Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mikkal nareszcie odzyskuje swobodę, nic go już nie wiąże z chorą żoną. Wciąż tęskni za Raiją, która tymczasem zostaje zwolniona przez Reijo z małżeńskiej przysięgi. Choć Mikkal i Raija wciąż się kochają, czują, że wolność, którą im darowano, ma w sobie domieszkę goryczy. Nieoczekiwane spotkanie otworzy nowy etap w ich życiu. Czy zdecydują się połączyć swoje losy?
„Wolność w okowach” to szósty tom sagi „Raija ze śnieżnej krainy” opowiadającej o potężnym uczuciu, które pokonuje przeciwności losu. Akcja rozgrywa się w urzekającej surowym pięknem północnej Skandynawii.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 187
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Frihetens lenker
Przekład z języka norweskiego: Grzegorz Skommer
Copyright © Bente Pedersen, 2024
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2024
Projekt graficzny okładki: Anna Slotorsz
Redakcja: Elżbieta Skrzyńska
Korekta: Anna Nowak
ISBN 978-91-8076-137-6
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Rozdział 1
Pierwsza noc nowego roku stała pod znakiem mrozu. Zorza polarna pokryła niebo językami lodowatych ogni, jak wytrawny malarz starannie wymieszała chłodne pastele na swojej palecie.
Południowy horyzont łamała wyraźna linia sinych wierzchołków gór, groźnie wznoszących się ku roztańczonemu sklepieniu nieba.
Mikkai pozostał obojętny na piękno krajobrazu. Dostrzegał je, lecz nic nie czuł. Nie wiedział, że tej nocy rozpoczął się nowy rok. Rok 1729.
Panowało przenikliwe zimno. Na północy bliskość morza sprawia, że w noce jak ta przesiąknięte solą powietrze wypełnia się mnóstwem mroźnych igiełek.
Mikkal dawno już przestał zważać na chłód. Siedział ze skrzyżowanymi nogami przed wygasłym paleniskiem. Podmuchy wiatru wpadające przez uchylone drzwi chaty zdławiły żar wieki temu.
Wieczność nie znaczyła wiele dla Mikkala. Wieczność to czas. Mikkalowi nie brakowało czasu. Przestał odczuwać cokolwiek, przestał myśleć, zobojętniał na cały świat.
Nawet nie miał odwagi umrzeć jak prawdziwy mężczyzna, ale i to nie raniło jego dumy. Ból nie istniał. Nie istniała radość.
W głębi duszy był martwy.
Martwy jak to drobne ciałko, które delikatnie złożył w kołysce.
Tej nocy został ojcem. Dziecko, którego nie pragnął, urodziło się z krzykiem i rozwartymi oczętami wpatrywało się w mroźną ciemność. Było pomarszczone i brzydkie, z kępką kruczoczarnych wilgotnych włosów na główce. Kiedy Ravna złożyła Mikkalowi niemowlę w ramiona, poczuł nagły przypływ czułości. Matka chłopczyka nawet nie chciała go dotknąć.
Sigga o mały włos nie przypłaciła porodu życiem. Cały dzień wiła się w bólach, a w ulotnych chwilach ulgi dyszała taką wściekłością, że piana występowała jej na wargi.
Mikkal trzymał się od żony z daleka. Ich wzajemne przywiązanie wypaliło się już dawno. Teraz potrafili się tylko ranić. Mężczyzna zdawał sobie sprawę, że to jego wina, ale nie mógł zdobyć się na współczucie. Cierpienie Siggi go nie dotyczyło. Rodziła wprawdzie jego dziecko, tego był pewien, ale nie poczęli go z miłości. Mikkal najchętniej wyrzuciłby z pamięci tamten wieczór.
Ravna nie kryła złości, kiedy przyszła po niego.
– Nie musisz tak jawnie okazywać, że między wami źle się dzieje – powiedziała z niezwykłą jak na nią surowością. Wprawdzie nie darzyła Siggi wielką estymą, ale tym razem wzięła stronę synowej. Zmierzyła Mikkala ostrym spojrzeniem. – Sigga odchodzi od zmysłów. Nie wiem, czy zdoła urodzić. Nie wiem, czy przeżyje.
Mężczyzna miał ciętą odpowiedź na końcu języka, ale zdusił ją w sobie i ruszył za matką. Weszli do chaty, w której leżała Sigga. Jakaś obca kobieta omiotła go wzrokiem. Mężczyźni nie mieli zwykle przystępu do rodzącej, ale tym razem kobieta nie ośmieliła się sprzeciwić woli Ravny. Matka Mikkala nie była wysoka, ale odznaczała się silnym charakterem.
Mikkal stał się świadkiem narodzin syna, nie odrywał wzroku od szeroko rozwartych oczu żony. Sigga zachowała jasność umysłu przez kilka chwil po przyjściu dziecka na świat.
– Poczęty z nienawiści – zdołała wykrztusić. – Niech umrze przeklęty.
Dziecię przeżyło kilka minut w ramionach ojca.
W jedną noc Mikkal doświadczył narodzin i śmierci potomka.
Sam nie potrafił umrzeć. Pragnął śmierci, siedział z nożem przyciśniętym do pulsującej tętnicy, ale nie wykrzesał z siebie dość odwagi, by nacisnąć ostrze.
Ubrał chłopczyka i położył w kołysce. W tej kołysce sam kiedyś sypiał, spała w niej jego siostra Laila, której nie dane było dorosnąć. Leżał w niej Ailo, najstarsze dziecko Mikkala i Siggi.
Teraz w kołysce spocznie młodszy synek.
Skuta lodem ziemia nie pozwalała na pochówek, a do wiosny zostało kilka miesięcy. Mikkal nie chciał grzebać niemowlęcia w śniegu z obawy, że padnie pastwą dzikich zwierząt.
Miał zamiar wciągnąć kołyskę na najwyższe drzewo w okolicy, by żaden drapieżnik nie naruszył drobnego sztywnego ciałka, i osłonić je przed dziobami ptaków. Wiosną pochowa je w ziemi.
Mikkal wiedział, że niełatwo o takie drzewo na północy, ale zamierzał je znaleźć, choćby musiał wędrować całą zimę. Nie miał innego celu w życiu.
Na nic więcej nie liczył. Niczego więcej nie pragnął.
Długą mroźną noc Mikkal wpatrywał się w nicość i ani na chwilę nie powędrował myślami do tej, która wypełniała każdą cząstkę jego dorosłego życia.
Przez całą noc nie pomyślał o Raiji.
Po raz pierwszy czuł w sobie miłość i czułość do kogoś innego niż Raija.
Pokochał swoje dziecko w krótkiej chwili jego życia.
Nikogo więcej nie pozwolono mu kochać. Zobaczyli go o poranku. Niebo pokryło się czerwienią, kiedy Mikkal ruszał w drogę. Nikt nie słyszał, jak zaprzęga renifera, nikt nie wiedział, dokąd zmierza. Ale domyślali się, widzieli zawiniątko na saniach.
Ravna nie skrywała niepokoju. Nigdy dotąd nie widziała go takim jak tej nocy, choć czułe oczy matki śledziły rozwój syna od dziecięctwa po wiek męski.
Oziębłość Mikkala raniła matczyne serce. W tej strasznej chwili los Siggi budził w niej litość i współczucie, zaś Mikkal bez słowa opuścił żonę, gdy dziecię wyzionęło ducha. Z bezwładnym ciałem synka w ramionach odwrócił się do Siggi plecami.
Ravna dostrzegła spojrzenie, które Sigga mu posłała. Wiedziała też, że gorzkie słowa, które synowa rzuciła za wychodzącym, były szczere. I tkwiło w nich ziarenko prawdy, a to bolało Ravnę najbardziej.
Mikkal nie pojawił się już tej nocy. Nie obeszłoby go, gdyby Sigga umarła. Nawet o nią nie zapytał. Ravna nie poznawała tego chłopca, którego kochała nad życie i wychowała jak umiała najlepiej. Tkwiły w nim pokłady dobra, teraz skryte głęboko. Z całą jaskrawością ukazały się przywary syna, które ją drażniły.
Ravna nie wiedziała, czy dorosły Mikkal wart jest jej miłości. Stan Siggi się pogorszył. Majaczyła, zlana potem jak w gorączce, szczękała zębami. Śmiała się i płakała na przemian, doprowadzając się na skraj wyczerpania. Czterech par rąk nie starczało, by uspokoić targane konwulsjami ciało.
Serce Ravny krwawiło.
Mikkal zamienił się w małą kropkę na tle wznoszącego się dumnie skalistego zbocza. Był równie zimny jak śnieg pod jego stopami. I zbyt dorosły, by dostać burę od matki.
Ravna westchnęła. Ailo nie może się dowiedzieć o niczym. Chłopiec nie powinien cierpieć tylko dlatego, że rodzice utracili wzajemną miłość. W końcu jest babką, zajmie się wnukiem.
Przez trzy dni Mikkal nie oszczędzał ani siebie, ani zwierzęcia. Parł w głąb lądu poprzez morze kopnego śniegu. Przez trzy dni nie myślał o niczym innym, nawet w rzadkich chwilach niespokojnego snu stawał mu przed oczyma ten sam obraz. Musiał znaleźć miejsce na wieczny spoczynek dla syna.
Kiedy zdołał to uczynić, rozbił namiot, rozpalił ognisko i rozpłakał się. Miejsce było ustronne, leżało z dala od szlaków na letnie pastwiska, ale Mikkal nie wątpił, że potrafi ponownie je odnaleźć. Zapamiętał każdy szczegół okolicy, najdrobniejsze wzniesienie pod bezkresną pokrywą śniegu.
Wybrał brzozę przygiętą pod naporem wschodnich i północnych wiatrów. Stała nieopodal rzadkiego zagajnika, który wyciągał czarne, nagie palce ku niebu, jakby mu urągał.
Gruby pień świadczył o tym, że brzoza przeżyła więcej zim niż Mikkal. Pochyliła się, ale nie dała się złamać.
Doskonale nadawała się do tego, do czego ją wybrał.
Mróz utrwalił niewinny wyraz twarzy dziecka. Z przymkniętymi powiekami wyglądało, jakby spało.
– Zostawię cię tutaj, Matti – powiedział chrapliwie Mikkal. Trzymał kołyskę w ramionach, czułym wzrokiem pieszcząc twarzyczkę chłopca, którą on tylko miał zapamiętać. – Spoczniesz tutaj, blisko nieba. – Poczuł, jak żal chwyta go za gardło. Zmrużył oczy, w podmuchach kąsającego wiatru łzy nieomal go oślepiły. – Wrócę wiosną. Wiosną pochowam cię w ziemi. Do tego czasu będziesz pod opieką gwiazd, mój Matti.
Imię znał od początku. Kiedy wziął w ramiona nowo narodzone dziecię, nie wahał się ani chwili. Jego syn miał na imię Matti.
Dopiero teraz, zostawiając martwe ciało syna na pustkowiu, Mikkal zrozumiał, skąd brała się ta pewność. W te dni pełne bólu jakby o niej zapomniał, ale ona zawsze przy nim była. W jego pamięci nie mogła umrzeć.
Imię Matti nosił młodszy brat Raiji.
Mikkal starał się odsunąć tę myśl. Raija znaczyła cierpienie, a on dość już cierpiał.
Zacisnął zęby i wdrapał się na brzozę. Był silny, więc wspinaczka nie sprawiła mu żadnych trudności, lecz nigdy dotąd nie czuł takiego ciężaru na duszy. Zgrabiałymi palcami owiązał rzemienie wokół gałęzi. Matti będzie bezpieczny, nie padnie łupem dzikich zwierząt. Dla Mikkala chłopczyk nie całkiem umarł. Nie wiedział, jakimi przymiotami natura miała obdarzyć jego dziecko, ale wyobraźnia podsuwała mu cudowne obrazy syna. Nikt nie zastąpi mu tego chłopca, którego utracił.
Spędził pod drzewem resztę dnia. Kiedy zapadł zmierzch, zwinął namiot, zaprzągł renifera do sań i ruszył w kierunku obozu nad morzem. W głowie miał pustkę.
Na skraju brzeziny Mikkal zostawił cząstkę siebie. Na własny użytek nazywał to cząstką własnej duszy.
Obóz przywitał go milczeniem. Nikt nie zapytał o powód nieobecności. Domyślali się i taktownie okazywali szacunek żałobie Mikkala.
Na Ravnę zrzucili obowiązek zdania synowi relacji z wydarzeń. To ona musiała opowiedzieć Mikkalowi o obawach, które czuli, i smutku, który ich napełnił, kiedy złe przeczucia stały się rzeczywistością. Mikkal nie zdziwił się, ujrzawszy Ailo u babki.
Sigga była osłabiona, przeżyła przecież ciężkie chwile. Pewnie jeszcze nie wróciła do sił, skoro Ravna zajęła się wnukiem. Sigga nigdy nie była twarda, pomyślał z nutą goryczy, nie potrafiłaby wieść takiego życia jak Raija. Nie umiała stawić czoło przeciwnościom losu.
– Zawsze uciekasz, kiedy najbliżsi cię potrzebują. – Rawna kochała swe jedyne dziecko, ale nie była ślepa na jego słabości.
– Uciekam? – rozgniewał się Mikkal. Zdążył zrzucić sztywne od lodu futra i właśnie przeciągał przez głowę miękki skórzany kaftan. Mięśnie na obnażonych ramionach zacisnęły się w stalowe sploty.– Uciekam? – powtórzył zdumiony i obciągnął kaftan. Przeczesał włosy palcami, nie patrząc na matkę. Może jednak gnębiły go wyrzuty sumienia? – Musiałem znaleźć miejsce spoczynku dla zmarłego syna. To nazywasz ucieczką, matko?
Ravna obrzuciła go długim spojrzeniem.
Kiedy w kącikach oczu syna pojawiły się zmarszczki? Wciąż był młody, ale rysy twarzy nie mówiły prawdy o wieku Mikkala. W pociemniałych oczach, miodowej barwy jak oczy kruka, kryły się łzy, które nigdy nie popłynęły, żal bowiem był zbyt wielki na płacz. Ravna znała prawdę o losie syna. Wiedziała, dlaczego oblicze wykrzywia mu grymas bólu. życie nauczyło ją jednak, że nie należy dusić zgryzoty w sercu.
– To była ucieczka, Mikkal – odrzekła spokojnie. – Mów, co chcesz. Sigga nie zasłużyła na to. Nie zawsze była dla ciebie sprawiedliwa, ale nie zasłużyła na takie traktowanie.
– Sigga? – W głosie Mikkala pobrzmiewało ironiczne niedowierzanie.
– Potrzebowała cię.
Ton jego głosu nie zmienił się.
– Ona? Od dawna mnie nie potrzebowała.
– Tak właśnie sądzisz – Ravna pokiwała głową. – Nie rozmawialiście ze sobą? Nie próbowaliście się zrozumieć? Tak prawdziwie? – Nie czekając na odpowiedź, ciągnęła: – Cały czas szukałeś w niej wad, a ona starała się być szczęśliwa, poddając się twej woli. Aż do chwili kiedy zrozumiała, że stara się na próżno. Nigdy jej nie pragnąłeś. W waszym związku nie było ciepła. żadne z was nie odważyło się wzniecić żaru w sercu.
– Więc dlaczego uważasz, że teraz to możliwe? – spytał wzgardliwie. – Mam wrażenie, że twoje kazanie zakończy się morałem.
Ravna ponownie pokiwała głową. Z jej oczu wyzierał bezgraniczny smutek.
Przez ułamek sekundy w Mikkalu zbudziła się nadzieja, poczuł gorący dreszcz na plecach. Może Sigga umarła? Dlaczego matka mówi o niej w ten sposób? Czemu ludzie powitali go takimi dziwnymi spojrzeniami?
W następnej sekundzie pożałował tej myśli. Była zła. Nie wolno cieszyć się z czyjejś śmierci. Tyle tylko, że odruch nadziei był prawdziwszy niż żal.
– Nie możecie już naprawić krzywd, które sobie wyrządziliście – powiedziała Ravna z ociąganiem.
Wahała się, rzucała ukradkowe spojrzenia na pogrążonego we śnie Ailo. To, co zamierzała powiedzieć, nie było przeznaczone dla jego uszu. – Sigga przestała być sobą.
Mikkal odetchnął. Z przerażeniem uświadomił sobie, że życzył żonie śmierci.
– Co masz na myśli? – spytał nieswoim głosem.
– Jest… zwichnięta…
Mikkal wciąż nie rozumiał:
– Zwichnięta? Co to, u diabła, znaczy?
Ravna nabrała powietrza i raz jeszcze spojrzawszy na śpiące dziecko, dodała z nagłą pasją:
– Zwichnięta. Obłąkana. Postradała zmysły, Mikkal.
Mężczyzna bezgłośnie powtórzył słowa matki, jakby jej nie dowierzał.
– Do diabła! Wyrażaj się jaśniej, matko!
Ravna nie skarciła go za tak niestosowne słowa.
– Zaczęła majaczyć po porodzie…
– Bredziła, rodząc – przerwał jej Mikkal. – Sigga ma bujną fantazję. Na swój sposób zawsze była pomylona.
Ravna udała, że go nie słyszy.
– Po twoim wyjeździe przez trzy dni nie mogła dojść do siebie, ledwo trzymała się na nogach. Następnej nocy doglądająca jej kobieta zasnęła. Sigga wyszła z namiotu boso, prawie naga, zlana potem.
Ravna musiała zaczerpnąć tchu.
– Przypadek sprawił, że ją dostrzegliśmy i zaprowadziliśmy do namiotu. Mogła umrzeć, Mikkal. Szukała dziecka. Mówiła, że Raija ukradła jej dziecko…
– Przecież widziała jego martwe ciało! – jęknął bezsilnie Mikkal. – Była przy śmierci chłopca. Przeklęła go.
– Nie o to dziecko chodzi – tłumaczyła łagodnie Ravna. – Ona myślała, że Raija zabrała jej Ailo.
Mikkal zamknął oczy i położył się na derkach rozpostartych na podłodze.
– Coś jeszcze? – spytał. – Musi być jeszcze coś, skoro nazwałaś ją obłąkaną.
Było.
Sigga nie zapadała w sen. Szeroko rozwartymi oczyma wpatrywała się w świat, którego nikt poza nią nie widział. W tym świecie przeżywała ponure koszmary. Nie opowiadała o nich, ale z rozmów, jakie prowadziła z widziadłami, można się było domyślać najgorszego.
Lęk największy i największa nienawiść wiązały się z Raiją. Sigga targowała się ze złymi mocami, by oddały Raiję śmierci. Błagała je, by wróciły jej syna.
– Nie pokazaliście jej Ailo?
– Nie poznała go. Powiedziała, że to nie jej syn. że sprzyjamy tamtej.
– Wielkie nieba!
Mikkal spuścił wzrok. Nie chciał, by matka widziała jego łzy.
– Jest nieobliczalna – ciągnęła Ravna. – Jeśli zostawić ją bez nadzoru, wymyka się na poszukiwania dziecka. Nie dba o ubiór, nie dba o siebie. Karmi się nienawiścią… Ukradła nóż Aslaka, żeby zabić Raiję własnymi rękoma, skoro nikt inny nie chce tego zrobić…
Mikkal potrafił wyobrazić sobie, co by się stało, gdyby Sigga spotkała jakąś kobietę podobną do Raiji.
– Nie powstrzymałbym jej – przyznał zduszonym głosem. – Nie znam słów, które by ją przekonały. Dawno straciła do mnie zaufanie. Mógłbym jej pilnować, ale nie powstrzymałbym jej przed niczym.
Ravna milczała. Mikkal sam musiał dokonać obrachunku z sumieniem.
– Nie powstrzymałbym – powtórzył. – A teraz cóż mi pozostaje? Sigga nienawidzi Raiji, nic na to nie poradzę. Jest zazdrosna o marzenia.
– Raija nigdy nie była dla ciebie wyłącznie marzeniem – stwierdziła rzeczowo Ravna. – Nie okłamuj sam siebie. Zazdrość Siggi jest uzasadniona.
– Gdzie jest teraz? – Mikkal szybko zmienił temat rozmowy.
– Przenieśli jej namiot bliżej jurty Pavvy. Rodzina się nią zajmuje, nawet na chwilę nie wolno spuścić jej z oczu. Ailo jest u mnie. Powiedziałam mu, że matka zachorowała. Nie powinien ujrzeć jej w takim stanie…
Mikkal też nie chciał, ale poczucie obowiązku kazało mu ruszyć do namiotu Pavvy. Smuga dymu nad jurtą świadczyła, że czuwano.
Aslak, szwagier Mikkala, siedział u siostry. Rzeźbił w kości renifera. Na widok Mikkala udał zdumienie.
– To ty? – wykrzyknął, kierując nań spojrzenie zielonych oczu.
Mikkal dostrzegł w nich ironię. Bez słowa przycupnął koło Siggi. Leżała twarzą do ściany namiotu. Ktoś niezdarnie zaplótł jej włosy i widok niezgrabnego warkocza na wąskich plecach napełnił Mikkala wzruszeniem. Przełknął ślinę i dotknął nagiego ramienia żony. Ostrożnie wymówił jej imię. Sigga, która doprowadzała go do ostateczności kąśliwymi docinkami, wyglądała w tej chwili tak bezbronnie.
Poczuwszy jego dotyk, Sigga raptownie usiadła.
Drżąc na całym ciele, wbiła w Mikkala szklisty wzrok, ale zdawała się go w ogóle nie dostrzegać. Przycisnęła skórzaną derkę do piersi, jakby chciała się osłonić przed niewidzialnymi napastnikami.
– Moje dziecko? – pisnęła głosem małej dziewczynki. Kiedyś, całą wieczność temu, nią była. – Znaleźliście moje dziecko? Czy ona nie żyje?
Mężczyźni nie odzywali się.
– Czy nikt nie może jej zabić? – ciągnęła żałośnie. – Ma moje dziecko. Ukradła moje dziecko… – Głos Siggi rozpłynął się w jękliwym zawodzeniu, ale nie uroniła ani jednej łzy.
Nigdy dotąd Mikkal nie czuł się równie bezradnie. Cóż miał począć? Co mógł zrobić? Nawet nie znalazł w sobie dość odwagi, by jej ponownie dotknąć.
Aslak odsunął go na bok łagodnie, choć zdecydowanie i objął drżące ramiona siostry. Zaczął przemawiać do niej spokojnym głosem jak do dziecka, używając słów, które nie niosły żadnego znaczenia, lecz dawały ukojenie.
Kiedy ucichła, Aslak podał jej kilka łyżek zupy z drewnianej miski. Sigga przełknęła posłusznie, choć grymas na jej twarzy świadczył o tym, że płyn nie należy do najsmaczniejszych. Potem Aslak położył ją na posłaniu i przykrył futrami.
– Mikstura twojej matki – wyjaśnił, kiedy wycofali się w drugi koniec jurty. – To ją uspokaja. Nie zasypia wprawdzie, ale cichnie.
Mikkalowi zaschło w ustach. życzył jej śmierci i Sigga na swój sposób umarła. Tylko, że nie tak to sobie wyobrażał. Tak było dużo gorzej.
Śmierć oznacza koniec. Szaleństwo to odroczenie, przekręcenie klingi noża tkwiącego w ranie.
– To może trwać wieki całe, rozumiesz? – Głos Aslaka tchnął spokojem. Zdążył już przyzwyczaić się do tej perspektywy.
Mikkal skinął głową, choć wciąż jeszcze nie otrząsnął się z szoku. Rozumiał. Sigga mogła tkwić w stanie otępienia przez wiele lat.
Ta myśl zmroziła mu serce.
Co będzie ze mną? przemknęło mu przez głowę. Jestem młody. Mam spędzić resztę dni z żywym trupem?
– Chcemy, żebyś zaopiekował się Ailo – ciągnął Aslak. – Już o tym rozmawialiśmy, Anders, ojciec i ja.
Tak będzie najlepiej.
Mikkal spojrzał na towarzysza z niedowierzaniem. Aslak był młodszy od niego o dwa lata, ale wydał mu się rozsądniejszy i bardziej doświadczony. Zresztą nie po raz pierwszy.
W wąskich oczach Aslaka pojawił się dziwny blask.
– Nie musisz udawać, nie musisz kłamać. Wasz związek umarł, zanim zdążył się narodzić. W takim stanie będzie ci kulą u nogi.
– Jest matką Ailo – wychrypiał Mikkal. – I mimo wszystko moją żoną…
Aslak roześmiał się ponuro.
– Nie okłamuj sam siebie. Za późno na wyrzuty sumienia, Mikkal. Ty też ponosisz winę za to, co się stało, oboje zgotowaliście sobie ten los. Ale żal do ciebie nic nie zmieni. Zajmiemy się nią, jest jedną z nas. Zwalniamy cię z obowiązku, uwalniamy cię od niej. Dla ciebie umarła, od tej chwili przestaje być twoją żoną. Zaopiekuj się Ailo, więcej nie żądamy. Jesteś wolny.
Mikkal otworzył usta, ale nie wydał z siebie ani jednego dźwięku.
Aslak był poważny.
– Tak będzie – rzekł z naciskiem. – Rozmawialiśmy o tym. Sigga już cię nie potrzebuje, zaopiekujemy się nią. Jeśli kiedyś wróci do zdrowia… – Wzruszył ramionami, dając Mikkalowi do zrozumienia, że w to wątpi, ale zostawia mu uchyloną furtkę.
– Zgadzam się. – Mikkal nie poznał własnego głosu. Więcej nie zapamiętał z tego, co mówił Aslak. Ocknął się dopiero po wyjściu z namiotu.
Jak pijany włóczył się po okolicy, nie wierząc w to, co się stało.
Zdjęto mu z ramion ciężar. Był wolny.
Nie związany z Siggą. Wolny.
Więc dlaczego czuł się jak więzień? Dlaczego czuł się tak podle?
Wolny.
Alta.
Tęsknota chwyciła go za serce. Niebo widziało jego rozpacz i pragnienie.
Raija nie mieszkała już w Alcie. Ruszyła na wybrzeże, nie wiedzieć dokąd. Nie znajdzie jej, nie powie o wolności.
Zdjęto mu okowy, ale wciąż czuł ich ciężar. Był wolny, ale nie zapłacił jeszcze swojej ceny.
Mikkal ruszył do namiotu. Musi zająć się Ailo. Uczyni to niechętnie, ale to właśnie stanowi część ceny. Dwa słowa kołatały mu się w głowie. Dwa słowa, które oddawały jego obecne położenie.
Okowy wolności.
Rozdział 2
Przygotowywali się do wiosny, kiedy przybyła. Kobieta z zachodu. Mikkal wpatrywał się z napięciem w punkt na horyzoncie. Utajona tęsknota wybuchnęła ze zdwojoną siłą.
Raija.
Rozsądek podpowiadał mu, że to nie ona. Z takiej odległości nie potrafił nawet stwierdzić, czy to kobieta, czy mężczyzna. Poczuł nerwowy ucisk w żołądku, spotniały mu dłonie. Co chwila odwracał wzrok ku czarnej kropce, która rosła, zbliżając się ku nim przez stopniały śnieg.
Jedna myśl kołatała mu w głowie. Jedno imię.
Raija.
– To kobieta! – krzyknął Aslak, który dłużej już nie potrafił skrywać ciekawości.
Postać zbliżyła się na tyle, że dostrzegli długie jasne loki wystające spod czapki.
– Skąd tu, do diaska, wzięła się kobieta? – ciągnął Aslak, przekrzywiając z zadziwieniem głowę.
– Przyszła – odrzekł rzeczowo Mikkal. Nadzieja przyprawiła go o szybsze bicie serca, ale teraz puls z wolna wracał do normy. Mimo nienaturalnej suchości w gardle starał się nadać głosowi zwykłe brzmienie.
W pierwszej chwili, kiedy stanęła w morzu światła zachodzącego słońca, nie dostrzegł barwy jej włosów. Widział jedynie długie kosmyki powiewające na wietrze.
Nadzieja zamieniła się w pewność.
I zaraz stopniała jak wiosenny śnieg. To nie była ona, tylko wytwór fantazji. Nie mogła bardziej różnić się od Raiji. Mikkal wrócił do równowagi.
Kobieta nie była drobnej budowy, choć niewątpliwie zimowe odzienie nienaturalnie ją pogrubiało. Jakby to określił Aslak, kawał baby. Miała jasne włosy rozdzielone nad środkiem szerokiego czoła, białe, niemal niewidoczne brwi, ruchliwe oczy, niebieskie jak niebo w chłodny wiosenny dzień. Szerokie usta i pulchne policzki. Wysoka jak na kobietę, wyższa od Mikkala.
Nie była ładna, ale miała w sobie coś; obaj od razu to dostrzegli. Nie budziła w nich uczuć opiekuńczych, nie była jak delikatny kwiat, który trzeba chronić przed przymrozkami. Dość pospolita w porównaniu z większością kobiet, brzydka nawet, jeśli równać ją z Raiją, co Mikkal uczynił zupełnie nieświadomie. A jednak poruszyła w nim jakąś czułą strunę, kiedy zatrzymała się przed nimi i z impetem zrzuciła chlebak z kory brzozowej wprost pod nogi Mikkala.
– Nareszcie widzę ludzi! – powiedziała z ulgą. Głos miała równie mocny jak ciało.
Zdjęła rękawicę i kanciastą dłonią o krótkich palcach przetarła spocone czoło.
– Myślałam, że już nie spotkam żywej duszy – ciągnęła, przypatrując się obu mężczyznom krytycznie.
– Skąd idziesz? Zabłądziłaś?
W spojrzeniu, które posłała Aslakowi, kryła się mądrość. I zdziwienie jego naiwnością.
– Nie takam znów głupia, by zabłądzić. A może tak wyglądam? O, nie, mój chłopcze, nie zabłądziłam. Mój mąż mnie przegnał. Poszedł po prostu w swoją stronę, wprzód objaśniwszy, co mi zrobi, jeśli podążę jego śladem. Wybrałam więc przeciwny kierunek, licząc, że w końcu kogoś napotkam. – Wzruszyła ramionami. – I się nie przeliczyłam.
– Wygnał cię? – spytał podejrzliwie Mikkal.
– Znalazł mnie z innym mężczyzną – rzuciła swobodnie. – W dość niedwuznacznej sytuacji. Skłonność do wybaczania jest mu obca, więc przepędził swą małą żonkę…
Na dźwięk słowa „mała” Mikkal uniósł kąciki ust. W jego oczach musiał pojawić się wyraz dezaprobaty, kobieta bowiem pospieszyła z wyjaśnieniami.
– Nie żałuję tego, co zrobiłam. Mój mąż to stary wieprz. Tylko on sam wie, z iloma spał. No, ale w końcu to mężczyzna… – Nabrała tchu. – Poza tym jest starszy ode mnie o dwadzieścia lat, więc nie płaczę, że się go pozbyłam. Mam na imię Inga.
Mężczyźni przedstawili się, ale żaden z nich nie poświęcił przybyszce więcej uwagi. Uznali, że wkrótce ruszy swoją drogą, a nie zwykli byli mieszać się do cudzego życia.
Źle ją ocenili. Inga postanowiła zostać z nimi na dłużej. Rozmowa z Ravną utwierdziła ją w tej decyzji.
Mikkal nie był zadowolony. Inga obudziła w nim jakiś niepokój. Bał się, że to nieprzyjemne uczucie będzie mu towarzyszyć, jeśli kobieta zadomowi się u nich na dobre.
– Nie możemy jej zabrać – rzekł stanowczo do matki, kiedy zostali sami.
– Dlaczego? – Ravna spojrzała ostro na syna. – Przyda się para rąk do pracy. Z Siggi nie ma już żadnego pożytku, a Inga sprawia wrażenie pracowitej. Z miejsca ją polubiłam. Może zamieszkać ze mną, często doskwiera mi samotność.
Mikkal westchnął.
– A więc historia się powtarza? Sprawiłaś sobie nową córkę? Tym razem w nic mnie nie mieszaj. Nie omotasz mnie pajęczyną swoich marzeń, nie zrobisz z Ingi synowej! Nic jej do nas. Nie potrzeba nam rozwiązłych kobiet.
Ravna milczała długo.
– Nie spodziewałam się usłyszeć z twoich ust słów o przyzwoitości – wycedziła oskarżycielsko.
Przez następne dni Mikkal unikał Ingi, wmawiając sobie, że nie kryje się w tym nic nienaturalnego. Dlaczego miałby przestawać z kobietą, której nie lubi? Irytowała go niepomiernie, w każdym jej geście i czynie dostrzegał coś wyzywającego. Jej siła i pewność siebie przypominały Mikkalowi, że Raija odznacza się tymi samymi przymiotami charakteru, a to porównanie wydawało mu się nie na miejscu. Ta brzydka, niezdarna istota miałaby rywalizować ze zwiewną, drobną Raiją, która sprawiała, iż słowo „kobieta” stawało się niemal święte?
Poza tym zajęła się Ailo, przejęła rolę matki, choć jej o to nie prosił. I dobrze się z niej wywiązywała, nie mógł jej nic zarzucić. Jak na rozwiązłą kobietę, była zadziwiająco obowiązkowa.
Sigga nie chciała widzieć syna, a zresztą Mikkal bał się zostawiać chłopca w towarzystwie matki. Była coraz bardziej zwichnięta. Zwichnięta – przyzwyczaił się tak właśnie określać jej stan. Nienawiść do Siggi zdążyła się w nim wypalić na tyle, że słowo „obłąkana” sprawiało mu ból.
Teraz, kiedy zdołał się uwolnić od żony i zrzucić z siebie odpowiedzialność za jej postępki, zaczął dostrzegać dobre strony ich związku. Gdyby Sigga była taka jak dawniej…
Nie darzyliby się wielką miłością, ale mogliby jakoś ułożyć sobie życie. Teraz na to za późno.
Ailo czuł się bardzo związany z matką, Sigga kochała go zaborczo. Ravna nigdy nie zdobyła zaufania chłopca, Mikkal zaś przestał się starać, przeżywszy pierwsze rozczarowanie. Nie zamierzał błagać własnego syna o cokolwiek.
Inga zastąpiła mu matkę, zdołała wślizgnąć się do zakamarków duszy Ailo, do których nikt inny nie miał dostępu.
Mikkal nie chciał się przyznać, że go to zadziwia i przyprawia o zawiść. Łatwo było darzyć Ingę antypatią. Łatwiej za każdym razem, gdy osiągała coś, co leżało poza zasięgiem jego możliwości.
Zaczęli wędrówkę na letnie pastwiska, harując od świtu do zmroku. Mikkal nie narzekał, praca męczyła ciało i duszę, przepędzała natrętne myśli. Nie była tylko lekarstwem na marzenia senne.
Zmuszał się do czuwania. Gnali stado na wschód, ku znanej ziemi, z którą wiązały go gorzkie i słodkie wspomnienia. Kiedy pewnej nocy płachta namiotu odchyliła się, pomyślał, że to Aslak przyszedł dotrzymać mu towarzystwa.
To była Inga.
Mikkal zdumiał się tak mocno, że zapomniał języka w gębie. Nie zdobył się nawet na słowa powitania.
Inga usiadła, nie pytając o pozwolenie. Bez cienia lęku zajrzała Mikkalowi w oczy.
– Nie lubisz mnie?
Choć Inga nadała słowom ton pytania, wcale nie spodziewała się odpowiedzi.
– Nie za bardzo – odrzekł Mikkal tylko po to, by ją zirytować.
– Jesteś szczery. Cenię szczerość u mężczyzn.
Mikkal lekceważąco wzruszył ramionami. Nawet na nią nie spojrzał.
– Nie obchodzi mnie, jakich mężczyzn lubisz, a jakich nie.
Ku jego rosnącemu rozdrażnieniu, Inga roześmiała się. Nie wyglądała na zbitą z tropu.
– Może powinno cię to obchodzić – stwierdziła, poważniejąc. Jej wzrok zdradzał, co kryje się za tą dwuznacznością.
– Nie potrzebuję kobiety – zbył ją brutalnie. Wzdrygnął się na myśl, że miałby jej dotknąć. – Zwłaszcza takiej, która oddaje się pierwszemu lepszemu – dodał jadowicie. Sprawiło mu satysfakcję, że mógł ją zranić.
Inga nie wpadła w złość. Nie wstała, nie rzuciła się na niego z pięściami.
Nie była Raiją.
– Jesteśmy do siebie bardziej podobni, niż ci się zdaje, Mikkalu Persenie – powiedziała. Rozmyślnie użyła znienawidzonej przez niego norweskiej wersji nazwiska. Chciała go poniżyć. – Mamy ze sobą wiele wspólnego – ciągnęła łagodnie. – Słucham plotek. Nie jesteś bez winy, że Siggę spotkał taki los. Nie tylko ja sypiałam w cudzym łóżku.
Mikkal bezsilnie zacisnął pieści. Z trudem powstrzymał się, by jej nie uderzyć.
– To co innego – syknął przez zaciśnięte zęby. – To nie to samo co… łajdaczenie się!
Inga podniosła się powoli i obrzuciła go przeciągłym spojrzeniem. Mikkal zniósł je z trudem. Czy ta przeklęta kobieta zamierzała tu zostać? Miał siłą wyrzucić ją z namiotu?
– Nie masz prawa tak mówić – powiedziała po chwili, która Mikkalowi wydała się wiecznością. – Nie masz prawa mnie osądzać. Dajesz się zwodzić pozorom.
Wyszła. Wyprostowana jak struna.
Mikkal poczuł niesmak w ustach. Nie pojmował kobiet.
Wtedy znalezienie odpowiedniego miejsca zajęło Mikkalowi trzy dni. Teraz dopiero po czterech dotarł do rozgałęzienia szlaku. Stado opóźniało marsz.
I tym razem odłączył się bez słowa. Nie przejmował się takimi błahostkami, a oni go rozumieli. Potrzebowali jego silnych rąk, sprawnego i pracowitego ciała, ale rozumieli, że musi ich opuścić. Nie czynili mu wyrzutów, tylko podzielili się dodatkowymi obowiązkami.
Jedynie Inga zadawała pytania. Zwróciła się do Andersa, młodszego brata Siggi. Aslaka pominęła. Aslak gotów był bronić Mikkala we wszystkim, co ten przedsięwziął, zaś Anders zawsze miał własne zdanie. Tym razem nawet Anders stanął w obronie Mikkala i Inga w końcu zrozumiała dlaczego. Opóźniał marsz, może o cały dzień, ale nie mógł postąpić inaczej.
Zapadł zmrok, we wschodnim Finnmarku wstała szarawa wiosenna noc. Powietrze było wilgotne, wciąż miało posmak zimy. Woda w kałużach ścinała się lodem, a zaspy śnieżne uczepione porośniętego wrzosem wzgórza zdawały się lekceważyć nadejście nowej pory roku.
Noc przeszła w mroźny blady poranek.
Ravna podsyciła ogień na palenisku. Jej pomarszczona twarz wyrażała zaniepokojenie. Rzucała wokół nerwowe spojrzenia, podbiegała co chwila do wyjścia, zrywała się na każdy dźwięk.
Nie odezwała się jednak, nie powiedziała ani jednego złego słowa o synu.
Inga bardzo ją polubiła, przyszło jej to zresztą bez trudu. Ravna promieniowała matczynym ciepłem, którym zjednywała sobie ludzi. Nie sposób było nie darzyć jej sympatią.
Niepokój Ravny napawał Ingę troską. Mikkal miał powód, by ich opuścić, ale nie powinien okazywać lekceważenia współtowarzyszom. żywych stawiać trzeba przed umarłymi. Matka kochała go, a on przysparzał jej siwych włosów.
– Pójdę go poszukać – rzuciła impulsywnie Inga.
Ravna sprzeciwiła się.
– Nie musisz tego robić przez wzgląd na mnie – powiedziała. – Nie lękam się o niego. Da sobie radę. Jest dorosły, sam odpowiada za swoje postępki.
Ravna miała wiele argumentów, ale Inga już podjęła decyzję. Łagodnie potrząsnęła głową.
– Pójdę – uśmiechnęła się kwaśno i zaczęła się ubierać. – Dasz sobie radę z Ailo. Mikkal jest gdzieś w pobliżu, pewnie kieruje się już do nas. Wrócę, jeśli się na niego nie natknę. Nie będziecie musieli mnie szukać.
Mniej więcej znała kierunek, pomógł jej instynkt. Po paru godzinach trafiła na skraj zagajnika, nad którym unosiła się smużka dymu.
Mikkal siedział nieruchomo przy ognisku. Nigdy jeszcze Inga nie widziała człowieka pogrążonego w tak głębokiej apatii.
Wyruszyła z obozu, kipiąc gniewem, lecz teraz nie mogła czynić mu wyrzutów. Nie mogła dobijać leżącego.
Poszarzał na twarzy, łzy zostawiły wyraźne ślady na kanciastych policzkach. Miał zaczerwienione oczy. Nie usiłował tego ukryć, tak jak uczyniłby każdy inny mężczyzna na jego miejscu.
Uniósł głowę i spojrzał na nią zamglonym wzrokiem. Złość Ingi stopniała w jednej chwili. Zapragnęła przytulić go i ukoić, ale nie uczyniła tego. Upadła przed nim na kolana. Za nic w świecie nie zdobyłaby się na to, by objąć go ramionami.
– Znalazłeś to, czego szukałeś?
Mikkala nie zdziwiła miękkość głosu Ingi. Tak jak nie zdziwiło go jej przyjście.
– Znalazłem – odrzekł zachrypniętym głosem – i nie znalazłem. – Ruchem głowy wskazał za siebie.
Inga podniosła się.
Zobaczyła kołyskę, przykrytą rozszarpaną na strzępy skórą, i przez ułamek sekundy to, co skrywało się pod nią. Potem zacisnęła powieki i odwróciła się gwałtownie. żołądek podszedł jej do gardła, ale nie zwymiotowała. Musiała się opanować. Dla Mikkala.
Usiadła przy nim tyłem do kołyski.
W pytaniu bezwiednie użyła właściwego słowa na znalezisko Mikkala.
To.
– Los drwi ze mnie – powiedział po dłuższym milczeniu. – Pokochałem to zmarłe dziecko bardziej, niż kocham żyjącego syna. Zadałem sobie wiele trudu, by znaleźć mu bezpieczne schronienie na zimę. Tak bardzo pragnąłem złożyć go w ziemi.
Odwrócił wzrok ku wzgórzu, które wyraźnie rysowało się na tle odległego horyzontu, stanowiąc najwyższy punkt w okolicy. Z tej odległości bez trudu dostrzegli nieruchomą sylwetkę dumnego ptaka wpisaną w jasny prostokąt porannego nieba.
– Orły! – jęknął bezsilnie Mikkal. – Stał się padliną dla orłów! – Roześmiał się gorzko, a serce Ingi krwawiło.
Potrzebował pociechy, ale Inga nie mogła go dotknąć. Chciała, ale wciąż słyszała jego pogardliwe słowa. Nie da mu okazji do twierdzenia, że skłonna jest oddać się pierwszemu lepszemu…
Pozostawały słowa. Zwilżyła wargi, szukając właściwych określeń. Nie było to łatwe.
Widok kołyski obudził w niej odczucia podobne do tych, które targały Mikkalem. Nie chciała jednak powiększać jego cierpienia.
– Nie stał się padliną – zaczęła i napotkała spojrzenie miodowych oczu, które wzgardą witały próby ukojenia smutku.
– Nie? – Głos Mikkala był równie odpychający jak spojrzenie. Czepiał się żalu i bólu, pogrążał w żałobie. – Jeśli nie padliną, to czym, do diabła?
Inga odwróciła wzrok. Nie potrafiła zmierzyć się z jego nienawiścią.
– Nie pożył długo – ciągnęła niezdarnie. – W ziemi stałby się życiem, na swój sposób, zamienił w proch i żył w innej postaci. Teraz stał się pożywką dla innego istnienia… To żadna różnica. – Bezsilnie rozłożyła ramiona. – Równie pięknie jest dawać życie pod niebem jak w ziemi.
Porównanie nie przyniosło Mikkalowi ulgi.
– Żadna różnica? Moje dziecko miało spocząć w grobie, Ingo. Nie pojmujesz? W grobie, wbij to sobie do głowy! Nie wiozłem go tu, by nakarmić orły. Pożywką dla innego istnienia… – Spojrzał na nią jak na obłąkaną. Inga skuliła się pod jego wzrokiem. Nawet wtedy, kiedy mąż przyłapał ją w ramionach innego, nie czuła się równie wzgardzona.
Pragnęła go pocieszyć, a jedynie pogarszała sytuację!
Przez ułamek sekundy sądziła, że Mikkal ją uderzy. Tymczasem wyraz zaciętości na jego twarzy raptownie ustąpił. Ten bezradny, bezbronny mężczyzna nie zamierzał z niej drwić. Pogrążony w rozpaczy potrzebował bliskości drugiego człowieka, a poza nią nie miał nikogo.
Objął ją silnymi ramionami i wtuliwszy twarz w zagłębienie na jej szyi, rozpłakał się.
Trząsł się, jakby zdjęty przeraźliwym zimnem. Szloch tłumiony skórzanym kaftanem Ingi świadczył o tym, że Mikkal doszedł do kresu wytrzymałości.
– Wszystko sprzysięgło się przeciw mnie – wyszeptał bezsilnie.
Inga zadrżała, poczuwszy jego ciepły oddech na skórze.
– Tracę wszystko, co mogłoby nadać sens memu życiu. Los bez ustanku przygina mi kark… Nie mam już sił. Boję się, co może przynieść następny dzień…
Inga niezdarnie gładziła Mikkala po włosach, czarnych i sztywnych, niesfornie opadających na czoło. Wzruszenie ścisnęło jej gardło. Wielu mężczyzn trzymało ją w ramionach, wielu odpoczywało na jej kolanach. Nigdy dotąd jednak nie doświadczyła bliskości drugiego człowieka w taki sposób. Zrozumiała, jak ubogie życie wiodła, nie znajdując w ludziach tego, co najważniejsze.
Szukała odpowiednich słów. Przeczuwała bardziej, niż wiedziała, że pusty frazes nie przyniesie Mikkalowi pociechy. Nie potrzebował współczucia. Różnił się od wszystkich mężczyzn, których znała.
Był inny.
– Nie możesz cofnąć czasu – zaczęła nieskładnie, bojąc się, że napotka ten sam odpychający wzrok i usłyszy te same wzgardliwe słowa jak poprzednim razem, gdy usiłowała stanąć po jego stronie. – Co się stało, już się nie odstanie. Masz jednak moc zmieniania przyszłości, Mikkal…
Po raz pierwszy głośno wypowiedziała jego imię. Z jakiegoś powodu nie potrafiła dotąd zmusić warg, by wymówiły te dźwięki, których słodycz czuła na języku.
Mikkal…
– Nie poddawaj się! – szepnęła. – Nie masz prawa się poddawać! – Czuła na sobie ciężar jego muskularnego ciała. Przyszła jej do głowy myśl, absurdalna w tych okolicznościach, że nie gustuje w otyłych mężczyznach. Mikkal był świetnie zbudowany. – Jesteś zbyt dobry, by się poddawać! – ciągnęła, nawet nie wiedząc, czy Mikkal słucha.
Miała wrażenie, że mówi do samej siebie. Może jemu to wystarczało, może pragnął jedynie czyjejś bliskości i słów wypowiadanych właściwym tonem. Inga radowała się, że to jej przypadła ta rola, choć też bolała myśl, że Mikkal nie dostrzegłby żadnej różnicy, gdyby na jej miejscu był ktoś inny.
Nic dla niego nie znaczę, pomyślała i poczuła bolesny, ostrzegawczy skurcz w piersi. Była dorosła, wiedziała, co się święci. Może odejść, powinna odejść. Tylko wtedy zdoła uniknąć bólu. Zdawała sobie jednak sprawę, że nie ruszy się z miejsca.
Będzie trzymać się tej grupki ludzi ze wszystkich sił.
Póki będzie z nimi, póty czuć będzie bliskość Mikkala. Czeka ją cierpienie, ale jest na tyle dojrzała, by je przyjąć.
Już dokonała wyboru.
Do tej chwili tęskniła całe życie.
Inga wypowiedziała mnóstwo słów, słów, których żadne z nich później nie pamiętało. Ona, bo było ich tak wiele. On, bo słowa zlały się w rzekę niosącą ukojenie, a przecież nie sposób wyróżnić w rzece pojedynczych kropli.
Wyraz zawziętości pozostał na jego twarzy, kiedy uwolnił się z jej ramion. Bez jednego słowa, bez podziękowania. Mikkal nie przyznawał się do swoich słabości, zwłaszcza wobec kobiet. Wobec niej. Palcami odrzucił grzywkę, lecz ta niesfornie opadła mu ponownie na oczy.
– Pomożesz mi kopać?
Inga skinęła głową.
Dlaczego cała drżała w beznadziejnym oczekiwaniu? Nie chciała szukać u niego oznak aprobaty, ale mimowolnie to czyniła, boleśnie się rozczarowując. Mikkal nie zegnie się tak łatwo jak trawa na wietrze. Minie sporo czasu, zanim w tych niezwykłych miodowych oczach zatli się płomyk.
Pracowali, nie odzywając się do siebie, jakby obfitość słów wypowiedzianych przez Ingę skazywała ich na milczenie.
Ziemia była wilgotna, poprzecinana siatką korzeni. Ryli w niej rękoma, Mikkal pomagał sobie nożem.
Inga poraniła dłonie, ale nie czuła bólu. Robiła to dla niego. Wszystko poza nim straciło znaczenie. Wystarczyło kilka chwil, by stał się centralnym punktem jej świata.
Zamknęła oczy, kiedy wstawiał kołyskę do dołu. Wykop sięgał mu do pasa. Powinni go trochę pogłębić, ale warstwa zmarzniętej ziemi stawiła skuteczny opór poharatanym koniuszkom palców.
Zasypanie grobu nie stanowiło wyzwania dla ciała, tylko dla ducha.
Wyraz twarzy Mikkala nieomal przywiódł Ingę do płaczu, z najwyższym trudem powstrzymała się od łez. Coś jej mówiło, że mężczyzna nie chciał widzieć łez. Jej łez.
Więc nikt nie zapłakał nad niewielką mogiłą. Mikkal zachował kamienną twarz, zacisnął zęby, aż zbielały mu kąciki ust i zadrżały nozdrza.
Pociemniałym wzrokiem wpatrywał się w skrawek brunatnej ziemi wycięty w zeszłorocznej przywiędłej trawie. Nagle odwrócił się tyłem do niej i wycedził:
– Idziemy. Nie mamy tu nic więcej do roboty. To tylko pusta równina.
W obozie panował rozgardiasz. Pakowano dobytek, by ruszyć w dalszą drogę ku letnim pastwiskom. Mikkal zatrzymał Ingę, zanim dołączyli do reszty.
Ani jednym gestem nie zdradził, jakie myśli kłębią mu się w głowie. Jego spojrzenie było nieodgadnione.
– Czy twoja propozycja pozostaje w mocy? – zapytał niemal obojętnie.
Żadne z nich nie miało wątpliwości, o co mu chodzi.
Nie odrywał od niej wzroku. Inga znała rozsądną odpowiedź.
– Tak – odrzekła nierozsądnie.
Mikkal puścił ją.
– Dobrze. Wieczorem przeprowadzisz się z Ailo do mojego namiotu. Nikomu się nie musimy tłumaczyć. Z Siggą nic mnie nie wiąże.
Odszedł. Dla niego sprawa została rozstrzygnięta. Inga nie ruszyła się z miejsca.
Z Siggą nic go nie wiąże. To prawda.
Lecz Inga słyszała plotki. Wiedziała, że inne imię położy się cieniem między nimi. Za żadne skarby świata nie zapytałaby, czy coś go wiąże z Raiją. I czy kiedykolwiek przestanie wiązać.
Być może czekał ją los Siggi.
Inga zacisnęła zęby i podążyła za Mikkalem. Była bezsilna, przy Mikkalu traciła całą wolę.
Ruszy z nim na wschód. Zostanie przy nim, jak długo będzie tego chciał. Nic poza tym nie miało znaczenia.
Rozdział 3
Dął wiatr od morza i niósł krzyki mew, sławiące wiosnę. Daleką północ zamieszkiwało niewiele ptaków śpiewających, ale mewy wynagradzały ich brak nieustannym wrzaskiem.
Raija zacisnęła zęby. Minęło już sporo czasu, ale wciąż pamiętała wiosnę nad Zatoką Botnicką, szczebiot ptaków, szum potężnych świerków, kolorowy dywan łąk, który wyglądał tak, jakby tęcza ukryła się pośród świeżych źdźbeł trawy.
Ocknęła się z zamyślenia. Po co się dręczyć, tutaj wiosna nie zawita. Przynajmniej nie ta, którą Raija znała. Tu lato zjawiało się nagle po falach mrozu, jak nieproszony gość stawało znienacka u progu.
Kończył się kwiecień, a zima ani myślała ustąpić. Była już wprawdzie niezbyt dotkliwa, ale wciąż dawała się we znaki komuś, kto zwykł mieszkać w łagodniejszym klimacie. Raija zakładała kilka warstw odzieży pod kaftan i opatulała dzieci, które jak kuleczki wysypywały się z domu, by zażyć zabawy na świeżym powietrzu.
Zadrżała mimowolnie i oderwała wzrok od ubogiego krajobrazu. Widok, który roztaczał się przed nią, był równie przygnębiający jak klimat i pogoda. Gdyby tylko mogła się od niego uwolnić!
Wszystko wydawało się takie proste. Skoro Holmertz, poprzedni właściciel sklepu, dawał sobie radę, cóż stało na przeszkodzie, by i jej los sprzyjał? By i dla niej sen stał się rzeczywistością. Wmówiła sobie, że potrafi prowadzić sklep.
Sądziła, że odwaga i energia wystarczą, ale srodze się rozczarowała. Z wolna zaczynała rozumieć, że porwała się z motyką na słońce.
A przecież przekonywała Reijo, że sobie poradzi. Wciąż dźwięczał jej w uszach pewny siebie ton, którym oznajmiła mu, że sama zajmie się prowadzeniem sklepu.
W głębi ducha spodziewała się, że ją wesprze. Do tej pory Reijo zawsze stał u jej boku.
Tym razem potraktował jej słowa z niezwykłą powagą. Zostawił handel w jej rękach, na każdym kroku dając do zrozumienia, że nie zamierza brać ani odrobiny odpowiedzialności na swoje barki. Zawsze pragnął spokojnego życia, nie chciał się wywyższać nad innych. To był jej pomysł, niech więc sama wypłacze się z kłopotów.
A kłopoty spotykały Raiję ze wszystkich stron. Musiała zmierzyć się z tysiącem nie pisanych praw, o których nawet nie miała pojęcia, stojąc z drugiej strony lady.
Tyle od niej oczekiwano.
I tyle było ról, których nie chciała grać.
Paskarki, na przykład. Wyzyskiwaczki, podbijającej ceny towarów. Nikomu nie odmówi chleba, nie będzie podobna do kupców, których wspominała z zaprawioną goryczą niechęcią. Tych, którzy okradali biedaków. Raija też zaznała biedy i głodu.
O, nie, taka nie będzie.
Raija popadła w przeciwną skrajność.
Wolała nazywać ją dobrocią, miłością bliźniego. Nie spodziewała się podziękowań, dobrze wiedziała, jak trudno okazywać wdzięczność komuś, kto ma więcej.
Oczekiwała solidarności.
Tymczasem ludzie w osadzie naśmiewali się z Raiji. Za plecami dziewczyny naigrawali się z jej naiwności. Korzystali z niej, nie szczędząc nowej właścicielce sklepu drwin i złośliwości.
Liczby w księgach nie mówiły nic o małostkowości klientów, za to wiele o braku kupieckiej żyłki.
Nazwiska dłużników powtarzały się na wielu stronach. Raija nie potrafiła ściągnąć należności. Znała wszystkie rodziny w osadzie i dobrze wiedziała, kto cierpi niedostatek. Kiedy więc zjawiali się po najniezbędniejsze towary, nie pytała o zapłatę. Na mocy niepisanej umowy starannie odnotowywała rosnącą sumę długu.
W głębi duszy miała jednak poczucie, że nie zajmuje się handlem, tylko dobroczynnością, za którą nie może spodziewać się zapłaty.
Narastało w niej przygnębienie. Przecież dostawcom musiała się opłacać brzęczącą monetą.
Liczby przemawiały jasnym językiem. Raija wiedziała, że nie oszuka rzeczywistości. Chcąc zachować sklep, musi ściągnąć długi. Nie zamierzała się poddawać, jej praca nagle nabrała szczególnego znaczenia. Ludzie gadali, że handel nie jest zajęciem dla kobiet, że to wbrew naturze, że rezultat łatwo przewidzieć. Raija chciała im pokazać, jak bardzo się mylą. Reijo też był przygnębiony. Czekał, aż dzieci położą się spać, upewniał się, że zasnęły. Dopiero wtedy ten zwykle opanowany mężczyzna dawał upust zniecierpliwieniu. Widział, że Raija nie jest taka jak dawniej.
Od samego początku Raija dawała mu do zrozumienia, by trzymał się z dala od sklepu, nawet nie pokazała mu ksiąg. Reijo sądził, że żonie wystarczy hartu i zdecydowania, by utrzymać porządek w rachunkach. Pojawiły się jednak niepokojące oznaki świadczące o tym, że Raija nie panuje nad kupieckimi obowiązkami.
Reijo objechał całą okolicę w poszukiwaniu załogi na rejs do Bergen.
Było dawnym i dobrym zwyczajem, że okoliczni rybacy zlecali kupcowi fracht ryb na południe. Zazwyczaj zleceniodawcy sami stanowili załogę kupieckich łodzi, czasami pomagali jedynie w jej doborze. Utarło się również, że frachtujący informowali kupca o wielkości ładunku na długo przed terminem wypłynięcia. Co najmniej dwa, trzy miesiące, twierdził Nils.
Kiedy Raija przejęła sklep, wielu rybaków zapomniało o starych obyczajach.
Wprawdzie Reijo zajmował się łodziami handlowymi, ale to w jego żonie ludzie widzieli ich właścicielkę. Szypra.
Słyszano o kobietach w tym fachu, nigdy jednak tak młodych. Były to zwykle wdowy po wytrawnych marynarzach i to jeszcze uchodziło. Oddawały one komendę na pokładzie ludziom, którzy dorastali chłostani wiatrem i strugami słonej wody. żaden Kwen, ledwo władający ich językiem, nie mógł marzyć o zaszczycie poprowadzenia statku z transportem ryb do kupieckiego miasta na południu.
Szypra się nie zmieniało. Najstarsi ludzie w osadzie nie pamiętali, by coś podobnego stało się za ich dni. Nikt by się nie ośmielił. Inny szyper mógłby postawić twarde warunki.
Raija była miękka, więc rybacy zwietrzyli swą szansę.
Reijo współczuł jej. Wiedział lepiej niż inni, że Raija się zamartwiała. Miała podkrążone oczy i zmizerniała na twarzy. Nie pamiętał, by kiedykolwiek była taka chuda.
– Jak ci idzie w sklepie? – spytał, udając obojętność.
Reakcja Raiji potwierdziła przypuszczenia Reijo, że jest jej ciężko. Może nawet gorzej, niż sądził.
– Dlaczego pytasz? – burknęła. Jej oczy nic nie wyrażały, jakby opuściła na nie zasłonę, którą odgradzała się od zewnętrznego świata. – Wszak to mój sklep, czyż nie? – Schyliła głowę z obawy, że jednak ją przejrzy. – Zawsze to podkreślałeś. – Nabrała powietrza i dodała: – Dobrze idzie.
Mówienie nieprawdy przychodziło Raiji z równym trudem jak prowadzenie interesów.
Reijo miał ochotę wstać, podłożyć rękę pod hardy podbródek Raiji i zmusić ją, by spojrzała mu w oczy.
Nie uczynił tego.
Nie ruszył się z miejsca.
To przyszło późną wiosną. Stanął pomiędzy nimi niewidzialny mur. Wspomnienie wspólnie spędzonych lat przestało łączyć. Małżeństwo było jak choroba, która toczyła ich dusze i niszczyła przyjaźń.
– Polowa ludzi z osady, którzy zwykli posyłać ryby na południe, wycofała się.
Raija uniosła głowę i wysunęła brodę w przód. Zawsze tak robiła, kiedy gotowała się do obrony.
– Co to ma wspólnego z moim sklepem? Cóż ja mogę poradzić na to, że nie potrafisz zadbać o fracht i załogę? Chcesz mnie obciążać za własną nieudolność?
Reijo zamknął oczy. Rozsądek podpowiadał mu, że Raija głośno myśli. Próbuje usprawiedliwiać swoje słabości.
Nie poczuł się lepiej. Oskarżenia dziewczyny bolały.
Kiedy uchylił powieki i zobaczył zaciętą twarz Raiji, stracił panowanie nad sobą.
– Wszystko wiąże się z tym przeklętym sklepem. Prowadzisz go tak nieudolnie, że ludzie zaczynają bawić się z nami w kotka i myszkę. Wiedzą, że nic się nie stanie, jeśli oddadzą ryby innemu kupcowi. Nikt na tym nie straci, nikt poza tobą i mną. Nie opowiadaj mi więc bajek o tym, że sprzedaż idzie dobrze. Wiem, jak idzie, Raiju. Źle!
Raija nie odpowiedziała. Reijo się nie mylił, jak zawsze. Wszystko przez ten sklep. Tyle że on palcem w bucie nie kiwnął, by jej pomóc. A teraz ją oskarża o nieudolność. Sam nie mając bladego pojęcia o handlu!
To właśnie powiedziała.
Jedno słowo goniło drugie. Raija odznaczała się ognistym temperamentem. Kiedy krew wrzała jej w żyłach, nie umiała się powściągnąć. Reijo zwykle nie tracił panowania nad sobą, ale doprowadzony do ostateczności, potrafił eksplodować jak beczka z prochem. To była ich pierwsza prawdziwa kłótnia. Dali upust goryczy, którą dusili w sobie. Od dawna nie rozmawiali, nie o sprawach poważnych.
– Zawsze chciałaś wszystko robić sama. Nigdy nie pozwalałaś, bym zaopiekował się tobą, uparta i dumna dziewczyno. Stałem u twego boku, a ty uważałaś to za rzecz oczywistą. Inni, którzy ci pomagali, doczekali się choć słów podziękowania. Zawsze wiedziałaś, że jestem gotów trwać przy tobie, Raiju. Popełniłem błąd…
Reijo mówił cichym, ale dobitnym głosem. Raija nie wątpiła, że te słowa płyną z głębi skrzywdzonego serca. Bolały, tym mocniej, że i tym razem miał rację.
W jego wzroku Raija dostrzegała stanowczość, znała ją tak dobrze. Nie znalazła argumentów, którymi mogłaby go zranić, by wyjść zwycięsko ze słownej utarczki. Raija nie potrafiłaby tak się zachować. Nie wobec Reijo.
– Nie będę wtrącać się w to, jak prowadzisz sklep – ciągnął – solennie to sobie przyrzekłem. Niech ten interes piekło pochłonie, skoro taka jest twoja wola. Zajmę się kupieckimi łodziami, ale cudów nie zdziałam. Ruszam na południe z takim ładunkiem, jaki zdołam zebrać, i z ludźmi, którzy zechcą mi towarzyszyć. Podatek od frachtu jest wysoki, więc może skórka nie warta wyprawki… – Reijo zawiesił głos i wzruszył ramionami. – Ale to dla mnie szansa, by wyrwać się stąd i zobaczyć świat. Kto wie, czy nie jedyna szansa…
Raija uczyniła coś, co nie leżało w jej naturze. Zgięła kark. Najboleśniej raniły słowa, których nie dopowiedział.
Nie mógł jednak wyraźniej dać Raiji do zrozumienia, że jeśli nie zmieni podejścia do ludzi, stracą wszystko.
– Dam sobie radę – odrzekła pojednawczo. Reijo spodziewał się kolejnego wybuchu złości, Raija nie zwykła ustępować bez walki. Potulność dziewczyny całkowicie go rozbroiła.
– Chcesz, żebym sobie poszedł? – spytał.
– Dokąd?
– Choćby do Nilsa – skrzywił się. – Skoro mnie nie potrzebujesz…
Raija miała ochotę pogłaskać go po jasnej czuprynie i powiedzieć, że wygląda jak mały skrzywdzony chłopiec. Na jego twarzy malowało się poczucie winy, ale w zielonych oczach błyskała iskierka nadziei.
Nie uczyniła tego.
– Czemu chcesz się wyprowadzać? – zdziwiła się. – Przecież to nasz dom. Wytrzymamy pod jednym dachem, nawet jeśli różnimy się w poglądach.
Nie przyznała mu racji, nie odwołała ani jednego z gorzkich słów, które rzuciła mu w twarz.
Odwróciła się i dumnie wyprostowana ruszyła do alkowy. Zrozumiał, że tej nocy nie uśnie w jej ramionach.
Reijo miał marzenia i oczekiwania. Nie wszystkie wiązały się z Raiją.
Te dwie jednomasztowe toporne łodzie towarowe,
których doglądał całą zimę, ukazały mu przyszłość w nowym świetle.
Bergen, miasto, które dotąd znał jedynie z nazwy, stało się dlań realnym celem. Reijo wyglądał wiosny i chwili, kiedy skieruje łodzie na południe, tam gdzie otwierał się przed nim wielki świat. Te łodzie były kluczem do nieznanego.
Marzenia mogą się jednak nie spełnić, jeśli jest się na bakier z tradycją.
Z frachtem do Bergen wiązała się niezliczoność obyczajów. Szyper był najważniejszą i najpotężniejszą figurą w tych niewielkich społecznościach zamieszkujących wybrzeże północnej Norwegii. Zdarzało się, że ta funkcja przypadała kobiecie, ale rzadko, tylko z racji dziedziczenia majątku po zmarłym mężu. Zazwyczaj każda osada rybacka, a w niektórych wypadkach parafia, frachtowała własną towarową łódź. Nie istniały dokumenty, które regulowałyby zasady najmu, jednakże ludzie święcie przestrzegali niepisanych praw.
Ani Raija, ani Reijo nie mieli o nich pojęcia, a mieszkańcy osady niechętnie widzieli obcych w roli przywódców. Nie mieli ochoty słuchać tych przybyszów z nieznanego kraju.
Mimo to Reijo zdobył ładunek i załogę. Szyprowie z sąsiednich osad odmówili mieszkańcom wioski pomocy. Połowy były obfite i mieli pełne ładownie.
Niemal wszyscy miejscowi rybacy zwrócili się więc do młodego Kwena, wyraźnie jednak dając mu do zrozumienia, że nie dorósł do roli szypra. Zadawali mnóstwo pytań i nie dowierzali Reijo, kiedy ten tłumaczył, że od małego brał udział w morskich wyprawach. Połowy na fiordach nie budziły tu szacunku, nie uznawano ich za prawdziwy rybacki fach. Tu nad morzem dzieci potrafiły wiosłować, zanim nauczyły się mówić. Uważano, że ludziom znad fiordów brak niezbędnej twardości.
Reijo napomykał o długach w sklepie Raiji, gdzie tylko mógł. Starał się dawać ludziom do zrozumienia, że nie jest równie wielkoduszny jak żona i ma zamiar przejąć część jej obowiązków.
Koniec końców zgromadził jedenastu członków załogi, tylu ilu znalazło się w wiosce. Czterech z nich ruszało po raz pierwszy w rejs na południe. Tak jak Reijo brali w podróż marzenia. Pobyt w Bergen zamieniał młodzieńców w mężczyzn.
Tarcia między rybakami opóźniły wyprawę. Przyjęło się, że osady najdalej wysunięte na północ podnosiły żagle w początkach maja. Tymczasem oni zdołali zaledwie postawić ciężką i toporną łódź na wodzie.
To był wielki dzień. Wokół kłębił się tłum dorosłych i dzieci, kto żyw spieszył z pomocą.
To było prawdziwe święto, więc jak to w święto przygotowano obfitość jedzenia i napitku.
Raija popadła w niełaskę u miejscowych, odmawiając sprzedaży gorzałki. Trzymała ją na składzie, ale nie odstępowała od swoich zasad.
Pod jej nieobecność Reijo opróżnił magazyn, nie chciał zrażać rybaków do siebie. Niech Raija myśli, co chce, wszak stać go na to, by postawić chłopcom po szklanicy. Tak postępuje prawdziwy szyper. Miał spędzić kilka długich miesięcy w jednej dużej łodzi z tymi jedenastoma mężczyznami i potrzebował ich zaufania.
Raija szybko wykryła kradzież. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że taka ilość gorzałki, jaką wypito na pokładzie, nie mogła pochodzić z zapasów mieszkańców osady. Poza tym ostatnio Reijo zachowywał się nadzwyczaj dziwnie.
Kiedy mąż wrócił do domu nad ranem, Raija czekała na niego.
Wcześniej była na brzegu, by posmakować gorączkowej atmosfery towarzyszącej wyprawie. Reijo popróbował czegoś więcej. Nie dość że ograbił skład, to jeszcze obficie uraczył się swoją zdobyczą.
Nie spodziewał się burzy. Było mu lekko na duszy. Łódź stała na wodzie, pięciu ludzi spało na pokładzie. Nie wiedział dokładnie, gdzie podziewali się pozostali, ale miał ich solenną obietnicę, że zjawią się po niedzieli. Wtedy zamierzali opłynąć rybaków, zebrać ładunek i zamówienia na towary z wielkiego miasta na południu.
Chwiejąc się na nogach, cicho zamknął drzwi za sobą. Kiedy się obrócił, zobaczył Raiję. Siedziała przy palenisku, ręce skrzyżowała na piersi.
– Nie musiałaś na mnie czekać – zażartował. Podskoczył ku niej, chwycił ją w talii i zakręcił dokoła w radosnym pląsie. – Płyniemy, dziewczyno – roześmiał się cicho.
Raija zaparła się dłońmi o męża i odwróciła twarz na bok. Wykrzywiła się, kiedy owionął ją pijacki oddech Reijo. Wcale nie była taka delikatna, ale tym razem uważała, że ma powody do irytacji. Nie ujdzie mu to na sucho!
– Tak, płyniecie – wycedziła. – Ożłopaliście się tak, że potrzeba cudu, byście odbili od brzegu…
Reijo puścił ją i odwrócił się plecami.
– Wystarczy ci byle pretekst, by wszcząć kłótnię.
Raija nie ruszyła się z miejsca.
– To, że cała wioska upija się moją gorzałką, trudno nazwać byle pretekstem.
– Trzeba było ją wylać – rzekł i ze zdziwieniem spojrzał na żonę przez wąskie szparki oczu. – Nie rozumiem, dlaczego tego nie zrobiłaś. Z twoimi poglądami?
Taka myśl nigdy nie postała w głowie Raiji, ale nie zamierzała się do tego przyznawać.
– Powinnaś się cieszyć – ciągnął Reijo. – Te niedorostki tygodniami nie mówiły o niczym innym, tylko o tym, jak wkraść się do sklepu. Mogliby wynieść znacznie więcej, nie tylko alkohol.
– Może zatem powinnam ci podziękować? – spytała jadowicie.
Reijo rozłożył ramiona i roześmiał się. Liczył na jej poczucie humoru.
– Spróbuj…
W odpowiedzi Raija obdarzyła go lodowatym spojrzeniem. Zamiatając suknią, podeszła do stołu i podniosła jakiś przedmiot.
Reijo przełknął głośno ślinę, kiedy zobaczył, co Raija trzyma w dłoni. A więc wykryła coś jeszcze poza brakiem gorzałki. Usiadł, wyrzucając sobie własną głupotę.
– A to… – Podsunęła mu pod nos bransoletę. – Co to jest?
– Gdzie to znalazłaś?
Reijo znał odpowiedź, ale chciał zyskać na czasie.
– Dobrze wiesz, Reijo – odrzekła podejrzanie słodkim głosem. – W twojej skrzyni. Tam, gdzie to schowałeś.
Reijo skinął głową.
Następne pytanie go zaskoczyło.
– Czy mógłbyś łaskawie zdradzić mi, kogo zamierzałeś obdarować tym świecidełkiem? Dlaczego ukrywałeś je przede mną? Nigdy nie mieliśmy przed sobą tajemnic, Reijo… – zakończyła zjadliwie.
Z pewnością dostrzegła jego zdumienie, ale nie dała nic po sobie poznać. A Reijo nie mógł otrząsnąć się z szoku. Czyżby słyszał w głosie Raiji ton zazdrości? Nie odważył się zapytać, zresztą z pewnością nie przyznałaby się do tego.
Nie potrafił jednak ukryć, że spodziewał się innego pytania.
– A myślisz, że kogo? – zapytał w nadziei, że ją przejrzy.
Raija usiadła i Reijo uczynił to samo. Dziewczyna wsparła łokcie o blat stołu, jej palce bawiły się bursztynową bransoletą. Gładź kamienia lśniła pięknym blaskiem, a jego kolor prowadził myśli niebezpiecznym torem.
Oczy Reijo spoglądały na nią zagadkowo, trochę kpiąco.
Raija nabrała powietrza i oświadczyła:
– Zawarliśmy umowę, a jej fundamentem jest szczerość, całkowita szczerość. Mieliśmy zwrócić sobie wolność, jeśli któreś z nas znajdzie prawdziwą miłość. Nie musisz niczego ukrywać.
Silna, ciepła ręka spoczęła na dłoniach Raiji.
– Czy jesteś tylko rozczarowana? Że nie zdobyłem się na otwartość?
Wstrzymał oddech, czekając na odpowiedź żony. Raija walczyła ze sobą. Wpatrywała się w ich splecione ręce. Tak luźno splecione…
Co poczuła na widok bransolety? żądając szczerości, nie powinna skrywać własnych uczuć…
A jednak bała się, że najgorsze przeczucia znajdą potwierdzenie, że dowie się, dlaczego Reijo odmówił jej wsparcia. Nabrała tej pewności, kiedy zacisnęła palce na błyskotce. Reijo nie należał już do niej duszą i ciałem. Znalazł sobie inną.
Godziny wlokły się nieznośnie. Nocna hulanka męża dała Raiji pretekst, by czekać na niego. Siedzieć przy stole ze wzrokiem wbitym w bransoletę i zastanawiać się.
Czuła coś więcej poza rozczarowaniem. Czuła, jak przepaść otwiera się pod stopami na myśl o tym, że Reijo nie będzie dłużej jej skałą i opoką.
Że może go utracić.
Ta pewność była jak ból, który ścisnął jej żołądek, a potem rozniósł się po całym ciele.
Reijo chciał wiedzieć, czy jest zazdrosna. Tak właśnie wygląda zazdrość?
Nie była gotowa, by przyznać się do słabości.
– Nie wiem, naprawdę nie wiem – odrzekła. To było najbliższe prawdy.
Reijo ścisnął dłoń żony. Zdawkowa odpowiedź sprawiła mu radość. A więc wciąż coś dla niej znaczył.
– Bransoleta należy do ciebie, Raiju – wyznał, dławiony wzruszeniem, i ciągnął, nie dając jej dojść do słowa: – Miałaś ją dostać zeszłej jesieni. Postąpiłem niemądrze, ukrywając ją.
– Ukrywając?
Skinął głową.
– Nie jest ode mnie. Wciąż nie rozumiesz? Nie istnieje żadna kobieta, którą pragnąłbym przyozdobić. Nikt ci nie zagraża i nigdy nie zagrażał taki już mój los. Nie masz powodów do zazdrości, to ja raczej powinienem czuć się podle. Dostajesz cenne podarki od innych mężczyzn…
Raija spojrzała na niego ze zdumieniem. Reiio pobladł.
O co mu chodzi?
Nie musiała nawet pytać.
– Bransoleta jest twoja. Aleksiej kupił ją dla ciebie i prosił, bym ją tobie przekazał. Na pamiątkę…
Raija zarumieniła się. Aleksiej… Rosjanin, którym opiekowali się w zeszłym roku. Młodzieniec tak niebezpiecznie podobny do niej z charakteru. I tak urodziwy, że mu uległa…
– Byłem zazdrosny – przyznał Reijo. – Zazdrość mnie zaślepiła. Mikkal dał ci broszkę. Bolało mnie kiedy ją nosiłaś. Wiem, co was łączy, i choć uważam Mikkala za przyjaciela, zazdroszczę mu tego czego nigdy mieć nie będę. Nawet teraz należysz bardziej do niego niż do mnie… – Zaczerpnął tchu i ciągnął: – A potem inny mężczyzna zapragnął wręczyć ci kosztowny prezent. Widziałem wasze spojrzenia, widziałem też, jak się całowaliście. Możesz mówić, że to nic nie znaczy, ale ja rozumuję inaczej. Pocałunek łączy ludzi, którzy darzą się uczuciem. W pocałunku mieszka miłość, Raiju… Tak, zazdrość mną owładnęła i postanowiłem ukryć bransoletę. Postąpiłem głupio.
Mówił szczerze, Raija nie miała żadnych wątpliwości. Tylko raz ją okłamał, kiedy zawiózł jej dziecko do Mikkala. Całą wieczność temu, gdy żyła w złotej klatce jako oblubienica wójta.
Odłożyła bransoletę na stół. Ozdoba była piękna, ale w jednej chwili straciła swój magiczny urok. Raija zajrzała bowiem w zieloną głębię oczu Reijo i zobaczyła w nich ból. Aleksiej należał do innego świata. Urodzili się po dwóch stronach granicy i wszystko ich dzieliło: język, przeszłość, doświadczenia, odległość.
Byli ulepieni z jednej gliny, ale żyli w odmiennej rzeczywistości. Aleksiej powinien pozostać wspomnieniem. W ułamku sekundy Raija ujrzała jego aksamitnie brązowe oczy i usłyszała miękki głos, lecz zaraz otrząsnęła się z tych myśli.
W życiu codziennym nie było miejsca na marzenia, ani o przeszłości, ani o przyszłości. W codzienności Raiji liczył się czas teraźniejszy.
Najwyższa pora dorosnąć.
Reijo był teraźniejszością. Reijo był rzeczywistością.
– Nic nie szkodzi – szepnęła miękko i lekko zawstydzona musnęła dłonią policzek męża. Dawno nie okazywała mu czułości.
Zakłopotany mężczyzna zamrugał powiekami. Spodziewał się raczej wybuchu złości, tymczasem Raija przytuliła go do siebie, nawet nie starając się ukryć łez.
– Nic nie szkodzi – powtórzyła z ustami przy jego policzku. – Widać musimy się czasem czubić – dodała głosem drżącym od płaczu.
Reijo wstrzymał oddech i objął żonę po raz pierwszy od paru tygodni. Nareszcie mógł dać upust uczuciom, które dusił w sobie.
– Widać musimy – uśmiechnął się, w jednej chwili zapominając o bólu, którego doświadczał przez minione dni. – Nigdy jednak nie zabraknie ciepła w naszym związku, Raiju. I zawsze będzie w nim miejsce na wybaczanie.
Spoglądali długo na siebie z oddaniem, które dane jest tylko prawdziwym przyjaciołom. Z głębokim pragnieniem naprawienia krzywd.
– Wyjeżdżasz na długo – zmartwiła się. Jej myśli pobiegły do tego miasta, którego chyba nigdy nie pozna.
– Czyżbyś mi zazdrościła? – spytał rozbawiony. – A może będziesz tęsknić za mną?
– Będę tęsknić. – Raija zwichrzyła mu czuprynę. – Muszę obciąć ci włosy. Nie możesz w wielkim świecie wyglądać jak barbarzyńca.
– Nie boisz się? – roześmiał się. – Kto wie, co zrobią damy w Bergen na widok tak urodziwego młodzieńca.
– Zarozumialec! – prychnęła. – Niektórzy mężczyźni mają doprawdy wysokie mniemanie o sobie. Wreszcie zachowywała się jak dawniej. Promieniowała radością, tuliła się doń miękko i ulegle.
– Tutaj spędzimy noc? – spytał z błyskiem w oku. – Czy będziemy przebaczać sobie w nieskończoność na środku kuchni?
Śmiech Raiji świadczył, że myślała o tym samym. Drzwi do alkowy były uchylone.
– Będziesz tak daleko – mruknęła, kiedy zamknęli je za sobą.
– Ale nie od ciebie – szepnął, wtulając usta w zagłębienie na jej szyi. – Pamiętaj, Raiju, nie od ciebie. Nigdy nie będę daleko od ciebie.
Reijo nie mógł wiedzieć, że za kilka tygodni przypomni sobie te słowa. Teraz i tutaj liczyła się tylko ona. Nikt inny.