Raija ze śnieżnej krainy. Tam, gdzie tańczą huldry. Tom 3 - Bente Pedersen - ebook + audiobook

Raija ze śnieżnej krainy. Tam, gdzie tańczą huldry. Tom 3 ebook i audiobook

Bente Pedersen

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

17 osób interesuje się tą książką

Opis

W szalejącej śnieżnej burzy Raija i jej towarzysze przedzierają się przez płaskowyż ku Ruiji, północnej krainie nad morzem. Skrajnie wyczerpani, zatrzymują się w opuszczonej osadzie. Raija nie wie, że w tym miejscu działają siły magiczne o tajemniczym pochodzeniu. Nie przeczuwa też, że spotka tu jasnowłosego mężczyznę, który chce kupić jej miłość...

„Tam, gdzie tańczą huldry...” to trzeci tom sagi „Raija ze śnieżnej krainy” opowiadającej o potężnym uczuciu, które pokonuje przeciwności losu. Akcja rozgrywa się w urzekającej surowym pięknem północnej Skandynawii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 271

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 34 min

Lektor: Monika Piasecka
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ty­tuł ory­gi­nału: Hul­dre­plas­sen

Prze­kład z ję­zyka nor­we­skiego: Mag­da­lena Stan­kie­wicz

Co­py­ri­ght © Bente Pe­der­sen, 2024

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2024

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Anna Slo­torsz

Re­dak­cja: Elż­bieta Skrzyń­ska

Ko­rekta: Anna No­wak

ISBN 978-91-8076-356-1

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Roz­dział 1

Nie wie­działa, jak długo już idą. Nie wie­działa, gdzie się znaj­dują. Je­dyne, z czego zda­wała so­bie sprawę, to zimno.

My­ślała tylko o tym, żeby dzieci nie prze­mar­zły. Na­stęp­nie żeby prze­żyć. Ze względu na dzieci.

Miała już za sobą po­dobną po­dróż, ale wtedy sama była małą dziew­czynką.

Wtedy inni po­świę­cali się dla niej, choć tego nie ro­zu­miała. Poza tym po­dró­żo­wała z ludźmi, któ­rzy znali pła­sko­wyż, wiatr i chłód.

Wy­prawa do Ru­iji róż­niła się od obec­nej pod każ­dym wzglę­dem. Wtedy miała Mik­kala.

Te­raz rów­nież zmie­rzali na pół­noc. Jesz­cze da­lej na pół­noc Ru­iji – do kra­iny nad mo­rzem, do pół­noc­nej Nor­we­gii.

Ra­ija znowu była w dro­dze. Do­kąd – nie wie­działa do­kład­nie. Wie­działa tylko, co opu­ściła.

Tym ra­zem sta­no­wili nie­małą grupę.

Dzieci. Re­ijo. Dwoje no­wych przy­ja­ciół z Fin­lan­dii: Ta­avi i Tarja. Mimo to serce Ra­iji wy­peł­niała naga sa­mot­ność, po­zba­wia­jąca ją wszel­kiej na­dziei i wszyst­kich ma­rzeń, ja­kie snuła do tej pory.

Z każ­dym ko­lej­nym kro­kiem pa­liła za sobą mo­sty. Zda­wała so­bie sprawę, że kra­ina na pół­nocy nad Mo­rzem Ark­tycz­nym jest ogromna. Być może ni­gdy wię­cej nie spo­tka Mik­kala.

Z każdą milą zbli­żała się do niego – a jed­no­cze­śnie co­raz bar­dziej od­da­lała. Mik­kal nic nie wie­dział o tej wy­pra­wie. Na­dal są­dził, że jego Ra­ija mieszka w ma­łej osa­dzie nad fior­dem Lyn­gen.

Pa­trzyła przed sie­bie, ale wi­działa nie­wiele. Wiatr sma­gał twarz, wy­ci­skał łzy.

Mu­siała przy­my­kać oczy, cały świat stał się dwiema wą­skimi szpar­kami.

Świat, który mimo wszystko wy­da­wał się nie­skoń­cze­nie mały. Za sobą mieli ścianę śniegu. Po bo­kach także. A w ich stronę, ci­skane wia­trem, sy­pały się po­ziomo igiełki lodu i śniegu. Ma­leń­kie, ostro za­koń­czone noże. Po­liczki dawno już prze­stały piec.

Re­ijo na­le­gał, by czę­sto się za­trzy­my­wali i szczy­pali skórę twa­rzy, po­bu­dza­jąc ją do ży­cia.

Twa­rze, ręce i nogi naj­bar­dziej były na­ra­żone na od­mro­że­nie. Ra­ija stra­ciła czu­cie w sto­pach. Po­ru­szały się. Nio­sły ją na­przód. Lecz ich nie czuła.

Po­liczki stały się lo­do­wate. To je­dyne, co mo­gła o nich po­wie­dzieć. Dło­nie spu­chły i bo­lały.

Do­brze, że nio­sła Knuta. Przy­ci­skała dziecko do piersi, grze­jąc je wła­snym cie­płem. Ina­czej ma­leń­kie ciałko za­mar­z­łoby na śmierć.

Za­wią­zała szal w ten spo­sób, że chłop­czyk le­żał w nim bez­pieczny. Dzięki temu odro­binę od­cią­żyła ręce.

Trzy­mie­sięczne dziecko nie waży wiele, ale na­wet taki cię­żar staje się od­czu­walny, je­śli trzeba go dźwi­gać przez cały dzień, w taką po­godę, na którą nikt do­bro­wol­nie nie wy­cho­dzi z domu.

Re­ijo i Ta­avi kro­czyli na prze­dzie. Brnęli po ko­lana w śniegu i nie­mal wle­kli za sobą ko­nia, który cią­gnął na sa­niach tę odro­binę do­cze­snego do­bra, ja­kie po­sia­dali, i dwoje star­szych dzieci. Maja i Elise mu­siały jed­nak od czasu do czasu iść pie­szo. Nie dla­tego, żeby ulżyć zwie­rzę­ciu, ale żeby nie zmar­zły i cał­kiem nie skost­niały z zimna.

Mu­siały się ru­szać, w prze­ciw­nym ra­zie na­ba­wi­łyby się od­mro­żeń. Serce Re­ijo się ści­skało, kiedy mimo gwał­tow­nych pro­te­stów dziew­czy­nek ka­zał im wy­sia­dać z sań w śnieg, który się­gał dzie­ciom pra­wie do pasa.

Elise pła­kała ci­cho, a Maja krzy­czała w głos. Bar­dziej okrutne ze strony Re­ijo by­łoby jed­nak po­zwo­lić ma­lu­chom sie­dzieć spo­koj­nie i cze­kać, aż mróz nie­po­strze­że­nie wy­krad­nie im czu­cie w rę­kach i no­gach – a w końcu być może po­zbawi je ży­cia. Od­po­wia­dał za tę małą gro­madkę. Od­gry­wał w pew­nym sen­sie rolę przy­wódcy.

Od­po­wie­dzial­ność ni­czym ołów cią­żyła na bar­kach dzie­więt­na­sto­latka. Bał się, że za­dymka spro­wa­dzi ich z wła­ści­wej drogi. Za­ci­snął zęby, aż za­bo­lały go szczęki. Mu­sieli iść da­lej. Za­trzy­ma­nie się te­raz gro­zi­łoby śmier­tel­nym nie­bez­pie­czeń­stwem – tu, gdzie za dach mieli niebo, któ­rego na­wet nie mo­gli zo­ba­czyć.

Ozna­cza­łoby to re­zy­gna­cję i zda­nie się na nie­przy­chylną na­turę, aby osta­tecz­nie się z nimi roz­pra­wiła.

Nie po to ob­rali kurs na pół­noc, żeby umrzeć. Mieli roz­po­cząć nowe ży­cie. A on – młody chło­pak z la­sów po­łu­dniowo-wschod­niej Fin­lan­dii, roił śmiałe ma­rze­nia. Ma­rze­nia o czymś lep­szym. Ma­rze­nia o żół­tym me­talu, który nie­jed­nego mógł do­pro­wa­dzić do sza­leń­stwa.

O zło­cie, któ­rego po­kłady, jak mó­wiono, znaj­dują się w Ru­iji, w owej pół­noc­nej kra­inie nad mo­rzem. Te­raz nie po­zo­stało mu nic oprócz ma­rzeń. Mógł nimi przy­naj­mniej wy­peł­nić my­śli.

Ra­ija od dawna sta­no­wiła część jego pra­gnień, jed­nak wy­raź­nie dała do zro­zu­mie­nia, że nie może mu ofia­ro­wać nic wię­cej oprócz przy­jaźni. Re­ijo nie­ustan­nie sta­rał się to za­ak­cep­to­wać.

Przy­jął na sie­bie od­po­wie­dzial­ność za nie­wielką ro­dzinę Ra­iji, kiedy jego naj­lep­szy przy­ja­ciel, Kalle Elve­jord, zgi­nął w ze­szłym roku pod­czas po­ło­wów w Fin­n­marku. Re­ijo po­sta­no­wił to­wa­rzy­szyć jej i dzie­ciom do miej­sca, gdzie mo­głaby roz­po­cząć nowe ży­cie.

Sam jed­nak stwo­rzony był do tu­łaczki. Z my­ślą o żół­tym me­talu, który z po­gar­dza­nego Fina, mó­wią­cego źle po nor­we­sku, mógłby uczy­nić wiel­kiego pana. Rów­nież w Ru­iji.

Ob­ró­cił się bo­kiem do wia­tru i po­cią­gnął mocno ko­nia za po­stro­nek.

– Pój­dziesz ty, nędzna szkapo! – wark­nął, tak żeby nikt nie sły­szał.

Przez cały czas wal­czyli ze śnie­giem i wia­trem. To istny Ra­gna­rokk, ko­niec świata.

Sami wy­da­wali się tacy mali wo­bec sił na­tury.

Ktoś chwy­cił Re­ijo za ra­mię i chło­pak nie­chęt­nie się za­trzy­mał. Mu­sieli iść. Nie mo­gli cią­gle ro­bić po­sto­jów, bo ła­two ule­gliby po­ku­sie, by od­po­czy­wać wię­cej – i wię­cej, i wię­cej…

Ta­avi spoj­rzał na przy­ja­ciela z de­spe­ra­cją w oczach. Z ca­łej twa­rzy wi­doczne były tylko szare oczy. Resztę skry­wała skó­rzana czapka i weł­niany szal, owi­nięty wo­kół głowy dla ochrony przed mro­zem.

Męż­czy­zna coś po­wie­dział, lecz Re­ijo nie do­sły­szał ani słowa.

Ta­avi roz­chy­lił szal, żeby od­sło­nić usta, i wska­zał do tyłu ręką w ze­sztyw­nia­łej rę­ka­wiczce.

– Ra­ija – krzyk­nął, Re­ijo le­d­wie go sły­szał. – Nie ma ich. Ra­ija i mały…

Re­ijo dłu­żej nie słu­chał. Po­pro­sił to­wa­rzy­sza, by zo­stał przy ko­niu. Przy­pil­no­wał go. Sta­rał się utrzy­mać wła­sne cie­pło i za­dbał o Tarję i dzieci.

Sam na­to­miast po­czła­pał z po­wro­tem drogą, którą, jak są­dził, przy­szli. Z tru­dem roz­po­zna­wał ślady, śnieg szybko je za­cie­rał. Ale Ra­ija i Knut tam gdzieś zo­stali.

A bez nich ni­g­dzie nie pój­dzie.

Wiatr wiał w plecy Re­ijo, lecz było ciemno, a nie­usta­jąca za­mieć śnieżna by­naj­mniej nie po­pra­wiała wi­docz­no­ści. Mógł przejść w od­le­gło­ści kilku me­trów od Ra­iji i jej nie za­uwa­żyć.

Wiatr nie­zmor­do­wa­nie pró­bo­wał za­sy­pać go płat­kami, które na­bie­rały du­żej pręd­ko­ści, za­nim spo­częły na sze­ro­kich ra­mio­nach nie­wy­so­kiego, lecz sil­nego Fina. Re­ijo wiele razy znaj­do­wał się za­le­d­wie parę cen­ty­me­trów od zlo­do­wa­cia­łej sko­rupy i śnież­nych zasp, lecz ja­kimś cu­dem udało mu się utrzy­mać na no­gach.

– Ra­ija! – krzy­czał całą siłą płuc. Zwąt­pie­nie gra­ni­czyło z pa­niką. Nie mógł te­raz stra­cić dziew­czyny, nie tu­taj, w tym bia­łym pie­kle, które sza­lało wo­kół. – Ra­ija!

Jego głos brzmiał zgrzy­tli­wie jak za­rdze­wiałe że­la­stwo, lecz on nie prze­sta­wał wo­łać. Od czasu do czasu prze­kli­nał w du­chu:

Prze­klęty upar­ciuch! Nie mo­głaś jesz­cze tro­chę wy­trzy­mać? Czy ktoś inny nie mógł po­nieść ma­łego? Czy sam nie py­ta­łem cię wiele razy wła­śnie o to? Co za krnąbrne bab­sko, za­wsze musi zro­bić na prze­kór. Kiedy cię znajdę, prze­mó­wię ci do ro­zumu… Ra­ija! RA­IJA!

Rzu­cił parę so­czy­stych prze­kleństw po fiń­sku. Po­dzia­łały jakby oczysz­cza­jąco na jego umysł. Dały upust wście­kło­ści, stra­chowi i pa­nice.

– Ra­ija! Ra­ija!

Za­trzy­mał się, sta­nął po­chy­lony do przodu na sze­roko roz­sta­wio­nych no­gach, chwie­jący się ze zmę­cze­nia i po­py­chany przez wiatr, który cią­gle chciał go po­wa­lić. Przez cały czas mu­siał wal­czyć, by się nie prze­wró­cić.

Czyżby sły­szał ja­kiś dźwięk? Czy to tylko wiatr? Czyjś głos?

Na­słu­chi­wał, trudno jed­nak z pew­no­ścią po­wie­dzieć, co go za­trzy­mało.

Po­now­nie na­brał po­wie­trza i za­wo­łał jej imię. Na­słu­chi­wał. Każdy mię­sień jego ciała drżał z na­pię­cia.

Do­biegł go znowu – ten dźwięk.

To nie wiatr. Wiatr świsz­czał i wył pu­stym gło­sem Mo­rza Ark­tycz­nego, gwiz­dał po­śród trza­sków lodu i śmiał się głu­cho od­de­chem z bie­guna pół­noc­nego.

Wiatr nie miał w swoim słow­niku „Re­ijo”. Chło­pak nie usły­szał wię­cej niż „…jo”, lecz miał pew­ność, że ktoś woła jego imię.

Pró­bo­wał usta­lić, skąd do­cho­dził dźwięk, wy­da­wało mu się, że wie, i ru­szył da­lej. Za­trzy­my­wał się co drugi metr i krzy­czał imię Ra­iji. Na­słu­chi­wał. Usły­szał wy­raź­nie w od­po­wie­dzi jej głos. Po­wlókł się da­lej. Po­ty­kał się o wła­sne nogi, lecz się nie pod­da­wał. Musi ją od­na­leźć.

Za­mru­gał oczami, prze­tarł je. Płatki śniegu kła­dły się na po­wie­kach, two­rząc pe­rełki lodu, przez które trudno było co­kol­wiek zo­ba­czyć. Re­ijo miał na­dzieję, że od­naj­dzie po­wrotną drogę do ko­nia i sań.

– Ra­ija! – krzyk­nął, na­peł­niw­szy płuca po­wie­trzem tak zim­nym, że po­czuł ból w pier­siach. Wiatr za­pie­rał mu dech i za­sy­py­wał śnie­giem twarz, na któ­rej ma­lo­wała się roz­pacz.

– Tu­taj – po­wie­dział tuż obok czyjś głos. A ra­czej pi­snął.

Re­ijo po­stą­pił parę kro­ków na­przód, po­tem w bok – do­strzegł przed sobą ja­kąś nieco ciem­niej­szą plamę i upadł na ko­lana przed sku­loną po­sta­cią.

Czuł, że jest prze­mar­z­nięty i zmę­czony, lecz szczę­ście, które go wy­peł­niło, kiedy obej­mo­wał Ra­iję i Knuta, prze­sło­niło wszystko.

Po chwili wy­buch­nął:

– A niech cię wszy­scy dia­bli, Ra­ija! Przez twój upór zna­leź­li­śmy się w nie­bez­pie­czeń­stwie! Mo­głem cię szu­kać przez całą noc, a tamci, cze­ka­jąc na nas, za­mar­z­liby tym­cza­sem na śmierć…

Jego usta, su­che i spę­kane, tu­liły się do jej po­liczka, skrawka chłod­nej skóry, wy­sta­ją­cego spod chu­sty, owi­nię­tej wo­kół głowy i czę­ściowo osła­nia­ją­cej twarz.

Złość Re­ijo wy­ni­kała ze stra­chu, któ­rego nie chciał oka­zać. Łzy ulgi mie­szały się z lo­dem na rzę­sach i to­piły za­mar­z­nięte kro­ple.

Wil­goć wsią­kała w wy­tarte weł­niane spodnie, które przy­mar­zły do skóry.

Pod­niósł się nie­zgrab­nie i po­mógł Ra­iji się dźwi­gnąć. Dziew­czyna le­d­wie żywa do­słow­nie opa­dła na niego, oparła się, po­trze­bo­wała go, jego siły i cie­pła.

Dziecko kwi­liło przez cały czas. To przy­naj­mniej zna­czyło, że żyje. Re­ijo dzię­ko­wał Stwórcy.

Oto­czył Ra­iję ra­mie­niem i ru­szył z po­wro­tem po swo­ich wła­snych śla­dach, któ­rych pra­wie już nie było wi­dać. Te­raz szło się dwa razy trud­niej. Ra­ija le­d­wie trzy­mała się na no­gach, a wiatr wiał pro­sto w twarz. Sta­no­wił jed­nak pew­nego ro­dzaju dro­go­wskaz – je­żeli pójdą pod wiatr, być może tra­fią do po­zo­sta­łych.

Je­żeli się po­spie­szą, śnieg nie zdąży za­sy­pać śla­dów.

Ra­ija po­dą­żała bez­wied­nie za Re­ijo, zda­jąc się na jego wy­trzy­ma­łość i siłę. Nie była w sta­nie wy­do­być słowa. Usta miała zdrę­twiałe z zimna. Włosy pod chu­stą two­rzyły na czole za­mar­z­nięte ko­smyki. Wszystko wy­da­wało się lo­do­wato zimne. Zimne. Lód – lód – lód…

Nie mo­gła ze­brać my­śli. Zda­wała so­bie nie­ja­sno sprawę z obec­no­ści Re­ijo. Czuła w ra­mio­nach nie­mowlę. Kur­czowo trzy­mała malca, lecz ro­biła to od­ru­chowo.

Wy­da­wało się, jakby ręce przy­mar­zły do dziecka. Ra­ija nie uświa­da­miała so­bie, że zo­stała z tyłu i upa­dła, nie wie­działa o tym.

Wszystko zna­la­zło się na po­gra­ni­czu mroku, prze­ra­ża­ją­cego i wiecz­nego, lecz rów­nież ku­szą­cego – i bli­skiego.

Nie­bez­piecz­nie bli­skiego.

Chciała już za­mknąć oczy i po­zwo­lić się ogar­nąć ciem­no­ści, lecz po­ja­wił się Re­ijo i wy­rwał ją z ot­chłani, więc po­dą­żyła za nim. Ku ży­ciu. Ku zimnu. Jesz­cze więk­szemu zimnu.

Re­ijo czuł się zu­peł­nie wy­czer­pany, kiedy wresz­cie do­tarli do ma­łej grupy osób przy­tu­pu­ją­cych w miej­scu na śniegu przy ko­niu i sa­niach. Ga­niam tam i z po­wro­tem, do dia­bła, po­my­ślał i za­wi­ro­wało mu przed oczami. Za­chwiał się z Ra­iją w ra­mio­nach, wy­da­wało mu się, że uj­rzał przed sobą przy­naj­mniej dzie­sięć osób, lecz nie mo­gło tu być ni­kogo wię­cej poza Ta­avim i Tarją z dwiema dziew­czyn­kami.

Przy­ja­ciele nie ode­zwali się ani sło­wem, ale Re­ijo miał wra­że­nie, że do­strzegł w ich twa­rzach zgodne „chwała Bogu”.

Wiatr tro­chę ucichł. Na tyle, że mo­gli stać spo­koj­nie, lecz nie na tyle, by mo­gli za­trzy­mać się na od­po­czy­nek pod go­łym nie­bem. I nie na tyle, by zde­cy­do­wać się na dal­szą wę­drówkę w sy­tu­acji, kiedy Ra­ija tak bar­dzo osła­bła.

Ta­avi po­wie­dział to, o czym wszy­scy my­śleli:

– Ona nie może iść da­lej. Mu­simy za­grze­bać się w ja­kiejś za­spie.

Re­ijo tylko ski­nął głową i po­sa­dził Ra­iję w sa­niach, otu­la­jąc ją i dziecko skó­rami.

Oczy dziew­czyny były szkli­ste. Otwarte, lecz dziw­nie nie­obecne. Re­ijo wziął Maję na ręce i za­czął brnąć na­przód. Szedł jako pierw­szy.

Śnieg ze­lżał. Wiatr nie wył już tak przej­mu­jąco. Jakby wstrzy­mał od­dech.

Koń na­dal stał w miej­scu.

Re­ijo zi­ry­to­wany po­cią­gnął za po­stro­nek, lecz zwie­rzę po­trzą­snęło tylko łbem i nie ru­szyło do przodu. Prze­bie­rało no­gami i ki­wało swą wielką głową, zwra­ca­jąc oczy ku Re­ijo.

– No chodź – za­chę­cał Re­ijo, po­cią­ga­jąc tro­chę ła­god­niej. Je­śli groźby nie po­mo­gły, może po­skut­kuje prośba.

Koń po­zo­stał jed­nak głu­chy i ślepy. Upar­cie stał w miej­scu.

Ta­avi prze­szedł obok Re­ijo; wy­dep­tał świeży ślad na bia­łym bez­brzeż­nym mo­rzu le­żą­cym przed nimi.

Po chwili wró­cił bie­giem. Jego oczy błysz­czały. Mo­cu­jąc się z sza­lem, za­sła­nia­ją­cym twarz, za­wo­łał:

– Chata! Nie­da­leko stąd stoi chata! Mo­żemy tam od­po­cząć.

– A lu­dzie? – spy­tał Re­ijo z nie­do­wie­rza­niem, lecz otrzy­mał od­mowną od­po­wiedź. – Gdy­by­śmy tylko mo­gli ru­szyć tego nie­zno­śnie upar­tego ko­nia – mruk­nął.

Po­cią­gnął, a Ta­avi pchał od tyłu. Wspól­nymi si­łami udało im się zmu­sić nie­chętne zwie­rzę do ru­chu.

Chata znaj­do­wała się kil­ka­set me­trów od miej­sca, gdzie się przed chwilą za­trzy­mali.

Wy­ko­pali w śniegu coś w ro­dzaju tu­nelu mię­dzy do­mem a po­tężną za­spą, tak że ich nie­wy­soki koń mógł zna­leźć tam schro­nie­nie. Chata osła­niała od wia­tru, a tu­nel przed naj­więk­szym mro­zem. Re­ijo po­my­ślał, że przy­da­łoby się jesz­cze tro­chę siana.

Na sa­niach zo­stała resztka tego, na które się wy­mie­nili, kiedy ostat­nio do­tarli do sta­łego go­spo­dar­stwa. Od tam­tej pory mi­nęło sporo czasu.

Re­ijo, pe­łen obaw, dał ko­niowi wszystko. Miał na­dzieję, że wkrótce znowu spo­tkają lu­dzi.

Ta­avi i Tarja zdo­łali tym­cza­sem od­śnie­żyć wej­ście. Wraz z dziew­czyn­kami we­szli do chaty. Ich zmę­czone głosy na­brały cie­pła.

Re­ijo od­wi­nął skóry okry­wa­jące Ra­iję i ostroż­nie wziął ją na ręce.

Po­woli od­wró­ciła ku niemu twarz. Jej oczy wy­da­wały się cał­kiem po­zba­wione wy­razu.

Re­ijo po­śpiesz­nie wniósł dziew­czynę do środka. Czuł się nie­zmier­nie szczę­śliwy, że zna­leźli tę opusz­czoną chatę. Ra­iję bo­wiem nie­wiele dzie­liło od śmierci.

Kiedy przy­zwy­czaił oczy do ciem­no­ści, obej­rzał po­miesz­cze­nie, w któ­rym się schro­nili.

Ściany z okrą­gla­ków, za­mknięte otwory okienne, pro­ste pa­le­ni­sko i bar­dzo oszczędne ume­blo­wa­nie – stół i parę ław, nie­zbyt so­lid­nych.

– Tu jest drewno – za­uwa­żył Ta­avi zdu­miony. Za­czął grze­bać pod ubra­niem w po­szu­ki­wa­niu krze­mie­nia, który na­le­żał do jego naj­cen­niej­szych skar­bów.

Uklęk­nął przy pa­le­ni­sku, pró­bu­jąc roz­nie­cić ogień. Tarja tro­skli­wie ob­jęła Ra­iję, która opa­dła bez­wład­nie, kiedy Re­ijo po­sa­dził ją na ła­wie. Mu­siał ją jed­nak na chwilę opu­ścić, by wnieść żyw­ność, skóry i naj­waż­niej­sze rze­czy. Su­che ubra­nie. Coś, na czym mo­gliby się po­ło­żyć.

Zna­le­zie­nie schro­nie­nia po­pra­wiło sy­tu­ację, lecz zmar­twie­nia na­dal od­bi­jały się na czole Re­ijo. Oka­lały je ni­czym za­ci­ska­jąca się że­la­zna ta­śma.

Mimo wy­sił­ków Ta­aviego na po­czątku po­ja­wiło się wię­cej dymu niż ognia. Drewno, sta­ran­nie po­ukła­dane wzdłuż ścian, nie było chyba tak su­che, jak so­bie wy­obra­żali.

Praw­do­po­dob­nie drew­niany dom rów­nież nie był zbyt szczelny, ale na pewno lep­szy od pa­nu­ją­cego na ze­wnątrz mrozu. Kiedy ogień po pew­nym cza­sie po­rząd­nie się roz­pa­lił, zro­biło się ja­sno.

Chata skła­dała się z jed­nej izby. Kle­pi­sko i pro­ste, znisz­czone ściany z drew­nia­nych bali. Wzdłuż jed­nej z ni­skich ścian oprócz drewna zgro­ma­dzono torf. Nie po­winno za­brak­nąć cie­pła.

Re­ijo i Ta­avi roz­dzie­lili po­mię­dzy sie­bie skóry. Re­ijo prze­mil­czał fakt, że dwiema przy­krył ko­nia. Po­my­ślał, że zwie­rzę rów­nież nie po­winno mar­z­nąć. W swym sercu miał szcze­gólne miej­sce dla istot po­zba­wio­nych daru mowy.

Tarji udało się wy­swo­bo­dzić nie­mowlę z kur­czo­wego uchwytu Ra­iji. Dziew­czyna usia­dła przy pa­le­ni­sku, nu­cąc ci­cho nad de­li­kat­nym po­licz­kiem dziecka. Re­ijo roz­po­znał jedną z pio­se­nek, którą zwy­kle śpie­wała mu matka w cza­sach tak od­le­głych, że prze­sła­niała je za­słona nie­rze­czy­wi­sto­ści.

Parę razy szybko za­mru­gał. Ręce za­czy­nały się roz­grze­wać. Palce po­ru­szały się lżej i szyb­ciej.

Naj­pierw dzieci, po­my­ślał, sta­ra­jąc się nie pa­trzeć na Ra­iję. Sie­działa dziw­nie spo­kojna na ła­wie, oparta o zimną ścianę. Po­grą­żona w swym wła­snym świe­cie.

Maja po­pła­ki­wała, kiedy Re­ijo ścią­gał z niej sztywne ku­magi. Ma­so­wał jej nogi, ka­zał też Elise zdjąć buty i po­cie­rać stopy, tak jak sam to ro­bił có­reczce Ra­iji.

Elise miała za­le­d­wie pięć lat, ale była naj­star­szym dziec­kiem i mu­siała ra­dzić so­bie sama w więk­szym stop­niu niż ma­lutka, nie­spełna dwu­let­nia Maja.

Nóżki dziecka za­ró­żo­wiły się i Re­ijo uznał, że wy­star­czy już ma­sażu. Mimo ener­gicz­nych pro­te­stów zdjął z ma­łej liczne war­stwy ubra­nia.

– Za­raz bę­dzie cie­pło – tłu­ma­czył, za­gry­za­jąc zęby i od­pie­ra­jąc ude­rze­nia ma­lut­kich rą­czek.

Maja uspo­ko­iła się nieco, kiedy za­ło­żył jej na gołe ciało weł­nianą ko­szulkę. Na skó­rze po­ja­wiła się już gę­sia skórka. Z pew­no­ścią naj­gor­szy chłód zo­sta­wili na ze­wnątrz, lecz wiele jesz­cze bra­ko­wało, by w tej nie­szczel­nej cha­cie za­pa­no­wało przy­tulne do­mowe cie­pło.

Maja do­stała su­che skar­pety i grubą kurtkę. Ką­tem oka Re­ijo do­strzegł, że Elise bez na­kazu sama zdjęła sztywne, mo­kre ubra­nie i zna­la­zła inne.

Szybko prze­su­nął ręką po jej dłu­giej ciem­no­blond grzywce.

– Mą­dra dziew­czynka – rzekł z uzna­niem. Od­po­wie­działo mu ła­godne spoj­rze­nie nie­bie­skich oczu i za­wsty­dzony uśmiech.

Czuł wy­rzuty su­mie­nia, lecz przez cały czas my­ślał o Ra­iji. Miał tak mało czasu.

Tro­chę może zbyt szorstko we­pchnął dziew­czynki mię­dzy dwie skóry, pro­sząc, by przy­tu­liły się do sie­bie.

W ten spo­sób przez ja­kiś czas utrzy­mają cie­pło. Tarja zaj­mo­wała się nie­mow­lę­ciem, które z za­do­wo­le­niem przyj­mo­wało jej czułą opiekę.

Re­ijo spoj­rzał na Ta­aviego, który nie od­ry­wał wzroku od swej ko­biety z dziec­kiem, dziec­kiem Ra­iji.

Szare oczy jakby po­ciem­niały. W tym spoj­rze­niu tkwiło coś smut­nego i nie­zgłę­bio­nego. Może ci mło­dzi nie mo­gli mieć po­tom­stwa?

Re­ijo nie za­sta­na­wiał się nad tym dłu­żej. Naj­waż­niej­sze, że sam nie mu­siał zaj­mo­wać się Knu­tem. Nie miał po­ję­cia o nie­mow­lę­tach, z ulgą po­my­ślał o tym, że Tarja zdjęła z niego ten cię­żar.

Ob­jął Ra­iję. Wy­da­wała się tak po­twor­nie zimna i prze­mar­z­nięta. Taka bez­władna, choć spra­wiała wra­że­nie przy­tom­nej. Oczy miała sze­roko otwarte, lecz spoj­rze­nie było pu­ste.

Re­ijo po­trzą­snął dziew­czyną, by się ock­nęła. Prze­stra­szył się, jej ciało cią­żyło w jego ra­mio­nach – jak mar­twe. Po chwili się opa­no­wał, gła­skał czule zimny po­li­czek.

Skóra na twa­rzy była szorstka, a wie­dział, jak po­tra­fiła być miękka i go­rąca. Ujął w swe dło­nie głowę Ra­iji. Pró­bo­wał uchwy­cić pu­ste spoj­rze­nie spod ciem­nych rzęs. Po­pa­trzył pro­sto w jej oczy, lecz nie za­re­ago­wała.

Bał się.

Wi­dział, że cał­kiem skost­niała z zimna i jest jakby po­zba­wiona ży­cia. Jak sza­lony za­czął ścią­gać z niej cięż­kie ubra­nie. To przez nie była taka zimna. Zmar­z­nięta i chora. Prze­mo­czone wierzch­nie ubra­nie za­częło ta­jać. Okry­wało dziew­czynę ni­czym sztywna sko­rupa.

Re­ijo za­sta­na­wiał się, od jak dawna Ra­ija tak cier­piała. Jak długo tak po­twor­nie mar­zła, nie skar­żąc się jed­nak ani sło­wem.

Po­pro­sił Ta­aviego, by po­dał mu sa­kwę z su­chymi ubra­niami. Uznał, że nie czas na ce­re­giele i de­li­kat­ność. Ro­ze­brał Ra­iję do naga i za­czął na­cie­rać jej nie­mal mar­twe ciało cienką weł­nianą, chu­stą z pięk­nymi frędz­lami. Nie przy­szło mu na­wet do głowy, że to część jej od­święt­nego stroju.

Ta­avi od­wró­cił się ple­cami, sta­ra­jąc się za­cho­wać dys­kre­cję. Re­ijo uśmiech­nął się gorzko i za­czął Ra­iję z po­wro­tem ubie­rać. Po­tem wziął ją znowu w ra­miona. Nie czuł na­wet, że sam jest prze­mar­z­nięty do szpiku ko­ści i że jego rze­czy przy­lgnęły do ciała.

Nie my­ślał o tym, że tak jak inni po­wi­nien się prze­brać.

Przy­tu­lił twarz do zmierz­wio­nych wło­sów Ra­iji, prze­su­wał po nich ustami, szep­cząc czułe słowa. Ko­ły­sał ją de­li­kat­nie w ob­ję­ciach. Jak dziecko. Mu­skał war­gami jej ucho. Ca­ło­wał naj­droż­szy po­li­czek i słabo pul­su­jącą skroń.

– Ra­ija, Ra­ija… – szep­tał w de­spe­ra­cji.

Je­dy­nie oczy do­da­wały bla­sku bla­dej, po­zba­wio­nej ko­lo­rów twa­rzy. Lecz sta­no­wiły jakby lu­stro – od­bi­jały je­dy­nie oto­cze­nie, a nie to, co się działo w du­szy.

Tym­cza­sem Tarja i Ta­avi ugo­to­wali rzadką ka­szę z wody i jęcz­mie­nia. Po­si­liła ona i roz­grzała zmę­czone ciała – przy­naj­mniej na pe­wien czas. Mięso, które ze sobą przy­wieźli, wo­leli oszczę­dzić. Nie wie­dzieli, jak długa czeka ich jesz­cze droga, nie wie­dzieli też, czy ła­two przyj­dzie im zdo­być wię­cej mięsa i ryb.

Przy­rzą­dzili jed­nak bu­lion na ko­ści, przy­jem­nie było się na­pić go­rą­cego na­poju.

Da­wał złu­dze­nie po­siłku mię­snego i sy­cił pra­wie tak samo do­brze jak ka­sza.

Dziew­czynki za­snęły po je­dze­niu. Ob­jęte na­wza­jem rącz­kami. Przed­sta­wiały istny ob­ra­zek zgody i bło­giego spo­koju. Lecz ów ob­raz był zwod­ni­czy. Re­ijo za­uwa­żył nie­chęć Mai do Elise. Bra­ciszka za­ak­cep­to­wała, lecz Elise trak­to­wała jak obcą, która wkra­dła się do ich ro­dziny. Maja co prawda była jesz­cze ma­leńka, lecz wie­działa, czego chce.

W do­datku za­wsze ko­chano ją i roz­piesz­czano, i na nią przede wszyst­kim zwra­cano uwagę.

Nie­ła­two dzie­lić się mi­ło­ścią bli­skich z in­nymi. Tym bar­dziej z przy­braną sio­strą.

Re­ijo wie­dział, że musi uwa­żać na obie dziew­czynki.

Ciało Ra­iji wy­da­wało się już cie­plej­sze, jakby bar­dziej mięk­kie. Tarja przy­nio­sła ba­ra­nicę i ostroż­nie uło­żyła ją na wą­skich ra­mio­nach Ra­iji. Re­ijo po­pra­wił skórę, by szczel­niej przy­le­gała. Po­dzię­ko­wał Tarji spoj­rze­niem – zo­ba­czył, że zmie­niła ubra­nie; na­wet nie za­uwa­żył, kiedy.

Przy­tu­lił Ra­iję, przy­tu­lił tak mocno, że jęk­nęła ci­cho. Omal nie krzyk­nął z ra­do­ści. Prze­su­nął ostroż­nie i ła­god­nie dło­nią po jej ślicz­nych wło­sach, które w tej chwili nie były może tak piękne jak zwy­kle. Ra­ija po­ru­szyła się. Unio­sła głowę. Ścią­gnęła brwi. Zwró­ciła się ku Re­ijo, wła­ści­wie na niego nie pa­trząc.

Jej głos brzmiał dzie­cin­nie i cienko. Przy­tu­liła się moc­niej do przy­ja­ciela.

– To nie jest do­bre miej­sce, Mik­kal – po­wie­działa i za­mknęła oczy.

Do­piero wtedy Re­ijo spo­strzegł, że jest mu zimno.

– Tarja – rzekł ochry­płym gło­sem i za­milkł, szu­ka­jąc słów. Mi­nęło tro­chę czasu, za­nim je zna­lazł. – Czy mo­żesz… czy mo­gła­byś…?

– Po­sie­dzieć przy niej? – spy­tała ła­god­nie dziew­czyna z Tor­nea. – Do­brze. Po­myśl o so­bie, Re­ijo. Roz­grzej się tro­chę!

Ostroż­nie usia­dła na ła­wie obok Ra­iji i ob­jęła ją, grze­jąc wła­snym cie­płem.

– Śpi – ode­zwała się ci­cho, kiedy Re­ijo zdej­mo­wał kurtkę. – Tylko śpi.

Re­ijo po­czuł ulgę. Jed­nak od chłodu, który ści­skał jego serce, trud­niej się było uwol­nić.

Naj­chęt­niej po­zwo­liłby się Ra­iji wy­spać. Była wy­czer­pana, na­le­żał się jej od­po­czy­nek.

Ale nie­mowlę pła­kało z głodu, Ra­ija na­dal kar­miła je pier­sią. Za­nim wy­ru­szyli w tę trudną po­dróż, mó­wiła ze śmie­chem: „Nie bę­dziemy mu­sieli się trosz­czyć o je­dze­nie dla niego”.

Knut krzy­czał wnie­bo­głosy.

Tarja pró­bo­wała wcze­śniej dać mu ka­szy, lecz bez po­wo­dze­nia. Ma­lec ni­gdy jesz­cze nie jadł nic po­dob­nego. Przy­zwy­cza­je­nie go do no­wego po­karmu nie bę­dzie ła­twe. Do­sko­nale to ro­zu­mieli, choć nie przy­wy­kli do ma­łych dzieci i ich po­trzeb.

Ra­ija spała.

Kiedy się obu­dziła, nie po­my­liła już Re­ijo z Mik­ka­lem. Jej wzrok miał jed­nak w so­bie coś z po­przed­niego stra­chu.

A usta wy­szep­tały iden­tyczne ostrze­że­nie jak to, które mam­ro­tała nie­przy­tomna do ko­goś prze­by­wa­ją­cego gdzieś da­leko:

– To nie jest do­bre miej­sce.

Nad­szedł ra­nek – z taką samą nie­po­godą. Wszy­scy jed­nak czuli się wy­po­częci, roz­grzani i na­je­dzeni. Tę róż­nicę dało się za­uwa­żyć. Na­wet Ra­ija do­szła do sie­bie.

Jej oczy zdra­dzały jed­nak czuj­ność. Wiele razy pod­cho­dziła do drzwi, wy­glą­dała na ze­wnątrz, ale nie wi­działa nic wię­cej niż po­zo­stali: tylko śnieg. Ścianę śniegu ci­ska­nego ku nim przez wiatr.

– Coś tu jest nie tak – mruk­nęła raz pod no­sem, tak że Re­ijo ją usły­szał. Nie ro­zu­miał, co miała na my­śli. Wy­da­wało mu się, że ten dom to praw­dziwe bło­go­sła­wień­stwo dla nich wszyst­kich.

Ra­ija nie wy­ra­żała na głos swo­ich wąt­pli­wo­ści. Jej za­cho­wa­nie ra­niło Re­ijo.

Kiedy w ciągu dnia wiatr ucichł, Ta­avi za­pra­gnął ode­tchnąć świe­żym po­wie­trzem i uj­rzeć niebo nad głową.

– Pójdę za­sta­wić si­dła – ode­zwał się. – I tak nie ru­szymy się stąd wcze­śniej niż ju­tro rano. Może do tego czasu uda się zła­pać ja­kieś ptaki.

– Tylko nie idź na lewo – ostrze­gła go Ra­ija. W jej gło­sie brzmiała po­waga.

Re­ijo pod­niósł wzrok.

Sie­dział z Mają na ko­la­nach i uczył ją wy­li­czanki kosi-ko-si-łapki. Elise przy­kuc­nęła tuż obok, trzy­ma­jąc w ra­mio­nach Knuta. Jej nie­bie­skie oczy śle­dziły z uwagą ręce Re­ijo i Mai.

Kiedy Maja się zmę­czyła, Re­ijo mu­siał uczyć Elise tej sa­mej za­bawy. Maja na­tu­ral­nie była dla niego kimś szcze­gól­nym, ale mu­siał trak­to­wać obie dziew­czynki jed­na­kowo. Elise za­znała już wiele bólu w swoim ży­ciu. Nie mo­gła po­zo­sta­wać w cie­niu Mai, nie­za­leż­nie od tego, czego do­ma­gała się ta ostat­nia.

– Tylko nie na lewo – po­wtó­rzyła Ra­ija. Miała na my­śli drogę, którą przy­szli.

Ta­avi spy­tał:

– Dla­czego nie? Co złego jest w tym miej­scu?

Ra­ija od­gar­nęła z czoła ko­smyk wło­sów i od­parła z uda­wa­nym spo­ko­jem, nie chcąc na­zbyt dra­ma­ty­zo­wać:

– Nie idź tam. Nic tam nie znaj­dziesz. Po pro­stu wiem. Miesz­ka­łam na pła­sko­wyżu przez pra­wie pięć lat. Znam do­brze tu­tej­sze ży­cie. Tam nie ma pta­ków. Ani zwie­rząt. Nikt tam nie cho­dzi…

– Co przez to ro­zu­miesz? – spy­tał Re­ijo ostrym to­nem.

Uśmiech­nęła się blado.

– I tak nie wie­rzysz w ta­kie rze­czy…

– Nie mo­żesz tak po pro­stu za­cząć o czymś mó­wić i nie koń­czyć – upie­rał się Re­ijo.

Po­przed­niego dnia, kiedy Ra­ija zna­la­zła się na gra­nicy utraty świa­do­mo­ści, do­świad­czyła cze­goś dziw­nego. Nie da­wało jej to spo­koju.

– Do­brze – od­parła krótko. – Ale nie za­rzu­caj­cie mi po­tem, że chcę was stra­szyć. Sami o to pro­si­li­ście. Mo­że­cie wie­rzyć lub nie. Opo­wiem tylko o rze­czach, które wi­dzia­łam. W które wie­rzę… – Jej twarz spo­waż­niała. – Są ta­kie miej­sca na pła­sko­wy­żach, które po­zo­stały cał­kiem dzi­kie. Zu­peł­nie dzi­kie. Na za­wsze. Miej­sca, gdzie w żad­nym wy­padku nikt nie po­wi­nien zbłą­dzić. Są to ob­szary, na któ­rych nie po­stała noga żad­nej z istot dwu lub czwo­ro­noż­nych. Kie­dyś…

– Pła­sko­wyż jest wy­star­cza­jąco duży – za­uwa­żył su­cho Re­ijo, za co Ra­ija od­pła­ciła mu groź­nym, gniew­nym spoj­rze­niem.

Na­tych­miast za­milkł. Wła­ści­wie nie chciał jej zra­nić swą nie­uf­no­ścią. Po pro­stu od­wdzię­czył się pew­nego ro­dzaju dzie­cinną ze­mstą. Ze­mstą, któ­rej być może na­wet nie za­uwa­żyła.

– Pła­sko­wyż rze­czy­wi­ście jest duży. Do­brze o tym wiem. Miesz­ka­łam tu. I wi­dzia­łam ta­kie miej­sca już przed­tem, Re­ijo. Są mar­twe. Dla wszyst­kich ży­ją­cych lu­dzi i zwie­rząt. To po­ła­cie pełne cał­kiem in­nych sił niż te, które je­ste­śmy w sta­nie zro­zu­mieć. Sił o wiele po­tęż­niej­szych, niż te, któ­rymi my żywi roz­po­rzą­dzamy. Nikt żywy nie może prze­kro­czyć ich gra­nicy. To nie­bez­pieczne. Zo­sta­nie wy­pchnięty, po­wstrzy­many przez coś po­tęż­nego i wiel­kiego. Przez coś, co znaj­duje się po dru­giej stro­nie na­szego świata. Wi­dzia­łam, jak sza­mani pró­bo­wali za­kli­nać ta­kie miej­sca, jak pró­bo­wali zdo­być tro­chę owych nad­przy­ro­dzo­nych sił tam za­miesz­ku­ją­cych, lecz na­wet im się nie udało. Nikt nie może wejść na te­ren nie­ziem­skich mocy, na uro­czy­sko… na miej­sce, gdzie tań­czą hul­dry…

– Miej­sce, gdzie tań­czą hul­dry? – szep­nęła Tarja, spo­glą­da­jąc na Ta­aviego wy­stra­szo­nym wzro­kiem. – Pro­szę, nie chodź tam!

Ta­avi otrzą­snął się z ogar­nia­ją­cego go stra­chu i po­pa­trzył na Ra­iję.

– Ga­dać to ty po­tra­fisz, Ra­ija. W mó­wie­niu je­steś dia­bel­nie do­bra. Zresztą i tak nie za­mie­rza­łem iść w tam­tym kie­runku. Choć nie wiem, czy wie­rzyć twoim baj­kom…

Wzru­szył lek­ce­wa­żąco ra­mio­nami i po­szedł – za­pew­niw­szy jesz­cze raz Tarję, że nie zbliży się do tak zwa­nego uro­czy­ska.

– Po­win­naś bar­dziej uwa­żać na to, co mó­wisz, i nie stra­szyć dzieci – mruk­nął Re­ijo po fiń­sku.

Za­równo Maja, jak i Elise znie­ru­cho­miały z sze­roko otwar­tymi oczami i na­sta­wio­nymi uszami. Maja nie bar­dzo ro­zu­miała, o co cho­dzi, lecz Elise sie­działa jak za­cza­ro­wana. Chło­nęła każde słowo.

– Sam o to pro­si­łeś – od­parła Ra­ija. – Poza tym to na­prawdę nie jest do­bre miej­sce. Czy nie za­sta­na­wia­łeś się, dla­czego ta chata jest pu­sta? Dla­czego ktoś wy­je­chał, zo­sta­wia­jąc cały za­pas opału na zimę?

Re­ijo nie od­po­wie­dział. Wpraw­dzie też go to nie­po­ko­iło, ale nie my­ślał o tym. Do­póki Ra­ija o tym nie wspo­mniała.

Miej­sce, gdzie tań­czą hul­dry?

Ob­ru­szył się. Nikt nie bę­dzie mu opo­wia­dał o ja­kichś prze­są­dach i nad­przy­ro­dzo­nych si­łach. Obiema no­gami stał mocno na ziemi i nie wie­rzył w nic, czego nie mógł zo­ba­czyć, usły­szeć lub do­tknąć. Ra­ija miała zbyt bujną wy­obraź­nię, ot co. Lecz to do niej nie­po­dobne, żeby ja­kieś wy­my­sły za­wład­nęły nią do tego stop­nia. Po­dróż oka­zała się chyba zbyt mę­cząca. Biedna mała!

Ta­avi wró­cił do­piero po kilku go­dzi­nach, Tarja bar­dzo się o niego mar­twiła.

To z po­wodu słów Ra­iji, po­my­ślał Re­ijo tro­chę po­iry­to­wany. Ko­biety za­wsze wy­obra­żają so­bie naj­gor­sze. A je­żeli to naj­gor­sze wiąże się jesz­cze z czymś nie­po­ję­tym, po pro­stu roz­ko­szują się tym – z ra­do­ścią mie­szaną ze stra­chem.

Ta­avi nie przy­szedł z pu­stymi rę­kami. Nie do­słow­nie; to zna­czy nic w nich nie niósł, przy­niósł za to krze­piące no­winy.

– Tra­fi­li­śmy pro­sto do nieba – oznaj­mił, pro­mie­nie­jąc ra­do­ścią i za­krę­cił w po­wie­trzu swą drobną, szczu­płą żoną. W tym mo­men­cie oka­zał wię­cej uczuć niż pod­czas ca­łej znoj­nej po­dróży.

– Wczo­raj­szy dzień miał po­smak cze­goś wręcz prze­ciw­nego – za­uwa­żył Re­ijo.

– Nie ro­zej­rze­li­śmy się do­brze do­okoła – ro­ze­śmiał się Ta­avi.

Jego twarz wy­da­wała się te­raz młoda i szczera. Nie miał chyba tylu lat, jakby na to wska­zy­wały bruzdy na po­licz­kach i zmarszczki wo­kół oczu. Ra­ija oce­niała, że pew­nie do­biega trzy­dziestki – w tej chwili jed­nak zmie­niła swój sąd, uzna­jąc, że ten szczu­pły Fin może mieć nie­wiele po­nad dwa­dzie­ścia lat.

Nę­dza i ciężka praca mogą uczy­nić lu­dzi star­szymi niż lata, które upły­nęły.

– Zo­ba­czy­li­śmy tylko tę chatę – mó­wił z en­tu­zja­zmem Ta­avi. – Cały świat wy­da­wał się biały przez tę prze­klętą bu­rzę. Wszystko znaj­do­wało się pod osłoną śniegu. Gdy­bym nie mu­siał ode­tchnąć świe­żym po­wie­trzem, sie­dzie­li­by­śmy tu i my­śleli, że nic lep­szego nie mo­gło nas spo­tkać…

– A czy tak nie jest? – spy­tała Ra­ija. – Co ta­kiego zna­la­złeś?

– Ubierz­cie się i chodź­cie zo­ba­czyć sami! – Ta­avi był oży­wiony jak dziecko. I rów­nie nie­cier­pliwy. – Nie wieje już tak bar­dzo. Za­rzuć­cie tylko coś na ra­miona. To nie­da­leko. Dzieci do­pil­nują się same przez ten czas, prawda, ma­lu­chy?

– Maja chce zo­ba­cyć!

– Zo­sta­niemy – za­pro­po­no­wała ci­cho Elise. – Po­ba­wię się z Mają w łapki. A Knut prze­cież śpi.

– Mą­dra dziew­czynka! – Ta­avi po­czo­chrał Elise po wło­sach i po­cią­gnął za sobą Tarję. Re­ijo i Ra­ija wy­mie­nili spoj­rze­nia. Re­ijo wzru­szył ra­mio­nami i za­rzu­cił na sie­bie kurtkę. Ra­ija owi­nęła się sza­lem i ru­szyła za po­zo­sta­łymi.

Ta­avi miał ra­cję, już tak bar­dzo nie wiało. Śnieg pa­dał ci­cho du­żymi, cięż­kimi płat­kami, nie sma­gał skóry ni­czym ba­tem.

Ta­avi i Tarja znaj­do­wali się już da­leko. Ta­avi biegł, cią­gnąc za sobą dziew­czynę. Prze­szka­dzała jej ciężka spód­nica i z tru­dem na­dą­żała.

– Udał się jed­nak w do­brym kie­runku – ode­zwała się Ra­ija do przy­ja­ciela. Szli w prawą stronę od chaty w tem­pie znacz­nie spo­koj­niej­szym niż tempo tam­tych dwojga. Ta­avi i Tarja stali już od dłuż­szego czasu na wznie­sie­niu, cze­ka­jąc, aż Ra­ija i Re­ijo do nich do­łą­czą.

– Tylko spójrz­cie! – rzekł Ta­avi z dumą w gło­sie. Był od­krywcą, pio­nie­rem.

Po­ni­żej roz­cią­gało się kró­le­stwo, które sam zna­lazł.

– O Jezu! – wy­rwało się Re­ijo.

Ra­ija chwy­ciła go za rękę i mocno ści­snęła.

Uj­rzeli przed sobą pięć do­mów zbu­do­wa­nych z drew­nia­nych bali – mniej wię­cej tej sa­mej wiel­ko­ści co chata, w któ­rej spę­dzili noc. Zo­ba­czyli też coś w ro­dzaju stajni czy obory.

Domy le­żały w nie­wiel­kiej ko­tli­nie, osło­nięte od nie­po­gody z pół­nocy i z po­łu­dnia. Wia­try za­chodni i wschodni mo­gły tam bu­szo­wać do woli, lecz wi­chrów wie­ją­cych z dwóch po­zo­sta­łych kie­run­ków miesz­kańcy nie mu­sieli się oba­wiać. Za za­bu­do­wa­niami znaj­do­wał się praw­do­po­dob­nie nie­wielki las li­ścia­sty, który te­raz okry­wały masy śniegu. Gdzie­nie­gdzie wy­sta­wały po­je­dyn­cze ga­łę­zie ni­czym palce wy­cią­gnięte ku zi­mo­wemu niebu.

Za­głę­bie­nia na po­wierzchni świad­czyły o tym, że przez dzie­dzi­niec nie­dawno prze­biegł łoś.

– Wszę­dzie pu­sto – ode­zwał się Ta­avi, kiedy stali ra­zem w mil­cze­niu, za­sko­czeni nie­spo­dzie­wa­nym wi­do­kiem. – Zaj­rza­łem do każ­dego domu. Są pu­ste, wszyst­kie. W trzech z nich zna­la­złem me­ble i dość opału. W stajni na­dal czuć za­pach zwie­rząt. A siana wy­star­czy na długą zimę. Na­wet gdy­by­śmy mieli wię­cej niż jed­nego ko­nia… Słowa Ta­aviego za­wi­sły w po­wie­trzu. Wi­dzieli jego ślady pro­wa­dzące jak łań­cuszki na śniegu – od domu do domu. Wszy­scy wie­dzieli, o czym my­śli, a czego nie za­su­ge­ro­wał wprost.

Re­ijo od­chrząk­nął.

– My­ślisz za­tem… że po­win­ni­śmy się prze­nieść na dół? Ta­avi ski­nął po­waż­nie.

– By­li­by­śmy idio­tami, gdy­by­śmy nie sko­rzy­stali z ta­kiej szansy. W ko­tli­nie stoją wolne domy i cze­kają na nas. Star­czy opału. Star­czy siana dla ko­nia. Obej­rza­łem te­ren do­okoła. My­ślę, że na tyle tu dziko, że zdo­bę­dziemy dość je­dze­nia. Stru­mień nie cał­kiem za­marzł, tu i tam wi­dać wy­rwy w lo­dzie. Mamy więc wodę. Mo­żemy mieć cie­pło. Mo­żemy zdo­być po­ży­wie­nie. Dach nad głową przez całą zimę. Dzie­ciom ta po­dróż nie służy naj­le­piej…

Jego ar­gu­menty wy­da­wały się słuszne.

Wszy­scy czuli się zmę­czeni. Stra­cili nieco pier­wot­nego za­pału, tro­chę nad­mier­nej zu­chwa­ło­ści i ma­rzeń, które wy­peł­niały jesz­cze ich du­sze, kiedy opusz­czali Ski­botn, nie­wielką wio­skę nad fior­dem Lyn­gen. Po­dróż oka­zała się zu­peł­nie inna i o wiele trud­niej­sza, niż so­bie wy­obra­żali, cho­ciaż wszy­scy już kie­dyś prze­dzie­rali się na pół­noc. Taka pie­sza wy­prawa późną zimą to nie żarty.

Nie mieli okre­ślo­nego celu – zmie­rzali po pro­stu na pół­noc.

Na­po­tkana opu­sto­szała osada mo­gła sta­no­wić sta­cję koń­cową rów­nie do­brze jak każda inna.

– Taak – rzekł Re­ijo ochry­płym gło­sem. Nie pa­trzył na Ra­iję. Czuł tylko, że moc­niej ści­snęła go za rękę. Tak jakby chciała mu coś w ten spo­sób prze­ka­zać. – Co na to inni?

– My zo­sta­jemy – oznaj­mił Ta­avi zde­cy­do­wa­nie. Spoj­rze­nie, ja­kie prze­słał Tarji, mó­wiło, że nie ma co do tego żad­nych dys­ku­sji.

Tarja oświad­czyła ła­god­nie i po­tul­nie, że się z nim zga­dza. Uśmiech­nęła się, naj­pierw do Ta­aviego, a na­stęp­nie do dwójki przy­ja­ciół.

– Zo­sta­jemy.

– Ra­ija? – spy­tał Re­ijo, za­trzy­mu­jąc na niej wzrok.

Dziew­czyna za­gry­zła zęby, po­trzą­snęła głową, na dnie jej ciem­no­brą­zo­wych oczu czaił się strach.

– Nie – od­po­wie­działa. – Nie chcę tu zo­stać…

– De­cy­duje więk­szość? – Spoj­rzał po wszyst­kich py­ta­jąco. Tarja i Ta­avi ski­nęli gło­wami.

Re­ijo wcią­gnął po­wie­trze. Ra­ija nie bę­dzie za­chwy­cona, ale tym ra­zem miał od­mienne zda­nie. Po pro­stu jest te­raz tro­chę po­de­ner­wo­wana.

Ta­avi ma ra­cję. Wy­mie­nił wszyst­kie po­wody, prze­ma­wia­jące za tym, żeby zo­stali. Tu­taj mieli wszystko. Tylko głupcy wy­ru­szy­liby w dal­szą drogę.

– Zga­dzam się z Ta­avim. Zo­sta­jemy. W każ­dym ra­zie na zimę. A wio­sną zo­ba­czymy…

Ra­ija pu­ściła jego rękę i zło­żyła dło­nie na piersi. Spoj­rzała na Re­ijo z wy­rzu­tem.

– Mó­wi­cie, że by­li­by­śmy idio­tami, gdy­by­śmy stąd wy­je­chali. A czy po­my­śle­li­ście, co się stało z ludźmi, któ­rzy tu kie­dyś miesz­kali? Któ­rzy zbu­do­wali te domy… Dla­czego je opu­ścili? Czy byli idio­tami? Coś w tym jest…

– Ani słowa o ja­kichś za­klę­tych miej­scach! – wy­ce­dził przez za­ci­śnięte zęby Re­ijo. – Spójrz na to roz­sąd­nie, Ra­iju. Tu wszy­scy bę­dziemy bez­pieczni. Mamy dom dla każ­dej ro­dziny. Mamy coś pew­nego. Sama wiesz, że ko­niec zimy może być bar­dzo su­rowy.

– Chyba będę mu­siała ustą­pić…

Od­wró­ciła się ple­cami i ru­szyła z po­wro­tem do chaty, w któ­rej no­co­wali.

Po­zo­stała trójka tkwiła w miej­scu, pa­trząc na wy­pro­sto­wane plecy pod sza­lem ko­loru ta­baki. Roz­pusz­czone włosy Ra­iji po­wie­wały na wszyst­kie strony. Jak czarne pta­sie pióra.

Re­ijo wie­dział, że to z po­wodu wło­sów Mik­kal na­zwał ją piesz­czo­tli­wie Ma­łym Kru­kiem. Włosy dziew­czyny rze­czy­wi­ście wy­glą­dały jak pióra kruka na zi­mo­wym wie­trze. Re­ijo ni­gdy się nie od­wa­żył zwró­cić do niej tym imie­niem. Prze­niósł wzrok z Ra­iji na te­ren znaj­du­jący się na lewo od chaty.

Uro­czy­sko Ra­iji. Prze­nik­nął go dreszcz.

Te­ren nie wy­róż­niał się ni­czym szcze­gól­nym, wy­glą­dał jak zwy­kłe pust­ko­wie na pła­sko­wyżu. Re­ijo nie mógł się dać za­stra­szyć ja­kimś fan­ta­zjom. Nie wi­dział w tym miej­scu nic nie­zwy­kłego – nic wię­cej niż w opu­sto­sza­łych do­mach.

– Na­tych­miast się prze­pro­wa­dzamy – rzu­cił sta­now­czo, a Ta­avi i Tarja nie mieli nic prze­ciwko temu.

Nie­chęć Ra­iji z pew­no­ścią mi­nie, kiedy się urzą­dzą. Wtedy za­po­mni całe to ga­da­nie o hul­drach i sza­ma­nach, i inne bujdy o si­łach nad­przy­ro­dzo­nych.

– Koń się tam za­trzy­mał – za­uwa­żyła na­gle Tarja. Przy­sta­nęła tak gwał­tow­nie, jak zro­bił to koń po­przed­niego wie­czoru. Zwró­ciła wzrok naj­pierw na Ta­aviego, a póź­niej na Re­ijo. – W miej­scu, gdzie, jak po­wie­działa Ra­ija, tań­czą hul­dry. Koń nie chciał tam iść. Pa­mię­ta­cie? Sta­rzy lu­dzie mó­wią, że zwie­rzęta czują wię­cej niż my. Tato za­wsze mó­wił… Pa­mię­tasz, Ta­avi?

Za­mil­kła za­kło­po­tana. Męż­czyźni po­pa­trzyli po so­bie.

– Koń był po pro­stu zmę­czony – od­parł Ta­avi i ob­jął Tarję ra­mie­niem. – Nie de­ner­wuj się i ty. To cał­kiem na­tu­ralne.

Tarja nie ode­zwała się wię­cej, lecz po­płoch w jej oczach zdra­dzał, że nie czuje się tu cał­kiem bez­pieczna.

Re­ijo wo­lałby, żeby nie wspo­mniała o tym fak­cie. Koń…

Nie po­my­ślał o tym.

Roz­dział 2

Urzą­dze­nie się na no­wym miej­scu za­jęło im cały dzień. Wy­pro­wadzka z nie­wiel­kiej chaty, w któ­rej no­co­wali, prze­bie­gła szybko. Lecz zna­le­zie­nie od­po­wied­niego domu, gdzie mo­gliby za­miesz­kać, i do­pro­wa­dze­nie go do po­rządku oka­zało się długą i żmudną pracą.

Naj­więk­sza część ro­boty przy­pa­dła Tarji i Ra­iji. żadna z nich się nie skar­żyła. Tak to już zo­stało urzą­dzone, dom sta­no­wił do­menę ko­biet. Tarja pro­mie­niała nie­mal ze szczę­ścia z po­wodu no­wego miesz­ka­nia, na­to­miast Ra­ija za­gry­zła zęby i za­wzię­cie szo­ro­wała bez słowa. Re­ijo i Ta­avi usu­wali się jej sprzed oczu. W do­datku Ta­avi do­wie­dział się, że tylko Tarji prze­szka­dza.

Obaj męż­czyźni po­szli więc zba­dać te­ren i roz­sta­wić si­dła na ptaki. Trudno po­wie­dzieć, co znaj­do­wało się pod kil­ku­me­trową war­stwą śniegu. Jedno mo­gli stwier­dzić na pewno – byli je­dy­nymi ludźmi w oko­licy. Jak da­leko Re­ijo i Ta­avi się­gali wzro­kiem, wo­kół roz­cią­gał się nie­na­ru­szony, nie­ska­zi­tel­nie biały kra­jo­braz.

Nie wspo­mnieli na­wet sło­wem o za­klę­tym ob­sza­rze. Re­ijo za­sta­na­wiał się, czy Ta­avi my­śli o tym rów­nie czę­sto jak on sam.

Hu­mor Ra­iji nie po­pra­wił się ani tro­chę, kiedy Re­ijo wró­cił. A więc i on mil­czał na te­mat oso­bli­wo­ści tego za­gad­ko­wego miej­sca. Nie spy­tał też, czy ugo­to­wała coś do je­dze­nia. Było bo­wiem oczy­wi­ste, że nie.

Z odro­biną za­zdro­ści wdy­chał za­pach zupy, który snuł się z domu Tarji i Ta­aviego, po­ło­żo­nego kilka me­trów da­lej.

Ra­ija nie za­mie­rzała wy­ba­czyć przy­ja­cie­lowi, że się zgo­dził zo­stać. że zmu­sił ją, by rów­nież zo­stała, kiedy tak wy­raź­nie pra­gnęła je­chać da­lej.

Z po­wodu tego prze­klę­tego miej­sca – miej­sca, gdzie tań­czą hul­dry…

Dom wy­da­wał się prze­cież lep­szy od tego, który miała nad fior­dem Lyn­gen. Z po­ko­jem dzien­nym i do­dat­kową izbą.

Po­zno­sili me­ble ze wszyst­kich chat i po­dzie­lili się z Ta­avim i Tarją.

Oba miesz­ka­nia wy­po­sa­żyli wy­jąt­kowo do­brze, w każ­dym z po­ko­jów dzien­nych zna­la­zły się po dwa so­lidne stoły i ławy. Mocne półki ze sprzę­tem do­mo­wym wzdłuż ścian. Duże pa­le­ni­sko. Łóżka dla dzieci. Łóżka dla nich. Przy­nie­śli na­wet ko­ły­skę dla Knuta.

Po­przedni wła­ści­ciele zo­sta­wili w ką­cie rów­nież no­si­dła. Wy­glą­dało nie­mal, jakby wy­szli na chwilę i roz­pły­nęli się w po­wie­trzu.

Ra­iji to się nie po­do­bało. Domy po­winny zo­stać spu­sto­szone. To by­łoby na­tu­ralne. Zro­zu­miałe.

A tu ni­czego nie bra­ko­wało. Z jed­nej z opusz­czo­nych chat prze­nio­sła skrzy­nię pełną ubrań, nie mó­wiąc o tym Re­ijo. I tak by się tym nie prze­jął. Ale ona czuła, że coś tu się nie zga­dzało. Wy­raź­nie się nie zga­dzało. W cie­niu obok pa­le­ni­ska Ra­ija do­strze­gła cał­kiem sprawny ko­ło­wro­tek. Wie­działa też, że w skrzyni w spi­żarni po­zo­sta­wiono wełnę. Praw­dziwą owczą wełnę.

Dzieci ba­wiły się na śniegu we­sołe i bez­tro­skie. Pra­wie zu­peł­nie za­po­mniały, przez co ostat­nio prze­szły. Szybko do­sto­so­wały się do no­wej sy­tu­acji. Ra­ija sama zresztą do­świad­czyła tego na wła­snej skó­rze. Nie­je­den raz była wy­ry­wana z ko­rze­niami i prze­sa­dzana. Jej dzie­ciń­stwo to nowe miej­sca i cią­głe po­że­gna­nia. Wi­dać ta­kie już mu­siało być jej ży­cie – wiecz­nie w po­dróży, bez moż­li­wo­ści wro­śnię­cia gdzieś na stałe.

– Jest chleb i su­szone mięso – po­wie­działa od­wró­cona ple­cami do Re­ijo.

Już dawno mo­gli być w dro­dze, lecz jego głos zde­cy­do­wał o wszyst­kim. Za­wa­żył na ca­łym jej ży­ciu. Chciał zo­stać. On, który nie miał z nią i jej ro­dziną nic wspól­nego. Był tylko przy­ja­cie­lem.

Ra­iję de­ner­wo­wała świa­do­mość, że jest od niego za­leżna. Nie mo­gła wy­ru­szyć stąd sama z dziećmi. Re­ijo wie­dział o tym. Wy­ko­rzy­stał jej bez­sil­ność, żeby osią­gnąć…

Tu ury­wały się jej my­śli. W głębi du­szy zda­wała so­bie sprawę, że Re­ijo chciał tylko ich do­bra. Wie­działa, że da­rzył ją uczu­ciem, lecz li­czył się z jej wolą i po­glą­dami. Za­ak­cep­to­wał ofia­ro­waną przy­jaźń.

Za to, że kie­dyś prze­ro­dziła się w coś wię­cej, oboje w rów­nym stop­niu po­no­sili winę.

Re­ijo ni­gdy nie użył wo­bec Ra­iji prze­mocy. Wie­działa też, że ni­gdy nie wy­ko­rzy­stałby tam­tej sy­tu­acji. Dla­tego wszystko zda­wało się ta­kie okropne!

Za­cho­wy­wał się tak iry­tu­jąco wspa­nia­ło­myśl­nie. Ra­ija jed­nak po­trze­bo­wała go i była od niego za­leżna. Z po­wodu dzieci. W głębi du­szy wie­działa, że chło­pak miał ra­cję, de­cy­du­jąc, że po­winni tu zo­stać. Nie zna­leź­liby dru­giego tak do­brego miej­sca.

Lecz jed­no­cze­śnie oko­lica prze­ra­żała ją. Ra­ija miała ab­so­lutną pew­ność, że to za­klęty te­ren. A po ta­kich miej­scach nie na­le­żało się spo­dzie­wać ni­czego do­brego. Bała się, choć za nic w świe­cie by się do tego nie przy­znała.

Czuła, że długo stał za jej ple­cami, za­nim po­ło­żył dło­nie na jej ra­mio­nach. Chudy po­li­czek, na­zna­czony wia­trem i ostrym po­wie­trzem, dawno nie go­lony, przy­tu­lił się do jej skroni.

– Nie od­wra­caj się cią­gle ode mnie! – szep­nął. – Bądź Ra­iją, jaką znam, która zło­rze­czy, krzy­czy i ude­rza pię­ścią w stół, kiedy jest zła. Nie bądź taka obca, nie za­ci­skaj ust i nie po­sy­łaj mi wro­gich spoj­rzeń! Wiem, że masz po­wód, żeby oba­wiać się tego miej­sca, ale trzeba było do­ko­nać wy­boru: albo zo­stać, albo iść da­lej i być może stra­cić któ­reś z dzieci, może sa­memu zgi­nąć. Za bar­dzo was lu­bię, żeby na to po­zwo­lić…

Ra­ija gwał­tow­nie się od­wró­ciła.

– Wiem o tym – syk­nęła przez za­ci­śnięte zęby. – Wiem o tym, Re­ijo. Je­steś taki dia­bel­nie roz­sądny!

Nie mógł się nie uśmiech­nąć. Za­cho­wy­wała się nie­roz­waż­nie, lecz tyle w niej było uroku.

– Nie mu­sisz mi wie­rzyć, Re­ijo – mó­wiła da­lej ci­cho. – Coś tu się jed­nak nie zga­dza. Lu­dzie nie opusz­czają ta­kich miejsc jak to w taki spo­sób, bez po­wodu…

Za­czerp­nął po­wie­trza i ski­nął głową.

– Zgoda – od­rzekł po­waż­nie. – Lecz za­nim nie udo­wod­nisz, że się nie my­lisz, nie uwie­rzę, że twoje za­uro­czone miej­sce ma z tym coś wspól­nego. Przy­czyna jest pew­nie cał­kiem inna. Być może do­wiemy się, jaka…

– Le­piej nie – po­wie­działa smutno Ra­ija.

Za­pa­dał już wie­czór, kiedy dziew­czynki wró­ciły do domu. Całe były w śniegu, od stóp do głów. Wy­glą­dało też na to, że od­wie­dziły ko­nia, bo obie pach­niały staj­nią. Elise miała na szyi ślady za­dra­pań. Ra­ija i Re­ijo wo­leli my­śleć, że to tylko przy­pa­dek. Maja wy­da­wała się za mała, by zro­bić to ce­lowo. Wie­dzieli, że była za­zdro­sna, lecz przy­jęli naj­wy­god­niej­sze dla sie­bie roz­wią­za­nie. Nie py­tali dziew­czy­nek, co się stało.

Dzieci bez pro­te­stów dały się uło­żyć do snu w bocz­nej izbie. Po­do­bało im się w no­wym domu.

Tarja i Ta­avi się nie po­ka­zy­wali, jed­nak ani Re­ijo, ani Ra­ija nie chcieli się na­rzu­cać.

Nowi przy­ja­ciele nie mieli wła­snego domu od czasu, gdy rok temu wy­je­chali z Fin­lan­dii. Dla nich te opu­sto­szałe po­miesz­cze­nia były czymś w ro­dzaju cudu. Ra­ija wła­śnie to zro­zu­miała, Re­ijo od dawna o tym wie­dział.

Za­pa­no­wała ci­sza. Sie­dzieli sami w mrocz­nej izbie. Ogień le­d­wie tlił się w pa­le­ni­sku, lampa pa­liła się słabo, tak żeby nie prze­szka­dzała Knu­towi, śpią­cemu w ko­ły­sce.

– Je­steś aż tak bar­dzo roz­cza­ro­wana? – spy­tał Re­ijo ci­cho i spoj­rzał na nią przez stół.

Ra­ija mo­krym pal­cem ry­so­wała dziwne fi­gury na po­wierzchni stołu. Wid­niały tam przez mo­ment, po czym wsią­kały w drewno i sta­wały się nie­wi­doczne. Jak ta­jem­ni­cze, ry­tu­alne znaki, które tylko ona znała. Re­ijo nie chciał po­zo­sta­wać poza świa­tem jej my­śli. Zda­wał so­bie sprawę, że żywi się okru­chami, a to nie wy­da­wało mu się od­po­wied­nie dla ta­kiego męż­czy­zny jak on. Chciał mieć wszystko – albo nic.

Na twa­rzy Ra­iji nie było uśmie­chu, ale Re­ijo nie do­strze­gał w niej też roz­cza­ro­wa­nia.

– Ma­rzy­łam o zbyt wielu rze­czach, znowu. To moja wada, nie uwa­żasz? To nie­bez­pieczne przy­wo­ły­wać zbyt wspa­niałe ob­razy. To nie­bez­pieczne pa­trzeć zbyt długo w gwiazdy, Re­ijo. Nic nie może się z nimi rów­nać. ży­cie zdaje się ta­kie ubo­gie i pu­ste, gdy pry­skają ma­rze­nia…

– Mik­kal?

Wy­po­wie­dze­nie imie­nia męż­czy­zny, który był kimś wię­cej niż ry­wa­lem o jej względy, spra­wiało ból.

Karl oże­nił się z Ra­iją, Re­ijo też z nią spał. Lecz Mik­kal ją po­sia­dał. Re­ijo na­wet nie mógł go nie lu­bić. Czuł go­rycz w sercu, lecz go ro­zu­miał. Za­zdro­ścił mu. Współ­czuł mu. Ale go nie nie­na­wi­dził. Mik­kal był męż­czy­zną. Je­dy­nym w swoim ro­dzaju.

Ra­ija unio­sła brodę, spra­wiała wra­że­nie zra­nio­nej i za­gu­bio­nej w świe­cie. Czy w jego ustach za­brzmiało imię, któ­rego nie po­wi­nien wy­mie­niać?

– Nie cho­dzi o Mik­kala – od­parła. – Moje ma­rze­nia są bar­dziej przy­ziemne. My­śla­łam o miej­scu, gdzie zna­leź­li­by­śmy coś wię­cej niż ten bez­ludny pu­sty pła­sko­wyż.

Otwarta prze­strzeń to nie tylko cią­gnące się ki­lo­me­trami wrzo­so­wi­ska i wiatr szep­czący nad zie­mią. Ma­rzy­łam o lu­dziach. O kimś, z kim można po­roz­ma­wiać. Przy­ja­cio­łach. O czymś wię­cej niż nie­ustanna ha­rówka, żeby mieć co wło­żyć do ust. Ro­zu­miesz?

Prze­słała Re­ijo dziwne, smutne spoj­rze­nie. Chło­pak spu­ścił wzrok. Jak mógł jej nie ro­zu­mieć? Czyż nie były to rów­nież jego wła­sne ma­rze­nia?

Lecz on pra­gnął wię­cej – snuł fan­ta­zje o do­statku i o Ra­iji u swego boku.

– Być może po­wie­dzie się nam le­piej, kie­dyś – po­wie­dział i sam usły­szał, jak pu­sto za­brzmiały jego słowa. – Nie zo­sta­niemy tu dłu­żej niż to ko­nieczne, je­żeli nie chcesz…

Nie chciała. Trak­to­wała to tylko jako tym­cza­sowe miej­sce po­stoju. Z wio­sną znowu wy­ru­szą. Pa­trząc na jej twarz w świe­tle lampy, zro­zu­miał, że to nie­odwo­łalna de­cy­zja.

– To kraj mle­kiem i mio­dem pły­nący – do­dał z iro­nią. – Oczy­wi­ście tacy jak my znaj­dują tu na­dzieję. W Fin­lan­dii jest wielu bie­da­ków, któ­rzy za­prze­da­liby wła­sną du­szę, żeby móc miesz­kać tu w Ru­iji i ko­rzy­stać z ta­kiego do­statku.

– Co by się z nami stało w Fin­lan­dii? – spy­tała ła­mią­cym się gło­sem.

Re­ijo za­gryzł zęby. Mimo że co­raz bar­dziej ide­ali­zo­wał ob­raz kraju, który opu­ścił wraz z ro­dzi­cami, rzekł twardo:

– Praw­do­po­dob­nie wy­dano by cię za mąż za ja­kie­goś sta­ru­cha. Je­steś na to wy­star­cza­jąco ładna. Two­jej ro­dzi­nie być może w końcu by się po­wio­dło, gdyby ten czło­wiek miał pie­nią­dze i odro­binę wła­dzy. Ja zo­stał­bym dzier­żawcą, tak jak mój oj­ciec, a przed nim jego oj­ciec. Zna­la­zł­bym so­bie ja­kąś dziew­czynę, z którą bym się oże­nił. Za­ha­ro­wy­wał­bym się na cu­dzym polu, sam ma­jąc na wła­sność ka­mie­ni­sty skra­wek ziemi, który przy­spo­rzyłby mi si­wych wło­sów i dłu­gów. Tu­taj ży­jemy wła­snym ży­ciem. Na­sza praca służy nam sa­mym, Ra­iju. To róż­nica. Być może to też nie jest wiele, lecz po­zwala przy­naj­mniej w pew­nym stop­niu za­cho­wać god­ność. Nic by z nas nie zo­stało w domu, w Fin­lan­dii, moja droga. Je­steś stwo­rzona do cze­goś in­nego. Ja także.

Ra­ija rów­nież o tym my­ślała. Re­ijo był tego świa­dom, wie­dział też, że ciemne oczy wi­działy nie­mało. Miała oso­bliwą zdol­ność wy­obra­ża­nia so­bie róż­nych rze­czy. In­te­li­gen­cję, któ­rej męż­czyźni nie spo­dzie­wali się po ko­bie­cie, a zwłasz­cza po tak mło­dej i bied­nej jak Ra­ija. Miała w so­bie wszystko, czego Re­ijo pra­gnął od ko­biety, lecz znaj­do­wała się poza jego za­się­giem, chyba że za­do­wo­liłby się okru­chami.

Skrzy­wiła się bo­le­śnie:

– Skoń­czy­łam osiem­na­ście lat. To stało się nie­dawno. Może wczo­raj. A może sta­nie się dzi­siaj… albo ju­tro. Dni bie­gną tak szybko je­den po dru­gim. My­śla­łam o tym wcze­śniej…

Re­ijo wstał i usiadł obok. Bli­sko, ale nie tak bar­dzo, jakby tego chciał.

– Czy mogę cię uści­skać?

Ra­ija za­mru­gała, by po­wstrzy­mać zdra­dziec­kie łzy, i ski­nęła lekko głową. Przy­warła do niego, zmie­nia­jąc przy­ja­ciel­ski uścisk w czułe ob­ję­cia. Po­liczki Re­ijo stały się wil­gotne, a kiedy od­su­nął ją tro­chę od sie­bie, zo­ba­czył, że dziew­czyna też pła­cze.

– Ład­nie ci z tymi osiem­na­stoma la­tami – szep­nął i uśmiech­nął się. – Sta­łaś się na­prawdę ładną, do­ro­słą, osiem­na­sto­let­nią ko­bietą…

Ra­ija po­cią­gnęła no­sem i otarła oczy i nos wierz­chem dłoni.

– Mu­szę się cza­sem tro­chę roz­kleić. Po­zwo­lić so­bie na odro­binę sła­bo­ści. Wiesz, że mi­nęło dzie­sięć lat, od­kąd przy­by­łam do Ru­iji? Cią­gle pa­mię­tam wiatr i mocną dłoń ojca. Pa­mię­tam jego plecy, kiedy od­cho­dził. I Mik­kala, który tam stał i po­zwo­lił mi się wy­pła­kać na swoim ra­mie­niu. My­śla­łam wtedy, że jest taki do­ro­sły, da­wał mi po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa. Wszy­scy mnie zdra­dzili. Te­raz le­piej ro­zu­miem mo­ich ro­dzi­ców. Oj­ciec… Długo go nie­na­wi­dzi­łam, ale te­raz ro­zu­miem, że by­wają ta­kie sy­tu­acje, kiedy mógł­byś od­dać wła­sne dziecko. Ro­zu­miem też, komu z nas było tam­tego dnia trud­niej. Cza­sem my­ślę so­bie, że do­brze by było mu o tym po­wie­dzieć. Dzie­sięć lat, Re­ijo. Dzie­sięć lat…

Re­ijo spoj­rzał na nią. Nie czuł po­żą­da­nia, tylko tkli­wość. On także pa­mię­tał po­że­gna­nie z do­mem, miał jed­nak przy so­bie ro­dzi­ców. Matkę stra­cił w po­dróży. W jego du­szy po­wstała rana. Za­równo on, jak i Ra­ija mieli wy­star­cza­jąco dużo za­bliź­nio­nych ran, któ­rych nie na­le­żało roz­ry­wać.

Re­ijo wes­tchnął. Nie był w sta­nie znieść bólu w jej oczach. Czy nie zda­wała so­bie sprawy, że igra z ogniem? Jego uczu­cia do niej nie sta­no­wiły żad­nej ta­jem­nicy.

Ra­ija też po­winna uwa­żać, by nie stało się coś, czego oboje mie­liby póź­niej ża­ło­wać.

Re­ijo nie zda­wał so­bie sprawy z tego, że jego pro­fil ostro ry­suje się w ła­god­nym świe­tle lampy. Nie wie­dział, że Ra­ija do­strze­gła w nim mę­skość i nie­za­leż­ność. Te ce­chy ją uj­mo­wały – cho­ciaż wie­działa, kim był.

Re­ijo miał do­piero dzie­więt­na­ście lat, lecz tkwiła w nim ja­kaś nie­zwy­kła doj­rza­łość, która mo­gła dzia­łać nie­mal znie­wa­la­jąco.

Nie po­strze­gał sie­bie ta­kim, ja­kim wi­działa go Ra­ija. Za­uwa­żył je­dy­nie, że jej uśmiech stał się cie­pły jak pro­mień słońca i że prze­bły­ski­wał fi­glar­nie w jej cud­nych oczach. Re­ijo co­raz bar­dziej ule­gał jej uro­kowi. Twarz Ra­iji znowu stała się twa­rzą peł­nej na­dziei dziew­czyny. Po­woli pod­niósł ręce. Roz­plótł war­kocz, który opa­dał ciężko w dół ple­ców. Uwol­nił czarne włosy. Opusz­kami pal­ców wo­dził de­li­kat­nie po stru­mie­niu kru­czo­czar­nego je­dwa­biu. Po­tem splótł dło­nie z tyłu głowy dziew­czyny i przy­cią­gnął ją do sie­bie. Szorst­kość i ła­god­ność sto­piły się w jedno, a po­ca­łunki, któ­rymi ją ob­sy­py­wał, nio­sły w so­bie wię­cej niż tylko na­mięt­ność i mi­łość, jaką ją da­rzył.

Czuł się rów­nie zmę­czony jak Ra­ija. Zre­zy­gno­wany. On także ma­rzył o czymś in­nym. Pły­nęli cały czas na tej sa­mej ło­dzi, nie­ro­ze­rwal­nie ze sobą zwią­zani. Dziew­czyna drżą­cym od­de­chem pie­ściła nagą szyję Re­ijo tuż przy roz­cię­ciu ko­szuli. Przy­mknął oczy. Myśl, że ta chwila mo­głaby się skoń­czyć, wy­da­wała się nie do znie­sie­nia. Jed­no­cze­śnie nie chciał czu­ło­ści Ra­iji jako prze­jawu współ­czu­cia.

Mil­cze­nie, ja­kie mię­dzy nimi za­pa­no­wało, wy­peł­niło się ja­kimś in­ten­syw­nym uczu­ciem. Za­kłó­ce­nie tej at­mos­fery mo­gło się wy­dać grze­chem, lecz Re­ijo nie mógł przy­jąć jał­mużny…

Otwo­rzył usta, żeby wy­po­wie­dzieć trudne słowa, lecz Ra­ija do­tknęła war­gami jego pul­su­ją­cej szyi – i spra­wiła, że nie był w sta­nie ja­sno my­śleć. Coś no­wego ro­dziło się mię­dzy nimi. Re­ijo za­po­mniał o wszyst­kim, co so­bie obie­cał. Pra­gnął po­czuć sło­dycz wy­peł­nia­jącą ciało, tę, którą tylko Ra­ija po­tra­fiła przy­wo­łać.

Bez­wied­nie gła­dził jej ra­miona i piersi. Sły­szał jej przy­spie­szony od­dech, jego dło­nie stały się bar­dziej zde­cy­do­wane. Usta Ra­iji prze­su­wały się bez opa­mię­ta­nia po jego po­liczku.

Na mo­ment ich oczy się spo­tkały i oboje wie­dzieli już, że to nie współ­czu­cie. Chyba też nie mi­łość. Oboje po­trze­bo­wali jed­nak bli­sko­ści, jaką znaj­do­wali w swych ra­mio­nach.

Uniósł ją z ławy i prze­niósł do naj­szer­szego z łó­żek pod ścianą. Go­rącz­kowe pra­gnie­nie, by ją po­siąść, nie spra­wiło, że stał się gwał­towny. Nie chciał zga­sić tego sła­bego świa­tełka, które pa­liło się w oczach dziew­czyny. Jej bli­skość do­pro­wa­dzała go do sza­leń­stwa, lecz pra­gnął uczy­nić z tej chwili coś pięk­nego. Coś, co i Ra­ija wspo­mi­na­łaby z ra­do­ścią. Nie chciał dać jej tylko za­po­mnie­nia w swych ra­mio­nach. Chciał jej dać coś nie­po­wta­rzal­nego. Coś, co tylko on mógł jej ofia­ro­wać.

Wiele razy po­ja­wiała się w jego ma­rze­niach, rów­nież w ta­kiej sy­tu­acji, i w owych fan­ta­zjach tak się ko­chali, że krzy­czała ze szczę­ścia.

Miał oprócz niej inne. Już od do­brych paru se­zo­nów po­ło­wów był do­ro­słym męż­czy­zną. Wła­śnie w cza­sie ta­kich wy­praw chłopcy sta­wali się męż­czy­znami. Wy­star­cza­jąco dużo ob­jęć otwie­rało się za parę szy­lin­gów. Do­świad­cze­nie zdo­by­wano w nie­jed­nym domu na Lo­fo­tach i u wy­brzeży Fin­n­marku.

Oboje po­zbyli się ubra­nia. Ciało Ra­iji lśniło w sła­bym świe­tle lampy.

Chciała wsu­nąć się pod skóry, chciała ukryć to nie­mal do­sko­nałe ciało przed wzro­kiem Re­ijo, lecz jej prze­szko­dził.

W po­koju pa­no­wało jesz­cze przy­tulne cie­pło. Nie mu­sieli się przed sobą cho­wać w mroku. Nie mu­sieli ukry­wać przed sobą tego, co mię­dzy nimi za­szło, nie było w tym nic grzesz­nego.

Prze­su­wał się wzdłuż jej ciała od ra­mion do stóp. Roz­ko­szo­wał się jej wi­do­kiem. Pie­ścił ją tak, jak nikt przed nim tego jesz­cze nie ro­bił.

Pierw­sze zbli­że­nie z Mik­ka­lem było po­szu­ki­wa­niem, dru­gie Ra­ija na­zwała szczy­tem aktu mi­ło­snego.

Kalle do­star­czał jej ra­do­ści.

Pierw­sza próba ze strony Re­ijo po­zo­sta­wiła nie­smak, a te­raz po­cią­gnął ją w sza­leń­stwo i roz­bu­dził tak, jak to po­trafi do­świad­czony ko­cha­nek.

Spra­wił, że ro­biła rze­czy, na które ni­gdy przed­tem by się nie zdo­była na­wet w naj­więk­szych ciem­no­ściach. Ra­ija wie­działa, że do­star­cza Re­ijo tyle przy­jem­no­ści, ile on sam jej daje.

Od­na­lazł ją i po­rwał ku eks­ta­zie, która pod ko­niec wy­dała się Ra­iji nie­mal za silna. Za­gry­zła wargi do krwi, lecz mimo to nie zdo­łała zdu­sić ję­ków roz­ko­szy. Do­piero kiedy jej ciało za­częło drżeć jak na mro­zie i wy­gięło się w łuk, Re­ijo po­zwo­lił wy­buch­nąć swo­jej tłu­mio­nej na­mięt­no­ści. Jego usta spo­częły ciężko na ustach Ra­iji, gdy wy­peł­nił ją swym na­sie­niem.

Świa­tło lampy kła­dło się wo­kół miękko jak przed­tem. Wie­czór był rów­nie ci­chy. Re­ijo na­cią­gnął skóry na nich oboje.

Ra­ija wy­da­wała się bar­dzo smutna.

Re­ijo za­uwa­żył, że ogień w pa­le­ni­sku przy­gasł, lecz nie miał od­wagi wstać, by do­ło­żyć torfu. Czar mógł pry­snąć. Ta chwila była zbyt cenna.

Uniósł się na łok­ciu i ostroż­nie od­gar­nął ko­smyk wło­sów z wil­got­nego czoła Ra­iji. Mocne palce oka­zały się za­dzi­wia­jąco de­li­katne. Była w nich czu­łość, o którą mało kto po­są­dziłby Re­ijo, gdy go zo­ba­czył.

– Za każ­dym ra­zem, kiedy je­ste­śmy z sobą w ten spo­sób, coś we mnie umiera – po­wie­działa ci­cho Ra­ija, nie spusz­cza­jąc z niego wzroku.

– Dla­czego? – spy­tał smutno.

– To nie w po­rządku. Czuję się po­tem podle… – uśmiech­nęła się gorzko i na­gle wy­dała się o wiele młod­sza, niż wska­zy­wa­łoby na to skoń­czone wła­śnie osiem­na­ście lat. Także jej spoj­rze­nie stało się spoj­rze­niem ma­łej dziew­czynki. – Wiem, że cię wy­ko­rzy­stuję. Da­jesz mi to, czego mi wła­śnie po­trzeba, a jed­no­cze­śnie o wiele wię­cej. Tak nie­skoń­cze­nie wiele, Re­ijo… lecz sama nie mogę ci się od­wza­jem­nić. W ten spo­sób za­da­jemy so­bie ból. A ja nie chcę ci spra­wiać bólu, Re­ijo, naj­droż­szy Re­ijo. Twoja przy­jaźń jest świa­tłem w ciem­no­ści. Tak bar­dzo cię po­trze­buję. A za­ra­zem ro­bię to prze­ciw to­bie… – uśmiech­nęła się blado. – Ro­bimy to prze­ciwko so­bie – po­pra­wiła się. – Za­da­jemy so­bie wię­cej ran, niż bę­dziemy w sta­nie po­tem wy­le­czyć…

– Ale ty tego chcesz, Ra­iju? To­bie także jest do­brze?

Ba­wił się de­li­kat­nie wło­sami Ra­iji, wo­dząc wzro­kiem po jej na­gim ciele. Była piękna. Uwa­żał, że co­dzienny trud oraz uro­dze­nie dwojga dzieci w ni­czym nie ujęły jej do­sko­na­ło­ści. W każ­dym za­okrą­gle­niu tkwiło coś zmy­sło­wego. Coś, co ku­siło i po­cią­gało, w każ­dym calu skóry jej ciała.

– Spra­wiasz, że przez chwilę je­stem szczę­śliwy, ma­leńka – mó­wił da­lej, nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź. – To rów­no­waży cały ból. Za­wsze po­zo­stanę twoim przy­ja­cie­lem. To ni­czego nie zmie­nia.

– Oszu­kuję nie tylko cie­bie.

Re­ijo od­na­lazł jej wzrok.

– Jego? My­ślisz, że on żyje w czy­sto­ści? Kim on jest? Męż­czy­zną, nie­praw­daż? Nie jest ide­ałem, moja droga! Z pew­no­ścią my­ślami jest z tobą. Z pew­no­ścią je­steś tą, z którą by­łoby mu naj­le­piej. Po­tra­fię to zro­zu­mieć, po­nie­waż sam czuję w ten spo­sób. Lecz to nie zna­czy, że nie sy­pia z in­nymi. Ma prze­cież żonę. „Zdra­dza” cię, ma­leńka Ra­iju…

– Czy wszy­scy męż­czyźni są po­dobni? – spy­tała ża­ło­śnie.

Re­ijo uśmiech­nął się gorzko, pa­trząc w su­fit:

– Masz na my­śli, że sy­piają z ko­bie­tami, do któ­rych nic nie czują? Wielu.

– A ty mia­łeś dużo ko­biet?

– Za­da­jesz na­prawdę oso­bi­ste py­ta­nia – za­uwa­żył i głę­boko wcią­gnął po­wie­trze. Po­sta­no­wił szcze­rze od­po­wie­dzieć. – Po praw­dzie było ich kilka. Wiesz, dni w cza­sie po­ło­wów dłużą się w nie­skoń­czo­ność. Noce są dwa razy tak zimne jak w domu. Je­den łyk za dużo z an­tałka spra­wia, że tę­sk­nota za tą, którą się ma, lub tą, któ­rej może się nie ma, lecz rów­nie dużo o niej my­śli, jest po­dwój­nie trudna do znie­sie­nia. Są dziew­czyny, które z tego żyją. Nie znają in­nego spo­sobu za­ra­bia­nia niż sprze­da­wa­nie sa­mych sie­bie.

– Czy Kalle cho­dził tam z tobą?

Mil­czał chwilę za długo.

– Pa­mięć o zmar­łych po­winna po­zo­stać nie­ska­lana, prawda?

– Od tego, co mó­wisz, robi mi się nie­do­brze! – jęk­nęła i od­wró­ciła się do niego ple­cami.

Re­ijo za­uwa­żył, że ra­miona uko­cha­nej drżą. Po­ło­żył się, ob­jął ją i po­zwo­lił jej się spo­koj­nie wy­pła­kać. Nie ro­zu­miał, dla­czego pła­cze, ale go­tów był ją po­cie­szyć.

Ra­ija czuła się za­gu­biona, wy­czer­pana i sa­motna. Roz­cza­ro­wana. Roz­cza­ro­wana z po­wodu Re­ijo i Kal­lego. Na myśl o tym, że Mik­kal sy­pia z Siggą, ogar­nęła ją pew­nego ro­dzaju za­zdrość, do któ­rej przed­tem nie chciała się przy­znać.

Do tej pory była taka wspa­nia­ło­myślna. Pro­siła Mik­kala, by ko­chał swoją żonę i syna – i być może na­prawdę tego chciała. Lecz te­raz czuła, jak wy­peł­nia ją za­zdrość. Nie wy­star­czało jej, że tylko o niej my­śli, chciała być dla niego tą je­dyną. Je­dyną.

Wie­rzyła, że była je­dyna dla Kal­lego, lecz Re­ijo znisz­czył i tę ilu­zję. Ko­biety, które zja­wiały się na brzegu na wieść o przy­pły­wa­ją­cych ku­trach ry­bac­kich, nic dla niej przed­tem nie zna­czyły. Nie mu­siała so­bie nimi za­przą­tać my­śli, po pro­stu o nich sły­szała. Przed­tem.

Kalle sy­piał z ta­kimi ko­bie­tami. Re­ijo także.

– Je­stem więc… jak jedna z nich? – spy­tała ni­skim, zdła­wio­nym gło­sem. – Jak jedna z tych dzi­wek z Lo­fo­tów lub Fin­n­marku? Mnie mo­żesz mieć, na­wet za to nie pła­cąc…

Re­ijo mu­snął ustami jej ucho.

– Wcale nie, droga Ra­iju. Ale nie zmu­szaj mnie, bym ci te­raz mó­wił, ile dla mnie zna­czysz. Do­póki wiem, że nie mogę li­czyć na wza­jem­ność, nie na­zwę sło­wami swych uczuć. Mu­sisz jed­nak wie­dzieć, że je­steś dla mnie kimś zu­peł­nie wy­jąt­ko­wym. Kimś zu­peł­nie in­nym niż tylko przy­pad­kową dziew­czyną. Zu­peł­nie kimś in­nym. Czy to wy­star­czy?

Ski­nęła głową.

Ogar­niał ją spo­kój. Jego ra­miona two­rzyły świat – cie­pły i bez­pieczny.

Przy­jaźń, jaką czuła do Re­ijo, jed­ność, którą dzie­lili, sta­no­wiła coś szcze­gól­nego. A eks­taza, do któ­rej apo­geum do­piero co ją do­pro­wa­dził, na­dal osza­ła­miała.

Ra­ija za­re­ago­wała na samo wspo­mnie­nie. Jego ciało, ta­kie mocne, twarde i mę­skie, bu­dziło w niej my­śli, od któ­rych jej po­liczki pło­nęły krwi­stą czer­wie­nią. Lecz wstyd, który po­wi­nien się po­ja­wić, po­nie­waż po­trze­bo­wała Re­ijo i tego, co mógł jej dać, nie był dość silny.

Ko­chała Mik­kala. W pełni i cał­ko­wi­cie, i bez za­strze­żeń. Lu­biła Kal­lego. Do­strze­gała jego wady, wi­działa sła­bo­ści, lecz miała dla niego wiele do­broci. Do­broci i cie­pła. Do­brze im też było w mał­żeń­skim łożu.

Re­ijo zna­czył dla niej wiele. Być może i jego da­rzyła pew­nego ro­dzaju mi­ło­ścią?

Po­chy­lił się nad nią:

– Na­dal pła­czesz? Czy mogę po­wie­dzieć coś, co ci po­może?

Ra­ija od­wró­ciła się na plecy. Spoj­rzała w jego szczerą, wy­ra­zi­stą twarz. Nad górną wargą po­ja­wił się nie­wielki za­rost – ja­sny, rzadki. Re­ijo miał go już, kiedy wró­cił do domu ze­szłej je­sieni, spra­wiał wra­że­nie ta­kiego do­ro­słego. Jego oczy były tak iskrząco zie­lone, nie­mal ośle­pia­jące. Tak in­ten­sywne, tak pło­mien­nie in­ten­sywne…

Nie mu­siała go pro­sić, by po­wie­dział, ile dla niego zna­czy. Wzrok go zdra­dzał. Bez­li­to­śnie. Usta miał ta­kie wraż­liwe, de­li­katne, choć mocno za­ry­so­wana broda świad­czyła o sil­nym cha­rak­te­rze. Prze­nio­sła wzrok da­lej, na ra­miona, sze­ro­kie i silne. O moc­nych i twar­dych mię­śniach. W nie­zgłę­bio­nych stud­niach jej brą­zo­wych oczu obu­dził się błysk…

Re­ijo do­strzegł to i uśmiech­nął się zmy­słowo:

– Do­łożę do ognia, je­żeli obie­casz, że po­zwo­lisz mi po­ło­żyć się po­tem obok sie­bie.

Ra­ija unio­sła je­den z ką­ci­ków ust. – Zgaś od razu lampę – szep­nęła.

Ob­ser­wo­wała jego do­brze zbu­do­waną syl­wetkę, ry­su­jącą się na tle żół­to­czer­wo­nego bla­sku ognia w pa­le­ni­sku. Otwo­rzyła przed nim ra­miona, kiedy wró­cił.

Być może to też pew­nego ro­dzaju mi­łość?

Roz­dział 3

Wstała dużo wcze­śniej niż Re­ijo. Wzrok, któ­rym pie­ściła jego spo­kojną twarz, wy­da­wał się smutny. Ra­ija nie chciała się za­drę­czać po­czu­ciem winy, ale nie chciała też się oszu­ki­wać.

Re­ijo był zbyt szla­chetny, żeby go wy­ko­rzy­sty­wać. A ona wła­śnie to ro­biła, trak­to­wała go jak śro­dek uśmie­rza­jący ból. Za­słu­gi­wał na coś lep­szego.

Świa­tło po­ranka i głos Knuta wy­rwały Re­ijo z ma­rzeń sen­nych. Noc nie chciała ich prze­ry­wać – jest na to zbyt ła­godna. Usły­szał, jak Ra­ija śpiewa. Nie miała słu­chu, to pewne. Wrony w so­sno­wym le­sie nad fior­dem Lyn­gen miały czyst­sze głosy. Re­ijo spoj­rzał na nią, mru­żąc oczy. Zo­ba­czył, jak stąpa lekko po pod­ło­dze z syn­kiem w ra­mio­nach. Chęt­nie sam ob­jąłby ją i po­wie­dział, że szczę­ście, które mu dała, zrów­no­wa­żyło ma­jący na­dejść ból. Który być może za­czął się ro­dzić już wtedy.

Lecz wy­raz twa­rzy Ra­iji świad­czył o tym, że nie po­winni wspo­mi­nać tego, co za­szło.

Wy­da­rzyło się w nocy. W ciem­no­ści. Nie po­winno być po­ru­szane za dnia. Wy­mie­nili ukrad­kowe spoj­rze­nia.

Świa­dom wła­snej na­go­ści Re­ijo po­cze­kał, aż Ra­ija się od­wróci, za­nim spu­ścił nogi z łóżka, i nie­mal wkradł się w ubra­nie.

To śmieszne!

Znała każdy za­ką­tek jego ciała. Świa­tło dnia nio­sło ze sobą jed­nak o wiele wię­cej niż noc. Ich zwią­zek nie zno­sił świa­tła dzien­nego. Re­ijo ro­zu­miał to i tylko de­li­kat­nie zmierz­wił włosy Ra­iji, kiedy sia­dał przy stole, by ukroić chleba i na­lać so­bie zupy. Nie ży­czyła so­bie wię­cej piesz­czot.

– Ko­lejny nowy dzień – ode­zwał się bez­tro­sko. – Nowe moż­li­wo­ści. Za­sta­na­wiam się, co przy­nie­sie.

– Nic do­brego – mruk­nęła Ra­ija. Naj­chęt­niej ugry­złaby się w ję­zyk, wi­dząc roz­cza­ro­wa­nie w oczach Re­ijo. Nie chciała uka­zy­wać wszyst­kiego w czar­nych bar­wach. Lecz nie opusz­czał jej dziwny nie­po­kój.

Ra­ija miała ra­cję w swych prze­wi­dy­wa­niach. Dzień nie przy­niósł nic do­brego. Re­ijo nie mógł prze­stać my­śleć o jej po­nu­rym wy­ra­zie twa­rzy, gdy on i Ta­avi sta­nęli nad jedną z pu­ła­pek i przy­glą­dali się ża­ło­snym szcząt­kom par­dwy.

– Czwarta – ode­zwał się ciężko Ta­avi.

U jego pa­ska zwi­sały trzy ptaki. Za­sta­wili dwa­na­ście si­deł. Pięć z nich było pu­stych. Z trzech wy­jęli par­dwy. A przy czte­rech inny my­śliwy zna­lazł się przed nimi.

Re­ijo skrzy­wił się na wi­dok za­krwa­wio­nych piór i resz­tek ko­ści. Ślady wo­kół si­deł mó­wiły same za sie­bie. Ta­avi przy­klęk­nął i przyj­rzał się im bli­żej.

– Ro­so­mak – rzekł. – Nie ma wąt­pli­wo­ści, że to ro­so­mak. Przy­go­to­wa­li­śmy mu ła­twy po­si­łek. Cztery ła­twe po­siłki. Le­piej nie za­sta­wiajmy wię­cej pu­ła­pek. Przy­cią­gniemy go tylko w po­bliże do­mów. Zo­rien­tuje się, że może tu bez wy­siłku zna­leźć po­ży­wie­nie. Nie warto…

– W jed­nym z do­mów wi­dzia­łem więk­szy po­trzask na zwie­rzynę – rzu­cił Ta­avi w za­my­śle­niu.

Zie­lone i szare oczy spo­tkały się pod wpły­wem na­głej my­śli.

– Może to roz­sądne – zgo­dził się nie­pew­nie Re­ijo. Ni­gdy nie był za­pa­lo­nym my­śli­wym. Ryby, ow­szem, nie miał do nich żad­nego sto­sunku. Sta­no­wiły po­ży­wie­nie. I tyle.

Ze zwie­rzę­tami sprawa przed­sta­wiała się ina­czej. Ra­ija mó­wiła o nim, że ma go­łę­bie serce – i rze­czy­wi­ście miał serce, które krwa­wiło z po­wodu krzywdy ma­łych i sła­bych.

Uni­kał za­bi­ja­nia. Ra­ija py­tała go nie­raz, czy my­śli, że ba­ra­nina, na któ­rej go­tują wy­war na zupę, ro­śnie na drze­wach.

– Mo­żemy iść po śla­dach – za­pro­po­no­wał Ta­avi. Jego oczy na­brały bla­sku, któ­rego Re­ijo nie ro­zu­miał. – Umie­ścimy po­trzask jak naj­bli­żej kry­jówki, je­żeli ją znaj­dziemy. Wtedy mo­żemy być pewni zwy­cię­stwa. Może jest ich wię­cej… – w gło­sie męż­czy­zny brzmiał en­tu­zjazm.

Re­ijo czuł w ustach nie­smak. Spra­gniony krwi przy­ja­ciel bu­dził w nim od­razę.

– A gdy­by­śmy za­częli ła­pać zwie­rzęta fu­ter­kowe – mó­wił da­lej Ta­avi, za­kła­da­jąc, że Re­ijo my­śli po­dob­nie jak on. – Na targu do­brze płacą za skóry. Sły­sza­łem o tym.

– Nie wiem – od­parł krótko Re­ijo.

Nie chciał bo­ga­cić się na fu­trach zwie­rząt. Poza tym Ta­avi wy­da­wał się zbyt­nim opty­mi­stą. Na targu po­ja­wiało się wielu ofe­ru­ją­cych skóry i ku­pu­ją­cym za­wsze uda­wało się wy­tar­go­wać cenę, jaką tylko chcieli. Sprze­da­jący za­wsze wy­cho­dzili na tym go­rzej.