Jego wargi poruszały się bezgłośnie, ale domyśliła się, jakie imię wypowiadał.
Reijo też to wiedział.
Oboje słyszeli jego majaczenia, i oboje rozumieli. Nawet teraz ona była z nim.
Raija. Zawsze Raija…
Reijo poczuł nagle falę nienawiści skierowaną w jej stronę.
Jakim prawem zatruła tak życie Mikkala? Czym sobie zasłużyła na taką miłość?
– On nic na to nie może poradzić – odezwała się Ravna cicho.
Dobrze zrozumiała milczenie Reijo.
– Chciałabym, żeby można było coś z tym zrobić, ale on nic na to nie poradzi. Nie wiem, czy kiedyś stanie się wolny…
Użyła tego samego słowa, które Mikkal wyrzucił spomiędzy spękanych warg.
Reijo objął głowę dłońmi. Wplątał palce w jasne włosy.
– Nie sądzę, żeby mógł, Ravno! – wykrztusił. – To już trwa zbyt długo.
Spojrzał na nią. Twarz zastygła mu w maskę. Każdy mięsień drżał z napięcia.
– Jeżeli Mikkal wyzdrowieje, a, na Boga, mam nadzieję, że tak, wszystko naprawię. On ma rację: jest wolny. To ona jest związana. Ze mną. Zwrócę jej wolność! Wezmę całą winę na siebie, żeby nie musiała się wstydzić. Oni należą do siebie, Ravno.
Stara otarła łzę. To brzmiało tak prosto. Czy to naprawdę pomoże?
– Mówisz, że jej już nie kochasz, Reijo… – Potrząsnęła głową. – Ja uważam, że nadal ją kochasz…
Reijo nie spojrzał na kobietę. Nie chciał się nad tym zastanawiać. Podjął decyzję. Tak się musi stać. Zwróci Raiji wolność. Będzie wolna – dla Mikkala.
– Mikkal jest moim najlepszym przyjacielem – powiedział głucho.
Rozdział 3
Reijo od razu poczuł się lepiej, gdy podjął to postanowienie. Musiało tkwić w głębi jego świadomości, od kiedy odszedł od Raiji.
Ten czas, który spędził w samotności, był niczym innym jak tylko próbą, czy będzie mógł żyć bez niej. Sam.
Mógł.
Może rozumiał to już wtedy? To było teraz bez znaczenia.
Nie chciał jej zranić. To było takie trudne: świadomość, że będzie dobrze dla niego, ale że ją zostawi z niczym. Teraz odda jej przysługę.
Mikkal był wolny.
Reijo zapragnął odetchnąć świeżym powietrzem. Musiał wyjść na zewnątrz. Zerknął na Ravnę. Wiedział, że ona będzie czuwać dalej. Była zmęczona, ale na pewno nie zaśnie. Nawet gdyby Reijo tam siedział, nie odpoczęłaby.
– Zawołaj mnie, gdybym był potrzebny… – powiedział cicho.
Pokiwała głową. Zrozumiała. Reijo zastanowił się, czy coś zdołałoby ją zaskoczyć. On jej nigdy nie widział zdziwionej.
Noc była ciepła. Leniwe chmury przesuwały się sennie po niebie, jakby ledwo dotykając jasnoniebieskiego sklepienia. Promienie słońca zaczęły dosięgać już czubków drzew na wschodzie, dorysowując im zieloną aureolę. Rozjaśniało się.
Stał tak i patrzył wprost we wschodzące słońce. Blask oślepił go, kolorowe plamki zatańczyły mu przed oczami. Dobre usprawiedliwienie dla płaczu.
Reijo patrzył prosto w słońce i płakał.
– Tobie też było duszno w namiocie? – Aslak chciał, aby jego słowa zabrzmiały wesoło, ale mu się nie udało.
Reijo przełknął ślinę. Nawet nie usiłował ukryć łez. Wytarł oczy wierzchem dłoni i próbował coś odpowiedzieć.
– To wszystko nie ma sensu – wykrztusił w końcu. Wargi miał spuchnięte.
Aslak pokiwał głową. Pociągnął go za sobą w kierunku ogniska płonącego przy jego namiocie.
Rozpalono wiele ognisk tej nocy. Pomiędzy namiotami, na obrzeżach obozu. Ogień zapewniał poczucie bezpieczeństwa.
– Inga chce przy nim czuwać.
Reijo westchnął z dezaprobatą.
– Nie powinna?
Oczy Aslaka były zadziwiająco podobne do oczu Ravny: rozumiały więcej, niż mówiły usta.
– Nie, nie powinna. Przynajmniej zanim on nie dojdzie do siebie.
– Jak mam jej to powiedzieć?
Reijo czuł się równie bezsilny jak Aslak.
– Ona dobrze wie, że nie powinna. I dobrze wie, dlaczego. Głupia to ona nie jest…
– Wiem. Ale tak cholernie trudno spojrzeć w te jej oczy i potwierdzić, że wszystko najgorsze, co tylko sobie wyobraża, jest prawdą…
Aslak siedział przy ognisku. Znajdował pocieszenie, patrząc w ogień. Zbliżył dłonie, jakby chcąc je ogrzać, aż płomienie omal nie zaczęły ich dotykać niebezpiecznymi pocałunkami.
– Jestem wściekły – rzucił. Czuło się, że ukrywał całe pokłady tłumionych uczuć.
– Na Mikkala? Na Raiję? Nic na to nie mogą poradzić… Aslak potrząsnął przecząco głową, uśmiechając się krzywo.
– Nie mówię o tym…
Pochylił głowę. Głos stał się zduszony, a słowa trudne do odróżnienia.
– Sigga. Mikkal… to wszystko. Czuję się bezsilny, Reijo. Myślę o tym bez przerwy. Ciągle to widzę. Mam ciągle przed oczami te straszliwe sceny. I za każdym razem stoję jak sparaliżowany. Dokładnie tak, jak wtedy. Czy mogłem coś zrobić? Mogłem zrobić coś inaczej, żeby to się nie wydarzyło? Możliwe, że Sigga pragnęła śmierci, jej życie nie było najwspanialsze. Ale żeby umrzeć w ten sposób…
Trudno było na to odpowiedzieć. Aslak musiał wyrzucić z siebie to, co wypełniało mu głowę. Plątanina myśli. Chaos.
Jego mocno zbudowane ciało było napięte. Mięśnie pod spodniami i miękkim, skórzanym kaftanem drżały. Czarna, sztywna grzywka opadała mu na oczy. Reijo nie był w stanie dostrzec, czy tamten płakał, ale był w stanie to usłyszeć.
– Można oszaleć, czując się tak bezsilnym…
– Niewiele jest do zrobienia – mruknął Reijo. – Teraz – dodał niezręcznie.
Usta miał suche. Bał się czegoś. Nie mógł nawet zwilżyć ust.
– Dla Siggi nic, to prawda… – powiedział Aslak ponuro. Kochał swoją siostrę. – A jednak muszę coś zrobić – rzucił w desperacji. Jego twarz wyrażała to samo. żar w oczach aż przestraszył Reijo. Było w nich wszystko: strach, złość, zdecydowanie… – Muszę coś zrobić, Reijo. To dla mnie ważne. Ważne dla Ailo, dla nas wszystkich. Ten niedźwiedź zabija nasze zwierzęta.
Zaśmiał się bezgłośnie.
– Jak to naprawdę niewiele znaczy… Wszystko to, co nam się wydaje, że posiadamy, bez czego podobno nie możemy się obejść… Jak to mało w porównaniu do ludzi, którzy cię otaczają. O których myślisz, że ich obecność jest oczywista…
Aslak chciał mu przekazać coś ważnego, Reijo to wyczuwał. Był jednak zbyt zmęczony, żeby móc się domyślić. – Powinienem pewnie zaczekać na Mikkala. Ale nie mogę. Nie dam rady, Reijo. To mnie zje od środka. Mam całą masę roboty, ale nie wiem, czy będę w stanie się nią zająć, jeśli tego nie zrobię. Nikt z nas nie będzie mógł zachowywać się normalnie.
Aslak wykrzywił usta.
– Zabiję tego niedźwiedzia.
Reijo pomyślał, że źle usłyszał. Ale nie mylił się.
Zielone oczy Aslaka spojrzały na Reijo.
– Zrobię to – powiedział spokojnie. Lodowato spokojnie. – Zabiję tego niedźwiedzia. Okażę mu tyle samo litości, ile on okazał mojej siostrze.
– To niebezpieczne. – Reijo poczuł nieprzyjemne mrowienie w krzyżu. – Boże, Aslak, wiesz przecież, jak to jest niebezpieczne! Wszyscy to widzieliśmy! Po drodze znajdowałem pełno zabitych reniferów. Rozszarpanych na strzępy. To niebezpieczne iść za tym niedźwiedziem.
– Wiem. Przemyślałem to dokładnie. Wiem, na co się porywam. Ale muszę to zrobić. Zrobiłbyś to samo, gdyby to była twoja siostra. Ja miałem tylko jedną siostrę, Reijo. Wolałbym pójść z Mikkalem. – Aslak westchnął. – Ale kto wie, jak długo jeszcze będzie leżał… Nie mogę na niego czekać.
Reijo chciał powiedzieć, że Mikkal pewnie nie będzie w stanie iść na polowanie na niedźwiedzia, nawet gdy wyzdrowieje, ale powstrzymał się. Nie trzeba rozgłaszać złych wieści przed czasem.
– Pójdę z tobą. – Reijo usłyszał swój własny głos. – Pomogę ci zabić tego niedźwiedzia.
Aslak nie zmienił wyrazu twarzy. Trwałby przy swoim postanowieniu nawet, gdyby Reijo nie zaofiarował pomocy. Musiał się z tym zmierzyć.
– Pójdziemy, gdy Sigga… gdy ją pochowamy.
Reijo skinął głową. Był równie blady jak Aslak. Ból tkwił w nim tak samo głęboko.
Wszystko odbyło się po cichu. Złożyli ją na wieczny spoczynek bez większych ceremonii. Sigga, która przez całe życie starała się być dostrzegana i kochana, miała pogrzeb równie cichy jak ona sama we wczesnej młodości.
Było w tym jakby gorzkie szyderstwo.
Aslak myślał o tym, gdy razem z bratem sypali ubogą ziemię tundry na szczątki siostry. Mocno, aż do bólu zaciskał zęby, mimo to nie mógł powstrzymać płaczu i zdradzieckie łzy spływały mu z oczu.
Ojciec stał koło nich, zgarbiony. Opuścił ramiona. Wyglądał starzej niż kiedykolwiek. Coś w nim umarło razem z tą córką, którą tak bardzo kochał. Pavva nawet nie czuł smutku. Wypełniała go tylko pustka.
Widział, jak jego najstarszy syn walczy ze łzami, i zazdrościł mu tego. On nie był w stanie opłakać Siggi.
Oczy swędziały, były suche i zaczerwienione z bezsenności.
Nie miał łez. Nie czuł żalu.
Ona była jego dzieckiem. Jego córką.
Nie był w stanie uczcić jej pamięci niczym innym, jak tylko pustką.
Anders kopał tak intensywnie, że twarz spływała mu
potem, który mieszał się ze łzami. Nie chciał pokazać, że płacze. To nie przystoi mężczyźnie. Musiał być silny. Jego czarna grzywka już się zlepiła. Ramiona go bolały. Pochowali Siggę w głębokim dole. Nic nie będzie w stanie jej odkopać. Spocznie w pokoju.
Sigga nie odnalazła spokoju za życia. Choć było już za późno, czuli, że zasługuje na niego po śmierci. Jedynymi obecnymi spoza rodziny byli Reijo i Inga. Stali w odległości kilku kroków od Pavvy, milcząc, z nieruchomymi twarzami. Oczy Ingi przesłaniała zsunięta na czoło chusta, Reijo splatał nerwowo dłonie. Przyszedł bez czapki i nie miał na czym zaciskać rąk. Nigdy nie lubił żony Mikkala. Nawet jej nie szanował. Teraz, gdy stał przy grobie Siggi, było mu jej żal. Miała stać się częścią tundry. Może właśnie tego by chciała?
Nikt w tym małym zgromadzeniu nie znał jej na tyle dobrze, żeby móc to stwierdzić na pewno.
Aslak i Anders ułożyli z powrotem na miejsce mech i wrzosy. Dobrze okryli ten piaszczysty skrawek ziemi i miejsce pochówku stało się niewidoczne. Czuli, że tak właśnie powinno być. Anders chciał jakoś oznaczyć jej grób, ale ojciec i Aslak zaprotestowali stanowczo.
Reijo chciał pomóc. Ręce go świerzbiały, by wziąć się do roboty.
Ale był obcy. Nie należał do nich. Wreszcie Aslak uznał, że praca została zakończona. Podniósł się, rzucił ostatnie spojrzenie na prostokąt świeżo przykryty darnią i popatrzył na Reijo. Obaj byli zdecydowani.
– Nadszedł czas – powiedział Aslak. – Zaczynamy.
Nie było trudno natrafić na ślady niedźwiedzia. Reijo i Aslak szli szlakiem śmierci. Wydawało się, że zwierzę oszalało w swej żądzy krwi.
Mikkal i Pavva stracili wiele reniferów. Reijo zaprzestał już liczenia ich rozszarpanych ciał. Wiedział jednak, że Aslak wie to dokładnie.
Jego twarz była nieprzenikniona, ale Reijo czuł, że jego towarzysz jest równie poruszony i przestraszony jak on sam. Zaledwie jednym z reniferów pożywił się zabójca. Reszta stała się pokarmem dla lisów, kruków i innych zwierząt.
Niedźwiedź tylko mordował, wbijał zęby w świeże mięso i chłeptał ciepłą, pulsującą krew. Potem tracił zainteresowanie i porzucał zdobycz.
Tylko mordował.
Szli piechotą. Mieli ze sobą jedynie najpotrzebniejsze rzeczy. żaden z nich nie zamierzał powracać do obozu, zanim nie zabiją niedźwiedzia.
Tundra była piękna. Zwierz zboczył jednak z otwartych, przewianych wiatrem przestrzeni.
Znaleźli odciski jego łap prowadzące do zagajników i ku niskim wzniesieniom na skraju płaskowyżu.
Instynkt zaprowadził go tam, gdzie było trudniej go znaleźć. W kierunku pagórków, niskich skał i ukrycia, które dwaj mężczyźni musieli odnaleźć.
Coraz ciężej było odnajdywać ślady, gdyż zagajnik przeszedł w gęsty las liściasty. Zbocza pokrywały krzaki jagód i paprocie. Ich wielkie liście zasłaniały tropy niedźwiedzia pozostawiane na miękkim podłożu. Aslak musiał odgarniać liście i gałązki, aby coś zobaczyć.
Zajmowało im to teraz więcej czasu. Wiele razy mylili kierunek. Nie mogli już iść według śladów reniferów. Te zwierzęta wolały trzymać się otwartych przestrzeni. Ich ulubione pożywienie nie rosło w lesie.
Reijo wiedział, że musi polegać na bystrym wzroku i doświadczeniu Aslaka. Sam nie dostrzegał nic poza tym, co było oczywiste, a uważał się za doświadczonego w obcowaniu z przyrodą.
Musiał pochylić czoła przed zdolnością Aslaka czytania z księgi natury. Ten chłopak lepiej niż ktokolwiek inny rozumiał przyrodę, wśród której i z której żyli. Umiał dostrzec i ocenić najmniejszy napotkany ślad. Było to niezbędne do życia na tym północnym pustkowiu.
Aslak kopnął nogą w ziemię na zboczu. Ukazały się odchody. Reijo nigdy by ich nie dostrzegł, chyba że by w nie wszedł.
– Jest gdzieś w pobliżu – stwierdził stanowczo Aslak zmienionym głosem.
Reijo przyłapał się na trwożnym spojrzeniu przez ramię. Nie wiadomo przecież, gdzie przebywa krwiożercze zwierzę.
– Może nas teraz obserwuje…
Aslak nie odpowiedział. Przeszukiwał wzrokiem otoczenie. Rano pochował swoją siostrę. Teraz cały był zimnym skupieniem.
Reijo nie pojmował, skąd towarzysz czerpał siły.
Aslak czubkiem buta pogrzebał w odchodach. Jeszcze nie wyschły.
– Chyba masz rację – Aslak zniżył głos. – On jest w pobliżu. Był tutaj może przed południem.
Reijo przełknął ślinę. Gardło stało się dziwnie suche i ciasne.
– Wydaje się, że nasz przyjaciel często tędy przechodzi…
Aslak przyklęknął i rozgarnął liście paproci.
Reijo odsunął natrętną myśl, że dziki zwierz może ich teraz widzieć, i pochylił się nad ziemią. Zauważył to samo, co Aslak.
Nie były to ślady pozostawione tu i ówdzie. Był to szlak.
– Czy inne zwierzęta mogą tędy chodzić? – zastanowił się Reijo.
Aslak spojrzał na niego.
– Chodziłbyś tropem niedźwiedzia, gdybyś był zwierzęciem?
Reijo przyznał mu rację. Aslak nabrał powietrza.
– Mieliśmy szczęście, że na to trafiliśmy – rzucił zimno. – Nie mogło być lepiej.
– Tutaj? – spytał Reijo. Nie mógł nic na to poradzić, ale źle się czuł w tym zielonym półmroku. Las był dla niego za gęsty. Mogło się w nim ukrywać wszystko…
– Tutaj – potwierdził Aslak i zaczął odgarniać gałązki leżące na ziemi.
Reijo poszedł za jego przykładem. Mieli to robić razem. Przecież obiecał, a słowa dotrzymywał.
Im szybciej będą pracować, tym lepiej.
Zbliżał się wieczór. Noc. Jak inne drapieżniki niedźwiedź zwykł wychodzić nocą. Niebo pozostanie równie jasne jak w dzień, jednak w lesie będzie cień.
Obaj widzieli tego niedźwiedzia. Był olbrzymi.
Jama musiała być tak głęboka, żeby się nie mógł wydostać.
Pozostała im tylko ta resztka wieczoru.
Pracowali z zacięciem, gdyż obaj mieli powody do zemsty. Aslak myślał o siostrze, a Reijo o zmasakrowanej nodze Mikkala.
I obaj się bali.
Strach skutecznie poganiał.
Nie byliby w stanie się obronić, gdyby niedźwiedź zaskoczył ich, stojących po ramiona w dole, który stałby się dla nich grobem…
Nie mieli wyboru – musieli zdążyć.
Natura, będąca świadkiem wysiłku obu mężczyzn, jakby wstrzymała oddech.
życie, które powinno pulsować wokół nich, zamarło.
Wiele par czujnych oczu obserwowało ludzi zakłócających spokój lasu.
Większe i mniejsze stworzenia wybierały inną drogę.
Reijo i Aslak także wstrzymywali oddech, pracując w jamie.
Mogli polegać tylko na swoim słuchu. Na zdolności oceny docierających do nich dźwięków, na innych niewidocznych strażnikach, których zachowanie mogłoby ich ostrzec.
Byłoby najbezpieczniej, gdyby jeden z nich pogłębiał dół, a drugi przerzucał wykopaną ziemię dalej.
Nie mieli jednak na to czasu.
Aslak spojrzał w górę. Gdyby uniósł rękę, mógłby dotknąć dłonią krawędzi jamy.
– Wydaje się wysoko. Ale niedźwiedź był olbrzymi. Nie możemy ryzykować, że jama będzie za płytka. Albo taka, z której sami nie wyjdziemy – dodał z wymuszonym uśmiechem.
– Albo że ten potwór nas zaskoczy. – Reijo znów się pochylił nad dnem ciasnego dołu. – Jeszcze nie skończyliśmy, Aslak.
Zmagali się z potem i ziemią sypiącą się w oczy. Na dłoniach mieli pęcherze, w ustach słony smak krwi. Plecy ich bolały, kolana zaczęły drżeć.
Pracowali w ciszy wydającej się wiecznością. Obaj walczyli z nieustanną chęcią zerkania w górę. Nie powinni tracić na to czasu. Lepiej było się powstrzymać, póki nie uznają, że już dość.
– Wystarczy?
Reijo oszacował wzrokiem kwadratową przestrzeń ponad nimi. Wydawała się bardzo ciasna.
– Lepiej spytaj, czy mamy szansę się wydostać…
Aslak skinął głową.
– Tak, tyle powinno wystarczyć. Masz rację, Reijo.
Musimy pomyśleć o ratowaniu własnej skóry.
– Ty pierwszy.
Reijo ukucnął, oparłszy ręce o ścianę dołu. Aslak ostrożnie stanął mu na ramionach.
Obaj opierali się rękoma o ścianę, gdy Reijo ostrożnie prostował kolana, stając.
Aslak nie mógł pomagać mu inaczej, niż starając się zachować równowagę. Obaj wiedzieli, że byli już zbyt zmęczeni na ewentualne powtórzenie tej próby.
Nogi Reijo drżały. Zacisnął zęby i wspiął się na palce.
– Mam brzeg – usłyszał z góry. Zaraz potem ciężar na jego ramionach nieco się zmniejszył.
Aslak złapał za korzenie brzozy i wciągnął się na powierzchnię. Ulga, jaką poczuł, usunęła obręcz bólu ściskającą jego głowę w czasie kopania dołu.
Szybko zawiązał arkan wokół najbliższego mocnego drzewa i rzucił jego koniec Reijo.
– Dalej, kolego! Chyba nie chcesz zostać tam jako przynęta?
Reijo szybko wydostał się z dołu. Bez zbędnych słów zabrali się do splatania kraty z cienkich gałęzi, która miała zasłonić otwór. Położyli ją na miejscu i zamaskowali wrzosem, paprociami i mchem. Efekt był zadowalający.
– Powinniśmy mieć przynętę – rzucił Aslak. – Może jakąś pardwę czy zająca…
– Tego niedźwiedzia nie skuszą takie drobiazgi – odparł Reijo. – A krata nie wytrzyma ciężaru renifera. Zrobiliśmy, co w naszej mocy, Aslak. Sam wiesz, że on przechodził tędy wiele razy. Byłoby dziwne, gdyby akurat teraz miał zmienić trasę. Musimy wierzyć, że będzie się trzymał swoich zwyczajów.
– Albo będziemy musieli wymyślić coś innego – westchnął Aslak.
Reijo pokiwał głową, zmęczony. Jedyne, o czym teraz marzył, to odpoczynek i sen…
– Chodźmy z tego przeklętego lasu. – Aslaka ciągnęło na otwartą przestrzeń. – Widziałem niedaleko skały, możemy się tam schronić na noc.
Reijo nie sprzeciwiał się. Gęste, ciężkie korony drzew także jemu działały na nerwy.
Skały okazały się idealnym schronieniem na noc. Były wysokie i tworzyły rodzaj kręgu o tak ciasnym wejściu, że mężczyźni musieli mocno wciągnąć brzuchy, aby się między nimi przecisnąć. Nie przedostałby się tędy żaden dorosły niedźwiedź. Na skały trudno byłoby się wspiąć, zwłaszcza że wieczorem stały się śliskie od wilgoci. Dawały osłonę od wiatru i oparcie dla obolałych pleców mężczyzn.
Reijo rozpalił małe ognisko. Rozłożyli skóry reniferów.
Starali się wziąć ze sobą jak najmniej rzeczy, ale bez skór nie mogli się obyć. Ogrzewały, zatrzymywały wilgoć, były ratunkiem w zimne noce.
– Już myślałem, że się nam nie uda – wyznał Aslak. Siedział na jednej skórze, a przykrył się drugą. Jego oczy rozjaśniły się nieco po opuszczeniu lasu. Reijo uśmiechnął się lekko, żując twardy kawałek mięsa. Dotąd nie mieli czasu na jedzenie, więc pierwsze kęsy suszonego mięsa renifera smakowały mu jak jeszcze nigdy.
– Cały czas sądziłem, że ten przeklęty niedźwiedź zaraz nadejdzie – zgodził się z nim Reijo.
Teraz już nie musieli ukrywać, że się bali.
Rozmawiali o nieistotnych sprawach. Jedli. Starali się odgonić od siebie nieprzyjemne myśli.
Podtrzymywali ogień. Północna noc, mimo że jasna, nie była ciepła.
Rozciągnęli skóry na ziemi.
Reijo czuł, jak koszula przykleja mu się do pleców. Bardzo się spocił w czasie roboty, a teraz mokre ubranie tylko jeszcze oziębiało ciało. Zazdrościł Aslakowi jego skórzanego kaftana, który utrzymywał ciało suche i ciepłe.
Nieważne, nie mógł się nad sobą użalać. Nie wziął ubrania na zmianę, i już.
Leżał pod skórą renifera, podkurczywszy kolana pod brodę. Tak było cieplej, ale zmęczone mięśnie nie mogły odpocząć.
Obolały i zmarznięty, długo marzył o śnie. Był kompletnie wyczerpany. Nie byłby w stanie ruszyć palcem, nawet gdyby chodziło o jego życie.
Potrzebował odpoczynku, ale nie mógł zasnąć.
Na drugim posłaniu także nie było spokoju. Aslak przeciągnął się i uniósł na łokciu.
– Też nie mogę zasnąć – powiedział cicho. – Najbardziej to bym chciał tam wrócić.
– Chyba nie jesteś tak głupi – sprzeciwił się Reijo. – Potrzebujesz odpoczynku. Jeżeli on nie wpadnie do tej pułapki, będziemy musieli kopać następną.
– Nie mów takich rzeczy – stęknął Aslak, zakrywając dłonią oczy.
– Powinniśmy mieć porządną broń – myślał głośno Reijo. Pamiętał, jak kupiec w osadzie wynajął ludzi, którzy mieli strzelać do Rosjan, handlujących nielegalnie z mieszkańcami. – Powinniśmy mieć strzelbę. Wtedy moglibyśmy iść na niedźwiedzia.
Aslak nie miał zaufania do tych nowoczesnych wymysłów.
– Tacy jak my nigdy nie będą posiadać broni – stwierdził. – Broń jest dla bogatych. I może tak jest lepiej…
Reijo nie odpowiedział. Miał na ten temat własne zdanie. Myślał o innych sprawach niż polowanie.
Na świecie było tyle niesprawiedliwości. Sprawa broni, którą mieli urzędnicy czy bogaci, to tylko jedna strona problemu. Reijo z trudem przyjmował do wiadomości, że istnieją różnice pomiędzy ludźmi. Nie lubił przed nikim giąć karku.
Ale nie było to miejsce ani pora na rozważanie tego rodzaju kwestii.
– Musimy spróbować zasnąć, Aslak. Nie wiadomo, co będzie jutro. Może będziemy musieli znów szukać śladów.
Aslak tylko mruknął coś w odpowiedzi.
– Pierwszy, kto się obudzi, budzi drugiego – dodał jeszcze Reijo, starając się znaleźć wygodną pozycję i jednocześnie nie stracić zdobytego ciepła.
Nie było to łatwe zadanie, ale udało mu się w końcu zasnąć.
Zmęczenie jest najlepszą poduszką.
Zabłąkany promień słońca obudził Reijo, łaskocząc go w zarośnięty policzek.
Przeciągnął się leniwie i stwierdził, że jest ciepło. Koszula nadal przylegała mu do ciała, ale nie zmarzł, mimo że skóra renifera zsunęła się z niego.
Otaczały go dźwięki. Owady brzęczały na różne tony, dochodził świergot ptaków.
Reijo zmusił się do otwarcia powiek. Głowę miał ciężką i obolałą. Ramion i nóg niemal nie dało się rozprostować.
Początkowo nie rozumiał, gdzie jest. Nie wiedział, co to za szare kolosy widzi nad sobą.
Nagle przypomniał sobie wszystko. Zesztywniałe mięśnie przypomniały mu o pułapce, którą z takim trudem wykopali z Aslakiem.
Aslak? Reijo usiadł i rozejrzał się wokoło.
Kamienny krąg. Wypalone resztki ogniska. Skóry renifera, w których spał Aslak, porządnie zwinięte i oparte o kamienie. A gdzie Aslak?
– A niech go szlag…!
Reijo zerwał się na nogi i skrzywił się, gdy mięśnie nie nadążyły za tempem, które usiłował im narzucić.
Szybko wciągnął sweter, a nóż wsunął za pas.
Powinien się był domyślić, że Aslak będzie się bawił w bohatera. że ten niedźwiedź go opętał.
Oskarżając się i przeklinając towarzysza, że niepotrzebnie naraża się na niebezpieczeństwo, biegł w kierunku lasu.
Nie myślał o tym, żeby być cicho. Nie przyszło mu do głowy, że zachowuje się równie nierozsądnie jak Aslak.
Znalazł go przy pułapce.
Brat Siggi promieniał niczym księżyc w pełni. Zajęty był struganiem dzid z brzózek.
Powód był oczywisty. Jama ziała czernią. Reijo słyszał dochodzące stamtąd groźne pomruki.
Wstrzymał oddech i podszedł ostrożnie. Nie mógł odważyć się zerknąć w dół.
– Udało nam się, Reijo! Udało się! – Aslak uśmiechnął się zwycięsko. Jego spojrzenie skierowane na schwytane zwierzę było zimne jak mroźna noc. – To był właściwy trop.
Reijo bezwiednie cofnął się, gdy niedźwiedź podniósł się na tylne nogi i załomotał przednimi w ściany jamy. Nic jednak nie osiągnął poza tym, że jeszcze więcej ziemi posypało się na niego, wzmagając jego wściekłość i strach.
Był schwytany.
Aslak pewnie posyłał swe dzidy w dół. Reijo nie mógł na to patrzeć.
Dźwięki wydawane przez niedźwiedzia świadczyły o tym, że mężczyzna nie chybił ani razu.
Reijo wiedział, jaki szlak krwi i śmierci zwierzę pozostawiło za sobą, mimo to nie mógł mu nie współczuć. Jego serce było zawsze po stronie cierpiących.
Aslak cisnął ostatnią dzidę, zwierzę wydało ostatnie stęknięcie i zdechło.
Ciszę odczuwało się niby zimną ścianę, mimo że przyroda znów ożyła. Ptaki śpiewały, myszy przemykały pomiędzy wrzosami, owady brzęczały.
Aslak otarł czoło wierzchem dłoni.
– Zdechła – stwierdził. – Ta przeklęta bestia zdechła.
Zaczął wrzucać do dołu gałęzie i suchy mech. Reijo nie rozumiał, dlaczego, dopóki Aslak nie ukląkł przy krawędzi i nie zabrał się do rozpalania ognia.
– Co, u diabła, chcesz zrobić?
Aslak pracował dalej. Odpowiedział spokojnym głosem:
– Spalić go, oczywiście.
– Nie możesz go spalić! Nie tutaj. Las się może zająć.
– Ściany jamy na to nie pozwolą.
Aslakowi udało się skrzesać kilka iskier. Zapalił suche gałązki, odczekał chwilę i rzucił je do dołu.
– Nic nie będzie jadło niedźwiedzia, który zabił moją siostrę – powiedział twardo. – Nikt nie użyje jego skóry.
Ogień skwierczał. Aslak dorzucał gałęzi.
Płomienie sięgały brzegu jamy, mężczyźni zadeptywali sięgające poza nią łakome języki.
Przy brzegu zrobiło się tak gorąco, że trudno było ustać.
Reijo cofnął się, ale Aslak został.
Nawet wtedy, gdy w powietrze uderzył smród płonącego futra i skóry, Aslak stał i patrzył prosto w ogień.
Minęła niemal połowa dnia, zanim z niedźwiedzia mordercy zostały tylko zwęglone resztki.
Wtedy Aslak uznał, że to wystarczy, i zaczęli zakopywać dół.
Nawet go zamaskował.
Nie chciał, żeby po zabójcy pozostał jakikolwiek ślad.
Wracali w dużo lepszych humorach. Łatwo im się rozmawiało. Mieli czas na oglądanie kwiatów, jastrzębia krążącego na niebie, zwierząt przemierzających tundrę. Zatrzymali się przy potoku i ugasili pragnienie lodowatą wodą.
Chwilę odpoczęli. Reijo zauważył kilka szarobrązowych kul na zboczu po drugiej stronie. Złapał Aslaka za ramię.
– Młode niedźwiedzia?
Aslak wpatrzył się w dal i skinął głową. Szybko zerwali się na nogi.
– Nie warto czekać, aż zainteresuje się nami niedźwiedzica – rzucił Aslak, idąc szybkimi krokami. – Najwyraźniej jest tu ich więcej w okolicy.
– Ale my załatwiliśmy najgorszego.
Pozwolili sobie znów na napawanie się triumfem, mimo że wspomnienia nie były przyjemne.
Na Andersa natrafili dobry kawałek przed obozem.
Chłopak był zdyszany i podniecony.
– No, jesteście wreszcie. Zaczynaliśmy się o was niepokoić. Zgłosiłem się na ochotnika, żeby pójść w waszym kierunku – skrzywił się. – Nikt inny nie mógł iść. Zresztą ledwo mi na to pozwolili. Bali się, że stracą i mnie. Zaczynaliśmy myśleć, że ten niedźwiedź już was ma!
– Tu się mylisz, Anders. – Aslak objął brata za ramiona i potrząsnął nim. – Jest odwrotnie. Niedźwiedź nas nie złapał. To my złapaliśmy jego.
– Co?
Aslak zaśmiał się.
– Nie wiedziałem, że masz słaby słuch, Anders. Zabiliśmy go. Złapaliśmy go w pułapkę. Spaliliśmy ścierwo. Nie pozostał z niego nawet skrawek mięsa.
– Kiedy? – spytał pobladły Anders.
– Złapał się w nocy – oznajmił Aslak dumnie. – Cały dzień go paliliśmy.
Anders przymknął oczy, odwrócił się od nich i powiedział z trudem:
– Dziś po południu niedźwiedź zabił nasze cztery renifery.
Aslak i Reijo popatrzyli na siebie. Przed oczyma stanęły im bawiące się niedźwiadki.
– Na Boga! – jęknął Reijo zrezygnowany. – Złapaliśmy nie tego niedźwiedzia. Zabiliśmy niedźwiedzicę!
Rozdział 4
Aslak chciał wyruszyć od razu. Przysiągł przecież, że zabije niedźwiedzia mordercę. Mówił, że jest to winien pamięci Siggi.
To Pavva przekonał go, aby został.
– Nie robisz tego dla Siggi – powiedział spokojnie do syna. – Robisz to dla siebie. Przyznaj sam. Sigga nie żyje. Już jej nie pomożesz. Za to my potrzebujemy pracy twoich rąk. Jesteś nam bardziej potrzebny tutaj niż włóczący się po tundrze za niedźwiedziem, którego może nigdy nie spotkasz. Jest zresztą bardziej prawdopodobne, że on przyjdzie tu, gdzie są zwierzęta i ludzie…
Pavva nie wyraził tego wprost, ale dał Aslakowi do zrozumienia, że jego obowiązkiem jest pozostanie w obozie.
– Mikkal nadal leży – dodał Pavva zmartwiony. – Ravna mówi, że jej zioła nie pomagają.
Aslak poddał się. Postanowił zostać, choć nie wyjawił, na jak długo. Nie dodał też, że zamierza nadal tropić tego niedźwiedzia, choćby miał na to poświęcić całe życie.
Poprzysiągł sobie, że musi go zobaczyć martwym.
– Jak się ma Inga? – spytał, zmieniając temat.
– Dobrze – odrzekł Pavva. – Czuwa przy Mikkalu na zmianę z Ravną. – Potrząsnął głową i uśmiechnął się lekko. – Ten chłopak miał zawsze dziwne powodzenie u kobiet. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego. Przecież nie ma w nim nic szczególnego.
– Kobiety są widać innego zdania, ojcze. – Wzruszył ramionami Aslak.
Reijo przebrał się w czyste ubranie i poszedł do namiotu Mikkala.
Przy chorym była Inga.
Reijo był niemal pewien, że Mikkal doszedł już do siebie. Wiedział, że z nogą nigdy nie będzie tak, jak kiedyś, ale oczekiwał, że Mikkal już go sam przywita.
– Jak z nim? – spytał bezwiednie ściszonym głosem. Skarcił się za to w myśli. Brzmiało to tak, jakby Mikkal już nie żył.
– Gorączkuje – odpowiedziała Inga, zmęczona i zrezygnowana. Miała podkrążone i zaczerwienione oczy. Reijo nie wiedział, czy od płaczu, czy od czuwania. Zapewne od tego i od tego. – Gorączka wcale nie spada. On spływa potem. Nagle marznie, aż szczęka zębami. Chwilę później odrzuca przykrycie i mówi, że go parzy…
– Czy odzyskiwał przytomność?
Inga pokręciła przecząco głową. Jej błękitne oczy posmutniały.
– On śpi. Śni mu się coś, majaczy. Nie poznaje Ravny. Mnie to już zupełnie nie.
Spuściła głowę.
– Mówi tylko do Raiji – ciągnęła bezbarwnym głosem. – Prowadzi z nią jakieś rozmowy. Woła ją. Krzyczy na nas, że jej tu nie sprowadzamy…
Reijo westchnął. Inga nie zasługiwała na takie traktowanie, ale Mikkala nie można było za to winić. Jego umysł przebywał gdzie indziej, tylko ciało pozostawało tu z nimi.
– Co z udem?
Inga z trudem przełknęła ślinę. £zy stanęły jej w oczach i nie mogła wykrztusić ani słowa.
– Co z jego raną, Inga?
– Sam zobacz!
Wstała i puściła go na swoje miejsce. Odwróciła się. Ramiona jej drżały, ale z całej siły starała się powstrzymać szloch.
Mikkal spał. Nie za głęboko, ale spał. Oddech miał urywany. Przez mięśnie przebiegały skurcze. Powieki i nozdrza poruszały się cały czas. Reijo nie widział kropli potu na jego czole, ale skóra była wilgotna i gorąca.
Nie był to sen dający odpoczynek.
Reijo odchylił przykrycie. Gdy ranny nie zareagował, ostrożnie rozwiązał bandaże.
Pod spodem leżała papka z ziół. Wytarł ją kawałkiem płótna.
Płacz Ingi był cichy, ale przejmujący. Nie mogła się zmusić, aby nie patrzeć. Było tak samo źle jak za poprzednim razem.
Reijo z trudem przełknął ślinę.
Musiał zacisnąć zęby, aby nie zwymiotować. Zrozumiał Ingę.
Zrozumiał też, skąd brał się ten dziwny zapach, który uderzył go w nos, gdy wchodził do namiotu.